Τ Państworództwo

— Bardzo twarzowa suknia.

— Dziękuję, esthle.

— To peruka, prawda? Tak.

— Zaraz, ty chyba…

— Ryter Aurelia Krzos.

— Ach. Rzeczywiście. Ojciec pisał mi o tobie.

— Esthle.

— Alitea, dla ciebie Alitea. Raz chyba uratowałaś mu życie.

— Dwa razy.

— Ha, słusznie, nie należy być bezczelną w skromności. Musisz mi wszystko opowiedzieć. Właściwie dlaczego wcześniej się nie spotkałyśmy?

— Słyszałam o twoim narzeczonym. Bardzo mi przykro.

— Teknitesi somy nie odstępują od jego łoża, w końcu stanie na nogi. Ciekawam tylko, czy w ogóle go wtedy poznam. Lubisz wina chremickie?

— Esthle.

— Proszę.

— Jesteś bardzo piękna.

— Dziękuję. Lata pracy i Nabuchodonozor. Chodź, usiądziemy w karium.

Muzycy zmienili melodię, rozległy się oklaski, kilka par wyszło z sali tańców na perystyl. W czarnej tafli Jeziora Mareotyjskiego odbijały się miliony gwiazd i jasnoczerwony sierp Księżyca. Pochodnie na łodziach strażników układały się w ciemności aegipskiej nocy w krętą linię wzdłuż wschodniej zatoki. Nad nimi, po Moście Beleuckim, przesuwały się płaskie cienie pieszych i zwierząt, wiktyk i wozów — Alexandria nigdy całkiem nie zasypia.

Karium mieściło się na trzecim tarasie, przy granicy wody. Usiadły pod łukiem z czarnych lilii — kwiecie dzunguońskiego morfunku, jego woń bardziej już zwierzęca niż roślinna.

Esthle Alitea Latek sączyła wino, spoglądając w zamyśleniu na galerię żywych posągów.

— Towarzyszysz mu wszędzie i na pewno

— Nie wszędzie.

— Ale nikt nie jest bliżej niego, prawda? Właściwie dlaczego cię wybrał?

— Nie wiem, esthle. Byłam młoda, naiwna.

— To źle? — Alitea zaśmiała się cicho. — Jestem młodsza od ciebie.

— Wy jesteście inni.

— My? Ziemianie?

— Wy, aristokraci.

— Ongiś ryterów uważano za aristokratów…

— W rzeczywistości jesteś starsza ode mnie.

— Naiwność to bardzo cenna cecha.

— Ale nikt naprawdę naiwny o tym nie wie, czyż nie tak?

Zaśmiały się zgodnie w przyjaznej morfie, Alitea trąciła Aurelię w ramię i przybrała na moment karykaturalnie poważną minę. Księżycanka śmiała się złotymi iskrami i błękitnym dymem, malutkie płomyczki spływały z jej głowy na ramiona, piersi, plecy. Alitea odstawiła czarę z winem i trzepocząc wachlarzem, podniosła tę falę iskier w nocne niebo. Obserwowały je, aż iskry zniknęły poza granicą tarasu. Kilka skręciło i spadło na naoliwioną skórę żywego posągu, doulos wzdrygnął się mimowolnie. To na nowo rozweseliło dziewczęta. Księżycanka zdjęła czarną perukę. Alitea wytrzeszczyła oczy. Ze śmiechu aż wpadła w czkawkę; to zdecydowanie nie był jej pierwszy kielich wina tego wieczoru. Aurelia uderzyła ją w plecy. Alitea podskoczyła na ławie, oparzona; lewy pierśczyk błysnął srebrno, spadając między lilie.

Pochyliły się, wypatrując diamentowej ozdoby.

— Przedwczoraj, gdy wróciłyśmy z miasta i zastały ojca w domu — podjęła Alitea, rozgarniając czarne pędy i nie patrząc na Aurelię — a musisz wiedzieć, że nie miałyśmy pojęcia o waszym przybyciu, furtian nam nie powiedział… Nie poszłam za Szulimą, ale usłyszałam głos ojca i zawróciłam na korytarzu. Ich pierwsze słowa… Przecież po dżurdży Ihmet Zajdar jadł ojcu z ręki, nie zrobiłby tego wbrew niemu. Powiedz mi, Aurelio: czy strategos wydał mu taki rozkaz?

— Jaki?

— Wiesz. Żeby Szulimę.

— Nie.

— Przysięgniesz?

— Nic takiego nie słyszałam. Ihmet…

— Tak?

— Nie, nic, nie wiem.

Diament błysnął w kamiennej donicy, Alitea podniosła pierśczyk. Usiadła i wytarłszy go chustą wyjętą zza szerokiego pasa spódnicy, zapięła z powrotem.

— Oczywiście zdajesz sobie sprawę, kim jest esthle Amitace — mruknęła Aurelia, nakładając perukę.

— Tak.

— Kim?

— Jej córką.

— Nabuchodonozor trzyma ją jako zakładniczkę.

Alitea przesłoniła usta wachlarzem.

— Domyślałam się.

— Bardzo jesteś do niej podobna, wiesz, twarz, sylwetka, głos, wczoraj z nią rozmawiałam, nawet głos, tylko kolor włosów, gdybyś przemorfowała je na takie jasne złoto jak Lakatoi — niczym córka.

Alitea opuściła wzrok.

— Mówiła mi to. Tak?

— Nie zgodzi się, wiem, że się nie zgodzi. Zresztą ojciec by się wściekł. Nabuchodonozor na pewno chciałby się na mnie zemścić.

— O czym ty mówisz?

— O tym twoim pomyśle z zamianą. Nie wyjdzie.

— Jakim pomyśle? Zauważyłam tylko, że jesteście podobne — jak matka i córka, siostra i siostra.

— Ach. Tak. No mówiła mi, mówiła mi nieraz. Czasami myślę… — Niespodziewanie Alitea wybuchnęła nerwowym śmiechem, wachlarz zatrzepotał frenetycznie. — Nie powinnam być z tobą tak szczera, przecież ty wszystko mu opowiesz!

— To chyba dobrze?

— Szulima była przekonana, że to ojciec przysłał tu Zajdara. A on nie zaprzeczył. O co innego się pokłócili.

— Pokłócili się?

— Oni tak zawsze…

— Co mówił strategos?

— Och, teraz ty mnie wypytujesz.

— Proszę.

Alitea wzięła głębszy oddech; przechyliwszy głowę, spojrzała na Księżycankę ponad wachlarzem.

— „Plan Pani nie jest moim planem”.

— Tak powiedział?

— „Cele Pani są moimi celami, ale plan Pani nie jest moim planem”.

— I co na to Lakatoia?

— Tu zaczęli się kłócić. Szulima powtarzała, że on musi mieć kraj, z którego mógłby wyprowadzić ofensywę, musi mieć bezpieczną bazę i punkt wyjścia zarówno do ataku na Skoliodoi, jak i na Czarnoksiężnika. A jeśli Nabuchodonozor nie otworzy dla strategosa Aegiptu, to co strategosowi pozostanie? I tak dalej. Że przecież Złoty sam z siebie nienawidzi Wdowca; że nie chodzi o to, żeby bić się po kolei z Macedonią Czarnobrodego i Babilonem, ale żeby je oddzielić i może nawet obrócić przeciwko Uralowi; że Nabuchodonozora trzeba tylko mocniej przycisnąć, przestraszyć, a zgodzi się. Cała tyrada. Zatrzymałam się pod drzwiami, nie weszłam, nie chciałam się z nim witać w trakcie tej awantury.

— Ale co jej odpowiedział?

— Że on tak czy owak będzie miał ten kraj. Szulima tylko szydziła: „Huratię? Macedonię? Rzym może?” A strategos: „Stworzę nowy”. I trzasnął drzwiami. Całe szczęście, że nie wyszedł na mnie.

Aurelia otworzyła usta, obejrzała się na żywe posągi — i zamknęła je z powrotem. Chwyciwszy Aliteę za ramię, pociągnęła ją w najdalszy róg trzeciego tarasu, dokąd nie sięgał blask pochodni i lampionów ani poświata bijąca z okien pałacu. Tu perystyl schodził pod płytką wodę, śnieżnobiałe płytki mozaiki jaśniały pod falami jeziora, w płyciźnie przechadzały się dostojnie krzywodziobe ibisy. Esthle Latek była w koturnowych sandałach, lecz Aurelia — boso. Brodziła w zimnym hydorze.

— Posłuchaj — szepnęła, obracając się plecami do pałacu i karium, świateł, głosów i muzyki. — Możesz mnie nazwać naiwną, ale nie mówiłabym ci tego, gdybyś nie była tym, kim sądzę, że jesteś.

— Co znowu

— Ciii. Posłuchaj. Oni się zawsze pytają: czy zamierza wrócić? czy zamierza się zemścić? czy to jest jej dzień? czy temu służy wojna strategosa Berbeleka? A ja mówię że nie, że nie opuści na dłużej Księżyca, zresztą nie może co by się stało z nami wszystkimi, z ludźmi i zwierzętami, imopatrami i miastami, spadłyby przecież na Ziemię, Więc nie. I to jest prawda. Ale teraz widzę, że miała inny plan. Chyba wiem, o czym mówił strategos. Posłuchaj. To był jej kraj. Tu biło jej serce, od Złotych Królestw do Kaftoru; do Aegiptu tęskni najmocniej. Gdyby jej córka zginęła tu w niewoli Nabuchodonozora… I Nabuchodonozor byłby przekonany, że Illea poświęci wszystko, by się na nim za to zemścić… Pomyśl. Tak oto, szybko i bez walki zdobyłaby Aegipt dla swej morfy; tak otworzyłaby go dla strategosa. I dalej. Kto zasiadłby na tronie Hypatii? W Pani imieniu, w Pani morfie, gdy nie ma już Lakatoi. Pomyśl, esthle. Jedyna córka Strategosa Labiryntu, pogromcy Czarnoksiężnika, a zarazem małżonka Namiestnika Górnego Aegiptu, węzeł Teb i Alexandrii. Lakatoia wybrała cię i wymorfowała na swój obraz i podobieństwo, na jej obraz i podobieństwo. To było twoje dziedzictwo — gdyby zginęła. Teraz musi wszystko zmienić, plan się zmienił, strategos zmienia plan.

Alitea przytknęła w zamyśleniu złożony wachlarz do lewego nozdrza. Jeszcze przed chwilą unosiła brwi i kręciła głową; teraz patrzyła na Księżycankę ze spokojem i być może nawet lekkim rozbawieniem.

— A adynatosi? Sojusz przeciwko kakomorfii.

— Oczywiście, esthle, to jest cel główny.

— Nie liczy, że strategos przeżyje.

— Nie. Jeśli istotnie poprowadzi w aetherze atak na ich kratistosa… Nie. Pozostaniesz ty.

— Abel zginął w Skoliodoi.

— To od początku musiała być kobieta, morfa kobiety.

— Mogłam zginąć ja.

— Nie wiem. Mogłaś?

— Dlaczego nie jakąś Księżycankę, na pewno ma inne dzieci, dlaczego nie kogoś z Labiryntu, kogo zna?

— Aepicjanie, Ziemianie mają zaakceptować zwierzchność. Tak się domyślam; sama rozważ. Ktoś spośród nich, związany z ich krwią — ale tak naprawdę morfa Pani. Inne ciało i imię tego samego bóstwa.

— Urodziłabym Dawidowi córki. Tak.

— Początek Dynastii Kollotropyjskiej. Po upadku Imperium Uralskiego… Na wschód, na południe, do Żółwiej Rzeki i poza nią, wszystkie Złote Królestwa, i na północ, powrót do Kaftoru, pusty tron w Knossos…

— Widzisz to.

— Widzę. — Alitea potrząśnięciem głowy odrzuciła na plecy zaplecione w drobne warkoczyki włosy, wyprostowała się, spojrzała hyppyresowi prosto w oczy. Dotknęła wachlarzem piersi Aurelii. — Komu służysz? Do kogo należysz? Dlaczego mi to zdradzasz?

Aurelia pochyliła głowę.

— Właśnie dlatego. Jestem ryterem Pani, jej winnam pierwszą lojalność.

— A zatem?

— Pod jakimkolwiek imieniem i w jakimkolwiek ciele by się objawiała.

Aurelia uklękła przed esthle Latek, kaftorska suknia momentalnie nabiegła zimną wodą Mareotu. Aurelia przycisnęła twarz do białego lnu spódnicy esthle.

— Despoina.

Alitea złapała ją szybko za ramiona, poderwała.

— Wstań! Bo cię zobaczą! Nie jestem nią.

— Spójrz na Lakatoię. Także przecież nią nie jest. — Zamilcz już. Muszę pomyśleć.

Aurelia energicznie otrzepała suknię z wody, z tkaniny Podniosły się z sykiem strużki pary. Obejrzała się w górę perystylu. Esthlos Berbelek wydał ucztę — z teatrem, muzyką i tańcami — dla elity aristokracji Alexandrii; prawie wszyscy przyjęli jego zaproszenie. Alexandryjskie gazety pisały o „finansowanej z prywatnych źródeł armii Hieronima Berbeleka” i o „historycznym zwycięstwie Pioruna Vistulii w Kolenicy”. Ilość fantastycznych plotek na temat zamiarów Berbeleka, jakie Aurelia dotąd usłyszała od gości (a nie minęła jeszcze północ), przekraczała wszelką miarę; plotkarze przeczyli sami sobie w kolejnych rozmowach, rosła piramida absurdu.

Być może to właśnie Forma tego wieczoru sprowokowała Aurelię do wyznania córce strategosa własnych przypuszczeń; a może owa Forma nagłej serdeczności i familiarności, gdy razem śmiały się i szukały pierśczyka. Rzeczy najmniejsze przesądzają o rzeczach największych. Im dłużej esthle Latek milczała w zamyśleniu, tym bardziej była Aurelia pewna swego osądu. Ten ruch nadgarstka. Ten ton głosu. Uniesienie głowy, lekki uśmiech, spojrzenie szeroko otwartych oczu, te oczy, tak samo zielone. I morfa jej bezruchu. Jak wczoraj, gdy Panna Wieczorna spojrzała na Aurelię. „Opowiedz mi” — dwa słowa, tyle rzekła. Aurelia mówiła przez godzinę.

— Chodź.

— Esthle.

— Opowiedz mi dokładnie. Nabuchodonozor, Szulima, strategos, warunki. Nie, czego się domyślasz, ale co słyszałaś.

Wróciły do sali tańców. Aurelia starała się nie podnosić głosu ponad szept; odruchowo też cofnęła się, pozostając pół kroku za esthle Latek. Tak przesuwały się między gośćmi, między służącymi, doulosami, muzykami i tańczącymi, o tej porze wszyscy się już mieszali, zaplanowany przez gospodarza porządek przyjęcia poddawał się pod naciskiem chwilowych presji towarzyskich. Czwarty raz grano jamedię, bo o nią wołano najgłośniej. Jamedia stanowiła kompromis między klasycznymi koreiami, wykonywanymi przez najmowanych specjalistów, a „rytmiką pospólstwa”, pochodzącą morf północnych. Tańczyło ponad dwadzieścia par. Z sali kolumnowej, zza wodnych zwierciadeł, dochodziły co chwila wybuchy śmiechu: tam występowała trupa komediantów z Krokodylopolis, dająca przedstawienie wyśmiewające się wulgarnie z Hypatii i aegipskich aristokratów — aristokraci śmieli się najgłośniej. Paliły się wysokim płomieniem wszystkie lampy pyrokijne, pod zwierciadłami zawieszono dodatkowe lampiony: światło przepalało kolorowe szaty, wkłuwało się pod skórę gości, cienie nie istniały, światła było aż za dużo, wylewało się na zewnątrz burzowymi falami, na perystyl i na jezioro, wraz z głośną muzyką. Kiedy bawią się aristokraci, wie o tym pół Alexandrii.

Alitea i Aurelia przemknęły wzdłuż ścian, raz tylko zatrzymawszy się na dłużej, gdy stary Kadiusz Ptolemeusz zagadnął esthle Latek o jej ojca i nie przyjął „Nie wiem” za odpowiedź. Aurelia istotnie nie mogła nigdzie dojrzeć ani strategosa Berbeleka, ani Panny Wieczornej.

Stojący w przejściu do głównego hallu seneszal szepnął coś Alitei do ucha; hyppyres nie zrozumiała pośpiesznego pahlavi. Esthle odparła w tym samym języku i wskazała wachlarzem w głąb domu. Seneszal skłonił się i skinął na jedną z oczekujących niewolnic. Odbiegła wykonać polecenie.

Esthle Latek poprowadziła Księżycankę do lewego skrzydła. Między płytami podłogi bocznego korytarza migotały w blasku pirokijnych lamp fale Jeziora Mareotejskiego. To już zapewne były prywatne komnaty esthle. Wyszła im naprzeciw negryjska służąca; esthle odprawiła ją niedostrzegalnym gestem.

Skręciły do narożnego gabinetu. Dwie z jego ścian oraz podłoga i sufit wykonane były z grubego vodenburskiego szkła, w które wtopiono czerwone żyły oroneigesu. Ściany uchylały się nadto w poziomie na osiach ukrytych mekanizmów, wpuszczając w ten sposób do wnętrza wilgotne powietrze. Ledwo wszedłszy, esthle uchyliła je jeszcze głębiej. Podkręciła płomienie w barwionych srebrnoróżowo kloszach lamp — pokój zapulsował kolorowym blaskiem.

Wzdłuż ścian kamiennych stały regały biblioteczne, sekretarzyk i wysoki, głęboki fotel; pod ścianami szklanymi rozrzucono natomiast sterty pstrokatych poduch, okrągłych i trójkątnych, wedle formy Złotych Królestw.

Alitea usiadła z westchnieniem w fotelu i przywołała gestem Księżycankę. Aurelia przysiadła u jej stóp (szkło było bardzo zimne). Uniósłszy głowę, dojrzała poruszenie w ciemności nad przezroczystym sufitem. Sufit również częściowo podlegał mekanicznym manipulacjom, można go było tu i ówdzie uchylić do wnętrza szklanych nadbudówek. W tej nad fotelem trzepotał lodowymi skrzydłami kakomorficzny ptak, jego trzy łapy rozcapierzały się w kolekcje zakrzywionych dziobów, teraz wszystkie one, wpółrozdziawione, drapały o szkło. Musiał wyczuć pyr w Jeźdźcu Ognia.

Esthle Latek ujęła Aurelię pod brodę, obracając jej oczy na siebie.

— Wysłuchałam cię, Aurelio — rzekła łagodnie. — Wierzę ci. Teraz możesz mi jeszcze wszystko wyznać, jeszcze nic się nie stało. Zaprzecz i zapomnę.

— Nie kłamałam, despoina.

— Bo za chwilę — będziesz musiała zapłacić. Czy ty mnie rozumiesz? Lubię cię.

— Nie kłamałam.

— Dobrze.

Esthle Latek uniosła wzrok. Złożyła wachlarz i wsunęła go za pas spódnicy. Aurelia zorientowała się, że esthle przygląda się swojemu odbiciu w szkle. Alitea odpięła z uszu kolczyki, z sutków pierśczyki, z szyi ciężką kolię, ściągnęła z przedramion bransolety, większość pierścionków z palców rzuciła całą tę biżuterię na sekretarzyk. Pośliniwszy chustę, starła barwionkę z twarzy i piersi. Na koniec odpięła od pasa broszę ze smoczej kości.

— Pójdziesz do siebie — mówiła do Aurelii. — Przebierzesz się. Zdejmiesz wszystkie ozdoby, założysz coś, co da im do myślenia. Masz jakiś efektowny księżycowy strój?

— Mam zbroję.

— A, rzeczywiście, pisał mi… Ale bez przesady. Może tylko jakąś część.

— Tak, despoina.

— Zwrócisz się do seneszala, żeby wskazał ci esthle Ignatię Aszakanidyjkę; nie mogła jeszcze wyjść. Poprosisz ją tu w moim imieniu. Publicznie, jeśli to możliwe. Nie odpowiadaj na żadne pytania. Będę czekać. Zostaniesz wewnątrz. Zrozumiałaś?

— Tak, despoina.

— Idź. Aurelia udała się do swojej komnaty prawie biegiem.

Nie była to bitwa, ale coś tak jej bliskiego, jak tylko to możliwe. Zrzuciła suknię, zdjęła perukę i biżuterię. Obmyła się szybko w przygotowanej misie z perfumowaną wodą. Z kufra sypialni wyjęła prostą, długą spódnicę aegipską, podobną do aliteowej. Zawiązała ją wysoko nad talią, na księżycową modłę. Z kufra wahadłowego wyjęła prawy okółramiennik i prawą wirkawicę; założyła je, dostroiła aether. Zacisnąwszy pięść, machnęła ręką. Ogniste epicykle rozświetliły komnatę niczym błysk pioruna.

Goście rozstępowali się przed nią, Forma milczącej konsternacji poprzedzała Aurelię powolną falą. Każdy kolejny krok rytera był bardziej energiczny — pochylając się nad seneszalem, roztaczała już migotliwą poświatę, napięcie mięśni uwalniało naskórkowy pyr.

Esthle Ignatia Aszakanidyjka tańczyła właśnie z jakimś aristokratą górnoaegipskiej morfy. Aurelia położyła lewą dłoń na barku aristokraty, zatrzymując go w pół kroku. Cisza na sali powinna była go ostrzec; widocznie nazbyt był skupiony na swej partnerce. Obrócił się w gniewie. Biała uranoiza rozpuchniętego okółramiennika rozcięła mu koszulę i skórę na piersi. Odskoczył z sykiem. Aurelia patrzyła na Aszakanidyjkę.

— Esthle Alitea Latek prosi cię o chwilę rozmowy, esthle. Pani Ignatia zlustrowała ją szybkim spojrzeniem, jeszcze lekko zadyszana od tańca.

Uspokoiła oddech i rozglądnęła się po sali.

— Laetitia, bądź tak miła. Skinęła na Aurelię.

Wyszły pośród szumu podnieconych szeptów. Teraz dopiero zaczną się plotki! O co zresztą bez wątpienia chodziło esthle Latek.

Zastały Aliteę wyciągniętą na poduszkach w szklanym kącie komnaty. Opierając głowę na łokciu, wyjadała ze srebrnej misy daktyle; w lewej dłoni obracała kostkę pitagorejską. Uśmiechnęła się i skinęła przyjaźnie na esthle Ignatię. Aurelia została przy drzwiach, zamknąwszy je z głośnym trzaskiem. Zauważyła, że fotel stał teraz po przeciwnej stronie sekretarzyka, zniknęła też rzucona na jego blat biżuteria.

Piękna Ignatia obejrzała się jeszcze na Księżycankę i ponownie na esthle Latek — chwila się przeciągała — wreszcie zawinęła spódnicę i spoczęła obok Alitei.

— Nie wiem, czy twój ojciec pochwali takie demonstracje — mruknęła.

— Zaufanie Księżyca do strategosa Berbeleka nie jest bezgraniczne — rzekła esthle Latek. — Zwłaszcza utrata córki nie musi się spodobać Illei Okrutnej.

— Mhmmm, nie rozumiem.

— Czyżby Złoty nie wiedział? Pani również postawiła strategosowi warunki.

— Nadal nie —

— A zamach nimroda Zajdara? Szpiedzy z pewnością donieśli o wszystkim Nabuchodonozorowi. Sądzisz, że kto tu przysłał Zajdara? — Alitea nadal się uśmiechała. Spoglądała na esthle Ignatię, obracając między palcami lewej dłoni otwarty mekanizm kostki. — Więc teraz wyobraź to sobie. Esthle Amitace umiera w niewoli Nabuchodonozora. Strategos wysyła na Księżyc swój raport; napisze w nim, co napisze. Jak reaguje Wiedźma?

Pani Ignatia, wyraźnie wstrząśnięta, obejrzała się na Aurelię. Aurelia stała nieporuszona, z beznamiętną miną patrząc przed siebie, w noc i odległe światła Alexandrii za grubym szkłem.

— Odsunięto go? — spytała esthle Ignatia, Aurelię lub Aliteę, obie. — Kto teraz wydaje rozkazy? Ty, esthle? Szulima?

— Jeszcze nie. Ale sytuacja nie jest już tak jednoznaczna, jak się wam najwyraźniej wydawało. Jak dokładnie Nabuchodonozor sformułował swoje żądania?

— Babilon za poparcie dla strategosa. Esthle Amitace stanowi gwarancję do czasu zwycięstwa nad adynatosami. Ale to nie

— Czy on zdaje sobie sprawę, że bez udziału Aegiptu nie może tu ruszyć żadna ofensywa? W ostateczności będzie miał przeciwko sobie cały sojusz antyadynatosowy. Berbelek wziął Kolenicę, wyrwie Czarnoksiężnikowi dalsze ziemie, wojna toczyć się już będzie swoim torem, Czarnoksiężnik narobił sobie wystarczająco wielu śmiertelnych wrogów, którzy tylko czekają na stosowną formę, moment w historii.

— Do czego ty właściwie usiłujesz przekonać Złotego? — zirytowała się esthle Ignatia.

— Szulima jeszcze nie wysłała listu do matki. Jak wiesz, jestem tu jej najbliższą przyjaciółką — Alitea uśmiechnęła się słodko. — Nabuchodonozor ma jeszcze szansę — Illea może się o niczym nie dowiedzieć, nie było żadnego szantażu.

— Na Szeol, Szulima nie ma z tym nic wspólnego, Szulima nie jest przedmiotem targu! Musimy mieć jakąś gwarancję, gdy opuścimy Ziemię!

— Nie tak to wygląda dla Illei, zapewniam cię. Gdyby Nabuchodonozor przyłączył się bezwarunkowo… Ale przecież twierdzi, że nie opuści Ziemi, nie weźmie udziału w ataku na Skoliodoi — więc o jakiej gwarancji tu mówimy? Targuje się o głowę Panny Wieczornej za głowę Siedmiopalcego, taka jest prawda. Wspomnij Zajdara. Jak niewiele trzeba, by to wszystko obróciło się przeciwko Złotemu. Jeśli się wam wydawało, że strategos Berbelek nad tym panuje, to się wam źle wydawało. Nikt nie panuje nad gniewem Illei Okrutnej. Wspomnij los Oei.

Aurelia przypomniała sobie Pieśń o Oei, jedną ze strasznych bajek Labiryntu. Oea była fenickim miastem na afrykańskim brzegu Morza Śródziemnego. Za czasu władztwa Pani w Złotych Królestwach zdarzyło się jednemu z jej kochanków, wracając z Rzymu, zatrzymać na kilka dni w Oei. Wygrał tam wysoki zakład z miejscowym aristokrata (legendy różniły się co do natury zakładu); poniżony aristokrata otruł kochanka Pani. Illea przybyła o następnej pełni Księżyca. Wszyscy mieszkańcy Oei zostali ukrzyżowani, miasto spalone i zrównanie z ziemią, a sama ziemia zapadła się pod powierzchnię morza. Trzynastu nimrodów udało się na wszystkie strony świata w poszukiwaniu ocalałych krewnych i przyjaciół aristokratytruciciela. Jeszcze wiek i dwa później Pani wywierała swą zemstę na odnajdywanych potomkach owych nieszczęśników.

— Straszysz — mruknęła Aszakanidyjka. — Niby co takiego się dzisiaj stało, że nagle ona — wskazała głową Aurelię — zmienia pana, a ty dopuszczona zostajesz do sekretów Potęg?

Alitea wrzuciła do ust daktyla i mrugnęła filuternie do ejdolosa Nabuchodonozora.

— Pomyśl — szepnęła.

Pani Ignatia pokręciła głową.

— Kiedy Szulima wysyła ten list?

— Mam ci podać dzień i godzinę? Za mało szpiegów? Wkrótce, wkrótce. Pospiesz się.

Aszakanidyjka wstała.

— Esthle — ukłoniła się leżącej Alitei.

Esthle Latek pomachała jej przyjaźnie na pożegnanie. Zamknąwszy za nią drzwi, Aurelia podeszła do córki strategosa, uklękła przy poduszkach.

— Despoina, ja nie chciałabym, żeby —

Esthle Latek zgromiła ją wściekłym spojrzeniem, od którego aż przyspieszył aether hyppyresowego okółramiennika. Odsunąwszy misę z daktylami, esthle poderwała się na nogi, podbiegła do sekretarzyka, schyliła się, szarpnęła za coś pod jego blatem, rozległ się zgrzyt metalowych mekanizmów, poruszyły się szklane panele w ścianach i suficie — ale poruszyła się także ściana kamienna. Jej fragment za sekretarzykiem cofnął się w cień, obracając się na niewidocznych zawiasach, a z cienia wyszedł jeden z gości, długowłosy mężczyzna w brązowej tunice i czarnych szalwarach. Obrzuciwszy hyppyresa zdumionym spojrzeniem, ukłonił się esthle Latek, która tymczasem usiadła w fotelu i założyła nogę na nogę, odsłaniając kostkę i część łydki. Aurelia, zatrzymana ruchem dłoni Alitei, pozostała na miejscu. Nie uszło jej uwagi, że mężczyzna ma po sześć palców u rąk.

— Gauer, Gauer, Gauer — mruknęła esthle Latek, postukując złożoną kostką pitagorejską o poręcz fotela. — Sam słyszałeś. Co ja mam z tym począć?

— Esthle. — Gauer Babilończyk skłonił się po raz wtóry.

— Powiedz, szczurze.

— Czekam, aż wyjawisz mi powód, dla którego pozwoliłaś mi tego wysłuchać, esthle.

— Jak szybko dostaniesz heliografami odpowiedź z Nowego Babilonu?

— Siedmiopalcy nigdy nie sypia. Piętnaście godzin.

— Zaświadczysz o zamiarach Nabuchodonozora.

— Zaświadczę. — Uśmiechnął się pod nosem. — Taki mój los.

— Która jest godzina? Już dawno po północy.

Esthle przytknęła paznokieć do lewego nozdrza, spojrzała na Babilończyka przymrużonymi oczyma. Światło pyrokijne padało na jej lewy profil, na lewą pierś, klasyczną aleksandryjską krzywiznę, na jej lewe biodro i udo pod gładką tkaniną spódnicy; za sobą miała ciemny Mareot i łunę Alexandrii. Aurelia przez moment nie była pewna, czy widzi Aliteę, czy Pannę Wieczorną. Zamrugała, raz i drugi.

— Strategos Berbelek w tej chwili kontroluje już Amidę i Pergamon — stwierdziła esthle. — Mariusz Seleukidyta zostanie koronowany na króla Czwartego Pergamonu. Hieronim Berbelek otrzymał właśnie stosowny punkt oparcia, by poruszyć Ziemię. Póki nie zgromadzą się wojska — to jest właśnie ten krótki moment, Gauer — mam ofertę dla Siedmiopalcego: on albo Nabuchodonozor. Z kim ma się sprzymierzyć Seleukidyta i strategos Berbelek, a kto padnie ich ofiarą i czyj kraj zostanie rozszarpany przez Pergamon, Axum, efremowych izmaelitów — no i tego drugiego, swego wroga i sąsiada — Aegipt czy Babilon? Niech Siedmiopalcy wybiera.

Gauer pokręcił głową.

— Nigdy nie zaatakuje Czarnoksiężnika.

— Nie o to pytam. Pytam, czy da przysięgę neutralności wobec Berbeleka, czy uzna Królestwo Pergamonu i czy w razie potrzeby wyśle wojska do Aegiptu. Słyszałeś przecież, jaki jest warunek Złotego wobec aliantów: upadek Babilonu.

— Tak.

— Co: tak?

— Tak, Siedmiopalcy da tę przysięgę.

Esthle Latek pochyliła się w fotelu w przód, ku ejdolosowi kratistosa Babilonu.

— Jesteś pewien?

— Esthle — westchnął Gauer — ja, niestety, zawsze jestem pewien.

— A gdy padnie Czarnoksiężnik…

— Jeśli padnie Czarnoksiężnik, esthle, jeśli.

— Jeśli.

— Ba!

— Tak. Tak. Dobrze. Esthle opadła z powrotem na oparcie fotela.

— Jest tu wszakże pewien dodatkowy warunek — podjęła.

— Domyślam się.

— Doprawdy?

— Mów, esthle, muszę usłyszeć.

— Po upadku Nabuchodonozora kratistos Siedmiopalcy jako sojusznik, sąsiad i główny uczestnik aliansu, będzie posiadał decydujący głos w kwestii politycznej przyszłości Aegiptu; powinien z góry to sobie zastrzec w umowie ze strategosem.

— Słucham.

— Trzeba będzie osadzić na tronie nową Hypatię. A Babilon zachowa prawo veta przy jej wyborze.

— I tą nową Hypatią ma zostać — kto?

— Oj, Gauer, Gauer, Gauer, no przecież patrzysz na nią.

Babilończyk cmoknął głośno, wydął policzek.

— Czy to wszystko?

— Starczy! — zaśmiała się Alitea.

— Zatem piętnaście godzin, esthle.

— Idź.

Skłonił się po raz trzeci i wyszedł.

Aurelia czekała cierpliwie. Esthle Latek obracała w dłoni wypolerowaną dotykiem tysięcy palców likotową kostkę pitagorejską, srebrne symbole wytłoczone na jej bokach błyskały w świetle lamp pirokijnych. Kostki Pitagorasa pozostawały zakazane na Księżycu, Aurelia dopiero niedawno zapoznała się z tymi zabawkami. Lecz czy istotnie były to jedynie zabawki? Legenda głosiła, że pierwszą kostkę zaprojektował sam Pitagoras, ale prawdy oczywiście nie znał nikt. Kostki, zazwyczaj drewniane i wielkości dziecięcej piąstki, posiadały kształt regularnego wielościanu, składającego się z kilkunastu lub kilkudziesięciu mniejszych wielościanów. Każda ścianka każdego z nich (oraz, w konsekwencji, każda ścianka głównego wielościanu w dowolnej konfiguracji) posiadała przyporządkowaną liczbę, sumę liczb mniejszych, opisujących krawędzie. Ilość numerologicznych i geometrycznych kombinacji była w rezultacie niezwykle duża; dla każdej kombinacji istniały bogate interpretacje filozoficzne i religijne. Pitagorejczycy Ery Poalexandryjskiej używali kostki do ćwiczenia umysłów dzieci, szkolenia ich do rygoru mentalnego sekty. W zwulgaryzowanej wersji, pozbawionej oznaczeń symbolicznych, kostka rozpowszechniła się na Ziemi jako właśnie zabawka dla dzieci, popularna układanka. Nawet jednak w tym kształcie, gdy używana w systematycznych ćwiczeniach, wpływała na morfę umysłu. Aurelia wiedziała, że niektórzy ziemscy sofiści, zwłaszcza szkół orientalnych, utrzymują, iż przez wieloletnią gimnastykę umysłu na kostce Pitagorasa można osiągnąć Form? pozwalającą dostrzec najgłębszą strukturę rzeczywistości, ujrzeć Liczbę Boga.

Nareszcie esthle Latek wyrwała się z zamyślenia i przypomniała sobie o Aurelii. Odłożyła kostkę, skinęła na rytera.

— Chyba rzeczywiście mówiłaś prawdę.

— Ostrzegałam cię, despoina: ja powtórzę wszystko strategosowi.

— Och, ależ powtórz, powtórz. Czyż nie podałam mu właśnie na tacy Aegiptu i Babilonu? Nie poskąpi mi przecież tej drobnej nagrody!

Puściła do Aurelii oko i wstała, przeciągając się kocio. Aurelia również się podniosła.

— Muszę zajrzeć do rekonwalescenta — mruknęła esthle, spoglądając w roztargnieniu na kakomorficzne ptaszysko w nadsufitowym ornitorium. — Nagle zrobiła się z tego polityczna kwestia, czas ustalić datę ślubu.

Zawahała się jednak w pół kroku i obróciwszy się na pięcie, zawróciła do Aurelii. Trzymając się z dala od rozpędzonego aetheru okalającego jej prawicę, objęła Księżycankę i pocałowała ją w lewy policzek.

— Dziękuję.

— Ja naprawdę nie powinnam —

— Nie znajdujesz się na Księżycu. Zdejm to i idź potańczyć. Zobaczysz, ilu znajdziesz chętnych partnerów. Jesteś ryterem Pani — ale czy nie przyszło ci do głowy, że siła to także piękno?

Загрузка...