Rozdział 33

O piątej rano ulice Londynu były zatłoczone. Do świtu pozostała jeszcze godzina. Billi owinęła Srebrny Miecz w prześcieradło i zawiązała je na plecach, giermkowie nazywali to stylem ninja. Straciła Kaya na zawsze. Istniało tylko jedno miejsce, gdzie powinna teraz być, i jedna rzecz do zrobienia. Spojrzała w niebo ciężkie od deszczu i zobaczyła go, całkiem blisko.

Wieżowiec Elizejskie Wzniesienie.

Na krawężniku siedziała kobieta, kiwając się w przód i w tył, bijąc się po głowie. Jej twarz znieruchomiała w niemym, niekończącym się krzyku, jej oczy mocno zaciśnięte, bez łez.

Wyglądała, jakby straciła zmysły, kiwając się w stuporze. Kiedy Billi przechodziła tuż przed nią, zrozumiała dlaczego.

Zwinięte na jej kolanach, ubrane w piżamę z Kubusiem Puchatkiem, leżało bezwładne ciało dziecka. Nie widać było, czy jeszcze żyje.

Billi uciekła w tłum. Szła między kłębiącymi się ludźmi, porzuconymi samochodami, krzyczącymi dziećmi i rozhisteryzowanymi rodzicami. Światła reflektorów oświetlały te dantejskie sceny. Tysiące ludzi wyszło na ulice. Klaksony trąbiły w nieskończoność, syreny wyły, a setki zdesperowanych matek i ojców płakało, błagając, walcząc o pomoc, o nadzieję.

Ulice wiodące do katedry Świętego Pawła były całkowicie zakorkowane. Ludzie wspinali się na dachy samochodów porzuconych na jezdniach, niosąc w ramionach nieprzytomne dzieci. Wejście do katedry było oblężone, ludzie starali się przedostać przez pospiesznie rozstawione barierki, a wyczerpani księża i policjanci próbowali zapanować nad tłumem. Ponad tym wszystkim niebo grzmiało piorunami i słychać było bicie dzwonów.

Billi patrzyła oszołomiona.

Dzieło sztuki Michaela.


Brama wjazdowa na teren budowy była roztrzaskana. Furgonetka templariuszy, która ją stratowała, stała porzucona kilka metrów dalej, a jej przód tkwił w kontenerze.

Deszcz i wiatr uderzyły w Billi ze zdwojoną siłą, tak jakby żywioły starały się powstrzymać ją od działania. Niebo ryczało od piorunów, a ponad wyjącym wiatrem dały się słyszeć krzyki i szczęk metalu.

Przygotowała miecz i weszła.

Jej serce waliło. Plac budowy, nad którym dominował wielki, czarny wieżowiec, był skąpany w ciemności, pełen zimnych, słabo widocznych cieni, za którymi skrywały się Anioły Śmierci. Wielkie maszyny budowlane i setki kontenerów tworzyły prawdziwy labirynt. Błoto czepiało się jej butów, w koleinach stały głębokie kałuże i Billi z trudem brnęła do przodu. Kiedy wyszła na otwartą przestrzeń, mocniej chwyciła rękojeść miecza.

Ojciec Balin siedział oparty o ścianę, z głową bezwładnie pochyloną do przodu. Deszcz spływał po jego siwych włosach. Ubranie miał brudne od krwi i błota. Billi uklękła tuż obok niego i dotknęła szerokiej rany na jego klatce piersiowej. Maczuga spoczywała na kolanach księdza, w zaciśniętej dłoni trzymał mały krzyżyk.

Nie był wielkim wojownikiem. Patrzyła na jego dobrą, pomarszczoną twarz, oczy miał zamknięte, a na ustach delikatny uśmiech. Po twarzy Billi nie płynęły łzy – tylko deszcz. Tylko deszcz. Pocałowała ojca Balina w czoło i poszła dalej.

Chmury gotowały się i strzelały piorunami, które oślepiały bielą. Deszcz spadał na ziemię, jak lodowata woda z kubła i w jego strugach Billi dojrzała postacie poruszające się wokół niedokończonego budynku.

A więc to koniec. Przez dziewięćset lat templariusze skutecznie walczyli ze złem. Bili się, ginęli po to, aby teraz bronić pierworodnych dzieci przed Michaelem, Upadłym Archaniołem.

To był ich ostatni bastion. Ostatnia godzina.

Najwspanialsza.

Gareth stał na ciężarówce. Spokojnie naciągał cięciwę i wypuszczał jedną strzałę za drugą. Jak śmierć z czarnym piórem szukały serc, gardeł i oczu jaśniejących, błyszczących i dziko wyjących aniołów.

Bors, dziki i drapieżny, machał swoimi krótkimi mieczami jak rzeźnik. Pelleas był niemal zanurzony w morzu białych ciał, szponiastych dłoni, zębów i paznokci.

Gwaine stał cały zakrwawiony, zmasakrowany, pobity. Jego lewe ramię wisiało luźno, otwarte aż po kość. Mimo to walczył, machając swym toporem ponad głową.

I Arthur.

Mówiło się, że Arthur był koszmarem Bezbożnego, i teraz zrozumiała dlaczego.

Stal na kontenerze, wielkim jak dwa garaże. Jego ciężka kurtka była postrzępiona, a kolczuga porozrywana. Krew ciekła z wielu ran na całym ciele, ale jego twarz była wcieleniem szalejącej furii. Jego usta wykrzywiał krzyk, za każdym razem, kiedy wznosił swój miecz.

– No, chodźcie tu! – wrzeszczał. Pod nim leżały ciała, wokół niego stał krąg żyjących. Dwaj Obserwatorzy, uzbrojeni w maczety, wyskoczyli wysoko w powietrze. Jeden z nich nie zdołał nawet wylądować, bo jego tors został przecięty na pół i napastnik potoczył się w błoto. Drugi zachwiał się zaszokowany okrucieństwem Arthura i chwilę wahania przypłacił życiem. Mistrz templariuszy uderzył, wybijając mu z dłoni maczetę. Anioł rzucił się do ucieczki, ale Arthur chwycił go za złote włosy i przyciągnął ku sobie. Przeciwnik nawet nie zdążył krzyknąć, kiedy został przeszyty mieczem.

Obserwatorzy, wciąż osłabieni przejściem do Ziemskiego Królestwa, po długich latach więzienia, nie mieli jeszcze pełni nadnaturalnych zdolności Michaela, dzięki którym broń śmiertelników nie była dla niego zagrożeniem. Rycerze dokonywali rzezi, ale Obserwatorzy mieli liczebną przewagę. Musieli jeszcze tylko przez chwilę powstrzymać templariuszy. Zbliżał się świt i wszystkie pierworodne dzieci czekała śmierć.

Billi znieruchomiała. Hałas, przerażenie, chaos bitwy obezwładniły ją. Nie wiedziała, co robić. Powinna pomóc ojcu czy bronić Garetha? A może Borsa? Każda chwila była na wagę złota, a tu panika i niepewność chwyciły ją za gardło.

Obserwatorzy poruszali się wśród stalowych wsporników jak robaki. Były ich dziesiątki. Znowu zaczęło się błyskać i na najwyższym punkcie budynku Billi dostrzegła samotną postać.

Michael.

Już wiedziała. Wszystko zależało od niej. Zawsze tak miało być. Była templariuszką i w końcu wszystko stało się jasne. Jeśli to ich ostatnia godzina, to i na nią przyszedł czas. Była tego pewna i nie czuła już lęku.

„Zasłużycie na obcowanie z męczennikami”.

Czy ta chwila była już od dawna zaplanowana? Przepowiednia Kaya? Spotkanie w metrze? Przeznaczenie?

Nie, to dużo prostsze.

Billi wzniosła miecz, który stanął w ogniu, w bieli piorunów. Nadnaturalna energia, przepływając z miecza, zapłonęła od pioruna. Wszyscy odwrócili głowy w kierunku światła, kiedy Billi krzyknęła:

Deus vult!

Ruszyła prosto do windy. Templariusze dostrzegli ją i zrozumieli, co chce zrobić. Uwolnili się od atakujących i osłaniali biegnącą. Upadłe anioły też wyczuły jej zamiar. Krzyczały i wyły, skacząc z jednego wspornika na drugi, ale ona była szybsza. Wpadła do metalowej klatki, za nią stanął Arthur. Ich oczy się spotkały. Krew spływała po całym jego ciele, ale uśmiechnął się do niej. Stała prosto, chociaż winda drżała. Nic nie powiedział – nie potrzeba było słów – po prostu pokiwał głową. Cofnął się i zamknął drzwi.

Billi przekręciła czerwoną dźwignię i winda wystrzeliła w górę. Patrzyła na błotniste pole bitwy, na to, jak templariusze otaczają windę. Wokół nich w ciemności dostrzegała braci i siostry Michaela. Patrzyła, aż w końcu wszystko zniknęło w deszczu.

Загрузка...