PABST:
Wola człeka jest miękka niczym gumowa kula…
Wątpliwości nękają potężnego króla.
Nowi Aristoi na chwilę przed inwestyturą stali pod kolumnami ze złota i kości słoniowej, oświetleni migoczącymi pochodniami. Ponad nimi majaczyła sylwetka Asteriona, wspartego niedbale na stopie przypominającej łapę kotwicy. Czy to wszystko jest zepsute? — zastanawiał się Gabriel. — Przez kogo?
— Udowodniliście swoją zdolność — mówił Asterion — do zajęcia miejsca wśród tych nielicznych, którym można powierzyć najpotężniejsze, dostępne we wszechświecie techniki. Zasłużyliście sobie na zaufanie ludzkości.
Tym razem na Asteriona przypadła kolej, by wygłosić mowę do nowo promowanych. Zagajenie było bardzo konwencjonalne, ale słowa nabierały dodatkowego znaczenia, gdyż pochodziły przecież od nagoskórego zmodyfikowanego człowieka.
Akwasibo, Tunku Iskander i siedmiu innych słuchali w Postawie Wzbudzania Respektu. Stali w rzędzie, oświetleni pochodniami w centrum Apadany Dariusza, w wielkiej sali audiencyjnej, otoczeni przez starszych Aristoi, bez wątpienia w centrum uwagi wszystkich — nie tylko obecnych tutaj, lecz milionów, może nawet miliardów mieszkańców Logarchii, obserwujących wszystko przez tachlinię i czekających na jakiś sygnał, co do kierunku przyszłego rozwoju ludzkości.
To — i tylko to — było publicznie dostępne. Wszystkie inne wydarzenia, rozgrywające się w oneirochronicznym Persepolis, były chronione Pieczęcią Aristoi.
Łączność między poszczególnymi Aristoi chroniono także pieczęcią prywatności.
Czy to wszystko jest zepsute? Gdy setki lat temu stworzono cały system, zakładano, że nie może zaistnieć taka sytuacja.
Za jakąś godzinę zainstalowana zostanie dla Gabriela jego prywatna tachlinia, nowe połączenie nie przechodzące przez Hiperlogos. Porozmawia wtedy z Cressidą.
Może, myślał z nadzieją, Cressida zwariowała?
Na uroczystość Gabriel ubrał się w stylu Cyrusa — czapka frygijska i bogato tkana medyjska peleryna, połyskująca w świetle pochodni. Na wybijanej diamentami smyczy trzymał skiagénosa Manfreda, który oczarowany widowiskiem obserwował je z uroczystą powagą.
Asterion przemawiał schematycznie, padały banalne słowa. Gabriel ustawił swego skiagénosa w tej samej pełnej uwagi i szacunku postawie, jaką przybrał Manfred, a sam zaczął myśleć o czymś innym.
Przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
Wysłał wiadomość, ‹Priorytet 1›, do Zhenling. Może ona również chętnie by się rozerwała?
Zdziwił się nieco, gdy przyjęła propozycję.
Gabriel zostawił Horusa, by przyglądał się ceremonii, a w swym apartamencie zmaterializował drugiego skiagénosa. Służący-zwierzęta zajęli automatycznie swoje miejsca. Ktoś zapukał do drzwi i wydra poszła, by je otworzyć, a Gabriel dał znak orkiestrze, inicjując utwór Kurusu.
Zhenling, zanim pojawiła się w apartamencie, zmieniła ubranie z sukni na letnie jedwabne spodnie i haftowany żakiet. Tetrapus proponował jej drinki, lecz nie wybrała niczego.
Myślową falą Gabriel zapalił kadzidła. Z oczu i ust brązowych kadzielnic w kształcie małpich głów popłynął wonny dym. Gabriel zaprosił Zhenling, by siadła na kanapie.
Czy to wszystko jest przeżarte zepsuciem? — zastanawiał się. Czy ktoś nas podsłuchuje?
Wątpił w to.
Jednak nigdy przedtem nie słyszał, by Cressida wplątana była w jakąkolwiek intrygę. Choćby najmniejszą.
(„Od wielu wieków trwa pokój i stabilność. Granice ludzkości i ludzkiej wiedzy stale się poszerzają”. Gabriel rejestrował w umyśle przemówienie Asteriona, transmitowane przez Horusa).
— Dziękuję, że przesłałeś mi dane o chemii swego mózgu — powiedziała Zhenling.
— Bardzo proszę. Czy jestem normalny?
— Niezupełnie.
— Miło mi to słyszeć. A do jakich wniosków doszłaś?
Uśmiechnęła się.
— Za wcześnie na to. Uzyskam szerszy ogląd, gdy inni Aristoi dostarczą mi danych.
— A dostarczą?
— Jeszcze nikt nie odmówił.
— To zachęcające. — Wsunął (ponaglany przez Augenblicka) pod siebie jedną stopę, by skłonić Zhenling do bardziej nieformalnej rozmowy. — Czy sądzisz, że znajdziesz jakąś wspólną cechę? — spytał.
— Odpowiedzieć uczciwie? — Uniosła brwi. — Nie sądzę.
(„Mobilne, nieskrępowane społeczeństwa. Informacja — cala — zachowana dla przyszłych pokoleń. Informacja — cala z wyjątkiem najbardziej niebezpiecznej — dostępna dla wszystkich, i to błyskawicznie”).
— Wydaje mi się, że nie dowiesz się, co sprawia, że ktoś jest Aristosem. Bez wątpienia jesteśmy naczelnymi i chemia naszych mózgów jest taka jak u naczelnych. Ale my staliśmy się Aristoi, nim wszyscy ludzie wokół nabrali dla nas respektu. Śledzisz zatem proces, który już na samym początku może nie przystawać do normy.
— Przewiduję długoterminową procedurę badawczą, gdzie podobne dane zostaną zebrane dla szerokiego przekroju Theráponów i Demos. Niektórzy z nich mogą oczywiście stać się Aristoi. I wówczas dowiemy się, jaka jest różnica, jeśli takowa istnieje. Zhenling skrzyżowała nogi i oparła policzek na zaciśniętej dłoni. Na razie zbieram jedynie dane. Każdy rodzaj danych może stać się użyteczny, jak przed chwilą wspomniał Asterion. Za wcześnie na wnioski, ale również za wcześnie na pytania. Badam Aristoi. Nikt nie może zaprzeczyć, że to obiekt wart badań.
— Nikt.
— Znamy pełną mapę naszych genów. To dostarcza dużej porcji danych.
— Już wcześniej je analizowano i nie znaleziono żadnych wspólnych cech.
— Wydaje mi się, że potrafię spojrzeć na to z nowej perspektywy.
Gabriel przysunął się bliżej. Setki lat świetlnych stąd, na jachcie Pyrrho, poczuł jej zapach, i zamrowiło go podniebienie, a zachwycony Deszcz po Suszy zamruczał mu do ucha.
— Moje własne zainteresowania są nieco węższe — powiedział. — Chciałbym badać wyłącznie jedną Ariste.
— Badaj sobie, co tylko chcesz. Wolałabym jednak nie myśleć o sobie, że mam tak wąskie horyzonty.
(„Wrogie środowiska przekształcono w miejsca nadające się do życia. Sama natura stała się wytworem ludzkiej woli”).
Zhenling przechyliła głowę.
— Czy śledzisz przemówienie Asteriona? Czy nie uderza cię, że jest apologetyczne?
— Porusza spore fragmenty historii.
— Może to początek reakcji.
— Reakcji? — Gabriel uniósł brwi. — A zatem jest również rewolucja? A jeśli tak, to czy ty bierzesz w niej udział?
— Wybacz, ale muszę uważniej się przysłuchać — odparła z uśmiechem.
— Zobaczymy się na przyjęciach.
Tym razem pozwoliła mu złożyć pocałunek na swej dłoni. Jej skiagénos nie rozpłynął się, lecz uprzejmie wyszedł z pokoju. Gabriel jednak podejrzewał, że świadomość Zhenling już od pewnego czasu była w znacznym stopniu nieobecna.
Skoncentrował się na tym, co działo się w Apadanie. Na skupionych twarzach nowych Aristoi migotało światło pochodni. Asterion stał spokojnie, przybrawszy majestatyczną postawę, i przemawiał władczo z całkowitą pewnością siebie.
— Marek Aureliusz powiedział: „Co nie jest dobre dla roju, nie jest dobre dla pojedynczej pszczoły”. A ja bym dodał: ani dla królowej. Aristoi cieszą się wielką potęgą, niemal absolutną, ale ta potęga ma pewne ograniczenia i związana jest z odpowiedzialnością.
Mamy obowiązki nie wobec siebie samych, lecz wobec Demos. Nasza siła służy ich obronie i rozwojowi. Tragedia, jaka dotknęła Ziemię1, spowodowana była przez ludzi nieświadomych skutków swoich działań. Nasze zadanie polega na tym, by zawsze mieć świadomość skutków. Nigdy nie pozwolić sobie na stępienie uwagi. Zawsze stać między Demos a tym, co zagraża ich pokojowi i rozwojowi.
Asterion ułożył ręce w Mudrze Nauki i Zrozumienia.
— Nasze klasy społeczne są hierarchiami służby. Therápōn znaczyło początkowo sługa. Nie sługa Aristoi — choć powszechnie sądzi się, że miało to takie znaczenie — ale sługa Demos. A najlepsi Aristoi — są bardziej od Theráponów spętani okowami służby. Jeśli uważani jesteśmy za najlepszych, to tylko dlatego, że to, co w nas najlepsze, poświęcamy innym.
Asterion uniósł się nieco, jego środek ciężkości przemieścił się, i teraz jego postawa w mowie ciała wyrażała niepewność.
— Nasz porządek poddawany jest krytyce. Niektórzy uważają, że stabilność i wymierny wzrost, jaki przynieśliśmy ludzkości, nie jest prawdziwym wzrostem i postępem.
Gabriel obserwował zgromadzonych z napiętą uwagą. Dostrzegł mocne, aprobujące spojrzenie Ikony Cnót, sceptyczną postawę Zhenling, zniecierpliwienie Astoreth, ponurego Saiga. Miał wrażenie, że wyłuskuje grupy Aristoi, których łączy niewidzialna siła.
Asterion przyjął teraz postawę wyrażającą więcej autorytetu, w jego głosie zabrzmiały władcze nuty.
— Postęp? Postęp, wymierny postęp, dokonuje się wszędzie, we wszystkich wyobrażalnych dziedzinach. Wzrost? Niekontrolowany wzrost spowodował tyle problemów w przeszłości — to właśnie niekontrolowany wzrost zabił Ziemię1!
No więc teraz, pomyślał Gabriel, nareszcie przedostało się to do publicznej wiadomości. Ile miliardów ludzi tego słucha?
Reakcja — według określenia Zhenling. Może powinno się to nazywać hiperreakcja.
— W rzeczywistości krytycy ujawniają — Asterion uśmiechnął się ironicznie — swą nostalgię za przeszłością. Przeszłość wydaje im się pełna przygód i bardziej ekscytująca niż teraźniejszość. Pozwólcie, że wspomnę tych, którzy wyznają pogląd — ułożył dłoń w Mudrę Władzy — że w przeszłości jedna katastrofa następowała po drugiej. Że Demos gnębieni byli przez plagi i niepewność, wojny i neurozy, nie kończącą się walkę o przeżycie, zasoby i zamieszkiwalną biosferę. Że to właśnie ta walka sprawiała, iż przeszłość wydaje się niektórym tak interesująca. — Kiwnął głową. Emanował z niego spokój i pewność siebie. — Jeśli teraz nie jest tak ekscytująco, powinniśmy być wdzięczni. I być może krytykom wcale nie chodzi o dobro Demos.
Wyprostował się, przyjął postawę formalną.
— Wasza dziewiątka została wybrana jako ci o najwyższej randze, najbardziej szlachetni i odpowiedzialni. Dziś, w nagrodę za zmagania i pokonanie trudności, każdemu z was nadano tytuł Aristos kai Athánatos. Gdy jednak wasze domeny zaczną kształtować się na wasze podobieństwo, a zmagania i trudności staną się coraz większe i będą za sobą pociągały coraz poważniejsze skutki, wspomnijcie słowa Marka Aureliusza, który także miał obowiązki i znosił trudy podobne do waszych. „Nie trwońcie waszego życia na wyobrażanie sobie, co myślą inni, jeśli nic nie czynicie ku dobru powszechnemu”.
Wzniósł ramiona.
— Dziesięć tysięcy lat dla nowych Aristoi!
— Dziesięć tysięcy lat! — zawtórowano mu chórem.
— Dziesięć tysięcy światów!
— Dziesięć tysięcy światów!
Uniósł prawą dłoń w Mudrze Prawdy. Na tle białego marmuru i bogatej ornamentacji widać było błonę pławną między jego palcami.
— Przyznano mi przywilej przyjęcia od was przysięgi, która uwolni wasze umysły i pozwoli im żeglować tam, gdzie chcecie, oraz skieruje waszą wolę na działanie ku pożytkowi innych. Powtarzajcie za mną: Z całą uczciwością, my, biorąc na siebie imperium Aristoi…
To, co nastąpi dziś wieczór, zapowiada się interesująco, pomyślał Gabriel.
Barwne kule opadały niezwykle wolno z wysokiego, ciemnego sufitu. Muzyka, wypełniająca oneirochroniczną komnatę Tallchiefa sprawiała, że na plastikowej powierzchni kul tworzyły się zmarszczki, jakby fale dźwiękowe stawały się widzialne. Gdy kule docierały do podłogi lub dotykały któregoś z Aristoi, pękały, rozsiewając intrygującą woń korzeni, cytrusa lub zapach słodyczy.
To wszystko przeżarte zepsuciem? — pomyślał Gabriel.
— Asterion nie wypowiedział się dostatecznie mocno — orzekła Ikona Cnót. — Obowiązkiem wszystkich Aristoi jest obrona Demos przed niezdrową rewizjonistyczną filozofią.
— Całkowicie się zgadzam — odparł Gabriel.
— Powinno zostać sformułowane wyraźne potępienie.
— Z pewnością. Dlaczego ty tego nie sformułujesz?
Ikona Cnót była małą, zdecydowaną kobietą, o prostych rysach twarzy, ciemnych włosach uciętych nierówno nad kołnierzem. Miała na sobie pozbawioną ozdób szarą tunikę, taki strój niemal powszechnie nosiła jej administracja oraz prawie wszyscy zamieszkujący jej domenę. Strój przypominał ubranie Cressidy, z tym że był brzydki.
Spojrzała na Gabriela i zmrużyła oczy. Dziś, na przyjęciu, jego skiagénos ubrany był w zaprojektowaną przez Wiosenną Śliwę kamizelę długą do kolan, nałożoną na koszulę z żabotem i obcisłe giemzowe spodnie. Kamizela miała jak zwykle motywy kwiatowe czerwone koronkowe wypukłe płatki na zielonym tle, pylniki z perełek, a po wyhaftowanych łodygach zręcznie wspinały się połyskujące owady wyszyte z paciorków.
— Naturalnie, osobiście podpiszesz to potępienie?
— Muszę najpierw zobaczyć tekst.
Na twarzy Ikony odbiło się zniechęcenie.
— Nie jesteś zbyt poważny, Gabrielu Aristosie.
— Przeciwnie, staram się być dość poważny. Ale nigdy nie jestem zasadniczy.
Zdawała się nie dostrzegać tej różnicy. Pociągnęła nosem, odwróciła głowę i poszła szukać życzliwszych słuchaczy.
Na Pyrrho Gabriel uśmiechnął się w sposób, w jaki nigdy nie pozwoliłby uśmiechnąć się swemu skiagénosowi. Obrażanie Ikony Cnót miało w sobie coś ze sztuki — chodziło o to, by się jej pozbyć, ale by nie okazać grubiaństwa.
Za okazywanie grubiaństwa Ikona wymierzała kary.
Dobrze, że przynajmniej nie był jej sąsiadem — mogłaby go torturować przewlekłymi negocjacjami i bombardować petycjami w sprawie emigrantów, których nazywała zbiegami. Według niej zdezerterowali, nie zwróciwszy pieniędzy zainwestowanych w nich przez Wspólnotę Cnót.
Teoretycznie podróżowanie w Logarchii nie było niczym ograniczone. Ikona nalegała, by wprowadzić nie „ograniczenia”, lecz „podatki”. Ta subtelna różnica umykała uwagi osób usiłujących opuścić jej strefę.
Domena Ikony była największą ze wszystkich domen — jeśli chodzi o powierzchnię planet i habitatów. Jednak mieszkało tam zbyt mało ludzi, gdyż brakowało chętnych.
Istniały po temu powody.
— Jak możesz to wytrzymać? — Wizerunek Akwasibo przemknął na skraju pola widzenia Gabriela.
Gabriel odwrócił się w jej kierunku. Jej szyja, jak szyja Alicji, skróciła się i głowa z powrotem znalazła się na karku.
— Mam w tym wprawę — odparł Gabriel.
Akwasibo spojrzała w ślad za Ikoną Cnót i wykrzywiła się z niesmakiem.
— To, jakby Stalin został papieżem — powiedziała.
Daimony Gabriela dusiły się od niepowstrzymanego śmiechu.
— Trzeba wziąć pod uwagę — stwierdził Gabriel — że żadne słowo wypowiedziane na tym przyjęciu nie pozostaje całkowicie twoją własnością. Oczywiście Demos i Theráponi są wykluczeni, ale każdy Aristos może odtworzyć je z pamięci Hiperlogosu. Niewątpliwie niektórzy posuną się do tego. Może zrobi to pani, którą mamy na myśli. — Gabriel dobrze ją znał i wiedział, że uczyni to z całą pewnością.
— Ja się tym nie przejmuję. Moja domena będzie bardzo daleko od jej domeny.
— Ale to nie oznacza, że przestaniesz mieć z nią do czynienia. I jeśli nie wydasz wyraźnego zakazu, w każdym habitacie twej domeny wyrosną wściekle prozelityczne Świątynie Cnót.
— To pozwala nam zrozumieć punkt widzenia Tomasza Torquemady, prawda?
Gabriel postanowił oszczędzić Akwasibo i nie opisywać jej nieuniknionych skutków przedłużania rozmowy na ten temat. Na przykład tego, że zostałaby potępiona przez wszystkie kazalnice Cnót.
— Czy wybrałaś już sobie domenę?
— Owszem, będę zdobywała nowe tereny, tak jak ty. Żal byłoby roztrwonić to, czego się od ciebie nauczyłam.
— Rad jestem, że okazałem się użyteczny.
— Na początek tylko trzy planety. Gdy tu skończymy, kompletuję swój zespół terraformistów.
Gabriel poczuł nostalgię. Wspomniał własne pionierskie czasy, gdy wytyczał granicę swej nowej domeny. Illyricum, Vissarion, Cos, Lascarios, Brightkinde — te wszystkie planety upodobnił do Ziemi, dostosował, ustabilizował, wreszcie zaludnił i zarządzał nimi, wraz z habitatami w przestrzeni kosmicznej i szelfami kontynentalnymi. Gdy liczba ludności wzrastała, ograniczył bezpośrednie kierowanie i pozwolił Demos wybierać własnych przywódców do wszystkich zadań, z wyjątkiem tych najważniejszych.
Jedynie Brightkinde nadal zarządzane było przez Hegemona — bezpośrednio wyznaczonego gubernatora. Za kilka tygodni mają się tam odbyć wybory parlamentu oraz premiera i Hegemon przekaże im pieczęć swego urzędu.
I na tym koniec. Ostatnie miejsce, gdzie nadal jeszcze bezpośrednio sprawował władzę. Duszę wypełniły mu wspomnienia.
Nie był jednak aż tak sentymentalny, by ponownie przechodzić podobną drogę. Budowanie świata od podstaw kosztowało wiele trudu.
Akwasibo opowiadała dalej:
— Mój Boże, otrzymałam już prawie pięćdziesiąt milionów zgłoszeń. Nawet jeśli odrzucę tych, których nie chcę…
— Otrzymasz trzysta milionów dalszych. Tak było w moim przypadku.
Na ułamek sekundy ogarnęło ją przerażenie.
— Dobrze, że wielokrotnie to robiono. Wszystko jest w bazie danych. Dokładnie: ilu potrzeba w pierwszym rzucie elektryków, hydraulików, wprawnych marynarzy, kosmetyczek-robotów. — Uśmiechnęła się. — Może gdybym całkowicie zignorowała przeszłość i ułożyła własną listę, moje życie stałoby się bardziej ekscytujące, w duchu Astoreth.
No cóż, pomyślał Gabriel, ostrzegałem ją, by nie prowadziła niedyskretnych rozmów w tym otoczeniu, ale ona jest uparta.
Może nie powinien pozwolić, by dłużej kojarzono go z tym szaleństwem. Nie jest już przecież jego uczennicą.
— Wybacz mi, ale dostrzegłem kogoś, z kim muszę zamienić kilka słów — powiedział.
Powędrował przez komnatę, zagadując różnych Aristoi. Rozmawiał z gospodarzem, Tallchiefem, który pokazał mu plany nowego habitatu. W domenie Tallchiefa nie było planet, tylko wielka flotylla kosmicznych habitatów. Odwiedzały poszczególne miejsca, prowadziły handel i przemieszczały się dalej. Tallchief pokonywał drogę na obrzeżach Logarchii i spodziewany był w domenie Gabriela za siedemdziesiąt lub osiemdziesiąt lat. Gabriel zapewniał, że cieszy się z jego wizyty, zaproponował wszelkie udogodnienia, a Tallchief uśmiechał się i dziękował. Gabriel ruszył dalej.
Spotkał Cressidę przechadzającą się spokojnie wśród gości. Pozdrowił ją Postawą Formalnego Szacunku.
Jak zwykle, ubrana była w prosty praktyczny strój. Jej skiagénos korzystał ze standardowego oprogramowania i nie posiadał wyrafinowanych modułów obecności, jakimi posługiwali się prawie wszyscy.
Cressida odpowiedziała na pozdrowienia Gabriela. Oceniła ubiór Gabriela jasnym, zimnym wzrokiem.
— Twoje upierzenie jest jak zwykle jaskrawe.
GABRIEL: Wszyscy w gotowości.
AUGENBLICK: Skiagénoi są trudni do czytania. Jej skiagénos jest schematyczny, pozbawiony indywidualności, co jeszcze bardziej utrudnia czytanie.
GABRIEL: Mów to, co zdołasz wywnioskować.
AUGENBLICK: Jest bardzo opanowana, jednak mniej niż w tamtej nagranej transmisji. Ta Cressida nie została poddana edycji. Mowa jej ciała wyraża uprzejmość, lecz również powściągliwość. Oddech i puls nieco przyśpieszone, źrenice zwężone. Jest bardzo czujna.
DESZCZ PO SUSZY: Czy rozmawiamy z daimōnem?
AUGENBLICK: Prawdopodobnie nie. Ograniczona Osobowość doskonale potrafi prowadzić prostą formalną rozmowę, ale OO wykazywałaby prawdopodobnie większe zdenerwowanie, próbując się odpowiednio zachowywać w otoczeniu tak wielu Aristoi.
GABRIEL: Może ona przebywa tu od niedawna?
AUGENBLICK: W takim razie szybko się zdemaskuje.
GABRIEL: Są jakieś wnioski?
AUGENBLICK: W zasadzie nie ma żadnych. Nie sądzę, by była opanowana przez demony.
— Ubieram się, wierząc, że strój odzwierciedla duszę.
— Ach. — Ton jej głosu sugerował, że ona sama niezbyt w to wierzy.
Gabriel zdawał sobie sprawę, że Cressida nigdy nie miała do niego cierpliwości. Jej kontakt za pośrednictwem Rubensa należało zatem uznać za coś bardzo niezwykłego.
— Dziękuję ci za gościnne i uprzejme przyjęcie mojego Therápōna — powiedziała. — Rubens wiele się nauczył, obserwując pracę Warsztatów.
— Ten jego materiał ceramiczny może się okazać dla nas bardzo użyteczny.
Uniosła podbródek.
— Ty najlepiej to ocenisz. Z punktu widzenia zamierzonych celów, to tworzywo jest porażką.
Rubens nadal zwiedzał Illyricum. Gabriel przypuszczał, że również szpiegował.
— Czy masz parametry tego węglowo-węglowo-krzemowego materiału? — spytała Cressida. — Może popatrzyłbyś teraz na model. Niektóre oddziaływania termiczne są bardzo interesujące.
Gabriel rozejrzał się, udając niezdecydowanie.
— Jak sobie życzysz. Nie jestem pewien…
— Zajmie to zaledwie parę chwil.
Skinął głową.
— Bardzo dobrze.
Cressida poprowadziła go do drzwi w murze. Przed chwilą tych drzwi nie było, pomyślał Gabriel. Otworzyła je. Zobaczył jasne światło, czyste oświetlone pulpity, funkcjonalne wyposażenie — laboratorium. Wszedł i wysłał oneirochroniczny sygnał na Pyrrho, by uaktywnić prywatną tachlinię Flety.
Usłyszał wołanie mew. Powietrze miało zapach morza. Odwrócił się i zobaczył słońce nad horyzontem, ustępujący przypływ, pogrążony w piasku druciany płot. W oddali unosił się dym z ogniska podsycanego wyłowionymi z morza kawałkami drewna. Pod stopami czuł zapadające się stare deski.
— Witaj — powiedziała Cressida. — Dziękuję ci za to, że potraktowałeś mnie poważnie.
Gabriel odwrócił się do niej. Pozbyła się munduru. Miała na sobie poplamione sztruksowe spodnie, zdarte buty i wypłowiały sweter. Oboje stali teraz na werandzie z siatkowymi oknami. W domu zbudowanym z bali znajdowały się stare wygodne wygniecione kanapy zwrócone ku morzu. Zaglądając przez okno, widział kominek z piaskowca i żarzące się na nim kawałki drewna.
— To domek letniskowy moich rodziców — powiedziała Cressida. — Spędziłam tu znaczną część swego dzieciństwa.
— Bardzo tu miło — odparł Gabriel, spoglądając na grubo ciosane belki i wytarte dywany. Pomyślał, że przydałoby się tu jeszcze ze dwadzieścia pokojów.
Cressida rozejrzała się wokół.
— Ostatnio spędziłam wiele czasu w tej symulacji.
— Zdaje się, że mam zbyt oficjalny strój na tę okazję — stwierdził Gabriel i polecił Cyrusowi przejrzeć zbiory w poszukiwaniu czegoś stosowniejszego.
— Zaprowadziła cię w miejsce przypominające jej sielskie dzieciństwo — skomentował Horus. — Ta sceneria ją uspokaja. Myślę, że przygotowuje się do przekazania niepokojących wieści.
— Nie zatrzymam cię tu zbyt długo — rzekła Cressida. — Chcę tylko zadać ci parę pytań.
— W czym mogę ci być pomocny, Ariste?
Spojrzał na strój, który Horus właśnie na nim zmaterializował: płócienne spodnie, flanelowa koszula z podwiniętymi rękawami i miękki kapelusz.
No dobrze, obiecała przecież, że zajmie to krótką chwilkę.
Cressida spojrzała na niego uważnie.
— Twoja domena jest o dwa miesiące drogi od Sfery Gaal. Czy słyszałeś o jakichś działaniach w tamtym rejonie?
Reno Gabriela sprawdziło fakty, po prostu, by się upewnić.
— Tak.
— Co o tym wiesz? Gabriel powtarzał za reno.
— Grupa kilkuset gwiazd, nie do zasiedlenia ze względu na supernową. Gaal Dziewięćdziesiąt Siedem ma wybuchnąć od środka. Saigo Aristos jest tam na swym jachcie i bada potencjalną nową.
Saigo przebywał tam z przerwami od dziesięcioleci. Ale Saigo był dziwnym typem: odludek, gwałtownik, ponurak, indywidualista. Lubił przebywać sam w towarzystwie gwiazd.
— Saigo zainicjował badania — powiedziała Cressida. — Zdalnie eksplorował system, odkrył potencjalną supernową, przedstawił sytuację Aristoi w Persepolis i skłonił nas, byśmy zakazali osiedlania się w tamtym rejonie. Przejrzeliśmy dane i przystaliśmy na jego prośbę.
— Było to znacznie wcześniej, niż ja zostałem Aristosem — rzekł Gabriel. Reno potwierdziło słowa Cressidy.
— To historia. Ale również kłamstwo — oznajmiła Cressida.
— Aha! — zakrakał Deszcz po Suszy. — Przemawia daimōn!
— Wątpię — stwierdził Augenblick.
— To fakty zarejestrowane w Hiperlogosie — powiedział Gabriel.
— Ewolucja gwiazd to jedna z moich specjalności — oznajmiła Cressida. — Ma związek z moimi badaniami Form Chaotycznych.
— Odkryłaś, że z tymi danymi jest coś nie w porządku?
— Więcej. Nagrałam pierwotne dane eksploracyjne Saiga w czasie rzeczywistym, ze źródła, tak jak nadchodziły z jego sond. Zajęło to oczywiście całe miesiące i nigdy ich nie przejrzałam. Nagrałam je tylko dlatego, że uważałam, iż kiedyś mogą się przydać. Postępuję tak z wieloma informacjami: trzymam je pod ręką na wypadek gdybym ich potrzebowała.
— Ja też tak robię.
— Dopiero ostatnio przejrzałam dane z Gaal. — Oblizała wargi. Dopiero przed trzema miesiącami.
— Jej reakcje fizjologiczne są oznaką rozpaczy, Aristosie — powiedział Augenblick. — Rozpaczy i dezorientacji.
Augenblick nie musiał tego Gabrielowi mówić.
— Znalazłam element Formy Chaotycznej, który mógłby mieć istotne znaczenie w świetle informacji o tej anormalnej przyszłej supernowej — ciągnęła Cressida. — Sprawdziłam więc dane, szukając potwierdzenia. — Zamilkła. W ciszy rozbrzmiewał krzyk mewy.
— I co?
— Nie było rodzącej się supernowej. Zamiast tego zwykła gwiazda głównego ciągu, z jedną planetą, na której łatwo byłoby stworzyć warunki zbliżone do ziemskich.
Gabriel zastanawiał się nad tym.
— Niezupełnie rozumiem, co masz na myśli — powiedział.
— Dla potwierdzenia sprawdziłam nie obrobione dane z Hiperlogosu. Dane te powinny być identyczne z moimi. Potem przyjrzałam się danym, które umieścił Saigo, gdy pierwotne, nie obrobione dane zostały zagregowane. Oba zbiory danych potwierdzają, że rodzi się tam potencjalna supernowa.
— Dane w Hiperlogosie są nienaruszalne — rzekł Gabriel. — Sugerujesz zatem, że ktoś wprowadził zakłócenia do twych zapisów, by sprawiały wrażenie, że nie ma tam rodzącej się supernowej?
Z jej oczu wystrzeliły błyski.
— Nie bądź tak naiwny. Nikt nie majstrował w moich danych. Przez cały czas były fizycznie odizolowane. Upakowałam je w jedną kość i odłożyłam na półkę. Dlaczego ktoś miałby je zmieniać? To dane w Hiperlogosie są sfałszowane.
Gabriel i jego daimony zamilkły na chwilę, po czym w jego czaszce rozległa się pełna protestów paplanina. Kazał im się uciszyć.
— Jak to możliwe? — zapytał. — Hiperlogos stworzono przed wiekami, by zachować wszystkie dane. Z niezwykłą troską dobrano języki i kody, by uniemożliwić jakiekolwiek manipulowanie. Pieczęć Hiperlogosu ma wyższy priorytet od Pieczęci Aristoi. Nawet nikt z nas…
Jej usta wykrzywiły się w gorzkim rozbawieniu.
— Gabrielu Wissarionowiczu Aristosie, czyżbyś mi przypominał, co Aristos może, a czego nie może?
Gabriel nie zamierzał tego przypominać, więc znowu zamilkł. Jego daimony wyciągnęły łapki i zaczęły ostrożnie obmacywać rewelacje Cressidy.
— Nie jest ważne, jak to możliwe — mówiła Cressida. — Przyjmijmy na chwilę, że istnieje jakiś sposób. Ważne jest, dlaczego? Dlaczego Saigo manipulował przy Hiperlogosie? Dlaczego wymyślił fikcyjną supernową i doprowadził do wyłączenia całego rejonu gwiazd? Dlaczego spędza tam tyle czasu? — Pochyliła się bliżej i bacznie na niego popatrzyła. — Cóż on takiego robi, że nie chce, byśmy się o tym dowiedzieli?
Nienaruszalna Pieczęć Hiperlogosu złamana. Dobrze. Gabriel przynajmniej teoretycznie — chciał od tego wyjść i wnioskować wstecz.
— Zastanawiałaś się nad tym dłużej niż ja. Do jakich doszłaś wniosków?
— Istnieje nadająca się do życia planeta wokół gwiazdy, która, jak utrzymuje Saigo, ma wybuchnąć. Sądziłam, że może tam mieszkać… inny gatunek.
Gabriel również o tym pomyślał. Nigdy dotychczas nie napotkano złożonych form życia, które nie pochodziłyby od istot ziemskich, ale to nie oznaczało, że w ogóle jest to niemożliwe.
— Czy twoje oryginalne dane to potwierdzają? — zapytał.
— Niezupełnie. Pierwotne badania wykazały, że atmosfera zawiera CO, CO2 i dużo wolnej siarki. Temperatura powierzchni waha się w okolicach dwustu stopni Celsjusza i cały tlen jest związany w tlenosiarczkach węgla. Nie twierdzę, że w tych warunkach życie jest zupełnie niemożliwe, ale, do cholery, byłoby to bardzo niezwykłe życie.
— O co jeszcze mogło mu chodzić?
— W tym rejonie są setki gwiazd. Nawet zniekształcone dane Saiga wykazują, że wiele z nich ma planety nadające się do życia po terraformacji. Myślę… — zawahała się — że on tworzy tam życie. Zupełnie nowe życie. Albo prowadzi takie eksperymenty z ludzkimi genami, jakich nigdy byśmy nie zaaprobowali. Jest specjalistą od ewolucji gwiazdowej i od ewolucji ludzkości. Wiele publikował na temat ludzkiego genomu.
— Ma prawo robić tego typu rzeczy u siebie. My możemy to potępiać, ale nie możemy mu tego zabronić.
— On robi niebezpieczne rzeczy, przypuszczam, że używa nano-mataglapa.
Na dźwięk tego słowa Gabrielowi przebiegł po krzyżu dreszcz.
— Nie wiemy dokładnie, co on robi — ciągnęła Cressida — ale na pewno majstruje przy Pieczęci, co sprawia, że do niczego w Logarchii nie można mieć zaufania. Prawie każda tachlinia przechodzi przez system przełączeń w Hiperlogosie. Nawet nasza prywatna chroniona łączność. Pieczęć Aristoi jest nieefektywna, jeśli złamana jest Pieczęć Hiperlogosu. Uzyskał dostęp do wszystkiego i wszystkim może manipulować. Cała nasza cywilizacja oparta jest na wolnym i nieograniczonym dostępie do danych. Nawet Pieczęć Aristoi przestaje działać, gdy Aristos, który ją założył, umiera lub przechodzi na emeryturę. Saigo może zmieniać dane, przekazywane wiadomości… samą historię. I nie wiemy, czy robi to w pojedynkę czy z innymi.
Zimny wiatr powiał wśród nadmorskiej trawy. Słońce schowało się za ciemny horyzont. Na Pyrrho Gabriel zadrżał.
— Ale dlaczego właśnie mnie o tym informujesz? — spytał.
— Jesteś najbliżej Sfery Gaal. Pomyślałam sobie, że bez wiedzy Saiga mógłbyś obserwować wydarzenia w tamtym rejonie. Może ze swojego własnego układu, na przykład wysyłając sondy. — Uśmiechnęła się zażenowana. — Poza tym musiałam to komuś powiedzieć. Najlepiej komuś nie związanemu z Saigiem.
Reno Gabriela odtwarzało życiorys Saiga. Był to mężczyzna prawie sześćsetletni, związany z nieprawdopodobną liczbą ludzi. Dopiero w ostatnim stuleciu zamknął się w sobie.
— Nie wiem, co robić, Gabrielu. Nie jestem konspiratorką ani politykiem, ani ideologiem. Chcę jedynie znać prawdę. A Saigo manipuluje prawdą.
— Powinnaś to wszystko przedstawić innym.
— Nie wiem, kto jest w to zaangażowany. Co się stanie, gdy poślę wiadomość przez Hiperlogos do wszystkich Aristoi, a Saigo lub któryś z jego wspólników przerwą wszystkie połączenia? A jeśli przejmą Hiperlogos? Cała ludzka wiedza będzie kontrolowana przez jednego człowieka albo przez małą grupkę. A jeśli to oznacza wojnę między dwiema grupami Aristoi?
Na Pyrrho Gabriel poczuł suchość w ustach.
— Nigdy nie prowadziliśmy wojny — rzekł.
— Mamy do dyspozycji potencjalnie wiele uzbrojenia, generatory grawitacji zakrzywiające przestrzeń i materię, nano-mataglapy mogące pochłonąć całe planety w taki sam sposób, w jaki została pochłonięta Ziemia1. Co się wówczas stanie z naszymi zobowiązaniami wobec Demos?
Umysł Gabriela wirował. Daimony wrzeszczały, by zwrócić na siebie uwagę, lub bajdurzyły coś beznadziejnie między sobą.
— Musimy się nad tym zastanowić — powiedział Gabriel. — Musimy to przemyśleć.
— Może założyć sieć prywatnych tachlinii, podobnych do tej, jaką teraz macie z Cressidą — odezwał się Horus z zimną logiką. — Kontrkonspirację.
— Ale z kim się skontaktować? — zastanawiał się Gabriel.
— Zbyt długo byliśmy nieobecni na przyjęciu — rzekła Cressida. Nigdy nie ukrywałam faktu, że mam nagrane nie obrobione dane. Moje kody dostępu są na Hiperlogosie. Gdy odkryłam tamtą rozbieżność, weszłam do Hiperlogosu i bardzo starannie sprawdzałam dane wraz z zapisem, kto miał do nich dostęp. Jeśli więc Saigo był tym zainteresowany, dowiedział się, że ja wiem.
— Jeśli był tym zainteresowany, wiedział o tym trzy miesiące temu.
— Gdy to wszystko zbadałam, zaszyłam się w swym orbitalnym laboratorium Sanjay. Jest tam zaledwie kilku ludzi i bardzo ściśle mogę kontrolować dostęp. Wszystkie sprawy załatwiałam przez oneirochronon, ale to nie może trwać wiecznie.
— Nie. — Gabriel był wstrząśnięty tym, że Cressida uważała, iż znajduje się w niebezpieczeństwie.
— Zaraziła nas! — Augenblick był oburzony. — Jeśli jej coś zagraża, nam też to grozi!
— Nie powinna wyciągać nas z przyjęcia — powiedział Horus. — Ta łączność powinna pozostać prywatna od początku do końca.
Gabriel z wdzięcznością zmienił ubranie na medyjską pelerynę.
— Gdy ponownie będziemy rozmawiać — powiedział — nie powinniśmy przełączać się z ogólnej sieci Hiperlogosu na nasze prywatne linie.
Oczy Cressidy rozszerzyły się nagle.
— Och, nie pomyślałam…
— To może nie mieć znaczenia. Decyzję dotyczącą Sfery Gaal podjęto przed wiekami. Już dawno temu Saigo mógł dojść do wniosku, że nigdy nie zajrzysz do oryginalnych danych, skoro te obrobione udostępnił w Hiperlogosie.
Daimony Gabriela wyraziły niedowierzanie.
— Nie mam zdolności konspiracyjnych — stwierdziła Cressida. — Mówiłam to na wstępie.
— Znajdź daimōna, który jest w tym dobry.
— Próbowałam.
— Ustalmy termin kolejnej rozmowy. Chciałbym to wszystko przemyśleć.
Umówili się na następny wieczór po przyjęciu. Cressida otworzyła drzwi na ganek i wyszli do sali recepcyjnej.
— Przesadna interpretacja mojego poglądu! — mówiła Astoreth. — Niemal parodia! — Przemawiała do pary złotych kocich oczu przytwierdzonych do wolno opadającej barwnej kuli Tallchiefa. Na wyszukanym kapeluszu Astoreth zakołysały się pióra. Jej skóra miała ładny odcień fioletu. Astoreth zwróciła się do Gabriela, który właśnie wszedł. — Jestem oburzona!
Opadająca sfera uderzyła w podłogę i pękła. Wypadło z niej kilka instrumentów muzycznych. Zaczęły szaleńczo grać, jakby usiłowały zmieścić cały koncert w trzysekundowej erupcji. Zakończyły krótkim dźwiękiem dud i zniknęły.
Kocie oczy Dorothy St John wypłynęły z chaosu. Gabriel zwrócił się do Cressidy i uformował swego skiagénosa w Postawie Formalnego Szacunku. Odpowiedziała mu tym samym.
— Jestem oburzona! — powtórzyła Astoreth z naciskiem. Gabriel zwrócił się do niej.
— Z całego serca nad tym boleję, Ariste.
— Nie zagrażam Demos! Moja krytyka dotyczy wyłącznie Aristoi. Ma pobudzić do większego wysiłku! Niech świat pulsuje duchem odkryć i przygody, tak jak niegdyś! Gdzie jest duch Kapitana Yuana?
— Zagubiony podczas wyprawy do centrum galaktyki — odparł Gabriel. — Razem z pozostałą częścią Kapitana.
Astoreth spojrzała na niego przenikliwie.
— Nie to miałam na myśli.
— Wybacz, Ariste. Dziś wieczór wykazuję niewybaczalne ciągoty ku dosłowności.
Jego serce w tym nie uczestniczyło. W głębi sali majaczyła sylwetka Saiga: brodaty, w ciemnym ubraniu, pochłonięty rozmową z błyszczącą kulą platonisty Sebastiana. Gabriel zastanawiał się, czy Saigo zamierza go zabić.
(Horus rozwijał logiczny plan stosowny do sytuacji. Gabriel nie zaczynał jeszcze przygotowań. Czuł, że potrzebuje więcej dowodów).
Pragnął odpłynąć w noc i zrobić coś nieodpowiedzialnego, ale jednak wytrwał na przyjęciu, dopóki nie opuściła go połowa gości.
Skoncentrowawszy się znowu na Pyrrho, popłynął ku promowi i polecił Białemu Niedźwiedziowi, by przejął stery. Coś go jeszcze w środku szarpało. Na krótko wszedł w oneirochronon, by zasięgnąć informacji u reno z Rezydencji na temat miejsca pobytu Clancy. Dowiedział się, że od trzech godzin jest w Goździkowym Apartamencie i prawdopodobnie śpi snem sprawiedliwego.
Gabriel pragnął czegoś bardziej nieodpowiedzialnego niż sen. Doszedł do wniosku, że pragnie występku.
Polecił Białemu Niedźwiedziowi zawieźć się do Fali Stojącej.