9

POGROMCA ZWIERZĄT:

Obłęd rozpala w sercu szał

Obłęd rozpala wściekłość w ludziach

Zwierzęta w złość wpadają

Gdy w klatce mają

Mięsa kawał

Widok krwi ich pobudza

Potem gdzieś znikają.


Sonda leciała przez system Gaal 97 z prędkością jednej piątej prędkości światła. Generatory grawitacyjne wyłączono, by uniknąć zdemaskowania. Gabriel postanowił nie zmieniać kursu w tak bliskiej odległości od zamieszkanych obszarów. Ktoś mógłby namierzyć fale grawitacyjne.

Przekazywane przez próbnik dane porażały. Planeta znajdowała się w półcieniu, gdy próbnik przeleciał w jej pobliżu. Na oświetlonej części kuli widać było jasne wiry niebieskiego oceanu i srebrnych chmur, białe łańcuchy gór i zieloną roślinność. Zupełnie nie pasowało to do wyników badań pierwszych sond Saiga, które jakoby wykryły gęstą, przesyconą oparami siarki atmosferę.

Do oneirochrononu włączali się coraz to nowi członkowie załogi, zawzięcie dyskutując. Gabriel poprosił o listę osób przebywających aktualnie w oneirochrononie. Była wśród nich Clancy.

Doktor Clancy, czy mógłbym uzyskać ocenę stanu zdrowia mieszkańców i warunków sanitarnych na planecie?

Zrobię, co będę mogła, Aristosie. Jednak na podstawie dostępnych danych trudno oszacować stan szpitali i system ścieków.

— Pytałem tylko o informacje możliwe do uzyskania.

— Tak, Aristosie, zrobię, co będę mogła.

Gabriel podzielił załogę na zespoły, każdemu z nich przydzielił zadanie. Czekając na pierwsze meldunki, sam zaczął analizować sytuację.

Na zacienionej części planety widniały jasne plamy, świadczące o istnieniu siedzib ludzkich. Analiza spektrograficzna wykazała, że spalana jest biomasa lub nafta, nie stosowano gazu ani elektryczności. Mimo tych ograniczeń, niektóre miejsca świeciły dość silnie. Oznaczało to miasta zamieszkane przez setki tysięcy mieszkańców, dostatecznie rozwinięte i bogate, by sobie pozwolić na oświetlanie ulic.

Obrazy z jasnej części półkuli potwierdzały te wnioski. Gabriel prześledził połyskujące wstążki rzek, poczynając od ich ujścia do oceanu, i natknął się na kilka miast, zaznaczonych najczęściej ciemnoszarą warstwą dymu z kominów. Tam gdzie widoczności nie ograniczały zanieczyszczenia lub chmury, na ulicach dostrzec można było ludzi. Rubens szybko napisał program szacujący wielkość miast na podstawie liczby ulic i próbek gęstości zaludnienia otrzymanych przez liczenie osób na danej ulicy.

Największe z miast miało w przybliżeniu około miliona ludności. Widocznie przynajmniej niektóre elementy systemu społecznego musiały nieźle funkcjonować.

Inne obszary planety — pustynie i gęste lasy — pozostawały prawie w ogóle bezludne, choć teoretycznie można było wyobrazić sobie całe cywilizacje skryte pod koronami drzew.

Zespoły analizujące dane dostarczyły kolejnych szczegółów: po wodach pływały żaglowce i łodzie wiosłowe, osiągające długość nawet osiemdziesięciu metrów; na polach pracowały zwierzęta pociągowe; po prymitywnych drogach poruszały się wozy, karety i jeźdźcy. Nad rzekami stały zamki, fortece w kształcie gwiazd broniły miast i niewidzialnych granic, oddziały wojska ćwiczyły musztrę na poligonach.

Saigo urządził swój świat niczym gladiatorską arenę: pozwolił swym istotom wyrzynać się nawzajem. Mogło przy tym zginąć tysiące ludzi, zastrzelonych lub porąbanych prymitywną bronią. Równocześnie na pewno wiele ofiar padało wśród ludności cywilnej. Gabriela odrazą napawał tak bezlitosny i bezczelny brak skrupułów przy organizowaniu społeczeństwa.

Obrazy z planety nie przekazywały żadnego urządzenia bardziej skomplikowanego niż młyn z wiatrakiem. Biedni, stworzeni przez nano mieszkańcy zostali celowo wyposażeni w barbarzyńską cywilizację.

Załoga Cressidy analizowała dane, a tymczasem sonda minęła Gaal 97 i obecnie znajdowała się po przeciwnej stronie słońca w stosunku do planety. Żadne nowe informacje nie wskazywały na to, by w układzie mieszkał ktoś jeszcze. Gabriel kazał próbnikowi zawrócić po długim łuku. Korekta kursu miała nastąpić dokładnie w momencie, gdy sonda przysłaniała kwazigwiezdne źródło promieniowania radiowego w odległej galaktyce. Jeśli Saigo umieścił na swej planecie detektory, może przypiszą one impuls grawitacyjny tamtemu kwazarowi.

Na Cressidzie nano budowały kolejne próbniki, atom po atomie.

Gabriel zostawił w oneirochrononie Deszcz po Suszy, by śledził rozwój wypadków, a sam się stamtąd wycofał. Nagle stwierdził, że w Świecie Zrealizowanym panuje nieprzyjemna wilgoć: zajęty obserwowaniem Gaal 97, wyszedł z łazienki i cały mokry rzucił się na swoje łóżko. Odnosił wrażenie, że jest nadmiernie pobudzony. Umysł galopował szybciej niż Cressida, puls i oddech przyśpieszyły. Czuł, że jest odwodniony i głodny.

Wstał, wytarł się ręcznikiem, nałożył szlafrok, nalał sobie soku owocowego i polecił Kem-Kemowi przygotować coś do jedzenia.

— TERAZ SIĘ ZACZYNA.

Głos o nieznanym pochodzeniu odezwał się w jego mózgu. Gabriel zdumiał się, że go to nie dziwi.

Na języku czuł metaliczny posmak.

Poczekał chwilę na następne oświadczenie, ale nic do niego nie dotarło. To Głos przemówił — Gabriel, nazywając go w myślach, użył dużej litery.

Głupi Głos.

Gabriel musiał wiele przemyśleć i miał nadzieję, że w tym czasie Głos będzie trzymał gębę na kłódkę.

Wiedział jednak, że bez względu na to, co podpowie mu rozum, postawi stopę na tej planecie. Odetchnie jej powietrzem, napije się wody, poobserwuje mieszkańców zmagających się ze swym przerażającym życiem.

Nie mógł sobie tego odmówić. Planeta Saiga budziła wprawdzie odrazę, ale zarazem był to największy cud współczesności i Gabriel po prostu musiał go doświadczyć.

Wszystko jednak we właściwym czasie.


Robić kopie zapasowe. Zawsze. Dane przekazywane przez tachlinię docierały do nowej sieci komunikacyjnej Gabriela i magazynowane były w kilku bankach danych. Jedynie totalny atak mataglapa mógłby je zniszczyć. A to całkowicie zdekonspirowałoby spiskowców, sam Gabriel nie mógłby tego lepiej zrobić.

Tylko zakodowany sygnał wysyłany przez Gabriela do Flety, regularnie co siedemdziesiąt dwie godziny, zapobiegał podaniu danych do powszechnej wiadomości.

Sonda, po powrocie, dostarczyła na Cressidę nowe informacje. Potwierdzały one pierwsze spostrzeżenia. Według ocen, na planecie mieszkało od miliarda stu milionów do dwóch miliardów ludzi. Dalsze obserwacje powinny uściślić tę liczbę.

Gabriel przesłał pakiet danych oraz wstępne raporty swych zespołów, po czym wrócił do oneirochrononu i przez chwilę przysłuchiwał się niezwykle inteligentnemu gwarzeniu swej załogi.

Gabriel Aristos? — dobiegł go głos Marcusa.

Dzień dobry. Właśnie chciałem cię poprosić, abyś oszacował zasoby konstrukcyjne…

— Czy mogę się z tobą zobaczyć?

Teraz? — Gabriel z olimpijskim spokojem dokonał ogólnego przeglądu powołanych przez siebie zespołów badawczych i stwierdził, że jego obecność nie jest już niezbędna. — Jeśli sobie życzysz — odparł.

Przywitał Czarnookiego Ducha w swej kwaterze, która miała teraz nowy wystrój: neoklasyczne kolumny i sztukaterie, wszystko w szesnastu odcieniach barwy morelowej. Całą pracę wykonały zaopatrzone w implant szympansy, drobiazgowo wdrażające projekt Gabriela. Marcus przyjął Postawę Formalnego Szacunku, potem pocałował Gabriela na przywitanie. Gabriel położył mu dłoń na brzuchu, gdzie w sieci rozwijał się płód.

— Dobrze się czujesz?

— Trochę wariuję od tych nowych dla mnie hormonów, ale poza tym wszystko w porządku. I jestem bardzo szczęśliwy.

— Cieszę się, Czarnooki Duchu. Czy moja matka nadal cię prześladuje?

— Prawie nieustannie. Vashti Geneteira coraz częściej powątpiewa w twoje zdrowie psychiczne. W moje też.

— Odnoszę wrażenie, że stało się to teraz modne w wielu kręgach.

Nadbiegł Manfred. Marcus przyklęknął, by go pogłaskać i dał się polizać po twarzy. Gabriel usiadł na miękkiej morelowo-srebrnej kanapie. Zaproponował Marcusowi herbatę, ten jednak poprosił o sok pomarańczowy, i usiadł również.

— Przyszedłem porozmawiać o Clancy — powiedział.

Manfred wskoczył na kanapę i usadowił się obok niego.

— Ach, jest niezadowolona?

— W pewnej chwili zorientowała się, co robisz. Jej poprzedni partner miał skłonności do takich praktyk i według niej softwarowy seks jest w złym guście.

Gabriel doznał olśnienia.

— Nic dziwnego, że jest niezadowolona! — stwierdził. — Zaprogramowany partner byłby rzeczywiście w złym guście. Jednak w moim przypadku partner był prawdziwy, połączony przez oneirochronon.

— Ach, tak.

— O ile się nie mylę, stanąłem na wysokości zadania. Jeśli obie osoby są zadowolone, to co w tym złego?

Marcus zastanawiał się przez chwilę.

— Chyba powinieneś zapytać Clancy. Żywi obawy, że może się już nią znudziłeś.

Gabriel był zaskoczony.

— Muszę to sprostować. Ona jest… — taktownie dobierał słowa — jednym z najbardziej interesujących i utalentowanych partnerów, jakich miałem w ostatnich czasach. Uwielbiam ją nadzwyczaj.

Marcus patrzył na niego przez chwilę.

— Ja również — powiedział, kiwając głową. — I przykro mi, gdy jest zdenerwowana.

— Przez wiele lat miała tylko jednego partnera. Może dają o sobie znać dawne odruchy.

Na twarzy Marcusa przelotnie pojawiła się surowość.

— W tych sprawach panują różne gusta. Nic dziwnego, że gdy to wszystko sobie uświadomiła, doznała nieprzyjemnego wrażenia. Tym bardziej, że wywołało to przykre wspomnienia z poprzedniego związku, który niedobrze się zakończył.

Czasami muszę uwzględniać to, że choć Marcus wybrał sobie wygląd osoby osiemnastoletniej, w rzeczywistości jest ponad trzydzieści lat starszy, pomyślał Gabriel.

— To prawda — przyznał.

— Powinieneś ją zapytać, Gabrielu.

— Powinienem. Zaproszę ją na śniadanie i będę błagał o przebaczenie.

— Mam nadzieję, że o tym nie zapomnisz. — Marcus poklepał bulteriera i wstał z kanapy. — Chciałeś, żebym coś zanalizował?

— Ich moce produkcyjne i projektowanie przemysłowe.

— Jak sobie życzysz, Aristosie.

Marcus przyjął Postawę Formalnego Szacunku i wyszedł. Gabriel poszybował do oneirochrononu. Sprawdził postępy w pracach zespołów. Czekały na niego rozmaite wiadomości, między innymi notka od Clancy, że jej wstępny raport jest gotowy.

Czy jadłaś już śniadanie? — zapytał.

— Kawę i śliwkę.

To nadaje się na pierwszą linijkę wiersza, ale nie wystarcza na posiłek. Wpadniesz do mnie coś zjeść?

Milczała chwilkę, potem się zgodziła.

Kiedy wyschnie rzeka? — zacytował Li Jiyi. Ten wiersz zaczynał się strofą:

„Ja mieszkam u źródła, ty przy ujściu.

Wodę pijemy tę samą, lecz oddzielnie”.

Zamówił miłą dla ucha muzykę. Asystent Kem-Kema przyniósł pod ciężkimi srebrnymi pokrywami wystawne, jak zwykle, jedzenie. Wkrótce potem przybyła Clancy. Gabriel nakarmił Manfreda kiełbaskami z dzika, sam nałożył sobie zapiekanego w cieście bekasa i jajko sadzone przyprawione tymiankiem i słodką bazylią. Clancy wzięła owoce, łososia w galarecie, kawę. Gabriel podziwiał, jak zręcznie obierała kiwi ostrym nożem.

— Czy nie za często cytujemy wiersze? — spytał.

— W takim razie przerzućmy się na prozę. — Uważnie obserwowała owoc kiwi. Uniosła brwi. — Jesteś znudzony?

— Nie.

— A trzy godziny temu?

— Jestem niespokojny, sfrustrowany. Ale nie znudzony.

— Nie chciałabym, abyśmy spotykali się tylko dlatego, że doskwiera ci nuda i nie masz akurat innej rozrywki.

— Nie o to chodzi.

Gabriel czuł, jak Deszcz po Suszy ponagla go, chcąc sprytnie manipulować sytuacją na swój nieludzki sposób. Zawsze starał się odsuwać Deszcz po Suszy od ludzi, na których mu zależało, ale stanowił on nieodłączny składnik jego osobowości i nie można go było całkowicie przegnać.

Gabriel rzucił się na kolana i obiema dłońmi objął stopy Clancy. Spojrzała na niego z uprzejmym zdziwieniem.

— Nie jesteś dla mnie rozrywką — powiedział. — Nie jesteś kimś, kto ma wypełniać puste chwile w mym życiu. Potrzebuję cię.

— A ta inna? Ta rzecz?

— To nie rzecz. To Zhenling Ariste.

Nóż obierający kiwi zawisł na moment w powietrzu.

— Jestem pod wrażeniem — rzekła wreszcie Clancy.

— To osoba, która robi wrażenie.

— Życie Aristoi jest takie pogmatwane — stwierdziła. — Obserwuję cię od paru miesięcy, ale nawet nie zaczęłam tego wszystkiego rozumieć. Poznałam tylko część ciebie.

— Ważną część.

— Czy ma z tobą coś więcej wspólnego niż ja?

— Prawdopodobnie nie. Aristoi mają zbyt silny instynkt terytorialny, by być dla siebie dobrymi partnerami.

Na talerz spadały plasterki kiwi.

— Dziwię się, że w ogóle jesteś mną zainteresowany. Nie umywam się nawet do Ariste. — Spojrzała na niego. — A Rabjoms nie umywa się do ciebie — dodała łagodnie.

— Wybierzesz się ze mną na planetę?

Zawahała się.

— Na jaką planetę?

— Tę, którą właśnie odkryliśmy. Planetę Saiga.

— Naprawdę na niej wylądujemy?

— Ja tak. A także kilka innych osób.

— Po co?

— Trzeba zbadać pewne rzeczy — odparł ogólnikowo.

— Nie możesz się oprzeć. — Uśmiechnęła się ze zrozumieniem. — Chcesz to zobaczyć na własne oczy.

— Przypuszczam, że nie grozi nam większe niebezpieczeństwo niż to, z jakim dotychczas mieliśmy do czynienia. W każdym razie nic, z czym Aristos by sobie nie mógł poradzić.

Skierowała ku niemu nóż.

— To bałamutny pomysł. Aż tak ci zależy na pozbyciu się powłoki doczesnej, że zamierzasz ryzykować? Ale — uśmiechnęła się — tak, wyruszę z tobą na planetę Saiga.

Zdjął kapcie z jej nóg i ucałował stopy Clancy.

— Dziękuję ci, Zapłoniona Różo.

Uniosła brwi.

— Burzycielu Spokoju, jeśli znów chciałbyś wplątać mnie w jakieś orgie, musisz mnie najpierw zapytać o zdanie.

— Zgoda.

Ujął jej rękę, tę bez noża.

— Skomponowałem dla ciebie utwór — powiedział. — Zechciałabyś posłuchać?

Aristos może mieć wszystko, pomyślał. Kochanków, rozrywki, przygody, zaszczyt odkrycia największego i najstraszniejszego spisku w historii.

Nuda odpłynęła, święty Graal majaczył na horyzoncie.


Samoreplikujące się sondy — każda z nich stanowiła cud techniki podążały w kierunku Gaal 97. Pierwsza sonda zawróciła i kilkakrotnie okrążyła planetę, dostarczając nowych informacji. Oceniono, że ludność liczy około 1,3 miliarda. Żeby ustalić dokładną liczbę mieszkańców należało oszacować, jak wiele ludzi żyje pod osłoną gęstych lasów. Cywilizacja była najwyżej na poziomie Epoki Pomarańczowej.

Znano młyny, żaglowce, barki, używano wołów jako zwierząt pociągowych, jednak większość prac wykonywano siłą ludzkich mięśni. Powszechnie stosowano prymitywną broń palną. Na flankach zamków obronnych i fortec sonda dostrzegła armaty. Na placach ćwiczyli muszkieterzy obok żołnierzy uzbrojonych w miecze i piki. Stworzone przez Saiga istoty musiały się często nawzajem wyrzynać.

Clancy opracowała raport na temat zdrowia publicznego: wzdłuż ulic biegły otwarte rynsztoki, a kloaki sąsiadowały niebezpiecznie blisko ze studniami i zbiornikami wody. Tylko kilka miast miało w niektórych dzielnicach odpowiedni system ścieków, zbyt szczupły jednak w stosunku do liczby ludności. Gdzieniegdzie przebiegał akwedukt, transportujący dobrą wodę, lecz głównie czerpano ją z rzek, strumieni i publicznych studni.

Krótko mówiąc, stan zdrowia mieszkańców był przerażający. Jeśli Saigo dostarczył swym ludziom tylu rozmaitych szczepów bakterii co strzelb, epidemie i zarazy powinny tu kwitnąć.

Nie znaleziono bezpośrednich dowodów na istnienie jakiejś rozpowszechnionej choroby, ale raport Clancy podkreślał ironicznie, że cmentarze pękają w szwach.

Zaczęły nadchodzić meldunki od próbników wysłanych w pierwszej fali. Jeden z nich odkrył planetę w fazie terraformacji: wisiały nad nią olbrzymie statki terraformiczne, bezustannie spuszczając na powierzchnię deszcz nano.

Potem odkryta została druga zamieszkana planeta, bardzo podobna do pierwszej pod względem ekosystemu, zaludnienia i poziomu barbarzyństwa.

A potem trzecia.

Saigo stworzył sobie ludność niezależną od Logarchii. Ale po co?

Jeśli zamierzał stawić czoło Aristoi, mógł dać swym istotom potężną technikę i zorganizować je w barbarzyńskie siły zbrojne.

Nie, chodziło mu o coś innego.

— To eksperyment filozoficzny — wysunął przypuszczenie Rubens. — Na różne sposoby grupuje ludzi, by zobaczyć, co się stanie. Może chce sprawdzić jakąś teorię dotyczącą ludzkiej natury.

— Albo dynamiki politycznej — rzekł Yaritomo.

Dyskutowali podczas spotkania w amfiteatralnym ogrodzie w samym sercu okrętu Cressida. Fontanny pluskały, palmy szumiały, roboty roznosiły napoje. Wśród paproci w niedbałych pozach drzemały szympansy. Ludzie siedzieli na ławkach z miękkiego kryształu.

Pośród dyskutantów przechadzał się Gabriel. Miał na sobie białą mnisią szatę, bosymi stopami kroczył po zielonej trawie. Chciał, by ludzie kontaktowali się bezpośrednio, nie tylko w oneirochrononie. Burza mózgów dostarczała nowych i wartościowych pomysłów.

„Pamiętasz dziewczynkę w zielonej spódnicy”. Łagodne wspomnienie nawiedziło Gabriela, gdy uklęknął przy wilgotnej macierzance. „Wszędzie bądź czuły dla trawy”.

— Najprostsze wyjaśnienie: to sadysta — powiedziała Clancy. Nie miała teraz ochoty odgrywać roli dziewczynki w zielonej spódnicy. — Pozwala ludziom umierać w odrażający sposób. A widzę, że każdemu tutejszemu zgonowi można by zapobiec.

Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni. Nawet Gabriel ocknął się z zadumy.

Nikt nie zwykł myśleć o Aristoi w ten sposób. Ich głównym zawołaniem była służba człowiekowi, Aristoi — Najlepsi, opiekunowie ludzkości. Nawet tacy pomyleni dziwacy jak Ikona Cnót, uznawali polepszanie ludzkich losów za główny cel swej filozofii.

— Nie zauważyłem u niego tej cechy — stwierdził Marcus. — Ale z drugiej strony, gdy u niego służyłem, widywałem go bardzo rzadko. Prawdopodobnie przez większość czasu przebywał tutaj.

— To poważny człowiek, często nawet ponury — powiedziała Clancy. — Może poświęcanie się pracy jest u niego próbą sublimacji złych cech charakteru.

Znowu wszyscy zamilkli, zastanawiając się nad przykrą możliwością, jaką zasugerowała Clancy.

— Z całym szacunkiem Therápōn Tritarchōn, ale nie zgadzam się — rzekł Marcus. — Najbliżsi współpracownicy Saiga to poważni, oddani ludzie, tacy jak on. Ich credo stanowi prawda, wiedza, polepszenie kondycji człowieka. Może Saigo potrafi ukryć lub wysublimować własne nikczemne skłonności, ale gdyby jego współpracownicy odznaczali się takimi samymi cechami, nie dałoby się tego ukryć. Zjawisko miałoby po prostu zbyt szeroki zasięg.

— Ale gdyby jego najbliżsi współpracownicy nie wykazywali takich skłonności — zauważył Gabriel — Saigo nie byłby w stanie pozyskać ich lojalności.

— Może i nie — odparła Clancy. — Jednak istnieje wiele rodzajów sublimacji i wiele sposobów odmowy.

— Naszym podstawowym celem jest uczciwe, autentyczne poznanie siebie samych — wtrącił Yaritomo. W jego tonie pobrzmiewał lekki upór Płonącego Tygrysa. — Czy można oszukać aż tylu ludzi?

— Mieliśmy już taki przypadek — odparła spokojnie. — Zauważcie, jak długo to trwało z Chrupiącym Księciem, nim zdołano go powstrzymać. A wiele osób z jego najbliższego otoczenia ufało mu i zachowało lojalność do samego końca.

Rubens zwrócił się do Marcusa.

— Therápōn Hextarchōn, dlaczego nie zostałeś ścisłym współpracownikiem Saiga?

Marcus wzruszył ramionami.

— Może nie byłem dla niego wystarczająco poważny. Albo dostatecznie utalentowany. Najbliżsi jemu Theráponi mieli rangę co najmniej Tritarchōna. — Skinął lekko głową. — Wydaje mi się, że w pewnym sensie mu pomogłem. Specjalnością Saiga są zmiany i ewolucja. Przede wszystkim ewolucja ludzka i biologiczna, potem ewolucja kulturalna, wreszcie gwiezdna. Stąd jego zainteresowanie Sferą Gaal. Uważano jednak, że on i jego współpracownicy głównie przeprowadzają symulacje teoretycznych kultur. Projektują fikcyjne ludzkie społeczności, aby potem, używając wielkich mocy reno, obserwować, jak ewoluują.

— Zatem te społeczności były rzeczywiste? — rzekł Gabriel zadowolony. — Ukryli swój rzeczywisty projekt pod osłoną symulacji?

— Therápōn Deuterarchōn Gulab, mój zwierzchnik na pewnym etapie szkolenia, poprosił mnie, abym dostarczył mu kilka projektów. Chodziło mu o piec hutniczy, zdolny wyprodukować żelazo zgrzewne, w którym drobiny żużlu stanowiłyby domieszkę mniejszą niż półtora procenta. To nie jest trudne, ale on nałożył dziwne dodatkowe warunki: mogłem stosować tylko naturalne materiały i technikę znaną w Epoce Pomarańczowej. Żadnych kompresorów powietrza ani najprymitywniejszych nawet miechów.

— Nie wydało ci się to dziwaczne? — spytał Rubens.

— To stanowiło część mojego szkolenia. — Marcus wzruszył ramionami. — Uważałem to ćwiczenie za test moich umiejętności rozwiązywania problemów. Proszono mnie o inne projekty, niektóre z nich miały czasami równie dziwne ograniczenia. Gulab kazał mi zaprojektować dźwig zbudowany z żelaza wyprodukowanego w moim piecu, potem zaś miałem dostarczyć projekt ośmiokonnego wozu. Jak sobie przypominam, chodziło mu o sensowny układ sterowania lejcami, ale miało to być rozwiązanie nowatorskie, nie stosowane nigdy poprzednio w żadnej epoce.

— Ilu ludzi pracowało nad podobnymi problemami?

— Setki. Może tysiące.

Saigo wykorzystywał więc swoich najzdolniejszych podwładnych, nie mówiąc im, że ich pomysły zostają bezpośrednio zastosowane.

Dyskutowano, formułowano kolejne teorie. Ich weryfikację odłożono do czasu napływu nowych danych. Gabriel zamknął wreszcie spotkanie. Ludzie, wychodząc, pozdrawiali go. Podeszła do niego Clancy.

— Słucham, Therápōn?

— Skończyłam projekt nano wykrywającego i niszczącego wirusa zapalenia opon mózgowych — powiedziała. — To znacznie elegantsza wersja tamtej prowizorycznej konstrukcji, którą skleciłam podczas choroby Krishny. Jest bardziej efektywna, bezpieczniejsza dla pacjenta. Całkowicie usuwa z ciała chorego DNA wirusa, a nie, jak poprzednio, tylko rozrywa je, zanieczyszczając układ krwionośny.

— Mam czekać do najbliższego Dnia Nano, by przedstawić ten projekt, czy zechcesz się z nim wcześniej zapoznać?

— Obejrzę go w ciągu najbliższej godziny — odparł Gabriel. — Gratulacje.

— Mój projekt pakietu na chorobę Kompasową jest również zaawansowany.

Gabriel wziął ją w ramiona i pocałował.

— Najwidoczniej daję ci za mało pracy.

— Wkrótce to nadrobisz, jeśli nadal planujesz lądowanie na planecie Saiga.

— Nie zrezygnowałem z tego.

— Wiele się tu uczę — powiedziała zamyślona. — I tak pobudzasz ambicje… — Westchnęła. — Burzycielu, życie było przedtem takie proste.

— Zapłoniona Różo, zawsze uważałem, że prostota jest przeceniana — odparł z uśmiechem.


Cressida leciała jak kula, wycelowana w serce układu Gaal 97. Clancy otrzymała patenty na zestawy leczące zapalenie opon mózgowych oraz pakiet na wirusa Kompasowego. Obie konstrukcje opublikowano w Logarchii. Odkryto jeszcze dwie zamieszkane planety i jedną w trakcie terraformowania. W domenie Gabriela, na Brightkinde, toczyła się zaciekła kampania wyborcza.

Do Gaal 97 dotarła druga fala sond. Niektóre przywarły do asteroidów, by się zreplikować, inne od razu lądowały na planecie Saiga. Swym wyglądem przypominały codzienne przedmioty, zwykły gwóźdź lub brukowiec. Mogły ukryć się na drodze albo w domu i rejestrować obserwacje, a potem je przekazywać. Informacje, wysyłane krótkimi, słabymi impulsami, skierowanymi do satelitów przekaźnikowych krążących na peryferiach układu. Gabriel miał nadzieję, że sondy, nawet te działające w wielkich skupiskach ludności, nie zostaną wykryte.

Większość mieszkańców posługiwała się językiem romańskim, spokrewnionym z łaciną jak prowansalski, choć nieco inaczej. Część ludności używała wariantu języka khmerskiego, część zaś mówiła dialektem podobnym do języka Indian Nawaho.

Nowe generacje sond przekazywały dalsze dane. Na planecie istniało kilkaset rodzin językowych, tyle co na Ziemi1 w Epoce Żółtej.

Scenki z życia mieszkańców, nawet tych zamożniejszych, uzasadniały powiedzenie Thomasa Hobbesa, że życie jest nieprzyjemne, brutalne i krótkie. Nad miejskimi bramami widać było głowy zatknięte na piki. Klatki z bezlitośnie skatowanymi ludźmi zawieszano na ulicach. W rynsztokach spały brudne dzieci. Wystrojonych i obojętnych możnowładców przenoszono w lektykach, omijając wygłodzonych biedaków. Panoszyły się choroby, nie leczone sensownie i często śmiertelne. Wielu ludzi miało zniekształcone fizjonomie — niektórzy wydawali się nawet zdrowi, ale wyglądali obrzydliwie. Załoga Cressidy — osoby kulturalne o ulepszonych genach patrzyła na to ze szczególnym niepokojem.

Wędrujący po wsiach robotnicy rolni i ludzie zbierający pokłosie nocowali z rodzinami w stogach siana, natomiast właściciele gospodarstw na ogół spali ze swymi zwierzętami. Wszędzie panował głód. Szerzył się bandytyzm, najczęściej pod pretekstem wojny.

Wojny wyniszczały całe połacie kraju. W wielu miejscach toczyły się walki, a rozpaczliwa sytuacja ekonomiczna i przeludnienie zasilały armie ochotnikami, których wojsko nie mogło nawet wyżywić. W bardziej rozwiniętych krajach, żołnierze terroryzowali ludność, używając prymitywnej broni palnej, natomiast cywile nie potrafili stawić oporu. Jedynie ci, którzy utrzymywali kosztowne fortece — królowie, cesarze lub despoci — mogli zapewnić względne bezpieczeństwo okolicznej ludności.

W efekcie wszędzie panowała tyrania tak bezwzględna, jak na to pozwalały istniejące ograniczone środki techniczne. Prawie nigdzie nie dostrzeżono choćby śladów wolności politycznych, z wyjątkiem izolowanych wspólnot wiejskich i obszarów o szczególnie niesprzyjających warunkach naturalnych, w klimacie polarnym czy tropikalnej dżungli, gdzie ludzie żyli na poziomie neolitu.

Na planecie panował chaos, nędza, swe żniwo zbierała śmierć. Życie tutejszej arystokracji było godne pozazdroszczenia jedynie w porównaniu z sytuacją Demos. Obraz, wyłaniający się z przekazanych na Cressidę danych, wstrząsnął załogą. Rubens i Yaritomo każdego dnia spędzali kilka godzin na medytacjach. Inni szukali zapomnienia w pracy lub sporcie. Clancy nieustannie kipiała złością.

— Mówiłam, że to sadysta? De Sade to przy nim bedłka, Hitler — pomniejszy chuligan, Stalin — niezdara, a Czyngis-chan zwykły amator.

Odsunęła nie dokończone śniadanie.

— Jeśli dostrzeżesz Saiga, chciałabym, żebyś wysterylizował jego otoczenie na pół jednostki astronomicznej.

Gabriel wspomniał obrazy przekazane przez sondę. Praczki o czerwonych dłoniach, pijani młodzieńcy pod bronią, beznodzy żebracy przekonująco pokryci warstwą brudu. Wszyscy posługiwali się sztucznymi odmianami języków Ziemi1. Pod tym względem osiągnięcia Saiga odznaczały się fascynującą barokową złożonością.

— No to koniec z nim — stwierdził Gabriel. — Gdy te obrazy zostaną opublikowane, Saigo jest skończony. Nawet jego współpracownicy będą przerażeni. W jego własnej domenie wybuchnie bunt.

— To nie nastąpi zbyt szybko. — Clancy ujęła dłoń Gabriela. — Przecież teraz nie możesz ujawnić tych danych.

Potrząsnął głową. Pamiętał inny obrazek: na rynku czerwonolicy handlarz targuje się o cenę warzyw, a tymczasem za jego plecami wielkooka dziewczynka sprytnie zwija ze straganu główkę kapusty.

— Musimy mieć zapewnione całkowite bezpieczeństwo — odrzekł. — Sieć komunikacyjna będzie gotowa najwcześniej za pół roku.

— Tam jest tyle przerażającego cierpienia. Czy czegoś nie da się zrobić?

— To prawdopodobnie trwa już setki lat. Pół roku nie stanowi dla tych ludzi specjalnej różnicy.

— Tylko że wielu z nich może umrzeć.

Gabriel przypomniał sobie scenkę: nagie, bawiące się dzieci wrzeszczą, przebiegając ulice i nurkując między końskimi kopytami.

Nigdy nie widział dzieci bawiących się z takim zapamiętaniem i w tak niebezpieczny sposób.

To daimony, pomyślał. To nie są kompletne osobowości. Dlatego wszyscy na planecie sprawiają wrażenie podekscytowanych, jakby mieli w sobie tylko Płonącego Tygrysa, Kourosa, Mataglapa i żadnej spinającej je osobowości. Po prostu bez kontroli, spontanicznie reagując na bodźce, przeskakiwali od jednego daimōna do drugiego.

Pozbawieni samoświadomości. Ekstrakty. Silne perfumy: gorzkie, słodkie, uderzające do głowy.

— Burzycielu? — W głosie Clancy brzmiało napięcie.

Gabriel ocknął się z zamyślenia.

— Przepraszam, przypomniało mi się coś, co widziałem na planecie.

— Mnie również. Cmentarze.

— Chyba nie jesteśmy już tu potrzebni — powiedział Gabriel. — Zebraliśmy dane, w Logarchii rozwija się nasz system łączności. Jeśli Cressida wraz z załogą teraz zniknie, informacje zostaną udostępnione. Nie całkowicie i nie wszystkim, ale jednak niektórzy Aristoi zapoznają się z nimi i podejmą skuteczne działanie przeciw temu, co się tu dzieje. Teraz musimy zebrać jak najwięcej faktów i wybrać odpowiedni moment, aby je rozpowszechnić.

Clancy uśmiechnęła się słabiutko.

— I jednocześnie nie dać się zabić.

— Owszem — zgodził się Gabriel.


Znów był w oneirochrononie, tańczyli w sali balowej: mediacorte, demiluna, cruzado.

Przepraszam, zaniedbywałem cię — powiedział Gabriel.

Roztargniona, sunęła w jego ramionach. Stos wiadomości od Zhenling urósł ostatnio do niepokojących rozmiarów. Gabriel chciał skonstruować dla niej oneirochroniczną fantazję, coś w rodzaju tamtej jazdy trojką, ale nie miał czasu. Mógł najwyżej zrobić powtórkę i ponownie zaprosić Zhenling do tej sali.

— Cały czas wypełniała mi praca — starał się usprawiedliwić. — Dokonałem przełomu.

— Gratulacje. — Patrzyła na jakiś punkt ponad jego prawym ramieniem.

— A ty?

— Jestem w obozie bazowym, w połowie drogi na Mount Trasker.

— Dobrze ci idzie?

— Przeszłam z powodzeniem kilka moren, ale najtrudniejszą część mam przed sobą. Wiesz, tam gdzie góra staje się pionowa.

Gabriel pomyślał o górach, które widział na planecie Saiga. Zbudowane z dość miękkiego tufu wulkanicznego, by ludzie swymi prymitywnymi kamiennymi narzędziami mogli go kopać i wygrzebywać sobie jamy w zboczu. Człowiek potrafił przystosować się do każdego ekosystemu, nawet nie dysponując techniką dostępną w Logarchii.

— To był dowcip — powiedziała Zhenling. — Mógłbyś docenić mój wysiłek, choćby nawet cię nie rozbawił.

— Przepraszam, Madame Soból — rzekł Gabriel. — Chyba bardzo kiepski ze mnie kompan.

BŁYSK. Zawyło mu w głowie. BŁYSK. ‹Priorytet 1› Gabrielu Aristosie, wykryliśmy przekaz tachliniowy z planety Saiga.

— Kiepski, ale za chwilę stanę się jeszcze gorszym.

Spojrzała na niego swymi skośnymi oczami.

— Sądzę, że w ogóle nie nadajesz się na kompana.

— Madame, jest pani najwspanialszym i najmądrzejszym sędzią. I błagam panią o wybaczenie.

Zhenling uśmiechnęła się chłodno.

— Wyrok wydam później — powiedziała.


Jeden z satelitów Gabriela, już poza układem, przechwycił zakodowany impuls tachliniowy. Zupełnie przypadkowo przelatywał on między nadajnikiem a odbiornikiem. Przekaz skierowany był prawdopodobnie na Ziemię2, prosto na Księżyc — magazyn danych.

Saigo wykorzystywał Hiperlogos bez wiedzy innych. Potwierdzały się podejrzenia Cressidy.

Gabriel polecił, by jeden z satelitów krążył stale na drodze między planetą a Księżycem i przechwytywał ewentualne następne przekazy.

Ich źródło dało się precyzyjnie namierzyć: duży dom w dużym mieście, na jednym z dwóch południowych kontynentów strefy umiarkowanej. Miasto, zamieszkane przez około siedemset pięćdziesiąt tysięcy ludzi, było stolicą dużego, kwitnącego, ekspansywnego królestwa, rządzonego przez chełpliwego despotę, który akurat tutaj rządził niezwykle skutecznie.

Było to również jedyne na planecie miejsce, gdzie wykryto jakąkolwiek oznakę stosowania nowoczesnej techniki.

Skierować tam następną generację próbników — polecił Gabriel. — Potrzebujemy danych na temat języka, ubiorów, zwyczajów i organizacji społecznej.

Wywołał plany lotnicze tamtego miasta.

Właśnie tam się udamy — oznajmił.

Загрузка...