Rozdział 29

Uśmiechnął się do niej, trzymając stopę na progu.

– Mogę wejść? – zapytał.

Chciała uciec. Dłoń znieruchomiała jej na klamce. Nogi się trzęsły, niezdolne do ruchu. Dopiero po kilku sekundach zmusiła się do odpowiedzi.

– Nie – tylko tyle zdołała wykrztusić.

Oczy utkwiła w mezuzie wiszącej na ścianie.

Czy to go powstrzyma? Kryjówka Elaine strzeżona była przez wiele zaklęć. Mezuza była jednym z najsilniejszych. Może…

Michael uderzył pięścią w pudełko. Wyjął z niego mały, delikatny rulon pergaminu, trzymając go kciukiem i palcem wskazującym. Pergamin sam się zapalił i po kilku sekundach został po nim tylko popiół. W popiół obróciły się nadzieje Billi.

– Nie powstrzymaliście mnie przy relikwiarzu. Dlaczego sądziłaś – spojrzał na spopielone resztki pergaminu – że to mnie zatrzyma? – Wszedł do holu.

Cofała się przed nim powoli. Pot kapał jej po plecach, a każdy centymetr skóry drżał coraz bardziej z każdym kolejnym krokiem Michaela.

– Kto to? – dobiegł ją głos Elaine.

Uciekaj. Musi uciekać. Wszyscy muszą. Uciekajcie! Nie była w stanie otworzyć ust. Miała suche, zaciśnięte gardło.

Tyłem wchodziła po schodach w kierunku otwartych drzwi salonu. Nie spuszczała go z oczu, kiedy tak szedł za nią. Krok w krok. Kiedy w końcu dotarła na górę, na chwilę odwróciła głowę i spojrzała przez ramię. Jej wypełnione przerażeniem oczy powiedziały im wszystko. Podbiegła do ojca i Kaya.

Michael zatrzymał się w drzwiach i dokładnie rozejrzał po pokoju.

– Hugues de Payens byłby rozczarowany, gdyby zobaczył, jak nisko upadli jego rycerze.

– Czasami trzeba wejść na śmietnisko, żeby odnaleźć nieprzyjaciół – odparował Arthur.

W ręku trzymał nóż, Billi wiedziała, że nie na wiele się to zda. Kay patrzył na Michaela, miał chorobliwie bladą twarz. Był bliski omdlenia i opierał się o stół. Elaine trzymała dłoń na puszce od ciastek. Michael przesunął się na środek pokoju, wyraźnie chełpiąc się zwycięstwem. Billi nie miała wątpliwości, że bez trudu zabije ich czworo.

– Posłuchaj mojej propozycji, pierworodna. Oddaj mi Lustro, a skończę z tobą szybko i bezboleśnie. – Nie odrywał wzroku od puszki. – Ta plaga to nic przyjemnego. Nic przyjemnego. – Jego oczy płonęły niecierpliwie. – Wraz z nadejściem świtu i pianiem kogutów wszyscy zarażeni umrą, a ja będę obserwował, jak świat rodzi się na nowo. Z wysokości.

– Możesz wsadzić sobie swoją propozycję tam, gdzie słońce nie dochodzi – warknęła Billi.

Ojciec uścisnął jej dłoń. Michael zobaczył to i roześmiał się.

– O, jakie to słodkie, Arthurze. Nigdy nie myślałem, że jesteś takim człowiekiem.

Bo nie był. Billi poczuła, jak ściska ją dwoma palcami. Raz, dwa, trzy razy. Atak. Zrobi unik na lewo, odwróci uwagę Michaela, ojciec uderzy. Nożem kuchennym. Samobójstwo to nie było wystarczająco dobre słowo, aby określić ten plan.

– Nie – zaprotestowała. Ojciec spiął się, ale nie poruszył. Billi wysunęła się do przodu. – Pomyśl – powiedziała do Michaela. – Wiesz, że to nie jest dobre. Nie możesz w ten sposób przyprowadzać ludzi do Boga. Przecież nie o to w tym wszystkim chodzi.

Roześmiał się.

– Czy próbujesz odwołać się do mojego lepszego ja? Do mojego człowieczeństwa? – Ruszył spod ściany. Ciepło i światło biły z jego ciała. Gorące fale powietrza drżały pomiędzy nimi. – Zapomniałaś, śmiertelniczko, że nie ma we mnie ani krzty człowieczeństwa?!

Kay opuścił głowę, jęcząc. Rozłożone na stole naczynia zaczęły pobrzękiwać, herbata rozlewała się po białym obrusie. Billi cofnęła się, nadał trzymając dłoń ojca. Kay krzyknął i stół wystrzelił na środek salonu, przygważdżając Michaela do ściany. Gips odpadł z sufitu, kiedy ciężki mebel roztrzaskiwał się na kawałki. Billi osłoniła twarz i skoczyła za kanapę. Chwilę później i kanapa znalazła się w powietrzu, celując w Michaela.

– Uciekajcie! – krzyknął Kay. Stał na środku pokoju, w którym wszystko, co nie było przytwierdzone do podłoża – krzesła, naczynia, sztućce – fruwało z siłą huraganu. Nawet deski podłogowe trzaskały i pękały, a gwoździe, którymi były przybite, trzęsły się, wyrywane siłą woli Kaya.

Michael podniósł się i strzepując kurz, odwrócił do Kaya. Biło od niego takie gorąco, że Billi czuła się tak, jakby stała tuż obok rozpalonego pieca. Na tapecie i zasłonach zaczęły się pokazywać języki ognia.

Kay spojrzał w stronę kuchni. Szuflady otwierały się z trzaskiem i fala noży, widelców i szpikulców od rożna uderzyła w Michaela. Anioł Ciemności zatoczył się, kiedy ostrza wbijały się w jego ciało i krew trysnęła na ściany, ale nie upadł. Billi chciała pomóc Kayowi, ale ojciec chwycił ją i pociągnął w stronę drzwi. Elaine szła tuż za nimi, z metalową puszką przyciśniętą do piersi. Za sobą słyszeli wybuchy i podmuchy wiatru. Podłoga pękała, a ściany zaczęły się rozstępować. Cały budynek trząsł się gwałtownie.

Billi przykryła głowę, żeby uchronić się przed spadającymi kawałkami sufitu. Schody wyginały się i trzeszczały. Drzwi były tuż przed nimi, ale wydawało się, że nigdy do nich nie dotrą. Dom przechylił się i Billi upadłaby, gdyby nie ojciec. Ostre, pokruszone kawałki cegieł uderzały ją w twarz. Nie wiedziała, w którą stronę biec. Elaine wpadła na nią, uderzając głową. Ogłuszający wiatr wtargnął na schody, niczym podmuch odrzutowca.

Rzuciła się do drzwi, które już prawie wylatywały z zawiasów. Niemalże na kolanach Arthur i Billi podnieśli Elaine i wynieśli ją na ulicę.

Jej dom zamienił się w piekło. Z dachu pozostały tylko sczerniałe belki, połowa ścian się rozpadła.

– Kay! – krzyczała Billi. Myślała, że szedł tuż za nimi, ale nie mogła go dostrzec. Został w środku! Odwróciła się. Ojciec chwycił ją za rękę.

– Jest za późno, Billi! Za późno!

– Nie! Nie! – Walczyła z nim, krzycząc i wyrywając się, bijąc go pięściami. Musi ratować Kaya! Arthur nie zważał na jej protesty, tylko trzymał ją coraz mocniej.

– Już za późno!

Odciągnął ją od płonącego budynku. Wielu ludzi w piżamach, szlafrokach i naprędce narzuconych płaszczach wyszło na ulicę, wpatrując się w płonący dom. Niektórzy robili zdjęcia.

Końcowy wybuch zwalił ich wszystkich z nóg. Ziemia zatrzęsła się, a asfaltowa jezdnia popękała im pod nogami. Powietrze rozpromieniło się nagle białym światłem, a Billi poczuła, że nie może wstać. Jedyne, do czego była zdolna, to patrzeć w tę niezwykłą jasność.

Michael szedł ulicą, mijając ciała skręcone w bólu. Ubrania tliły się na nim, a smugi dymu wiły wokół nóg. Z jego ciała wciąż sterczały noże i krew oblepiała setki ran. Wyglądał jak odrażająca kopia świętego Sebastiana.

Puszka po ciasteczkach, która wypadła z objęć Elaine, leżała kilka metrów od Billi. Dziewczyna próbowała się podnieść, ale nawet powietrze wydawało się zbyt ciężkie. Nie mogła się ruszyć, nie mogła go powstrzymać.

Michael podniósł pudełko i zrzucił pokrywkę. Jego twarz ogarnęła jasność bijąca z wewnątrz.

– Wreszcie. – Rozerwał folię, w którą zawinięto Przeklęte Lustro, i uniósł je wysoko. – Wreszcie!

Złote światło, jaśniejsze od słonecznego, wylało się z Lustra. Najpierw rozległy się szepty, potem śpiewy, aż w końcu krzyki, gdy energia Obserwatorów, zamkniętych przez stulecia w jego wnętrzu, zaczęła się przelewać do Ziemskiego Królestwa. Portal do Otchłani otwierał się coraz szerzej i gorąco narastało. Billi zakryła uszy, aby uchronić je przed hałasem niezliczonej liczby chórów. Światło stało się oślepiające, a asfalt zaczął się topić i parować.

Nagle rozległo się uderzenie pioruna i zapanował spokój. W niebie zagrzmiało i pierwsze krople deszczu spadły na twarz Billi. Podniosła głowę.

Michael stał w poczerniałym kraterze roztopionego asfaltu. Obserwatorzy gromadzili się wokół niego. Najpierw jako prawie niewidoczne cienie, trzęsące się wokół światła, powoli przybierali ludzkie kształty. Każdy z nich głośno krzyczał, kiedy ostatecznie przekraczał granicę bytów. Billi widziała, jak się potykają, nadzy, wyczerpani, i upadają na ziemię. Czarne opary spowijały ich formujące się ciała. Było ich coraz więcej, aż cała ulica zapełniła się białymi wytatuowanymi postaciami. Michael podszedł do jednego z nich i pomógł mu się podnieść. Popatrzyli na siebie, ich złote oczy wypełniała nieziemska moc. Michael uścisnął go.

– Witaj, Arakielu – powiedział.

Inni również powstali z ziemi. Cienie wokół ich ciał falowały i otulały ich jak ciężki ciemny materiał. Ich białe twarze świeciły anielskim światłem. W rzeczy samej – Anioły Ciemności.

Michael wypuścił Przeklęte Lustro z dłoni. Billi podczołgała się, zawsze istniała jakaś szansa. Wyciągnęła rękę.

Michael był szybszy. Spojrzał na nią i chwycił Lustro. Stopiło się jak masło i długie smugi złota skapywały na ziemię spomiędzy jego palców, sycząc i kamieniejąc.

Potem nachylił się i delikatnie uniósł jej twarz. Te oczy, w których niegdyś dostrzegała tylko piękno i blask, teraz były oczami bezlitosnego myśliwego. Ani śladu ciepła czy współczucia. Pochylił się nad Billi i pocałował ją. Billi wzdrygnęła się, ale jego palce zacisnęły się na jej szczęce, trzymając ją mocno. Czuła, jakby ktoś przyłożył jej do twarzy czajnik z gotującą się wodą. Chciała krzyczeć, ale jego wargi zamykały jej usta. Potem ją puścił.

Obserwatorzy zebrali się wokół swego wybawiciela.

– Chodźcie, mamy do wykonania boże dzieło – powiedział

Michael.

Odwrócili się i zniknęli w ciemnościach.

Billi wstała, zrobiła kilka kroków, potem się zachwiała, czując, jak ziemia wiruje jej pod nogami. Odwróciła twarz w górę, do nieba, do zimnego deszczu, bo cała płonęła. Czuła, jakby jego krople gotowały się, spadając na jej skórę. Nie mogła oddychać. Powietrze wokół niej zgęstniało. Uszy wypełnił przenikliwy pisk i ziemia usunęła się jej spod stóp. Jakieś ręce chwyciły ją., ojciec coś do niej krzyczał. Widziała jego oczy, rozszerzone w przerażeniu, ale go nie słyszała. Stalowe pazury rozszarpywały jej brzuch, zgięła się i zaczęła wymiotować. Elaine podbiegła, żeby jej pomóc.

Widziała je, chmurę czarnych much, które powoli na niej siadały. Zaczęła krzyczeć, kiedy wdzierały się jej do ust i oczu, ich bzyczenie słyszała głęboko w mózgu. Dziko się rzucała, aby je odpędzić, ale siadały na niej coraz grubszą, warstwą, aż okryły ją. Całą i jej oczy przesłoniła ciemność.

Na ziemię spadła dziesiąta plaga.

Загрузка...