16

PABST:

Jak mam ocenić jeden punkt danych eksperymentalnych?

Reakcja na bodziec!


Pierwszym doznaniem Gabriela było poczucie straty. W umyśle miał próżnię, puste miejsce, gdzie kiedyś przebywały… głosy?… Teraz panowała pustka napełniona jedynie bolesnym smutkiem. Zgubiłem je, pomyślał. I być może moja strona przegrała wojnę.

Ta myśl wybuchła mu w mózgu ognistą falą. Rozbudził się gwałtownie, skoczył na równe nogi, przyjął Postawę Gotowości.

Przed nim stał lord Sergius, ubrany tylko w proste, workowate bawełniane spodnie, białą koszulę, ocieplaną kurtkę, czarne pantofle na bosych stopach. Znowu wyglądał jak woźnica Gury: łysy, z rozczapierzonymi, białymi wąsami. Stał w nieco nieformalnej Drugiej Postawie Wzbudzania Respektu.

— Pozdrowienia, Gabrielu Wissarionowiczu.

— Czy tym razem jesteś prawdziwy? — spytał Gabriel. Jego głos w pomieszczeniu brzmiał głucho.

Brzmiał samotnie.

Pokój w kształcie sześcianu o boku dziesięciu metrów obwieszony był ciemnoczerwonym aksamitem. Z sufitu zwisał masywny żyrandol; kryształy szkła kołysane lekko dalekim powiewem wprawiały rozproszone światło w rytmiczny ruch.

Gruby dywan pod stopami Gabriela wyprodukowały Warsztaty Illyriańskie w serii „Wiszący Ogród”. Gabriel zupełnie nie czuł satysfakcji z tego powodu.

— Tak — rzekł Gury. — Jestem oryginałem.

Gabriel rozejrzał się dookoła. Nie zauważył drzwi, strażników, rozmieszczonej broni. Miał na sobie taki sam prosty strój jak Gury. Włosy obcięto mu krótko, mniej więcej na centymetr; czoło swędziało go trochę w miejscu, gdzie odrastały brwi.

— Zastanawiasz się, czy jesteśmy sami? — spytał Gury. — Owszem. Nie mam przy sobie broni — tylko moje ciało i umysł. — Uniósł powieki, odsłaniając głębokie, przenikliwe oczy. — Możesz mnie zabić, jeśli chcesz. Spróbuj, jeśli myślisz, że dasz radę. Zdaje się, że właśnie tego pragniesz.

Gabriel wezwał swe daimony, lecz usłyszał tylko ciszę.

Nie było ich.

Stał zmartwiały, serce waliło mu z przerażenia. Impulsem przekazał polecenia swemu reno — nie otrzymał odpowiedzi.

Uświadomił sobie, że reno zostało wyłączone. A razem z nim automatyczna procedura budząca daimony, tę ich część, którą zmagazynowano w holograficznej pamięci reno. Oznaczało to, że odcięto mu najbardziej efektywne kanały łączności z daimonami.

Był sam. Głosy towarzyszące mu od osiemdziesięciu lat uciszono lub zredukowano do słabiutkich szeptów.

W żyłach miał trwogę. Czuł, jak na czaszce występują mu krople potu.

— Kim jesteś? — zapytał Gabriel.

W kącikach ust Gury’ego pojawił się leciutki, niewyraźny uśmiech.

— Ciekawe, czy zgadniesz.

Gabriel usiłował powstrzymać drżenie głosu. Dłonie mu dygotały, adrenalina wlewała się do krwiobiegu. Przycisnął ręce do ud, by zapanować nad tym.

— Mam nazywać cię Gury? A może wolisz Sergius?

— Jak ci wygodniej, Gabrielu. To bez znaczenia, wymyśliłem oba te imiona.

Gabriel oceniał dzielącą ich odległość. Siedem czy osiem metrów. Nim się do Gury’ego zbliży, ten zdąży przygotować kontratak.

Zastanawiał się, czy Gury był szczery, gdy mówił, że Gabriel może spróbować go zabić.

Po chwili refleksji doszedł do wniosku, że niewiele straci, jeśli po prostu spróbuje.

Ale jeszcze nie teraz. Jego ciało i umysł dygotały, nie osiągnęły pełnej koncentracji.

W końcu zwyczajnie poszedł naprzód, nie szarżował, nie wykonywał żadnych groźnych gestów. Stanął w Postawie Gotowości, dwa metry od Gury’ego. Ten zareagował jedynie w ten sposób, że przeniósł wzrok z twarzy Gabriela na środek jego ciała. Dzięki temu w polu postrzegania miał całą sylwetkę Gabriela, nie tylko tors.

— Co się stało z tamtym lordem Sergiusem w Romeon? — spytał Gabriel. Narzucił sobie spokojny rytm oddechu, próbując opanować odruchową, fizyczną reakcję strachu. — Nawiasem mówiąc, to majstersztyk. Stworzyć maszynę nie do odróżnienia od prawdziwego człowieka. Znacznie ulepszyłeś technikę kukiełek.

— Dziękuję. — Gury skinął głową, przyjmując komplement. — Oczywiście diuk Sergius zmarł. Kule poszarpały go na kawałki, a także jego siostrzeńca a zarazem spadkobiercę, więc raczej nie było innego wyjścia, jak zakończyć jego istnienie. — Gury nie potrudził się nawet, by przybrać zirytowaną minę. — Należy oczekiwać wspaniałego pogrzebu. Jego Prawowierna Wysokość będzie musiał sobie znaleźć innego doradcę.

— Może zostanie nim Saigo. Albo Zhenling. Choć z tego, co słyszałem o królu, nie potrafiłby trzymać z dala od niej rąk i nie zdążyłby nawet wysłuchać żadnej rady.

Na dźwięk imienia Zhenling w oczach Gury’ego pojawił się nieznaczny błysk.

— Niewykluczone — rzekł krótko.

Nadal niewzruszenie patrzył na Gabriela, w środek jego sylwetki.

Gabriel próbował rozluźnić mięśnie twarzy, przybrać swobodną postawę, patrzeć obojętnie. Nie chciał sygnalizować swych posunięć, a napięte ciało, kiedy każdy mięsień czeka w pełnej gotowości, wysyłało wiele znaków ostrzegawczych.

— A pokaz zaawansowanej techniki w Romeon? — zapytał. — Czy przewidujesz jakieś niepożądane konsekwencje?

— Łowcy czarownic ze stoli…

Gabriel ruszył. Postąpił naprzód lewą, wszedł w zwarcie, wyprowadził obrotowe kopnięcie prawą nogą w prawe kolano Gury’ego. To była finta, gdyż miał całkowitą pewność, że Gury uniknie tego ciosu, najprawdopodobniej uniesie nogę i przepuści pod nią kopniaka. Właśnie o to Gabrielowi chodziło, gdyż planował, że prawą stopę postawi z przodu, a następnie da nura, unikając ewentualnego kontrataku, i smagnie smoczym ogonem — obrotowym zamachem lewej nogi — by zlikwidować jedyną podporę, na której stał Gury.

Gdyby to się nie udało, Gabriel miał w rezerwie inne techniki, inne finty i ciosy. Z odpowiedniego punktu widzenia, wszystkie ataki to finty, z wyjątkiem tych, które dochodzą do celu.

Obrotowe kopnięcie wystrzeliło ku kolanu Gury’ego i ten zareagował zgodnie z oczekiwaniami — podniósł prawe kolano nad linię ciosu. Gabriel postawił prawą nogę, pochylił się, zamachnął lewą nogą…

Ogłuszył go ból, gdy Gury skoczył naprzód i, obniżając prawą stopę, dosięgnął lewej nerki Gabriela, wzmocniwszy ten cios całym ciężarem ciała. Smagająca noga Gabriela trafiła w próżnię. Gury stał teraz nad nim. Gabriel wyrzucił w górę łokieć, chcąc trafić go w krocze, lecz Gury odparował uderzenie i kopnął Gabriela w udo, w napięte mięśnie utrzymujące cały ciężar ciała. Gabriel syknął z bólu. Odtoczył się, próbując zwiększyć dzielącą ich odległość, lecz Gury za nim nie poszedł.

Gabriel wstał, zatoczył się — ból dźgał go w udo. Odzyskał równowagę.

Gury obserwował go uważnie w Postawie Gotowości. Jego twarz nie wyrażała ani wrogości, ani agresji.

Gabrielowi waliło serce. Ostrożnie, powoli oddychał; próbując się uspokoić.

— A więc, jak mówiłem, łowcy czarownic ze stolicy — kontynuował Gury łagodnym głosem. — Wasza broń to czary. Tak wytłumaczy się jej działanie. Poza tym jeden z waszej kompanii to więzień zbiegły ze Starej Świątyni. Świadkowie go rozpoznają.

Gabriel miał nadzieję, że na wzmiankę o Remmym zachował obojętny wyraz twarzy, jednak doznał wstrząsu, jakby ktoś nagle położył mu lód na karku.

Przeszedł do Czwartej Postawy Gotowości — stanął prawym bokiem ku Gury’emu. Mięsień zranionej nogi zadrgał, lewa dłoń skryta z tyłu, niewidoczna dla Gury’ego, kreśliła na udzie glif „strzeż się”.

Tzai, pomyślał.

— Nie rozpoznają go — stwierdził Gabriel. — Mężczyzna, który uciekł ze Świątyni, był okaleczony. A kiedy Remmy opuszczał Romeon, mógł maszerować i jeździć wierzchem.

Miał trudności ze skupieniem się na dwóch rzeczach naraz. Normalnie jego daimony lub reno mogły wykonywać zaśpiewy. Pozwalało to Gabrielowi na swobodną rozmowę.

Po prostu to zrób, pomyślał. Reno odgrywało tylko pomocniczą rolę. W razie konieczności wszystko potrafisz zrobić sam.

Tzai. Tzai. Dai.

— To uzdrowienie uznaliby również za czary — powiedział obojętnie Gury. — Ale może nie pojawią się żadne oskarżenia. Może ludzie zaczną sobie przypominać odgłosy strzałów, wielkie pistolety, strzelby, zabójców w czarnych maskach albo diabły z widłami… Takie racjonalizacje zdarzały się już wcześniej.

Dai, myślał Gabriel.

— Dlaczego pozwalasz, bym cię atakował? — zapytał.

— Chcę ci pokazać, że nie możesz wygrać — wyjaśnił Gury. — Zademonstrować, że nie możesz ze mną walczyć.

Giń, myślał Gabriel. Giń, giń, giń.

Metaliczny posmak zalał mu usta, gdy czekał na Głos. Nadszedł z wielkiej dali.

— Poddaj się.

— Przegrasz — ostrzegł Gury.

Giń, powtarzał Gabriel. Giń, giń giń.

Zaatakował, robiąc wykrok prawą stopą, a potem przenosząc na nią ciężar ciała, by wykonać hak lewą nogą z obrotem na pięcie. Wybrał atak kopaniem i obrót na niesprawnej prawej nodze właśnie dlatego, że Gury tego nie oczekiwał. Zacisnął zęby, gdy uszkodzony mięsień skręcił się w obrocie; Gabriel opanował jednak ból i dalej atakował cel.

Gury uniknął pierwszego ataku, a podczas drugiego postąpił naprzód i walnął Gabriela kolanem w prawe udo, dokładnie w chwili maksymalnego skrętu mięśnia. Kolano omal się nie ugięło, lecz Gabriel utrzymał wyprostowaną pozycję i bekhendem zadał cios kostkami palców w twarz Gury’ego. Ten zablokował cios poduszeczką dłoni, skierowaną w łokieć przeciwnika. Gabriel zdążył jednak wycofać cios i zgiąć łokieć akurat na czas, by uniknąć paraliżującego uderzenia w kość ramieniową.

A potem trwali w zwarciu, wykonując atak za atakiem. Gury wypuścił krótki cios. Gabriel sparował go blokowaniem odwróconą dłonią, wystrzelił z niej palcami ku oczom Gury’ego (giń!), Gury blokował cios łokciem, który potem pchnął pionowo w twarz przeciwnika. Gabriel sparował cios łokciem wzniesionym w górę, zapuścił szponiasty chwyt ku lędźwiom (giń!) dłonią drugiej ręki.

Cios odparowano pchnięciem w dół. Gabriel postąpił naprzód z łokciem skierowanym w podbródek Gury’ego (giń!), ten uniknął ciosu…

Gabriel stracił rachubę swych ataków. Dłonie, stopy, kolana, łokcie, przedramiona, blokowania ciałem, zamachy jedne tuż po drugich w szalonej sekwencji; każde uderzenie Gabriel zaznaczał żądnym krwi krzykiem.

Wreszcie trzask, ból. Rytm się załamał. Gabriel usiłował skupić myśli na tym, co się dzieje. Podcięto mu nogi. Rąbnął plecami w podłogę. Powietrze gwałtownie uszło mu z płuc. Czuł się tak, jakby spadł z drugiego piętra.

Przez chwilę leżał ogłuszony.

Gury spokojnie dał krok w tył, przerywając walkę.

— Złamałem ci obojczyk, Gabrielu — oznajmił. — Mam nadzieję, że zdołasz pokonać tę niedogodność.

Poddaj się. — Głos nalegał bardziej zdecydowanie.

— Przejrzałem cię na wylot, Gabrielu Wissarionowiczu — oświadczył Gury.

Gabriel uświadomił sobie, że zna, i to od dawna, imię Gury’ego.

Usiadł, skrzyżował nogi. Ból błąkał mu się w nerwach. Skoncentrował się, próbował go odegnać.

Wiedział, że Gury’emu pomagają daimony, analizując sytuację i wykorzystując każdą jego przewagę.

— Zabiję cię, kiedy wyleczysz mi obojczyk — oznajmił.

Gury skinął głową.

— Jak sobie życzysz.

Gabriel skłonił się uprzejmie.

— Dziękuję, Kapitanie Yuanie Aristos.

— Więc odgadłeś moje imię — rzekł Kapitan Yuan.

— Odgadłem? — odpowiedział Gabriel. — Skądże znowu.

Gabriel miał nadzieję, że zbije to Yuana z tropu. Ale nawet jeśli tak było, mężczyzna nie okazał tego po sobie.

Saigo i Zhenling weszli do pomieszczenia przez drzwi ukryte za rozsuwanymi gobelinami barwy ciemnego wina. Gabriel uważał, że nie były to kukiełki, lecz prawdziwi ludzie. Saigo poruszał się z typowym dla siebie ociąganiem, pozostawiając za sobą przelotne wrażenie melancholii. Zhenling maszerowała żwawa i obojętna.

Gabriel żałował, że nie ukrył w piersi bomby. Mógłby zlikwidować przywódców spisku w jednym wspaniałym akcie samozniszczenia.

Tymczasem siedział po turecku, a Saigo i Zhenling opatrywali jego obrażenia. Krótkie formuły przepływały mu przez mózg, próbował skontaktować się ze swymi daimonami. Otrzymał porcję nano, by zreperowały jego złamaną kość, ramię umieszczono na temblaku. Żadnych środków znieczulających, zauważył. A jednak nie bolało go zbyt mocno. Uszkodzenie uda znacznie bardziej dawało się we znaki.

— Przykro mi, że odniosłeś te wszystkie obrażenia, Gabrielu — powiedziała Zhenling łagodnym, przyjacielskim tonem.

— Zrób, co masz zrobić — odparł Gabriel — i odejdź.

Nie wyszła, lecz zajęła miejsce w pokoju, tworząc z Saigiem i Yuanem wielki krąg. Gabriel czuł w obojczyku rozkwitające ciepło — nanomechanizmy wykonywały swe zadanie.

— Gabrielu, powinieneś wstać i chodzić w koło — rzekł Yuan. — Ustawił dłoń w Mudrę Rozkazu.

— Nie.

— Czy jesteś już gotów wznowić ze mną walkę? — spytał Yuan. Jeśli tak, odeślę tych ludzi z pokoju i zaczniemy.

— Na razie nie jestem gotów.

— Walcz albo maszeruj w koło — rzekł Yuan. — Rozciągnięcie mięśni przy obu tych czynnościach przyniesie ci korzyści.

Gabriel czuł nieokreśloną presję poszczególnych części swej osobowości, które usiłowały się z nim skontaktować, lecz odczucia te nagle zdominował gryzący metaliczny smak w ustach, intensywny, niemal bolesny. I rozkaz Głosu:

— Podporządkuj się.

Może to dobry pomysł?

Gabriel wstał, zaczął chodzić po okręgu wyznaczonym położeniem Saiga, Zhenling i Kapitana Yuana. Uszkodzona noga zesztywniała, starał się rozciągać jej mięśnie. Przyszedł mu na myśl Boks Trzech Triftongów, stylu, w którym walczący, chodząc w koło, był zawsze przygotowany na atak i obronę we wszystkich kierunkach. Wyobrażał sobie różne wersje ataku i unicestwienia wroga.

Jeszcze nie teraz.

Chodził w ciszy. Twarz Saiga, jeśli nie liczyć stale obecnego w niej smutku, wyrażała wrogość. Zhenling natomiast — współczucie. Na twarzy Yuana malowały się jedynie powaga i czujność. Gabriel wiedział, że usiłują go zmęczyć, czekają, aż ból i wyczerpanie ogarną jego umysł. Giń, pomyślał.

Yuan przerwał przedłużającą się ciszę.

— Gabrielu Wissarionowiczu, czy zastanawiasz się, jaki jest nasz cel?

— Wszystko mi jedno, Yuanie.

— Budujemy alternatywną ludzkość, Gabrielu — rzekł Yuan. — Dłonie ułożył w mudry nauczające. — A razem z nią, alternatywną przyszłość.

Dłoń Gabriela złożyła się w Mudrę Odmowy.

— Widzę ludzi głodnych i torturowanych chorobami i ciemnotą — rzekł. — Widzę, jak zmienia się ich w potwory. I wszystko po to, by garstka spiskowców mogła zabawiać się w bogów.

— Respekt! — krzyknął nagle Saigo. — Jeśli chcesz żyć, okaż respekt Pierwszemu Aristosowi.

— Ofiaruję mu śmierć z mojej ręki — rzekł Gabriel.

Saigo odwrócił się do Kapitana Yuana. W jego ciemnych, smutnych oczach zabłysnął gniew.

— Jest zbyt niebezpieczny. Zabij go.

— Zobaczymy — odrzekł Yuan.

Saigo wyprostował się w Postawie Formalnego Szacunku. Gabriel miał ochotę walnąć go kopniakiem w odsłonięty brzuch, ale po chwili zastanowienia zrezygnował.

Chodził po kręgu.

— Zabawa w bogów? — powtórzył Yuan — Możliwe. A jednak się tym nie przejmuję. Wiesz czemu? Bo robię to od tysięcy lat.

Gabriel chodził w kółko. Ból w udzie zelżał. Ciepło promieniowało z jego ramienia.

— Twoja cywilizacja, Gabrielu, jest moim tworem — wyjaśnił Yuan. — Z rozproszonych, daleko wysuniętych przyczółków zbudowałem Logarchię. Ciebie też zbudowałem, Gabrielu.

— Jestem ci dozgonnie wdzięczny.

Saigo patrzył takim wzrokiem, jakby zamierzał skręcić Gabrielowi kark.

— To była wielka przygoda, Gabrielu — rzekł Yuan. — Codziennie nowe wyzwania, improwizacja. My wszyscy, którzy przeżyliśmy upadek Ziemi, byliśmy przerażeni naszą techniką, baliśmy się jej użyć, nawet jeśli miało to nam przynieść ocalenie. Ci, którzy odnieśli sukces, ci, których wiodłem, stali się pierwszymi Aristoi.

— Chyba znam te historie — oświadczył Gabriel. — Choć może przesadnie opisujesz swój własny wkład. Podstawy już wtedy były gotowe — wczesne badania tachjonowe, zasady techniki grawitacyjnej, sztuczna inteligencja wystarczająco rozwinięta, by przechować większość nieprzetworzonych danych Ziemi1.

— A któż miał wykorzystać te dane? — spytał Yuan. — Pan Wengong? Wspaniały człowiek, pozbawiony jednak ducha przywódczego. Ortega i Shankaracharya dysponowali znakomitym intelektem, ale zginęli, przeprowadzając doświadczenia z nano. Wskaźnik śmiertelności pierwszego pokolenia był zastraszający, znacznie większy niż widziałeś to nawet w barbarzyńskiej Vila Real. Za czyim przykładem mieli pójść ludzie, jeśli nie za przykładem osoby, która odniosła największy sukces?

— Krótko mówiąc, za twoim.

— Za moim.

— Nie bądź tak dumny z tego, co właśnie próbujesz zniszczyć, Aristosie. — Gabriel przesycił swój głos pogardą. — Sprowokowałeś wojnę domową, prawda? A propos, jak idzie twoim okrętom? Jak wielu niewinnych ludzi udało im się dotychczas ukatrupić?

— Saigo podniósł na Gabriela swe podkrążone oczy.

— Nikogo — rzekł. — Złamaliśmy twój szyfr, Gabrielu Wissarionowiczu. Posłaliśmy twoje hasełko z powrotem na Illyricum przed upływem twojego siedemdziesięciodwugodzinnego terminu. Uśmiechnął się. — Jedyne ofiary, to osoby z twojego statku. To ty ich tutaj przywiodłeś i jesteś winien ich śmierci.

Gabrielowi przeszedł po plecach dreszcz. Nie wiedział, czy ma być przerażony, że przegrał, czy szczęśliwy, że Logarchia nie została jednak wtrącona w bratobójczą wojnę.

Twarz oblekł w wyraz szyderstwa.

— Jedyne ofiary? A Ariste Cressida?

— Bardzo nam przykro, że zaszła taka konieczność — rzekła Zhenling głosem zbyt nerwowym, zbyt donośnym. Gabriel rzucił jej ostre spojrzenie.

— Jestem pewien, że dobrze przemyślałaś swoje usprawiedliwienia, Ariste — rzekł. — Proszę, oszczędź mi ich.

— Od naszego eksperymentu wiele zależy — oznajmił Saigo. Ofiary śmiertelne są godne pożałowania, lecz niezbędne.

— Ile ich jeszcze będzie? Z ilu kolejnych ofiar możesz siebie rozgrzeszyć? — pytał Gabriel. — Przysięgliście, że będziecie chronić ludzkość, dbać o nią, zapewniać wszystkim rozwój. Populacji całej planety narzuciliście kiłę, ospę, dur brzuszny, malarię, po czym zamknęliście dostęp do lekarstw. Ożywiliście geny odpowiedzialne za raka, drepanocyty, chorobę Taya-Sachsa i tysiące innych. Nie udostępniliście zabiegów przedłużających życie. Stoicie z boku, patrząc spokojnie jak dziesiątki tysięcy umierają z głodu.

— Twój punkt widzenia jest nazbyt ograniczony — oznajmił Saigo.

— Cóż robiliśmy innego od pozostałych Aristoi? — spytał Yuan. — Od pokoleń przycinano drzewo genetyczne ludzkości. Aristoi popierają geny użyteczne, pozwalają, by te, które uważa się za szkodliwe, nie wchodziły do obiegu. Albo też całkowicie je eliminują. My — moi koledzy i ja — zakwalifikowaliśmy zestawy porzuconych genów jako użyteczne.

— Schizofrenia użyteczna? — spytał ostro Gabriel. — Rak użyteczny? Choroba Huntingtona?

— Tak — oznajmił Yuan. Pozwolił sobie na uśmiech. — Sam robiłeś takie rzeczy. Twoje pokolenie małych śpiewaków operowych. Zdefiniowałeś dodatkową krtań jako „pożądaną” i spowodowałeś, że się pojawiła.

— Zależało mi na wykonaniu pieśni, wy natomiast wywołujecie wojny, zarazy, głód. To wszystko jest pożądane?

— Tak.

— Prześladowania religijne i bigoteria? Ciemnota? Wczesna i nikczemna śmierć?

— Godne ubolewania, lecz niezbędne. Tak jest.

— Gabrielu, przedstawiasz to jako coś ohydnego — rzuciła Zhenling. — Mylisz się. To największa przygoda w całej historii!

— Dla was. Nie dla miliardów stworzonych ludzi.

— My nigdy nie żyliśmy w tak pełny sposób, jak oni — powiedziała Zhenling. — Ludzkość wpadła w stagnację, Gabrielu. — Ariste złożyła dłonie w mudry nauczające, tak jak przedtem Yuan. — Demos są mili, grzeczni, pozbawieni agresji i zupełnie bez ikry. Aristoi debatują nad teorią Platona, tworzą stylizowane nierealności w oneirochrononie, badają ezoteryczne zagadnienia fizyki… Gdzie w tym wszystkim jest chwała?

— A jaką chwalę przynosi nędza i śmierć?

Saigo parsknął.

— Przed kilkoma miesiącami największym wyzwaniem dla ciebie było zakończenie opery — zauważył.

Gabriel uśmiechnął się.

— Zanim uznasz, że to nic trudnego, sam spróbuj tego kiedyś dokonać, Aristosie.

— Życie musi być czymś więcej niż wyborem, w którą sztuczność mamy się dziś zanurzyć — rzekł Yuan. — Każdy wybór powinien coś znaczyć. Kiedyś, po zniszczeniu Ziemi, każda decyzja, którą podejmowałem, rozstrzygała o życiu i śmierci.

— A więc przywróćmy te uderzające do głowy dni młodości, co? — rzekł Gabriel. Ramię mu ochłonęło; nano wykonały zadanie. Czuł śpiewające daimony, nie ich głos, lecz daleką obecność. Miał nadzieję, że uzyska od nich pomoc. Zatrzymał się przed Yuanem, zdjął temblak, przyjął postawę bojową.

— Jeśli inni zechcą nam wybaczyć — rzekł — chciałbym teraz zabić Yuana Aristosa.

Saigo chrząknął z irytacją. Yuan skłonił się przed nim i Zhenling, i poprosił, by wyszli.

Gabriel wykorzystał odgłos zamykanych drzwi jako sygnał do ataku, mając nadzieję, że ten drobny hałas zdekoncentruje Yuana, albo zagłuszy cichy odgłos nadciągającego uderzenia.

Yuan złamał mu nos, podudzie i pozostawił na podłodze powalonego i zakrwawionego.

Zhenling i Saigo wrócili, zaaplikowali mu nano.

— Spaceruj — rozkazał Yuan.

— Złamałeś mi nogę.

— To złamanie szczelinowe. Możesz z nim chodzić.

— Odmawiam.

— Wtedy złamię ci drugą nogę, co da ci dodatkową wymówkę, by zostać na ziemi.

Gabriel wstał i ruszył. Zaciskał zęby, gdyż ból palił mu włókna nerwowe. Krew kapała na illyriański dywan. Szok pourazowy wyssał ciepło z twarzy i dłoni.

— Ktoś z moich towarzyszy był zdania — rzekł — że motywem tego wszystkiego jest zwykły, potworny sadyzm. — Spojrzał na Yuana, na uważne, błyszczące oczy, skupioną twarz. — Powoli zaczynam podzielać tę opinię — oznajmił.

— Twój ból nie obchodzi mnie aż tak bardzo, bym miał się nim cieszyć — rzekł Yuan, ustawiwszy dłoń w Mudrę Zaprzeczenia. — Jak wszystko inne, co zrobiłem, jest to tylko środek do celu.

— Gabrielu, zwróć uwagę, jak wiele osiągnięto — powiedziała Zhenling. — Cała sfera gwiezdna sterraformowana. Zasiana ludzkością, z gotową kulturą i wspomnieniami. Fałszywe historie, zakopane w ziemi. Największy eksperyment wszystkich czasów! Przeprowadzony w sekrecie, ale ze skrupulatną starannością.

— To przyszłość ludzkości — rzekł Saigo. — Widzisz dopiero początki, ale te cywilizacje urosną. Będą popełniały błędy, lecz nie te, co my. Z czasem wykształcą własnego ducha. Osiągną własną świetność i chwałę.

— Więc po co ten cały sekret? — spytał Gabriel. Rozmowa pozwoliła mu zapomnieć o bólu. Zlizał krew z warg. — Jeśli to takie wspaniałości, dlaczego ich nie zaprezentować?

— Inni Aristoi mogliby się wmieszać — rzekł Yuan.

Gabriel syknął, niefortunnie postawiwszy stopę. Z czoła skapywał mu pot.

W oczach Zhenling dostrzegł współczucie, ale się przeciw niemu uzbroił.

— Czyż możliwe, że Aristoi przejrzeliby twój boski akt? — spytał Gabriel. — Czyż możliwe, że mogliby dojść do wniosku, że twój wielki plan jest niczym, wyłącznie pretekstem, by dać upust sadyzmowi i pysze?

— Aristoi nie odgrywają w moich planach żadnej roli — odparł Yuan. — Są tak samo moim tworem jak mieszkańcy Terriny.

— Jakimż musimy być rozczarowaniem!

— Wcale nie — rzekł z przyganą Yuan. — Aristoi doszli jednak do wniosku, że są celem samym w sobie. Ja postrzegam ich jako część procesu, jeszcze jeden etap ewolucji. Nie uwieńczenie dzieła, nie ostateczna doskonałość, lecz tylko kolejny krok, taki jak wszystkie poprzednie.

Kiedy wyruszyłem do serca galaktyki, miałem nadzieję, że inni podążą za moim przykładem — może nie do centrum Drogi Mlecznej, lecz w ogóle gdzieś się wybiorą. Aristoi zaś zamiast zmierzać ku coraz większym przygodom, zostali w swych gniazdach i otoczyli się przedmiotami, z którymi czują się wygodnie. Zdałem sobie sprawę, że nie mam im nic więcej do powiedzenia. Więc odciąłem się od nich, nasłuchiwałem, planowałem. W końcu postanowiłem wykreować coś nowego, stworzyć całkowicie nową ludzkość.

Gabriel, krążąc, wyraził aplauz, z rozmysłem uderzając dłonią o dłoń. Yuan popatrzył na niego uważnie.

— Gabrielu, ty akurat rozczarowujesz mniej niż inni. Wykazałeś więcej przedsiębiorczości, niż mogłem oczekiwać. I jesteś nieustraszony, przyznaję, choć podejrzewam, że to w większym stopniu głupia arogancja niż rzeczywista odwaga.

— Może nie doceniasz nas wszystkich.

— Jeśli tak, z ogromną przyjemnością się do tego przyznam. Yuan skłonił się uprzejmie. — Mimo to, moja druga rzeczywistość istnieje i zamierzam ją chronić. Wasza cywilizacja została bezpowrotnie zbrukana zniszczeniem Ziemi1. Wpłynęło to na decyzje, które podejmujecie. Są zbyt ostrożne, asekuranckie. Kto wie, czego byście dokonali, nie mając w swej historii tak wielkiego urazu.

— Zarzynalibyśmy się, ginęłyby miliardy. Spełniłoby się twoje marzenie.

— Przez całą historię — Yuan kontynuował wykład, znowu demonstrując mudry nauczania — największym napędem był instynkt rozmnażania. A jednak ludzkość doznała takiego urazu, że kiedy Aristoi zabrali jej nawet ten instynkt, prawie nikt nie protestował.

Gabriel dyszał, wytarł pot z twarzy.

— Ludzie cywilizowani kontrolują swe rozmnażanie — rzekł. — W Logarchii każdy w końcu może mieć dzieci. Czy twierdzisz coś przeciwnego? — Pośrodku twarzy płonęło mu źródło ciepła — to leczył się jego złamany nos. Gabriel mrugał wściekle, usiłując przegonić parzące łzy, ściekające mu po policzkach, łzy odprowadzające ciepło.

Noga mu się nareszcie wzmocniła. Za chwilę znowu podejmie próbę zabicia Yuana.

— My powołujemy do życia całe cywilizacje — ciągnął Yuan. — Cywilizacje, które wytworzą nowe formy, podejmą nowe wyzwania. Każda z nich znajduje się u zarania ery technicznej i na każdej z planet jest dostatecznie wiele zasobów, by technika się rozwinęła.

— Nowe wspaniałe światy — dodał Saigo.

— A kiedy wyruszą w przestrzeń międzygwiezdną, napotkają tam inne cywilizacje i stworzą nowe wzorce — mówił Yuan. — Nie będzie jednego źródła, jak Ziemia1. Nie zdominuje wszystkiego jeden wielki uraz.

— Tylko mnóstwo malutkich. Zarazy, wojny, niedostatek… i agresywna, barbarzyńska ludność, gotowa chwytać za broń pod byle pretekstem.

— Ludzkość wcześniej już przez to przechodziła. — Ton głosu Yuana nie zdradzał emocji. — Wszystko to potrafi przetrzymać.

— Powtarzam pytanie, Aristosie, dlaczego nie zrobić tego otwarcie? Każda Ariste jest panią swojej domeny… — Gabriel zatrzymał się przed Zhenling. — Ariste Zhenling, jeśliby zapragnęła, mogłaby przekształcić swoje terraformowane planety w małe Terriny. To byłoby kontrowersyjne, spotkałoby się z potępieniem, lecz nikt z nas nie mógłby w żaden sposób jej powstrzymać. Autokracja zbiorowa zagwarantowana jest autokracją indywidualną. To podstawa potęgi Aristoi.

Próbował znowu ruszyć, lecz nic nie widział. Krzywo stąpnął i ból objął całą nogę. Gabriel, dysząc, zatoczył się; Zhenling go podtrzymała. Nabrał powietrza, wytarł oczy.

— Zostań jednym z nas, Aristosie — szepnęła Zhenling.

Gabriel uświadomił sobie, że po raz pierwszy ktoś z nich, zwracając się do niego, użył jego tytułu.

Spojrzał na nią.

— Bądź jedną z nas, Ariste.

Zaczął znowu chodzić wkoło.

— Twoja argumentacja jest naiwna — oświadczył Yuan. — Przeciwnie, Aristoi mogliby interweniować. Mogliby odmówić wypożyczenia lub sprzedania statków terraformujacych, które byłyby jej potrzebne do stworzenia nowych światów. Takie postępowanie tłumaczyliby swym potępieniem lub kalkulacją, że skoro jej światy nie zostaną zaludnione nowoczesnymi ludźmi, ona nigdy nie wytworzy kapitału, by zwrócić pożyczki.

— Mogłaby przecież zbudować własne statki — zaprotestował Gabriel. — Plany są w dostępnych plikach, Aristoi zaś mogą wykorzystywać nano. A ponadto inni członkowie waszego spisku mogliby jej udzielić wszelkiej niezbędnej pomocy.

Popatrzył na Saiga.

— Są rozmaite sposoby wtrącania się, bardziej lub mniej pomysłowe — rzekł Yuan. — Popatrz, jak nawet bierny opór Aristoi, zastosowany z wyobraźnią, powstrzymał Ikonę Cnót. Ale, co ważniejsze, cywilizacja z domeny Zhenling nigdy nie mogłaby się rozszerzyć w sposób naturalny. Przy pierwszej próbie opuszczenia swego układu planetarnego, zostałaby pochłonięta przez Logarchię.

— Zhenling mogłaby jako swą domenę wziąć całą Sferę Gaal.

— A inni Aristoi założyliby swe domeny przy jej granicach. Nie. Utrzymanie tajemnicy to gwarancja, że eksperyment nie zostanie zakłócony.

Gabriel krążył, aż w pewnej chwili stanął przed Yuanem i spojrzał prosto w ciemne oczy Pierwszego Aristosa.

— Czy chcesz mi powiedzieć — zapytał — że gdyby Kapitan Yuan Aristos pojawił się znowu w Persepolis, Aristoi odmówiliby mu tego, co sobie życzy?

Po raz pierwszy Yuan zawahał się nieznacznie.

— Wolałem nie ryzykować — oświadczył.

— Może za mało ufasz własnym możliwościom.

— Nie ufałem Aristoi. — Yuan uśmiechnął się.

— Chwała. Przygoda. Tych wspaniałości oczekujesz od małej sfery pełnej barbarzyńców. Do czego właściwie zmierzasz?

— Nie mogę tego przewidzieć. Mogę przewidzieć tylko, że będzie to alternatywa powolnej dekadencji Logarchii.

— A jeśli Terrina wytworzy własną Logarchię? Własnych Aristoi?

— Wtedy okaże się, że Aristoi są nieuniknionym stadium rozwoju i byłbym nierozsądny, gdybym myślał inaczej. Jeśli do tego dojdzie, zaakceptuję to.

— Ale tylko garstka ludzi będzie świadkami twego zażenowania, gdyż bez wątpienia wcześniej sobie to zagwarantujesz.

Twarz Yuana pociemniała. Gabriel zdołał go w końcu zranić.

— Widzę tutaj starca usiłującego przeżyć jeszcze raz dni swej młodości — ciągnął. — Chcesz przywrócić podniety czasu minionego, martwej od dawna przeszłości. Byłeś kiedyś wielki, lecz twój czas minął i pragniesz, by powrócił. Ale nim w końcu zrezygnujesz, upodlisz i zniszczysz miliardy.

— Nieprawda — rzekł Yuan.

Złapał Gabriela za przeguby, kopnął go w chorą nogę i celowo zwichnął mu ramię. Gabriel krzyknął z bólu; towarzyszył mu krzyk zaszokowanej Zhenling.

— Straciłeś nad sobą panowanie — oświadczył spokojnie Gabriel.

— Spaceruj.

Powoli stanął i ruszył, kulejąc. Pot lał mu się po czole, kapał na podłogę. Zataczając się, Gabriel pozwolił sobie na nikły, triumfujący uśmieszek — pokazał, że Yuana można zranić.

Stanął na obwodzie okręgu w miejscu najdalszym od Yuana. Pochylił się, ujął w dłoń ramię i z trzaskiem umieścił je w stawie barkowym. W ustach poczuł smak krwi — próbując opanować ból, ugryzł się w język.

Podporządkuj się — powiedział Głos.

— Jeszcze go zabiję. Pomożesz mi, czy nie?

— Pomogę, jeśli będziesz miał szansę powodzenia.

Usiłował odgadnąć, czego Yuan potrzebował do swego dzieła. Wielkich statków terraformujących — ich plany były dostępne. Zaawansowanej techniki kukiełkowej, techniki interfejsów mózgowych — musiał naraz zaprogramować miliardy umysłów, co wymagało ogromnych środków telekomunikacji i potężnych komputerów.

Prawdopodobnie po prostu zbudował to wszystko — księżyce i asteroidy dawały się łatwo przekształcić. Albo używał Hiperlogosu Logarchii. Przecież Yuan po części zbudował Hiperlogos. Prawdopodobnie od razu wyposażył go w ukryte wejścia i kiedy tylko zechciał, mógł wchodzić do oprogramowania i manipulować nim.

Nic dziwnego, że łączność uległa degrengoladzie. Dzięki swemu hasłu Yuan mógł robić, co mu się podobało.

Musiał jednak nastąpić znaczny postęp w przedłużaniu życia. Gabriel niezbyt wierzył, że Yuan po prostu przypadkowo tak długo uniknął choroby Doriana Greya, gdy wszyscy jego współcześni prócz Pan Wengonga — dawno już zmarli.

— Zniszczę cię, Gabrielu — rzekł Yuan. Dłonie ustawił w nieznaną Gabrielowi mudrę. — A potem zbuduję cię od nowa na swoje podobieństwo. Twój talent jest zbyt cenny, by go marnować.

Bardzo możliwe, pomyślał Gabriel, że Yuan ma rację. Wasale Argosy jej nie mieli — fizyczna tortura to bardzo zła metoda nawracania. Ból fizyczny był użyteczny tylko wówczas, gdy działał na umysł. Najłatwiej złamać kogoś, nie dając mu po prostu spać. Zwykle dwa lub trzy dni wystarczą, choć Gabriel miał nadzieję, że wytrzyma dłużej. Brak współpracy daimonów, ból, zmęczenie potrafią go zmiękczyć. Yaritomo z własnej woli poddał się temu podczas rytuału Kavandi. Chciał wytrącić się z umysłowej równowagi, by otworzyć na wpływy wewnętrzne.

Ale Yuan to wpływ zewnętrzny. Silny, dominujący, pewny siebie. Rozbita psyche Gabriela będzie szukała wspierającej siły, choćby siły swego największego wroga. Po pewnym czasie zaakceptuje wszystko, co Yuan mówi.

Gabriel uznał, że lepiej zabić go szybko.

Następnym razem, gdy spróbował, Pierwszy Aristos złamał mu łokcie i szczękę. Tym razem nie nogi, gdyż chciał, by Gabriel chodził.

Teraz, kiedy powoli zdrowiał i maszerował po okręgu, próbował zejść w siebie głębiej, skoncentrować swą uwagę na własnym wnętrzu, zdrowieć, zbierać siły. Yuan i tamtych dwoje nudno coś opowiadali, ciągnęli litanię przechwałek, usprawiedliwiali swe czyny. Gabriel nie zwracał na to uwagi. Czekał, aż wszystko się wygoi, potem w marszu rozgrzewał i rozciągał mięśnie.

— Teraz, Yuanie Aristos, zabiję cię — oświadczył.

— Nie potrafisz odeprzeć ani jednego ciosu — rzekł Yuan.

Gabriel nie odpowiedział, po prostu wytarł zaschłą krew z twarzy — i przyjął pozycję do walki. Czuł wrzącą w nim siłę, głęboko wewnątrz swadhishatana chakra w jamie brzusznej. Jestem niewzruszony, niepokonany, myślał. Yuan to głupawy chwalipięta. Zaraz swój ogień wewnętrzny wystrzelę przez pięści i stopy. Spalę Yuana na popiół.

— Ubiję z tobą interes — rzekł Yuan. — Słyszysz mnie, Gabrielu Wissarionowiczu?

— Odeślij innych z pokoju.

— Zaatakuję jako pierwszy, Gabrielu. Zadam jeden cios. Jeśli go odparujesz, stanę nieruchomo i poddam się wszystkiemu, co ze mną uczynisz. Czy mnie rozumiesz?

Słowa Yuana przedostały się do mózgu Gabriela. Rozważył je. Z pewnością zawierały jakiś podstęp, lecz nie mógł dojść, jaki.

We wcześniejszych walkach odparował wiele ciosów Yuana. Jeśli teraz skupi się całkowicie na obronie, Yuan nie ma szans, by jego cios okazał się skuteczny.

— Rozumiem twoje warunki i akceptuję je — rzekł.

Zhenling i Saigo wyszli z pokoju. Gabriel i Yuan przygotowali się do walki.

Potem obie ręce Yuana zamigotały. Gabriel przeczuł, że coś nadchodzi, wiedział, że musi tego w jakiś sposób uniknąć, a przynajmniej zamknąć oczy, by nie patrzeć…

W mózgu miał pustkę. Zatoczył się, kolana mu się zgięły, w płucach zabrakło powietrza.

Kopniak Yuana — jego jedyny cios — dosięgnął splotu słonecznego Gabriela, który upadł bez tchu.

Myśli wirowały. Serce waliło w popłochu. Yuan coś zrobił, by go zniszczyć, coś przerażającego, i zrobił to jeszcze przed zadaniem właściwego ciosu.

Gabriel nie potrafił nawet zrozumieć, co się wydarzyło.

— Maszeruj — rozkazał Yuan.

Gabriel zorientował się, że idzie, zanim jeszcze jego umysł pojął ten rozkaz.

— Bardzo dobrze — stwierdził Yuan.


— Nigdy cię nie kochałam — oświadczyła Zhenling.

Gabriel od wielu już godzin chodził po okręgu. Wydeptał śliską ścieżkę w kosztownej tkaninie z Warsztatów. W jego myślach pulsował strach. Nie mógł sobie przypomnieć, w jaki sposób Yuan go zniszczył, jak ominął linie obrony i zaatakował umysł.

Yuan zastosował swą taktykę dwukrotnie. Gabriel zdołał powiązać swoje porwane nerwy, fragmenty rozbitej na drzazgi gotowości, po czym znowu wyzwał Yuana. I to samo się powtórzyło: został znokautowany jednym uderzeniem, którego nie zauważył, gdyż Yuan jakoś go rozstroił jeszcze przed samym atakiem.

Teraz tylko chodził po kręgu. Nie wiedział, jak osiągnąć skupienie, by zająć się czymś innym. Yuan odszedł odpocząć, zostawił Zhenling i Saiga, by kontynuowali dzieło. Gabriel wiedział, że będą się wymieniać, sami pozostaną rześcy, jego tymczasem ogarnie coraz większe zmęczenie, stanie się coraz bardziej podatny na ich słowa.

— Musieliśmy wykryć, jak wiele wiesz — oświadczyła Zhenling. — Wiedzieliśmy, że Cressida załadowała nie obrobione dane ze Sfery Gall, że ma je w przenośnej pamięci, gdzie nie możemy do nich dotrzeć ani ich zmienić. Mieliśmy nadzieję, że ich nie wykorzysta. I mieliśmy kilka planów, na wypadek gdyby jednak zechciała je wykorzystać. Nikt jednak nie przewidział, że skontaktuje się właśnie z tobą.

Gabriel chodził po kręgu. Wiedział, że te przechwałki to część ich programu. Usiłują ustanowić swą wyższość. Do znudzenia będą demonstrować swój spryt, aż przyzna, że są mistrzami.

— Wy dwoje nie byliście przyjaciółmi — ciągnęła Zhenling. — Ani nawet kolegami. Nie dzieliłeś jej zainteresowań naukowych. Ale twoja domena znajdowała się najbliżej sfery Gaal i wbrew wszelkim oczekiwaniom, Cressida zwróciła się właśnie do ciebie. Więc właśnie z tobą musieliśmy się skontaktować.

Gabriel maszerował po kręgu.

— Yuan Aristos nie wiedział o tobie zbyt wiele, nie mógł przewidzieć, jak zareagujesz — ciągnęła. — Zbudowaliśmy oneirochroniczny model twego umysłu i symulacja zasugerowała, że nie zrobisz nic, lecz Kapitan Yuan sądził, że oparto ją na niedostatecznych danych. Wyznaczono więc mnie, bym cię wciąż… intrygowała. Każde z naszych spotkań szczegółowo badał Aristos Yuan, a także inni. Nawet w oneirochronie z ciała i twarzy da się coś wywnioskować. Twój dobór słów, przegląd zainteresowań… to wszystko miało dla nas wartość. I dobrowolnie udostępniłeś nam chemiczną analizę swego mózgu. Aristos Yuan jest mistrzem psychologii. Model został znacznie ulepszony. Gdy tylko otrzymaliśmy na podstawie symulacji informację, że wybierzesz się do Sfery Gaal, wsiadłam na swój statek i też tu przybyłam. Zhenling, która wspinała się na Mount Trasker była kukiełką sterowaną przez oneirochronon. I za każdym razem, gdy ty i ja nawiązywaliśmy łączność, mogliśmy wychwycić niektóre nasze transmisje i je rozszyfrować.

Ale ty zachowywałeś ostrożność, przekazując mi informacje. Albo mnie podejrzewałeś, albo chciałeś mnie chronić, lecz rezultat był ten sam. Zmajstrowaliśmy więc z mojej inicjatywy awarię — przerwanie łączności podczas naszego pobytu na oneirochronicznej Mount Trasker. Skłoniło cię to do przekazania mi jednego z twoich szyfrów. Mieliśmy więc punkt zaczepienia, a do dyspozycji wolny czas wszystkich reno w Logarchii, by pracowały nad tym zagadnieniem. Złamaliśmy kilka twoich kodów, co pozwoliło nam bezpiecznie zniszczyć Cressidę.

— Myśleliście, że jestem na pokładzie.

— Uważaliśmy, że się nie poddasz — rzekła Zhenling po chwili milczenia. — I nikt na pokładzie nie poczuł żadnego bólu czy choćby niepokoju.

Gabriel maszerował po okręgu. Zdawał sobie sprawę, że słowa Zhenling miały go zranić, poniżyć, przekonać o wyższości oprawców. Na razie żaden z tych celów nie został osiągnięty. Umysł Gabriela, zbyt rozstrojony, nie wchłaniał ich sugestii.

— Nigdy cię nie kochałam — powtórzyła. To oświadczenie wypowiedziane rzeczowym głosem miało w sobie coś nierzeczywistego. — Tak naprawdę, nigdy nie kochałam się z tobą. Zawsze był ze mną Gregory — ciało, które wysłał do Han Fu to kukiełka. Był ze mną w Świecie Zrealizowanym, tak jak ty byłeś w oneirochrononie. Kochałam się z Gregorym, nie z tobą. Ty istniałeś po prostu jako elektroniczny fantom. Gabriel mimowolnie się zaśmiał. Ubawiło go to, choć był rozstrojony.

— Te cnotliwe wyjaśnienia są nieco spóźnione — zauważył. — Prostytuowałaś się na rozkaz Yuana!

Zabawę w zadawanie ran można rozgrywać we dwoje, pomyślał.

— Yuan Aristos nie wydawał mi rozkazów — odparła. — Wszyscy tutaj jesteśmy równi.

Gabriel zaśmiał się znowu.

— Ochotniczka! Świetnie. Sądzę jednak, że Aristos Yuan ma sposób, by jasno przekazywać swe życzenia, prawda?

— Jesteśmy równi, Gabrielu. Głos każdego z nas liczy się tak samo.

— Spróbuj kiedyś przeciwstawić się Yuanowi i zobacz, co się stanie.

Zdał sobie sprawę, że wychodzi z szoku. Zdobywał punkty. Jednak ta słowna przepychanka nie miała znaczenia. Nie wiadomo również, czy walka z Yuanem ma jakiekolwiek znaczenie, lecz było prawdopodobne, że da efekty w przyszłości.

Musiał opracować sposób zabicia Yuana, najpierw jednak powinien zrozumieć, co zrobił mu Pierwszy Aristos.

Mózg wzbraniał się przed ogarnięciem tego, nawet przed myśleniem o tym.

Gabriel maszerował po kręgu. Yuan w końcu powrócił, a Zhenling poszła się odświeżyć. Gabrielowi pozwolono wypić kubek wody.

— Jeśli dasz nam dostęp do swej prywatnej sieci komunikacyjnej, będziesz mógł jeść — obiecał Saigo.

Gabriel mignął mu jednopalcową Mudrą Pogardy.

W jego mózgu pojawił się strumyczek nadziei.

Złamali zaledwie jeden szyfr, ten, który kodował hasło blokujące rozpowszechnienie informacji o eksperymentach w Sferze Gaal. Nie włamali się do rezerwowego banku danych — nie mieli haseł.

Świadomie próbował zapomnieć te hasła, zakopać je głęboko, jakby w ogóle nigdy nie istniały.

Przekonał się, że dość łatwo znikają z jego umysłu. Teraz nadeszła kolej na przechwałki Saiga.

— Mamy dostęp dosłownie do wszystkiego — twierdził. — Możemy wykorzystać swobodny czas każdego procesora w Logarchii, a potem ukryć ślady, że się do niego włamaliśmy.

— Dosyć tych gadek — rzekł Gabriel. — Yuanie Aristos, czy jesteś gotów na śmierć?

Saigo spojrzał na Kapitana Yuana.

— Nawracanie Aristosa jest zbyt niebezpieczne. Kapitanie Yuan, musi pan go zabić.

Yuan miał obojętny wyraz twarzy.

— Zobaczymy — rzekł. — Szkoda marnować osobę formatu Gabriela. Nie podobało mi się to, że musieliśmy zabić Cressidę. Należała do tych Aristoi, których podziwiałem. Wolałbym przekonać Gabriela do naszych idei.

Odesłał tamtych dwoje i przygotował się.

Tym razem Gabriel obserwował uważnie, ale mimo to jego mózg nie wszystko ogarnął. Kilka godzin później, kiedy już wyleczył się z następstw nokautu, a jego przerażony umysł łatał jakoś swą zdolność logicznego myślenia, uświadomił sobie, że to doświadczenie coś mu niejasno przypomina…

Sięgnął w głąb swego umysłu, wydostał fragment wspomnień, swoją pierwszą promocję.

Mudra Dominacji.

Błyśnięto mu nią podczas szkolenia. Zatoczyło się wtedy jego ciało i umysł.

Gdy stał się Aristosem, w ciągu pierwszych kilku dni usunięto uwarunkowanie na tę mudrę, lecz najwidoczniej kapitan Yuan wynalazł inną mudrę służącą temu samemu celowi. Yuan projektował program szkolenia, który każdemu w Logarchii wpajał odruchowe reakcje na pewne znaki i symbole, a Kapitan doskonale znał się na programowaniu psychiki.

Zauważył potrzebę nowej Mudry Dominacji, która umożliwiłaby mu sterowanie innymi Aristoi, więc ją zaprojektował. Różniła się od poprzedniej — wymagała dwóch dłoni — lecz najwyraźniej potęgowało to tylko efekt.

Gabriel uświadomił sobie, że teraz sam musi usunąć swoje uwarunkowanie. Musi częściej wyzywać Yuana, wystawiać się na psychiczny nacisk, aż oswoi się z mudrą.

Yuan nie podjął tej współpracy. Nie chciał już grać w jedno uderzenie, nalegał na walkę gołymi rękami, tak jak na początku. Złamał Gabrielowi kilka żeber i rozkazał, by ich nie leczono. Nie zagraża to życiu, twierdził, i nie przeszkadza w marszu.

Gabriel potykał się. Ból żeber, zmęczenie, głód, świadomość własnej klęski zżerały go powoli. Zbyt poraniony, zbyt znużony, by znowu wyzywać Yuana, mógł jedynie próbować jak najdłużej się trzymać.

Może nie złapali Clancy, myślał. A nawet jeśli ją złapali, może uda się jej opracować jakiś sposób uwolnienia ich wszystkich. Clancy bardzo się rozwinęła, stanie się Ariste, ale inni o tym nie wiedzą. Jeśli zostawią ją w spokoju, może przyczynić się do zmiany sytuacji.

Gabriel chodził po okręgu, tamci opowiadali o swej chwale, osiągnięciach, spisku zakończonym sukcesem. Gabriel wyobrażał sobie, jak Clancy szturmuje pomieszczenie, za nią Yaritomo, Biały Niedźwiedź, Rubens, Marcus, wszyscy uzbrojeni, z ich broni płyną energie niszczące Yuana i innych…

Przypomniał sobie niejasno, że Rubens i Marcus nie żyją.

Próbował odtworzyć w pamięci muzykę, skoncentrować się na melodii i słowach, by zagłuszyć stały jazgot swych strażników. Gdy uświadomił sobie, że głośno śpiewa, przestał.

Znowu pojawił się Marcus, wleciał do pomieszczenia przez ścianę. Marcus ucałował go, dał mu coś do picia.

— Powinieneś być rozsądny, Gabrielu — powiedział.

Ustąp — rzekł Głos.

Daimony wpływały do umysłu Gabriela i wypływały. Czasami sterowały jego ciałem opuszczonym przez świadomość. Mówiły cicho, urągały, krzyczały z wściekłości, z trwogi.

W pewnym momencie przyszedł do siebie i uświadomił sobie, że chodzi na czworakach. Zdołał wstać i dalej maszerował po kręgu. Zatoczył się jednak i upadł, w końcu i tak musiał iść na czworakach.

Ustąp — rzekł Głos.

Dobry pomysł, pomyślał Gabriel. Może Głos wie, co robi.

Ktoś dał Gabrielowi wody, w zamian Gabriel podał kilka haseł.

Teraz wszystko stało się łatwiejsze. Po chwili doszedł do wniosku. że znajduje się wśród przyjaciół. Przekazał kolejne hasła i przyrzekł zachowywać się poprawnie. Ktoś podał mu środek przeciwbólowy. Ktoś, zdaje się Yuan, pocałował go i zapewnił, że jest kochany.

Gabriel powiedział im wszystko, co chcieli wiedzieć.

W końcu pozwolono mu zasnąć w troskliwym, kochającym uścisku Yuana.


— Zostaniesz wyznaczony do pomocy przy terraformowaniu planety, którą nazwaliśmy Dürer — oznajmił Yuan. — Teren należy zmierzyć, podzielić na strefy klimatyczne. Trzeba podać szczegółowe zalecenia dotyczące roślin i zwierząt, jakie powinny zostać tam rozmieszczone. Będziesz pracował sam, w tym pomieszczeniu. Zaopatrzymy cię w środki niezbędne do życia. Będziemy ci przekazywać szczegółowe zadania.

— Co z moim reno? — spytał Gabriel. — Nie mając dostępu do swego reno, nie mogę dobrze pracować.

Bardzo chciał zadowolić Yuana.

Pozostał w pokoju z draperiami o barwie wina. Wstawiono tu teraz łóżko, krzesła, kanapę, małą kuchenkę.

— Damy ci dostęp do reno zewnętrznego — rzekł Yuan. — Ale zrozum, że nadużyć nie będziemy tolerować. Pozwolimy ci z niego korzystać tylko w ramach własnego konta. Twój dostęp będzie ściśle ograniczony, poddawany stałemu nadzorowi. Żadne przekazy czy próby nawiązania łączności nie są możliwe.

— Oczywiście — rzekł Gabriel.

— Pierwsze zadania są proste — wyjaśnił Yuan. — W miarę postępów dostaniesz bardziej skomplikowane.

Yuan opuścił pokój. Gabriel czu narastające przerażenie. Nie chciał być sam, nie mając jasnych instrukcji. Nagle w jego ośrodkach optycznych zamigotała wiadomość, sygnał, że zewnętrzne reno jest gotowe i próbuje się z nim skontaktować.

Z wdzięcznością odpowiedział na wiadomość i otrzymał zadanie.

Praca jest dobra: uniemożliwia myślenie o rzeczach, o których myśleć nie powinienem.

Jego zadania były dość proste. Nie pracował przy terraformowaniu od czasu stworzenia Brightkinde, lecz wiele sobie przypomniał, zauważył sporo analogii, znał oprogramowanie i sprzęt, więc szybko skończył pomiary i przesiał uzyskane wyniki i propozycje.

Nadeszły nowe zadania. Pracował, czuł głód, jadł, pracował dalej, męczył się, spał.

Od czasu do czasu pojawiał się Yuan i przeprowadzał go przez ćwiczenia rozpraszające gniewne uczucia, wszelkie pretensje, niepożądane emocje. Ćwiczenia utrwalające jego nowy charakter, nowy system wartości. Gabriel trenował chętnie.

Czas mijał, prawdopodobnie całe dnie. Urosły mu włosy, znowu miedziane. Wydawało mu się, że sypia znacznie dłużej niż kiedyś, lecz nie potrafił zmierzyć upływającego czasu.

Czasem w snach nawiedzały go daimony. Krzyczały ze strachu i samotności lub mówiły cicho rzeczy, jakich nie rozumiał, albo nadchodziły z grzmiącymi akordami muzyki, która napełniała jego serce emocjami, a gdy przemijała, łkał z przestrachu i zdziwienia.

Spytał Yuana, czy część czasu może poświęcić na komponowanie. Yuan dał przyzwolenie. Gabriel pracował nad fragmentami utworów w stylu barokowym — żadnych namiętności, jedynie wyszukana technika i ornamentacja. Gdy partia utworu zaczynała wyrażać jakieś emocje, zmieniał ją. To ćwiczenie, płytkie i bezużyteczne, chyba jednak przynosiło mu nocami ulgę.

Czasami w muzyce ujawniał się gust Wiosennej Śliwy albo Cyrusa.

Gabriel komunikował się z częściami umysłu, gdzie tych dwoje przebywało, ale nie przemówili do niego bezpośrednio. Spytał Yuana o swoje daimony.

— Z nimi lepiej bym pracował — twierdził.

— Może z czasem — odpowiadał Yuan. — Kiedy udowodnisz, że potrafisz gorliwie współpracować w innych sprawach.

— Oczywiście, Aristosie — mówił Gabriel i rzucał się w wir pracy. Gorliwie.

Czas mijał. Gabriel pracował, spał, ćwiczył. Jego sny nabrały dziwnych kształtów. Widział przy pracy małe roboty, atomy wielkie jak planety poruszały się, zajmowały swe miejsca w wyszukanym tańcu. Przerażało go to i po przebudzeniu z takiego snu ćwiczył, aż zamęt w myślach mijał.

Włosy urosły, zakrywały mu już czubki uszu.

Minął cały kosmos czasu. Gabriel leżąc na kanapie, zdziwił się, gdy podniósł wzrok znad swej pracy i zobaczył, że przez drzwi za zasłonami wchodzi Remmy.

Miał na sobie nowoczesne ubranie. Pchał wózek z jedzeniem, by uzupełnić zapasy Gabriela.

Zwykle dostawami zajmował się robot.

Na zdziwione spojrzenie Gabriela Remmy zareagował nieśmiałym uśmiechem i szybkim skinieniem głowy.

— Cieszę się, że cię widzę Ghibreelu — rzekł. Mówił po beukhomańsku.

— Więc ciebie też złapali? — Język Gabriela, pozbawiony wsparcia ze strony reno, jego słownictwa i wzorców wymowy, zacinał się na nieznajomych słowach. Przy słowie złapali uświadomił sobie, że powinno być: zostałeś się-złapany. Jego znajomość gramatyki zapodziała się wraz z innymi rzeczami.

— Tak, lord Yuan mnie złapał — odpowiedział Remmy. Pchał wózek ku kuchence Gabriela. — Samotny jeździec pędzący od miejsca katastrofy? Powietrzny powóz mego pana łatwo mnie odkrył. Sądzę, że coś w głowie twego psa ułatwiało lokalizację.

— Tak, to chyba to — rzekł Gabriel.

Manfred nie mógł wiedzieć, że nie należy odpowiadać na zgłoszenia do jego reno.

Remmy zaczął uzupełniać spiżarkę. Gabriel zauważył znane ze wspomnień wdzięczne ruchy, giętkość wielkich ramion i silnych rąk.

— Jestem bardzo szczęśliwy, że już nie walczysz z Bogiem — oznajmił Remmy. — Powiedział, że zaczynasz mu pomagać.

Gabrielowi cisnęły się do głowy sprzeczne reakcje, lecz uznał, że najwłaściwiej postąpi, spokojnie zadając pytania.

— Czy Yuan Aristos powiedział ci, że jest Bogiem? — zapytał.

— Nie — odparł Remmy. — Nie słowami. Ale widziałem jak umiera, a teraz widzę, jak oto stoi przede mną w swej zmartwychwstałej postaci. Jestem pewien, że ma boską naturę i cieszę się, że uśmiecha się do mnie i daje mi pracę.

Uśmiechnął się.

— Dziwi mnie, że cię tu zabrał.

Remmy spojrzał na Gabriela spokojnymi zielonymi oczyma.

— Widocznie sądzono, że jestem wśród zbuntowanych aniołów, tak jak ty. A kiedy mnie tu zabrano, było już za późno, by odesłać mnie do mego świata.

— Jesteśmy więc poza światem? Nie wychodziłem z tego pokoju.

— Jak rozumiem, jesteśmy pod powierzchnią świata, po drugiej stronie od mego domu. Jest cała sieć… tuneli pod światem i można się przenosić, ale nie wiem na czym polegają sposoby podróżowania.

Krótko mówiąc, tajna podziemna baza. Pasuje to do teatralnego stylu Yuana.

— Czy dbają o ciebie? — spytał Gabriel.

— Och, tak. Dostaję lekcje od niektórych automatów i niższych aniołów. I wkrótce dostanę coś, co umożliwi mi łączność przez anielski ośrodek.

Wszczepią mu reno, wyedukują.

Gabriel doszedł do wniosku, że jedyną właściwą reakcją będzie radość z tak korzystnej sytuacji Remmy’ego.

Był szczęśliwy. Nie wymagało to od niego prawie żadnego wysiłku.

— Cieszę się, że dobrze ci się powodzi — rzekł Gabriel. — Czy widziałeś kogoś z pozostałych? Clansai, Quil Lhura?

Remmy skończył pracę i teraz płynął wyprostowany.

— Nie, nie pozwolono mi na to — powiedział.

— Wiesz, czy żyją?

— Tak mi się wydaje. — Zatrzymał się na chwilę.

Gabriel skinął głową, a potem przypomniał sobie, że trzeba szarpnąć podbródkiem.

— Dobrze — rzekł. — Cieszę się, że żadne z nich nie zginęło z mego powodu.

— Ja również. Mam nadzieję, że uzyskają łaskę i zrozumienie Pana. — Remmy zbliżył się do Gabriela. — Jaśnie Pan Saigo wyprowadził mnie z błędu — rzekł. — Powiedział mi, że stosunki cielesne między mężczyznami nie są grzeszne, jeśli nie wypływają z grzesznych pobudek. Powiedział, że pewien czas mogę spędzić z tobą, jeśli sobie życzysz.

Myśli Gabriela opanował gniew. To Saigo przysłał tutaj Remmy’ego, nie Yuan. Saigo stał się alfonsem — a ponieważ Gabriela z pewnością bez przerwy obserwowano — może również podglądaczem.

Stłumił gniew. Wiedział, że to bezcelowe.

— Sądzę, że w tych okolicznościach byłoby to niewłaściwe — powiedział.

Remmy uśmiechnął się nieznacznie.

— Jak uważasz, Ghibreelu. — A potem dodał: — Opiekuję się twoim psem, Ghibreelu. Może kiedyś go tu przyniosę.

Gabriel wstał z kanapy i przytrzymał zasłonę, gdy Remmy wyprowadzał wózek. Nie próbował uciec — nie był tak niemądry. Na zewnątrz mignął mu korytarz obity ciemną boazerią i kunsztowny dywan w tym samym kolorze co kilimy w pokoju.

Gabriel chodził przez chwilę gniewny, aż zauważył, że maszeruje po tym samym kręgu, który wydeptał w dywanie. Zrobił rozmyślny wysiłek, by złamać uwarunkowanie, i siedział, patrząc na ścianę, dopóki się nie uspokoił.

Miał pewność, że są monitorowane jego uderzenia serca, wszelkie objawy stresu. Jeśli ogarną go wzburzone myśli, obserwatorzy się o tym dowiedzą.

Najlepiej zachować spokój. Powoli zaczęło mu się to udawać.

Dni mijały. Gabriel pracował, spał, jadł, i próbował o niczym nie myśleć.

Remmy nie pojawił się powtórnie.

Gabriel wiedział, że ludzie zamknięci w pojedynkę zmuszeni są do samoanalizy, głębokiego wejścia w swe wspomnienia, w swą psychikę. On jednak nie chciał tego robić — wewnątrz znajdowało się wszystko, o czym próbował zapomnieć.

Skupił się na pracy. Niekiedy zauważał, że jego lewa dłoń zachowuje się trochę dziwnie — rysuje jakieś wzory na blacie biurka. Gwałtownie odwracał wtedy wzrok.

Nie chciał na to patrzeć. Nie chciał wiedzieć. Jego lewa strona nie była tak naprawdę jego częścią.

Uznał, że to dłoń kogoś innego. Nie jego. Nie ma z tą osobą nic wspólnego.

W snach nawiedzały go wizje tańczących atomów.

Po długim kosmosie czasu odwiedził go Yuan. Gabriel przyjął Postawę Podporządkowania.

— Dobrze się spisałeś przy wyznaczonych zadaniach — oznajmił Yuan.

— Dziękuję, Aristosie.

— Czy nadal życzysz sobie pomocników?

W Gabrielu zapłonęła nadzieja. Może będzie miał z powrotem swe daimony.

— Tak, to ułatwiłoby pracę.

— Przydzielę ci asystentów z grona tych, którzy zostali ujęci razem z tobą.

Gabrielowi serce skoczyło w piersiach.

— Dziękuję, Aristosie.

— Spotkacie się tylko w oneirochrononie. Twój zespół będzie cały czas bardzo starannie monitorowany. Musisz uważać na to, co mówisz i co robisz.

— Będę uważał, Aristosie.

Yuan ustawił Mudrę Aprobaty.

— Bardzo dobrze.

— Dziękuję, Aristosie. Jestem bardzo wdzięczny.

Gabriel opadł do niższej Postawy Podporządkowania, czołem dotknął dywanu. Yuan uśmiechnął się z aprobatą i zawrócił do wyjścia.

— Robisz postępy, Gabrielu — rzekł. — Pamiętaj, jaki jest twój nowy cel, a osiągniesz sukcesy.

Gabriel powrócił na kanapę, wszedł do oneirochrononu. Wyrosły wokół niego elektroniczne ściany okryte czerwonymi draperiami. Otoczenie dobrano starannie. Gabriel nadał komunikaty, usłyszał odpowiedzi. Zgłosili się Clancy, Biały Niedźwiedź, Quiller i Yaritomo.

Przyjęli Postawę Formalnego Szacunku. Otrzymał więc potwierdzenie swej władzy; na ten widok przebiegł mu po plecach impuls energii.

Odpowiedział na ich pozdrowienie.

— Poproszono mnie, bym pomógł w terraformowaniu Dürera oznajmił Gabriel. — Chciałbym zebrać dane i wyznaczyć zadania.

Oneirochroniczne postacie zamigotały. Zorientował się, że nie odbiera ich prawdziwych wyrazów twarzy — istniało jakieś zakłócenie, oneirochroniczny czujnik, cenzor, który mącił ich wygląd, rozmywał ostrość.

— Czy jest twoim życzeniem, byśmy się do tego wzięli? — spytała Clancy. Cenzorowi nie udało się zamazać całkowicie jej bezpośrednio patrzących oczu.

W prawdziwym świecie Gabriel mrugnięciem przegnał łzy.

— Tak.

— Postąpimy zgodnie z twym życzeniem.

Zespół zaczął działać. Na spotkaniach, pozbawionych wszelkich aspektów towarzyskich, zajmowano się jedynie pracą. Praca posuwała się wolno — nie było daimonów do doglądania szczegółów — lecz rezultat okazał się wspaniały. Ułożono plan zebrań, sformułowano problemy, znaleziono rozwiązania. Członkowie zespołu nigdy nie zwracali się do Gabriela „Aristos”, widocznie ostrzeżono ich, by tego nie czynili. Wszyscy byli niezupełnie do siebie podobni musiano ich poddać różnym modyfikacjom osobowości, wyłączono im reno i daimony.

Od czasu do czasu Gabriel uświadamiał sobie, że jego lewa dłoń wyprawia coś dziwnego, jakby dyrygowała niewidzialną muzyką. Na języku czuł silny, metaliczny smak. Postanowił nie zgłębiać znaczenia tych zjawisk. Ta ręka nie należała do niego.

Pewnego dnia Zhenling odwiedziła Gabriela w jego pokoju. Wyglądała wspaniale, sprężysta, odziana w długą, czarną kamizelę pokrytą srebrnymi haftami. W Vila Real Gabriel widział kilku młodych modnisiów w czymś podobnym.

Stanął w Postawie Podporządkowania.

— Twoja doktor Clancy została przyłapana na próbie manipulacji w naszych reno — rzekła Zhenling. — Ostentacyjne zajmowała się pracą, a w rzeczywistości próbowała w subtelny sposób zmienić oprogramowanie.

Podziw napełnił serce Gabriela. Tak, pomyślał. Tak właśnie postąpiłaby Ariste.

Przywarł czołem do podłogi.

— Proszę o wybaczenie jej zachowania i przyjmuję na siebie pełną odpowiedzialność.

— Czy zrobiono to za twoją wiedzą?

Wyprostował się i spojrzał prosto na nią, by widziała, że mówi szczerze.

— Nic o tym nie wiedziałem — rzekł. — I nie mogłem o tym wiedzieć.

Jej skośne ciemne oczy jakby próbowały czytać jego myśli.

— Clancy zostanie poddana procedurze przystosowawczej — oświadczyła Zhenling. — Będzie nieobecna na waszym następnym zebraniu.

Gabriel skłonił się.

— To sprawiedliwa decyzja, Ariste.

— Usiądź ze mną, Gabrielu.

Gabriel spoczął obok Zhenling na kanapie.

— Chciałam się z tobą zobaczyć — rzekła — by cię zawiadomić, że za parę dni opuszczam Terrinę i wracam do swej domeny. Na dłuższą metę niewygodnie jest pracować za pośrednictwem kukiełki i chcę być tam osobiście. Kapitan Yuan Aristos też wyjeżdża, by nadzorować pracę gdzie indziej.

Gabriel poczuł w gardle posmak trwogi.

— Kto mi będzie dawał instrukcje? — zapytał.

— Saigo Aristos przejmie nadzór nad tobą i twoim zespołem.

Saigo, najbardziej wrogi z całej trójki, skorzysta z dowolnego pretekstu, by Gabriela zabić.

Gabriel zamierzał zachować wielką ostrożność.

— Rozumiem — powiedział — Poddam się instrukcjom Aristosa Saiga.

— Świetnie — Zhenling popatrzyła chwilę na niego, jak gdyby chciała mu coś powiedzieć. W końcu jednak nie powiedziała nic.

— Mam nadzieję, że moja praca was zadowoliła — rzekł Gabriel.

— Tak, bardzo.

— Kapitan Yuan Aristos sugerował, że jeśli osiągnę dobre wyniki, przyznacie mi z powrotem dostęp do daimonów. Dzięki nim pracowałbym szybciej i nie czułbym się taki samotny.

Zhenling odwróciła się, na policzki występował jej rumieniec. Opanowała się jednak i znowu na niego spojrzała.

— Szkoda, że Yuan Aristos poczynił takie obietnice — rzekła. — Nie powinien był wzniecać fałszywych nadziei.

Gabriel patrzył na nią zdesperowany. Potrząsnęła głową.

— Nie możemy zwrócić ci twoich daimonów, Gabrielu — rzekła. — Nigdy. To byłoby zbyt niebezpieczne.

Łzy napłynęły mu do oczu. Nie miał daimonów, które stałyby między nim, a jego uczuciami. To okropne życie w tym zakazanym pokoju, zamkniętej monotonnej przestrzeni, z jałowym umysłem, pozbawiło go wszelkiej nadziei.

Opadł twarzą na kanapę. Łkał. Zhenling wyciągnęła dłoń, zawahała się, potem położyła mu ją na ramieniu.

— Przykro mi, Gabrielu — rzekła.

— Obiecano mi!

— Będziesz musiał… — zawahała się — jakoś sobie z tym poradzić.

Gabriel łkał nadal. Zhenling chwilę trzymała dłoń na jego ramieniu, a potem spokojnie wstała z kanapy.

— Nigdy nie zamierzałam tego robić — rzekła cicho i wyszła.

Gabriel próbował opanować emocje, ale mu się nie udało. Kilka następnych dni przetrwał w najczarniejszej rozpaczy, odmawiał jedzenia, zaniedbał pracę.

Tylko myśl, że Saigo będzie triumfował, kazała mu powrócić do swoich zadań.

Zespól bez Clancy, bez entuzjazmu Gabriela, był mniej efektywny. Praca się wlokła i Gabriel odkrył, że już nie jest nią zainteresowany.

Saigo pojawiał się codziennie, wyznaczał zadania, odbywał z Gabrielem treningi.

— Ponowna próba manipulowania w naszych reno spowoduje represje — oświadczył.

— Rozumiem.

Spojrzał na Gabriela melancholijnymi oczyma.

— I to był kiedyś Aristos — rzekł. — Z pewnością chylimy się ku upadkowi.

Gabriel nie odpowiedział.

— Może byś się zabił? — zasugerował Saigo.

Gabriel rozważył propozycję. Środki były dostępne.

Postanowił jednak pracować dalej. Czasami uświadamiał sobie, że jego lewa dłoń porusza się w powietrzu, jakby rzucała urok. Postanowił tego nie dostrzegać. Nie moja, myślał.

Włosy odrosły mu do ramion.

Później, prawdopodobnie po paru tygodniach, Gabriel jadł posiłek, który dość dowolnie nazywał kolacją, jako że następował po śniadaniu i obiedzie. W ustach miał zły smak. Psuło to przyjemność jedzenia.

Wtedy mu przerwano.

Rozległ się trzask i odgłos skwierczenia. Na jednej ze ścian zasłony o barwie głębokiej czerwieni zafalowały do wnętrza, jakby wepchnął je poryw wichru z nagle otwartego okna. Nad głową kryształowy żyrandol zagrał jak kurant.

Weszła maszyna, śliska, czarna, bez spawań, na ośmiu dyskowatych kołach. Miała dziób jak krążownik i prymitywnie wykonane siedzenie z tylu.

Czas stąd odejść, Gabrielu — rzekł Głos.

Загрузка...