Rozdział 5

Na stacji Finsbury Park mżyło. Studzienki zapchane mokrymi liśćmi tworzyły rozdęte kałuże po obu stronach ulicy. Billi włożyła kaptur i dostrzegła Kaya stojącego pod wiatą przystanku autobusowego. Czarną wełnianą czapkę nasunął głęboko na oczy, ale mimo to jego srebrzyste włosy wydawały się fosforyzować w mroku.

– Spóźniłaś się – powiedział.

– Znowu musiałam zostać po lekcjach – odpowiedziała Billi. Wzruszyła ramionami. – Nie odebrałeś mojej wiadomości? – Postukała się w głowę. – Naprawdę bardzo intensywnie myślałam: „Kay, spóźnię się, Kay, spóźnię się".

– Uważasz, że to zabawne? – Kay podniósł kołnierz kurtki. – Rusz się. I tak zmarnowałem już dużo czasu.

Szli główną ulicą, przy której znajdowało się mnóstwo sklepów schowanych za kratami i metalowymi żaluzjami, pokrytymi graffiti. Jedynym otwartym miejscem był monopolowy. Przy jego drzwiach stał łysol z wytatuowanymi ramionami splecionymi na imponującym brzuchu, z warczącym pitbulem przy nodze. Kiedy przechodzili, pies zaczął ujadać i mężczyzna pociągnął ciężki łańcuch zawieszony na szyi zwierzęcia.

Skręcili i Billi zobaczyła przed sobą „Bazar Elaine" – napis oświetlony lampą uliczną. Mieścił się tu lombard – w tym samym miejscu od stu lat. Farba odpadała z trzech złotych kul wiszących nad wejściem. Grube metalowe pręty zasłaniały zakurzone okna wystawowe, w których wystawiono sprzęt muzyczny, odtwarzacze DVD, chromowe sztangi, dziecięcy rowerek – żałosne pozostałości po bankructwach i łupach komornika.

Tutaj znajdował się również relikwiarz templariuszy.

Billi była tu tylko raz. Ale dlaczego trafiła tu dzisiaj? Nie było to miejsce dla wojownika, raczej dla czarnoksiężnika.

Pilnie strzeżony skarb króla Salomona. Billi nie mogła uwierzyć, że w takiej ruderze przechowywano jeden z największych magicznych przedmiotów starożytnego świata. Na tym polegał sukces kryjówki – jeśli Billi nie mogła w to uwierzyć, czy ktoś inny mógłby choć podejrzewać?

Billi wróciła myślą do jednej z lekcji z Balinem. Kiedy inkwizycja zaatakowała Zakon, w ten fatalny piątek trzynastego, Wielki Mistrz Jakub de Molay przeniósł skarby templariuszy, między innymi te znalezione w Świątyni Salomona, na statki zacumowane we francuskim porcie Le Rochelle. Flota wypłynęła tej nocy. Jeden z okrętów dotarł do Anglii, a rycerze się ukryli, nie zaprzestając Bataille Tenebreuse. Od tych rycerzy wywodzi się Zakon, do którego należy Billi.

Pozostałe okręty zaginęły.

Na parterze panowały ciemności. Na piętrze tylko jedno okno było oświetlone. Kay nacisnął dzwonek i po kilku minutach okno się uchyliło i wyjrzała przez nie stara kobieta, jej siwe włosy sterczały w nieładzie.

– Spieprzać mi stąd!

Kay cofnął się i stanął w świetle lampy ulicznej.

– Elaine, to ja, Kay!

Kobieta wbiła w niego oczy i otworzyła usta.

– Kay! – Uśmiechnęła się nagle. – Kay, już schodzę!

Billi stanęła przy wejściu. Elaine najpierw otworzyła drzwi, a następnie kratę.

– Mój słodki aniołek! Chodź no tu, daj buziaka!

Zarzuciła swoje kościste ręce na ramiona Kaya i siarczyście go ucałowała. Kay zesztywniał.

– Cześć, Elaine! – powiedział, czerwieniąc się.

Stali w nieoświetlonym holu starego sklepu. Tapeta na ścianach była już całkowicie wypłowiała i postrzępiona. Farba na suficie łuszczyła się, a z dywanu niewiele zostało. Elaine podziwiała Kaya, stojąc w rozkroku, z rękami na biodrach, jak pirat.

– Przystojny jak zawsze. Dziewczyny pewnie padają z wrażenia.

Billi popchnęła Kaya do wnętrza zagraconego sklepu.

– O tak, padają trupem – prychnęła Billi.

Elaine wyjątkowo ją wkurzała, bo w stosunku do wszystkich zachowywała się jak stara, stuknięta wiedźma, ale kiedy widziała Kaya, rozczulała się maksymalnie. Tylko dlatego, że to ona była jego pierwszą nauczycielką.

– Widzę, że przyprowadziłeś księżniczkę – spochmurniała Elaine.

Jej twarz doskonale się do tego nadawała – pomarszczona, zabarwiona na żółto przez pięćdziesiąt lat palenia.

Billi włączyła światło.

Wnętrze wypełniały różne śmieci. Były gromadzone bez żadnego porządku: stare skrzynie, szafy bez drzwi, popsute rowery i tysiące innych bezużytecznych skarbów, których Elaine za żadną cenę nie chciała się pozbyć. Zalegały w tym sklepie od wieków.

– Jak było w Jerozolimie? Kto cię uczył? Rabin Levison?

Billi uśmiechnęła się na myśl o tym, jak średniowieczni templariusze zareagowaliby na informację, że ich skarb przechowuje żydówka. Po śmierci ostatniej Wyroczni Zakon nie miał nikogo odpowiednio przygotowanego do opieki nad relikwiarzem. Gwaine strasznie się wściekł, kiedy Arthur powierzył relikwiarz Elaine, lecz to Arthur był mistrzem. „Dawne wojny religijne nie dotyczą już templariuszy” – powiedział. Jedyne, co było dla niego ważne, to Bataille Tenebreuse. Ale jak to się stało, że Elaine zgodziła się sprawować nad nim pieczę? Nienawidziła Gwaine'a, ledwie tolerowała innych rycerzy, nawet Percy'ego. Czyżby była aż tak lojalna względem ojca Billi? Jak to się działo, że ludzie go tak kochali, mimo że on traktował ich tak źle?

– On i jeszcze inni – odpowiedział Kay.

– To znaczy kto? – Oczy Elaine patrzyły z ciekawością.

Sufiowie na Zachodnim Brzegu Jordanu. Przez miesiąc byłem u nestoriańskich mnichów na górze Synaj. Wiele się na uczyłem, Elaine. – Spojrzał w bok, nagle zakłopotany. – Na przykład, w jaki sposób emocje blokują koncentrację.

– Dużo więcej, niż ja mogłabym cię nauczyć – odrzekła Elaine. Sama miała paranormalne uzdolnienia, ale Kay należał do innej ligi. Jej znajomość tarota, astrologii i wiedzy tajemnej była wynikiem wielu lat harówki. Kay urodził się ze swoimi talentami. Elaine westchnęła.

– Rozumiem, że nie jest to wizyta towarzyska? – Wyciągnęła z kieszeni różowego szlafroka pomiętą paczkę papierosów Benson &Hedges.

– Masz rację – powiedziała Billi.

Elaine zapaliła, mrużąc oczy przed szczypiącym dymem.

– No to chodźcie, nie zamierzam spędzić z wami całej nocy – mruknęła i przesunęła zakurzonego pluszowego miśka, za którego plecami ukryte były ciężkie drzwi, głęboko osadzone w murze. Sięgnęła po klucz, który nosiła zawieszony na szyi, i dwoma rękami przekręciła go w zamku.

Drzwi zaskrzypiały. Schody wiodły do wilgotnej piwnicy, przesiąkniętej zapachem starości. Elaine przekręciła brązowy bakelitowy przełącznik i zanim żarówki się rozjarzyły, przez chwilę szumiały, wypełniając piwnicę miękkim, złotym światłem. Przed nimi stała wielka czarna komoda. Przydymione światło oświetlało okucia z brązu i złote, roślinne ornamenty, które zdobiły jej wieko i ściany, dekoracje ze srebra i masy perłowej. Chociaż zdobienia były już mocno wytarte, Billi rozpoznawała demony, diabły, potwory ze zwierzęcymi głowami, uskrzydlone maszkary i niebiańskie zastępy toczące walkę na polu z kości słoniowej. W centralnym miejscu relikwiarza, tam, gdzie stykały się skrzydła jego drzwi, znajdował się wielki, zardzewiały miedziany dysk, z wpisaną w środek sześcioramienną gwiazdą.

Pieczęć Salomona. Mistyczna tarcza i pierwsza linia obrony przed siłami nadprzyrodzonymi. Był to główny symbol Wielkiej Sztuki, magii Nieziemskiego Królestwa. Pieczęć stanowiła straż, szczelnie zamykając to, co znajdowało się wewnątrz relikwiarza.

Patrząc na skrzynię, Billi poczuła chłód. Czytała w starych pamiętnikach templariuszy o tym, jak Hugues de Payens odnalazł relikwiarz i znajdujące się w nim skarby, zaraz po pierwszej krucjacie. Jak dzięki niemu templariusze stali się najpotężniejszą, wzbudzającą postrach organizacją średniowiecznego świata. Często myślała, że czymś niesamowitym byłoby zobaczenie tych skarbów. Ale teraz, kiedy znajdowały się w zasięgu ręki, stwierdziła, że nie czuje ekscytacji, tylko lęk.

– To jest w środku, prawda? – wyszeptała.

Wydawało się, że przez czarną skrzynię przebija blask, tak jakby coś oświetlało ją od wewnątrz. Zrobiło się jeszcze chłodniej i Billi wtuliła głowę w ramiona. To, co znajdowało się za drzwiczkami inkrustowanymi kością słoniową, było źródłem potęgi Zakonu, ale też powodem jego upadku w czasach inkwizycji.

– Lustro? – Elaine pokiwała głową. – Oczywiście. Gdzie indziej mogłoby być?

Odwróciła się do Kaya.

– Jakieś sugestie na temat szczęśliwych numerów w losowaniu w przyszłym tygodniu? Którego konika obstawić w Grand National?

Kay pokręcił głową.

– Wiesz, że nie potrafię tego robić. Proroctwa to nie moja działka.

Elaine spojrzała na niego dziwnie.

– No, oczywiście, że nie – powiedziała.

Kay wytarł kurz ze stołka i rzucił na niego płaszcz. Potem wyciągnął rękę. – Dzięki, Elaine. Zawołamy cię, kiedy skończymy.

Elaine spojrzała na nich przeciągle i odwróciła się w stronę wyjścia.

Billi poczekała, aż zniknie za drzwiami.

– Dlaczego tutaj? – zapytała.

– Żeby było ci łatwiej.

Kay wskazał na kąt piwnicy. Billi zmrużyła oczy i zauważyła znaki wykute w najwyższym rzędzie cegieł, które ciągnęły się przez całe pomieszczenie. Było to pismo klinowe, najstarsze na świecie, podobne do tego, które widniało na relikwiarzu. Talizmany broniące przed maleficia, czarną magią. Kay zaczął przeszukiwać kieszenie swego płaszcza.

– To pomieszczenie jest opieczętowane. Dzięki temu nie ma sposobu, by ktoś wykrył, co się tu dzieje. Tłumi nadprzyrodzone moce, co daje ci większe szanse.

– Szanse?

Kay rzucił jej małe czerwone pudełko kart. Billi złapała.

– Potasuj.

– Nie wiedziałam, że przyszliśmy tu po to, aby ćwiczyć magiczne sztuczki.

– Nie będzie żadnych sztuczek.

Billi zdjęła folię i potasowała.

– Nie tak. Zrób to porządnie, na stole.

Niechętnie uczyniła to, o co poprosił. Rozsypała całą talię na małym stoliku i przesypywała karty tak długo, aż całkowicie się pomieszały.

– O co w tym wszystkim chodzi? – zapytała.

– Rozmaite wcielenia Bezbożnego potrafią włamywać się do naszych myśli. Mogą przejąć kontrolę nad naszymi zmysłami, nad naszą pamięcią. Pamiętasz, co ci się przydarzyło z duchem Aleksa Weeksa?

– Skąd o tym wiesz?

– Jestem Wyrocznią, już zapomniałaś?

Billi się najeżyła. Wyglądało na to, że jej prywatność nie istniała.

Kay poprosił ją, aby zebrała karty, a sam odwrócił się do niej plecami.

– Nauczę cię, jak bronić umysł przed nadprzyrodzoną mocą.

– Na przykład twoją?

Kay tylko westchnął.

– Wybierz kartę. Trzymaj ją przed sobą, ale staraj się o niej nie myśleć. Myśl o czymś innym, żebym nie dowiedział się, co to za karta.

Billi wzięła pierwszą kartę ze stołu.

– Powiedz kiedy.

– Trójka trefl. Następna.

– Nie byłam jeszcze gotowa. – Wyrzuciła kartę na podłogę i wzięła kolejną. Przytrzymała przed sobą.

– Piątka karo. Następna.

– Czekaj.

– Czwórka karo. Czy potasowałaś dobrze, tak jak radziłem?

Billi znowu wymieszała karty. „W porządku, myśl o czymś innym, tylko nie o karcie”.

– Królowa kier. Następna.

„Cholera. To nie działa”.

– Nie przeklinaj, skoncentruj się na kartach.

Podzieliła talię na kilka części, jeszcze raz potasowała, wyjęła jedną i…

– As pik. Następna.

– Nie dajesz mi szans.

Kay się odwrócił.

– Dlaczego miałbym ci dawać szanse? To nie gra, Billi! Czy w czasie walki myślisz o tym, żeby uciec, czy idziesz na całość?

Spojrzał jej w oczy, zmrużył swoje, badając jej twarz.

– Oczywiście, że idziesz na całość. Zaczynamy.

– To zabawa nie dla mnie – warknęła Billi.

Co on sobie wyobraża?! Że kim jest? Jej ojcem? Popchnęła stolik z taką siłą, że karty rozsypały się po całej piwnicy.

– Zachowujesz się jak małe dziecko – powiedział Kay. – Nie podoba ci się, więc wychodzisz, tak?

– No cóż, Kay, to ty jesteś specjalistą, w wyjazdach bez pożegnania.

W końcu to powiedziała.

– Więc o to w tym wszystkim chodzi.

Kay położył rękę na ramieniu Billi, ale ona się cofnęła.

– Zrób tak jeszcze raz, a ci ją złamię – warknęła. – Czy wiesz, co robiłam, kiedy ty byłeś na swoich wakacjach? Ciągle obrywałam, ciągłe byłam posiniaczona, poobijana, pocięta. A wszystko to dla większej chwały Zakonu. Wiesz, jak źle układało mi się z ojcem. Kiedy wyjechałeś – jedyny, któremu na mnie zależało – było tysiąc razy gorzej.

– Jestem przekonany, że Arthur ma swoje powody, Billi.

Powody? Był tylko jeden prosty powód. Templariusze. Walczyli, cierpieli, krwawili. Ale ona nigdy nie cierpiała wystarczająco, przynajmniej zdaniem Arthura. Popychał ją mocniej i mocniej, nie pozostawiając jej wyboru. Nie tak jak inni, nie tak jak Kay. On wybrał to życie. Ona nie. Żadnego wyboru, żadnych pochwał, żadnych uczuć i z pewnością żadnego wytłumaczenia.

Billi zapięła kurtkę. Nie będzie już dłużej marnować czasu.

– Dokąd się wybierasz?

Włożyła kaptur na głowę. Jeśli się pospieszy, zdąży do domu przed północą.

– To ty jesteś medium – nie wiesz?

– Przestań.

Drzwi zatrzasnęły się, stolik zaczął drżeć i podskakiwać, a stare miecze zawieszone na ścianach cicho pobrzękiwały.

Jego dzika zdolność. Telekineza. To na nią w pierwszej kolejności zwrócili uwagę templariusze. Kiedy jako mały chłopiec złościł się, przedmioty zaczynały fruwać po pokoju.

– Przestań, Kay!

Billi poczuła chłodny powiew i zadrżała, a oręż wiszący na ścianach zadźwięczał poruszany przez niewidzialnego rycerza, emocje Kaya brały nad nim górę. Ich oczy się spotkały.

Kay westchnął.

Stolik znieruchomiał, miecze zamilkły. Billi spojrzała na Kaya.

Miał zaciśnięte szczęki i powoli wycierał pot z czoła. Stracił nad sobą panowanie.

– Czego ode mnie chcesz, Billi?

– Dlaczego sądzisz, że czegoś od ciebie chcę? Ja przeszłam próbę, a ty?

Równie dobrze mogłaby go spoliczkować, zaczerwienił się ze wstydu.

– Dobrze wiesz, że Wyrocznie nie muszą przechodzić Próby. Jesteśmy zbyt…

– Tchórzliwi? Tego słowa szukałeś?

– Nie, nie jestem tchórzem – powiedział Kay, ale bez przekonania.

Dotknęła go do żywego. I dobrze. „Niech wie, jak to jest” – pomyślała Billi.

Tak bardzo się bała przez cały rok, kiedy go nie było, kiedy go potrzebowała. Cóż, teraz świetnie radzi sobie sama, nawet gdy poszukuje kryjówek wampirów, a on siedzi w domu. Tchórz.

– Powiedziałem ci już, że się nie boję!

Stół zatrząsł się i uderzył o ścianę. Billi osłoniła głowę, chroniąc się przed drzazgami, które się przy tym rozprysnęły.

Kiedy opuściła ramiona, zobaczyła, że Kay stoi przed relikwiarzem. Palcami wodził po pieczęci.

– Nie masz pojęcia, co potrafię zrobić – wycedził z oczami utkwionymi w sześcioramiennej gwieździe. – Myślisz, że liczy się tylko wymachiwanie kawałkiem żelastwa i walenie na odlew? – Jego palce zacisnęły się na krawędziach drzwiczek. – Nie wiesz, co mówisz. – Otworzył je.

Co on wyrabia! Billi chwyciła go za ramię.

– To głupie! Nie rób tego! – zawołała.

Kay się wyrwał.

– Piwnica jest opieczętowana, Billi. Jesteśmy bezpieczni. – Wskazał wyrzeźbione w cegłach znaki. – Nic nie wydostanie się na zewnątrz.

Wyjął ze skrzyni granatowe, pokryte aksamitem pudełko, takie, w jakich przechowuje się cenne naszyjniki. Otworzył je.

W środku znajdował się zwykły wypolerowany mosiężny dysk, o przekroju około dwudziestu centymetrów. Na jego powierzchni delikatnie wygrawerowano znak Pieczęci Salomona. Krawędzie dysku były lekko skorodowane i pozieleniałe, ale i tak cały błyszczał w przydymionym świetle. Wpatrując się w cenny przedmiot, Kay powoli usiadł na stołku. Położył dysk na kolanach i delikatnie dotknął jego miedzianej powierzchni.

Pomarszczyła się.

Przeklęte Lustro.

Ostatni ze skarbów templariuszy. Legendy mówiły, że król Salomon używał Lustra, w swoich magicznych obrzędach. Według wierzeń arabskich był panem duchów, dowodził aniołami i diabłami. Dzięki potędze Lustra John Dee, elżbietański czarodziej i Wyrocznia templariuszy, zdołał nawiązać kontakt z Nieziemskim Królestwem. Otwarły się przed nim piekło i niebo. Potem już nikomu to się nie udało. Nikomu. Kay niczego nie wskóra. Ale kiedy spojrzała w lodowatą pustkę jego oczu, poczuli na plecach dreszcze.

– Kay, koniec żartów, odłóż to. Natychmiast.

– Tylko sobie patrzę – wyszeptał, bardziej do siebie niż do niej.

Odrzucił głowę do tyłu, a jego palce gładziły powierzchnię Lustra. Jego oczy wyglądały, jakby spał – widać było tylko ich białka. Kay zrobił głęboki wydech. I przestał oddychać.

Lustro zabłyszczało, a w miejscach, które gładził palcami, pojawiały się miękkie, mieniące się wielobarwne płomienie. Dysk zaczął się kręcić i nim Billi pomyślała, co może ujrzeć w wirującej ciemności, obraz zaczął nabierać głębi, tak jak się to dzieje, kiedy patrzymy w lej. Nagle z kręcącej się spirali kolorów wypłynął strumień światła, a na ścianach i suficie pojawiły się tańczące, migające barwy. Kay uśmiechnął się słabo. Billi wpatrywała się w feerie barw jak w kolorowy kalejdoskop, zahipnotyzowana przez wciąż zmieniające się melanże czerwieni, żółci, pomarańczu, zieleni, złota i wielu innych nakładających się na siebie kolorów, aż poczuła, że kręci jej się w głowie. Nie potrafiła jednak odwrócić wzroku. Chciało jej się na przemian śmiać i płakać, bo nigdy wcześniej nie widziała czegoś tak pięknego. Wydawało jej się, że ściany, nie – cały świat – wpadł w uniwersum barwy i wdzięku. Odwróciła się, żeby ucałować Kaya, dziękując mu za to, że pokazał jej coś tak nieskończenie pięknego.

Kay nadal siedział na stołku, jego ciało drżało, a z ust wypływała mu spieniona ślina. Miał tak mocno zaciśnięte zęby, że jego dziąsła krwawiły, barwiąc spływającą po brodzie ślinę na różowo. Powietrze wokół drżało jak na rozgrzanej pustyni, a w miarę jak kolory wirowały coraz szybciej, Billi zauważyła formujące się z nich kształty. Na początku były właściwie nieczytelne, trudno byłoby je nazwać ludzkimi, ale z każdą chwilą stawały się coraz bardziej wyraziste. Po chwili mogła odróżnić ręce, nogi, nawet głowy, w idealnych ludzkich proporcjach.

Kto nas wzywa?

W głowie słyszała echa głosów, a z barwnych ludzkich kształtów patrzyły na nią jasne, bystre oczy.

Przybywamy, powitajcie nas.

– Przestań – wyszeptała Billi. Rozglądała się wokół, oniemiała z wrażenia.

Ale Kay nie słyszał. Miał zaciśnięte powieki, zagubiony w jakiejś innej rzeczywistości, z błądzącymi myślami i duszą. Coraz więcej kształtów zaczęło przybierać ludzką postać.

Wezwij nas, a przybędziemy.

Nagle z dysku powiało upiornie gorące powietrze. Zaklęcia na ścianach jasno świeciły, przybierając rozpoznawalne kształty. Na czarnych już teraz sylwetkach Billi dostrzegała twarze, oczy, nosy, usta rozchylone w słodkim pragnieniu i znowu słyszała głosy, które wznosiły się, zwielokrotnione, aż ich kakofonia stała się nie do zniesienia…

Wtem drzwi otworzyły się z hukiem i do piwnicy wpadła Elaine. Billi zobaczyła jej krzyczące usta, ale niczego nie słyszała, ogłuszona wrzaskami przeszywającymi jej mózg. Elaine wytrąciła Lustro z rąk Kaya. Chłopak przewrócił się, a dysk poszybował wprost na ścianę, odbił się od niej i spadł na podłogę, nieruchomiejąc.

Wszystkie światła nagle zniknęły, z wyjątkiem mdłego blasku żarówki nad ich głowami. Kay leżał na plecach, wpatrując się w sufit szeroko otwartymi oczami, dysząc, jakby przebiegł maraton. Jego ciało zlane było potem, a mokre białe włosy przylegały do czaszki. Zmusił się, aby wstać, chociaż z trudem trzymał się na miękkich nogach. Nadal miał niewidzący wzrok. Elaine patrzyła na niego zszokowana. Dotknęła jego twarzy, sprawdzając, czy nic mu się nie stało, a potem go uderzyła. Na policzku pojawił się czerwony ślad, ale Kay ledwo zareagował. Wokół nich napisy na ścianach wciąż jarzyły się na czerwono, jak cegły wypalane w pieni, ale po chwili z sykiem zblakły. Billi przestała słyszeć głosy.

Nie miała racji, myśląc, że taka moc już nie istnieje. Spojrzała na Kaya, który przesuwał dłonią po spoconych włosach. Ich spojrzenia się spotkały, jego oczy płonęły z ekscytacji. Przez ostatnie czterysta lat nikomu nie udało się odebrać żadnych sygnałów z Lustra. Nikomu od czasów Johna Dee, największej Wyroczni templariuszy.

Największej, do tej nocy.

Загрузка...