– Billi, obudź się!
Billi przekręciła się pod kołdrą. Czy ktoś pukał do drzwi?
– Wstawaj, kochanie!
Odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na zegarek. Przetarła oczy. Tak, była 4:15, przed świtem. Pukanie do drzwi nie ustawało.
– Wstawaj, leniuchu. No już.
– Percy?
Drzwi otworzyły się i Percy zapalił światło. Billi zmrużyła oczy.
– No, księżniczka w końcu się obudziła. Ubieraj się. Art czeka na ciebie w kościele, natychmiast.
– Czy coś się stało?
– Coś bardzo ważnego.
Kiedy przyszła do kościoła, wszyscy już byli. Arthur zwołał Radę Wojenną.
W rotundzie stało dziewięć krzeseł, z wysokimi rzeźbionymi oparciami, na których przedstawiono symbole wojny i wiary. Krzesła tworzyły krąg, oświetlony jedynie przez płomienie świec, których światło jarzyło się na ponurych twarzach zgromadzonych rycerzy. Cienkie smużki dymu unosiły się pod sufitem. Poza kręgiem panował mrok.
Billi zajęła swoje miejsce. Obok niej siedział Kay, miał nieruchomą twarz i przekrwione oczy, pewnie nie spał przez całą noc. Po swojej prawej stronie miała jeszcze jednego giermka – Borsa. Spojrzał na Billi spode łba i z lekceważeniem wykrzywił usta. Miał dwadzieścia lat i był drugim największym wojownikiem w Zakonie. W przyszłym roku czekało go pasowanie na rycerza. Na razie nadal jednak siedział wśród giermków, nie kryjąc swego niezadowolenia.
Dłonie Arthura zaciśnięte były na oparciu krzesła. Za jego fotelem stał ojciec Balin, blady jak duch. Nie należał do walczącej części Zakonu, dlatego nie miał swego miejsca w kręgu. Jednak jako kapelan mógł uczestniczyć w Radzie Wojennej. Obok Arthura siedział Gwaine, seneszal Zakonu, zajmując honorowe miejsce po prawicy mistrza. Po lewej ręce Arthura znajdowało się miejsce Percy'ego, miecznika. Billi rozejrzała się po twarzach pozostałych członków Zakonu.
Pelleas wyglądał na zmęczonego. Jego prawa dłoń owinięta była bandażem i najwyraźniej z trudem siedział wyprostowany. Polowanie na wilkołaka nie poszło najlepiej, pewnie zaraz o tym usłyszy. Ale to nie był wystarczający powód, by zwoływać Radę. Do wilkołaków już się przyzwyczaili. Obok Pelleasa siedział Gareth, niewysoki, z szerokimi ramionami, aptekarz, czy raczej medyk Zakonu. Pokiwał Billi na powitanie. Wydawał się dość spokojny, chociaż jego palce nerwowo obracały czarne pióro strzały. Łuk był jego ulubioną bronią.
Miejsce naprzeciwko Garetha, pomiędzy Gwainem i Kayem, zajmował Berrant. Najmłodszy spośród rycerzy właśnie czyścił okulary, które nosił na prostym i wąskim nosie. Był ekspertem komputerowym Zakonu i hakerem. A także jednym z najgroźniejszych fechmistrzów na świecie. Wystające kości policzkowe sprawiały, że w mrocznym świetle wyglądał na wychudzonego i zmęczonego.
– Gdzie Elaine? – zapytał Pelleas.
Billi spojrzała za siebie, na kościelne ławki, gdzie zazwyczaj siadywała Elaine, ale były puste. Jako żydówka nie mogła należeć do Zakonu, ale skoro Arthur wezwał wszystkich, nieobecność Elaine była zaskakująca.
– Jest zajęta – odrzekł Arthur, a potem spojrzał na Kaya. – Wyrocznia ma nam coś do powiedzenia.
Już nie giermek. Wyrocznia. Krzesła zatrzeszczały, kiedy wszyscy zwrócili się w jego stronę. Billi patrzyła, jak Kay stara się opanować przed wystąpieniem. Był w jej wieku, ale spoczywała na nim stokroć większa odpowiedzialność. Templariusze polegali na nim i to była okazja, aby pokazał, że jest tego wart,
– Billi i ja widzieliśmy zżeraną duszę małej dziewczynki, Rebeki Williamson.
Ojciec Balin przeżegnał się i w kościele na długi czas zapadła cisza. Percy i Arthur wymienili spojrzenia. Czyżby wiedzieli coś więcej?
– W jaki sposób? – zapytał Gwaine. – Co się z nią stanie?
Kay pokręcił głową…
– Nie stanie się ghulem, jeśli o to pytałeś.
– Jesteś pewny, chłopcze?
Kay spojrzał na seneszala stalowym wzrokiem. Starszy człowiek wytrzymał jego spojrzenie, ale niedługo. Arthur obserwował całą scenę wygodnie rozparty na krześle.
– Wyjaśnij dlaczego – polecił.
Człowiek zamienia się w ghula tylko dzięki własnej woli. Aby stać się taką ohydą, trzeba wyrzec się wszystkiego co święte i dobrowolnie oddać swoją duszę. – Kay westchnął, Billi chciała mu jakoś pomóc. Był taki zmęczony.
– Tak nie jest w przypadku Rebeki. Ona walczy.
– Ma szansę przeżyć? – chciał wiedzieć ojciec Balin.
– Nie.
Gareth zatknął sobie pióro za uchem.
– Co z innymi dziećmi? – zapytał.
Billi zesztywniała. Zapomniała. Przecież umarło już czworo.
– Ich ciała zostały skremowane. Nie musimy się o nie martwić. – Arthur był boleśnie rzeczowy.
– Ale nie mówimy o najważniejszym – wtrącił Berrant, poprawiając okulary. – Kto za tym stoi, i czy ta czwórka to wszystkie ofiary? – Uniósł trzy palce. – Dusza może zostać odebrana tylko przez istotę nieziemską. Wszyscy to wiemy. Może to być malakhim, diabeł bądź Obserwator.
– Na pewno chodzi o diabła – powiedział Gwaine.
Billi spojrzała na ojca. Czy te wydarzenia miały coś wspólnego z Lustrem? Jego twarz była nieruchoma jak głaz.
– Ale to bezpośredni atak na człowieka. Postępując w ten sposób, diabeł złamałby przymierze – zauważył ojciec Balin i wszedł do środka kręgu. – Diabły są kusicielami. Prowadzą człowieka na drogę grzechu. Bezpośrednio nie czynią zła. – Wskazał na Kaya. – To, o czym opowiada Wyrocznia, to atak bezpośredni.
– Przymierze? – zamruczała Billi pod nosem, nie wiedząc, o co chodzi.
Balin usłyszał. Billi miała ochotę zapaść się pod ziemię, aby uciec przed jego surowym spojrzeniem. Może Kay miał rację – powinna bardziej przykładać się do okultyzmu.
Ksiądz mówił dalej:
– Każdy rodzaj aniołów, Bilqis, jest związany z Bogiem żelaznym prawem, przymierzem. – Ojciec Balin wpadł w swój mentorski ton i kiwając głową, wymieniał kolejne fakty. – Obserwator musi uszanować miejsce, gdzie złożono ofiarę, malakhim przekazuje Boże słowo. Jeśli zmieniłby choć jedną literę, sprowadziłby na siebie zagładę. Diabły, pomimo swej potęgi, nie mogą bezpośrednio czynić zła. Będą cię kusić, przekonywać, abyś zabiła brata, ale same nie wbiją noża.
– To nie diabeł zżerał duszę Rebeki – powiedział Kay. – To Obserwator.
– Skąd wiesz? – zapytał podejrzliwie Gwaine.
– Ponieważ użyłem Przeklętego Lustra.
Gwaine podniósł się z krzesła i wyciągnął przed siebie dłoń, wskazując oskarżycielsko na Kaya. Billi nie usłyszała jego słów, bo wszyscy jednocześnie zaczęli się przekrzykiwać. Balin stał w środku, z szeroko otwartymi ustami. Gwaine odepchnął go, i Percy podskoczył, aby bronić Kaya.
– Cisza!
Krzyk Arthura zamknął wszystkim usta. Nikt się nie ruszał, oczy skierowane były na mistrza. Ojciec nie podniósł się i wszyscy powrócili na swoje miejsca. Balin jakby wyzwolił się z transu i po wygładzeniu habitu stanął za plecami mistrza.
Arthur wstał, podszedł do Kaya i położył rękę na ramieniu chłopaka. Billi poczuła ukłucie w sercu.
– Nie da się cofnąć tego, co się już stało – powiedział. – Z Lustra nic nie zdołało się wydostać, co do tego mamy pewność. Nie jest to jednak zwykły zbieg okoliczności, że dzień po tym jak Lustro zostało ożywione, Obserwator zaczął niszczyć dusze. Wydaje się, że nie dysponuje wystarczającą siłą, aby zaatakować na większą skalę. Podejrzewamy, że zaraża tylko poprzez dotyk. Oznacza swoje ofiary, co przyciąga muchy śmierci z Nieziemskiego Królestwa.
– Chwileczkę, Obserwator? – Balin przerwał. – Więc wiemy kto, Arthurze.
Wszyscy wiedzieli. Tylko jeden znajdował się na wolności.
– Anioł Śmierci – wyszeptał Percival.
– Och, robi się coraz ciekawiej – mruknął Gwaine. – Boży zabójca we własnej osobie.
Arthur zignorował Gwaine'a i kontynuował:
– Poszukuje Lustra. Jest słaby. Większość jego mocy od czasów Salomona tkwi uwięziona w Lustrze.
– Kiedy w końcu dostanie je w swoje ręce, odzyska dawną potęgę i wyzwoli swych kumpli – dodał Percy i skrzywił się z niesmakiem. – Sześćdziesięciu dziewięciu wkurzonych Obserwatorów pod wodzą archanioła – nie brzmi to ciekawie.
Billi przypomniała sobie, co wraz z Kayem usłyszeli od Elaine na temat działalności Obserwatorów. Jasna krwawa cholera.
– Ale dlaczego atakuje dzieci? – zapytał ojciec Balin.
– Żeby nas namierzyć – odpowiedział Arthur i potoczył wzrokiem po zebranych w kręgu rycerzach. – Przecież żeby znaleźć Lustro, musi najpierw odnaleźć jego strażników, prawda?
– A gdzie teraz jest Lustro? – zgryźliwie zapytał Gwaine.
– W bezpiecznym miejscu. Wzmocniliśmy zaklęcia wokół relikwiarza. Jest niewidzialny nawet dla nadnaturalnych mocy.
– Najpierw pozwoliłeś temu głupawemu chłopakowi majstrować przy relikwiarzu, a teraz powierzyłeś coś tak cennego Elaine? Nie zachowuj się jak dureń, Arthurze!
– Zrobiłem to i nie zmienię zdania. Przy szpitalu China Wharf będziemy trzymać całodobową straż. Dziewczynka jeszcze żyje. Musimy jej strzec.
– I wykorzystamy ją jako przynętę, tak? – zapytała Billi. Jeśli Rebeka nadal walczyła, Obserwator mógł wrócić, aby ją dobić – wyrwać z niej duszę. Spojrzała ojcu w oczy. Były pozbawione współczucia. Całkowicie bezlitosne. Czy istniał ktoś, kogo nie byłby w stanie poświęcić?
– Tak. Przynęta. Berrant włamał się do szpitalnego komputera. Każde z nieżyjących dzieci było najstarsze z rodzeństwa. Pierworodne.
– Boże Wszechmogący! – wyszeptał Pelleas.
Billi zesztywniała. Też była pierworodnym dzieckiem.
– Więc te zachorowania…
Nawet nie śmiała dokończyć zdania. Arthur zrobił to za nią.
– To dziesiąta plaga.