Na chwilę przed tym, jak królewski diadem spoczął na skroniach Mariusza Seleukidyty, z tłumu pod stopniami zigguratu wyrwał się mężczyzna w czarnym dżulbabie Pielgrzyma do Kamienia i wyminąwszy w pędzie horrornych oraz gwardię pergamońską, pchnął sztyletem w pierś intronizowanego Seleukidyty. Ostrze przeszło przez płaszcz i tunikę, by, wyszczerbione, odskoczyć ze zgrzytem od torsu aristokraty iganazi. Mariusz ryknął piachem i żwirem, na moment zniknął cały za pustynną kurzawą. Gdy opadła, odarty ze skóry i mięśni szkielet zamachowca staczał się już po kamiennych schodach. Tłum zamilkł.
Oto na oczach Aurelii ostateczny tryumf wymykał się z dłoni strategosa Berbeleka; zwycięstwo, od którego zależało wszystko, obracało się w klęskę.
Na niebie na zachodzie, od strony Alexandretty i odległego od Amidy o ponad 2000 stadionów Morza Śródziemnego, piętrzył się front czarnych chmur. Król Burz obiecał był Strategosowi Księżyca sztorm stulecia, uniemożliwiający żeglugę na co najmniej miesiąc, by żadne okręty z wojskami Uralu i Macedonii nie mogły dotrzeć na czas do oblężonego Pergamonu — i sztormowe wichry huczały także nad Amidą, szarpiąc wielkimi sztandarami z Czwórmieczem, którymi obwieszono gęsto Ziggurat Etemenankejski i otoczono rozciągający się pod nim wielki Plac Attalidów. Teraz, gdy wszyscy wstrzymali oddechy, jak w ciszy oka cyklonu słychać było wyraźnie każdy łopot i trzask rozfurkotanych płacht materiału, trzeszczenie drzewc, świst wiatru między budynkami.
Sekunda, dwie… Ten bezruch zaraz eksploduje, zaraz zatrzęsie się Amida od ryku rozwścieczonych — oszukanych, zawiedzionych, przerażonych, zdjętych obrzydzeniem — Pergamończyków; zamiast pójść za swym panem, pójdą przeciw niemu, ruszy tu wzwyż schodów zigguratu fala gniewnego tłumu. Nie potwora, nie daimona, nie strach pustynny, przed którym drżą dzieci, nie jego mieli ujrzeć w świętym diademie. Wolność spod babilońskiej niewoli miał im przecież przynieść szlachetny i potężny victor, piękny aristokrata wysokiej morfy — i Mariusz był nim, aż do momentu, gdy objawiła się jego gesomatyczna natura. Aurelia, horrorni, gwardia, świta królewska zebrana na szczycie zigguratu, wokół i za plecami koronującego się Mariusza — niemal fizycznie czuli, jak na dookolnym kerosie przełamuje się Forma narodu, poruszony głaz chwieje się i zaraz runie w przepaść, już słychać echo grzmotu przyszłej lawiny; ciarki przechodziły po skórze i krew dudniła w uszach.
— Hołd!
Drgnęli i na ostry okrzyk strategosa odwrócili wzrok od tłumu na dole. Hieronim Berbelek nie czekał na nich: podszedł i uklęknął przed Seleukidytą, obejmując go za kolana i przyciskając czoło do kamienia. Aurelia zrozumiała pierwsza. Przesunęła się w bok, przed Mariusza, i także uklękła.; okółkolanniki wgryzły się z rozdzierającym wizgiem w granitową płytę, odłamki poleciały na wszystkie strony. Nie podnosząc głowy, hyppyres widziała innych klękających: dwóch leonidasów, siedmiu tysięczników Horroru, potem jak jeden mąż padli przed Mariuszem gwardziści, fala przyśpieszała — mgnienie oka i klęczeli tu wszyscy.
Usłyszała pośpieszny szept strategosa; znowu nie rozumiała słów. Szeptał do iganazi.
Mariusz nałożył sobie diadem na głowę.
Przez plac szedł szum wielkiego poruszenia, jeszcze nie słowa, lecz poszum ruchu gigantycznej masy ludzkiej — tam zebrało się przecież co najmniej pięćdziesiąt tysięcy amidańczyków. Aurelia nie wiedziała, co ten dźwięk oznacza, ku jakiej morfie przechylił się tłum, i nie miała możliwości tego sprawdzić, podobnie jak żaden z klęczących przed Mariuszem Seleukidytą. Musieliby wstać, obejrzeć się za siebie; a tego właśnie nie wolno im było uczynić. Nie wiedział także strategos Berbelek.
Nie podnosząc się, uniósł wzwyż dłoń zaciśniętą w pięść.
— Król Skała! — krzyknął z całych sił. — Król Petra!
Aurelia powtórzyła za nim, spuszczając po wyprostowanym ramieniu flarę czystego Ognia. Ile aeru i pyru w płucach:
— Król Skała! Król Skała!
Horrorni i gwardziści posłusznie podjęli okrzyk.
Liczyła skandowane słowa. Szum tłumu za ich plecami podnosił się niczym fala przypływu, wyżej, wyżej i wyżej, aż sięgnął szczytu zigguratu i objął ich swą Formą — i nagle już nie musieli, lecz chcieli, szczerze pragnęli wykrzyczeć radośnie w rytmie z tysiącami gardeł tryumf odrodzonego narodu.
Taka bowiem była oczywistość:
— Skała! Skała! Skała! Skała! Skała!
„Pergamon” znaczy „Twierdza”. Bodaj żadne miasto byłego Imperium Alexandryjskiego nie było oblegane tak często i tak zaciekle, żadnego tyle razy nie burzono i nie odbudowywano, i żadne w efekcie nie zostało tak potężnie ufortyfikowane. Kto je zdobył, ten przecie sam wiedział już najlepiej, jakich zmian i wzmocnień wymaga ono dla skutecznej obrony. Pół wieku temu, gdy Pergamon z kolei przeszedł w ręce Czarnoksiężnika, wzniesiono większość obecnej jego zabudowy, łącznie z podwójnym murem miejskim i gigantycznymi wieżami mostowymi na Kaikussie.
Naga równina otaczająca miasto i strome wzgórze, wokół którego je rozbudowano, stanowiła widownię tylu bitew, tylu aresów i strategosów odciskało tu swe aury, że jej keros chyba już na stałe zachował pamięć śmiercionośnych form. Nikt na Równinie Krwi nie mieszkał, nikt tu nie hodował bydła i nie uprawiał zbóż. Ludzie umierali młodo, zapadając na wszelkie możliwe i niemożliwe choroby, nawet przygodni wędrowcy łamali sobie nogi i ręce na prostej drodze, rozbijali czaszki, potknąwszy się o rzemień własnych sandałów, zwierzęta atakowały wściekle wszystko, co się rusza, a rośliny wschodziły kolczaste i trujące, jeśli w ogóle.
Namiestnik Pergamonu wypłacał wysoką pensję teknitesom kalokagatii, aby tylko godzili się mieszkać w obrębie murów; dzięki temu dało się tam żyć. Ostatnio zaczął nawet Pergamon na nowo zyskiwać sławę centrum zofii i medycyny. To tu hodował swoje ziemiożerne gewoły teknites zoonu Barluk Meszuwa, tu w roku 1174 PUR hipokratejski demiurgos somy po raz pierwszy wyjął i włożył serce i płuca z żywego człowieka do żywego człowieka. Od chwili upadku państwa Seleukidytów i rozbioru Trzeciego Królestwa granica ziem i anthosów Czarnoksiężnika i Siedmiopalcego przebiegała 1000 stadionów na wschód od Pergamonu. Po zniesieniu ceł handel między Uralem, Macedonią i Babilonem wzmógł się dwakroć; spora jego część szła przez porty Morza Kaftorskiego i lądem od Tygrysu, Eufratu i Marat, szlakiem przechodzącym przez Pergamon. To było bogate miasto.
Aurelia Krzos ujrzała je po raz pierwszy o zmierzchu czternastego Juniusa z wnętrza łba „Urkai”, gdy wirujący szaleńczo skorpion wuja Ombcosa schodził po stromym łuku nad rozłożony na Równinie Krwi obóz Horroru. Ujrzała Pergamon zrujnowany. Miasto leżało w gruzach, a co jeszcze nie obróciło się w gruz, to płonęło: z ruiny wyrastały widoczne z daleka wielkie słupy ciemnego dymu, samo niebo miało barwę popiołu. Pergamon nadal wszakże stawiał opór, nadal walczył, nie łopotał nad nim złoty Czwórmiecz.
Strategos nie planował był jednoczesnego szturmu na wschodzie i zachodzie — Pergamon na czas pierwszej kampanii miał zostać jedynie odcięty, by nie przeszkadzać w zajmowaniu ziem południowych — lecz ta nagła wolta polityczna, dająca szansę na przymierze z Babilonem, zmusiła Berbeleka do znacznie większego podzielenia sił i ataku z marszu; takich okazji się nie przepuszcza. Nie mógł wszakże znajdować się w dwóch miejscach naraz, Amida była ważniejsza, serce odrodzonego państwa, dom Seleukidytów, Amidę wyrwał Siedmiopalcemu. Teraz przybywał, by zdobyć Twierdzę; zdobyć i czym prędzej na nowo ją ufortyfikować przeciwko nadciągającym z odsieczą wojskom Czarnoksiężnika. Nadciągną, niezależnie od tego, czy Siedmiopalcy zdecyduje się honorować owo pośpiesznie zawarte przymierze.
Bo skoro zobaczy, że przy nim jest siła — że wbrew deklaracjom esthle Latek, Pergamon się broni — jaką korzyść przyniesie mu dotrzymanie słowa? Honor, powtarzał ojciec Aurelii, jest tym, co ludzie otrzymali od bogów zamiast prawdziwej mocy. Zachować honor lub go stracie możesz jedynie wobec kogoś równego sobie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekuje honorowego zachowania ze strony doulosa czy kratistosa. Wobec silniejszego zachowujemy się tak, jak pozwala nam jego Forma; słabszym sami ustalamy Formę zachowania. Pies może być ci wdzięczny i możesz być dla psa łaskawa, ale nie sposób złożyć psu przysięgi
„Podgwiezdna” wypluła pasażerów za głównym szańcem południowym. Wzniesiono tu prowizoryczny maszt cumowniczy dla świń powietrznych. Nie licząc oroneiowego Łamichmura”, strategos Berbelek dysponował czterema aerostatami. Używał ich do przerzutu ludzi, zaopatrzenia i uzbrojenia, zwłaszcza ciężkie pyresidery Horroru, stulithosowe burzycielki murów wyczekiwane były z niecierpliwością. Wszystkie cztery aerostaty trzeba było kupić, nikt bowiem nie podejmował się ich ubezpieczyć na okoliczność działań wojennych. Złoto pochodziło z Labiryntu, lecz oficjalnie należały one teraz do Domu Kupieckiego Njute, Ikita te Berbelek. Jeszcze tego samego wieczoru i w nocy, przy świetle ognisk i pochodni, przycumowały dwie świnie, dostarczając z Amidy kolejną setnie Horroru (Druga Kolumna Salicka; dopiero co przerzuciły ją pod Amidę) oraz zapasy kul i pyrosu z kaftorskich i alexandryjskich składów NIB. Grzmot pyresider nie ustawał.
Grzmot pyresider nie ustawał, ziemia się trzęsła od eksplozji potężnych ładunków pyrosowycłi. Aurelia obeszła wszystkie stanowiska, z których prowadzono ostrzał Twierdzy. Na Księżycu nie znano takich pyresider i makin oblężniczych, nigdy nie zaszła tam potrzeba prowadzenia oblężeń, jeden był anthos, jedna Pani, a anairesy nie wznosiły umocnień. Tymczasem pyresidery Horroru stanowiły najpotężniejsze makiny zniszczenia znane człowiekowi, do ich przesuwania i nakierowywania na cel używano behemotów °raz chowołów w zaprzęgach dziesięciokrotnych. Metalowe lufy, długie na trzydzieści i więcej pusów, obracały się na łożyskach trzeszczących przy każdym drgnięciu niczym Pękający Lód. W metalu wyżegano symbole cefer mikstur Pyrosowych, których zastosowanie wytrzymywała dana pyresidera. Te największe, stulithosówki, znakowane były ceferami najwyższych permutacji alkimicznych, przygotowywanych specjalnie dla Horroru przez pitagorejczyków z Południowego Herdonu:
11γ9973π
Tylko one niosły tak daleko i z taką siłą. Był to pyr omal puryniczny i po każdorazowym odpaleniu, gdy powietrze wibrowało od biegnącego nad równiną grzmotu, a stanowisko otaczała szara chmura aerowej spalenizny, wyciskająca z oczu kwaśne Izy — za każdym razem Aurelię przeszywał wówczas dreszcz jakiejś pierwotnej, nieludzkiej rozkoszy, nieporównywalnej z niczym, czego dotychczas doświadczyła. To pyr, myślała, to zapalenie pyru — arche Ognia w moich żyłach i mięśniach również się budzą i również pragną eksplodować, wejść w Formę tej alkimicznej transmutacji. Czy tak właśnie wygląda śmierć hyppyresa, o której mi tyle opowiadali: ptrruch! — i pozostaje garść popiołu? Czy tak właśnie odchodzimy, w ekstazie Ognia…?
Postanowiła trzymać się z dala od owych pyresider, nie wystawiać się na straszną pokusę, wróciła do głównego obozu. Pozostawała tu anonimowym członkiem świty strategosa, przez obóz przewijały się w każdej godzinie dziesiątki, setki osób, co chwila ktoś wpadał galopem na spienionym koniu czy zebrze i przedzierał się do namiotu strategosa, podobnie wrzało dokoła namiotów leonidasów poszczególnych Kolumn Horroru. Naliczyła ich pięć, prawdopodobnie było to największe w tym wieku zgromadzenie żołnierzy Horroru, jeśli nie w ogóle od czasu Wojen Kratistosów. Jak okiem sięgnąć — identyczni żołnierze o identycznych ruchach, w identycznych węglowych zbrojach, a do którego by się nie odezwała, odpowie w ten sam sposób, z tym samym akcentem. Już kilkanaście dni temu otoczyli miasto ciasnym pierścieniem. Oblężenie trwało przez cały ten czas, gdy strategos szedł z alexandrettyjskim desantem Horroru pod Amidę, gdy zdobywał kluczowe grody, mosty i przełęcze wschodniej, babilońskiej strefy okupacyjnej, gdy Mariusz się koronował w Amidzie i organizował pośpiesznie struktury nowego państwa.
Z platformy masztu cumowniczego, dokąd nie sięgał ostrzał z Twierdzy, strategos Berbelek obserwował teraz postępy Horroru; Aurelia wspinała się za nim. Owego pierwszego wieczoru po ich przybyciu, czternastego Juniusa, zniszczono trzecią wieżę mostową Pergamonu; pozostały cztery, dwie selinusowe i dwie cetiusowe. Dwieście stadionów na zachód, w porcie u ujścia Kaikussu, czekała flota płaskodennych statków, gotowa uderzyć na Wrota Kaikussu, gdy padnie wieża ostatnia.
Upadek wieży wyglądał jak upadek drzewa, ścięto ją jednym celnym ciosem stulithosówki w podstawę budowli: przechylając się bardzo powoli, zakreślała w powietrzu majestatyczny łuk, tuż przed osiągnięciem gruntu rozpadła się na części jak dziecinna zabawka. Gdy weń jednak uderzyła, zatrząsł się niczym pod pięścią Hefaistosa.
— Tak upada potęga Czarnoksiężnika — mruknął esthlos Berbelek, odjąwszy od oczu opticum.
— Się nie ciesz, zaraz będziesz musiał to odbudowywać. — Janna-z-Gniezna splunęła przez ramię. — Jedno wiem: nigdy, nigdy nie można być pewnym, po której stronie barykady się skończy. — Tu mrugnęła porozumiewawczo do Aurelii. — Weź za przykład obecnego namiestnika Pergamonu. Słaliśmy mu już rozmaite propozycje, ale będzie się bronił do ostatka. Kiedyś był przywódcą ruchu powstańczego, wydał swoich ludzi i Wdowiec zrobił go w nagrodę namiestnikiem Pergamonu. Wie, że żadne odgórne gwarancje nie zapewnią mu teraz przeżycia. — Janna splunęła po raz drugi. — Co za świat, miły Boże, już nawet skurwysyństwo nie popłaca.
Owej nocy, patrząc z masztu aerostatów na ciągnący się stadionami wokół murów Pergamonu pierścień ognisk wojsk Berbeleka — hen, dokąd sięgał wzrok, po ciemny horyzont — i na brudnoczerwoną łunę nad ostrzeliwanym miastem — dym przesłaniał gwiazdy nad Kaikussem — owej nocy Aurelia była przekonana, iż oblężenie Twierdzy wyglądać będzie tak samo, jak wyglądało oblężenie Kolenicy, tylko że na proporcjonalnie większą skalę i potrwa proporcjonalnie dłużej. Jednak w czasie tych kilku miesięcy, jakie minęły od Kolenicy, nastąpiła zmiana, którą Księżycanka jakoś przeoczyła — być może znajdowała się zbyt blisko strategosa Berbeleka, a być może zmiana zachodziła zbyt powoli — i ze wszystkich ludzi strategosa to właśnie Aurelia Krzos została zaskoczona najbardziej.
Szesnastego Juniusa padły wszystkie cztery jeszcze ocalałe wieże mostowe. Pyresidery Horroru uderzały z nieludzką precyzją, puszkarze Berbeleka systematycznie masakrowali oblicze miasta, odłupywali wielkie kawały centralnego wzgórza. Zgruzowano do reszty zewnętrzny mur południowy i wschodni. Wieczorem Pierwsza Kolumna Byzantyjska pod dowództwem leonidasa Prerugi w gwałtownym ataku z ziemi i wody zajęła Wrota Kaikussu. Horror przesuwał się na nowe pozycje za szańcami na tarasach zboczy Doliny Kaikussu. Hieronim Berbelek wysłał herolda z propozycją honorowego poddania Pergamonu; zastrzelono go, gdy podjechał pod bramę. W nocy jednak — rzeką i przez wyłomy w obalonych murach — zaczęli spod oblężenia uciekać sami pergamończycy. Nagle wszyscy okazywali się zagorzałymi poplecznikami Seleukidytów. Wypytywano ich o liczebność, rozmieszczenie i uzbrojenie obrońców, o zapasy i morale.
Siedemnastego Juniusa strategos Berbelek objechał kilkakrotnie Pergamon od strony wschodniego dopływu Kaikussu, Cetiusu. Obrońcy musieli widzieć Berbeleka — jechał z nim chorąży z Czerwoną Szarańczą. Horrorni wznosili okrzyki, grały rogi. Zaraz potem poszły trzy szybkie szturmy: wschód, wschód, południowy wschód. Do wieczora zajęto międzymurze. „Urkaja” spadała z nieba na ocalałe stanowiska pergamońskich pyresider, uderzenie ogona aetherycznego skorpiona rozbijało metal i kamień. Mekanicy Horroru rozpoczęli podkopy pod mury wewnętrzne. Po zmierzchu przybyły pierwsze oddziały nowo sformowanej Armii Czwartego Pergamonu. Strategos Berbelek kazał im rozbić wielki obóz na północ od miasta, każdy człowiek miał rozpalić jedno ognisko.
W nocy z siedemnastego na osiemnasty ruszył szturm od zachodu, całe trzy Kolumny Horroru — w poświacie niezliczonych pochodni, w ciągłej kanonadzie herdońskich wielolufowych keraunetów, nad wodami Kaikussu płonącymi od wylanych w nie trucizn alkimicznych, pod setkami czerwonoczarnobiałych sztandarów Horroru, pod dziesiątkami sztandarów horrornych aresów, w takim natężeniu śmiertelnych aur, że ludziom pękały serca, krew buchała uszami i nosem, płynęła z oczu, a ostatni obrońcy Twierdzy umierali na jej murach z czystego przerażenia. Noc była ciemna, duszna, cofnęły się burze znad Morza Śródziemnego, popiół unosił się w powietrzu, gorące piekło płonącego miasta tylko zagęszczało dookolną ciemność. Splecione z hydorowogesowych cefer, grafitowe zbroje horrornych, w których miękkich płytach grzęzły kule i odłamki szrapneli, wtapiały żołnierzy w matowy mrok. Nad ziemią przetaczał się nieprzerwanie jeden długi, rozedrgany huk, zagłuszający nawet ryki behemotów. Stulithosówki waliły ponad głowami szturmujących, z krążącej nad Twierdzą „Urkai” spadały pyrosowe bomby, makiny rozbijały się o mury, mury rozbijały się o makiny. Żelazna morfa Horroru objęła wszystkich atakujących, także ochotników spod znaku Seleukidyty, nikt się nie cofał, nie można było się cofnąć, odwrót był nie do pomyślenia, klęska była nie do pomyślenia możliwe było jedynie zwycięstwo — Hieronim Berbelek wspinał się ku Pergamonowi na grzbiecie brunatnego gebehemota, obejmując swym spojrzeniem i anthosem pole walki — możliwe było jedynie zwycięstwo.
Świt osiemnastego Juniusa ujrzał Pergamon pod sztandarami Czwórmiecza i Szarańczy, z głową uralskiego namiestnika zawieszoną u południowej baszty; milczały pyresidery i keraunety, zwijano obozowiska na Równinie Krwi, czarne szeregi Horroru wlewały się do miasta — Pergamon padł.
„Urkaja” zaniosła wiadomość o zwycięstwie do Amidy; zaraz wróciła z posłem od Mariusza, nowo mianowanym kanclerzem Króla Skały. Strategos skończył właśnie przyjmować hołd od pergamońskiej aristokracji i powitał kanclerza w sali audiencyjnej cudem ocalałego pałacu namiestnikowskiego, na gorejącym krześle z kości fenixów, z leonidasami Horroru po prawicy, z Aurelią w pełnej zbroi hyppyresa po lewicy, w otoczeniu horrornych Obola, z inkrustowaną oczyma fenixów zdobyczną ryktą w dłoni.
Forma chwili zmusiła kanclerza do przyklęknięcia.
— Esthlos.
— Mów.
— Gratulacje i honory od króla Mariusza Seleukidyty. Lud świętuje na wieść o odzyskaniu starożytnej stolicy. Wczoraj wieczorem do Amidy przybył z pełnomocnictwami z Nowego Babilonu esthlos Sayheed Piąty z Katrybitów. Kratistos Siedmiopalcy zapytuje o czas i miejsce rokowań w sprawie szczegółowego traktatu pokojowego między Babilonem i Czwartym Pergamonem.
— Pozostaje to w gestii króla.
— Tak, esthlos. Sayheed Katrybita zapytuje jednak również o warunki nowego podziału kerosu. Mariusz Petra chciałby wiedzieć, pod czyim anthosem ma się ostatecznie znaleźć Czwarty Pergamon. Kratista Jezebel Miłosierna nie żyje od czterdziestu lat. Kratisos Siedmiopalcy pyta: czy ma się układać bezpośrednio z kratistosem Rogiem? czy będzie nowa wojna o keros? kto zamieszka we Floreum Pergamonu?
Tradycja Drugiego i Trzeciego Pergamonu odsuwała króla poza bezpośredni wpływ kratisty, inaczej niż na przykład w Aegipcie, gdzie Hypatia mieszkała zaledwie kilkanaście stadionów od wieży Nabuchodonozora, czy we Frankonii, gdzie kratistos Leo Vialle wizytował co chwila dwór królewski — ale już w Dżazirat al’Arab książęta pustyni wędrowali ze swymi plemionami wzdłuż i poza granicą korony Efrema. Podobnie tutaj: Seleukidyci rezydowali w Amidzie, kratista — w Pergamonie.
W istocie to właśnie anthosowi Jezebel Łagodnej, Jezebel Miłosiernej i Wybaczającej przypisywano winę za klęskę Seleukidytów i rozbiór Trzeciego Królestwa. Gdyby tutejszych aristokratów nie rozmiękczyła tak tolerancyjna morfa kratisty, nie ulegliby najeźdźcom, a najpewniej w ogóle nie sprowokowaliby najazdu swą słabością. Nic dziwnego, że Jezebel uciekła i w końcu zmarła w samotności (ponoć pękło jej serce z rozpaczy). Cóż to bowiem za kratista, co za sprzeczność w Potędze: siła słabości. Aurelii wystarczyło porównać ją z Illeą. Nie dlatego Wiedźma jest potężna, że jest okrutna, lecz okrucieństwo stanowi atrybut potęgi. Jezebel nie wyciągnęła wniosków z przykładu Kristosa, którego miłosierdzie jawnie przekroczyło wszelkie granice szaleństwa, choroby morfy. Ci, co wybaczają, winni być w razie potrzeby zdolni do okrucieństw największych.
Aurelia natychmiast ujrzała wszakże dalsze implikacje Pytania kanclerza. Bo i co z tego, że zagarnęli ziemie, skoro w kerosie nadal najsilniej odbija się morfa okupantów? Królestwo Pergamonu nie jest niepozornym kraikiem w rodzaju Neurgii, który może w nieskończoność balansować na granicy wielkich anthosów.
Kilka godzin wcześniej, gdy jechali zimnym świtem przez ulice miasta, Aurelia przypatrywała się Pergamończykom, niby wiwatującym na cześć zdobywców i powiewającym barwami Seleukidytów. Jeszcze entuzjastyczniej wiwatowali byli amidańczycy na Placu Attylidów — wszyscy z sześcioma palcami u rąk. Skoro tyle widać w ich ciele, to co pozostało z Czarnoksiężnika w umysłach Pergamończyków? Trzeba wyrugować z narodu Formę okupanta. Jak jednak to uczynić, jeśli Kryształowe Floreum pozostanie puste i w kerosie kraju nadal będą się ze sobą ścierać korony Siedmiopalcego i Czarnoksiężnika?
Można oczywiście oddać się dobrowolnie w anthos jednego z nich, a ponieważ Wdowiec nie wchodzi w grę…
Istniała wszakże jeszcze jedna ewentualność.
Nikt nie rodzi się strategosem, nikt nie rodzi się victorem i tyranem — i nie wszyscy kratistosi rodzą się kratistosami.
— Kyrios — szepnęła Aurelia, nachyliwszy się nad ramieniem esthlosa Berbeleka — to jest spisek Siedmiopalcego i Czarnoksiężnika, chcą związać cię z Pergamonem, żebyś już nie —
Strategos spojrzał na nią i zamilkła.
Skinął na kanclerza.
— Za kilka dni wrócę do Amidy i osobiście omówię tę kwestię z Mariuszem. W każdym razie może być pewien, że jego królestwo nie pozostanie już dłużej pod morfą okupantów. A teraz racz mi wybaczyć, mam tu pilne sprawy do załatwienia. Aurelia, ze mną.
Wyszedł szybkim krokiem do atrium na tyłach pałacu.
— Zapominasz się! — warknął na rytera, zatrzymawszy się tam pod wodną palmą. — Nie po to cię zabrałem na Ziemię, żebyś mi udzielała politycznych rad!
Zacisnęła pięści — aż zawyły w pędzie rozpuchnięte wirkawice — zacisnęła pięści i nie ustąpiła przed gniewem strategosa.
— A po co mnie zabrałeś, esthlos? Abym stała u twego boku i swoją milczącą obecnością sankcjonowała w imieniu Pani każdą twą decyzję — aby oni myśleli, że Pani je sankcjonuje? Nie będę tego robić! Skoro zamierzasz ją zdradzić —
Hieronim Berbelek roześmiał się.
Aurelia stanęła w ogniu.
— Panie! Błagam cię! Machnąwszy lekceważąco ręką, strategos przysiadł na marmurowym murku otaczającym impluvium. W basenie pływały drobne, czerwone rybki; przez chwilę śledził w zamyśleniu ich pląsy.
— Uspokój się — mruknął do Księżycanki. — Skąd ci w ogóle przyszła do głowy ta zdrada?
— Myślisz, że ja tego nie widzę? Wszyscy już widzą! Jesteś Strategosem Księżyca, o Księżyc powinieneś się troszczyć. Czyżby Hierokharis ci nie powiedział? Nawet ja wiem z plotek na „Podgwiezdnej”: adynatosi znowu próbowali wylądować na Drugiej Stronie. Pani dała ci złoto, Pani dała ci wojsko, Pani dała ci potęgę, abyś zabił arretesowego kratistosa. A ty co robisz?
— Co ja robię? — uniósł brew. Lewą dłonią mącił wodę impluvium.
— Czarnoksiężnik — rozumiem, musisz jakoś ich zjednoczyć, przekonać do Illei, zwrócić przeciwko Skrzywieniu. Ale ty już nawet nie myślisz serio o uderzeniu na Ural, prawda? Co dopiero o wojnie aetherowej! Po prostu wykorzystujesz
— O! A można wiedzieć, skąd taki wniosek?
— Janna mnie oświeciła — parsknęła z sarkazmem Aurelia. — Każdy człowiek wystarczająco silny, by zabić kratistosa, zwłaszcza adynatosowego, jest zarazem wystarczająco silny, by wykroić sobie na Ziemi jakąś potęgę porównywalną z kratistosową.
— To prawda.
— W imię czego więc miałby z tego rezygnować? A teraz Mariusz przysyła kanclerza i otwarcie prosi, byś został protektorem Czwartego Pergamonu. W istocie już nim jesteś bez twojego Horroru nie przetrwa on ni miesiąca. Naprawdę myślałeś, że kogokolwiek zmyli to przedstawienie w Amidzie? Składając Mariuszowi hołd, ty go koronowałeś! Kyrios!
Strategos podniósł wzrok. W przejściu za kolumnadą atrium tłoczyli się pałacowi doulosi; pod spojrzeniem Berbeleka cofnęli się pośpiesznie. Esthlos wskazał mokrą dłonią napis wykuty na łuku nad wejściem do reprezentacyjnej części pałacu. Ethos antropou daimon.
— Charakter człowieka jest jego losem. Ciekawe, dlaczego nasz były namiestnik pozwolił tu zachować tę mądrość Heraklita. Pięknie się sprawdziła w jego przypadku. Jak sądzisz, Aurelio, czy tak jest w istocie? Charakter człowieka jego losem.
Aurelia wyraźnie czuła, jak strategos wciąga ją w formę błahej, przyjacielskiej pogawędki. Nie mogła nic poradzić; jakże odpowiedzieć krzykiem na takie słowa? To już by była bezrozumna histeria.
— Nie wiem — wymamrotała.
— Masz dobre serce, silny charakter. Czego się boisz? Postępuj, jak nakazuje ci twoja natura.
Przez otwarte compluvium spojrzał na bladoszare niebo, zasnute ciemnymi pasmami dymu.
— Nie ma jeszcze południa. Zdejm tę zbroję, koniec części oficjalnej. Przejdziemy się po mieście, zawołaj Obola.
— Kyrios…
— Co, mam ci może złożyć przysięgę? Pokręciła głową.
— Nie, wiem, że nie może być między nami żadnego honoru. Dopóki mogę ci wierzyć, muszę ci wierzyć.
Zaśmiał się ponownie. Złapawszy jedną z rybek, przyglądał się jej, trzepoczącej panicznie na dłoni.
— Pani ci wynagrodzi.
Posąg Ateny Polias leżał w kałuży oleistego błota, ukruszony na wysokości kolan; Atena nie miała także głowy. Na osmalonym korpusie bogini siedziała horrorna w rozprutym węglowym napierśniku i pomagając sobie zębami, lewą ręką bandażowała rękę prawą. Na widok strategosa poderwała się do salutu, bandaż spadł w błoto. Esthlos Berbelek wskazał rozżarzoną ryktą w dół wzgórza, na ruiny gymnazjonu, nad którymi nadal unosiły się kłęby czarnego dymu.
— Tam przeniesiono lazaret.
Portyk Biblioteki Pergamońskiej zniszczony został prawie w dwóch trzecich, stały tylko kolumny najbardziej oddalone od Świętego Kręgu. A raczej od tego, w co pod anthosem Czarnoksiężnika zamieniono Święty Krąg: plac z fontanną i kilkoma rzeźbami pośrodku kompleksu urzędniczego. Na północ od placu znajdował się główny budynek Biblioteki Pergamońskiej, na zachód — świątynia Ateny, za którą półokręgi kamiennych stopni schodziły po szerokim stoku ku miastu. W świątyni Ateny za rządów Uralu mieściły się biura milicji. Pozostała z nich jeno kupa osmalonych gruzów: spadła tu jedna z owych naprędce spreparowanych bomb „Urkai”. Większość najstarszej części Biblioteki, wzniesionej jeszcze za Attalidów Alexandryjskich, przetrwała w niewiele lepszym stanie. Esthlos Berbelek chciał wejść przez zachodni portyk i trafił na spiętrzone powyżej głowy zawalisko. Wszystko tu było mokre, oślizgłe od brudnej wilgoci, woda zbierała się w pęknięciach płyt.
Obeszli kolumnadę naokoło.
— Czego znowu, może byście lepiej pomogli, zamiast… Aaa! No o co chodzi?
Kilkanaście osób wynosiło tu na zewnątrz stosy książek i pergaminowych zwojów, doulosi układali je na dziedzińcu. Mężczyzna kierujący operacją, wysoki starzec byzantyńskiej morfy, ujrzał najpierw horrornych towarzyszących strategosowi (Berbelek zabrał ze sobą czworo żołnierzy), dopiero potem samego strategosa. Nie znał go, lecz oczywiście rozpoznał morfę. Skłonił się sztywno.
— Esthlos. O co chodzi?
— Tyś jest Meton Mesyta?
— Tak.
— Poszukuję pilnie pewnych tekstów, wasza biblioteka posiada ich kopie. Kto zarządza katalogami?
— Jak widzisz, esthlos, nie jest to najlepszy moment… Wyższe magazyny spłonęły, podziemia są zalane… Całą noc gasiliśmy pożary, czego nie strawił ogień, to zniszczyła woda. Nie wiemy jeszcze, ile uda się ocalić. Gdyby nie te ciągłe burze od morza, spłonęłoby wszystko. Sama odbudowa Biblioteki
— Tym się nie przejmuj, najpewniej w ogóle nie będziemy odbudowywać miasta. Z pewnością jednak —
— Co?
— Z pewnością jesteś w stanie wskazać mi człowieka —
— Co ty wyprawiasz?! Odsuń się!
To z kolei skierowane było nie do strategosa, lecz do Aurelii, która tymczasem oddaliła się od rozmawiających i krążąc między nierównymi barykadami z książek i zwojów (wynoszono tu także skrzynie z glinianymi tabliczkami oraz bębny zetlałych tkanin), natknęła się na oryginalne Pisma rzymskie Provegi i komplet komedii Ligajona w greckim wydaniu. Pochyliwszy się, zaczęła je kartkować. Musiała przeskoczyć z jej dłoni podświadoma iskra, bo zaczął się palić papier jednego z woluminów z sąsiedniego stosu.
Odstąpiła pośpiesznie. Podbiegł brodaty Babilończyk z mokrą szmatą w ręku, zgasił płomień.
— Co ty sobie właściwie wyobrażasz? — warczał z głębi skołtunionej, częściowo spalonej brody. — Żeby jeszcze po tym wszystkim przychodzić tu z ogniem! Wyrzuć tego tytońca!
Przed opuszczeniem pałacu Aurelia zgodnie z poleceniem esthlosa Berbeleka zdjęła była zbroję. Z pałacowej garderoby wybrała sobie natomiast kolorową induską spódnicę, przyzwoicie długą, acz wiązaną nisko na biodrach. Pamiętając o radach Alitei, znalazła także kilka tyleż bezużytecznych, co pięknych dodatków: naszyjnik jasno odbijający się błyszczącym srebrem od ciemnej skóry, luźne bransolety cygańskie, błękitne napalcówki ze skóry bazyliszka. Czyniąc do lustra głupie miny, na koniec obwiązała sobie jeszcze głowę ammejskim turbanem, czerwonym jak midajskie wino. Kim teraz była? Przebraniem czy tym, co przebrane? Jakie przebranie nosiła w swej nagości? Kim by pozostała po odjęciu ciała? Być może rację mieli, nazywając ją Panną Popielną, albowiem popiół będzie przecież jej Formą ostateczną. Tak naprawdę nie znamy własnej morfy, dopóki nie zderzymy jej z morfą obcą.
— Nie palę — mruknęła.
Brodacz zdawał się nie zwracać już na nią uwagi; wpółobrócony, wymieniał w nie znanym Aurelii języku gniewne okrzyki z innymi bibliotekarzami. Przyjrzała mu się lepiej. Był młodszy, niż oceniła na pierwszy rzut oka, brudna tunika, zmierzwione włosy i osmalona skóra maskowały go skutecznie. Sądząc wszakże po rubiowym sygnecie na szóstym palcu i gniewie w obecności strategosa Berbeleka, mógł być nawet aristokratą.
— A konkretnie Opowieść zimową Ludwiga Huna — objaśniał tymczasem Metonowi Mesycie esthlos Hieronim. — Część, w której zawarta jest relacja ze ślubu i wesela Maksyma Roga. Istnieje też traktujący o tym poemat Abaszy Mścisłowicza, niekiedy dołączany do Opowieści zimowej. Ponadto przedprovegową wersję podania o Izydorze Rodyjskim; wtedy jeszcze nie uważano tego za legendę, Tucydydes Drugi zdawał relację z zabójstwa kratistosa Piotra Akantyjczyka jako z faktu historycznego. Wiem, że oprócz Chwały Tucydydesa, jest o tym w Pamiętnikach Chersoneskich — ponoć posiadacie ich pełne wydanie.
— Esthlos…
— Wskaż człowieka.
— Nie dotarliśmy jeszcze do działów historii starożytnej. W tej chwili —
— Sam pójdę.
— Wywołasz pożar, esthlos, naprawdę —
— Już. Aurelia, zostań.
Strategos rzucił Księżycance pyryktę (złapała ją w powietrzu ponad ścianą książek, w ostatniej chwili powstrzymawszy się przed ognistym wymachem ramienia), chwycił Metona za łokieć i pociągnął go do wnętrza magazynów Biblioteki. Horrorni podążyli za nimi.
Brodacz zmierzył Aurelię przeciągłym spojrzeniem spod zmarszczonych brwi. Przyciskając gorącą ryktę do boku, wycofała się ostrożnie z labiryntu pergaminu i papieru, aż w końcu stanęła na pogruchotanych płytach Świętego Kręgu, za ruiną portyku Biblioteki. Babilończyk, wytarłszy ręce w szmatę i cisnąwszy ją w kałużę, postąpił za dziewczyną.
— Aurelia, tak? — Chyba się uśmiechnął, tak ułożyły się zmarszczki na osmalonej twarzy; bo broda kryła resztę, można się było tylko domyślać. — Nie bój się, my tylko tak krzyczymy.
Czy rzeczywiście sprawiła wrażenie zalęknionej dziewczyny? Uśmiechnęła się niemo w odpowiedzi.
Wyciągnął do niej rękę. Podała mu swoją. Wtedy zaskoczył ją, pochylając się i całując wnętrze jej nadgarstka.
— Esthlos Kykur Aszamader. To chyba nie gorączka? Słyszałem, że w mieście pojawiła się zaraza, zginęło zbyt wielu teknitesów ciała. Chodźmy może z tego pogorzeliska, nie mogę już wytrzymać smrodu; co miało spłonąć, spłonęło, pozostały starożytne kamienie. Esthle. Proszę.
— Powinnam czekać
— Zajmie im dłuższą chwilę. Proszę.
Usiedli na najwyższym stopniu schodów za ruiną świątyni Ateny.
— Proszę, herdońska mieszanka. — Tytońcówka Kykura była już w dwóch trzecich pusta. — Tu możemy zapalić, esthle.
— Nie palę — powtórzyła, zarazem dziecinnie podniecona i przestraszona faktem, iż on bierze ją za aristokratkę — a ona nie zaprzecza.
— Mhm, zdawało mi się, że właśnie wydmuchiwałaś dym.
— Ja —
— Popatrz, runął północny akwedukt. — Zapaliwszy sobie tytońca, wskazał nim w prawo, na dzielnice bogaczy. Stamtąd również wznosiły się w niebo czarne słupy, pożary szalały w całym Pergamonie.
Znajdowali się na szczycie wzgórza, prawie dwa stadiony ponad rzeką. Rozciągała się przed nimi ponura panorama: zrujnowane miasto, jak pole nagich kości, architektonicznych kikutów wystających z błota, z poharatanej ziemi, ze zgruchotanego bruku ulicznego. A za szczerbatym pierścieniem fortyfikacji — Równina Krwi, która nie była bynajmniej koloru krwi, lecz też właśnie popiołu. Nawet wody Kaikussu nie odcinały się jaśniejszą barwą.
Utrzymywał się wiatr z zachodu (morze nadal się nie uspokoiło po paroksyzmach aury Króla Burz), przynosząc nad wzgórze Ateny tłusty smród śmierci i spalenizny. Plotka o zarazie była prawdziwa, Aurelia wiedziała, że strategom rozkazał palić zwłoki na wschodnim zarzeczu. Były oczywiście ofiary wśród zwycięzców, Horror zapewne otworzy tu nowy nabór — ale bez porównania mocniej ucierpieli obrońcy i ludność cywilna. Zresztą w anthosie Czarnoksiężnika zazwyczaj trudno było w ogóle odróżnić cywili bliżej Uralu panował posłuch tak wielki, że na rozkaz hegemona wszyscy stawali pod broń przeciwko najeźdźcy, mężczyźni, kobiety i dzieci, starcy i szaleńcy. Przynajmniej nie sprawiało potem kłopotu zbrojne podziemie czy miejska partyzantka: po raz przesądzonej klęsce poddawali się z równą karnością.
Dymy owych stosów ginęły wszakże za dymami wciąż gorejących pożarów. Ciasna zabudowa Pergamonu, zwłaszcza biedniejszych jego dzielnic, gdzie główny materiał stanowiło drewno, uniemożliwiła szybkie powstrzymanie już rozpędzonego ognia. Między krzywymi filarami spalenizny Aurelia dostrzegła krążącą nad miastem „Urkaję”: Księżycanie w aetherycznym skorpionie obserwowali przesunięcia frontu płomieni i dostarczali aktualne informacje do sztabu Kolumny Medyjskiej, której strategos powierzył walkę z ogniem.
Ogień, ogień, ogień, nie powinnam bez przerwy o nim myśleć. Jestem piękną aristokratką ze świty Berbeleka Zdobywcy, jestem Ziemianką, nie znam ognia. Tfu!
— …że ma młodą córkę i
— Co mówiłeś?
— Lecz nie widzę podobieństwa, jednak inne morfy.
— Ach, nie, Alitea została w Alexandrii.
— Tak myślałem. Ale mówił ci chyba, co zamierza, prawda? Z tym zaniechaniem odbudowy miasta — to żart?
Aaa, więc o to mu chodzi: próbuje wyciągnąć ze mnie sekrety strategosa.
— Jesteś Babilończykiem, esthlos, nie mieszkasz tu długo, właściwie co robisz w Bibliotece Pergamońskiej?
Kykur wykonał skomplikowany gest dłonią z tytońcem.
— Rodzina mnie wysłała. Powikłania dynastyczne na dworze w Nowym Babilonie, a jako sofistes na emigracji nikomu nie wadzę. Wiesz, jak to jest. Prowadziliśmy w Pergamonie liczne interesy — i właśnie nie mam pojęcia, co teraz. Uciekać? Czarnoksiężnik upomni się o swoje. Może istotnie najrozsądniej
— Słyszałeś, o jakie teksty on pytał?
— Strategos? — Kykur obejrzał się na Aurelię. — Mhm, co sugerujesz?
Wzruszyła ramionami.
— Nie czytujesz gazet? A może pod Wdowcem o tym nie piszą. To nie jest wojna dla odzyskania ziem Seleukidytów; to element wielkiej kampanii przeciwko Czarnoksiężnikowi, powstał alians kratistosów i królów Europy, Azji i Afryki. Uciekaj, esthlos, w Babilonie powinieneś być bezpieczny.
— Siedmiopalcy przecież —
— Już nie. — Położyła sobie pyryktę na udach, rozżarzone ślepia ptaków popielnych łypnęły na nią spomiędzy kwietnych wzorów spódnicy. — O tym gazety napiszą jutro.
— Aha. — Zaciągnął się dymem, spojrzał na Aurelię uważniej. — Interesujesz się polityką, esthle?
— To znaczy czym? — prychnęła. — Interesuję się światem. Tylko niewolników, szaleńców i samobójców nie obchodzi polityka — im wszystko jedno, jak żyją.
— Chciałem powiedzieć… Właściwie skąd pochodzisz, nie mogę rozpoznać tego akcentu. Jeśli wybaczysz tę ciekawość, esthle.
Dotknęła błękitnym palcem dolnej wargi.
No proszę, prawdziwa zagadka, domyśl się, esthlos.
Zmrużył lewe oko.
— A co w nagrodę, gdy odgadnę?
— Ha, co dla mnie, gdy nie odgadniesz?
— Nigdy piękno bardziej bolesne niż w czasach wojny i zniszczenia. Odwiedziłaś już może Kryształowe Floreum esthle? Sprawdzałem, ocalało. Po zmierzchu ulatniają się Mgły Jezebel, nie widziałaś nigdy czegoś podobnego. Chyba nie opuścicie miasta przed wieczorem?
Wówczas Aurelia doznała olśnienia: on próbuje ją uwieść!
Wybuchnęła śmiechem.
Tytoniec wypadł Kykurowi spomiędzy palców. Szeroko otwartymi oczyma patrzył na gasnące na skórze Aurelii iskry, rozwiewający się sprzed jej twarzy dym.
Tłumiąc śmiech, nachyliła się ku niemu, ścisnęła za ramię. Drgnął.
— Przepraszam, nie powinnam była. Nie jestem aristokratką. Aurelia Krzos, Jeździec Ognia, ryter Illei Okrutnej. Tak, Księżycowej Wiedźmy. No, już, przepraszam, przepraszam.
— Ależ — wziął głębszy oddech i również się zaśmiał — ależ nie ma za co! Z Księżyca, tak? Wygrałaś, w życiu bym nie odgadł. Chociaż z drugiej strony, Elking rzeczywiście pisał… Ach, ale właściwie czego ty sobie życzyłaś w nagrodę, esthle?
— Mówię przecież, że nie jestem —
— A to ciekawe, bo dałbym sobie głowę uciąć, mhm, no powiedz, czy doulos potrafi udawać człowieka wolnego przed prawdziwie wolnymi? Nie byłby doulosem. Ale ja chciałem coś innego —
Obejrzeli się wraz na nagły odgłos splunięcia za plecami. Trzy stopnie wyżej przysiadł na piętach wysoki izmaelita w czarnym burnusie, jeden z owych wojowników pustynnych przyprowadzonych pod komendę Berbeleka przez Mariusza Seleukidytę. Twarz miał prawie całkowicie zakryta przez wielokrotnie zawiniętą, brudną trouffę, błyskały w szczelinie jedynie błękitne oczy. Czarny turban był przekrzywiony, wystawały spod niego przetłuszczone włosy. Na kolanach złożył izmaelita stary keraunet o bardzo długiej lufie, pokryty matowymi inkrustacjami, tu i tam układającymi się w arabskie słowa. Zza pazuchy wystawała rękojeść kandżara. Mężczyzna sięgał tam, by wyjąć i wcisnąć między zawoje trouffy do ust wysuszone liście jakiejś rośliny. Przeżuwszy je, spluwał głośno. Dłonie miał gęsto otatuowane, z paznokciami kciuków morfowanymi w rogowe szpony.
Esthlos Aszamader skinął w milczeniu na Aurelię. Wspięli się na powrót do Świętego Kręgu, omijając czarnego beduina.
Kykur ujął Aurelię pod ramię. Powstrzymała się przed odruchem uwolnienia ręki. Miał taką zimną skórę… Przesunęła palcami po jego przedramieniu, nacisnęła mięsień, wyczuwając kształt kości pod spodem — teraz to ona go prowadziła, do jej kroku dostosowywał swój. Byli jednakiego wzrostu.
— …ciągle niebezpiecznie na ulicach, ale nie chodzę sam, zabrałem tu ludzi, żeby pomogli w ratowaniu Biblioteki, i jeśli chcesz — Urcz! Zabachaj! — jeśli nie wyjeżdżasz dzisiaj, esthle, a nie wyjeżdżasz?
— Nie, chyba nie, nie sądzę.
— Nie masz pojęcia, co tu się działo podczas oblężenia, sprawiłoby mi wielką przyjemność twoje towarzystwo chociaż na ten jeden wieczór, zobaczysz, po kąpieli i w czystych szatach zacznę przypominać człowieka. Opowiesz mi wszystko o Księżycu, może nawet ci uwierzę, ha!
— Nie uwierzysz, ale to i lepiej.
— A więc dobrze! Selinusowe Hospicjum leży w gruzach, mieszkam w dworze przyjaciela, pod północnymi zbiornikami. Gdzie ty —
— W pałacu namiestnikowskim.
— Ach! No tak. — Zatrzymawszy się przy ruinach portyku Biblioteki, uniósł dłoń Aurelii do ust. Zadźwięczały bransolety. Przyciskając wargi do gorącego nadgarstka, nie opuszczał spojrzenia z oczu Księżycanki. — Ależ prędko bije ci serce.
— Nie pochlebiaj sobie, nasza krew zawsze jest szybsza.
— Przyśpieszy jeszcze bardziej.
Uśmiechali się już oboje. Im lżejszy ton i słowa bardziej żartobliwe, tym więcej prawdy w uśmiechu i morfie ciała. Teraz już decyduje krótkie mrugnięcie, półoddech, szelest jedwabiu i promień słoneczny drgający na krzywiźnie jej piersi.
— Nie będzie zazdrosny? — szepnął.
— Kto?
— Strategos.
— Może.
— Lubię, kiedy są zazdrośni.
— Wiesz co, lepiej jednak najpierw się umyj.
— Gdy tylko —
Wypadli zza ruiny, zadyszani: dwaj mężczyźni jednakiej żołnierskiej morfy, jednako usmoleni, nawet w dżibach podobnie podartych i ubłoconych.
— Wołałeś nas, esthlos?
Forma pękła jak bańka mydlana, Kykur i Aurelia odstąpili od siebie, zgasili uśmiechy, Aszamader puścił rękę Księżycanki, obrócił się do mężczyzn.
— Gdzieście się podziewali? — warknął.
— Zawalił się strop w —
— Nieważne. Wracamy do Szygedy. Marduku, jak wy wyglądacie!
— Esthlos, ty sam — Kykur zgromił ich wzrokiem.
— Teraz trudno dać wiarę — rzekł do Aurelii — ale jeszcze niedawno służyli w Szarej Gwardii Siedmiopalcego. Przyjechali tu kurować przyjaciela u pergamońskich teknitesów. Wiele zawdzięczają Aszamaderom.
Aurelia zastukała pyryktą o obaloną kolumnę.
— Ja jednak muszę wpierw pomówić ze strategosem. Wybacz, esthlos.
Kykur wyjrzał zza załomu gruzowiska na dziedziniec Biblioteki i machnął na Aurelię. Podążyli za nim.
Strategos Berbelek dyskutował tam o czymś z Metonem Mesytą. Dwaj z horrornych ściskali w objęciach związane powrozami grube paczki książek. Ujrzawszy Aurelię i esthlosa Aszamadera, Meton wskazał ich strategosowi.
Berbelek rzucił horrornym krótki rozkaz i podszedł do Aurelii. Zwróciła mu pyryktę. Berbelek przesunął wzrokiem od Księżycanki do Babilończyka i z powrotem. Uniósł brew. Czy Forma była aż tak oczywista? Aurelia uśmiechnęła się niepewnie i klasnęła dłonią o udo.
Kykur otworzył usta, lecz pod spojrzeniem strategosa zamilkł przed wypowiedzeniem pierwszego słowa. Berbelek trzasnął ryktą o cholewę jugra i odszedł. Odchodząc, obejrzał się jeszcze przez ramię na umorusanych ludzi Aszamadera, raz i drugi, i trzeci.
Kykur odetchnął głośno, a następnie teatralnym gestem otarł pot z czoła, rozmazując przy tym po twarzy szary popiół.
— No, skoro to przeżyliśmy, odtąd może się nam tylko szczęścić. Pozwolisz, esthle? — Po czym zwrócił się do Urcza i Zabachaja. — A jak nam jednak tymczasem ukradli te szkapy, łby pourywam. Swoją drogą, musicie mi kiedyś wyjaśnić, skąd nasz victor niezłomny zna parę takich hultajów jak wy.
Spojrzeli po sobie, skonsternowani.
— Nigdy wcześniej go nie widzieliśmy, esthlos. Przecież byśmy nie zapomnieli.
— Hyakinthos, młodzieniec wielu cnót i niezwykłej uroznany był ze swych przymiotów w całym Lakademonie.
Rozbudzał gorące uczucia zarówno pośród śmiertelnych, jak i nieśmiertelnych; nie oparł się jego urokowi sam Apollo. Przyjaźń i miłość między śmiertelnikiem i bogiem nawet jeśli jest prawdziwa, nigdy nie jest dla śmiertelnika bezpieczna. Zdarzyło się, iż Hyakinthos i Apollo popisywali się wzajem przed sobą biegłością w rzucaniu dyskiem. Hyakinthos cisnął go wysoko i daleko, lecz bóg jeszcze dalej. Młodzieniec, chcąc czym prędzej powtórzyć rzut i zaimponować kochankowi, pobiegł ku miejscu upadku dysku. Ten, spadłszy, odbił się od gruntu pod takim kątem, że trafił Hyakinthosa w skroń. Hyakinthos padł z roztrzaskaną głową. Krew tryskająca z rany zrosiła płatki rosnących tam kwiatów; keros ugiął się pod ciężarem rozpaczy boga i plamy krwawej czerwieni weszły na stałe do morfy owych roślin. Spójrz. Dlatego je tak nazywamy.
— Piękne.
— Proszę. Nie spal przypadkiem.
— Dziękuję.
— W innej wersji legendy to zazdrosny o Hyakinthosa Zefir nagłym podmuchem wiatru spowodował fatalną zmianę toru lotu dysku. Mhm, czy wiesz, dlaczego ci to opowiedziałem?
— Och, domyślam się. Wszyscy mu to mówią, Janna najgłośniej: jeszcze żaden śmiertelnik nie wyszedł dobrze na konszachtach z Potęgami, niech nie popełnia samobójstwa dla planu Pani, i tak dalej, i tak dalej. Ty następny, Kykur?
— Nie, nie, ja martwię się o ciebie, nie o strategosa Berbeleka, co mnie on obchodzi. Mówisz, że cię lubi, że cię szanuje, że zaprzyjaźniłaś się z jego córką. Możliwe. Wierzę, że tak jest. Na koniec wszakże — na koniec oni nas poetycznie opłakują, a to nasza krew wsiąka w ziemię.
— Jestem ryterem!
— Wiem, powtarzasz to bez przerwy, jakbyś sama bała się zapomnieć. Bo przecież przede wszystkim jesteś Aurelią; gdybyś tylko miała wolę, wyrwałabyś się z tej Formy i —
— Precz!
Odskoczył, te płomienie naprawdę paliły, zatliły mu się rękawy koszuli, jeszcze nawet nie zapiętej.
— Więc tak! Rozumiem. — Rozglądnął się po kwietnej łące. Odnalazłszy drgającą kurtynę kolorowego światła, podszedł i zanurzył się w tęczy, aż rozpłynęła się w niej prawa część jego ciała. Mrużąc oczy, obejrzał się na Aurelię. — Nie powinienem był wątpić, gdy mówiłaś, że nie jesteś aristokratką. Nie jesteś. — Tu kichnął potężnie. — Nabawiłem się przez ciebie kataru — mruknął, wytarłszy nos — przyprawiasz mnie o gorączkę. — Uśmiechnął się krzywo. — Potem przez cały dzień drżę z zimna. — Po raz ostatni rozglądnął się po łące. — Kiedyś rosnąć tu będą ogniste aureliosy. — To rzekłszy, zniknął w tęczy.
Aurelia do końca nie podniosła wzroku na Kykura. Siedziała na ziemi ze skrzyżowanymi nogami, obracając w palcach hyakinthos. Nad rozciągającą się w nieskończoność słoneczną łąką tańczyły motyle. Jeden przysiadł na jej czaszce, błękitne skrzydełka rozpostarły się na gładkiej ciemnej skórze. Aurelia wąchała zerwany kwiat. Te rosnące dokoła niej były zgniecione i spalone, hyppyres przed chwilą kochała się tu z babilońskim aristokratą. Aszamader płacił słono kustoszom Floreum, nie tylko by wpuszczali go o dowolnej porze dnia i nocy, ale głównie aby właśnie nie zwracali uwagi na owe drobne wandalizmy. Ani przez moment nie sądziła, że ją pierwszą tu przyprowadzał.
Zaśmiała się cicho do siebie — do hyakinthosa — przypomniawszy sobie, z jaką zachłannością Kykur wypytywał ją o szczegóły życia na Księżycu. Była pewna, że zmieni je i ubarwi, gdy będzie o nich, o niej opowiadał. Bo będzie opowiadał; widziała, jak, słuchając, delektuje się tymi przyszłymi satysfakcjami, widziała ten syty uśmiech, który nie był skierowany do niej. Nie potrafił się powstrzymać.
Rzecz w tym, że ona także nie potrafiła się powstrzymać. Mogła polecieć ze strategosem do Amidy, ale wolała zostać w zrujnowanym Pergamonie, pławić się w radosnym pożądaniu ziemskiego aristokraty. Cokolwiek w niej widział, było to zupełnie coś innego, niż ona widziała w sobie dotychczas. Satysfakcje Aurelii nie będą może szlachetniejsze, lecz nie mniej sycące.
Zawiązawszy aegipską spódnicę, Aurelia wyszła przez tęczę na piaskowy szlak wijący się między geometrycznymi nieskończonościami światła. Korytarz, tę jedną długą spiralę tysiąca barw, przemierzyła, nie spotkawszy żywego ducha. Floreum od czasu rozpoczęcia oblężenia pozostawało zamknięte dla gości; zresztą i wcześniej kustosze nie wpuszczali do środka przypadkowych przechodniów. Aurelia w zamyśleniu przysuwała kwiat do twarzy. Hyakinthos był akurat jedną z pospolitszych roślin porastających te łąki. Wczoraj spędziła kilka godzin, wędrując przez pola najdzikszego kwiecia, pobudzona do tych daremnych poszukiwań kolejną legendą opowiedzianą jej przez Kykura, legendą o ukrytych komnatach kratisty, do których trafić może tylko ślepiec. W owych komnatach spoczywać miał między innymi Testament Jezebel i słynne Klejnoty Światła: niematerialna biżuteria starożytnych mistrzów Ognia, której blasku nie może znieść żaden śmiertelnik.
Kryształowe Floreum Jezebel Łagodnej zostało wzniesione w 599 roku Ery Alexandryjskiej przez teknitesa Baraxydesa Peulypę w oparciu o komentarze Provegi do Aristotelesowskich Studiów optycznych tudzież prawdziwą Euklidesową Teorię zwierciadeł, Archimedesowy traktat 0 oku i świecy i rozmaite pisma uczniów Provegi z dziedziny optyki matematycznej i optyki fizycznej. Floreum składało się ze stu szesnastu wielkich sal, których ściany i stropy stanowiły kryształowe zwierciadła o niespotykanej czystości i gładkości. Geometria ich wzajemnych relacji i architektura światła przeszywającego Floreum została obliczona przez Baraxydesa i jego sofistesów w ten sposób, by wewnątrz każdej z sal jej granice pozostawały dla człowieka niedostrzegalne — nieskończoność odbijała się w nieskończoności. Wchodziło i wychodziło się przez załomy i szczeliny między zwierciadłami, maskowane grą światła i jaskrawych odbić.
We Floreum zawsze panowało letnie południe: żelazna kopuła odcinała dostęp prawdziwym promieniom słonecznym, światło pochodziło skądinąd. Szklaną hydrauliką międzyzwierciadlaną płynęły nieprzerwanie strumienie oślepiającej mgły: pary wodnej przemorfowanej ku Formie Światła. Nawet jeśli Floreum nie ucierpiało bezpośrednio podczas tego oblężenia Pergamonu, przez tyle wieków żadna Substancja nieożywiona nie obroni się przed rozpadem i degradacją. Pękło kilkanaście luster, niszcząc iluzję tuzina łąk. Kykur pokazał Aurelii jedną z takich sal: świat roztrzaskany, skolioza światła i obrazu — wyciągasz rękę przed siebie i ręka znika, pojawiając się, wykręcona w nieprawdopodobne kakomorfie, na setce odległych horyzontów. Kykur pokazał jej również łąki, gdzie uszkodzeniu uległa kryształowa hydraulika, pęknąć musiały niewidoczne szklane rury. W godzinie zmierzchu, gdy zimny cień przykrywał żelazną kopułę Floreum, różnica temperatur powodowała chwilowe naprężenie konstrukcji, otwierały się wówczas drobne pęknięcia w szkle i nad jasną łąkę, na kwiaty, motyle, ptaki i ciepłą ziemię, wprost z błękitnej nieskończoności wylewały się obłoki płynnego światła.
Ostrzegł ją, że nie można patrzeć wprost i nie zostać oślepionym — ale cóż oślepi rytera Ognia? Spojrzała. Światło wypełzało z nicości, z niewidocznego otworu w powietrzu — nieśmiała larwa, zwinięta w pięść dłoń anioła Słońca. Aurelia weszła w jej uścisk. Kykur krzyknął za nią. Otworzyła usta, wciągnęła Mgłę do płuc. Zbyt wielka ekstaza, by nazwać ją bólem. Odwróciła się do Aszamadera. Osłaniał przedramieniem oczy. Podeszła do niego, kobieta-fenix, objęła mocno, światło wyciekało wszystkimi porami jej skóry, pocałowała — blask złocisty buchał spomiędzy ich zetkniętych warg. Tam po raz pierwszy złączyli ciała, w wielkim świetle, w chmurze wilgotnego ognia.
Oczywiście każdy taki upust Mgły Jezebel z systemu kryształowej hydrauliki powodował nieodwracalny ubytek w światłobiegu Floreum. Pewne rzeczy skazane są na zagładę i zapomnienie przez samą swą wyjątkowość; niepowtarzalność należy do definicji cudu. Natomiast to, co pospolite, trwa wiecznie.
Ile przetrwała wzajemna fascynacja Aurelii i Kykura? Tydzień może. Rozpad Formy zaczyna się od drobiazgów, na które poza Formą nie zwrócilibyśmy uwagi. Intonacja głosu przy błahych pytaniach. Szybkość podniesienia głowy, gdy ta druga osoba wchodzi do pokoju. Stanowczość artykulacji swych pragnień. Rytmika oddechu, pod jego, pod jej wzrokiem. Ostatnio Kykur wybuchł gwałtowną irytacją, obudziwszy się w środku nocy i ujrzawszy Aurelię siedzącą obok na łożu i przyglądającą mu się z ognistą intensywnością — dla niej był to przecież nadal dzień, mówiła mu, nie zaśnie teraz. Patrzyła więc, jak on śpi. Lub wychodziła na miasto.
Wyszedłszy teraz z Floreum, zmrużyła oczy przed ciemnością — tu, w świecie zewnętrznym, zapadł już zmierzch, nadciągała parna pergamońska noc. Uniosła głowę. Żółtoróżowy Księżyc wisiał na niebie nad wschodnim horyzontem, nad krzywą szczerbą ocalałego fragmentu muru obronnego. Zszedłszy po żelaznych schodach na ulicę, przeskoczyła na drugą jej stronę, by uciec spod kopyt chowołów. Doulosi i robotnicy pracowali nieprzerwanie, usuwając gruz i reperując fortyfikacje. Odbudowa domów mieszkalnych najwyraźniej nie stanowiła priorytetu dla wyznaczonego przez Króla Skałę bazyleusa Pergamonu.
Dziesięć dni po zakończeniu oblężenia miasto nadal sprawiało wrażenie zamkniętego pod formą wojny. Ostatnie pożary ugaszono dopiero przedwczoraj. Stosy krematoryjne wciąż płonęły na zarzeczu — choć już tylko nocami, by słupy złowrogiego dymu dodatkowo nie obniżały morale pergamończyków. Gdy teraz tam spojrzała, zobaczyła tylko plamy bezgwiezdnej ciemności. Strategos sprowadził szybką „Urkają” kilku teknitesów somy z Alexandrii, Rzymu i Byzantionu, by położyli kres rozprzestrzeniającej się zarazie; doszło bowiem do tego, że szaleńcy z dzielnic biedoty sami podkładali ogień pod swoje domy. Pozostałe aerostaty, w tym oroneiowy, zajęte były transportem wojska. Świniami powietrznymi i statkami morskimi, ładowanymi w kaikussowej przystani, horrorni opuszczali Twierdzę, setnia za setnią, sami nie wiedząc, dokąd zmierzają. Nie wie — działa i Aurelia.
Pałac namiestnikowski mieścił się w północnym kompleksie na Wzgórzu Ateny; Aurelia skręciła na zachód, odwracając się plecami do Wzgórza. W nocy i tak nie miałaby co robić w pałacu. Po wprowadzeniu się tam nowego bazyleusa zarządzono jeszcze ściślejszą ochronę, kilka nocnych przechadzek Aurelii skończyło się ogólnym alarmem. Natomiast, co charakterystyczne, nocne wizyty babilońskiego aristokraty nie dziwiły nikogo.
Zaszła do przystani kaikussowych. Tu, w tawernach i hospicjach nadrzecznych życie nie zamierało nigdy. Czynne były nawet tawerny spalone, podawano posiłki i alkohole na prowizorycznie zbitych stołach, na wolnym powietrzu, pod brudnymi lampionami i kopcącymi czarno pochodniami. Aurelia wiedziała, że wszystko to stanowi skutek wojny, a jednak nie mogła się powstrzymać od odruchowych skojarzeń: brud, chaos i degeneracja, na Księżycu nie znieślibyśmy podobnej dysharmonii. Usiadła pod drzewem solnym, przy stole z widokiem na dolną przystań, gdzie ładowano właśnie na wąski karożaglowiec tabor Horroru. Przyglądała się pracy marynarzy i robotników portowych. Jeśli strategom nie zamierzał utracić dopiero co zdobytych ziem, tak masowe wycofywanie wojsk z Pergamonu w obliczu spodziewanej kontrofensywy Czarnoksiężnika może oznaczać tylko jedno: siły Uralu zostaną związane gdzieś indziej.
Doulos przyniósł jej wino, ukłonił się nisko. Zapewne istotnie sprawiała wrażenie aristokratki, zwłaszcza w kontraście z innymi klientami, w większości zakutanymi w tanie szaty, ukrywające świeże kalectwa i niedoskonałości ciał niskiej Formy. Wstyd ciała nie ma dostępu do ludzi morfy najpodlejszej (ciało niewolnika nie jest jego własnością) ani najszlachetniejszej (doskonałość nie zna wstydu); wszyscy pozostali chcieliby być inni, lecz nie potrafią się zmienić. Odwracali wzrok, gdy na nich patrzyła. Kimkolwiek była, była obca, przybyła z armią Seleukidyty — a ich dusze wciąż w dużej części należały do Czarnoksiężnika. Zostali wyzwoleni, a teraz w ponurym milczeniu czekali wyzwolenia z tej wolności.
Jeden tylko żołnierz uśmiechnął się do niej otwarcie; odpowiedziała uśmiechem, bez zastanowienia obracając się ku niemu półprofilem i prostując plecy. Nieważne, jak ostatecznie zapamięta Kykura, pozostanie on w jej morfie na zawsze — rzecz błaha, lecz tym bardziej trwała. Zresztą przecież nie był złym człowiekiem, z pewnością nie złym Ziemianinem. Wspominała go z ironicznym rozczuleniem. Zgolił dla niej brodę, wbrew morfie babilońskiej. Godzinami szeptał jej do ucha żartobliwe sprośności, komplementy wulgarne. Jakże łatwo wywoływał jej śmiech swym bezczelnym śmiechem. Już tęskniła za zimnym dotykiem Aszamadera.
Żołnierz zaproponował jej gestem następny kubek wina. Odmówiła. Wstała i nie oglądając się za siebie, opuściła przystań.
Właściwie na czym polega moja służba? — myślała, wspinając się krętymi ulicami Pergamonu. Jakie są moje powinności? Czy mam pozostać u boku strategosa do końca, to znaczy do ostatecznej jego zdrady, ostatecznego zwycięstwa lub ostatecznej klęski? I niby jak dokonać osądu? Już nie jestem nawet pewna mego zakładu z Janną. Czy strategos kiedykolwiek powie otwarcie: „tego słowa nie dotrzymam”? A nawet jeśli powie — jest strategosem, skąd miałabym wiedzieć, co naprawdę to znaczy? Och, Pani, ja przecież chciałam tylko zobaczyć Ziemię…!
Minęły ją rozpędzone wozy hydorowe, gdzieś w mieście wybuchł nowy pożar. Podążyła ich śladem. Płonęła jedna z ocalałych faktur pergaminu. Aegipt od wieków już nie blokował eksportu papirusa, a i papier vistulski systematycznie spadał w cenie, pośród aristokracji nadal jednak panowała moda na oryginalny, cielęcy pergamin. Który teraz z pewnością mocno zdrożeje. Przyglądała się skazanej z góry na niepowodzenie akcji gaszenia pożaru. Może faktycznie nie ma sensu odbudowywać miasta na tej przeklętej równinie…
Wróciła do pałacu tuż przed świtem. Minęła kilku służących, których nie spodziewała się zastać na nogach o tej porze. W atrium spotkała Jannę-z-Gniezna, bezceremonialnie obmywającą żylaste stopy w impluvium.
— Myślałam, że siedzisz w Amidzie.
— Właśnie przylecieliśmy, strategos cię szukał, wyjeżdżamy na dobre, pakuj się. Coś ty się tak wystroiła, kolczyki, bransolety, pierśczyk, hę? Znowu dobrałaś się do domowej garderoby?
— A żeby cię trąd, durna starucho.
— Płoń, płoń, może ci się trochę we łbie przejaśni. Aurelia splunęła fioletowym płomieniem i skręciła do swoich komnat.
Komnaty — za dużo powiedziane. Mały gabinet przy bezokiennym korytarzu, z nie większą sypialnią za bocznymi drzwiami. W gabinecie zastała esthlosa Berbeleka, pochylonego nad stołem, piszącego coś pośpiesznie węglowym rysikiem.
— Aa, jesteś! — Odwrócił się, rozpromieniony, i przez moment zdawało się jej, że zamierza uściskać ją na powitanie. Zaraz wszakże Forma się cofnęła. — Chciałem ci zostawić list; wiem przecież, że nie śpisz teraz. Jak tam esthlos Aszamader?
Machnęła ręką.
— Janna mówi, że wyjeżdżamy.
— Tak, jeszcze przed południem. Wstąpiłem tylko na chwilę, nie mam czasu nawet spotkać się z bazyleusem. Działo się tu coś, o czym powinienem wiedzieć?
— Wczoraj przybył poseł od Jana Czarnobrodego. Jest oficjalne pismo. Z uwagi na neutralność Babilonu, z którym Macedonię łączą więzy świeżego sojuszu — i tak dalej, bla bla bla. W skrócie: nie wtrąci się do wojny z Czarnoksiężnikiem, a jeśli chodzi o Nabuchodonozora, to owszem, chętnie nawet pomoże.
— Wyśmienicie. Ha, Alitei rzeczywiście może się powieść ten plan! A to diablica! Muszę do niej napisać. — Przypomniał sobie o liście właśnie pisanym; zmiął go i schował do kieszeni. — Tak czy owak, dzisiaj wyjeżdżamy. Pożegnaj się ze swoim Adonisem i wio.
— Dokąd? Widziałam, że odsyłasz Horror. Sądzisz, że Czarnoksiężnik nie upomni się o swoje? Jaki jest plan? Dokąd ich przerzucasz?
— Nie musisz wiedzieć.
— Muszę! Esthlos.
Westchnął, podrapał się w nos.
— Zamknij drzwi. Zamknęła.
— Godzina przed świtem — mruknął — budzą się upiory szczerości. No dobra, co chcesz wiedzieć?
Skłamie mi, pomyślała.
— Kiedy nastąpi atak na Ural.
— Atak na Ural. To oczywiście niemożliwe, nie będzie żadnego ataku na Ural. I nie krzycz mi o zdradzie, tylko pomyśl przez chwilę, jak by to niby miało wyglądać. Na pewno masz tu gdzieś mapy — o, daj. Nie tę. Spójrz, jak wielki obszar kontroluje Maksym Rog. Zaiste, to jest imperium. Europa, Azja, gdyby nie Dziadek Mróz, sięgnąłby tam Północnego Herdonu przez Cieśninę Ibn Kady; a tu — sięga prawie Afryki. Teraz wyobraź sobie, że rzeczywiście rozpoczynam taką kampanię. Czarnoksiężnik siedzi w swoich twierdzach uralskich. I powiedzmy, że wszystko układa się po mojej myśli, zwycięstwo za zwycięstwem. Samo zagarnięcie tych ziem, rozgromienie wszystkich jego wojsk i zamknięcie go w Uralu zajmie — ile? dziesięć, dwadzieścia lat? Imperia upadają jak elefanty: może i ziemia się zatrzęsie, gdy w końcu padną, ale tymczasem to trwa i trwa, i trwa. A przecież byłoby szaleństwem z mojej strony spodziewać się samych gładkich zwycięstw. Nawet zliczywszy wszystkich aliantów, nie będziemy mieli wielkiej przewagi. A oblężenie Uralu! Na Szeol, on zmienił w fortecę cały łańcuch górski!
— Bardzo przekonująco argumentujesz za niemożnością zwycięstwa, esthlos — stwierdziła sucho Aurelia.
— Jakiego zwycięstwa? Ty chyba rzeczywiście zbyt wiele przebywasz w moim towarzystwie. O co w końcu chodzi: o Czarnoksiężnika czy o Skrzywienie?
— Nie pójdą za tobą na wojnę w aetherze, zostawiając za plecami Wdowca. Zwłaszcza teraz, gdy już im wmówiłeś, że to on odpowiada za Skoliodoi. A przecież po to właśnie wmawiałeś.
— Nie pójdą. Zgaś ten gniew! Ależ ty jesteś popędliwa! Trochę więcej wiary. Już są zjednoczeni, to najważniejsze, już nie uciekają na byle wspomnienie Illei. Teraz — teraz popatrz. Ofensywa pójdzie od linii Vistuli, od Gaelicji Vistulskiej. Tu, tu i tu. Kazimir, Thor, Goci, Celtowie, Hunowie, część mojego Horroru.
— Przecież mówiłeś —
— Bo też nie po to, by zdobywać ziemie i rzucać na kolana armie Imperium. Jej celem jest jedynie takie związanie sił Wdowca i stworzenie pozorów takiego dlań zagrożenia by podjął decyzję wspomożenia swych wojsk i przesunięcia anthosu bardziej na zachód. Zrobi to, co poprzednio: przeniesie się do Moskwy. A Moskwa — Moskwa już nie jest nie do zdobycia, to nie twierdze uralskie.
— Od Vistuli do Moskwy długa droga, nie będzie przecież czekał.
— Nie będzie. Toteż nie w tym rzecz, by przedzierać się stadion po stadionie przez armie pod anthosem Wdowca, lecz by właśnie od razu pozbawić je —
Z prawej, zza drzwi do sypialni dobiegło stłumione kichnięcie. Obrócili głowy. Przez jedno uderzenie serca — bezruch katatoniczny. Potem Aurelia skoczyła — hyppyres w bitewnej koronie ognia — szarpnęła za drzwi, huknęły o ścianę, jeden z zawiasów wyskoczył z ościeżnicy.
W sypialni stał esthlos Kykur Aszamader, półnagi, w samych szalwarach. Wycierając nos, spoglądał charakterystycznie szeroko rozwartymi oczyma na płonącą Aurelię.
— Chciałem — zająknął się — chciałem cię przeprosić, myślałem, że wrócisz wcześniej, zasnąłem, przepraszam, no nie gniewaj się, Auri.
— Właściwie nie mieliśmy się okazji poznać — rzekł niskim głosem strategos zza pleców Aurelii. — Esthlos Hieronim Berbelek-z-Ostroga.
Kykur podszedł doń, uścisnął rękę.
— Esthlos Kykur Aszamader, to zaszczyt dla mnie, naprawdę.
Hieronim Berbelek pokiwał głową.
— Nie wątpię, nie wątpię. Aurelia, jesteś pewna, że nie ma tam nikogo więcej? Pod łóżkiem na przykład, co?
Aurelia padła przed strategosem na kolana.
— Kyrios. Błagam o wybaczenie.
Kykur wodził spojrzeniem od dziewczyny do Berbeleka i z powrotem.
— Najlepiej będzie — mruknął, cofając się ku drzwiom na korytarz — jak ja już sobie —
Strategos podniósł nań wzrok.
— A możesz mi powiedzieć, piękny młodzieńcze, kiedy ty się tam obudziłeś? Nie na dźwięk swego nazwiska aby?
Kykur sięgnął za siebie, otworzył drzwi i nadal cofając się, zgięty w jakimś przedziwnym półukłonie, już nawet nie patrząc na Berbeleka, począł jękliwie mamrotać:
— Ja naprawdę nic nie słyszałem, zresztą co ja się na tym znam, co mnie to obchodzi, niby dlaczego miałbym, nie słyszałem, mogę przysiąc, a do Babilonu i tak, przecież to głupie, sam pomyśl, esthlos, jakie to ma znaczenie, czy…
Strategos przyglądał się mu z zainteresowaniem.
Lewą dłoń położył na głowie Aurelii, przesunął palcami po roziskrzonej skórze Księżycanki. Uniosła nań oczy. Strategos nie odwracał wzroku od Kykura.
Aurelia wstała z kolan.
— No przecież mówię, że nie słyszałem, na krew Marduka, o co wam chodzi, oszaleliście, Auri, co to wszystko…
Berbelek patrzył jak hyppyres podąża bezszelestnie za cofającym się w cień korytarza Babilończykiem — miękkie stąpnięcia nagich stóp Aurelii, jej biodra falujące hipnotycznie jak nigdy dotąd — zniknęli mu z oczu w tym cieniu. Niczego więc nie zobaczył i niczego nie usłyszał — tylko po chwili uderzył go w twarz krótki podmuch siarczystego gorąca, jakby tam w ciemności uchyliły się na moment wrota piekieł.