13

POGROMCA ZWIERZĄT: Wracać do klatek!

LULU:

Wydajesz mi rozkazy?

Zakrwawiony nóż jest nadal w mej dłoni!


Pomarańczowoczerwony pawilon Zhenling stal w śniegu na szczycie Mount Trasker. Przykryty kopułą, cały w barwach zachodzącego słońca, wznosił się falami jak fantazja prosto z Tysiąca i jednej nocy. Wokół stały maszty z proporcami wyciętymi w jaskółcze ogony. Szczyt otaczały szerokie dywany śniegu, szaroczarne fortece granitu, wymowne jęzory przezroczystego lodowca. Wiatr huczał, chmury kłębiły się, a drobiny lodu mknęły przez fioletowe niebo z wężowym sykiem.

Tu jednak, wewnątrz namiotu, krzyki przyrody podporządkowała sobie muzyka. Gabriel — uda Zhenling wokół jego lędźwi — porusza się zgodnie z napędem własnej instrumentacji — głosy duchów mieszają się z zawodzeniem wichru, łopotem flag, gardłową pieśnią dwojga kochanków. Ciągi kulminacji, tylko jeden z nich muzyczny, idealnie się zsynchronizowały.

Później Gabriel wyszedł z pawilonu. Zimno paliło jego bose stopy; fruwające okruchy lodu kąsały skórę. Patrzył ze szczytu na okolicę, a wiatr rozwiewał jego długie miedziane włosy. Daleko poniżej, w jakiejś małej dolinie, błyski piorunów oświetlały od dołu obłoki.

Zhenling wyszła z pawilonu ubrana tylko w długie sobolowe futro i czapkę, które nosiła w innej fantazji. Objęła Gabriela w talii i patrzyła na migoczące w dole błyskawice.

— Rozumiesz teraz, dlaczego się wspinam? — spytała.

— Może.

— Przylecieć tutaj czy odbierać to przez zdalne urządzenia to po prostu nic. Chciałam zapracować na ten widok. Zasługuje on przynajmniej na to.

Przechyliła głowę, zamknęła oczy. Ogniste, białe słońce oświetlało jej rzeźbione rysy.

— Wspaniałą odbyłaś wspinaczkę, Madame Soból. Oglądałem jej oneirochroniczny zapis.

Zhenling rozrzuciła ramiona, zakręciła się w śniegu jak wiatraczek.

— Tamta muzyka była zadziwiająca — rzekła. — I nie opublikowana, jak mówi mi reno.

— „Krwawa aria” z mojej Lulu. Kiedy Lulu zabija Schöna.

— Wspaniała — rzekła. — Ale ludzie nie kochają się na ogół przy takiej muzyce.

— To jedyna rzecz, jaką ostatnio stworzyłem, która nadaje się na prezent. Nigdy nie skomponowałem czegoś równie namiętnego.

— Czy jest tam słowo „nóż”? We wcześniejszych wersjach libretta Lulu zastrzeliła Schöna z pistoletu. Dlaczego to zmieniłeś?

Gabriel przypomniał sobie krew zasychającą na trawie, Augustina padającego z ustami otwartymi do wrzasku, którego nie mógł z siebie wydobyć.

— Nie chciałem, żeby to było bezosobowe — rzekł.

— „…i rozpoczęto oblężenie chlebem albo nożem”. Neruda. Cytowałeś to kiedyś. — Zmrużyła oczy, popatrzyła na niego z ukosa. Ale przecież wszystko, co czyni Lulu, jest bezosobowe. Jest maszyną destrukcji dla siebie samej i wszystkich dookoła. O to przecież chodzi, prawda?

— Więc ma to wywołać jeszcze większe przerażenie i odrazę, jeśli broń, z której korzysta tak bezosobowo, jest taka osobista — rzekł Gabriel. — I oczywiście kojarzy się to z nożem, który na końcu zabija ją samą.

— Ach, rozumiem. — Stanęła nieco dalej i przyglądała mu się uważnie. Wiatr targał jej sobolowym futrem, odsłaniając co chwila nogę, brzuch, piersi. — Jesteś bardzo aktywny, Gabrielu. Powracasz do dawno porzuconego eposu, podejmujesz romantyczną podróż do gwiazd, jak podejrzewam, pomagasz swojej doktor Clancy w jej badaniach nad uniwersalnym pojemnikiem…

— Nie potrzebowała wiele pomocy.

— Naprawdę? Nigdy przedtem nie projektowała nic tak oryginalnego, więc chyba musiałeś z nią współpracować. Na pewno trwało to całe miesiące… — Gabriel powstrzymał się od uśmiechu. — Sam publikowałeś trochę w tej dziedzinie. Kiedy wracasz do swojej domeny? A może wpadniesz do mnie?

— Jeszcze nie skończyłem. Wszystko, o czym mówiłaś, robiłem przy okazji.

— To mają być szczęśliwe przypadki? Ciekawe, jakież przedsięwzięcie rodzi takie efekty uboczne?

Gabriel wywołał na twarzy swego skiagénosa cień enigmatycznego uśmiechu.

— Twoja sfinksowa mina nieco się zużyła, Gabrielu — stwierdziła Zhenling. — Przeprowadziłam jednak trochę badań i wykryłam kilka rzeczy.

— Oo! Opowiedz mi o nich, Madame Soból.

Zaczął odczuwać zimno, choć jego ciało znajdowało się w bezpiecznym cieple kawalerki Remmy’ego w dzielnicy Santa Leofra.

Ujął Zhenling za ramię i wrócił z nią do pawilonu. Ciepło otoczyło go aksamitną pieszczotą. Okutał się jedwabną kołdrą i usiadł na pobłyskującej, obramowanej srebrem kanapie. Kobieta przechadzała się przed nim tam i z powrotem, silnymi palcami nóg chwytając dywan z białego futra.

— Zapiski Cressidy w Hiperlogosie zostały teraz, po jej śmierci roz-Pieczętowane — mówiła Zhenling. — Przekopałam się przez nie, szukając informacji z ostatnich trzech miesięcy jej życia, głównie z okresu bezpośrednio przed wysłaniem Therápōna Rubensa na Illyricum.

— Naprawdę? — ostrożnie zapytał Gabriel.

— Nietypowe było jedynie to, że dwukrotnie pobierała dane Saiga dotyczące Sfery Gaal.

— Może wiąże się to z jej badaniami Form Chaosu.

— W takim razie dlaczego, o Sfinksie, drugi raz przeglądała te dane? Jak gdyby szukała jakiegoś potwierdzenia.

— Może włożyła pierwszą kopię do przenośnego pojemnika danych i gdzieś go zapodziała.

— Nigdy nie ładowano ich do przenośnego pojemnika, Sfinksie, tylko po prostu skopiowano do jej RAMu i tak pozostawiono. Tam je znalazłam. Drugą kopię również. A kiedy zajrzałam znowu, obie kopie zniknęły. Zostały wymazane. Razem z półsetką kopii rezerwowych, rozproszonych w „koszach na śmieci” po całej Logarchii.

Gabriel poczuł na karku zimny dotyk niebezpieczeństwa. Dlaczego Saigo i jego kumple mieliby usunąć te kopie? — zastanawiał się. Były to po prostu duplikaty ich własnych fałszywych danych. Sam akt ich usunięcia budził podejrzenia. Czyżby ktoś wpadł w panikę?

— Kiedy to zrobiłaś? — zapytał.

— Kilka tygodni temu.

Przerażenie zawyło mu w duszy. Właśnie najbardziej obawiał się tego, że przez swoje działania narazi na niebezpieczeństwo osoby trzecie.

— Myślę…

— Nie, poczekaj. — Uśmiechnęła się filuternie. — Zatańczyłam z tymi danymi małe tango. Wnioski nasuwały się same.

Gabriel powstrzymał protest.

— Mów dalej.

— Saigo przebywa w Sferze Gaal. Cressida wsadzała nos w dane ze Sfery Gaal, a potem zaczęła się dziwnie zachowywać. Przekazała ci wiadomość i wkrótce zginęła, a po paru dniach ty zmieniasz wszystkie plany i wyruszasz w swoim jachcie. Prawie o tobie nie słychać przez następnych kilka tygodni, kiedy mogłeś dotrzeć do Sfery Gaal. Potem nagle ten twój wybuch aktywności, te wszystkie projekty zakończone, wznowione lub jakoś załatwione. Tak jakbyś oczyszczał pole, zanim zajmiesz się czymś poważnym.

— Madame Soból…

— Wniosek? — Jej skośne oczy zatańczyły. — Jesteś w Sferze Gaal i coś tam się dzieje. Czy to coś, czym zajmuje się Saigo? Albo jeden z projektów Cressidy? A może robisz to z własnej inicjatywy?

Gabriel wstał, ujął jej dłonie, spojrzał na nią poważnie.

— Uciekaj na swój prywatny jacht. Uciekaj z Tienjin, daleko od miejsc, gdzie kiedykolwiek byłaś. Cały czas uciekaj.

Wyglądała jak wcielenie opanowania, czysty oneirochronon. Płonąca zagadka.

— Więc jestem w niebezpieczeństwie, Sfinksie?

— Tak. Ja cię na nie naraziłem. Wybacz, Ariste. Nie potrafię wyrazić słowami, jak mi przykro.

Na jej twarzy pojawiał się zwolna nieposkromiony uśmiech. Jak świt, pomyślał Gabriel.

— Dobrze — odparła. — Jestem tam, gdzie chciałam. Razem z tobą, w centrum zagadki.

Serce skoczyło Gabrielowi w piersiach, we krwi wrzały miłość i podziw.

— Prawdziwy Dźwięku! — rzekł. — Uciekaj. Natychmiast. Jeśli tylko zależy ci na tym, by z Tienjin nie zdarzyło się to, co z Sanjay.

— Moje Zrealizowane Ciało już się przemieszcza — powiedziała Zhenling. — Daimony otwierają odpowiednie wrota.

— Dobrze.

— Czy mam przybyć do Sfery Gaal?

Zawahał się. Pomyślał o wrogach słyszących każde słowo.

— Daty, które podałaś, nie są zbyt dokładne — stwierdził. — Gdybym leciał do Sfery Gaal, mógłbym tam być już przeszło miesiąc temu.

— Zdaję sobie sprawę, że Hiperlogos nie jest już pewny. Przecież zniknęły wszystkie dane Cressidy. Nie możesz mi więc dać instrukcji.

Gabriel nie odrzekł nic.

— Podobnie jak ty, zbudowałam własny system komunikacji. Czy możemy połączyć nasze sieci?

Myślał chwilę.

— Oddal się od układu — rzekł. — Potem naceluj odbiornik tachliniowy na Illyricum i nastrój się na Kanał Trzy Tysiące. Przyślę ci szyfr.

Skinęła głową.

— Cieszę się, że jestem z tobą, Aristosie.

— I ja, mimo zagrożenia, cieszę się, że jestem z tobą. Pocałował ją i w tym momencie kobieta, pawilon, Mount Trasker, wszystko znikło, a on siedział w kawalerce Remmy’ego, leniwie przebierając palcami po klawikordzie.

Rozejrzał się bardzo zaniepokojony.

Ktoś wyciągnął wtyczkę.


Gabriel wezwał Fletę w Rezydencji na Illyricum i otrzymał informację, że w całej Logarchii łączność jest normalna. Widocznie tylko jeden kanał do Tienjin został przecięty. Gabriel wydał Flecie rozkaz, by przekazała Zhenling szyfr, po czym wstał i spacerował tam i z powrotem, wyglądając przez odsłonięte okna na drugim piętrze. Dzień był ponury, z niskich chmur sączyła się mżawka.

Gabriel, choć zamknięty w małej przestrzeni i pozbawiony łączności, po raz pierwszy w takiej sytuacji wcale się nie nudził.

Walka z Silvanusem odbyła się wczoraj. Gabriel i Clancy uzyskali od dwóch spiskowców zapewnienie, że wszelkie ich wyjaśnienia na temat trupów i ran będą brzmiały korzystnie dla Gabriela.

Po powrocie Gabriel wysłał notatkę dla Remmy’ego do jego rodzinnego domu, kilka ulic dalej. Remmy odpowiedział na wiadomość osobiście. Pojawił się z obłędem w oczach — był przekonany, że pojedynek dopiero ma się odbyć. Przeszkodzono mu w jakichś osobistych obrzędach. Miał na sobie prostą białą koszulę z religijnymi medalionami przyczepionymi za pomocą niebiesko-czerwonych wstążek. Wokół szyi również zwisały medaliony, a jeszcze inne przywiązano wstążkami do rąk i nóg. Uzyskawszy zapewnienie, że walka już się odbyła i że Gabriel zwyciężył, Remmy, wielce zdumiony, zgodził się ukryć go w swej kawalerce i wywiedzieć się, jakie stanowisko w tej całej sprawie zajmują władze.

Gabriel urządził wszystko tak, by to jego odosobnienie stało się znośne. Zainstalował tachlinię między kawalerką a swoim apartamentem w Santo Georgio, stamtąd na Cressidę i do Hiperlogosu. Sygnał z kierunkowych anten przekaźnikowych nie był możliwy do wykrycia z domu Saiga w Santo Georgio, przynajmniej nie z tak małej odległości. Możliwe oczywiście, że cała planeta jest podsłuchiwana, że wszystko, co się tu dzieje, jest rejestrowane i że Obserwatorzy zostali wykryci zaraz po wylądowaniu. Czemuż jednak spiskowcy mieliby robić takie rzeczy? A ponadto Gabriel przecież nie mógł na to nic poradzić.

Spał tylko parę godzin, poza tym cały czas chodził tam i z powrotem po pokoju. Komponował muzykę, opracowywał nowe patenty z nanotechniki, a równocześnie Horus dyktował analizy socjologiczne do oficjalnego dziennika podróży Cressidy.

Wiatr ciskał mżawką o szyby. Ulice były prawie puste, tylko kilku żebraków patrzyło na pogodę z zawodową obojętnością.

Spiskowcy zrobili parę rzeczy bardzo dla siebie niebezpiecznych. Przecięli łączność osób nie znajdujących się w zasadzie pod ich kontrolą, a to było równie lekkomyślne i niemądre, jak usuwanie zbiorów z ogólnodostępnych archiwów. Gabriel zastanawiał się, czy to sam Saigo podejmował te decyzje, czy też może jeden z jego uczniów wpadł w panikę. Może Saigo dopuścił do tego, by zapanował nad nim daimōn. Daimōn o dużej sile woli, lecz o niewielkich zasobach zdrowego rozsądku.

Może Saigo miał swój własny Głos — wyrafinowanego potwora, potrafiącego wypracować własną drogę do władzy.

Hmmm.

Gabriel rozmyślał o Głosie. Nie próbował znowu skontaktować się z Głosem, gdyż miał w myślach zamęt, a przypływ zdolności twórczych zbyt go teraz absorbował. Nie zdobyłby się na głęboką medytację, niezbędną, jak przypuszczał, do takiego kontaktu.

A jednak Głos o czymś wiedział. Może nadszedł czas, by wziąć się w garść i spróbować.

Ponownie połączył się z Fletą. Powiedziano mu, że Zhenling się nie odzywała. Potem siadł przy klawikordzie, wyciągnął dźwignię, która z niemuzycznym łomotem opuściła skomplikowany mechanizm do tonacji B-mol, i zagrał kilka kojących akordów, przy których próbował zebrać myśli. Jego duch zaczął odlatywać po muzycznej stycznej. Gabriel zdjął więc dłonie z klawiatury i skoncentrował się nad bieżącym zadaniem.

Zamknął oczy, licząc do dziesięciu, wziął głęboki oddech, wstrzymywał go przez dziesięć sekund, następnie przez dziesięć sekund wydychał powietrze.

Tzai — powiedział szeptem wyzwalającym krzyk ducha. Jego lewa dłoń, dłoń Głosu, zaczęła kreślić na wierzchu klawikordu glif Zaangażowanej Ikonografii, oznaczający „strzeż się”. Druga dłoń ułożyła się w mudrę „dialog”. Pozwolił, by znak „strzeż się” zapisał mu się w mózgu, wypalił ogniem na wewnętrznej stronie powiek. — Dai — powiedział.

Wyobraził sobie ten znak, jak płynie w pustce — jedyny mieszkaniec wszechświata. Zmienił mu kolor, przesuwając go przez widmo elektromagnetyczne; odsunął go w dal, aż wydał się główką szpilki, potem przywołał go, blisko, by nad wszystkim dominował. Poddał znak analizie, przywołał w myślach jego znaczenia, wyodrębnił modyfikacje dla „groźby” i „czujności”, klaustrofobiczny trapezoid o ścianach nachylonych do wnętrza, rozkaz, który temu wszystkiemu nadawał cechę ponaglenia.

— Giń — rzekł, a potem usłyszał zimny słaby szept:

— Gabrielu Aristosie.

Serce Gabriela podskoczyło. Ostry, wstrząsający impuls przeszył jego włókna nerwowe.

Zmysły Gabriela wypełniło uczucie nie do opisania. Miał wrażenie, że jest na wielkiej czarnej równinie, że z niewiadomej odległości dociera do niego ledwo słyszalny dźwięk, o silnym odcieniu melancholii i samotności.

Głos jakby oddalony o całe lata świetlne.

Poczuł na języku wyraźny smak metalu. Gabriel skoncentrował się i przez nieziemską odległość oddzielającą go od dalekiego Głosu wysłał w ciemność pytanie.

— Jak masz na imię?

— Nie mam imienia. Imiona są niebezpieczne.

Nadaj czemuś imię, a uzyskasz nad tym władzę, pomyślał Gabriel. Ten daimōn zdecydował, że nikt nie będzie miał nad nim władzy.

— Czym jesteś?

— Jestem rzeczą, której obecnie potrzebujesz.

— A czego potrzebuję?

Gabriel jak Sokrates chciał zadawać pytania, aż ujawni mu się istota tej rzeczy.

Potrzebujesz… — Chwila wahania. — Potrzebujesz nawigatora.

— Nawigatora? Czy wiesz, dokąd zdążam?

— Dążysz do miejsc niebezpiecznych.

— A ty mnie bezpiecznie poprowadzisz?

— Nie ufaj im.

Znowu ostrzeżenie. Strategia Gabriela była zbyt przejrzysta: daimōn nie zamierzał grać w pytania i odpowiedzi.

— Komu nie powinienem ufać?

— Remmy’emu. Zhenling. Czarnookiemu Duchowi. Wszystkiemu tu na Terrinie.

— Dlaczego nie powinienem ufać Remmy’emu?

— Remmy nie wytrzyma przeciwności.

— Jest słaby?

— Zhenling jest wiedziona. Kto jest jej woźnicą?

Przypuszczenia kłębiły się w myślach Gabriela.

— Chcesz powiedzieć, że jest w posiadaniu jakiegoś daimōna?

— Czarnooki Duch jest sługą. Ale czyim?

Umysł Gabriela wirował, zaczynał odczuwać wysiłek związany z komunikacją przez tę zimną, niewyrażalną odległość. Samotność Głosu przenikała mrozem aż do szpiku kości.

— Skąd o tym wszystkim wiesz?

— Nie wiem. Ale wiem, że wiem.

Zgadywanki. Tajemnica owinięta w zagadkę…

— Jak długo istniejesz? — spytał Gabriel.

Pojawiłem się ostatnio. Powstałem w wyniku sygnału o zagrożeniu tak subtelnym, że ty wcale go nie dostrzegłeś. Ale ja dostrzegłem, choć nie mogłem określić jego natury.

Czyżbym częścią umysłu intuicyjnie wyczuł dywersję w Hiperlogosie? — zastanawiał się Gabriel. Więc głos był reakcją na ten fakt?

To jakaś głęboko ukryta część umysłu. Prawdopodobnie zagrzebany jaszczurczy mózg, postrzegający zagrożenie.

Uświadomiłeś sobie moje istnienie jedynie przez przypadek. Teraz wiem, jak nie powtarzać tamtej pomyłki.

Fagit. Ten stanowczy ton nie miał być słyszany, lecz ujawnił się tylko dlatego, że Psyche zjednoczyła daimony w chwili transcendencji.

Nazwę cię Nawigator — rzekł Gabriel.

— To nie jest moje imię.

W oddalonym krzyku wyczuwało się teraz okropne odosobnienie, taki dźwięk, jakby w próżni zamarzał międzygwiezdny wodór.

Jeśli podasz mi swe imię, dam ci dostęp do swego reno. Wykorzystując reno, możesz stać się potężniejszy.

— Nie ufam twemu reno.

Gabriel był zdziwiony.

Jest przecież moje, mój implant. Część mnie samego. Może zwiększyć twoje możliwości.

— Twoje reno nie jest konieczne.

Znajdziesz tam inne daimony. Nie musisz być tak samotny. Dlaczego trzymasz się z dala?

Smutek zalał zmysły Gabriela. Czuł w oczach kłujące łzy.

— Muszę być sam. Tak trzeba.

— Pomogę ci. Ty jesteś Nawigatorem. Przybędziesz, kiedy cię zawezwę.

— Nie przybędę. I to nie jest me imię.

Głos zanikł, pozostawiając Gabriela samego na ciemnej, sennej równinie. Skóra świeciła mu od potu, oddech chrypiał w gardle, twarz spłynęła łzami; zatoki bolały. Nigdy nie czuł się tak izolowany.

Wrażenie oddalenia powoli zanikło, zastąpione spokojnym przeczuciem katastrofy. Głos podał mu listę osób, którym nie należało ufać. A przecież głos miał poprzednio rację co do Geriusa.

Zhenling? Nigdy nie zamierzał jej sprowadzać do Sfery Gaal i tak przybyłaby za późno, by ewentualnie pomóc. Informacja o tym, że jest ona przez coś czy przez kogoś „wiedziona”, zaskakiwała. Kto jest tym woźnicą? Daimōn, który wkradł się w jej świadomość? Czy każdy miał jakiś Głos? Włóknami nerwowymi Gabriela targał strach. A jeśli każdy ma Głos, jeśli Głos jest jak jakiś wirus, który rozprzestrzenia się w Hiperlogosie i zaraża po kolei wszystkie zdrowe umysły…

Gabriel otrząsnął się z tych paranoidalnych rozważań, potraktował je jako psychiczną pozostałość po kontakcie z Głosem.

Wspomniał długą podróż przez skrzypiący śnieg i długie, oszronione krzaczaste wąsy woźnicy. Miał na imię Gury. Czy to ten woźnica?

Tamten wąsaty typ ani razu się nie odezwał, robił tylko to, co należało do woźnicy. Wszystko sugerowało, że był wyłącznie oneirochronicznym artefaktem.

A jednak w tym osobniku Gabriel zauważył coś nietypowego. Przypomniał sobie, że gdy w końcu zobaczył twarz Gury’ego, dostrzegł w niej jakiś znajomy rys.

Zastanawiał się, co to takiego. Miał zamiar poszukać odpowiedzi podczas medytacji, gdy odpocznie po kontakcie z Głosem.

Czarnooki Duch jest sługą. Ale czyim?

To przypuszczenie niepokoiło najbardziej. Marcus służył u Saiga i, jak przyznał, nieświadom wszelkich konsekwencji projektował prymitywne urządzenia techniczne Sfery Gaal. Czy może być wtyczką Saiga? Albo, co gorsza (paranoja Głosu znowu podpowiadała mu rozwiązania, szukał właściwego słowa) psychomorfem, plastyczną, sztuczną osobowością, stworzoną specjalnie, schlebiając upodobaniom Gabriela? Rzeczywiście, Marcus nalegał, by towarzyszyć Gabrielowi do Sfery Gaal — może w charakterze szpiega?

Gabriel długo rozważał tę okropną hipotezę, ale doszedł do wniosku, że taki scenariusz jest mało prawdopodobny. Marcus całe lata przebywał na Illyricum, a Saigo dopiero ostatnio miał jakieś powody do szpiegowania Gabriela.

Chyba że — paranoja znowu go dusiła jak wilgotna wata — Saigo to samo zrobił wszystkim Aristoi. Stworzył setki psychomorfów, po jednym dla każdego…

Czyż nie byłoby to jednak ogromnie trudne?

Co za trudność dla kogoś, kto stworzył od podstaw całe planety? — pomyślał Gabriel w przypływie rozpaczy. Wręcz całe cywilizacje?

Jego myśli znowu powędrowały ku woźnicy. A jeśli woźnica był psychomorfem Zhenling? I ma dostęp do jej Zapieczętowanych plików w oneirochronie?

Gabriel nakazał sobie spokój, uspokoił oddech. To szalony sposób myślenia. Głos zaczyna mieć zbyt wielki wpływ.

Usłyszał dobiegający z dołu szczęk rygla i odgłos otwieranych drzwi.

— Ghibreel? — odezwał się Remmy.

Gabriel wydobył kilka dźwięków z klawikordu, by dać Remmy’emu znać, że jest na piętrze; nadal grał, nasłuchując jednocześnie kroków Remmy’ego na schodach.

— Zaszyfrowane połączenie tachlinią z Ariste Zhenling.

Gabriel, przez Misia, słabo czuł pod palcami klawisze z kości słoniowej, słyszał dźwięki muzyki, arię miłosną Schöna z Lulu. Odbierał niewyraźnie dotyk warg Remmy’ego na policzku oraz ciepłe i przychylne nastawienie Misia.

— Dobre wiadomości — rzekł Remmy. Usiadł na ławie obok Gabriela. — Jesteś sławny.

— Sławny? Z jakiego powodu?

— Jako zabójca Silvanusa. Ludzie boją się takich osób. Wszyscy uważają, że pozbycie się tego osobnika jest korzystne. A kiedy Gerius i doktor powiedzieli o zdradzie…

— Zdradzie? — Litość Misia dla Geriusa i Laviniusa wypełniła duszę Gabriela. — Biedne, otumanione marionetki. Palce nadal grały arię.

— Powiedzieli, że Silvanus poprosił o chwilę przerwy, by się odświeżyć, i że on i Augustino wyciągnęli miecze i bez ostrzeżenia zaatakowali. W ten właśnie sposób Gerius i doktor… jak mu tam?… tak właśnie ich zraniono.


To głos Reno. Gabriel zastanawiał się chwilę, potem zawołał Misia, oddał mu sterowanie ciałem oraz głosem, po czym kazał Reno kontynuować.

Wiosna rozkwitła w umyśle Gabriela. Rześki wiatr pofalował powierzchnię zamarzniętego kiedyś jeziora, potargał rozpuszczone włosy Zhenling.

Stała na murawie przed swą daczą o makówkowych dachach. Szczupła, spowita w suknię z Epoki Żółtej, o wysokim kołnierzu, szerokiej w ramionach i biodrach, wąskiej w talii i u dołu.

Widząc to, Gabriel przywdział angielski wyjściowy garnitur z tej samej epoki, zawiązał fular i włożył do kieszonki biały goździk. Brzeżki płatków goździka musnął szkarłatem.

Objął i ucałował Zhenling.

— Wystartowałam i jestem poza układem — rzekła. — Zdana na siebie, sama na statku. Nie miałam czasu, by kogoś ze sobą zabrać.

— Mądrze z twej strony, że nie zwlekałaś — stwierdził Gabriel.

— Potrzebuję informacji, Gabrielu Wissarionowiczu — powiedziała Zhenling. — Muszę wiedzieć, co mam robić, dokąd się udać.

Jakież to smutne, pomyślał Miś, że musieli wynaleźć takie kłamstwo.

Remmy spojrzał uważniej na Gabriela.

— Nic nie odpowiedziałeś, Ghibreelu — zauważył. — Czy sprawy miały się inaczej?

Miś podniósł wzrok.

— Oni… bardzo pomniejszają swoją rolę.

Remmy przyglądał mu się przenikliwie.

— Co tam się naprawdę wydarzyło?

— Nie ma to znaczenia — oświadczył Miś. — To już minęło.

— Nie powiedziałeś nawet, o co poszło.

Miś zagrał kilka akordów, przez chwilę pozostawił ręce na klawiaturze. Niebezpiecznie byłoby trzymać Remmy’ego w niewiedzy, pomyślał.

— To z twojego powodu rzekł. — Adrian chciał zemsty za to, że wybiegłem z tobą tamtej nocy, i doprowadził do sytuacji, w której miałem albo uciekać, albo umrzeć. Tak mu się wydawało.

Remmy patrzył na Gabriela. Mięśnie szczęk mu drgały.

— Przepraszam — powiedział.

— To nie twoja wina. Ja dokonałem wyboru i poniosę konsekwencje. Gdyby jednak, w ramach tych konsekwencji, doszło do ataku na ciebie, chciałbym, żebyś się przygotował.

Remmy roześmiał się z niedowierzaniem, potem strzepnął dłońmi.

— Szyfr zmienia się co sześć godzin — oznajmił Gabriel. — Częściej, jeśli łączność jest intensywna. — Ujął ją pod ramię, poprowadził dróżką. Miażdżyli żwir stopami. — Najlepiej będzie, jeśli zachowamy prywatną tachlinię tylko do najważniejszych, poufnych wiadomości — im mniejszy ruch, tym trudniej złamać szyfry.

— Rozumiem.

— Wysyłam ci teraz — (Horus przesłał wiadomość do Flety) — plany satelitarnej sieci komunikacyjnej. (Przekazane — rzekło Reno). W ten sposób możesz transmitować wiadomości, mając niemal absolutną pewność, że nikt cię nie znajdzie.

— Rozumiem. — Wyprostowała się nieco, gdyż nagle ją olśniło. Znieruchomiała. Potem popatrzyła na niego ostro, końce palców w rękawiczce zacisnęły się na jego ramieniu. — Nasze połączenia…? Całkowicie dostępne dla postronnych?

— Tak mi się wydaje. — Wszystkie nasze… tanga? Nasze intymne chwile?

— Tak.

— A ty o tym wiedziałeś?

Spojrzał na nią, dotknął jej policzka.

— Nie mogłem zachowywać się inaczej, bez narażania cię na niebezpieczeństwo. — Pocałował ją; oneirochroniczne wargi Gabriela były wilgotne. — I nie wstydzę się swej sztuki. Niech nam zazdroszczą, jeśli chcą.

— Konsekwencje? Powiedziałem przecież, że jesteś sławny. Wszyscy pragną cię poznać. Ojciec słyszał od Wielkiego Marszałka Dworu, że nawet król chce cię poznać. — Znowu się zaśmiał. — Któż ośmieli się zaatakować bohatera chwili? Jesteś bezpieczniejszy niż Jego Wysokość wśród Żółtej Konnicy.

— Żeby osiągnąć sławę i rozgłos, musiałem jedynie kogoś zabić? — spytał zdumiony Miś.

— W każdym razie kogoś powszechnie nielubianego. — Pewna myśl przyszła Remmy’emu do głowy. Uśmiechnął się, pokazując piękne zęby. — Adrian musi być przerażony! Jeśli ujawni się jego udział w spisku, zostanie ukarany. My Stare Kobyły będziemy na to nastawać, a Velitosi łakną zemsty po tym, jak zabił kanclerza. Razem może dostaniemy jego głowę.

Gabriel czuł, że Adrian byłby rozczarowany, gdyby wiedział jak niewiele obchodziły Gabriela jego małe intrygi. Jaki nieważny wydawał się Monopolista w porównaniu z knowaniami Saiga ogarniającymi całą Sferę…

Miś zagrał kilka triumfalnych akordów i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Remmy spojrzał na dłonie Gabriela.

— Nie wiedziałem, że umiesz grać — rzekł.

— Nauczyłem się zeszłej nocy, kiedy wyszedłeś.

Zhenling zastanawiała się przez chwilę. W jej ciemnych oczach pojawiło się wyzwanie.

— Tak. — Pocałowała go namiętnie. — Teraz nikt nas nie widzi — rzekła. — Po raz pierwszy. Powinniśmy to wykorzystać.

Po plecach Gabriela radośnie pomknęły bąbelki pożądania.

— Właśnie — odparł.

— Chciałabym to wykorzystać w rzeczywistości — oznajmiła. Znowu rozpoczęli spacer po ścieżce. — Jak moglibyśmy się spotkać w rzeczywistości. I gdzie? W Sferze Gaal?

— Chyba musisz kierować się ku Ziemi2 — rzekł Gabriel. — Porozmawiaj z Pan Wengongiem. Najstarszego należy poinformować. Spiskowcy wpadają w panikę, podejmują pośpieszne kroki. Pan Wengong będzie potrzebował bezpośredniej rady.

Zhenling potrząsnęła głową.

— Droga w tamtą stronę zajmie mi całe miesiące, sądzę, że potrwa znacznie dłużej, niż dotarcie tam, gdzie teraz jesteś. — Jej dłoń ponownie zacisnęła się na ramieniu Gabriela. — Pragnę być z tobą.

Remmy milczał chwilę, po czym potrząsnął głową.

— Dlaczego się spodziewasz, że uwierzę w coś tak niedorzecznego — oświadczył. — Nie wiem też, czemu — westchnął — jakoś ci wierzę.

Miś zdjął rękę z klawiatury i ujął w nią dłoń Remmy’ego.

— Mam taki talent — rzekł. — Mam taki rodzaj… ducha… który uczy się różnych rzeczy.

— Gry na instrumentach. Języków. — Remmy wymieniał z namysłem. — Także fechtunku?

Miś szarpnął brodą.

Remmy nie wiedział, co na to odrzec. Wstał nagle, podszedł do krzesła. Zdawało się, że nie ma co zrobić ze swymi wielkimi dłońmi.

— Czy można ci radzić, byś nie mówił publicznie takich rzeczy? — zapytał. — Ludzie źle to zrozumieją. Pomyślą, że opanowały cię demony.

Miś nie mógł powstrzymać uśmiechu.

— Będę dyskretny.

— Możesz trafić na stos. Możesz spowodować, że spalą również i mnie. Mówię bardzo poważnie.

— Będę ostrożny. Proszę, nie przejmuj się tym.

Remmy nie wydawał się pocieszony.


— Nie zdołasz mi pomóc oświadczył Gabriel. — Albo mi się uda, albo nie. Nie mogę ryzykować życia dodatkowej osoby. Najlepiej zadbaj o swe własne bezpieczeństwo.

Puściła jego rękę, obróciła się, spojrzała mu w twarz. Namiętność zabarwiła jej policzki, zapłonęła w oczach.

— Jakież to teraz ma znaczenie? — zawołała. — Cała Logarchia za chwilę się rozwali! Wszyscy będą narażeni na niebezpieczeństwo, a ja wolę raczej umrzeć z tobą niż w samotności.

Fala podziwu ogarnęła serce Gabriela. Już miał się zgodzić, gdy dźgnęła go zimna igła paranoi, pozostałość Głosu. Spojrzał na Zhenling, poczuł pod stopami żwir na ścieżce, wspomniał żwir zgniatany kołami, gdy odjeżdżali powozem, którego lejce trzymał Gury.

— Kim jest twój woźnica? — zapytał.

Na twarzy Zhenling pojawiła się konsternacja. Strach? Poczucie winy? Nagła świadomość czegoś? W każdym razie coś tak niespodziewanie szczerego, takie zaskoczenie, że nie mogła tego ukryć nawet w oneirochrononie.

A potem w mgnieniu oka znikła wiosna, znikła Zhenling.

Strach obiegł krańce świadomości Gabriela na szybkich łapkach gryzoni. Wznów kontakt z Zhenling Ariste, rozkazał, lecz sygnał tachliniowy zniknął — i to nie sygnał od Zhenling do Illyricum, lecz sygnał między Terriną a Cressidą. Tak jakby okręt przestał istnieć. Gabriel starannie stłumił wszystkie zewnętrzne oznaki zaniepokojenia. Wysłał do Clancy sygnał alarmowy BŁYSK.

— Kilku rzeczy nie rozumiem — oznajmił. — Czy mogę ci zadać parę… eee… pytań osobistych?

— Oczywiście. — Misia o czułym sercu poruszyła wyraźnie rozterka Remmy’ego.

— Mogę cię spytać o Clansai? — Oblizał wargi. — Czy naprawdę jest lekarzem?

— O, tak. Jestem przekonany, że Gerius i Lavinius zawdzięczają jej życie.

Remmy zamyślił się.

— To również zasługuje na ostrożność i dyskrecję. Uważa się, że kobiety nie robią takich rzeczy. Jeśli tutejsi lekarze dojdą do wniosku, że ona naprawdę uprawia medycynę, mogą doprowadzić do jej aresztowania. Takie rzeczy się zdarzały.

Misia zalała udręka na myśl o losie tych nieszczęśliwych kobiet.

— Powiem jej, by nie leczyła. Wydawało się, że Remmy zebrał się w sobie.

— A twoje osobiste z nią stosunki?

— Jesteśmy kochankami — odparł Miś.

— Czy ona wie o tobie i o mnie?

— Oczywiście.

Złe przeczucia przeciekły z myśli Gabriela do osobowości Misia. Zaalarmowany Miś wysłał Gabrielowi zapytanie. Gabriel oznajmił mu, że kontroluje sprawy i kazał mu kontynuować.

Remmy zamyślił się.

Dopilnuj, by wszyscy zostali uzbrojeni. Straciliśmy kontakt z Cressidą i obawiam się, ze Saigo wykonuje jakiś ruch.

— Gdzie jesteś, Gabrielu?

— Nadal u Remmy’ego. Tu jest najbezpieczniej.

Gabriel wiedział, że jeśli łączność nie zostanie wznowiona, sprawy potoczą się automatycznie.

Za 47,3666 godzin (poinformowało Reno), gdy Gabriel nie odnowi swego hasła, zaprogramowany wcześniej alarm BŁYSK zostanie przekazany przez Hiperlogos i przez własną sieć komunikacyjną Gabriela, która obecnie powinna pokrywać przynajmniej połowę kosmosu zamieszkanego przez ludzi. Aristoi zostaną powiadomieni o grożącym niebezpieczeństwie.

Dla Gabriela cały problem sprowadzi się do przeżycia tutaj, aż przybędzie ktoś z Logarchii, by go zabrać.

Aristos — głos Clancy. — Próby wznowienia naszej tachlinii skończyły się niepowodzeniem.

— To niezwykła kobieta. Czy ona nie czuje się… jak rywalka?

Miś zdjął dłonie z klawiatury, splótł je i nachylił się ku Remmy’emu.

— Ona jest pewna swoich możliwości i dość dobrze mnie zna. Zazdrość wyrasta z poczucia niepewności, a takie poczucie jest jej obce.

— Szkoda, że ja nie czuję się tak pewnie. — Twarz Remmy’ego skrzywiła się jakby w bólu. — Zazdrość rani. Była nawet obecna przy twoim pojedynku, a ja nie.

Biedactwo, pomyślał Miś. Torturowane od urodzenia, niewłaściwie wychowane, oddzielone od swej natury.

Powstał z ławy, zbliżył się do krzesła Remmy’ego.


— Zaprzestań dalszych prób. Cressida wie, gdzie jesteśmy. Jeśli będą mogli, wznowią łączność.

— Nie powinniśmy jeszcze raz spróbować?

Nie. Ktoś może nasłuchiwać. Nie trzeba tego kogoś powiadamiać o naszej obecności.

Zamilkli na chwilę, zawisła między nimi niewypowiedziana myśl: czy zniszczono Cressidę?

— Jak sobie życzysz, Aristosie — powiedziała wreszcie Clancy dziarskim głosem. — Fini.

Gabriel pomyślał o załodze Cressidy, o Marcusie, Rubensie, o wszystkich innych, którymi dowodził. O całej swej wyprawie. Sądził wcześniej, że to on, Gabriel wystawia się tutaj na Terrinie na największe niebezpieczeństwo.

Może się mylił.

Co miał teraz robić? Cressida albo była bezpieczna, albo nie. Siły Saiga albo wpadną tu za kilka minut przez wyłamane drzwi, albo nie. Cenny Gabrielek mógł robić cokolwiek.

Nie był przyzwyczajony do bezradności. Uznał, że to mu nie odpowiada.

Ale co teraz mu pozostało do roboty, prócz grania roli Cudzoziemca Ghibreela?

Równie dobrze może się tym zająć.

Gabriel rozszerzył swoje pole postrzegania, włączył postrzeganie Misia, potem je wchłonął. Świadomość własnego ciała uzupełniła myślowy obraz samego siebie, wypełniając głęboką szczelinę, z której istnienia nie zdawał sobie do końca sprawy.

Remmy siedział przed nim przygarbiony żałośnie w fotelu. Jego postawa jest doprawdy opłakana, myślał Gabriel. Przykucnął przed Remmym i spojrzał mu w oczy.

— Co mam na to poradzić? — zapytał. — W jaki sposób mam cię przekonać, że jesteś dla mnie ważny?

Ważny dla Gabriela, który przed chwilą, jak podejrzewał, tak wiele stracił. Który potrzebował wszystkich kochających dusz, jakie zdoła znaleźć.

— Przypuszczam, że wystarczy, jeśli będziesz znosić moje towarzystwo — rzekł Remmy i spróbował się uśmiechnąć. Ześlizgnął się z fotela i objął Gabriela. Gabriel pocałował go.

— Przerażasz mnie, Ghibreelu — oznajmił Remmy. — Dlaczego tak jest?

Zwierciadła mogą przerażać, pomyślał Gabriel.

— Będę się starał być bardzo ostrożny — rzekł Gabriel, zdając sobie sprawę z absurdalności tej wypowiedzi. Tak jakby dotychczas, w ciągu ostatnich kilku miesięcy można go było opisywać tym przymiotnikiem.

Wobec tego beztrosko zaprowadził Remmy’ego na górę i próbował uzyskać chwilowe pocieszenie.

Nie przyniosło mu to zapomnienia.


Później tego popołudnia Gabriel powrócił do Santo Georgio. Jego towarzysze byli ponurzy, już na wpół w żałobie. Kolacja upłynęła w milczeniu. Później tej nocy, o odpowiedniej porze, wszyscy wsiedli do powozu, pojechali na pole niedaleko miejsca pojedynku i czekali.

Cressida znajdowała się nieco ponad dziewięć godzin świetlnych od Terriny, schowana na krańcach układu gwiazdy. Towarzysze Gabriela wiedzieli dokładnie, gdzie szukać statku na niebie, ale musieliby mieć odpowiednie przyrządy, by go dostrzec.

Przyrządów nie posiadali — grupa Gabriela polegała całkowicie na tachliniowym połączeniu z pancernikiem. Generatory tachjonów były duże: ich własny sprzęt nie miał wystarczającej mocy, by wygenerować na tyle silny promień, który mógłby dotrzeć do Illyricum czy w ogóle dokądś w Logarchii.

Gwiazdy mroźnie mrugały; to, co miejscowi zwali via Lactia rozciągało się jak kosmiczny koc w dalekim zakątku nieba. Ćmy trzepotały pod odległym, fioletowym księżycem Terriny. Clancy i Biały Niedźwiedź ustawili takie detektory, jakimi teraz dysponowali.

Mieli zaplanowaną drogę ucieczki, lecz prowadziła ona właśnie do tego miejsca. W powóz wbudowano nano, które mogło opaść na powierzchnię ziemi i w ciągu czterdziestu minut wytworzyć rakietę chemiczną, zdolną wynieść kilkoro ludzi na niską orbitę, skąd mogłyby ich zabrać Cressida bądź Pyrrho.

Plan bezużyteczny, jeśli ani Cressida, ani Pyrrho już nie istniały.

Trzydzieści sekund — zameldował Reno.

Gabriel trzymał Clancy za rękę.

Nagle jakby jakiś nóż przeciął czarny aksamitny łuk nocy: niebo rozkwitło światłem.

Promienie X — zameldowała Clancy, zbadawszy niewidzialną część widma. — Promieniowanie alfa i beta. Neutrony.

Śmieci powstałe po rozdarciu samej czasoprzestrzeni. Tam wysoko w górze użyto dział grawitacyjnych.

Nie tylko ja umiem wykorzystywać nano do budowy statków wojennych, myślał Gabriel. Plany przechowywane w pliku, dostępne były dla każdego, kto miał licencję na stosowanie nano.

Aristoi. Saigo. Pachołki Saiga.

Wrogowie. Nie myślał o nich przedtem w ten sposób.

Jaskrawe światło znikło szybko, pozostawiając na siatkówce Gabriela jasne, zimne kwiaty. Oddech zamarł mu w gardle.

— Och, Gabrielu! — wydyszała Clancy.

Położyła mu głowę na ramieniu. Objął ją, poruszony do głębi.

Nie ma już Marcusa, pomyślał. Nie narodzonego dziecka też. Nie ma Rubensa y Sedillo. Ani Kem-Kema. Ani pozostałych dwudziestu sześciu, wybranych spośród najzdolniejszych Theráponów Gabriela.

Mógłby odbudować niemowlę-dziewczynkę — jej kod genetyczny jest w pliku. Nawiasem mówiąc, mógł odbudować Czarnookiego Ducha, odbudować ich wszystkich.

Ale nawet jako osoby genetycznie identyczne, nie byliby tymi samymi ludźmi. Dziewczynka nie stałaby się tym samym dzieckiem, hołubionym przez Marcusa z taką miłością. Genetyczny sobowtór Marcusa dojrzałby jako inny, choć może tak samo czuły młody człowiek.

Wszyscy byli straceni, nawet ich atomy zostały rozdarte morderczymi siłami rozpętanej grawitacji. Nastąpiła dokładnie taka sama tragedia, takie samo okropne nadużycie techniki, jakiemu zgodnie ze swą przysięgą wszyscy Aristoi mieli zapobiegać.

Z odległej żałobnej części duszy dobiegł Gabriela lament kościanego fletu, grającego żałobę po zmarłych.

I zmarłych, którzy jeszcze nadejdą.

Загрузка...