ROZDZIAŁ 22

Coś się zmieniło z chwilą, gdy Gierasimka wypowiedziała swoje imię. Dziwne, bo przecież mogła skłamać. Wręcz powinna tak zrobić, bo nie znała tego chłopaka, zaczepił ją tylko na środku ulicy i w dość pośledniej części miasta. Ale ostatecznie przystała, by zaprowadził ją do gospody, choć uczyniła to bez ochoty i milczała całą drogę. Nacmierz, który przywykł raczej, że zarówno patrycjuszki, jak i posługaczki z karczem przyjmują jego względy z większym zainteresowaniem, był jednocześnie i urażony, i zafrapowany. Wszak musiała dostrzec zasobność jego stroju. A może przybyła skądś, gdzie bogactwo nie miało znaczenia? Nigdy dotąd nie słyszał o istnieniu podobnego miejsca.

Gospodarz z uszanowaniem powiódł ich do małego alkierza, gdzie podejmowano szczególnie dostojnych gości. Jego karczma cieszyła się całkiem zacną reputacją, zatem o tej porze tylko kilka dziwek, zresztą wcale urodziwych i schludnych, czyhało na cudzoziemców. Akurat trafiło im się paru najemników o długich brodach, północnym zwyczajem splecionych w warkocze. Wyglądali na Zwajców, a złożone w grzeczną stertkę topory wzbudzały szacunek. Gierasimka rozszerzonymi ze zdumienia oczami patrzyła, jak ze śmiechem obściskują ladacznice i wrzucają srebrne monetki w ich głębokie dekolty. Oni również ją spostrzegli i wszelkie chichoty przy długim stole zamarły jak ucięte nożem. Dopiero po chwili wielki, pleczysty chłop o czarnej czuprynie wypowiedział do towarzyszy kilka przyciszonych słów i wojownicy z północy powrócili do żłopania piwa i obmacywania dziewuch. Jednakże w ich ruchach pojawiła się jakaś ostrożność i Nacmierz wiedział, że dobry nastrój w głównej izbie bezpowrotnie prysnął.

Kiedy wreszcie drzwi alkierza zostały zamknięte, z ulgą zamówił ciemną polewkę z serem, pomidory duszone w oliwie i plastry wędzonego mięsiwa na początek. Gierasimka potwierdziła jego wybór lekkim skinieniem głowy, po czym zaczęła skubać chleb, który postawił przed nimi oberżysta. Jadła starannie, zbierając okruchy ze stołu, i Nacmierz zgadł, że dobrze znała głód. Dla zabicia czasu opowiadał jej o pochodzie otwierającym Żary i pogoni za Krogulcem, która zwieńczy jutrzejsze święto. Słuchała uprzejmie, lecz bez prawdziwej ciekawości. Widać nie przybyła tu na karnawał. Jej tajemnica frapowała go coraz bardziej.

– Ci ludzie w głównej izbie… – odezwał się ostrożnie, kiedy uporali się już z polewką i zjedli po porcji mięsiwa. – Dlaczego się was przestraszyli?

Obracała w palcach pucharek z winem, którego bynajmniej jej nie skąpił.

– Dlatego, że rozpoznali, iż jestem kapłanką Zird Zekruna – odparła po chwili beznamiętnie.

Spokój, z jakim to powiedziała, przeraził go mocniej niż wyznanie.

– Czyż nie powinnaś tego przede mną zataić?

Bezwiednie zwrócił się do niej w poufały sposób, zwykle zarezerwowany dla sióstr, kuzynek i kochanek.

– Być może – zgodziła się, wciąż nieporuszona. – Skąd jednak mam wiedzieć, czy nie wytropiłeś mnie z rozkazu mojego pana?

Podejrzenie, że miałby służyć Zird Zekrunowi, ubodło go do żywego.

– To jakiś żart? – zapytał słabo. – Pigża cię wynajął, żebyś zrobiła ze mnie głupca?

Pigża, syn złotnika, mieszkał przy tej samej ulicy co Nacmierz. Ich ojcowie nie tylko zasiadali pospołu w radzie miejskiej, ale i darzyli się szczerą sympatią, zatem chłopcy znali się od dziecka. Odkąd czteroletni Nacmierz namówił trzyletniego Pigżę, żeby zapędzili trzy świnie, wałęsające się pod podwórzu, do złotniczego warsztatu, nie ustawali w płataniu sobie psikusów. A namówienie karczemnej dziewki albo nawet komediantki, żeby odegrała kapłankę, nie nastręczało żadnej trudności, zwłaszcza dla młodzieńca, którego ojciec był jednym z najbogatszych rzemieślników w Spichrzy.

Jednakże zamiast się tłumaczyć, brązowooka dziewczyna rozsupłała troczki zbierające dekolt sukni, i bez słowa zsunęła ją z ramienia. Widniało na nim brzydkie znamię. Nacmierz w oszołomieniu rozpoznał znak Zird Zekruna, wycięty nożem na skórze i zapuszczony brunatną farbą. Cofnął się, nieomal przewracając krzesło. Pomorckich kapłanów nieczęsto oglądano na ulicach Spichrzy, choć tak jak inne zakony mieli w obrębie murów stałą rezydencję. Ale ojciec Nacmierza prowadził rozległe interesy, a chłopak, od dziecka przeznaczony na jego następcę, odebrał przednie wykształcenie zrazu w szkółce przy najbliższej kaplicy, później zaś w świątyni Nur Nemruta i miejskiej wszechnicy. Wiedział, że nie powinien mieszać się w sprawy pomorckiego boga, którego łatwo było rozdrażnić, a trudniej udobruchać, miał jednak zaledwie dziewiętnaście zim i ciekawością przewyższał młodego psiaka.

– Czy to skalne robaki?

Ze zdumieniem zobaczył, jak jej twarz odmienia się w uśmiechu, oczy połyskują, a rysy nabierają wdzięku.

– Nie – odparła z rozbawieniem, zawiązując troczki sukni. – Nie marnuje się ich dla takich, jak ja.

– Cóż zatem robisz w mieście? – nalegał, coraz bardziej zdeterminowany, by rozwikłać tę osobliwą zagadkę.

– Tego ci nie powiem. – Znów się uśmiechnęła. – Lepiej, żebyś nie wiedział.


* * *

Marchia zbiegała książęcym traktem do miasta z takim pośpiechem, jakby sama Annyonne następowała jej na pięty. Bała się. Wściekłość Jasenki, która od dawna zdawała się wrzeć niby żur w garnku, na wieść o zniknięciu księżniczki zmieniła się w zimną, białą furię. Gniew konkubiny prędzej czy później znajdzie ujście, a wówczas biada temu, kto będzie miał nieszczęście stanąć jej na drodze. Gra szła już nie o srebro, lecz o głowę, jako że książęca faworyta słynęła z tego, że potrafiła bez skrupułów pozbywać się niewygodnych sług. I, co gorsza, dotąd uchodziło jej to na sucho.

Na widok gospody Mazełki przełknęła tylko ślinę i chciała minąć ją bez słowa. Gospodarz poślubił jej ciotkę, lecz obie rodziny nigdy nie żyły ze sobą dobrze. Owszem, Marchia mogła od czasu do czasu liczyć na darmowy posiłek, lecz zaglądała do karczmy z rzadka i opieszale, bo Mazełka był człekiem wścibskim i usiłował ją wypytywać o dworskie sekrety, a zbywany półsłówkami, niezmiennie się obrażał. Ponieważ nie miała ochoty na pogawędki, wcale się nie ucieszyła, kiedy zza węgła wynurzył się Wyrwał. Wprawdzie uważała go za milszego z dwóch kuzynów i innym razem chętnie wychyliłaby z nim kubek zimnego piwa, ale dzisiaj było to niemożliwe.

Nie zdołała jednak się wymknąć. Wyrwał złapał ją za łokieć i nie bacząc się na jej protesty, wciągnął Marchię w niewielki, zarośnięty chwastami zaułek między ścianą drewutni i kompostnikiem.

– Czego? – wydyszała ze złością. – Posłanie mam pilne do miasta.

– Jak zwykle – odparł flegmatycznie Wyrwał, który niezawodnie zaczął już świętować Żary, bo mocno zalatywał nieprzetrawionym wińskiem. – Bacz, byś giczołów nie połamała, zwłaszcza że się w mieście nie byle ruchawka szykuje.

– Et, breszesz! – ofuknęła go dziewczyna.

Jednakże zaniepokoiła się nieco. Wyrwał, choć umieszczony w terminie u zacnego rzemieślnika, nad naukę zawodu i pracę w jatce przedkładał wysiadywanie w gospodach i picie po nocach ze złajdaczonymi czeladnikami. Podobno miał konszachty nawet z Rutewką, który ostatnimi czasy rył straszliwie pod rajcami z ratusza, lecz tego akurat Marchia nie była ciekawa, bo nie dbała o mieszczańską politykę. Za to korzystała niekiedy z rad kuzyna, jeśli Jasenka kazała jej dyskretnie nająć w mieście zbirów, co bez zbędnych skrupułów poderżną komuś gardło. Właśnie z polecenia Wyrwała trafiła do Trzpienia, osławionego żebraczego starosty. Dziewczyna nie potrafiła dociec, co też łączyło jej krewniaka, syna statecznego oberżysty, z owym obwiesiem, który twardą ręką dzierżył pół miasta, ale że dotąd Wyrwał nie sprawił jej zawodu, postanowiła i teraz go wysłuchać. No bo przecież jej utrapiony kuzynek zawsze wie, co w trawie piszczy.

– Głupiaś – rzekł bez złości. – Sama nic nie wiesz, a jęzorem mielesz, ot, jak to baba. Pogłoska tymczasem taka chodzi, że szczuracy się w Górach Sowich ruszyli i z wielką silą na nas ciągną.

– Nie może być!

– Ale jest! – prychnął Wyrwał i, jako że był wtajemniczony w matrymonialne plany kuzynki, dodał cierpko: – Więc już o tej swojej gospodzie przestań roić, pewnikiem ze szczętem spalona.

Marchia łypnęła na niego spod oka. Po dzisiejszej ucieczce Zarzyczki i tak nie mogła specjalnie liczyć na łaskawość Jasenki, ale ani myślała wyjawiać kuzynowi wypadków dzisiejszego poranka. Powzięła wszakże szczery zamiar, by wydobyć z niego wszystko, co się da.

– A ja ci powiadam, że to bujda wierutna. – Wiedziała, że niedowierzanie najprędzej skłoni go do wynurzeń. – W cytadeli ani słóweczkiem o tym nie napomknęli, a kto jak kto, ale książę i księżna Egrenne niezawodnie dostaliby wiadomość, gdyby się taka rzecz pokazała.

– Oho, oglądaj się na tego twojego księcia, a psie jaje zobaczysz – mruknął z pogardą chłopak. – Co on ma niby wiedzieć, skoro go matka z klechami na munsztuku wodzą? Tako i teraz kapłani pierwsi mieli o napaści wiadomość.

– Jeno czy pewną?

Odął wargi.

– Ba! Taką, że pewniejszej nie ma. Wiedźmę pojmali, co własnym jadem owych szczuraków na nas podżegała.

Teraz Marchia naprawdę się zaniepokoiła, bo wiedźmy rzadko trafiały się w Spichrzy i zwykle po bliższym badaniu okazywały się nieszkodliwie obłąkanymi wiejskimi babinami. Oczywiście, palono je przykładnie ku uciesze gawiedzi i dumie powroźników, którzy mogli publicznie dowieść swych umiejętności w poskramianiu plugastwa, jednakże prawdziwa wiedźma, władająca magią zdolną wywabić z podziemnych kryjówek szczuraków, była czymś zgoła odmiennym. I może, przeszło nagle przez głowę Marchii, nie bez powodu przybyła do Spichrzy właśnie dziś, kiedy gościmy żalnicką księżniczkę, od lat pomawianą o czary.

– Gdzie się to zdarzyło? – zapytała powoli.

Kuzyn spojrzał na nią z satysfakcją.

– Co, warto z krewniakiem pogwarzyć? – przyciął jej.

Pogłaskała go po ręku, uznawszy, że trzeba się przypochlebić.

– Dajże już spokój. Wiesz, że z całej rodziny tylko tobiem rada. Ale tak mnie dzisiaj od rana pędzą, że nawet imienia swojego lada chwila zapomnę.

Jak przewidywała, udobruchał się szybko.

– Tedy ci powiem, jak było. Jest tutaj niedaleczko gospoda, Pod Wesołym Turem ją zowią, choć po prawdzie raczej nora to nędzna niźli rzetelna oberża. – Skrzywił się z odrazą, a Marchię rozbawił ten wyraz rzadkiej u Wyrwała dumy z rodzinnego interesu.

– I tam się właśnie wiedźma przytaiła wraz z towarzyszem swoim w hultajstwie, wielkim pleczystym drabem, co podobnoż niemało pachołków poturbował, kiedy ich chwytali.

– Kto ich pojmał? – przerwała żywo dziewczyna. – Straż?

Chłopak uśmiechnął się złośliwie.

– Tyle że świątynna. Powroźników mieli kilku ze sobą, żeby ich wiedźma podstępem jakowymi nie zwiodła i nie omamiła.

– Tedy pewnie więźniów do Wiedźmiej Wieży zabrali?

Spoważniał nagłe.

– No, tego to ja już nie wiem. Bo było między nimi też kilku kapłanów z wieży. I… – zawiesił głos, patrząc bacznie na kuzynkę – jeden pomiot Zird Zekruna.

Marchia przymrużyła oczy. Owszem, cały orszak Kiercha przeniósł się do świątyni Śniącego po tym, jak go książę Evorinth obraził. Jednakże niepomiernie zdziwiła ją komitywa pomiędzy sługami obu bogów. Zakon Nur Nemruta zwykle skrupulatnie strzegł swych tajemnic i nikogo nie dopuszczał do badania wiedźm. Może stało się tak z powodu najazdu szczuraków? Jej bystry umysł podpowiadał jednak, że intrygi snute przez kapłanów bywają nader skomplikowane.

Niespodziewanie pocałowała Wyrwała w policzek, odwróciła się na pięcie i puściła biegiem przez książęcy trakt – tym razem w górę, ku cytadeli.


* * *

Gierasimka zastanawiała się, czy to możliwe, że upiła się dwoma pucharkami wina i to na dodatek mieszanego, bo ze względu na wczesną porę chłopak za każdym razem dopełniał naczynie wodą. Dotąd zdarzyło się jej zaledwie raz skosztować podobnego trunku, kiedy sprzątając w sali po naradzie sług Zird Zekruna, ukradkiem osuszyła resztki z dna kielicha, i dlatego teraz nie potrafiła ocenić, jakim barbarzyństwem było rozcieńczanie przedniej Skalmierskiej małmazji. Po prostu rozkoszowała się bogatym, słodkim smakiem i wonią przywodzącą na myśl nagrzane latem wapienne skałki z jej wyspy. Z lekka kręciło się jej w głowie i strach przed pojmaniem ustąpił miejsca pogodnemu rozbawieniu. A kiedy chłopak zadawał pytania, przeraziła ją własna nieroztropna szczerość.

Zwykle ważyła każde słowo, dziś wszelako bez oporu wyjawiła tajemnicę, która mogła ją kosztować życie. I doprawdy nie umiała powiedzieć, czy sprawiło to wino, czy niewieście śmiechy, dobiegające znów z głównej izby, czy słoneczne refleksy, pełgające po sosnowych ścianach pomieszczenia. Czy też zwyczajnie bogowie odebrali jej rozum.

Skoro wiedział już, z kim go zetknął los, w oczach chłopaka widziała jedynie zachłanność. Och, nadal był uprzejmy. Nie zaniedbywał napełniać pucharka i dwornie nakładał jej na talerz co smakowitsze kąski pieczeni – pierwszy raz spotkała się z dziwacznym obyczajem, że mężczyzna usługiwał przy stole niewieście. Lecz bardzo dobrze znała owo szczególne, nienasycone spojrzenie; w podobny sposób dzieci przypatrują się chrabąszczom, zanim wyrwą im nóżki i zmiażdżą pancerze. Służki bogów, choćby tak mizernego stanu, jak ona, musiały prędko przywyknąć, że ich kondycja budzi ciekawość. Nawet na surowym dworze Wężymorda zawsze znaleźli się dworzanie, którzy za największy wyczyn poczytywali sobie uwiedzenie kapłanki. Bez względu na zakazy i klątwy, wyciągali rękę po zakazaną własność boga, po coś, co nie miało prawa do nich należeć. Gierasimka długo nie mogła tego pojąć, wszak wokół było wiele niewiast chętniejszych i bardziej radosnych od okutanych w brunatne szaty, milczących służek Zird Zekruna. I wnet wyuczyła się, że poprzez tę bluźnierczą kradzież choć przez chwilę stawali się potężniejsi od samego pana Pomortu. I zrozumiała też, że los uwiedzionej nie ma żadnego znaczenia ani dla kochanka, ani też dla kolegium kapłańskiego, które wymierzy jej karę.

Za jej bytności w uścieskiej cytadeli jedną ze służek boga przyłapano na zdrożnej poufałości z młodym dworzaninem. Chłopak okazał się synem jednego ze znaczniejszych rodów z paciornickiego pogranicza, zatem z łaski kniazia i za niechętnym przyzwoleniem kolegium kapłańskiego wysłano go na morze, aby zginął godnie w walce ze zwajeckimi poganami. Za jego kochanicą nikt się nie ujął. Gierasimka pamiętała, że było to dziewczę niespełna szesnastoletnie, które z wybałuszonymi ze zdumienia oczami podziwiało zamkowe dostatki, jakże odmienne od klasztornych porządków. Kiedy sprowadzono ją z więzienia na dziedziniec, jedynie w pokutnym gieźle i z odkrytą głową, potem zaś sądzono w obecności kniazia, żalnickiej księżniczki, dworu i pozostałych służek Zird Zekruna, płakała tylko po cichu i usiłowała zakryć rękami odstające uszy. Chyba niewiele zrozumiała z sentencji wyroku. Za to później, gdy zamurowano ją żywcem w podziemnej katowni, jej krzyki dochodziły aż do kwater kapłanek i nie milkły przez wiele dni. Jeszcze dłużej powracały do Gierasimki w snach. Budziła się w środku nocy, przerażona, że to ją zamknięto w celi z dzbanem wody i pojedynczą świeczką, która wypali się na długo przed tym, nim ona umrze z pragnienia. Wtedy właśnie obiecała sobie, że nigdy nie popełni głupstwa i nie skaże się na podobną śmierć. Dopiła wino, po czym podniosła się i wygładziła suknię.

– Czas na mnie – powiedziała. – Dziękuję wam za poczęstunek.

W tej właśnie chwili do alkierza wszedł oberżysta.


* * *

Szarka z roztargnieniem przeczesywała mokre włosy. Sztywne, wykrochmalone prześcieradło Krotosza miękło już na niej od wilgoci i układało się w coraz łagodniejsze fałdy.

– Jasenka? – rzucił z przekąsem gospodarz. – Kto was za nią weźmie, skoro ona o głowę mniejsza, na gębie smagława i włosy ma ciemniejsze. Przy tym cóż ona by u mnie w łaźni robiła, ni giezłem marnym nieokryta?

Rudowłosa obojętnie wydęła wargi.

– Co niby miałam powiedzieć? Prawdę może? Że chcę wybadać, kto mi wiedźmę pochwycił? Że muszę znaleźć sposób, by ją z cytadeli dobyć? A zastanowiliście się, co będzie, jeśli dzieciaka w Wiedźmiej Wieży wezmą na spytki?

Teraz dopiero Krotosz przeraził się na dobre. Niech no wyjdzie na jaw, pomyślał, co ta szalona dziewka knuje, a żadne z nas głowy nie uniesie.

– Dlatego kłamstwo bezpieczniejsze, a im większy zamęt z niego przyjdzie, tym lepiej – ciągnęła kobieta. – Chłopak zaś i tak we wszystko uwierzy, bez różnicy.

– Spichrza nie Traganka. Tu niewiernym trzeba schlebiać – ostrzegł ją. – Lepiej tedy wiedźmę własnemu losowi zostawcie. Pomóc jej nie zdołacie, tylko nas zgubicie.

Szarka ze zmarszczonymi brwiami skubała skraj prześcieradła. Włosy na jej skroniach przeschły i zaczynały skręcać się w drobne pierścienie.

– A wy jak dziecko. Wydaje się wam, że jeśli oczy szmatą nakryjecie, nikt was nie znajdzie. Nie widzicie, że ktoś na moje życie nastaje? Że nie bez przyczyny zadano sobie trud, aby spośród wszystkich, co do miasta ściągnęli, wyłuskać jedną wiedźmę?

– Mogło się przecież przytrafić, że ją kto rozpoznał – sprzeciwił się Krotosz.

Dziewczyna spojrzała na niego z politowaniem.

– Niby jak, skoro nikt żywy z miasteczek nie uszedł? Nikt więc wiedźmy nie oglądał, jak ze zwierzołakami wespół ludzi mordowała. Nie, jedna tylko niewiasta wydać nas mogła. – Zielone oczy błysnęły w półmroku. – I kiedy ją odnajdę, skrupulatnie mi się ze wszystkiego wytłumaczy.

Nieprzyjemny dreszcz przeszedł Krotoszowi po krzyżu.

– Może się wam o uszy obiło – ciągnęła – czy tu gdzie jakiegoś Psiego Źródła nie znają? Albo Psiego Strumyka? Albo jakiegoś innego miejsca, gdzie by i psy były, i woda?

Krotosz w osłupieniu wyłamywał palce.

– Naprawdę zamierzacie słuchać tych bredni? Wżdy wiedźma głupia, sama nie wie, co gada.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Was do wiary nie zmuszam. Ale pomyślcie, ilu takich mądrych i przemyślnych niedowiarków szczuracy zagryźli, a nas głupia wiedźma z opresji wywiodła. Nic, czas się zbierać. Zamierzałam spokojnie na Jaszczyka poczekać, ale widzę, że trzeba co prędzej ruszać. Bo skoro wiedźmę w wieży trzymają, wkrótce i o mnie wiadomość dostaną. Juki mi od skrzydłonia przynieście.

– I co? – zapytał z przekąsem. – Na ulicę wyjdziecie, przeciwko księciu ludzi burzyć? Czy samopas Wiedźmiej Wieży zamyślacie dobywać?

Zimne zielone oczy znów zabłysły i Krotosz pospiesznie zaprzestał kpin. Pamiętał, jak na Tragance pewien dri deonem ni z tego, ni z owego wpadł w szał. Zanim niewolnikom udało się go powstrzymać, wyrżnął na oślep dobry tuzin błagalników bogini.

Skrzydłoń wciąż drzemał na słońcu przy koniowiązie przed kantorkiem, a gromadka gapiów przyglądała mu się ciekawie z drugiej strony ulicy. Mógłby mi kark skręcić jednym uderzeniem skrzydeł, pomyślał Krotosz, z trwogą dotykając grzbietu zwierzęcia. Bestia zaświergoliła śpiewnie, odsłaniając rzędy ostrych zębów, bursztynowe ślepia łypnęły poprzez długie rzęsy. Kapłan szybko cofnął rękę.

Toboły Szarki okazały się zadziwiająco ciężkie, lecz nim zdołał o cokolwiek spytać, dziewczyna wydarła mu je z rąk i znikła za parawanem. Kiedy wychynęła z powrotem, wyglądała prawie jak jedna z najemniczek, co się ostatnimi czasy zbiegały ze wszech stron do Spichrzy, zwabione wieściami o rychłej wojnie. Wdziała coś niby nabijaną ćwiekami tunikę, brudną i osmaloną, aż strach brał. Do pasa przypięła dwa zakrzywione miecze w czarnych pochwach, podobne szabelkom, w jakich lubują się Servenedyjki. Nogi miała w wąskich, skórzanych nogawicach, biodra zaś ledwo przesłonięte postrzępioną spódniczką. Zamotana na szyi chustka kłuła w oczy czystym szkarłatem.

Przygnębiony Krotosz zmierzył wzrokiem całe to ochędostwo, po czym westchnął cicho, nic jednak nie rzekł, aby nie pogarszać sytuacji.

– Ujdzie – oceniła swój strój Szarka. – Dosyć się tu najemniczek kręci. Skrzydłonia puszczę wolno u was w ogrodach. Róże pewnie ucierpią, ale zwierz będzie bezpieczniejszy, niżby miał na gościńcu czekać.

Pochyliła się, zatykając sztylet za cholewę buta.

– Co dalej zamierzacie? – zaniepokoił się.

– Przejdę się zaułkami. – Jej misterne, srebrne kolczyki pobrzękiwały przy każdym słowie. – W karczmach rozpytam o to psie miejsce.

Krotosz się zaperzył.

– Nie licuje wam podobne obejście, sami pojmujecie, że nie licuje! Obręcz dri deonema nosicie! Wam nie przystoi jak byle gamratce po gospodach się włóczyć! Was pokornie u bram winni witać i po szkarłatnym suknie do księcia na zamek prowadzić!

– Kuszące! – Roześmiała się – Ale ja już po szkarłatnym suknie chadzałam i mierna to rozkosz. Księcia Evorintha też nieciekawam. A tak, może co przydatnego usłyszę. Nie uwierzylibyście, ile ludzie w oberżach plotą. Czy wy mnie bierzecie za głupią? – podjęła zmienionym głosem. – Czy też chcecie, żebym po tym czerwonym suknie prosto w tiurmę wlazła? Macie nadzieję, że mnie tutaj usieką, a wy odeślecie na Tragankę obręcz i pisanie, że, ot, głupia była dziewka, tedy ją usiekli, co łatwo przeboleć? Naprawdę sądzicie, że wam życie darują i jeszcze po tym krasnym suknie do bram powiodą, a potem na Tragankę wyprawią? Z obręczą dri deonema w garści? Tedy samiście głupi – hardo zadarła brodę – i z gruntu nieprzydatni.

Ma rację, pomyślał niechętnie Krotosz. Nazbyt wiele ścieżek zbiegło się tego roku w Spichrzy, i każdy próbował ugrać coś dla siebie. A obręcz dri deonema jest niemałą gratką. Niechby tylko wpadła w ręce któremuś z moich drogich konfratrów, sług Nur Nemruta, albo – uchowaj bogini! – samego Zird Zekruna. Srodze mogliby nam wtedy zaszkodzić.

– Sam wam Psi Wykrot pokażę – zdecydował z ociąganiem – bo odwieść was od tego nie potrafię. Ruczaj tam płynie, co do niego brudy ludzie zewsząd znoszą, odkąd zaraza porządnie miasto przetrzebiła i książę pod grzywną zakazał nieczystości na ulice wywalać. Zawżdy się przy nich kręci gromada zdziczałych psów, stąd nazwa poszła. Plugawe miejsce, ale skoro was to ma uszczęśliwić, tedy chodźmy. Choć nic z tego wiedźmiego gadania nie przyjdzie – zastrzegł się.


* * *

Karczmarz nieśmiało zajrzał do pomieszczenia. W dłoni trzymał glinianą, pokrytą woskiem tabliczkę, na której rylcem wydrapano skomplikowane wyliczenie. Innego dnia Nacmierz byłby go pogonił za podobną bezczelność, skoro nieproszony pcha się do izby, gdzie dostojny gość ucztuje sam na sam z niewiastą. Teraz jednak ucieszył się, że oto ktoś wybawi go od dziwacznego milczenia, jakie zapadło w alkierzu. Dał zatem znak, aby gospodarz się przybliżył i oddał mu tabliczkę. Miał taki nawyk, wyrobiony w kantorze ojca, że zawsze sam sprawdzał rachunki. Nielicho warzyło to humor oberżystom i sklepikarzom, ale uleganie choćby najbardziej kłopotliwym kaprysom klientów było wpisane w ich profesję.

Syn bankiera liczył więc w skupieniu, na chwilę pozostawiwszy kapłankę Zird Zekruna samej sobie, gospodarz zaś niespokojnie przestępował z nogi na nogę. Modlił się w duchu, aby jego połowica – leniwe, tłuste babsko, które nawet teraz, kiedy do oberży zawitało tylu gości, nie zwlokło zadka ze stołka w kuchni, by pomóc posługaczkom w głównej izbie – nie pomyliła się w rachunkach. Nacmierz nie grzeszył skąpstwem i dobrze ugoszczony potrafił czasem dodać do zapłaty pół srebrnego grosza – pod warunkiem wszelako, że się go nie próbowało oszukać. Ale dzisiaj trzeba o naddatku zapomnieć, pomyślał karczmarz, rzuciwszy spod obwisłych brwi spojrzenie na towarzyszkę chłopaka. W zbyt obszernej brunatnej szacie przypominała mu kuropatwę; zresztą miała coś ptasiego w ruchach, może płochliwość, z jaką odwracała głowę, by uniknąć patrzenia mu w oczy. Oj, nie pożywisz ty się na niej, chłopcze, rzekł sobie w duchu. A i ja przy tobie poposzczę.

Jednakże okazałby się kpem, nie zaś cenionym adeptem swej profesji, gdyby przynajmniej nie spróbował poprawić gościowi humoru i sięgnąć do jego sakiewki. Zagaił więc ostrożnie:

– A słyszeliście, mości Nacmierzu, co ludzie po targowiskach powiadają?

Chłopak pokręcił głową, nierad, że mu się przeszkadza. Gierasimka zerknęła nad jego ramieniem w rachunek, lecz zaraz odwróciła wzrok.

– Ano, szczuracy się jakoby ruszyli z Gór Sowich – ciągnął niezrażony oberżysta – i ponoć na Spichrze z wielką siłą idą.

Syn bankiera znów potrząsnął głową, jakby się oganiał od utrapionej muchy, i gospodarz z rozgoryczeniem skonstatował, że ani słucha, choć wieść była przecież świeża i bardzo smakowita. Na wszelki wypadek gadał dalej:

– Mówiła mi stara Gałkowa, co chleb do świątyni wozi, że się tam zeszło dzisiaj wielu kapłanów i to najprzeróżniejszych bóstw, ani chybi na naradę. Choć może z powodu święta ściągnęli, aby w przeddzień Żarów przed Nur Nemrutem się pokłonić.

– Nie – odezwała się niespodziewanie dziewczyna. – Żaden nie odda czci obcemu bogu. Lecz z pewnością nie spotkali się bez przyczyny.

Oberżysta popatrzył na nią zaskoczony, nie oczekiwał, że przemówi, zwłaszcza w podobnej rzeczy! Niewiasty powinny się modlić, nie zaś rozprawiać o uczynkach kapłanów. Zawsze tak powtarza! swojej połowicy, którą niezmiernie pasjonował romans – wedle karczmarza czysto urojony – jaki od lat łączył Krawęska, najwyższego kapłana Nur Nermuta, z księżną Egrenne.

– Jakkolwiek było – rzekł w końcu z lekkim skrzywieniem, aby pokazać, że nie przywiązuje wagi do słów płochej niewiasty – to i tak nie kapłanom, lecz księciu naszemu Evorinthowi przyjdzie dać odpór plugastwu. A w cytadeli też zamęt, odkąd tam żalnickie poselstwo zjechało. Widziałem całkiem niedawno Marchię, żoniną siostrzenicę, co jest u Jasenki za pokojową, jak z miasta do cytadeli biegnie. A tak gnała, jakoby jej ktoś soli na ogon nasypał, ani się obejrzała, choćem za nią krzyczał. – I dodał z przyganą: – Ech, pustota dziewczyńska…

Umilkł, kiedy Nacmierz machnął na niego ze złością ręką. Chłopak, wyraźnie niezadowolony i bardziej rozkojarzony niż zwykle, mruczał pod nosem:

– Dwa półgęski po ćwierć halerza… polewki trzy kwarty za trzy czwartaki… Skalmierskiego dzbanek za trzy Skalmierskie półgrosze… co w książęcych groszach daje razem…

– Dwa i trzy czwarte grosza – poddała lekko dziewczyna. – Chyba że w tych nowo bitych, one z pośledniejszego kruszcu.

Obaj mężczyźni odwrócili się ku niej tak zdumieni, jakby stół z nagła przemówił ludzkim głosem.

Kapłanka z pochyloną głową wyskubywała drzazgę z krawędzi stołu, nieświadoma osłupienia, w jakie wprawiła oberżystę i Nacmierza. Zawsze prędzej od innych wiedziała, ile kwaterek da się wybrać z worka mąki i dla ilu gąb starczy połeć słoniny, a przełożona zabierała ją na targ, jeśli potrzebowała pomocy przy większych zakupach. Ale Gierasimka nigdy nie przywiązywała wagi do swej biegłości w rachunkach. Była to zwyczajna umiejętność, dzięki której jej życie w klasztorze stawało się znośniejsze. Tylko raz, kiedy dawno temu posłano ją do sprzątania wieży alchemiczek, gdzie księżniczka oddawała się zakazanym kunsztom, kapłanka spostrzegła na stole manuskrypt pokryty długimi rzędami cyfr. Nie potrafiła ich zrozumieć, jednakże zamarła nad nim ze szmatą i kubłem pomyj w rękach, zastanawiając się, jak też wyglądałoby jej życie, gdyby jak Zarzyczka znała tajemne znaki arytmetyków. Po chwili wzruszyła ramionami. Nie da się przeliczyć ryb w morzu ani chmur na niebie, choć niegdyś, jako dziecko, próbowała to czynić w rzadkich chwilach odpoczynku, gdy ani ojciec, ani matka nie mieli dla niej zajęcia.

– Zgadza się – powiedział powoli Nacmierz. – Osobliwe, doprawdy.

Dziewczyna uniosła brew i spojrzała na niego podejrzliwie, jakby obawiała się szyderstwa. Ale nie. Chłopak wydawał się szczerze zaintrygowany. Oberżysta poczuł przypływ nadziei; być może ta brunatna kokoszka miała jakieś zalety i trud włożony w sporządzanie rachunków jeszcze mu się opłaci.

– Od razum zmiarkował, że panienka z zacnej bankierskiej familii – skomplementował ją gładko. – Dobrą krew każdy prędko rozpozna.

– Gdzie cię tego nauczono? – zapytał chłopak. – Obrachowałaś w myślach szybciej niż ja na tabliczce.

– Nigdzie – odparła obojętnie. – Po prostu tak potrafię.


* * *

– Jakimże sposobem tak szybko Kiercha znalazłaś? – Jasenka odłożyła inkrustowaną srebrem szczotkę do włosów.

W jej głosie brzmiał chłodny, wystudiowany spokój, lecz Marchia znała ją zbyt dobrze, by ulec złudzeniu.

– Nie spotkałam go – odparła szybko, po czym na jednym oddechu wyrzuciła z siebie: – Lecz mam dla was inną wieść, miłościwa pani. Szczuracy na Spichrze idą. I wiedźmę kapłani pojmali.

Faworyta odwróciła się ku niej jak atakujący wąż.

– Pewnaś?

Marchia wzięła głęboki oddech, jak pływak, który zaraz skoczy w kipiel. Przemknęło jej przez myśl, że jeśli Wyrwał z niej zakpił, jest już martwa.

– Tak, miłościwa pani – potwierdziła gładko.

– Czemuż zatem od rana do księcia nie wezwano żadnego gońca?

Nie stanowiło tajemnicy, że połowa pokojowców władcy Spichrzy donosiła jego kochance.

– Wiem tylko, pani – Marchia pochyliła głowę – że o poranku pochwycono wiedźmę, co ponoć zwierzołaków na nasze ziemie szczuła. Słudzy Nur Nemruta powiedli ją do Wiedźmiej Wieży… a był przy nich i jeden Pomorzec – dodała ciszej, nie potrafiła bowiem zgadnąć, jakie miejsce w planach Jasenki przeznaczono kapłanom Zird Zekruna. – Ale nowina już szerzy się między pospólstwem i po targowiskach ją powtarzają. Przed wieczorem pozna ją cała Spichrza.

– Ach tak… – powiedziała metresa. – Zatem to tak.

Przymknęła powieki, rozmasowała palcami skronie, po czym podniosła się powoli.

– Posil się! – rzuciła przez ramię. – Śniadanie jest na stole. Ja jeść nie będę.

Zdumiona Marchia wybełkotała niewyraźne podziękowanie. Książęca nałożnica odprawiła ją niedbałym gestem i wyszła na taras. Wsparła się mocno dłońmi o balustradę i przechyliła przez krawędź balkonu, licząc, że chłodny poranny wiatr pomoże jej rozeznać się lepiej w tych nieoczekiwanych nowinach. Stała więc w bezruchu, zapatrzona w panoramę Spichrzy, a jej myśli bezwiednie pomknęły do dnia, kiedy przybyła tutaj po raz pierwszy.

Podjechali już całkiem blisko miasta, gdy jej wuj zatrzymał się na wzgórku i posadził ją przed sobą na koniu.

– Patrz! – nakazał z taką dumą, jakby rozpościerająca się przed nimi wspaniałość należała właśnie do niego.

Jasenka, którą przed świtem zwleczono z posłania i mimo rozpaczliwych protestów wyprawiono z rodzinnego domostwa, z całą dziecięcą szczerością nienawidziła tego wyniosłego, surowego człowieka, który po śmierci jej ojca przejął rządy w majątku. Przez chwilę miała ochotę zacisnąć mocno powieki i udawać, że nie usłyszała rozkazu. Spojrzała jednak. I raptem zaparło jej dech.

Poniżej, z szarej porannej mgiełki, która rozmywała kontury i zmiękczała barwy, wynurzało się najpiękniejsze z miast Krain Wewnętrznego Morza. Kryte błękitną dachówką dachy mieszczańskich kamienic jawiły się młodziutkiej Jasence skrawkami nieba. Ponad nimi bielały mury cytadeli, tak potężnej, jakby wznieśli ją olbrzymi, nie zwykli śmiertelnicy. Złote kopuły świątyń odbijały pierwsze promienie słońca. A ponad wszystkim, jak sztylet wymierzony ku obłokom, wznosiła się jasna wieża Nur Nemruta.

Rozpłakała się, zachwycona i oszołomiona zarazem, a wuj zepchnął ją szorstko z siodła i skarcił za mazgajstwo, bo sądził, że nadal rozpacza z powodu wyjazdu. Nie zdołała go jednak zadowolić ani wtedy, ani później, kiedy przekroczyli bramy miejskie. Jechali przez puste o brzasku ulice, które jej zdawały się ludne i gwarne jak targowisko. Zewsząd otaczały ją nowe widoki, nieznane kształty. Rzeźbione lwy przy sadzawkach zastygły w pełnych zadumy pozach. Kamienne chimery wychylały się z wykładanych żółtym piaskowcem frontonów kamienic, a bogowie i bohaterowie wadzili się na spiżowych wierzejach. Nawet kupieckie gmerki – bo nie herby przecież – zawieszone ponad wrotami, przewyższały rozmiarem starą, zaśniedziałą tarczę herbową jej ojca, która od wieków widniała nad wejściem do ich dworzyszcza.

Nigdy wcześniej nie spotkała się z takim nagromadzeniem piękna i przepychu, jakże odmiennego od wszystkiego, czego dotąd zaznała. Ów obraz wrył się jej w pamięć niczym któraś z płaskorzeźb zdobiących pokoje książęcej cytadeli i towarzyszył jej podczas długich lat spędzonych na służbie u księżnej Egrenne. Czasami jeszcze przed świtem, zanim mistrzyni fraucymeru zaprzęgła panienki do zajęć, udawało się jej wymknąć do ogrodów, by popatrzeć, jak słońce podnosi się nad dachami Spichrzy i wyzlaca kopuły świątyń – i serce nieodmiennie zamierało jej z zachwytu. A kiedyś, właśnie w takiej ulotnej chwili o poranku, spotkała księcia Evorintha i obie jej miłości sprzęgły się w jedno.

Nagle poczuła, że uśmiecha się do siebie przez łzy, tak wyraziste było to wspomnienie. Musiała już płakać jakiś czas, bo oczy ją piekły dotkliwie. Szybko otarła policzki dłonią, całkowicie już pewna, co powinna uczynić teraz, kiedy złoty książę Spichrzy rozpoczął swą wielką grę – a stawką w niej było miasto, które stało się pierwszą i najgłębszą z jej miłości.

– Pójdziesz do księcia – rozkazała Marchii, dojadającej z apetytem resztki kołacza – i powiesz mu wszystko, co wiesz o szczurakach i wiedźmie. I zrobisz to natychmiast. A potem… potem przyprowadzisz mi Kiercha…

– Nie trzeba – rozległ się tuż przy drzwiach przyciszony, pokorny głos pomorckiego kapłana. – Cieszę się, że odgadłem twe życzenie i mogę ci oferować me służby, łaskawa pani.

Загрузка...