Rozdział 24

Nie zabraniam – powiedział Arthur. Kiedy wrócili, Kay wyjaśnił, jakie niebezpieczeństwo zawisło nad Zakonem. Arthura to nie ruszyło.

– Ale, tato, Berrant nie żyje. Inni…

– Wiedzieli, czym ryzykują, kiedy wstępowali do Zakonu. Wszyscy wiemy. – Spojrzał na Kaya, Elaine i w końcu na Billi. – Myśleliście, co może się stać, jeśli się pospieszymy? Co może się stać z Kayem? – Prychnął drwiąco. – Jeśli nie będziesz odpowiednio przygotowany, rzucisz swą duszę w otchłań Nieziemskiego Królestwa. Przy odrobinie szczęścia zostanie od razu rozszarpana na strzępy przez zamieszkujące je duchy. Gorzej, jeśli wykorzystają ją jako most i dostaną się tutaj. – Pokręcił głową. – Równie dobrze moglibyśmy rzucić cię krwawiącego na pożarcie głodnym rekinom.

– Mam świadomość ryzyka – odpowiedział Kay.

– Jesteś pewien? – Arthur zmrużył oczy. – Jesteś gotowy wziąć na siebie odpowiedzialność za śmierć pierworodnych, jeśli coś popsujesz? – Potrząsnął głową. – Nie, poczekamy.

Billi wyjrzała przez okno. Ciężkie, napuchnięte deszczem chmury wisiały nad miastem. Okien w kryjówce Elaine nie myto przez całe wieki. Ich powierzchnię pokrywały czarne smugi, wyżłobione przez deszcz.

– Więc się stanie. Templariusze znikną z powierzchni ziemi – powiedziała Billi. – Lepsze to niż strata wszystkich pierworodnych dzieci w Wielkiej Brytanii.

Elaine rzuciła gazetę na stół.

– Już umierają. Michael nie traci czasu, kiedy my tu bez czynnie siedzimy.

Na czarnym tle widniał tytuł wydrukowany białą, czcionką:

Dlaczego umierają?

Poniżej rzędy zdjęć. Niektóre z wakacji, inne ze szkoły – dzieci w mundurkach, śmiejące się do obiektywu. Billi przejrzała artykuł i zatrzymała się przy znajomym nazwisku: Rebeka Williamson. Z trudem rozpoznała twarz dziewczynki na zdjęciu. Patrzyła na nią uśmiechnięta blondynka z pulchnymi policzkami i dołeczkami, w niczym nieprzypominająca wychudzonego dziecka, z którym rozmawiała w szpitalu.

– Wszystkie je zabił. Pięćdziesięcioro albo nawet więcej. Zaczęło się. – Artur zmarszczył brwi. – Teraz pójdzie szybko.

Billi podniosła wzrok znad gazety.

– Co się stanie?

– Wybuchnie panika – odrzekła Elaine. – Jeśli ludzie nie znajdują wytłumaczenia, wpadają w panikę. Zobaczysz. Jutro rodzice przestaną posyłać dzieci do szkoły. Mały Jimmy kichnie i nim zdąży wytrzeć nos, już znajdzie się w szpitalu.

– Tego właśnie chce, nie rozumiecie? – Arthur wyrwał jej gazetę z rąk. – Zmusza nas do konfrontacji, chce, żebyśmy zaczęli za wcześnie, właśnie z powodu tych zgonów.

– Jezu, tato, musimy coś zrobić! – Billi stanęła przed ojcem. – Michael nas szuka. Czy naprawdę sądzicie, że uprzejmie powstrzyma się od ataku przez kolejne siedem dni?

Elaine delikatne obróciła Kaya, żeby spojrzeć mu w twarz.

– Czy możesz to zrobić? – zapytała.

– Muszę.

Billi spostrzegła, że z trudem przełknął ślinę.

Arthur usiadł i okręcił obrączkę wokół palca. Pozostała trójka stała wokół niego, czekając. W końcu westchnął i pokiwał głową.

– W porządku. Dzisiaj.


Jedyne oświetlenie strychu stanowiła pojedyncza żarówka zwisająca z krokwi. W powietrzu unosił się zapach kurzu i świeżej farby. Billi przecisnęła się tuż za ojcem i schowała we wnęce.

Pomieszczenie było świeżo zamiecione, a okna w dachu odmalowane. Elaine i Kay na kolanach kończyli malować koło o średnicy około dwóch metrów – Pieczęć Uwięzienia. W kole znajdowała się sześcioramienna gwiazda, w środku gwiazdy błyszczące i wypolerowane Przeklęte Lustro na aksamitnej poduszce. Pomimo panującego na strychu zimna Kay był bez koszulki i pocił się. Na jego czole, wokół szyi, na ramionach i klatce piersiowej umieszczone były małe srebrne talizmany, maqlu, przywiązane cienkimi skórzanymi rzemykami. Kopiował zaklęcia z Goecji pisane pismem klinowym. W jednym ręku miał pojemnik z białą farbą, a w drugiej delikatny wąski pędzel. Spojrzał na Billi i do niej mrugnął.

„Jest wykończony”. Wciąż ocierał pot z czoła i lewą rękę opierał na prawym nadgarstku, aby nie drżała. Był niemożliwie skoncentrowany.

Musiał. Błąd popełniony teraz przyniósłby fatalne skutki.

Podmuchał na świeżo namalowane litery i sprawdził linijka po linijce z oryginałem. Elaine, zgięta pod niskim sufitem, wpatrywała się w zaklęcia przez jego ramię. Zadowolona poklepała go po ramieniu i pokiwała głową.

Arthur z głośnym szczękiem wciągnął drabinę prowadzącą na strych i zatrzasnął klapę, zamykając ich na poddaszu. Elaine stanęła tuż za Pieczęcią, obok Arthura i Billi. Wszyscy troje klęknęli, obserwując Kaya.

Czy naprawdę był gotowy? Billi czytała wystarczająco dużo o nekromancji, żeby wiedzieć, co może się stać z osobą sprawującą rytuał. Teoria była niebezpiecznie prosta. Kay miał otworzyć portal do Nieziemskiego Królestwa i odnaleźć ścieżkę do Otchłani. Kiedy portal się otworzy, Kay oddzieli swą duszę od ciała i zacznie szukać śladów obecności Michaela. Chłopak wyjaśnił Billi, że każde stworzenie składa się z dwóch elementów. Jeden to jego fizyczność, śmiertelne ciało. Drugi to dusza, jego odbicie w Nieziemskim Królestwie. Każda ma odmienny kolor i blask. Michaela łatwo odnaleźć, bo dusza anioła świeci jaśniej niż inne.

Kiedy Kay odszuka Michaela, przeciągnie jego duszę przez portal i zamknie go w Otchłani. Billi bardzo bała się o Kaya. Co, jeśli popełni błąd? Pozostanie sam w Nieziemskim Królestwie, wśród niezliczonych istnień, które je zamieszkują. Mógł rozszarpać jego duszę na kawałki.

Mogą, co znacznie gorsze, wykorzystać Kaya, by prze dostać się do świata śmiertelników. W Nieziemskim Królestwie przebywa wiele duchów, jak te, które zawładnęły Aleksem Weeksem. Diabły najbardziej zazdroszczą tego, czego im brak: fizycznej egzystencji. Pragną smakować, jeść, czuć.,, Jeśli dusza śmiertelnika zabłąka się na ich terenie, będą się starały posiąść pozostawione ciało. Na zawsze. Spojrzała na Kaya, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Nie może ich stracić. Może to jednak błąd. Może powinni odczekać te siedem dni. Może…

Kay popatrzył na nią i uśmiechnął się. Pomimo zmęczenia na jego twarzy widać było światło, a jego uśmiech zdawał się rozjaśniać ciemny strych i odpychać cienie. Odwrócił się do Elaine.

– Jestem gotowy – oznajmił.

Z jej pomocą mocniej związał talizmany. Trzy wisiały na jego szyi, odczepił jeden z nich i zacisnął metal w zębach. Powietrze świszczało mu w nosie.

Usiadł w pozycji kwiatu lotosu, z Lustrem na kolanach. Żarówka wisząca bezpośrednio nad jego głową rzucała dziwne cienie. Kay odrzucił głowę do tyłu i spowolnił oddech.

To wszystko.

Żarówka zahuczała i zgasła, pogrążając strych w całkowitych ciemnościach. Billi usłyszała, jak jej ojciec się porusza, i nagle zmarzła. Jakby ktoś włożył ją do wiadra z lodem.

Kay zaczął pojękiwać, a Lustro błyszczeć. Na początku biło z niego słabe, pulsujące pomarańczowe światło, potem czerwone i złote na zmianę blaknące i żarzące się. Jego dziwny blask oświetlał błyszczący biały brzuch Kaya. Mięśnie chłopaka były napięte, a żyły drżały. Zęby mocno zagryzały srebrny talizman, a jego usta wykrzywiały się dziko. Oddychał gwałtownie, desperacko łapiąc powietrze.

Chłód pojawił się znikąd. Na deskach podłogi szron rysował białe wzory. W coraz większej jasności Billi obserwowała białe obłoczki swego oddechu.

Teraz z Lustra biło intensywne światło. Odbijało się na ciele Kaya, powoli ukazując kształty. Pierś Kaya podnosiła się i opadała, jak u biegacza, a pot lśnił na jego skórze. W powietrzu unosił się szept głosów, odległy bełkot, który płynął i drgał w uszach Billi, niezrozumiały, ale naglący i namawiający.

Nagle ciało Kaya zatrzęsło się, jakby rażone prądem, z jego ust wypadł talizman.

Z Lustra zaczęły się unosić smugi czarnego dymu, wiły się wokół jego drżących mięśni, oplatając jego ramiona i szyję, wdzierając się do jego oczu, uszu, oblepiając twarz.

Kay krzyknął i wciągnął dym. Jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu, ich błękit wyblakł, a ciemność wypełniła ciało. Trząsł się, kiedy gęsta mgła zatykała jego twarz, dusząc go.

– Zrobisz to, chłopcze – szeptał Arthur. Chwycił Billi za rękę, słusznie odgadując, że chce skoczyć i pomóc Kayowi.

Elaine rozpoczęła recytację po hebrajsku:

Adonai Eloheinu, Adonai Echad…

Ciało Kaya zaczęło pulsować, a pod skórą, pojawiły się opuchnięcia. Jakieś kształty zdawały się przepływać przez jego żyły, a z oczu płynęły mu łzy.

„To za dużo. Nie da rady” – pomyślała Billi. Szarpnęła się, ale ojciec wzmocnił uścisk.

Dachówki zatrzeszczały. Maleńkie ceramiczne kawałki odrywały się w wielkim zimnie. Drewniane belki pokryły się sopla mi, a deski trzeszczały, gnąc się z powodu nagłego mrozu.

– Nie – wyszeptał Arthur.

Co miał na myśli? Coś było nie tak. To nie było to szaleństwo barw, które Billi widziała, kiedy Kay przez przypadek otworzył portal do Otchłani. To, co się działo wokół, zdecydowanie nie wyglądało jak portal do nieba…

O, nie. To była inna droga.

Do piekła.

Niewidzące oczy Kaya kręciły się jak kulki, twarz zalewały gęste łzy. Wykrzywiona gęba szczerząca zęby wypchnęła nagle jego klatkę piersiową od środka i zniknęła, zostawiając na skórze czerwone ślady po zębach. Wielkie guzy wyrastały z jego ciała i Kay wyginał się, niezdolny do krzyku. Diabły starały się przedostać do Ziemskiego Królestwa.

Billi kucała blisko okręgu. Czuła się tak, jakby naga tkwił w zamrażarce – zimno zapierało jej dech, z trudem chwytał powietrze. Czarny dym wyczuł jej obecność i zaczął się powoli snuć wokół jej stóp. Billi zagryzła swój srebrny krzyżyk i chwyciła Kaya. Starała się go podnieść, ale niewidzialne siły trzymały go mocno. Dym powoli oplatał jej nogi, czuła jego okrutne zimno.

„O Boże, nie mogę…”.

Arthur chwycił lustro i wyrzucił poza okręg. Głosy zaczęły krzyczeć, ale tylko przez moment.

Billi upadła w ciemność. Poczuła, jak pod nią ciało Kaya wiotczeje. Było lodowate. Oplotła go ramionami, tuląc się do jego pleców, trzęsąc się z zimna, ale trzymając go mocno.

„Oddychaj”.

Kay zakaszlał i drgnął. Wydał z siebie długi jęk. Billi poczuła jak jego ręce zaciskają się na jej dłoniach.

– Billi – wyszeptał. Jego głos był suchy i zachrypły.

W powietrzu coś zabrzęczało i żarówka znowu się zapaliła, Arthur klęczał tuż obok. Jego twarz była biała ze strachu. Elaine obróciła Kaya i spojrzała mu w oczy. Dotknęła srebrnej zawieszki na jego czole, a potem zakołysała się i usiadła na podłodze, wzdychając z ulgą.

– To był beznadziejny pomysł – powiedziała krótko.

Загрузка...