14

LOUISE:

Czemuż to czuję, że duchy są realniejsze

Od tych stworzeń z substancji i materii?

Czemuż ich pieśń zda się mnie uwodzić

Bardziej niż ludzki bełkot i paplanina?


Gdy wracali do Santo Georgio, Clancy trzymała Gabriela za rękę, a Manfred położył mu łeb na kolanach. W głowie Aristosa grał żałobnie kościany flet. Przymknął oczy: widział jasne błyski, które oznaczały gwałtowną śmierć przyjaciół. Przyjaciół, których przywiódł tu na zgubę, bezlitośnie powtarzał sobie w myślach.

— Za trzydzieści parę godzin, kiedy rozlegnie się alarm BŁYSK, cała ludzkość może znaleźć się w stanie wojny — rzekł.

— A my jesteśmy na peryferiach — odparła Clancy takim głosem, jakby tego żałowała.

— Zabiorą nas stąd, wcześniej czy później.

Spojrzała na niego.

— Czy w ogóle możemy coś zrobić?

— Na przykład zmajstrować promień tachliniowy do Illyricum. Jeśli zbierzemy trochę ćwieków, porozrzucanych przez nas w stolicy, może z ich części coś zbudujemy. Ale chyba nie mamy do tego odpowiednich narzędzi.

Wyznaczył Horusa, by sprawdził, czy da się sklecić właściwy sprzęt.

— Miałam na myśli jakąś bezpośrednią akcję.

Gabriel westchnął.

— Bezpośrednią? Prawdopodobnie nie.

— Myślę, że Saigo jest tutaj. Na Terrinie. Gdybyśmy go złapali przed ogłoszeniem alarmu, moglibyśmy poważnie zaszkodzić planom naszych wrogów, jeszcze przed rozpoczęciem wojny.

— Nawet jeśli przebywa na planecie, a przecież nie wiadomo tego na pewno, nie ma go w Vila Real, jest w swym majątku wiejskim. Nie znamy jednak jego położenia.

— Moglibyśmy się wszystkiego dowiedzieć.

— Na pewno ma strażników.

— Będzie pilnowany przed Terrianami, nie stosującymi zaawansowanej techniki, a nie przed nami.

Gabriel zamknął oczy, zobaczył eksplodujące świetlne kwiaty.

— Myślałem już o tym — rzekł. — Pragnąłbym podjąć jakąś desperacką akcję, lecz przedtem chciałbym mieć pewność, że będzie to akcja celowa i skuteczna. Nie chcę robić tego z rozpaczy, z żalu po naszych przyjaciołach. Dodanie nazwisk Obserwatorów do długiej listy ofiar nie jest nikomu potrzebne.

— Jakież znaczenie ma nasze życie, Aristosie? — spytała poważnie Clancy. — Za rok może zniknąć połowa ludzkości.

„Pięć tysięcy żołnierzy zginęło”, Gabriel w myśli cytował Chen Tao. „Zimne futro, zimny jedwab, leżą w obcym świecie… kości przy żonach, które nadal o nich śnią”.

Pięć tysięcy. Pięć tysięcy trupów stanowiło przełom dla dynastii Tang, lecz teraz ofiar może być pięć tysięcy milionów. Pięćdziesiąt tysięcy milionów. Nawet więcej.

— Biały Niedźwiedź, Quiller i Yaritomo będą musieli wyrazić na to zgodę — rzekł Gabriel. — Chciałbym zgody jednogłośnej. Jeśli zechcą, możemy włamać się dziś wieczór do domu Saiga. Zobaczymy, co tam znajdziemy.


Biały Niedźwiedź, Quiller i Yaritomo nie protestowali. W domu Saiga Obserwatorzy nie znaleźli jednak niczego.

Dom lorda Sergiusa w Santo Georgio — z tego miejsca wychodził przechwycony impuls tachlinii — znajdował się pod dyskretną obserwacją, zanim jeszcze grupa Gabriela przybyła na planetę. Nie śmiał umieścić wewnątrz ćwieków podsłuchowych, w obawie, że zostaną wykryte.

Podsłuchiwacze meldowali, że dom ma zamknięte okiennice i nikt w nim nie mieszka, z wyjątkiem trzech służących — najwidoczniej miejscowych — którzy żyli w suterenie i opiekowali się domem pod nieobecność pana.

Przy zimnym świetle Via Lactia Gabriel, Clancy, Biały Niedźwiedź, Quiller i Yaritomo przeszli przez zewnętrzne ogrodzenie czterometrowe żelazne kolce — a potem podpełzli pod frontowe drzwi z wyrzeźbioną opiekuńczą bestią i obejrzeli zamek. Otworzenie tego prostego, lecz masywnego mechanizmu wymagałoby półmetrowego klucza, a do wyłamania zamka intruzi po prostu nie mieli specjalnego sprzętu, „wysokonapięciowego łomu”, jak to określił Biały Niedźwiedź.

Gabriel zdjął buty i wspiął się po fasadzie budynku, wykorzystując stopnie i chwyty w ceglanym murze. Daimony szeptały sutry do jego wewnętrznego ucha. Powietrze pachniało dymem. Skupiony na wspinaczce, miał wrażenie, że czas powoli pełznie: między kolejnymi uderzeniami serca upływała wieczność. Wisząc na ścianie jak modliszka, wsunął w szczelinę okiennicy jedno z narzędzi chirurgicznych Clancy i podniósł rygielek zamykający okiennice. Stamtąd łatwo się wślizgnął do ciemnego pokoju, pachnącego kurzem i pleśnią.

Czekał nieskończenie długo, by przekonać się, czy nie uruchomił jakiegoś ukrytego alarmu. Detektory Clancy nie wykryły żadnego impulsu energii. Jego ulepszone oczy ujrzały w rozszerzonym paśmie promieniowania niezbyt wykwintnie urządzony salon — zakurzone draperie, wytarty dywan. Gabriel zamknął za sobą okiennice i wyszedł cicho na korytarz, potem po schodach z błyszczącego marmuru na parter. Tam otworzył okno i ciężkie okiennice.

Obserwatorzy ostrożnie przedostali się do budynku. Kunsztowne gobeliny wisiały na ścianach; malowidła w rzeźbionych, złoconych ramach przykryto białymi prześcieradłami. Wszędzie panowała cisza. Gabriel bezszelestnie sunął po zimnym marmurze i parkietach, cicho przemykał przez rzeźbione drewniane drzwi, zaglądał za gobeliny. W bibliotece odnalazł kilka tysięcy woluminów pachnących elegancką skórą. W jednym z pomieszczeń stały grube oprawne tomy wypełnione dokumentami finansowymi. Gabriel poprosił Yaritoma, by przeczytał i zapamiętał je wszystkie — zadanie dość łatwe, jeśli uwzględnić pojemność jego reno. Clancy dotarła do głównej sypialni i przylegającego do niej gabinetu. Ostrożnie otworzyła wytrychem zamek w biurku gospodarza: jak chińska układanka rozwinęło się w wyszukany sekretarzyk z czereśniowego drewna, pełen wysuwanych blatów, szufladek, schowków i półek na różne papiery. Mebel zdobiły inkrustacje z kości słoniowej i złotego drutu. Gabriel rozpoznał ten model. Produkt Warsztatów na Illyricum.

Nie rozbawiło go to.

Przeczytał i zapamiętał odkryte w biurku stosy korespondencji listy do lorda Sergiusa od rozmaitych ludzi, głównie sprawy handlowe (importowany marmur do nowego kominka przyczyniał wszystkim mnóstwa kłopotów), albo liściki od znajomych o tym, kto z gości przybędzie i kiedy. Kopie korespondencji Sergiusa, starannie poklasyfikowane przez jego sekretarza, dotyczyły spraw równie przyziemnych. Tajemnych schowków ani szuflad nie znaleziono.

Sekretna szuflada Saiga znajdowała się oczywiście w jego reno. Nie musiał niczego zapisywać.

Nie objawiły się żadne energie, nie włączyły alarmy. Nie odkryto nic ważnego prócz faktu, że Saigo grał rolę Sergiusa z pracochłonną dokładnością, jakiej można było po nim oczekiwać. Gabriel z towarzyszami opuścił dom. Pozostawili za sobą w różnych miejscach urządzenia podsłuchowe — obecnie obawa przed zdemaskowaniem miała drugorzędne znaczenie.

Świtało, gdy Gabriel i Clancy położyli się do łóżka, wślizgując się pod haftowaną narzutę. Zajazd na Saiga — w zasadzie był to tylko gest — nie udał się, pozostała im tylko rozpacz. Gabriel i Clancy całowali się, obejmowali, kochali. Gabriel starał się wykazać jak największą czułość i delikatność. Miłość nie powinna kolidować z żałobą, myślał. A kościany flet powinien harmonizować — z wdziękiem, smutkiem i miłością — z fletnią Pana.

Dwoje ludzi, pisała w jego mózgu Psyche, opuszczonych i daleko od domu.


Gabriel spał krótko, potem zostawił Clancy w ogromnym łożu, włożył brokatowy szlafrok i obudził jednego ze służących, by podał mu herbatę — miejscowe zwyczaje nie pozwalały na inny tryb załatwiania takich spraw. Wypił i wyglądał przez okno, obserwując, jak jasnobrązowa kamienna ściana sąsiedniego domu staje się złota, gdy pada na nią odbite od szyb w rombowych oknach czerwone światło słoneczne.

Daimony buszowały w jego myślach, spierały się o plan na przyszłość. Sądził, że dowie się od Remmy’ego, gdzie znajduje się wiejska posiadłość Sergiusa.

Zlokalizowanie Sergiusa-Saiga, zawsze było jednym z jego celów, jednak jeszcze przed paroma godzinami nie miało ono wysokiego priorytetu. Gabrielowi wystarczyło czekanie w Vila Real, aż dojrzeją jego własne plany.

Teraz tempo narzucał kto inny. Koniecznie musiał wiedzieć, czy zdoła dotrzeć do wiejskiej siedziby Sergiusa w ciągu trzydziestu godzin, zanim ogłoszony zostanie alarm BŁYSK. Nie wiedział jednak, jak tę informację uzyskać.

Chciał wysłać do Remmy’ego pilny bilet, ale zrezygnował w ciągu ostatnich kilku dni wystarczająco już niepokoił tego młodego człowieka.

Może zbudzić sługi w miejskim domu Sergiusa, mówiąc im, że zamierza wysłać do niego list, myślał Gabriel.

Widział dym wydobywający się z kilkunastu kominów. Rozpalano w piecach, przygotowywano śniadanie dla służby. Panowie i ich flamy ściskali się pod pierzynami. Wkrótce fala żebraków zajmie swe zwykłe stanowiska w bramach domów.

A daleko stąd rasa ludzka może niebawem rozpocząć wojnę, jakiej żaden człowiek nie jest sobie w stanie wyobrazić.

Rozległ się donośny odgłos kopyt. Jeździec wyjechał zza rogu, smagnął konia biczem, pędził ulicą. Przy bramie Gabriela zwolnił, dziko rozejrzał się wokół, potem brutalnie szarpnął lejcami i wjechał pod łuk bramy, na dziedziniec domu Gabriela, znikając mu z oczu.

Gabriel czekał chwilę, by przekonać się, czy przybysz nie dzwoni do innego apartamentu, lecz czuł, że to do niego. Rzeczywiście. Posłał zaspanego sługę, by otworzył drzwi, a potem czekał cierpliwie, aż przedstawią mu gościa.

— Hrabia Magnus z Constantiny — zameldował sługa.

Hrabia Magnus był wysokim, chudym młodym człowiekiem o długich, cienkich, strzyżonych brzytwą wąsach, które ciągnęły się aż do bokobrodów tuż pod uszami. Kosmetyki nie mogły ukryć wad skóry. Miał sękate przeguby, blond włosy spadały mu na oko. Zachował własne brwi, ale henną pomalował je na czerwono.

— Przypuszczam, że jest pan jednym z krewnych lorda Remmy’ego? — rzekł Gabriel. Rodzinne podobieństwo było dość wyraźne.

— Jego starszym b… bratem, Wasza Wysokość. — Na głosce zwartej zająknął się nieco. — Czy wie pan, gdzie on jest?

Gabriel wysłał swym daimonom sygnał alarmowy.

— Ostatnio widziałem go wczoraj po południu, w mieszkaniu w Santa Leofra. Był tak miły, że zakwaterował mnie na kilka dni i…

Magnus machnął ręką.

— To wszystko wiem, Wasza Wysokość. Ale nigdzie go nie można znaleźć i doszły nas słuchy, że go aresztowano. Jeden z naszych s… — Przerwał, jego niebieskie oczy nerwowo mrugały. Gabriel widział, że Magnusowi zaciął się język na słowie sąsiad. — …jeden z naszych znajomych twierdzi, że zabrano go wczoraj wczesnym wieczorem, na Vila Real.

To wymierzone w ciebie — rzekł Mataglap.

Zgoda — odparł Horus.

To ma związek z całą sprawą — mówił natarczywie Mataglap. — Zniszczenie Cressidy, Remmy aresztowany tego samego wieczora, gdy planujesz włamanie do domu Saiga…

— Ujęty, kiedy wracał do domu? — uściślił Gabriel.

— Tak, Wasza Wysokość. Ale nasz s… — Mrugnięcie. — …nasz świadek powiedział, że nie ma pewności, czy to rzeczywiście Remmy. Mężczyznę odpowiadającego jego rysopisowi dogoniło kilku jeźdźców, a potem go uprowadziło. Jeden z nich machał czymś, co, jak twierdził, było nakazem.

— Czy był to Żółty Nakaz z Węzłem i Pieczęcią?

Magnus wydawał się zdziwiony, że Gabriel zna takie szczegóły.

— Mało prawdopodobne — rzekł. — Nakaz królewski wykonaliby członkowie Guardia Real, Kirasjerzy lub Konnica, i przedstawiliby się od razu. Mogliby go również ująć w dzielnicy Santa Leofra, zamiast czekać na niego na gościńcu.

— Więc któż jeszcze mógł to uczynić?

Magnus przybrał nieco wyzywający wyraz twarzy.

— Miałem nadzieję, że Wasza Wysokość mi to powie.

W głowie Gabriela gorączkowo spekulowały daimony. Kazał się im uciszyć.

— Obawiam się, że nie wiem — oznajmił. — Kto jeszcze ma władzę, by dokonać takiego aresztowania?

— Każdy, kto przekona sędziego, by podpisał nakaz. A w mieście mamy przeszło stu sędziów.

— Jeśli miałbym kogoś podejrzewać, wskazałbym księcia Adriana — rzekł Gabriel. — On postanowił zostać moim wrogiem.

Oczy Magnusa nieco się rozszerzyły.

— Iuso — powiedział. — A mego ojca nie ma w mieście.

BŁYSK ‹Priorytet 1› — wysłał Gabriel. — Przygotować powóz, osiodłać konie. Przygotować się do ewakuacji.

— Którego sędziego namówiłby Adrian? Do którego więzienia mogli wsadzić Remmy’ego?

Magnus strzasnął dłońmi.

— Santo Marco. Jaskinie. Stare Wrota. Po prostu każde więzienie jest możliwe. — W oczach miał trwogę. — Chyba że aresztowali go Wasale Argosy. Peregrino ma władzę sędziowską, a Adrian jest jego sprzymierzeńcem. W takim przypadku zabrali go do S… Starej Świątyni. Nikt stamtąd nie wychodzi. Bardzo prawdopodobne, że go tam t… — zająknął się i przerwał. Powieki mu drgały.

Torturują. Magnus nie musiał tego wypowiadać do końca.

W głębi pokoju coś się poruszyło. W drzwiach, za plecami Magnusa, stanęła cicho doktor Clancy. Miała na sobie tylko nocną koszulę. Gabriel widział pistolet w jej dłoni.

Nie jesteśmy w tej chwili bezpośrednio zagrożeni — nadal. — Niech jednak stajenni zamkną wrota od ulicy.

Clancy znikła jak duch.

— Czy może pan wysłać ludzi, by się dowiedzieli? — zapytał Gabriel. Magnus szarpnął podbródkiem.

— Wysłałbym sługi do więzienia, lecz mogą stamtąd nie powrócić.

— W takim przypadku będzie pan wiedział, w którym więzieniu przebywa lord Remmy, prawda?

Przez twarz Magnusa przemknął uśmiech zrozumienia.

— A ino. Tak uczynię. I wyślę ich z sakiewką, by strażnicy byli mniej srodzy.

— Czy jesteś zasobny, Jaśnie Panie? Mógłbym dać ci pieniądze?

— Lord D… — mrugnięcie — mój ojciec zaopatrzył mnie wystarczająco, dziękuję.

— Czy masz, panie, sprzymierzeńców? Czy możesz posłać słowo do członków Starego Dworu, że jeden z nich został wtrącony do więzienia, prawdopodobnie przez drugie stronnictwo?

— Ach. — Magnus oblizał wargi. — Tak, mogę to zrobić.

— Kto może zarządzić uwolnienie lorda Remmy’ego mimo nakazu sędziego?

— Oczywiście król. Nowy kanclerz, ale to człowiek Adriana. Zgromadzenie sędziów, jednak ono zbiera się dopiero jesienią. Główny s… sędzia, lecz to szalony starzec, zamknięty na poddaszu.

— Ty panie i twoi sprzymierzeńcy musicie natychmiast przedstawić petycję królowi.

— T… tak. — Westchnął, odgarnął włosy z oczu. — Tyle jest do roboty, a ja nie jestem przyzwyczajony do… — potrząsnął głową. — Dzięki ci za uwagę, Wasza Wysokość.

— Czy wie pan, gdzie znajduje się wiejska siedziba Sergiusa? — spytał Gabriel.

Magnus zrobił zaskoczoną minę.

— Diuka Sergiusa? Królewskiego przyjaciela? Ja… on… mieszka w Ocarnio. W swoim bajecznym domu.

— Jak szybko dociera tam poczta?

— Tydzień. Może pięć dni.

Możemy się pożegnać z uderzeniem wyprzedzającym — zabrzmiała gorzka uwaga Horusa.

Gabriel pomyślał o miliardach ofiar. O Remmym marniejącym w więziennej celi.

Przynajmniej w jednej z tych spraw mógł coś uczynić.

— Przypuszczasz, panie, że Sergius będzie interweniował? — spytał Marcus.

— Napiszę do niego i zobaczymy — odrzekł Gabriel. — On i ja… znamy się dobrze. Może jednak lepiej dotrzeć najpierw do króla.

— Eeee… tak. — Magnus starał się podjąć decyzję.

— Czy mógłby mnie pan przedstawić królowi?

— Ach… jeśli sobie życzysz, panie.

— Po pierwsze, muszę znaleźć mieszkanie w dzielnicy Santa Leofra, na wypadek, gdyby ci aresztujący szukali również mnie. Wyślij, panie, twe sługi do różnych więzień, a potem spotkamy się w mieście, zgoda? Około drugiego gongu porannej straży?

W oczach Magnusa pojawił się wyraz zdecydowania.

— Tak. Bardzo dobrze, Wasza Wysokość.

— W karczmie zwanej „Orzeł”. Znasz ją, panie? — Gabriel dostrzegł tę gospodę, gdy kursował między swoim mieszkaniem a garsonierą Remmy’ego.

— W dzielnicy Santa Leofra? Nie… ale d… dzielnica jest mała. Znajdę to miejsce.

— Czy jesteś tego pewien, Aristosie? — zapytała Clancy po wyjściu Magnusa.

Razem z Gabrielem obserwowała przez okno, jak Biały Niedźwiedź, Yaritomo i słudzy Gabriela pakują rzeczy do powozu — książę i jego metresa byli oczywiście zbyt dostojni, by sami robić takie rzeczy.

— Rozumiem, dlaczego chcesz wyciągnąć Remmy’ego — powiedziała. — Jeśli jednak zamierzamy przeszkodzić w planach Saiga, może nam zabraknąć czasu. A jeśli opuścisz kraj, Wasale Argosy nie będą mieli powodu przetrzymywać Remmy’ego.

— Nie będą mieli również powodów, by zostawić go przy życiu odrzekł Gabriel.

Pomyślał o Czarnookim Duchu rozerwanym na strzępy i wyrzuconym w Pustkę, o innych, którzy razem z nim zginęli i nie zostały po nich nawet atomy. O torturowanym Remmym, pozbawionym wsparcia całej techniki zwalczania bólu, którą dysponował lud Gabriela.

Yaritomo, podczas obrzędu Kavandi, torturował samego siebie, chcąc doznać oświecenia. Ktoś nawet tak młody jak on, kto świadomie potrafi kontrolować rozszerzanie się naczynek włosowatych, znosił tortury lepiej od Remmy’ego.

— Od tej chwili wszyscy trzymamy się razem — powiedział Gabriel. — Zwyciężymy lub zginiemy.

Clancy spojrzała na niego uważnie. Wiedział, że się z nim nie zgadza, nie można bowiem kłaść na szali życia jednego człowieka, od urodzenia skazanego na barbarzyństwo, a na drugiej szali istnienia miliardów.

Oboje zachowywali się irracjonalnie. On pragnął uratować przyjaciela, choćby musiał odłożyć spotkanie z Saigiem; ona zaś w kryzysowej sytuacji zaproponowała włamanie do pustego domu.

— Rozumiem — powiedziała.

Jeśli przeżyje, zostanie Ariste, myślał Gabriel. Rozwijała własny styl podejmowania decyzji oraz ich realizacji. No tak, ale czy pozostaną jeszcze jacyś Aristoi, by przeprowadzić egzaminy?


W „Orle” podawano piwo przyprawiane malinami i twardy chleb o smaku trocin. Gabriel pozostawił jedno i drugie nietknięte na stole i słuchał raportu hrabiego Magnusa.

— To S… Stara Świątynia, Wasza Wysokość — mówił Magnus. — Oficer na służbie zaprzeczył, ale jeden ze strażników, kiedy kilka monet rozwiązało mu j… — mrugnięcie — mu mowę, powiedział, że wczoraj wieczór przywieziono kogoś o rysopisie pasującym do Remmy’ego, razem z dwoma innymi mężczyznami.

— Dwoma innymi? — powtórzył Gabriel. — Nie wiesz, panie…?

— Nie, Wasza Wysokość. — Twarz Magnusa przybrała oskarżycielski wyraz. — A ty, panie, nie wiesz? Jeśli bowiem nie został aresztowany w związku z tobą, wasza wysokość, to nie wyobrażam sobie, za co go mogli aresztować.

Gabriel przyoblekł twarz w wyraz głębokiej szczerości.

— Klnę się, że nie wiem, Jaśnie Panie. Znam tu niewielu ludzi i według mojej wiedzy nikt z mych znajomych nie został uwięziony.

Sala pachniała rozlanym piwem i kiełbasą z czosnkiem. Od niskiego stropu odbijał się echem śmiech. Klienci pochodzili z różnych warstw społecznych — podupadli arystokraci ocierali się łokciami o wyrobników. Żadnych kobiet, prócz ubranej po męsku Clancy. Nie uważano tej karczmy za miejsce stosowne dla kobiet nawet najbardziej wątpliwej konduity.

Clancy, Quiller i Biały Niedźwiedź siedzieli na ławach przy stole Gabriela, oddzielając Gabriela od podsłuchiwaczy. Yaritomo trzymał straż na zewnątrz; pilnował, by żaden szpieg nie wałęsał się po ulicy.

Gabriel spojrzał Magnusowi w oczy.

— Co się dzieje na takich śledztwach? Przez co musi przejść Remmy?

Magnus zamilkł. Na jego twarzy odbiła się trwoga. Potem wziął się w garść.

— To zależy od tego, ile dają sobie czasu. Zwykle pokazują więźniowi… instrumenty… i objaśniają ich działanie, po czym zostawiają więźnia jakiś czas w celi, żeby o tym pomyślał. Wielu oświadcza wtedy, że chce wszystko wyznać. Jeśli jednak Wasalom się spieszy, zaczynają natychmiast od środków nadzwyczajnej sprawiedliwości.

— Jak sądzisz, panie, jakie jest ich podejście w tym wypadku?

Magnus potrząsnął głową. Ręce mu drżały.

— Nie wiem, Wasza Wysokość. Wzięli go na gościńcu, by nikt się nie dowiedział, i uwięzili go razem z dwoma innymi. On często spędzał noce w swej garsonierze lub z przyjaciółmi, więc zakładali, że nikt nie zaniepokoi się jego zniknięciem. Dopiero mój sługa rozpytywał o niego. Może najpierw badali tamtych innych, albo… — w oczach Magnusa pojawiły się łzy. — Nie rozumiem tego, Wasza Wysokość! W naszej rodzinie nikt nigdy nie należał do zakazanych sekt, a Remmy to pobożny chłopak. Nigdy nie wypowiadał nieortodoksyjnych myśli r… religijnych. Czemu Wasale mieliby się nim interesować?

Gabriel położył mu dłoń na ramieniu.

— Odwagi. Wyciągniemy go stamtąd.

Magnus zamrugał, zadrżał.

— Dziękuję. Choć nie wiem, jak tego dokonać.

— To ty, panie, powinieneś mi udzielić wskazówek — stwierdził poważnie Gabriel. — Mówiłeś, panie, że król musiałby wydać nakaz zwolnienia Remmy’ego. Jaka jest procedura?

Magnus wytarł oczy, nachmurzył się.

— Zwykłe polecenie zwolnienia, przekazane przez biuro kanclerza. Natomiast Żółty Nakaz z Węzłem i Pieczęcią może polecić przeniesienie więźnia do więzienia królewskiego.

Formalności w biurze kanclerza potrwają zbyt długo, myślał Gabriel.

— Jak wygląda Żółty Nakaz? — zapytał. — Czy rzeczywiście jest żółty?

— W dawnych czasach był to specjalny pergamin zabarwiony szafranem. Tylko król mógł mieć taki pergamin. Ale potem stary król oddał monopol na szafran dziadkowi Adriana i teraz nakaz spisywany jest na zwykłym pergaminie owiniętym żółtą wstążką.

— A Węzeł i Pieczęć?

— Czy Wasza Wysokość rozważa możliwość podrobienia dokumentu? T… to niemożliwe. Pieczęć to oczywiście pieczęć królewska. Wielkości małego talerzyka, odciśnięta w wosku przez Sekretarza Pieczęci. Węzeł to specjalnie przepleciony sznurek, częściowo ukryty pod woskiem. Ma długość, o, taką, na rozstaw dłoni, a na sznurek nanizane są małe paciorki. Każdy monarcha ma inny wzór. Uważa się, że tylko Sekretarz Węzła i król wiedzą, jak go zawiązać. Jest bardzo skomplikowany, jak makrama.

— Ale oczywiście niektórzy ludzie to wiedzą.

— Innym ludziom tylko się zdaje, że wiedzą.

Gabriel odchylił się do tyłu, skrzyżował ramiona.

— Przypomnij sobie, Jaśnie Panie, czy w twoim domu są jakieś dokumenty z królewską pieczęcią?

Magnus przygryzł wargę.

— Tak. Dwie lub trzy proklamacje królewskie z podziękowaniami dla ojca za oddane usługi. Ale nie mają Węzłów. Tylko rozkazy królewskie opatruje się Węzłami, a listy i proklamacje są bez Węzłów.

— Przynieś dokumenty. Zdejmiemy pieczęcie. Znajdę sposób na wykonanie Węzła, a potem będziesz mi, panie, potrzebny, by sprawdzić, czy sformułowania są poprawne.

Oczy Magnusa rozszerzyły się, powoli potrząsnął głową.

— To na nic, Wasza Wysokość. Podrobienie nakazu królewskiego oznacza śmierć.

— Twoje imię, panie, nigdy nie zostanie wymienione. Sam dostarczę nakaz, a potem albo blefując stamtąd wyjdę, albo zginę.

Albo jak Samson zburzę Świątynię, pomyślał, lecz nie powiedział tego głośno.

Magnus spojrzał ostro.

— Z całym szacunkiem, Wasza Wysokość, lecz jeśli zostaniesz, panie, schwytany, być może nie od ciebie będzie zależeć, jakie podasz im nazwiska.

Magnus, zaintrygowany planem, nie jąkał się już. Gabriel nachylił się ku niemu, uniósł swój środek ciężkości nad środkiem ciężkości Magnusa, wezwał swe daimony, by zapłonęły w jego wzroku.

— Od Remmy’ego też nie zależy, jakie wymieni nazwiska oświadczył. — Pragnąłbym właśnie przywrócić mu swobodę wyboru w tej sprawie.

Magnus zastanawiał się chwilę.

— Po południu złożę petycję do króla — oznajmił. — Jeśli ten sposób zawiedzie, postąpię zgodnie z twą sugestią, panie.

— Czy tymczasem możesz mi przysłać pieczęcie, panie?

Magnus westchnął, jakby spojrzał w okropny świat niewiadomych konsekwencji.

— Zgoda — rzekł.

— Powiadasz, panie, że Żółte Nakazy dostarcza Żółta Konnica? Kirasjerzy? Kto jeszcze?

Guardia Real.

Gabriel zwrócił się do Clancy.

— Masz najpewniejsze ręce, pani doktor. Kup, proszę, na targu kilka dużych pieczęci i wosk i poćwicz ich przenoszenie.

— Tak, książę Ghibreel.

Biały Niedźwiedź i Yaritomo znajdą mundury, pomyślał. A on przecież zna osobiście Sekretarza Węzła.

Plan nabierał realnych kształtów.


W czasie pierwszego gongu drugiej nocnej straży dokument był gotowy. Gabriel złożył wizytę Geriusowi, Sekretarzowi Węzła, by podziękować mu za pomoc w związku z pojedynkiem. Przyniósł ze sobą podarunek — odrzuconą przez Adriana srebrną szkatułkę Celliniego. Nad kielichem słodkiego wina poruszył temat królewskich węzłów. Hrabia Gerius uprzejmie pokazał mu kilka próbek z zamkniętego na klucz pancernego kufra, a reno Gabriela pośpiesznie zapamiętało układ splotów i skonstruowało model matematyczny węzła. Później tego dnia palce Gabriela, korzystając z uzyskanego wzoru, sporządziły kopię węzła.

Yaritomo i Biały Niedźwiedź, pod pozorem poszukiwania strojów na bal maskowy, zbadali sprawę mundurów. Żołnierze Żółtej Konnicy mieli skórzane płaszcze barwione szafranem, dostępnym jedynie w magazynach księcia Adriana, natomiast Kirasjerzy na służbie nosili zbroje pobierane z królewskiego arsenału.

Wrócili w strojach Gwardzistów. Mundur stanowiły: kapelusz z piórem, niebieski surdut i spodnie, czerwone epolety. Koszulę, buty, a nawet krój surduta pozostawiono osobistemu uznaniu.

Clancy, po krótkim treningu, zdjęła wszystkie trzy pieczęcie gorącym skalpelem. Jedna z nich trochę się pomarszczyła, lecz pozostałe dwie wypadły idealnie.

Quiller, dając wyraz swoim staromodnym umiejętnościom sekretarskim, pięknie wykaligrafował na pergaminie rozkaz królewski.

Magnus powrócił z pałacu rozczarowany. Król większość wiosennych dni spędzał na polowaniach w królewskim parku, a w pozostałym czasie pracował szybko. Poświęcił Magnusowi kilka sekund, ale obiecał, że zleci wyjaśnienie sprawy kanclerzowi.

— O tej obietnicy zapomni albo król, albo kanclerz — przewidywał Magnus.

Gabriel podsunął mu pergamin do przeczytania.

— Czy taki szkic ujdzie? — zapytał.


Gabriel wyszedł z powozu. Czuł na skórze lekką mżawkę. Chłodne wiosenne powietrze przesycał ciężki drzewny dym. Gabriel poprawił na ramieniu białą szarfę oficerską, spojrzał na Clancy siedzącą na pudle powozu obok Białego Niedźwiedzia i zasalutował, dotykając ronda kapelusza zwiniętym w rulon Żółtym Nakazem.

Powodzenia, Aristosie — nadała.

Konie wierzgały niecierpliwie. Powóz specjalnie wynajęto. Kareta Gabriela zbyt rzucała się w oczy. Ten powóz był lżejszy i szybszy, lecz konie spisywały się gorzej, nie reagowały tak posłusznie na niedoświadczone ręce Białego Niedźwiedzia.

Jeśli nie wrócę, czyń, co uznasz za stosowne — nadał Gabriel. — Ty będziesz dowodziła.

Gabriel w asyście Quillera i Yaritoma, z warczącymi daimonami w głowie, podszedł przez most zwodzony do więziennej bramy. Wszyscy mieli na sobie ciężkie płaszcze, które powiewały z tyłu. Miało to im nadać bardziej imponujący wygląd. Zmienili sobie twarze makijażem z bieli ołowiowej. Każdy z nich zgolił brwi i wyrysował je na nowo, tak by nadać wyniosłość swemu obliczu.

Jak poinformowano Gabriela, Stara Świątynia rzeczywiście w dawnych pogańskich czasach była miejscem kultu, zamienionym potem w fortecę przez zwycięskich Ketshańczyków. Po świątyni nie pozostał jednak ślad — żadnych żłobkowanych kolumn, ani wdzięcznych wysokich łuków. Teraz przysadziste mury z szarego kamienia z okrągłymi wieżami po rogach otaczała sucha fosa napełniona częściowo śmieciem i ludzkimi odchodami.

Obcasy trzech towarzyszy dudniły głucho na zwodzonym moście. Nikt ich nie zatrzymywał. Doszli do masywnych drewnianych wrót, które w jednym ze skrzydeł miały drzwi wielkości człowieka. Gabriel dostrzegł w ciemności w górze stare żelazne strzemię na łańcuchu, służącym za rączkę do dzwonka. Pociągnął za nią, usłyszał nad głową brzęk i czekał na odzew.

Que vá? — Z umieszczonego nad bramą okna w kształcie krzyża dobiegł dudniący głos.

Gabriel odstąpił nieco, uniósł podbródek w sposób wyrażający pewność siebie i wyższość.

— Otwierać w imieniu Jego Prawowiernej Wysokości — zawołał. Pomachał rulonem. — Mamy Żółty Nakaz.

Zapadła chwila nabrzmiałej niepewnością ciszy.

— Zawołam oficera straży.

— Człowieku, najpierw otwórz drzwi! Sprawy króla nie będą czekać. Gitme-gitme!

Nie było odpowiedzi. Gabriel stal w lekkim rozkroku, ze skrzyżowanymi ramionami, obwiązany pergamin kołysał mu się w dłoni.

Drzwi otworzyły się z głuchym dźwiękiem. Ukazał się w nich strażnik — długie, cienkie wąsy, kolczyki, na metalowym wypolerowanym napierśniku wytłoczone jakieś znaki — po czym odstąpił, by przepuścić Gabriela z towarzyszami.

Drzwi zamykała zwykła drewniana belka wzmocniona żelazem. Łatwe do otwarcia od wewnątrz, gdyby okazało się to konieczne.

Wnętrze oświetlało tylko światło gwiazd, przenikające tu z otwartego, położonego w głębi bramy dziedzińca. Udoskonalone oczy Gabriela spisywały się nieźle, widziały w podczerwieni obraz rozżarzonego strażnika na tle chłodnych wilgotnych kamieni. W powietrzu unosił się zapach mokrej słomy i nawozu.

— Zaprowadzę was do chorążego — wybełkotał strażnik.

— Sprawy króla nie będą czekać — przypomniał mu Gabriel.

Strażnik poszedł w głąb dziedzińca, odwrócił się, poczłapał ku drzwiom, załomotał. Wnętrze Starej Świątyni tworzyło nieporządną gmatwaninę budynków, które przywarły do ścian fortu. Gabriel rozejrzał się, zapamiętał punkty charakterystyczne: główny budynek o ostrych rogach piętrzący się na wprost wrót — stołp, jak sądził; kaplicę o stromym dachu, sprawiającą wrażenie, że dodano ją później do całej konstrukcji, inne budynki, jakby koszary. Słyszał donośne męskie głosy dochodzące z wartowni, a potem jeden głos silniejszy.

— Kto to jest?

— Posłańcy od króla! Żółty Nakaz!

— Po chwili ciszy rozległ się odgłos człapania i brzęk zbroi. Gabriel wywnioskował, że oficer straży i jego koledzy usiłowali poprawić swą prezencję.

Gdzieś z przodu zarżał koń. Gabriel zapamiętał położenie stajni, na wypadek gdyby należało błyskawicznie się stąd wynieść lub przeprowadzić dywersję, podpalając słomę.

Drzwi się otworzyły, wionęło przesycone zapachem chmielu powietrze i wylała się z nich plama żółtego światła. Chorąży miał piętnaście, może szesnaście lat, pieprzyk na brodzie i nikły wąsik. Gabriel jak duch wychynął z ciemności i stanął nad nim groźnie.

— Senatorowie? — spytał chorąży.

Gabriel skierował ku niemu nakaz, jakby to był miecz.

— Żółty Nakaz z Węzłem i Pieczęcią — oświadczył. — Król chce, by więźnia, lorda Remmy’ego, przeniesiono do królewskiego więzienia w Forcie Makan.

Chorąży spojrzał na nakaz, lecz nie wziął go. Z tyłu za nim, na tle świetlnej plamy stali jego koledzy, inni młodzi oficerowie.

— Wydano mi rozkaz, bym mówił, że lorda Remmy’ego tutaj nie ma — rzekł chorąży.

Yaritomo zawarczał. Odzywa się Płonący Tygrys, wywnioskował Gabriel.

Zmrużył oczy i posunął się w przód, przybierając Drugą Postawę Wzbudzania Respektu.

— Czy zamierzasz osobiście poinformować o tym króla? Jeśli chcesz, zabiorę cię do Palaccio Real i będziesz mógł sam wyjaśnić swoje… instrukcje… Jego Wysokości.

Chorąży spojrzał rozszerzonymi oczami. Gabriel dźgnął rulonem w jego kierunku.

— Weź nakaz — rzekł, używając Podstawowej Modulacji Rozkazodawcy. — Czytaj! Potem albo zastosuj się do wyraźnego rozkazu króla, albo nie. — Głos Gabriela stał się jedwabisty. — Jak brzmi pańskie nazwisko, senatorze?

— Aaaa — Equito Pontus, senatorze.

Pontus wziął nakaz, zsunął szeroką żółtą wstęgę z końca zwoju, rozwinął pergamin i przysunął go bliżej latarni. Gabriel z towarzyszami weszli do pomieszczenia.

Koledzy Pontusa wstali, uśmiechając się uprzejmie. Gabriel chłodno patrzył im w twarze. Pokój był mały, ogień nieprzyjemnie dymił, niebieskawa mgiełka gromadziła się pod stropem izby. Wewnątrz siedzieli czterej młodzi mężczyźni bez zbroi, w różnym stopniu pijani. Pontus, jako oficer na służbie, miał na sobie hełm z wytłaczanymi ornamentami, napierśnik i obojczyk. Wszyscy jednak nosili miecze.

Jeśli będzie to niezbędne — nadawał Gabriel do swych towarzyszy — unieszkodliwcie ich gołymi rękami. W walce używają wyłącznie swej broni, a my mamy znacznie więcej środków dłonie, stopy, łokcie, kolana, spryt i daimony. Miecze będą wyciągać powoli, a nie ma tu miejsca na wykonanie zamachu. Atakujcie ich szyje, by nie pozwolić na wezwanie pomocy.

Zrozumiałem — rzekł Yaritomo.

— Jak sobie życzysz, Aristos.

Przeczytawszy nakaz, Pontus nachmurzył się, po czym ruszył ku drzwiom.

— Muszę to skonsultować z kapitanem — oznajmił.

Gabriel zagrodził mu drogę ramieniem.

— Czyżby Jego Wysokość rozkazała ci konsultować się z kapitanem? — zapytał.

Pontus spojrzał na niego.

— Nie, senatorze — odparł.

— Wobec tego — znów Podstawowa Modulacja — sugeruję, byś robił to, co Jego Wysokość rozkazuje i nic więcej.

— Tak jest — dodał Quiller.

— Właśnie — rzekł Yaritomo.

Chóralne potwierdzenia miały wzmocnić słowa Gabriela. Pontus cofnął się o krok.

— To sprawa złożona — powiedział. — Lord Remmy jest właśnie przesłuchiwany i…

— Przyprowadź go — rozkazał śpiewnie Gabriel. — Jego wysokość go chce. Czy jeszcze trzeba tu deliberować?

— Już — rzekł Quiller.

Płonący Tygrys zawarczał.

— Zwłaszcza jeśli nie chcesz, by zabrano twą głowę tam, gdzie sam się nie wybierasz — dodał Gabriel.

W oczach chorążego mignęła niepewność.

— Tak — rzekł i szarpnął podbródkiem. — Natychmiast.

Gabriel przepuścił go i dopiero po chwili, już za późno, zorientował się, że Pontus zostawił Żółty Nakaz. Gabriel złożył ręce, popatrzył po pozostałych strażnikach i czekał. Poruszyli się niespokojnie. Jeden wypluł betel do trzymanego w dłoniach kubka.

— Napijecie się z nami, panowie senatorowie? — spytał strażnik.

— Nie mamy czasu — odrzekł Gabriel.

Chorążowie spojrzeli po sobie. Jeden odchrząknął.

— Mamy służbę jutro wcześnie rano — powiedział.

— Tak — zawtórował mu drugi.

— Czy panowie senatorowie zechcą nam wybaczyć?

Gabriel odstąpił od drzwi, przepuszczając strażników. „Lord Remmy jest obecnie przesłuchiwany”. Dreszcz niepokoju przebiegł mu po plecach. Wyobrażał sobie akcję ratunkową. Szarżuje do lochu, wymachuje nakazem i krzyczy: „Zaprzestańcie działań”.

W zasadzie to mniej więcej robili.

Czekał, a Horus przesyłał obiektywny opis wydarzeń do Clancy siedzącej na koźle powozu.

Mury fortecy, zimny kamień i jeszcze zimniejsze żelazo otaczały ich zewsząd.

Drzwi z łoskotem otwarły się i Gabriel zobaczył w podczerwieni obrazy ludzi wyłaniających się z tunelu pod kwadratowym stołpem. Było ich ze sześciu, w tym dwójka niosąca kogoś na noszach.

Krew Gabriela pulsowała mściwymi krzykami Mataglapa. Na dziedzińcu bezustannie mżyło.

Grupę wiódł szczupły duchowny z brodą w szpic, ubrany w skromną czarną szatę wdzianą na nieskazitelną koronkową koszulę. Na głowie miał dziwny filcowy kapelusz w kształcie obciętej piramidy, z rondem uniesionym nad uszami jak krótkie, niezbyt sprawne skrzydła przygotowane do lotu. Za nim szedł rycerz Pontus w swej zbroi, dwóch drabów o szerokich szczękach, w skórzanych fartuchach i z krótkimi mieczami — Gabriel dokładnie tak wyobrażał sobie oprawców — a za nimi para z noszami.

Remmy miał na sobie koszulę, nogi zakrywał mu koc. Nawet w tym nędznym świetle Gabriel widział zaognione otarcia na jego rękach, rany i siniaki na czole. Gdy dwaj strażnicy położyli nosze, rozległ się dźwięk łańcucha uderzającego o bruk. Zatem Remmy miał na nogach kajdany.

— O co chodzi z tym Żółtym Nakazem? — spytał ostro kapłan.

— Oto on, Ojcze — rzekł Gabriel.

Starał się mówić spokojnie, jak najniższym głosem, w nadziei, że Remmy nie zareaguje. Ten jednak drgnął, wychylił się gwałtownie z noszy, patrzył szeroko otwartymi podbitymi oczyma.

Gabriel, chcąc przyciągnąć uwagę do siebie, zerwał z głowy kapelusz i zamaszyście nim wywijał.

— Lord Miletio z Samandas — oznajmił.

Jak powiedział mu Magnus, była to postać prawdziwa, nowo wyznaczony gwardzista, który jeszcze nie dotarł z prowincji.

Kapłan spojrzał z irytacją przez ramię, najpierw na Remmy’ego, potem na Pontusa. Na barkach pobłyskiwały mu krople deszczu.

— Ten młokos — rzekł — nie podał twego nazwiska, panie.

— Z pewnością śpieszył się, by wypełnić rozkazy Jego Królewskiej Wysokości — odrzekł Gabriel.

Remmy uspokoił się, lecz jego twarz nadal wyrażała zdumienie. Gabriel obrzucił go obojętnym spojrzeniem (współczujący Miś lamentował mu w głowie), a potem sięgnął po pergamin.

— Chciałbyś, wielebny, przeczytać ten nakaz? — spytał.

Yaritomo — rzekł — uważaj na noszowych.

Gabriel wolał mieć rozstawione wszystkie figury, na wypadek gdyby wynikły nieprzyjemności.

Gdy kapłan i pierwsi strażnicy weszli do środka, Yaritomo wyślizgnął się w noc. Udał, że patrzy na Remmy’ego, a potem uprzejmie skinął głową pierwszemu z noszowych.

Kapłan trzymał nakaz przy lampie.

— Dano mi do zrozumienia — powiedział — że Jego Królewska Wysokość pragnie, by śledztwo toczyło się swoim torem.

— Widocznie Jego Królewska Wysokość zmienił zdanie — odparł Gabriel. — Przypuszczam, że takie są przywileje królów.

— Posuwaliśmy się naprzód. — Duchowny nie śpieszył się z nakazem. — Z ogromną niechęcią przerwałbym teraz tę sprawę. — Uniósł brew, spojrzał na Gabriela. — Czy Wasza Miłość zgodziłby się poczekać do chwili, gdy wyciągniemy całkowite wyznanie?

— Gubernator Fortu Makan może kontynuować przesłuchanie, kiedy królowi się to spodoba.

Na te słowa w oczach mnicha pojawiło się coś zimnego — daimōn nie nawykły, by krzyżowano mu plany. Gabriel go rozpoznał, i przeszedł go dreszcz podniecenia.

Oto prawdziwy wróg, myślał. Zdecydowany, drapieżny stwór, który czaił się w oczach kapłana, gdy obserwował przesłuchania więźniów, zadawał pytanie i słyszał wrzaski zwielokrotnione echem wśród szarych kamiennych murów.

— Aresztowanie jego wspólników opóźni się — stwierdził kapłan. — I mam nadzieję, że macie własne nosze. Zwichnęliśmy więźniowi kolana.

Augenblick w minutę wykonał sekcję daimōna kapłana.

Ustąpi tylko pod naciskiem większej siły i wycofa się z ostentacyjną niechęcią. Pozwól mu w jak największym stopniu zachować twarz.

Gabriel posunął się płynnie naprzód i stanął nad mężczyzną.

Rex vult, pater — rzekł po łacinie: król tego chce. Jeśli owinę swe rozkazy w obce słowa, zminimalizuję zakłopotanie kapłana wobec jego sług.

Przez twarz duchownego przemknął niechętny uśmiech i zamarł w jego nieludzkich oczach.

Bene dicis linguam doctam — rzekł: błogosławisz uczony język. Niezbyt dobra łacina, osądził Gabriel: Latine bene loąueris byłoby bliższe językowi Cycerona.

Magister meus diligentissimus erat — oświadczył Gabriel: mój nauczyciel był bardzo wymagający.

Kapłan zamrugał i daimōn się usunął. Było w nim coś ludzkiego, gdy się wyprostował i odłożył nakaz na stół.

Multarum linguarum peritissimum esse videris — odpowiedział: musisz być zapewne niezłym poliglotą, panie. — A, właśnie! — dodał zamyślony. — Czarownik, którego szukamy, znakomicie mówi wieloma językami…

Przerwał, w jego oczach pojawił się szok.

Zabić! — rozkazał po prostu Gabriel.

Kiedy dłoń Gabriela wystrzeliła krawędzią do przodu, by zmiażdżyć mu gardło, daimōn był już z powrotem w oczach kapłana. Gabriel odwrócił się na pięcie, zobaczył strażnika z ustami otwartymi do krzyku — uderzył nasadą prawej dłoni w rynienkę podnosową mężczyzny, odrzucając jego głowę tak, że lewa dłoń z palcami rozstawionymi w literę Y mogła zmiażdżyć tchawicę.

Equito Pontus po ciosie Quillera zatoczył się do tyłu i, grzechocząc zbroją, wpadł na plecy Gabriela. Ten sięgnął za siebie dłonią zagiętą w Małpim stylu, wymacał szczękę Pontusa, umieścił drugą dłoń na opancerzonym ramieniu i lekkim ruchem skręcił chłopakowi kark.

W następnej chwili jedynymi dźwiękami były głuche odgłosy padających ciał. Quiller, jeszcze przed zaatakowaniem Pontusa, wyjaśnił sprawę drugiego strażnika, a Yaritomo równie skutecznie usunął obu noszowych.

Nieporuszonym, obiektywnym tonem Horus opisał Clancy przebieg spotkania. Za drzwiami zaczął padać głośny zimny deszcz.

Kapłan, śmiertelnie się dławiąc, próbował doczołgać się do drzwi. Jego daimōn był niezwykle zdeterminowany. Gabriel postawił stopę na plecach duchownego i wgniótł go w ziemię.

Wnieście tu noszowych — rozkazał.

Oba ciała przyciągnięto do środka. Remmy patrzył osłupiały ze zgrozy. Po pewnym czasie grzechot i drgawki ustały.

— Ułóżmy ich tak, by wyglądało, że pozabijali się wzajemnie polecił Gabriel i wyciągnął z pochwy krótki miecz strażnika.

Taka mistyfikacja musi się wkrótce wydać, lecz na parę godzin może wprowadzić zamieszanie.

Po kilku chwilach Gabriel, trzymając podrobiony nakaz pod pachą, zamknął drzwi wartowni na klucz znaleziony u pasa Pontusa. Quiller i Yaritomo podnieśli nosze Remmy’ego i poszli ku wrotom. Zimny deszcz bił ich po ramionach. Gabriel na krótko wyszedł z roli, by uścisnąć dłoń Remmy’ego.

— Przepraszam, Ghibreel — wyszeptał Remmy głosem ochrypłym od wrzasku. — Wszystko im powiedziałem.

— To bez znaczenia — rzekł Gabriel i znowu zmienił się w Lorda Miletio, maszerującego wyniośle na czele swych ludzi. Strażnik, który ich przedtem wpuścił, bez słowa otwarł przed nimi bramę fortecy.

Ułożono Remmy’ego w powozie w jak najwygodniejszej pozycji. Clancy opatrywała zwichnięte kolana i skaleczenia.

Biały Niedźwiedź strzelił lejcami i powóz potoczył się w noc.

Gabriel zapominał już miasto Vila Real i jego mieszkańców. Prawdziwie pochłaniała go teraz wojna z Saigiem, osobista, nie wypowiedziana wojna, która miała się zacząć w ciągu kilku najbliższych dni.

Загрузка...