Elaine w swoim laptopie uruchomiła specjalny program. Billi stała za nią, a Arthur i Kay siedzieli po bokach. Wszyscy obserwowali, jak na ekranie pojawiają się mapy gwiazd. Elaine założyła okulary i zaczęła klikać na ikonkę znajdującą się w rogu ekranu, która wskazywała czas.
– Czego szukasz? – zapytała Billi.
– Musimy zoptymalizować szanse Kaya na powodzenie, a to – powiedziała, stukając palcem w ekran – jest właściwy program. Pokazuje ruchy planet w czasie dwunastu miesięcy, na północnej półkuli.
Otworzyła jeden z folderów i Billi zobaczyła listę plików, każdy przyporządkowany któremuś z templariuszy. Kliknęła na plik Kaya i pojawił się arkusz obliczeniowy z adnotacjami w hindi.
– A to? – Billi przyglądała się symbolowi, ale jego znaczenie pozostawało dla niej niejasne.
– Wedyjski diagram astrologiczny, który tworzy się na podstawie miejsca i daty urodzenia. – Elaine podkreśliła rząd cyfr. – Mój kumpel, bramin, ułożył horoskop dla każdego z was.
– Nie ma religii, z której byś nie korzystała? – zapytał Arthur. – Lot, nasza poprzednia Wyrocznia, opierał się tylko na chrześcijaństwie.
– I właśnie z tego powodu, jak dobrze wiesz, był do kitu i zawsze potrzebował mojej pomocy – odpowiedziała Elaine. Wróciła do map nieba, otworzyła diagram i wkleiła cyfry. Wcisnęła „enter" i wygodnie oparła się na krześle. – Dajmy mu minutę. – Machnęła w stronę kuchni. – Może ktoś wstawiłby wodę na herbatę?
Kay się podniósł i Billi zajęła jego miejsce.
– Dlaczego to robisz, Elaine? – zapytała.
Elaine nie była templariuszką, a mimo to wzięła na siebie odpowiedzialność za najcenniejszą rzecz, jaką posiadali. Była nawet innego wyznania, a mimo to wszyscy na niej polegali, przygotowując się do pobicia największego wroga. Zawsze na niej polegali. Elaine sięgnęła po nowego papierosa. Zaproponowała jednego Arthurowi, ale odmówił.
– No cóż, odpowiedź jest prosta: ktoś musi. – Kobieta uśmiechnęła się do siebie. – Wy, rycerze, macie obsesję na punkcie dogmatów, robicie wszystko w jeden właściwy sposób. Jeśli coś nie mieści się w regule templariuszy, nie jesteście zainteresowani. Dlatego zawsze macie tak wielkie kłopoty. Sami się ograniczacie. – Zrobiła przerwę i wskazała na ojca Billi. – Z drugiej strony pragniecie zwycięstwa. Dlatego Arthur zatrudnił do pomocy eksperta, czyli mnie.
– Ale ty nie jesteś Wyrocznią.
– Dzięki Bogu! I tak źle sypiam. Mam za to niewielkie zdolności paranormalne, nie takie jak nasz złoty chłopiec, ale wystarczające, żeby wiedzieć, co dobre i skuteczne. Reszta polega na otwartości umysłu.
Wszystko to przypominało Billi naukę walki. Arthur i inni uczyli ją karate, judo, kung-fu – wszystkiego, co tylko miało jakąś nazwę. Uczono ją, jak mocno uderzać, silnie kopać, siłować się, blokować i setki ruchów zaczerpniętych ze wszystkich stylów i dyscyplin.
– Dlatego wysłaliśmy Kaya na wschód – westchnęła Elaine. – Kiedy już się wyszkoli, przejmie interes.
– Więc przygotowujesz sobie zastępstwo – podsumowała Billi.
Elaine spojrzała na Arthura.
– Wszyscy to robimy.
Arthur położył dłoń na ramieniu Elaine. Billi spojrzała na nich. Tych dwoje wiele wspólnie przeżyło i wiedziała, że nigdy nie zdoła poznać całej prawdy. Chociaż Elaine mówiła o swej pracy bez emocji, oddanie relikwiarza pod opiekę żydówce wywołało w Zakonie prawdziwy skandal. Mimo że pozycja Arthura jako mistrza była bardzo silna, musiał twardo walczyć, aby uzyskać zgodę pozostałych rycerzy. Ojciec odchrząknął, kiedy pojawił się Kay niosący herbatę.
– Musimy nawiązać kontakt z pozostałymi rycerzami – powiedział Arthur. – Jeśli Kayowi się powiedzie, to i tak pozostaje problem ghuli, które wykonują polecenia Michaela. Teraz mu służą, ale kiedy odejdzie, rozproszą się. Będziemy ich tropić latami.
Miał rację. Ghule nie były pozbawione mózgu i mimo że sprzedały swe dusze, zachowały dużą niezależność. Mogły mieć nadzieję, że wiernie służąc Michaelowi, otrzymają część jego nadprzyrodzonej mocy. Billi czytała, że najbardziej potężne ghule mogły zmieniać wygląd dzięki bezbożnej energii. Gdyby uzyskały taką moc, templariusze nigdy nie zdołaliby ich wytropić.
– Uderzymy, kiedy Michael zostanie uwięziony w Lustrze.
– Jak? – zapytała Billi.
– Kiedy będę wiedział, kto przeżył, ułożę plan. Na razie miejsce spotkania to Trafalgar Square.
Dobre miejsce. Zawsze było tam tłoczno, a z placu wiodło wiele dróg ucieczki. Michael musiałby mieć wojsko, żeby wszystkich namierzyć. Arthur mówił dalej:
– Uzgodniliśmy, że ci, którzy przeżyją, spotkają się na placu o szóstej po południu, w godzinach szczytu. Chcę, żebyście tam poszli, przekazali rycerzom, jakie są nasze plany, i zebrali wszystkie nowe informacje. Potem zdacie mi relację, a ja opracuję strategię.
– Zapomniałeś, że to Gwaine dowodzi, tato?
– Nie, nie dowodzi.
Arthur nachmurzył się i zwrócił do Kaya. Mimo że był jeszcze słaby, Billi dostrzegła ogień w jego oczach. Robił coś, w czym był najlepszy.
– Musisz działać ostrożnie.
Kay delikatnie dotknął skroni, a Billi wychwyciła zdenerwowanie w jego głosie.
– Zaznaczyłem jego aurę. Pierwszy go zauważę.
– Dobra robota.
– Idę z Kayem – powiedziała Billi.
Arthur spojrzał na nią szybko.
– To sprawa templariuszy, już nie twój problem.
– Nie robię tego dla templariuszy.
– I z pewnością, nie dla mnie?
– Masz rację. Nie dla ciebie.
Dla siebie. Żeby się zemścić. By zapobiec temu, co zrobi Michael, jeśli ona nic nie zrobi. I może… może dla Kaya. Będzie jej potrzebował, kiedy zrobi się niebezpiecznie. Co, zważywszy na sytuację, było bardzo prawdopodobne.
Kay uśmiechnął się łobuzersko.
– Chcesz zrobić z nas bohaterów?
Pokręciła głową. Nie o to chodziło.
– Zauważyłeś, że cmentarze templariuszy pełne są bohaterów? Nie wyobrażaj sobie za wiele. Robimy tylko to, co do nas należy. – Spojrzała na ojca. – Prawda?
Pokiwał głową. Laptop zabzyczał.
– Co wyszło? – zapytał Kay. Wydawał się pełen obaw, ale jednocześnie rwał się do działania. To będzie jego Próba. Test, któremu nigdy nie poddawano Wyroczni. Billi widziała, jak bardzo Kay tego pragnie, i to ją denerwowało.
Wszyscy patrzyli na mapę. Od gwiazdy do gwiazdy prowadziły linie, wykreślając astrologiczny wzór. Dla Billi były to zupełnie przypadkowe kształty. Elaine wzięła głęboki oddech i podkreśliła kilka punktów, które zapaliły się na czerwono, a na dole ekranu pojawiła się data.
– Siedem dni – powiedziała Elaine. Położyła dłoń na ręku Kaya. – Uwięzimy Michaela za siedem dni.
Szare niebo wisiało nisko nad zatłoczonym Trafalgar Square. Billi z ulgą wysiadła z autobusu. Przez całą drogę było jej niedobrze, bo ugrzęzła pod śmierdzącym ramieniem jakiegoś mężczyzny. Na policzki spadały jej krople deszczu, więc naciągnęła kaptur. Przecisnęła się przez grupę turystów. Kay szedł tuż obok niej, manewrując pomiędzy plecakami i aparatami fotograficznymi.
– Coś wyczuwasz?
Kay pokręcił głową. Jest bezpiecznie.
Na środku placu stała kolumna admirała Nelsona, wysoka na pięćdziesiąt metrów, otoczona czterema wielkimi brązowymi posągami lwów. Na czterech narożnikach znajdowały się postumenty, trzy zwieńczone rzeźbami sławnych ludzi, jeden pusty. Billi trzymała się północnej strony placu, tuż przy imponującym klasycystycznym budynku National Gallery. Uliczni artyści przyciągali uwagę przechodniów, którzy gromadzili się wokół nich w małych grupach. Ktoś przebrany za Charliego Chaplina odgrywał gagi stare jak świat. Kilku skaterów śmigało pomiędzy plastikowymi kubeczkami ustawionymi na chodniku. Jakiś nieszczęśnik przebrany za rzymskiego żołnierza, cały pomalowany na srebrno, stał nieruchomo jak posąg, zbierając pieniądze do pojemnika stojącego przy jego stopach. Otaczały go dzieci, które za wszelką cenę pragnęły go rozśmieszyć. Billi obserwowała, jak wesoło się bawią, kiedy ich rodzice próbowali je uspokoić przed wejściem do muzeum. Widziała chłopca ubranego na niebiesko, który gonił gołębie. Powietrze wypełniał szelest skrzydeł, a szare i czarne pióra opadały na ziemię. Stado ptaków nagle się podrywało, szybowało w powietrzu i po chwili lądowało prawie w tym samym miejscu. Chłopczyk wciąż je przepędzał.
Patrzyła na wesoły tłum i drżała. Z powodu zimna i tego, że była sama.
O, nie, nie sama. Kay stał w milczeniu tuż obok niej.
– Wszystko będzie w porządku – powiedział. Nie była pewna, czy do niej, czy do siebie.
– Kay, wieczny optymista. – Billi się roześmiała.
– Prawda, całkowita prawda. – Wskazał na tłumy ludzi. – Gdybyś tylko mogła zobaczyć, choć przez minutę. Naprawdę zobaczyć. Nigdy byś się nie poddała.
Popatrzyła na niego. Na jego twarzy widać było spokój, pewność, że działa w dobrej sprawie. Nigdy nie miał wątpliwości. Nie był bezwzględnym fanatykiem jak jej ojciec, miał po prostu niezachwianą wiarę w to, co robił.
– Dlaczego on na to wszystko pozwala? To znaczy Bóg. Kay splótł palce.
– Myślisz, że to część Jego planu?
– Tak. Ale to ty cały rok spędziłeś w Jerozolimie. Ktoś tam musiał to rozumieć.
– Wiesz, co powiedział mi imam z meczetu Al-Aksa? – Kay spojrzał na nią uważnie. – Rabin Levison twierdził to samo. Podobnie jak opat nestorianów. Dziwne, prawda? Dzieli ich religia, ale są jednomyślni, jeśli chodzi o opinię na temat bożego planu.
– Cóż takiego mówili o woli Boga?
– Każdy z nich powiedział, i tu cytuję: „Nic nie wiem”.
Billi chciała go kopnąć za to, że sobie z niej drwi, ale zrozumiała, że to nie żart.
– Co?
– Jeśli ktoś twierdzi, że wie, jaka jest wola Boga, to albo kłamie, albo jest szalony. – Kay się wyprostował. – Najlepsze, co możemy zrobić, to iść za głosem serca.
– Ale Michael sądzi, że to on postępuje właściwie. Idzie za głosem serca.
– Sczerniałego od goryczy. – Kay pokręcił głową. – Serce powinno być wypełnione współczuciem, Billi.
Dziewczyna spojrzała na długie palce Kaya, na jego delikatne białe dłonie. To nie były ręce wojownika.
– Ojciec mówi, że musimy być bezlitośni.
– Twój ojciec nie jest tak bezlitosny, jak udaje. Uwierz mi.
Ojciec nie jest bezlitosny?! Chyba Kay nie był tak utalentowany, jak się mówiło. Billi wróciła do obserwacji placu. Myślała o swoim śnie, o tych wszystkich białych całunach. Musieli powstrzymać Michaela. Tu nie było miejsca na współczucie.
– Myślisz, że zdołasz tego dokonać? Uwięzić go?
– Muszę spróbować.
– Kay, jeśli nie czujesz się gotowy, musisz powiedzieć. To zbyt niebezpieczne. Dać się zabić, to nic bohaterskiego.
– Billi, a ty się nie boisz, kiedy idziesz na Krwawe Łowy? Czy nie bałaś się podczas Próby?
Co to znowu za głupie pytania? Ciągle się boi.
Kay spojrzał na nią.
– Czy wiesz, jak się czuję, kiedy widzę, że idziesz walczyć? – Spuścił głowę. – Nic niewarty.
– Więc chodzi tu tylko o bohaterstwo?
– Jest kilka rzeczy, o które warto walczyć.
– Jakie to rzeczy?
Kay zdjął czapkę i zmiął ją w dłoniach.
– Pamiętasz swój sen?
– Przecież ci nie opowiedziałam… Ach!
– Wszystkie te ciała na ulicy, cały ten smutek. – Wziął ją za rękę. Starała się nie myśleć o tym, że sprawia jej to przyjemność. – Czy możesz sobie wyobrazić, co by się tutaj działo? Jak wielu ludzi by umarło? Jeśli my nie zatrzymamy Michaela, to kto to zrobi?
– Ryzykujesz życiem, aby go powstrzymać?
– Czy mogłabyś spokojnie żyć, gdybyś tego nie zrobiła?
Billi otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Chciała wzruszyć ramionami i zrzucić z siebie cały ten ciężar. Ale nie mogła. Kay miał rację. Ktoś musi powstrzymać Michaela. Wiedziała za dużo, aby przejść obok tego wszystkiego obojętnie i zostawić to innym. Ta sprawa nie miała nic wspólnego z templariuszami, była kwestią wyboru tego, co w życiu liczy się najbardziej. Ale nic nie stawało się przez to prostsze.
Jakaś para przeszła tuż obok nich. Trzymali się za ręce, mężczyzna niósł balonik, choć miał około trzydziestki.
– Widzisz to, Billi? – Kay dotknął jej ramienia. – Właśnie jej się oświadczył. A ona powiedziała „tak". Rozpoznaję to po świetle wokół nich. Jest zachwycony, ale też przerażony. Będą kochać, będą żyć, kiedyś umrą. Jak wszyscy. – Zamyślił się. – Czy to nie wystarczy? Czy za to nie warto ginąć?
– Nie mów tak.
– Billi, musisz być…
Billi pocałowała go. Nie chciała dłużej słuchać.
Zrobiła to bez zastanowienia, gdyby zaczęła myśleć, odwaga by ją opuściła. Wysunęła się do przodu, przycisnęła ustami jego usta. Były ciepłe i to ciepło ją zalało, poczuła mrowienie, które sięgnęło kości. Zacisnęła dłonie na poręczy i Kay znalazł się pomiędzy balustradą i nią. Ich ciała wcisnęły się w siebie. Ujął jej twarz w ręce i Billi poczuła łaskotanie jego rzęs na swoich powiekach. Potem z delikatnym westchnieniem odsunął się, ale tylko trochę. Tylko trochę.
Jego oczy wyglądały jak drogocenne kamienie, olbrzymie, przejrzyste, bez skazy. Billi widziała w nich odbicie swych własnych źrenic. Dłonie Kaya obejmujące jej policzki były rozżarzone. Delikatnie się odchyliła i językiem dotknęła swoich warg. Kay smakował przyjemnie.
– Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkadzam?
Odskoczyli od siebie i Billi zobaczyła Borsa z hot dogiem w dłoni.
Czy on nigdy nie przestanie drwić?
Spojrzał na nich i oblizał wysmarowane keczupem usta.
– Jeśli tak, to wrócę za chwilę.
– Właśnie skończyliśmy – odpowiedział Kay, jakby nigdy nic, pozostawiając czerwienienie się Billi.
– Jesteś sam?
Bors zaprzeczył.
– Nie, jest też mistrz Gwaine i Gareth.
– Chciałeś powiedzieć seneszal Gwaine – poprawiła go Billi.
Bors wepchnął ostatni kawałek parówki do ust. Mówił, przeżuwając i plując kawałkami różowego mięsa i cebuli na chodnik.
– Czy to Arthur użył kodu trzynaście dziesięć? Potrzebował kogoś do opróżnienia kaczki?
– Zamknij gębę.
– Może sama spróbujesz ją zamknąć, dziewczynko?
Billi zrobiła krok do przodu, ale Kay podniósł rękę.
– To nie ma sensu. Arthur nadal jest mistrzem i tyle. Gwaine nie będzie się wychylał, bo wie, co dla niego dobre.
Bors wytarł usta rękawem.
– Myślisz, że boję się Arthura?
– Pewnie, że tak – odpowiedział Gareth, wyłaniając się z tłumu. – Sam diabeł się go boi. – Dał znak Pelleasowi, który trzymał straż.
Udało im się, dzięki Bogu. Były uśmiechy i uściski. Nawet Bors, wbrew swojej naturze, miał wyraz ulgi na twarzy.
Kay przedstawił reszcie plan Arthura, a wszyscy słuchali go w milczeniu. Billi stała obok, całkowicie zaskoczona jego pewnością siebie. Opowiedział im o pomyśle uwięzienia Michaela w Lustrze, co wywarło na rycerzach duże wrażenie.
– Dlaczego nie teraz? Dlaczego dopiero za siedem dni? – zapytał Bors.
– Układ planet. Szczegóły techniczne – wyjaśniła Billi. – I tak byś nie zrozumiał.
Kay się wtrącił, zanim Bors zdołał odpowiedzieć.
– Musimy maksymalizować szanse powodzenia.
Pelleas i Gareth spojrzeli po sobie. Billi zauważyła, że Gareth pokręcił głową.
– Co? Co jest nie tak? – zapytała Billi. – Chwila, czy Berrant nie jest w waszej lancy? Gdzie on się podziewa?
Pelleas spojrzał na nią z wahaniem. W końcu wyrzucił z siebie:
– Berrant nie żyje, Billi.
Spojrzała na niego. Potrzebowała dużo czasu by zrozumieć znaczeni usłyszanych słów.
– Nie żyje? Nie zamierzałeś nam tego powiedzieć?
– To nie może zmienić naszych planów – powiedział Pelleas i spuścił oczy.
– Jasna cholera to wszystko zmienia! – Berrant był rycerzem tak krótko, może od jakiś dwóch lat! Nie mogła w to uwierzyć. Zaprzyjaźnili się, bo gdy był jeszcze giermkiem, szkolił go jej ojciec. Często wymieniali się opowieściami na temat tego, jaki Arthur był okropny. A teraz Berrant odszedł.
– Jak do tego doszło? – zapytał Kay.
– Michael odnalazł naszą kryjówkę. – Pelleas spojrzał na Garetha, który pokiwał głową ze smutkiem. – Kiedy otrzymaliśmy kod 1310, rzuciliśmy wszystko i ukryliśmy się. Wiedzieliśmy, że mamy czekać na spotkanie. Jeszcze przed świtem zauważyliśmy przed domem ghule. Dwa weszły od frontu, reszta tylnymi drzwiami. Berrant zabił kilka, ale wtedy pojawił się Michael.
– Nie mieliśmy szans – powiedział Gareth. W jego oczach było widać ból. Billi wiedziała, że wiele ich łączyło. – Berrant starał się go powstrzymać, abyśmy mogli uciec.
– Czy zaklęcia nie powinny was ochronić przed wykryciem? – spytała Billi.
Bors zdołał się wtrącić.
– Zaklęcia nie były wystarczająco silne. Równie dobrze mogliśmy powiesić neon: Schronienie templariuszy.
– Czy jesteście pewni, że to z powodu zaklęć? Może jeden z jego ghuli was zauważył i szedł za wami? – drążył Kay.
– Twoje zaklęcia nie powstrzymały jego mocy przy relikwiarzu. Dlaczego sądzisz, że miałyby zadziałać w naszej kryjówce? – prychnął Bors. Wypluł resztki jedzenia pod nogi Kaya. – Możesz godzinami odprawiać swoje rozkoszne abrakadabra, ale przez ten czas Michael wszystkich nas wykończy. Za tydzień nic po nas nie zostanie.
Bors miał rację i nawet Billi musiała się z tym pogodzić. Spojrzała na Kaya, wiedząc, że tylko on może zdecydować co dalej.
Jego twarz była smutna. Przetrwanie templariuszy leżało w jego rękach.
– Zatem nie możemy czekać. – Odwrócił się do Billi. – Zrobimy to wieczorem.