Rozdział 8

Minęło kilka dni i żadnych wieści od Mike'a. Ojciec znowu wygrał. Wszystkich potrafił zastraszyć. Przepędził Mike'a, a wraz z nim nadzieję na to, że Billi będzie miała swoje życie poza Zakonem. Powinna to zaakceptować, tak jak inni. Nie potrafiła. Zrzuciła kołdrę. Nie chce takiego życia.

Pochyliła się nad szafką, żeby po raz tysięczny spojrzeć na ekran komórki. Miała nadzieję, że dostała wiadomość, kiedy jeszcze spała. Nic. Cholera by to wzięła! Nie powinna być zdziwiona. Kto przy zdrowych zmysłach umawia się z dziewczyną, która ma psychicznego ojca?

Zdjęła piżamę i włożyła dres. Była szósta, ptaki jeszcze spały, a ona czuła się zbyt wściekła, żeby zasnąć. Mogła zrobić tylko jedno.

Katakumby ciągnęły się pod całą dzielnicą Temple. Tajemne labirynty, tunele, komnaty, wydrążone przez templariuszy. Wszystkie plany podziemnych korytarzy wraz z upływem czasu gdzieś przepadły, więc tylko rycerze o nich wiedzieli. Znali nawet sekretne wejście do korytarza podziemnej rzeki Fleet, zapomnianej przez chodzących po powierzchni. Tylko kilka osób miało świadomość, że pod nowoczesnym Londynem ze szkła i stali spoczywały stare kości miasta. Billi weszła do podziemnej zbrojowni i włączyła światło. Jaskrawe białe świetlówki rozbłysły wzdłuż murów, oświetlając stare cegły, nisko sklepione sufity, zimną kamienną podłogę i przechowywaną tu broń. Kiedyś było to miejsce pochówku templariuszy. Do tej pory kości rycerzy spoczywały w prymitywnych niszach wydrążonych w ścianach. Billi nadal czuła lekkie mrowienie, kiedy wchodziła do mrocznej komnaty, odprowadzana spojrzeniem pustych oczodołów. Czy za setki lat i jej czaszka będzie obserwowała ćwiczenia jakiegoś giermka? Zadrżała, ale nie z powodu chłodu.

W podziemiach pachniało mieszanką wilgoci, oliwy i pasty do czyszczenia metalu. Ile tysięcy godzin tutaj spędziła? W sierpniu prawie w ogóle nie widziała słońca. Wróciła do szkoły blada jak duch. Cały ten czas spędziła ze szmatką i osełką, szlifując ostrza. Wszystkie te zadraśnięcia, rany, siniaki, podbite oczy, wszystkie dziwne spojrzenia w szkole i wszystkie wymówki.

„Och, potknęłam się".

„Wpadłam na drzwi".

„Spadłam ze schodów".

„Doniczka zleciała mi na głowę".

„Pies / kot / koń ugryzł mnie / podrapał / kopnął".

Szła wzdłuż rzędu mieczy, poukładanych równiutko na drewnianych stojakach. Znajdowały się tu szkockie miecze obosieczne, niemieckie półtoraki, francuskie rapiery, indyjskie miecze pata – śmiercionośna stal z całego świata. Billi musiała nauczyć się władać wszystkim. Arthur mawiał, że każda broń to tylko narzędzie, że nie ma w niej nic szlachetnego. Tuż obok prymitywnych, zniszczonych brązowych ostrzy egipskich chopeszów leżały miecze katana, dusze samurajów. Billi wybrała bokken, japoński drewniany miecz ćwiczebny. Templariusze nie używali do ćwiczeń współczesnych akcesoriów treningowych kendo: ochraniaczy i kijów bambusowych. Percy uważał, że nic tak nie ćwiczy refleksu jak strach przed poważnym zranieniem. Twarde cedrowe drewno, z którego wykonano bokken, było śmiercionośne. Billi obracała bronią powoli, rozluźniając nadgarstki, czując, jak krew zaczyna szybciej krążyć, nabierała prędkości przy zasłonach, pchnięciach i cięciach wyimaginowanego przeciwnika. Obracała się, odwracała, gwałtownie rzucała w przód i w tył, stopy ślizgały się i podskakiwały po kamiennej podłodze. W żyłach czuła ogień, kiedy odrąbywała ramiona, głowy, otwierała żyły i rozcinała serca. Bokken reagował, zanim zdążyła pomyśleć, jakby sam był ożywiony. Walka była tańcem opartym tylko na instynkcie. Billi traciła zupełnie poczucie czasu, kiedy tak wirowała po pustej posadzce, zahipnotyzowana ruchami drewnianego ostrza. Właśnie przygotowywała się do kolejnego ataku na przeciwnika, kiedy poczuła lekki podmuch powietrza i zatrzymała się.

Odwróciła się w kierunku schodów i dostrzegła poruszający się po nich cień. Jej ojciec stanął tuż przy polu treningowym, ubrany w czarny podkoszulek i wypłowiałe szare spodnie od dresu.

Dlaczego nie zostawi jej w spokoju, choć na chwilę?!

– Nie przerywaj – poprosił.

– Właśnie skończyłam. Teraz twoja kolej. – Nie była w stanie przebywać z nim w tym samym pomieszczeniu.

Arthur również zdjął ze stojaka drewniany bokken. Jego nadgarstki strzelały, kiedy powtarzał te same ćwiczenia rozgrzewające, które przed chwilą wykonała Billi.

– Percival mówił mi, że w tym roku wiele się nauczyłaś. – Zatrzymał się na środku zbrojowni. – Pokaż, co potrafisz.

Ma walczyć z ojcem?

Oczywiście, miała z nim kilka lekcji, kiedy Percy wyjeżdżał. Prowadzili nawet pozorowane walki, ale z jakiegoś powodu teraz czuła się zupełnie inaczej.

Arthur stał mocno, nogi w lekkim rozkroku, lekko pochylony, sprężysty, w postawie obronnej: rękojeść na wysokości pasa, ostrze skierowane w górę ku szyi przeciwnika.

„W porządku, jeśli tego chce…". Billi zaatakowała, odpowiadając na zasłonę ojca, mierząc w odsłoniętą głowę. Szybkość i kontrola. Zasada pozorowanych walk opierała się na błyskawicznych atakach i powstrzymywanym w ostatnim momencie uderzeniu. Może powinna się zagapić i za późno powstrzymać cięcie? Obraz ojca z wielkim fioletowym siniakiem na czole wywołał uśmiech na jej twarzy. Długimi, głębokimi oddechami uspokoiła walące serce i zapanowała nad buzującą w niej adrenaliną. Dzielił ich metr.

– Czy ty mnie nienawidzisz, Billi?

Pytanie było tak niespodziewane, że Billi zachwiała się i w tej sekundzie ojciec zaatakował bez wahania. Zamarkował pchnięcie, zmuszając córkę do opuszczenia broni, a następnie uderzył klingą w jej ostrze, wykorzystując cięcie Ognia i Kamieni. Siła uderzenia wstrząsnęła jej ramionami i Billi zwolniła uchwyt, amortyzując uderzenie. Ale ojciec natychmiast to wyczuł, czubkiem broni zaatakował ku górze i przekręcając nadgarstek, wytrącił bokken z rąk Billi. Patrzyła, jak kręcąc się, miecz wylatuje w powietrze, a następnie z trzaskiem spada na ziemię.

– No i co? – zapytał Arthur.

– Co: co?

– Zadałem ci pytanie. Łatwe pytanie.

Łatwe? Czy on zupełnie zwariował? Billi popatrzyła na niego, prosto w te jasne, silne, błękitne oczy, i znowu zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście jest jej ojcem. Podobieństwo zaczynało się i kończyło na ciemnych włosach. Wszyscy mówili, że była podobna do matki, choć nie tak piękna. Ojciec nie był przystojny, a upływające lata, złamany nos i gromadzące się blizny jeszcze bardziej go oszpecały. Łatwy obiekt nienawiści.

– Dlaczego miałabym cię nienawidzić? – zapytała i odwróciła się, nie dając mu szansy na popatrzenie w jej twarz i odczytanie prawdy. Podniosła swój miecz, a kiedy zwróciła się w stronę ojca, ten czekał przygotowany, znowu w postawie obronnej.

– Dlatego, że rujnuję ci życie. – Lekko wzruszył ramionami. – Tak właśnie myślisz, prawda?

– Jestem templariuszką i niczego więcej mi nie trzeba – wyrecytowała.

– Sarkazm to najsłabsza forma dowcipu.

– A co, jeśli rzeczywiście cię nienawidzę?

Teraz Arthur się zawahał. Na twarzy Billi pojawił się uśmieszek. „Niech sobie staruszek z tym radzi". Ale uśmiech szybko zniknął z jej twarzy. Czy naprawdę go nienawidzi? Czy raczej zaczynała nienawidzić życie, które prowadziła? Potrząsnęła głowa i przygotowała się do ataku.

– Dlaczego musimy brać w tym udział? – zapytała. – Toczymy naszą Bataille Tenebreuse od dziewięciu wieków i co z tego mamy? – Czemu służyły te wszystkie życia oddane w ofierze? A teraz rycerzy zostało tylko dziewięcioro. – W Walii nie ma templariuszy, a nie widać, żeby była opanowana przez demony. – Urwała. Dlaczego to robili? Dlaczego musiała wieść takie życie, skoro to nie miało żadnego znaczenia?

– Jesteśmy templariuszami. Mamy obowiązki – odrzekł ojciec i skupił się na mieczu. – Mamy bronić ludzi.

– Przed czym? – Mocniej zacisnęła dłoń na rękojeści, nie da się znowu podejść.

– Przed zagrożeniem, którego nikt prócz nas nie dostrzega.

Billi uderzyła dołem, Arthur podniósł broń i sparował jej pchnięcie, lekko, ale wystarczająco. Billi dźgnęła, a potem pozwoliła się ponieść walce, nie myśląc o strategii, nie planując, tylko delikatnie zmieniając ruchy i pozycje, atakując i parując ciosy. On był silniejszy, ale ona szybsza. Nacierał ze śmiertelną szybkością i bardzo celnie, ale Billi w ułamku sekundy robiła unik albo odpierała ciosy i sama zaczynała atakować. Przemierzali zbrojownię tam i z powrotem, nie dając sobie wytchnienia. Billi zbliżyła się, ostrza się zwarły. Ojciec uśmiechnął się do niej, a potem uderzył ją głową w czoło.

Ujrzała iskry przed oczami, nie była w stanie utrzymać się na nogach. Ziemia zawirowała i Billi zatoczyła się do przodu. Ojciec nie pozwolił jej upaść.

– Ty draniu – wyszeptała, potrząsając głową. Sprawdziła nos. Jeśli go złamał… Nie, nawet nie krwawił. Ale oczy mocno jej łzawiły. – Drań!

Jeśli wcześniej nie czuła nienawiści, to teraz była jej pewna. Nie potrafił nawet uczciwie walczyć! Ojciec posadził ją na ziemi i ukucnął obok.

– Nienawidzisz tego życia?

– Oczywiście, że tak. Nienawidzę! – Billi otarła twarz rękawem, nie mogła powstrzymać łez. Nie chciała, żeby zobaczył, że płacze bez żadnego rozsądnego powodu, tylko dlatego, że znowu ją pokonał.

Arthur pokiwał głową. Spojrzał na swój bokken.

– Dobrze. Tak powinno być.

Billi znowu potrząsnęła głową. Chyba się przesłyszała.

– Co?!

– Masz rację, Billi. Jest nas niewielu, ale odpieramy złe moce. Dlaczego? Bo jesteśmy bezlitośni. Jesteśmy koszmarem największych potworów. – Pochylił się nad nią i wyszeptał: – Strach jest potężną bronią.

Billi zamarła. Nigdy w życiu nie było jej tak zimno. Jej serce musiało zamienić się w sopel lodu. Arthur się podniósł. Nie patrzył na nią.

– Musisz być bezlitosna. Nic nie może cię powstrzymać od wypełnienia obowiązków. Pewnego dnia będziesz musiała dokonać strasznego wyboru i litość zaleje ci serce, zawahasz się. Pomyślisz, że musi być inny sposób. – Westchnął. – Ale go nie znajdziesz. Będziesz tak blisko, że poczujesz ciepło oddechu na twarzy, zobaczysz, jak w oczach jarzy się życie, i będziesz musiała je zakończyć. Tak jak zrobiłaś to w czasie Próby. – Arthur wyciągnął dłoń i pomógł jej wstać. – Nienawidzisz tego, czym się zajmujemy. Masz do tego prawo. Kto chciałby takiego życia? Czasami robimy straszne rzeczy, poświęcamy się w niemożliwy sposób. Ale tak trzeba. Bo inna opcja jest znacznie gorsza. – Wziął jej twarz w swoje dłonie i pochylił się. Billi pomyślała, że zamierza ją pocałować w czoło, tak jak robił to dawno temu.

Albo znowu walnąć.

Nie zrobił ani jednego, ani drugiego. Opuścił ręce i odwrócił się.

– Posprzątaj. Kiedy skończysz, mam dla ciebie zadanie.

Загрузка...