Rozdział 35

Kay się uśmiechnął. Serce podskoczyło jej do gardła, kiedy się zbliżył. Tak bardzo się zmienił. W tym upiornym świetle jego skóra błyszczała jak perła. Gładka, przejrzysta, bez skazy. Jego oczy płonęły dziko z pragnienia i głodu. Z nienawiścią.

– Cieszę się, że tu jesteś, Billi. Możemy spędzić te ostatnie chwile razem.

– Kay…

Zawył i nagle znalazł się pomiędzy nią i Michaelem. Billi uskoczyła na bok i potykając się na nierówności, boleśnie upadła. Podniosła miecz, ale Kay nadepnął butem na jej nadgarstek. Łzy bólu strumieniami płynęły jej po twarzy i jak przez mgłę zobaczyła, że Srebrny Miecz wypada jej z dłoni.

„Za szybko, jak…”.

Poczuła, jak kopie ją w klatkę piersiową, mocno jak młot pneumatyczny. Z trudem chwytała oddech, jakby połykała na zmianę lód i ogień, jej żebra trzeszczały.

– Kay, proszę – wymamrotała. W głowie jej wirowało, nogi miała zupełnie bezwładne.

„Jest taki silny. Nie powstrzymam go”.

– Kay, nie. – Leżała na krawędzi, niewiele brakowało, żeby wiatr ją zdmuchnął. Odwróciła się powoli, każda jej kość krzyczała z bólu, próbowała odczołgać się w bezpieczne miejsce, kiedy Kay zablokował jej drogę.

– Co ci się nie podoba, Billi. Dlaczego nie? Wszystko to dzięki tobie. – Podniósł ją jedną ręką. – Przez ciebie.

Nagle wybuchnął szaleńczym śmiechem. Pochylił nad nią swoją twarz i wyszeptał:

– Nie zniosę tego. To za wiele. – Podniósł głowę i wyszczerzył się w maniakalnym uśmiechu. – Pomóż mi, bo czuję, że muszę cię zabić. – I uderzył ją w twarz.

Zrobiło jej się czarno przed oczami.

Poczuła metaliczny smak krwi, swojej krwi, która wypełniła jej usta. Otworzyła oczy, ale niewiele widziała, bo wszystko wokół niej wirowało. Nie była w stanie się podnieść. Leżała wśród gruzów, ledwie się ruszając.

– Kay, tak bardzo mi przykro.

Z trudem wysunęła rękę, szukając czegoś, by się podeprzeć i podnieść. Jej prawa dłoń wyczuła stal, zimną i znajomą.

Srebrny Miecz.

Spojrzeli na niego jednocześnie. Strumień mocy przepłynął kolejno przez dłoń i ramię Billi. Wzmocniła uchwyt.

Potem rozluźniła.

– Nie potrafię – powiedziała.

Nie Kaya.

– Weź go, Billi. – Patrzył na nią oczami błyszczącymi szaleństwem. Jego palce były zakrzywione jak szpony, twarz zdeformowana. Łzy, gęste i czerwone, rozmazywały się na jego policzkach. – Nie panuję nad sobą. – Chwycił ją i Billi dostrzegła, że ze sobą walczy. – Musisz to zrobić – szeptał. – Powstrzymaj mnie.

Mówił prawdę – dla niej, dla nich obojga. Oddał swą duszę, skazując się na potępienie, aby ją uratować. Patrząc na niego, zrozumiała przepowiednię.

„Poświęci tego, którego kocha, aby ich uratować”.

Przepowiednia nie dotyczyła jej ojca.

Chodziło w niej o Kaya.

Ręka Billi mocniej objęła rękojeść miecza.

– Przebacz mi, Kay!

Z jego ust wydobył się dźwięk przypominający wycie potępieńca. Niebo rozbłysło białym światłem pioruna i zobaczyła go, tak blisko i tak wyraziście jak nikogo wcześniej.

Widziała miękki zarys jego szczęki, puszysty biały meszek na jego brodzie, usta. Nadal czuła ich dotknięcie.

Zamknęła oczy. Od ostrza biło ciepło, ból ustawał, a świt zbliżał się nieubłaganie.

– Wykończ ją! – krzyczał Michael.

Kay upadł na kolana. Objął ją, zaplótł swoją dłoń wokół jej ręki na rękojeści miecza.

Billi oparła się o jego nogi. Spojrzała mu w oczy, w których dostrzegła odwagę. Musi być tak dzielna jak on, jeśli chce ocalić pierworodnych. Spojrzeli na siebie i Kay delikatnie ją pocałował.

– Zrób to, Billi – wyszeptał.

Dłoń Billi drżała, ale Kay ścisnął ją mocniej i razem pewnie trzymali miecz. Potem przyciągnął ją do siebie i raz jeszcze ją ucałował.

– Żegnaj – powiedział.

Billi pchnęła miecz prosto w jego serce.

Krew trysnęła z rany i ciało Kaya stało się bezwładne. Billi wyszarpnęła miecz, który wysunął się jej z palców, kiedy tuliła upadającego przyjaciela. Zaczęła uciskać ranę.

– W porządku, Billi.

Gęsta, lepka krew zostawała na jej na rękach, przeciekała przez koszulę. Kay zaczął się dławić. Czerwona piana pojawiła się na jego ustach i nozdrzach.

W porządku, Billi.

– Kay – wyszeptała. Jego szkarłatne dłonie otuliły jej twarz i mocno trzymały. Czuła ich ciepło na policzkach, czuła, jak zostawiają po sobie czerwone ślady, takie, jakie jej matka zostawiła na podłodze sypialni. Spojrzała mu w oczy.

– Przepraszam, Kay – powtórzyła. Umierał i chciała zapamiętać każdą sekundę. Patrzył na nią jasnym, skupionym spojrzeniem. Jego zakrwawione usta rozchyliły się w uśmiechu, w jego sekretnym uśmiechu.

„Pięknym”.

Ostatni oddech był zaledwie westchnieniem. Patrzyła, czekając, czekając na kolejny, choćby najlżejszy. „Jeszcze trochę. Proszę, Kay. Jeszcze trochę”.

Ale to było wszystko.

Billi przywarła do jego ciała. Pokrywała jego usta pocałunkami, czując słoną krew, wciąż mając nadzieję, że poczuje kolejny oddech.

Lecz to był koniec.

Spojrzała na niego, ale już odszedł. Wielkie błękitne oczy zmatowiały, otwarte i puste. Już na nią nie patrzył. Usłyszała brzdęk metalu na betonowej podłodze i odgłos zbliżających się kroków. Przysłonił ją cień. Nie obejrzała się.

– Co on widzi tak szeroko otwartymi oczami? – zapytała. Zimne, srebrne ostrze dotknęło jej policzka.

– Za chwilę się dowiesz – odparł Michael.

Billi podniosła głowę. Michael trzymał Srebrny Miecz tuż przy jej gardle. Patrzył na nią, nie z triumfem, ale z dziwną rezygnacją. Tak jakby od zawsze wiedział, że taki będzie koniec.

Billi dotknęła policzka i poczuła na nim ślady krwi Kaya, chroniące ją tak, jak uchroniła ją krew matki. Patrzyła na czerwone smugi na swoich palcach i zrozumiała. Jej matka wiedziała, jak powstrzymać Anioła Śmierci. Michael nie darował życia Billi tej nocy, kiedy przyszedł do ich domu. On nie był w stanie jej skrzywdzić. Jamila naznaczyła drzwi krwią ofiarną.

Jej matka zginęła, aby ją uratować, teraz zrobił to Kay. Zostawił krwawe ślady na jej ustach. Zginął, spełniając swą przepowiednię, teraz nadeszła jej kolej. Jeśli nie ma racji i ona zginie. Nie dbała o to.

Kay na nią czeka.

– Tak lepiej – powiedział Michael.

– Zrób to.

Miecz uniósł się wysoko i poszybował w dół. Billi trzymała ciało Kaya przed sobą., kiedy Michael pchnął ostrze.

Srebrny Miecz roztrzaskał się na tysiące migoczących cząsteczek, bezgłośnie wybuchając diamentowymi gwiazdami. Błyszczące cząsteczki zniknęły, nim zdążyły opaść na ziemię.

Billi poczuła na szyi lekkie ukłucie i strumyczek ciepłej krwi cieknący po jej zimnej skórze.

Dotknęła rany: była mała i płytka, ale wiedziała, że bliznę będzie nosić do śmierci. Odwróciła się do Michaela. Patrzył niewidzącymi oczami na swą dłoń, z której wyparował miecz.

– Jak to możliwe? – mamrotał.

Krew ofiarna. Najsilniejsza magia. O tym właśnie mówiła Elaine. Michael cofnął się, potrząsając głową. Pioruny błyskały, a budynek trząsł się od grzmotów. Największe stalowe belki zatrzeszczały i na betonowej podłodze pojawiły się pęknięcia. Żydzi w starożytnym Egipcie oznaczyli swe domostwa krwią baranka i Anioł Śmierci nie rzucił na nie plagi.

Takie było twarde prawo wiążące Obserwatorów.

– Powinieneś był mnie oszczędzić, Michaelu – powiedziała

Billi, tuląc Kaya. Michael chciał ją zabić, choć była naznaczona ofiarną krwią. – Złamałeś przymierze.

Przerażone spojrzenie mówiło samo za siebie. Michael wzniósł dłonie i zawył. Wyrywał swoje mokre od deszczu włosy i rozdrapywał policzki. Wznosząc ramiona ku niebu, krzyczał:

– Przebacz mi! Przebacz!

Błysk rozerwał niebo, przedzierając się przez zasłonę chmur.

Niebo zajaśniało, a grzmot był ogłuszający. Podmuch wiatru niemalże strącił Billi z wieżowca. W szalejącym wietrze usłyszała miliony krzyczących głosów, a w środku cyklonu ujrzała Michaela, jego jestestwo rozdzierane na strzępy. Chwiał się i giął, błagał na kolanach.

– Boże Wszechmogący! – zawołał i nagle zniknął. Jego krzyk przepadł w odgłosach burzy.

Billi mocno trzymała ciało Kaya, opierając się burzy. Kiedy w końcu otworzyła oczy, był świt, prawdziwy świt. Burza ucichła i poprzez chmury widać było wschodzące słońce. Patrzyła w nie, mieniące się ciepłem nowego dnia.

– Bóg jest Wszechmogący, to prawda!

Gdzieś na podwórku zapiał kogut.

Miliony dzieci spały spokojnie.

Загрузка...