W jakiś sposób razem z Kayem zdołali wynieść Arthura z piwnicy. Położyli go tuż przed wejściem do lombardu i zaraz potem Billi usłyszała znajomy warkot motoru Percy'ego. Dotrzymał słowa i dojechał dosłownie po chwili. Koła zapiszczały i motor się zatrzymał. Percy zrzucił kask i pobiegł w ich stronę. Dopiero wówczas Billi wypuściła ojca z ramion. Wraz z Percym ułożyli go na ziemi w pozycji ratowniczej, wkładając skórzaną motocyklową kurtkę pod jego głowę.
– Trzymaj się, Art – powiedział Percy, sprawdzając puls przyjaciela. Położył dłoń na ręce Billi. – Posłuchaj, musimy uzgodnić, co się stało. Nic skomplikowanego. Co proponujecie?
Kay wskazał na roztrzaskane drzwi do domu Elaine.
– Powiemy, że szliśmy z Arthurem, kiedy zauważył, że ktoś się włamuje do lombardu. Przeszedł na drugą stronę ulicy, wywiązała się bójka i on nagle upadł. – Kay spojrzał na Billi. – Byliśmy zbyt daleko, żeby przyjrzeć się napastnikom. Średniego wzrostu, średniej budowy. Po prostu przeciętni.
Percy pokiwał głową.
– To dobra wersja. Billi! Zapamiętałaś?
Nie mogła uwierzyć. Wymyślali tu jakieś bajeczki, kiedy on umierał!
– Zapamiętałam – odparła z zaciśniętym gardłem.
Dźwięk syreny i światła karetki wywabiły ludzi z domów. Mieszkańcy kręcili się przy swoich drzwiach, w płaszczach narzuconych na piżamy i koszule nocne, obserwując, jak z ambulansu wybiegają sanitariusze i klękają wokół Arthura. Percy odciągnął Billi, aby mogli pracować, a zaraz potem nadjechała policja. Następne minuty zlały się w potok pytań, migających świateł i ścierających się emocji. Ojciec został napadnięty. Wcisnęła policjantom uzgodnioną wersję zdarzeń: włamywacz, przepychanka, ojciec osuwa się na ziemię. Nie, nie pamięta, w co był ubrany, jak wyglądał, w którą stronę uciekł. Policjant szybko się znudził, zapisał jej dane, obiecał, że się skontaktuje.
Billi znalazła się przy ojcu w karetce, trzymała jego rękę, podczas gdy lekarz podłączał go do przenośnych monitorów. Percy uścisnął ją. Kay stał kilka metrów dalej.
– Będę jechał tuż za wami – powiedział Percy.
– Co z Michaelem?
– Zajmę się tym. Inni już dojeżdżają. – Uścisnął ją raz jeszcze. – Opiekuj się ojcem.
Nad ranem przenieśli Arthura z sali operacyjnej do szpitalnego łóżka. Billi patrzyła na jego twarz: wyglądał tak staro. Wschodzące słońce świeciło blado, sprawiając, że robił wrażenie nieboszczyka. W dużym łóżku wydawał się taki mały.
Obrzydliwe żółte rurki wychodziły z jego ust i nozdrzy. Powieki miał zamknięte, a jasne błękitne oczy, zazwyczaj pełne siły i życia, teraz wyglądały jak puste szkiełka.
Czy to wszystko przez nią? Gdyby niezżerająca ją nienawiść do niego, może odkryłaby, że Mikę jest Aniołem Ciemności. Teraz ojciec leżał w szpitalu.
„To wszystko moja wina”.
Miał płytki, świszczący oddech, któremu towarzyszył odgłos ssania. Ten dźwięk torturował jej uszy, tak jak widok twarzy kłuł ją w oczy. Nienawidziła szpitali, zapachu odgrzewanego jedzenia, stukotu stalowych ram łóżek. Patrzyła na białe dłonie ojca, jego skóra wydawała się taka cienka, żyły takie błękitne. Dotknęła jego rąk, były zimne, bezwładne i wilgotne. Ścisnęła tak mocno, jak potrafiła, oczekując jakieś reakcji.
„Błagam tylko jeden znak. Tylko jeden”.
Rozległo się pukanie do drzwi i stanął w nich Kay.
– Dobrze się czujesz? – zapytał. Wyciągnął do niej rękę, nie wiedząc, czy może jej dotknąć albo ją objąć. Jego oczy były lekko zwężone, nie tak jak wówczas, kiedy starał się odczytać myśli, ale jak wtedy, gdy był czymś zmartwiony. Billi popatrzyła na jego wyciągniętą dłoń, którą, w końcu opuścił. – Przykro mi.
– Naprawdę nie wiedziałeś? – zapytała.
– O czym?
– Że Mike jest Obserwatorem.
Kay zaprzeczył.
– Nie. Jak możesz tak myśleć? Nigdy bym nie pozwolił, żeby się do ciebie zbliżył.
– Więc nie byłeś na tyle mocny, żeby odszyfrować jego tożsamość. Odczytać jego aurę, czy coś.
– Tego nie da się tak po prostu odgadnąć. To nie działa tak precyzyjnie. – Kay czuł się nieswojo. – Nie szpieguję wszystkich ludzi, których spotykam.
– Nie wszystkich, tylko mnie – warknęła Billi.
To nie było fair. Wiedziała o tym. Ale musiała znaleźć winnego. Chciała uwierzyć, że to nie była jej wina, ale pomimo wszelkich starań nic nie zmieniało faktu, że to ona narobiła bałaganu.
Kay zbliżył się do niej.
– Billi, nie torturuj się. – Czytał w jej myślach. – Nikt nie przypuszczał…
– Że zaprowadzę Anioła Ciemności prosto do Lustra?
To właśnie zrobiła, prawda? Niezależnie od tego, jak bardzo chciała się usprawiedliwić, przywiodła go do relikwiarza. Kay ją uratował. Okazała się żałosną templariuszką. Im dłużej pozostanie w Zakonie, tym większe wyrządzi szkody. Nie chciała już takich problemów.
– Gdzie Percy?
– Na dole, z Gwainem i resztą. Czekają na ciebie.
– Wszyscy są tutaj?
Zauważyła pełne poczucia winy spojrzenie Kaya, zanim zdążył odwrócić głowę w stronę okna.
– Jezu, nie mogą się już doczekać, co?
Wszyscy tu byli, ponieważ Arthur umierał. Przybyli, aby wybrać jego następcę. Rycerze nie mogli pozostawić Zakonu bez przywódcy. Chrzanić ich. Niech Gwaine zostanie sobie mistrzem. Zakon nie przyniósł jej nic innego, poza nieszczęściem. Najpierw jej mama, teraz ojciec. Znowu na niego spojrzała – taki stary, ze skórą koloru ziemi. Nic nie było warte takiego poświęcenia.
Nagle zaświeciła jej iskierka nadziei. Może jeśli – nie jeśli, ale kiedy – kiedy Arthur wyzdrowieje, to się okaże, że Gwaine jest tak wspaniałym mistrzem, że Arthur nie będzie już potrzebny. Jeśli zrzuciliby z siebie ciężar templariuszy, Arthur stałby się normalnym ojcem, a ona, Billi, znowu byłaby na pierwszym miejscu. Może by ją pokochał. To pewnie objaw tchórzostwa, ale zawsze wyobrażała sobie ojca jako kogoś niepokonanego. Oglądanie go w takim stanie napawało ją lękiem. Myślała, że go nienawidzi, ale to była nieprawda. Nie mogłaby. Był wszystkim, co miała.
– Jest twardzielem, Billi. Wyliże się. – Kay położył dłoń na jej ramieniu. – Ty też.
Nalała sobie szklankę wody.
– Jak poszło „sprzątanie"?
– Lepiej, jeśli porozmawiasz o tym z Gwainem.
Billi znieruchomiała. Ton głosu Kaya był niepokojący.
– Co się dzieje, Kay?
Kay skrzywił się, sprawdził, czy drzwi są zamknięte, i wyszeptał:
– Billi, coś poszło nie tak. Nie znaleźliśmy ciała w piwnicy.
Michael zniknął.
I oto, co pozostało z pełnej przepychu i rozmachu uroczystości, jaką jest wybór nowego mistrza Zakonu. Kiedyś konklawe starszych rycerzy zbierało się w Tempie Church na modlitwie i całonocnym czuwaniu. Teraz wszyscy spotkali się w szpitalnej stołówce, aby zagłosować.
Gwaine siedział u szczytu białego stołu. Choć starał się zachować spokój, nie potrafił ukryć podekscytowania czającego się w jego oczach. Życie Arthura wisiało na włosku, a on mógł w końcu zająć jego miejsce i spełnić swoje największe marzenie.
Ona była temu winna.
Percy podniósł się i uściskał Billi.
– Jak się miewa staruszek?
Billi nie wiedziała, co odpowiedzieć. Że umiera? Schowała twarz na piersi Percy'ego. Pokazał jej miejsce przy stole, na którym czekała herbata.
Bors spojrzał na nią znad swej kanapki z bekonem, ale nie przerywał jedzenia i dalej głośno mlaskał. Berrant rzucił jej ciepłe spojrzenie zza okularów i uśmiechnął się. Ojciec Balin odmawiał różaniec. Przy stole byli również Gareth i Pelleas. Kay usiadł obok niej.
– Teraz, kiedy jesteśmy tu wszyscy, musimy zabrać się do rzeczy – powiedział Gwaine. – Na początek sprawozdanie. Kay opowiedział mi o tym, co zaszło, i doszedłem do następujących wniosków. – Położył ręce na stole. – To oczywiste, że Michael został zniszczony. Zniknięcie ciała nie jest niczym niezwykłym. Jako istota z Królestwa Nieziemskiego po prostu do niego powrócił.
– Ale co z mieczem Arthura? Ten również zniknął – odezwał się Kay.
Gwaine wzruszył ramionami.
– Pokryty krwią, istoty nieziemskiej najprawdopodobniej się rozpadł. To proste.
– Wydaje się zbyt proste – zauważył Balin, kręcąc głową. – Nie jestem pewien. Co na to wszystko Elaine?
Gwaine się nachmurzył.
– Nie możemy znaleźć jej ani Przeklętego Lustra. – Rozejrzał się po twarzach rycerzy zgromadzonych wokół stołu. – Teraz tego nie rozstrzygniemy. Mamy zresztą ważniejsze sprawy.
– Chyba o czymś zapomniałeś – wtrącił się Percy. – Po pierwsze, powinniśmy pomodlić się za Arthura, za jego szybki powrót do zdrowia, nie wydaje ci się?
Gwaine spojrzał spode łba i odchrząknął.
– Oczywiście. Ojcze, czy mógłbyś?
Pochylili głowy, Billi zaczęła się modlić. Żeby jej ojciec żył, żeby to się już nigdy nie powtórzyło. Otarli się o śmierć, ktoś mógł zginąć. Billi postanowiła, że nie będzie następnego razu.
Po minucie Gwaine podniósł głowę.
– Do dzieła. Ponieważ Arthur nie jest w stanie działać, ja formalnie przejmuję dowodzenie nad Zakonem Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona.
– Czasowo – dodał Gareth.
Miał rację. Arthur wciąż żył, więc Gwaine mógł tylko pełnić obowiązki mistrza. Gwaine skrzywił się z niezadowoleniem i rozejrzał wokół.
– Wiem, wszyscy kochamy Arthura, ale trzeba przyznać, że stosuje bardzo ryzykowne metody. Zobaczcie, co się stało ostatniej nocy. Mam… plany dotyczące Zakonu. Musimy odbudować naszą siłę. Zwerbować nowych członków.
– To znaczy kogo? – Percy zmrużył oczy.
– Czerwonych Rycerzy.
Wszyscy wstrzymali oddech. Billi nie mogła w to uwierzyć. Czerwoni Rycerze byli bandą pseudoreligijnych zbirów, najgorszym rodzajem fanatyków. Właściwie niewiele dzieliło ich od ulicznych gangów prześladujących imigrantów i podkładających bomby pod kioski z gazetami. Czy mówił poważnie? W końcu odezwał się Balin:
– Nie ma mowy, żeby Arthur się na to zgodził – powiedział. – Krucjaty się skończyły.
Berrant pokiwał głową, zgadzając się z Balinem. Bataille Tenebreuse nie jest skierowana przeciwko ludziom, tylko przeciwko Bezbożnemu.
Gwaine podniósł ręce.
– Wiem, że bywają nadgorliwi, ale będziemy ich trzymać pod kontrolą. Wyćwiczymy i utemperujemy. – Spojrzał na Percy'ego i dodał: – Nie są wcale gorsi od Arthura, w czasie kiedy go zwerbowałem.
– Arthur nie biegał po mieście, podpalając meczety – odparował Percy.
Gwaine spojrzał na innych, oczekując wsparcia. Zamiast tego ujrzał zimne spojrzenia.
– W porządku, o Czerwonych Rycerzach porozmawiamy później. Pozostaje ważne pytanie: czy ogłosicie mnie mistrzem?
Balin westchnął i kiwnął głową. Bors gorliwie się zgodził, tłuszcz spływał mu po podbródku. Gareth i inni również wyrazili zgodę. Podobnie Kay, chociaż wiedział, że Gwaine nie umili mu życia. Kay był wiernym templariuszem i trzymał się reguły, starych praw ustanowionych przy zakładaniu Zakonu. Percy wzruszył ramionami i spojrzał na Billi.
– Jedna sprawa – powiedziała.
– To nie jest sprawa, którą się negocjuje, giermku. To kwestia „tak" lub „nie"- pouczył ją Gwaine. Starał się mówić spokojnie, ale nie mógł powstrzymać gniewu. Głosowanie musiało być jednogłośne.
Billi wzięła głęboki oddech. Ryzykowała nie tylko swoim życiem, ale także życiem Kaya i ojca. Ojciec ostrzegał ją przed niespodziewanym atakiem, kiedy walczyli w zbrojowni, ale była zbyt wściekła, by słuchać jego słów, i zaufała Michaelowi. Tylko dzięki czujności ojca Archanioł nie zdobył Lustra. Wszystko upewniało ją w tym, że zawiodła. Prędzej czy później gdzieś nawali. Nie chce znowu mieć na rękach krwi najbliższych jej osób.
– Masz mój głos, Gwaine, ale pod jednym warunkiem. – Zamknęła oczy i opuściła głowę. – Chcę wystąpić z Zakonu.
Percy pochylił się nad nią.
– Billi…
– Nie, Percy. Tak będzie lepiej.
Nie chciała otwierać oczu. Gdyby to zrobiła, mogłaby zmienić zdanie. Przy stole zapadła cisza. W końcu otworzyła oczy i spotkała wzrok Gwaine'a. Uśmiechał się – zwycięstwo należało do niego.
– Zgoda – rzeki.