Rozdział 34

Winda drgnęła i zatrzymała się. Koniec podróży. Billi wytarła twarz rękawem, osuszając ją z oślepiającego deszczu. Mocniej ścisnęła rękojeść miecza, czując pulsującą energię. Odsunęła drzwi windy i wyszła na zewnątrz. Połowa podłogi wylana już była betonem, ale nadal widniały w niej czarne dziury. Jeden nieostrożny krok mógł skończyć się upadkiem z dwustu metrów.

– Billi, jak to ładnie z twojej strony – przywitał ją Michael. Stał na krawędzi stalowej kolumny, nieco węższej niż jego dwie stopy. Pomimo szalejącego wiatru nie chwiał się, cudownie utrzymując równowagę. Miał na sobie tylko przemoczone dżinsy, jego nagi tors błyszczał jak srebro. Wymyślne tatuaże wiły się po białej skórze, jak węże, nagle ożywione. Dwie blizny na jego plecach krwawiły.

– Chodź tutaj – powiedziała. Oczy miała skupione na jego oczach i już nie drżała pod jego nieziemskim spojrzeniem.

„Templariusz nie drży”.

– I co?

– Zapraszam na orgię przemocy. – Stanęła na środku wybetonowanej podłogi. – To będzie oczyszczające doświadczenie – dodała i chwyciła miecz w obie ręce, nadal jednak trzymając go nisko. – A może się boisz? Michael głęboko westchnął.

– Co tam widzisz? – W dłoniach też trzymał miecz i wskazywał nim na zachód.

W kierunku katedry Świętego Pawła.

Światła. Dostrzegła tysiące świateł, widocznych nawet z takiej wysokości. Migoczące miasto skąpane było w żółtym świetle.

– Piękne, prawda?

Wiedziała, co znaczyły te światła. Każde z nich symbolizowało rodzinę, w której umierało dziecko. Oznaczało kogoś kochanego, kogoś, kto miał umrzeć o świcie. Billi nie dostrzegała w tym nic pięknego. To było okropne i przerażające.

– Widzisz, Billi? Widzisz, jak przyprowadziłem ich do Boga? Teraz nigdy już nie zejdą z dobrej ścieżki.

– A co z milionami, które zabijesz?

– Pójdą do nieba. Są moją ofiarą.

– Jesteś szalony. Nie dałeś im Boga, tylko strach.

Michael uśmiechnął się do siebie.

– A to początek wiary. – Wskazał na niebo na wschodzie. Pomimo czarnych burzowych chmur widać było, jak jaśnieje. – Już za chwilę.

Billi postukała ostrzem miecza w podłogę. Miała dość.

– Chodź i giń.

Rozpostarł ręce i rzucił się w dół.

Grawitacja na niego nie działała, bo Michael nie był istotą z krwi i kości, był bytem światła. Zawisł nad podłogą i zanim na niej stanął, palcami delikatnie zmiótł kurz.

– Pamiętasz go? – zapytał, pokazując jej Miecz Templariuszy. Jego wypolerowane ostrze zmieniło się. Nie widziała różnicy, ale ją wyczuwała. Biła od niego moc, nie był już stalą śmiertelników, został nasycony anielską potęgą.

Billi wzniosła swoją broń.

– A ty pamiętasz? – zapytała.

Czy jej się zdawało, czy Michael zbladł?

– Srebrny Miecz. Już dawno go nie widziałem. Skąd go masz?

– Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem – odpowiedziała Billi.

Michael otworzył usta i pokiwał głową.

– Szatan. Cóż za ironia. Zawarłaś pakt z Gwiazdą Poranną, aby mnie zniszczyć.

Billi stanęła na belce, ciągle uważając na dziury w podłodze, ostrożnie przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą, nie spuszczając oczu z Michaela.

Miecze dotknęły się, śmiertelne ostrza zwarły, sprawdzając swoją siłę. Serce Billi pulsowało z powodu podwyższonej adrenaliny, kropelki potu pojawiły się na jej czole, kiedy lustrowała przeciwnika.

Michael.

Grigori.

Upadły Anioł.

Boży Zabójca.

Zimne macki strachu sunęły wzdłuż jej kręgosłupa. Złote oczy drapieżnika chwytały ją i Billi czuła…

„Przestań”.

Sama napędzała swe przerażenie. Nie pozwoli, by lęk zwyciężył w tej bitwie. „Strach ma wielkie oczy”.

Lekko przesunął koniec jej ostrza i poprawił uchwyt. Billi poddała się instynktowi. Nie widziała jego ataków, skręcała tylko nadgarstek i słyszała zgrzyt stali. Iskry leciały z ostrych krawędzi, kiedy oboje walczyli o to, aby zanurzyć swe ostrza w ciele przeciwnika. Gorący oddech Michaela owiewał jej twarz, kiedy się zwierali i odskakiwali.

Jego atak był nieprzerwany. Raz trafił ją w ramię, ale ledwie poczuła ukłucie. Cofała się, odbijając ciosy, które spadały na nią jak lawina. Uderzenia Michaela rozbijały się o Srebrny Miecz, a każde z nich boleśnie odczuwała w barkach.

Ostrza ponownie się zwarły, jej złapało rękojeść przeciwnika. Mocno szarpnęła, mając nadzieję, że wyrwie mu miecz z dłoni.

Uśmiechnął się.

– Sądzisz, że to najlepszy…

Billi krzyknęła i czołem uderzyła go w głowę. Nogi pod nim zadrżały, tylko na chwilę, ale to wystarczyło.

Kiedy upadał, Billi chwyciła nadgarstek dłoni, w której trzymał miecz, i wbiła w niego kolano. Wydawało się jej, że kopie pień drzewa, ale Michael rozluźnił uścisk. Przekręciła swój miecz. Podkręcony Miecz Templariuszy wysunął się z rąk Michaela i z brzdękiem upadł na beton.

Michael zawył i nie zwracając uwagi na srebrne ostrze, które rozorało mu skórę na żebrach, złapał Billi za głowę. Żelazne palce objęły jej twarz. Mięśnie, kości, skóra – wszystko uginało się jak w imadle. Poczuła w czaszce przeszywający ból, oczy niemal wychodziły jej z orbit. Nie podda się. Syczała, ogarnięta bitewnym szałem.

Srebrny Miecz dotknął jego brzucha, Billi wbijała go głębiej i głębiej. Chociaż czuła, jak jej szczęka trzeszczy pod żelaznym uściskiem Michaela, a nerwy wyją z bólu, wbijała ostrze coraz mocniej.

Nagle Michael puścił jej twarz. Potoczył się do tyłu, trzymając za krwawiący bok. Billi chwytała oddech, uwolniona od miażdżącego uścisku, ziemia kręciła się jej pod nogami, kiedy walczyła z nadchodzącym omdleniem.

Ręce Michaela lepiły się od jego krwi, ale rana niestety nie była śmiertelna. Jego oczy poszukiwały utraconej broni. Rzucił się na Miecz Templariuszy szybko jak błyskawica. Billi była szybsza. Uderzyła go głowicą swego miecza prosto w twarz. Michael padł na walający się gruz, rozpryskując kałuże deszczu. Fale bólu przeszywały głowę Billi, wszystko widziała niedokładnie, przez łzy. Potykając się, szła do przodu, trzymając miecz drżącymi rękami.

Spojrzał na nią, zastygły w bólu. Ostrzem Srebrnego Miecza dotykała jego podbródka, tuż nad gardłem. Wykrzywił twarz.

– No więc? Zamierzasz mnie teraz zabić?

– Tak jak ty zabiłeś Egipcjan. Michael się uśmiechnął.

– Chyba nie całkiem. – Podniósł rękę. – Pomóż mi, przyjacielu.

Ciemność spowijająca dziwaczny las belek konstrukcyjnych drżała jak rozgrzane powietrze. Billi wydawało się, że coś słyszy, ale ponieważ sama głośno oddychała, nie wiedziała, z której strony dochodził dźwięk. Usłyszała to znowu i uświadomiła sobie, że to głos w jej głowie.

Billi.

Czarna sylwetka wynurzyła się z ciemności, jej twarz zaskakująco biała na tle otaczającego ją mroku.

Kay.

Загрузка...