8

PABST:

Ja to zaprojektuję

Ja puszczę w ruch

W ich słabości odnajdę

Prawdę, słowo, wściekłość.


Cuda następowały jeden po drugim. Gwałtowny cud grawitacji przetransportował Pyrrho wraz z całą załogą — liczącą trzydzieści pięć osób — przez kilka układów gwiezdnych. Pozostawili za sobą skonstruowane przez Fletę boje komunikacyjne. Prześledzenie przepływu informacji przez sieć tachliniową choć trudne, było możliwe i Gabriel starał się zacierać za sobą ślady.

Na cztery dni Pyrrho zacumował na orbicie wokół jednego ze słońc, w domenie Maximiliana, w odległości czterdziestu lat świetlnych od Illyricum. W układzie tej gwiazdy nie było ludzi, i o to właśnie chodziło Gabrielowi.

Pyrrho opadł na orbitę synchroniczną z pobliskim, nie zaznaczonym na mapie asteroidem, i tam Gabriel dokonał kolejnego cudu.

Zasiał na asteroidzie ciąg starannie dobranych zespołów nano i zbudował ogromny, potężny okręt wojenny.

Wykorzystał do tego już dostępne plany konstrukcji nanotechnicznych, niewiele więc miał do roboty i musiał jedynie uważać, by wypuszczane mikromechanizmy lądowały we właściwej sekwencji. Podstawowe prace projektowe wykonały dawno temu poprzednie pokolenia. Obecnie wszelkie lekarstwa, surowce, związki chemiczne można było wytwarzać tanio i w dowolnych ilościach. Ambitniejszym twórcom pozostało jedynie pomysłowe zastosowanie znanych podstawowych projektów. Przez wiele lat Theráponi Gabriela dostarczali mu starannie opracowanych projektów nanomechanizmów, które z kup ziemi piętrzących się na działce budowlanej potrafiły wybudować biurowce gotowe do podłączenia do sieci energetycznych, wodnych i kanalizacyjnych. Inne nano umiały przerobić asteroid na wielki kosmiczny transportowiec, zdolny przewieźć dziesiątki tysięcy pasażerów, przy czym każdy podróżował w osobnej luksusowej kabinie wyłożonej boazerią i wyposażonej w złote umywalki ze złotymi kranami — wszystko wyprodukowane przez nano.

Projektów tych przeważnie nie tworzono po to, by je realizować — podobnie jak utwory kameralne Gabriela nie zostały napisane po to, by je grano. Ich celem było przygotowanie do egzaminów i udowodnienie, że projektant panuje nad formą.

Jedna z uczennic Gabriela, prawdopodobnie z kaprysu (a może był to ironiczny komentarz na temat celowości tego rodzaju ćwiczeń) zastosowała nano do budowy pancernika. Ponieważ wiedziała, że jej praca ma charakter teoretyczny, nie liczyła się z ograniczeniami i zaprojektowała superpancernik. Mógł pomieścić całą brygadę uzbrojonego wojska łącznie z promami transportowymi. Kwatery załogi stanowiły cud komfortu. Kamuflaż zapewniono w ten sposób, że — jeśli pominąć kilka luków i anten — pancernik wyglądał po prostu jak asteroid, z którego materii powstał. Pokładowe generatory sił grawitacyjnych, gdyby je zasilono, dysponowałyby mocą wystarczającą, by rozwalić planetę, a może nawet gwiazdę.

Gabrielowi spodobał się pomysł ogromnego statku. Wydawało się, że nie będzie tak przytłaczający jak Pyrrho, choć Pyrrho jest obszerny i wygodny.

Bez wątpienia, myślał Gabriel, uczennica zdziwiłaby się, gdyby zobaczyła, że jej imponujące ćwiczenie teoretyczne, rzeczywiście zostało wdrożone.

Gabriel wybierał się na wrogie tereny i musiał zabrać odpowiednią broń.

I wtedy naprawdę zaczęły dziać się cuda.


Pomieszczenia Gabriela na Pyrrho były przytulne, nieco przypominały namiot. Na ścianach wisiały filcowe kilimy ozdobione aplikacjami w kolorze złota i śniedzi. Miękkie perskie dywany grubymi warstwami pokrywały podłogę. Wszędzie leżały obszyte frędzlami poduszki, na których można było usiąść. Stały tam brązowe kadzielnice i świeczniki z kutego żelaza. W sumie, wystrój przypominał wnętrze obszernej jurty.

Wrażenie psuł tylko lśniący hebanowy fortepian, który Gabriel przeniósł z Jesiennego Pawilonu, oraz kredens z kuchni. Clancy spóźniała się na kolację, zajęta swymi studiami i pracą. Gabriel wystukał kilka przypadkowych akordów na klawiaturze i postanowił odpowiedzieć na wezwanie ‹Priorytet 2› Zhenling.

Czekając na Clancy, wypełniał pokój głosami, fragmentami swej Lulu, które łączyły się w zharmonizowane arie, zderzały ze szczękiem, tryskały, uwodziły i potępiały.

Grając, zdał sobie w pewnej chwili sprawę, że Clancy weszła do pokoju i słucha. Dokończył takt i stłumił dźwięk. Podszedł do Clancy i pocałował ją na powitanie.

— To znowu twoja nie dokończona opera?

Kiwnął głową. Jego jedwabne spodnie szeleściły, gdy szedł wraz z Clancy do kredensu — życie naśladowało skiagénosa z Galerii z Czerwonej Laki podczas pierwszego sam na sam z Zhenling. Clancy nałożyła sobie zimnych klusek oraz marynowanych warzyw i polała wszystko olejem sezamowym. Gabriel napełnił miskę zupą z faszerowanych wiśni.

— To bardzo złożone — stwierdziła. — Nawet bym tego nie próbowała.

— Nie chodzi o złożoność. Daje mi ona po prostu okazję do ciekawszych rozwiązań harmonicznych. — Położył się u stóp Clancy, która usiadła na poduszce. — U Mozarta w „Weselu Figara” osiem osób wykonuje partię „Pian pianin le andró pi presso”. Każda z nich śpiewa w zasadzie inną melodię, ale cudownie się to wszystko łączy. Mozart nie miał do dyspozycji oprogramowanego reno z teorią harmonii i muzyki. Jednak przez wiele lat do niego należał rekord, dopóki Sandor Korondi nie skomponował utworu na dziesięć głosów. Ja uzyskałem dwanaście, a efekt jest cudowny i dziwny. Posłuchaj.

Kazał swemu reno odtworzyć finał drugiego aktu, gdy wszyscy bohaterowie śpiewają jednocześnie. Muzyka pochodziła z syntetyzatorów, gdyż nigdy nie nagrano jej na żywo i stanowiła ideał, o którym prawdziwi śpiewacy mogli tylko śnić, choć może efekt był nieco sztuczny. Clancy podniosła wzrok. Muzyka od czasu do czasu wydawała się jej niesamowita. Gabriel uśmiechnął się, zauważywszy, jak włosy stają jej na karku jakby naładowane elektrostatycznie.

Spojrzała na niego rozszerzonymi oczyma.

— Nigdy czegoś tak dziwnego nie słyszałam. Jak uzyskałeś ten efekt?

— Niektóre z głosów są bardzo wysokie, powyżej granicy słyszalności. Nazwałem je ultrasopranami. Wydaje mi się to bardzo oczywistym określeniem.

— Świetny pomysł. Jeśli jednak nie mogę ich słyszeć, dlaczego czuję ich oddziaływanie?

— To harmoniczne. Nie słyszysz wprawdzie samych śpiewaków, ale ultrasoprany uzupełniają harmonię. To pośredni głos wędrujący z miejsca na miejsce. Nie słyszysz go bezpośrednio, ale jego wpływ czuje się w całości kompozycji. Jesteś pobudzona, gdy przesuwają się do niższej tonacji.

— Planujesz wystawienie tego na żywo?

— Owszem, gdy moi śpiewacy dorosną.

Clancy odstawiła talerz na poduszkę obok, oparła się wygodniej i spojrzała uważnie na Gabriela.

— Opowiedz mi o tym.

Gabriel skłonił się.

— Jak sobie życzysz, Zapłoniona Różo. Gdy cały pomysł sprawdził się w symulacji, opracowałem materiał genetyczny, by wyprodukować śpiewaków zdolnych do wykonania mojej muzyki. Osoba taka musi mieć drugi zestaw strun głosowych umieszczonych tuż ponad pierwszym. Muszą być maleńkie, uruchamiane wyłącznie na specjalne polecenie. Bardzo ważne jest sterowanie oddechem, więc wzmocniłem przeponę, przekształciłem płuca, by potrafiły wchłonąć więcej tlenu i…

— W jaki sposób słyszą swój własny głos?

— Implanty uszne.

— Ilu ich jest?

Gabriel uśmiechnął się po ojcowsku.

— Na początek piętnaście przemiłych dziewczynek, w wieku od ośmiu do jedenastu lat. Dodatkowe struny głosowe uformują się w okresie wczesnego dojrzewania, więc jeszcze żadna z nich nie ćwiczy tego śpiewu. Ich opiekunowie pochodzą z rodzin o tradycjach muzycznych, które znajdowały się daleko na listach oczekujących na prawo do posiadania dziecka. Byli bardzo szczęśliwi, że w młodym wieku dostali dzieci na wychowanie. Wszystkie dziewczynki kształcą się muzycznie na koszt państwa. Gdy dorosną, mogą wybrać sobie dowolny zawód, ale w dziedzinie muzyki mają zapewnioną karierę.

— Jednak nie ukończyłeś dzieła, dla którego zostały stworzone?

— Nie. Gdy dziewczynki nieco dorosną, skomponuję dla nich kilka utworów chóralnych, by mogły ćwiczyć głosy. — Spojrzał na Clancy, wyobrażając sobie, jak zareagowałaby Zhenling na wieść o tym projekcie. — Przypuszczam, że niektórzy uznaliby to przedsięwzięcie za dekadenckie.

Clancy milczała przez chwilę.

— Cóż w tym dekadenckiego? Od setek lat ludzie wybierają zestaw genów dla swych dzieci. Jeśli zapragnąłeś mieć śpiewaczki o szczególnych walorach głosowych, dlaczego nie miałbyś ich stworzyć? Nie rozkażesz przecież swoim siłom bezpieczeństwa, by stały nad nimi i zmuszały je do kształcenia się na śpiewaczki. Sprawiłeś tylko, że taka kariera jest dla nich bardzo atrakcyjna.

— Myślałem w ten sam sposób.

Oparł się wygodnie o jej nogi i nabrał łyżkę wiśniowej zupy. Wiśnie nafaszerowano szynką, by zrównoważyć słodki smak. Efekt był wyśmienity. Kem-Kem dokonał kolejnego cudu.

— Jednak, jeśli nie napiszesz swej opery, ich zdolności staną się bezużyteczne — zauważyła Clancy. — Jeśli to nie zawiłość utworu cię powstrzymuje, to co w takim razie?

Gabriel opuścił łyżkę do talerza. Obserwował przez chwilę, jak czerwone wiśnie i blade kiełki bambusa pływają w szmaragdowej zupie z liści lilii.

— Ludzie, o których piszę, są odrażający — odrzekł wreszcie. Wszyscy bohaterowie dążą do samodestrukcji, nie myśląc ani o sobie, ani o innych. I nie wiem, jaka siła ich napędza.

Clancy pochyliła się i zaczęła się bawić puklem jego długich rudych włosów.

— Masz świetne wyczucie psychologiczne — orzekła. — Widziałam, jak potrafisz je wykorzystywać w kontaktach z ludźmi, choćby w stosunkach ze mną.

— Doprawdy? Mam nadzieję, że niezbyt ci to przeszkadza. Moja wiedza dotyczy przede wszystkim współczesnej duszy. Umysłów zdyscyplinowanych, dobrze wykształconych, wychowanych w tej samej kulturze, w społeczeństwie gwarantującym materialny oraz intelektualny dobrobyt… Tutaj rzeczywiście psychologiczne wyczucie mi pomaga.

Ale moi bohaterowie to osoby prymitywne. Dzicy. Ich motywy są dziwne, destrukcyjne. Ich rodzice, kultura, w jakiej wzrastali, wszystko to bezlitośnie torturowało ich przez lata, a potem zostali odrzuceni. Mam pewną teoretyczną wiedzę na temat motywów ich zachowania. Louise Brooks była w młodości seksualnie wykorzystywana. Wzrastała w poczuciu własnej niskiej wartości. By uniknąć rozmyślania o swoich prawdziwych problemach, uciekła w alkoholizm i negatywne zachowania seksualne. Bez trudności potrafię opisać jej profil psychologiczny, nie mogę jednak zajrzeć, co dzieje się w jej głowie. Siedzą tam demony, i to demony zupełnie inne niż nasze. By moja muzyka oddawała prawdę, muszę zajrzeć w umysł Louise. To samo dotyczy pozostałych bohaterów.

Oboje milczeli przez chwilę.

— Wydaje mi się, że te dziewczynki zaharują się na śmierć. Może napisałbyś coś lżejszego na ich debiut.

— Może powinienem — odparł Gabriel z uśmiechem.

— Coś o wróżkach śpiewających w ogrodzie. Żadnych samobójstw, żadnego podrzynania gardeł. Dobrze?

Pocałował ją w rękę.

— Jak sobie życzysz. Sama możesz to skomponować, jeśli chcesz.

— Mam mnóstwo innej pracy. Namówiłeś mnie przecież, bym ponownie przystąpiła do egzaminów, pamiętasz?

— Musisz jednak popracować nad przedmiotami humanistycznymi. Możesz sobie wybrać komponowanie muzyki.

Skończył jeść zupę i podszedł do kredensu po curry.

— Jutro muszę powiedzieć załodze, co my tu naprawdę robimy. Napomknąłem, że budowa okrętu wojennego to taki egzotyczny eksperyment z nano. I to rzeczywiście jest eksperyment. Gdy jednak się przeniesiemy na nowy statek, muszę wyjaśnić, czemu służy ta przeprowadzka.

Clancy wzięła talerz z kluskami i ponownie zaczęła jeść.

— Masz okazję wykazać swe umiejętności we współczesnej psychologii.

— Będę musiał cenzurować ich łączność — stwierdził Gabriel. — Koniec z bezpośrednimi pogaduszkami z ukochanymi osobami w domu przez tachlinię. Nie spodoba im się to.

— Na pewno nam się to nie spodoba. — Clancy się nachmurzyła.

— Mam nadzieję, że rozumiesz zaistniałą konieczność.

Zjadła trochę klusek i zmarszczyła czoło.

— Spowoduje to liczne komentarze naszych ukochanych osób.

— W porządku.

— Czy o to ci właśnie chodzi?

— Chciałbym, żeby ludzie zaczęli się zastanawiać, co my tu właściwie robimy.

— Pod warunkiem, że tak naprawdę się tego nie domyślą — odparła.

Zwinął się u jej stóp.

— Pod warunkiem, że tak naprawdę się tego nie domyślą — powtórzył. — Tak jest.


— „Naprzód” — powiedział, wyrzucając w powietrze zaciśnięte dłonie — „do samego serca tajemnicy!”.

Załoga wiwatowała, przytupywała, klaskała, wskakiwała na stoły w jadalni. Biały Niedźwiedź, zagłuszając harmider, pięknym tenorem śpiewał „Marsz tryumfalny” z opery Gabriela „Rycerze z Shinano”.

W tym radosnym nastroju postanowienie Gabriela o cenzurowaniu rozmów przyjęto bez komentarzy. Kolejny cud, pomyślał Gabriel. Przeszedłem samego siebie.

Okręt nazwał Cressida.

Cuda nie ustawały. Pyrrho został zamocowany do Cressidy i, gdy fale grawitacyjne omijały czas, ekspedycja wyruszyła ku domniemanej supernowej Gaal 97, w centrum Sfery Gaal. Statek wykorzystywał dziewięćdziesiąt procent swej maksymalnej prędkości. Posłuszne roboty i wyposażone w implanty szympansy przeniosły rzeczy załogi na okręt flagowy. Pyrrho ze znacznie zredukowaną załogą, odłączał się niekiedy, by ustawić boje przekaźnikowe w jakimś układzie gwiezdnym nie leżącym bezpośrednio na ich trasie. Musiał potem z maksymalną szybkością gonić okręt.

Roboty-sondy wyskoczyły przed nich, osiągając największą prędkość, na jaką pozwalały ich grawitacyjne napędy. Gabriel nie był przekonany, czy warto je wysyłać. Jeśli przybędą zbyt wcześnie, mogą zostać odkryte i zdradzić jego intencje. Jednak nie jest łatwo wykryć małe próbniki i jeśli Saigo lub któryś ze spiskowców był w stanie je znaleźć, z pewnością mógł także wykryć nadciągającą Cressidę. Z drugiej jednak strony Gabrielowi były potrzebne informacje wywiadowcze, a odkrycie próbników nie od razu prowadziło do wniosku, że to sam Gabriel przybywa — równie dobrze mógł je wysyłać z Illyricum.

Na miejsce mieli dotrzeć dopiero za cztery długie miesiące.

Gabriel spodziewał się nudy. Wiedział, że jest złym podróżnikiem.

Wkrótce będzie potrzebował rozrywki.


— Do diabła z tobą — powiedziała, siedząc w wannie, Louise Brooks. Piła dżin prosto z butelki. — Do diabła ze wszystkimi. — Jej słynna piękna twarz promieniowała słynnym pięknym uśmiechem. Louise pochłonęła następną porcję dżinu, wytarła wargi i ponownie przylepiła sobie do ust ten swój słynny, piękny uśmiech. — I do diabła ze mną.

Gabriel zatrzymał symulację. Stworzył Louise i innych bohaterów opery w oneirochrononie, stosując nowoczesne programy i metody modelujące sylwetkę psychiczną. Poszukiwał odpowiedzi. Nie znalazł.

Mógł rozmawiać z Louise, z Lulu, z Pabstem, ze wszystkimi. Nawet fikcyjne kreacje miały swe charaktery, mogły odgrywać sceny między sobą.

Nie potrafiły jednak sprawić Gabrielowi żadnej niespodzianki.

Wrócił do Lulu, żywiąc nadzieję, że coś lepiej zrozumie. Nie udało mu się, znalazł po prostu jeszcze jeden sposób na zabijanie nudy.

Przegnał Louise i całą resztę. Przestał myśleć o muzyce. Na jego kolanach chrapał Manfred.

Gabriel spojrzał na filcowe kilimy i uświadomił sobie, że ma ich dosyć.

Zmiana wystroju pomieszczenia zajęła następne pół dnia.


Przez pokrytą bielą równinę pędziła trojka. Pod jaśniejącym lazurem nieba rozciągały się wiecznie zielone lasy. Zimne powietrze drażniło policzki Gabriela, niczym miłosna pieszczota. Miał na sobie futro i czapkę, i było mu wspaniale ciepło. Śnieg trzeszczał pod płozami, na uprzęży pobrzękiwały dzwoneczki — Gabrielowi przypominało to dzwoniące koraliki, które wplatał we włosy Clancy.

Zhenling, ubrana w sobolowe futro i czapkę, siedziała obok, niedźwiedzia skóra okrywała ich oboje. Ręka Zhenling była ciepła jak grzanka. Gabriel nie widział twarzy woźnicy siedzącego na koźle, spostrzegł jednak jego białe wąsy wystające na wysokości uszu.

— Dziękuję — powiedział. — Tak miałem dosyć moich pokojów, że całkowicie zmieniłem ich wystrój tylko po to, by mieć przed oczyma coś innego.

— Odwiedź mnie w Zamku Eiger — rzekła Zhenling. — Zamierzam wejść na Mount Trasker drogą klasyczną. Możesz się przyłączyć.

— Może innym razem, Madame Soból. Obecnie zajmuje mnie pokonywanie góry nieoznaczoności kwantowej.

— Madame Soból? — Z zadowoloną miną przesunęła swobodną dłonią po sobolowej czapce. — Dosyć mi się podoba to imię.

— Weź sobie, jest twoje.

Twardy śnieg chrupał teraz pod płozami. Przed sobą mieli zamarznięte jezioro, na drugim jego krańcu stała biała dacza z wieżą zwieńczoną dachem w kształcie makówki.

— Mam nadzieję, że podoba ci się ta przejażdżka — powiedziała Zhenling. — Przypuszczalnie twoi przodkowie Kamaniewowie zabawiali się w ten sposób.

— Ci, którzy przeżyli najazd twoich przodków z pustyni Gobi. — Spojrzał na białe pagórki. Słońce świeciło tak jasno, że wydawało się, iż śnieg płonie. — Wyjazd na wieś to wspaniały pomysł — powiedział. — Chyba zawsze spotykamy się w rozmaitych symulacjach wnętrz.

— Sypialnie stają się dla nas za ciasne — odparła.

Ciemne oczy Zhenling patrzyły spod długich rzęs i Gabriel poczuł w piersiach ogniste pulsowanie. Wsunął rękę pod jej sobolowe futro — poczuł ciepłe ciało, napięte mięśnie, wzniesioną pierś układającą się w jego złożonej dłoni jak ptak w gnieździe.

Oparł się pokusie, by spojrzeć na woźnicę. Niech ta oneirochroniczna postać symbolicznie przypomina Saiga czy innego podsłuchiwacza naruszającego Pieczęć, pomyślał.

— Ja również potrzebuję teraz rozrywki — oznajmiła Zhenling. Przeciągnęła się rozkosznie pod jego dotykiem. — Greg wyruszył dziś rano. Ma się uczyć u Han Fu.

— Doprawdy? — powiedział Gabriel, przesuwając rękę w dół po jej gładkim boku.

Udawał. Doskonale wiedział, że Gregory Bonham, małżonek Zhenling, opuścił laboratoria Fiołkowy Jadeit i Tienjin z zamiarem terminowania u Aristosa Han Fu. Bonham pozostawał legalnym małżonkiem Zhenling, ale od lat konsekwentnie żył od niej z dala.

— Czy powinienem ci pogratulować, czy złożyć kondolencje?

Poruszył ręką.

Spojrzała mu w oczy.

— Czy kondolencje byłyby szczere? — Westchnęła nagle, gdy przesunął rękę bardzo nisko.

— Nie — odparł.

— W takim razie nic nie mów. — Wargami dotknęła jego ust. Poczuł smak pomarańczy i korzeni. Odsunęła się i mocniej owinęła futrem.

Gabriel, delektując się tym przelotnym smakiem, zaczął znowu rozglądać się po okolicy. Dacza nad jeziorem miała białe, bogato rzeźbione ściany, a jej kopułę pomalowano purpurą i złotem.

Gabriel z próżności mógłby sobie przypisać wyjazd Bonhama, ale ocenił, że wnioski, jakie dyktuje nam próżność, są mylne. Zhenling i Bonham od lat żyli oddzielnie, od czasu, gdy Zhenling zdała egzaminy, a on je dwukrotnie zawalił.

— Trudno jest Ariste znaleźć równego sobie partnera — powiedziała. W jej oczach odbijały się jasne refleksy śniegu.

— Są tylko inni Aristoi.

— A jednak rzadko to działa, nie sądzisz? W przeszłości Mehmet Ali i Castor, obecnie Maryandroid i Maximilian. — Lód zachrzęścił, gdy trojka wjechała na zamarznięte jezioro. Na płaskim terenie wiatr się wzmógł, unosząc drobinki lodu. Wpadały Gabrielowi do oczu, powodując łzawienie. — Czy kiedykolwiek kochałeś Ariste?

— Przed tobą dwukrotnie.

— Dorothy St John?

— Tak, gdy terminowałem u niej. Wtedy jednak byłem Therápōnem. Potem Nieskazitelną Drogę, ale to miało raczej charakter wspólnej twórczości estetycznej. Pracowaliśmy nad sztuką teatralną i nie trwało to długo.

— Dlaczego my, Aristoi, nie żyjemy razem?

— Jesteśmy ludźmi bardzo zapracowanymi.

— Greg i ja również byliśmy zapracowani. Jako pionierzy sterraformowaliśmy i zasiedliliśmy cztery nowe systemy. To coś znacznie bardziej poważnego niż intensywna praca. Wydaje mi się, że my, Aristoi jesteśmy zbyt pochłonięci, zbyt apodyktyczni, za bardzo chcemy uzyskać przewagę nad sobą nawzajem… — Odwróciła się nagle do niego. — Czy nasze spotkania cię forsują?

— Nie, oczywiście nie. — Gabriel chciał się uśmiechnąć, ale uznał, że nie byłoby to stosowne.

— Nie będziemy spotykali się tak często, jak bym chciała. Jesteś zbyt zajęty konspirowaniem.

— Im dłuższa rozłąka, tym silniejsze pożądanie.

— Jeśli rozłąka nie potrwa za długo, Gabrielu.

— „Najmilejsza, w podróż jadę, nie bym się tobą znużył” — zarecytował.

Westchnęła, ujęła go za rękę. Sanie zgrzytnęły po gołym lodzie, potem znów gładko wjechały na śnieg.

— Wybacz mi te pytania — rzekła. — Już tak dawno nie zastanawiałam się nad tymi sprawami. Tak dawno nie byłam związana z kimś nowym.

— Nie muszę ci niczego wybaczać.

— Ty natomiast — ciągnęła swą poprzednią myśl — wszędzie znajdujesz kogoś nowego.

— Łatwo się zakochuję. Odwróciła ku niemu wzrok.

— Naprawdę zakochujesz się w nich wszystkich?

— Tak. To nietrudne — odparł z uśmiechem. — To dobrzy ludzie. Nigdy nie wybieram źle.

Patrzyła teraz podejrzliwie.

— A jakie jest moje miejsce w tym seraju? Jedna z wielu?

— Ty jesteś inna. Ostra jak miecz, błyskotliwa jak diament. Wyzwanie, jak niezdobyty górski szczyt. — Uśmiechnął się, spojrzał jej w oczy. — Zapragnąłem cię, gdy po raz pierwszy cię zobaczyłem na twojej Promocji.

— Greg i ja dopiero się wtedy poznaliśmy. Twoje zaloty były nieznośne. Ale również bardzo mi pochlebiały — dodała. W jej oczach zaświecił tajemniczy żar. Policzki pokraśniały od wiatru — pięknie wykonany efekt.

— Lubię sytuacje, gdy moje pochlebstwa są całkowitą prawdą i mogę je wygłaszać w pełni szczerze.

Zhenling skromnie udała sceptycyzm. Trojka przechyliła się, zjeżdżając z tafli jeziora na brzeg. W nierzeczywistym powietrzu unosił się zapach palonego drewna. Z prawej strony wyrosła dacza. Z maswerku zwisały sople lodu.

— Zatrzymaj się tu, Gury.

Słowa te w zasadzie nie były konieczne, podtrzymywały jednak iluzję. Zadzwoniły dzwoneczki. Z końskich nozdrzy unosiła się para. Zhenling odrzuciła z nóg futro i wstała. Gabriel wyskoczył z sań, które lekko się zakołysały. Podał kobiecie ramię, a ona zaprosiła go do domu.

Hall wyłożony był jasną boazerią. Na szybach i marmurowym progu iskrzył się szron. Zhenling poprowadziła Gabriela przez komnatę ze stołem nakrytym do kolacji. Na białym obrusie stała biała porcelanowa zastawa i kryształowe oszronione kieliszki. W sąsiednim pokoju pyszniły się wygodne, nazbyt ozdobne meble z Epoki Żółtej, wszystkie utrzymane w biało-srebrno-niebieskiej tonacji. W piecu z ornamentami z kutego żelaza migotał żółtawy płomień, jakby płonący lód.

Wspaniale zaprogramowane, skonstatował z przyjemnością Gabriel.

Zhenling poprowadziła go na piętro do sypialni oświetlonej bladymi promieniami słonecznymi, wpadającymi przez szerokie francuskie okna, obramowane fraktalami szronu. Na zewnątrz widać było rzeźbiony balkon. Z kątów pokoju niesamowitymi oczami patrzyli z ikon święci i madonny, ich postacie zasłonięte były częściowo złotym brokatem przetykanym perłami. Łoże spowijały delikatne koronkowe zasłony. Na ścianach wisiały oszronione lustra.

Materac przykryto gronostajową narzutą. Zhenling rozwarła szeroko ramiona — wyglądała jak czarna plama na tle bieli. Gabriel podszedł do niej, wsunął ręce pod futro i pocałował ją.

W całym pomieszczeniu jedynie Zhenling emanowała ciepłem. Położył ją na łóżku — czarne włosy na bladej skórze, na tle soboli i gronostajów. Lustra odbijały jego ruchy zniekształcone przez mgiełkę. Te kontrasty: gorąco — zimno, czerń — szron, przypomniały Gabrielowi Czarnookiego Ducha. Zapragnął jeszcze więcej kontrastów.

Przez jego myśli przemknął kaprys. Coś, czego nie robił od wczesnej młodości. Osiągnął w tym mistrzostwo, potem stracił zainteresowanie.

Tego się nie zapomina, jak jazdy na rowerze, pomyślał.

(GABRIEL: Reno, ustalić, gdzie przebywa doktor Clancy. ‹Pierwszeństwo Aristoi, Priorytet 1›

(RENO: Aristos, doktor Clancy jeszcze śpi w swej kwaterze).

GABRIEL: Cyrusie, poprowadź moje ciało do kwatery Clancy.


Podniósł się z kanapy, narzucił szlafrok i poszedł do pokojów Clancy. Drzwi się przed nim rozsunęły.

Dla niej był to poranek, niedługo miała się zbudzić. Leżała skulona na wzburzonym łóżku. Westchnęła, gdy poczuła, że Gabriel jest w pobliżu. Nie otwierając oczu, odwróciła ku niemu głowę.

Dawne młodzieńcze doznania Cyrusa przepłynęły przez umysł Gabriela. Cyrus skierował ciało Gabriela na łóżko, położył tuż przy Clancy. Czule pocałował dziewczynę w szyję.

Jak pięknie moja śliczna wyśpiewana leży


Rytm życia na okręcie był skomplikowany, niezgodny z rozkładem dnia Zhenling w Tienjin. Na szczęście — w tych okolicznościach — Gabriel potrzebował tylko dwie lub trzy godziny snu w ciągu nocy.

Wyciągnął się obok Zhenling, pogłaskał jej ciało pokryte gęsią skórką.

Musi grać na zwłokę, dopóki nie ustawi na miejscu drugiego elementu scenerii. Przesunął językiem po brodawkach Zhenling, potem zawezwał ciepłą bryzę, by zatańczyła na jej skórze i osuszyła piersi ze śladów śliny. Sutki najpierw nieco ochłodły, potem stały się gorące.

Poczuł na policzku dotyk jej dłoni.

— Stop — powiedziała. — To jest moja fantazja zbudowana dla ciebie. Proszę, żadnych ubocznych efektów.

— Jak sobie życzysz, Madame Soból.

Nakrył Zhenling i siebie futrem. Pocałował ją w dołek nad lewym obojczykiem, ustami powędrował w dół ciała, wreszcie przywarł do wysoko sklepionego podbicia stopy.

W dumnej pokorze

Słowa Spensera, wybór Cyrusa, głos Gabriela. Te złożone doznania sprawiły Gabrielowi wielką przyjemność.

— Burzycielu Spokoju, która godzina? — zapytała zaspanym, nieco schrypniętym głosem Clancy.

— Wkrótce powinnaś wstać, Zapłoniona Różo — odparł Cyrus. — Pomyślałem sobie, żeby do twego przebudzenia dodać nieco… ekstazy.

Clancy zaspana myślała o tym przez chwilę, a tymczasem świadomość Gabriela wślizgnęła się w jego ciało jak w przygotowaną rękawiczkę. Wsunął rękę pod haftowaną piżamę Clancy i nakrył dłonią ciepłą pierś.

Clancy odwróciła się ku niemu, pogłaskała go po włosach. Skulił się, całował ją w piersi, lizał, aż brodawka napęczniała i się zaróżowiła.

Ukląkł nad Clancy, wypchnął Cyrusa z oneirochronicznego ciała, nakazał, by ciało duchowe w nierzeczywistej daczy na brzegu nierzeczywistego jeziora czerpało wskazówki od jego cielesnej powłoki.

To zestawienie różowego ciała i kremowej pościeli zaatakowało go jak poemat.

Wszedł w nią, jej biodra się uniosły.


Rozniósł się zapach ludzkich ciał. Usta Gabriela sunęły w górę, muskały gładkie wnętrze ud. Poczuł mimowolny skurcz mięśni, usłyszał zaskoczony stłumiony śmiech.

Ostrożnie ją smakował.

Jej oneirochroniczny trunek nagrodził go ognistym smakiem.

Świadomość Gabriela wycofała się z oneirochrononu i przesunęła do jego ciała. Cyrus potrafił doskonale zagrać ten fragment roli.

Zhenling dyszała, drżała. Mocnymi dłońmi schwyciła go za włosy. Z jej palców spływał chłód ciekłego azotu. Przeszył czaszkę Gabriela sztyletami lodu. Potem sztylety ociepliły się, zaczęły emitować światło liżące laserowym ogniem zmysły Gabriela.

Przepełniała go energia.

Gabriel odsunął Cyrusa, część wrażeń zmysłowych zastąpiły inne. Podniósł się, odrzucił futrzany namiot, patrzył na białe ciało Zhenling na tle ciemnego sobolowego futra. Lustra powtarzały ten widok w nieskończoność. Fantom Zapłonionej Róży, obraz o ciepłych barwach, przesłonił mu pole widzenia.

Podtrzymywał się na rękach, patrzył w zaspane oliwinowe oczy, czuł jednocześnie śliski gładki dotyk rozpękniętego Drogocennego Jadeitu.

Westchnął. Dotknęła jego policzka.

— Coś się stało?

Potrząsnął głową.

— Zawładnęła mną poezja — odparł zgodnie z prawdą.

Kochali się czule i z fantazją. Gabriel żywo reagował na to, co oneirochronon z nim wyprawiał. Czasem zwalniał, by zapobiec przeładowaniu zmysłów i przedwczesnej eksplozji.

Biały żar narastał, a gdy dotarł do mózgu, dźgnął go lodowatym sztyletem.

Wszedł w nią i poczuł, jak otacza go ciepło, a potem w samym wnętrzu zaskakujące zimno, sunące w górę jak gwałtowna niespodziewana pieszczota.

To wrażenie sparaliżowało go na chwilę, a potem, gdy się powtórzyło, odebrało mu dech. Polecił trochę zmniejszyć intensywność dopływających do zmysłów bodźców. Teraz mógł wytrzymać te wrażenia.

Ustalił sposób zachowania i rytm swego fizycznego ciała. Zhenling bez trudu dostosowała się do niego. Gabriela zalała przyjemność z powodu tej precyzyjnej sztuki równoczesnej rozkoszy. Szybko zmieniały się ciepłe i zimne pieszczoty, jak przeskoki od czerni do bieli.

W jego sercu i umyśle zakwitła róża.

Podpierając się na ramionach, nadal tkwił nad Clancy. Dotknęła dłonią jego czoła pokrytego kropelkami potu. Wrażenia żaru i zimna ciągle biegały mu po krzyżu.

— To było bardzo intensywne powiedziała.

Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Wyciągnął się na łóżku obok Clancy i przysunął do niej jak najbliżej. Wdychał zapach jej ciała. Tu, w Świecie Zrealizowanym, chciałby wytworzyć dla niej cud, jaki potrafił wyprodukować w oneirochrononie.

Róże przebiły Gabriela kolcami lodowatego zimna i rozdarły jego umysł na części. Krzyk Aristosa odbijał się echem w milionach luster.

Zhenling odsunęła się roześmiana. Owinęła swe ciało sobolami. Z jej nozdrzy ulatywała biała mgiełka. Gabriel wydał komendę, szron na oknach i lustrach rozrósł się w rysunki pnących róż. Płatki kwiatów białe w środku, kończyły się czerwoną obwódką — jednocześnie Królowa Śniegu i Czerwona Dama.

— Nie zapominaj, że to moja fantazja — przypomniała mu Zhenling. — Nie powinieneś tego robić.

Clancy milczała. Po chwili z żarem w oczach wyrecytowała:

— Nasza miłość biała jak śnieg na szczycie góry. Przebłyskuje jak księżyc wśród chmur.

„Biała jak śnieg”, pomyślał Gabriel. Jakie to celne. Jakby wyczuła ducha tej chwili — owe nakładające się na siebie obrazy.

Clancy wstała i poszła do łazienki. Słyszał lecącą z kranu wodę.

Gabriel przekazał ciało Cyrusowi, a sam przeniósł się do daczy.


Wyciągnęła dłoń ku szybie i zerwała różę, teraz już trójwymiarową. Zhenling, uśmiechnięta, wdychała zapach.

— Jednak to bardzo ładne — przyznała. Spojrzała na niego uważnie. Usłyszał odgłos spadających kropel. Szron na lustrach topniał, strużki wody ściekały po brzegach rysunków na szkle.

W pokoju robiło się coraz cieplej. Na biało-niebieskiej tapecie pojawiła się wiosna w kolorach: zielonym, czerwonym i jaskrawopomarańczowym. Przez okno Gabriel dostrzegł, że wiosna jak dywan rozwija się w krajobrazie. Kolejny cud, pomyślał. Na okapach zaczęły śpiewać ptaki. Spojrzał na Zhenling: miała na sobie długą wiosenną sukienkę w stylu Epoki Żółtej, wyszywaną paciorkami w kwiatowe wzory. Sobolowe futro zniknęło z łóżka, teraz pokrywały je rozrzucone biało-czerwone róże.

Zhenling wstała z wdziękiem.

— Pojedziemy? — spytała.

Wiosenna Śliwa wybrała strój dla Gabriela: biały lniany garnitur, krawat, słomkowy kapelusz z taśmą w kwiatowe wzory.

— Oczywiście — odrzekł.

Wziął ją za rękę i poprowadził na dół do wyjścia. Na podłodze leżał miękki śliwkowy dywan, w żelaznym piecu płonął czerwony ogień. W jadalni na talerzach kusiły dojrzałe owoce, kielichy wypełnione były winem. Zhenling wzięła parasolkę ze stojaka przy drzwiach.

Na zewnątrz woźnica Gury czekał przy berlince zaprzężonej w cztery konie o grzywach przybranych barwnymi piórami. Dach powozu był opuszczony.

Słońce stało nisko nad horyzontem. Przypuszczalnie był ranek, gdyż ziemię pokrywała rosa, a w powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy. W dalekiej dolinie Gabriel widział strzępki mgły.

Gury uchylił kapelusza i otworzył drzwi powozu. Gabriel po raz pierwszy spojrzał mężczyźnie w twarz. Siwe wąsy, łysa czaszka. Gury miał w sobie tyle samo cech tatarskich, co Zhenling. W jego fizjonomii Gabriel dostrzegł coś znajomego, nie potrafił jednak sprecyzować, co to takiego.

Woźnica ukłonił się i Gabriel pomógł wsiąść Zhenling do powozu. Potem zajął miejsce obok niej. Zhenling z wdziękiem rozpięła parasolkę. Przenikające przez koronkowe falbanki słoneczne promienie tworzyły na jej skórze jasne plamy. Gury usiadł na koźle i pochwycił lejce.

— Masz niezrównaną fantazję, Madame Soból — rzekł Gabriel.

Ujęła go pod ramię.

— Mam nadzieję, że nieco cię zabawiłam i zapomniałeś o swych problemach.

— Udało ci się to w cudowny sposób.

— Jesteś wspaniałym kochankiem — powiedziała. — Nawet jeśli uwzględnić, że oneirochronon przydaje ci pewnych zalet, których nie dostarcza natura. Nie twierdzę, że Gregory był zły w łóżku — dodała dla porządku — ale to inna jakość. Myślę, że chodzi bardziej o styl i dotyk niż o technikę. — Przysunęła się do niego. Poczuł w lędźwiach cieple mrowienie. — Chciałabym spotkać się z tobą cieleśnie, Gabrielu.

— Spotkasz się, gdy ukończę swe obecne zadanie.

— Ten styl mnie intryguje. — Spojrzała mu w twarz. — Czy mogę cię o coś zapytać?

Uśmiechnął się wyrozumiale.

— Jeśli musisz.

— Kochasz również mężczyzn, prawda?

— Tak.

— Czy tam też chodzi o styl i dotyk?

— Tak mniemam, choć wolałbym, żeby chodziło przede wszystkim o miłość.

— Nigdy jednak nie związałeś się z żadnym mężczyzną z Aristoi, choć niektórzy z nich przejawiają podobne skłonności.

— Nie pociągają mnie.

— Nawet Salvador? Jego oczy, karnacja? Mężczyzna, który w oneirochrononie musi się pojawiać jako jastrząb, by uniknąć natrętnego zainteresowania. Mnie się wydaje atrakcyjny.

Gabriel wzruszył ramionami. Zhenling popatrzyła na niego zmrużonymi oczyma. Uśmiechnął się do niej.

— Masz zamiar znowu mnie poddawać analizie, prawda?

— Tak. Wybacz.

— „Po co mi baczyć tedy na boleść niewielką, skoro za jej przyczyną zyszczę rozkosz wszelką”.

W oczach miała iskierki rozbawienia. Czuł ciepło jej rąk.

— Postaram się nie przyczyniać boleści zbyt wiele.

— A rozkosz?

— Myślę, że to chemia twego mózgu.

— Decyduje o seksualnych preferencjach? Oczywiście, to nic nowego.

— Nie o to chodzi. Jesteś bezpieczny, chroniony, wszyscy ci ustępują.

Gabriel pozwolił, by jego twarz przybrała wyraz lekkiego zniecierpliwienia.

— Chyba już to omawialiśmy.

— Ale to znamienne. — W jej głosie brzmiał entuzjazm. — Inaczej wybierasz partnerów wśród Aristoi i nie-Aristoi. Gdy podoba ci się równy tobie — przyjmijmy to robocze określenie — wybierasz jedynie kobiety. Wśród osób stojących niżej od ciebie — zarówno mężczyzn, jak i kobiety.

Wiadomo do czego to prowadziło.

— Podejrzewam, że twoja baza danych jest zbyt uboga. Ponadto zaczynałem wskakiwać do łóżek chłopców, jeszcze zanim zostałem Aristosem.

— Ale ilu z tych chłopców zostało Aristoi? Bez względu na swoją klasę społeczną, stali niżej od ciebie, a w takiej sytuacji płeć nie ma dla ciebie znaczenia. Nie robisz różnicy miedzy kobietą a mężczyzną, ponieważ to, co cię pociąga, to podległość.

— Powiedziałbym, że jest w tym coś więcej.

— Pewnie tak. Nigdy nie twierdziłam, że nie ma. — Oparła mu policzek na ramieniu.

— Nie wiem, czy to komplement, czy nie.

Rozglądała się przez chwilę po horyzoncie, nim sformułowała odpowiedź.

— Sama nie wiem.

Godzinę później przejażdżka się skończyła i Gabriel dumał w swej łazience o minionym poranku. „Nasza miłość biała jak śnieg na szczycie góry”, przypomniał sobie słowa Clancy, gdy skończyli się kochać. Fragment starego wiersza Jo Wenjuna z okresu dynastii Han. „Przebłyskuje jak księżyc wśród chmur”.

„Mówią mi, że masz inną kochankę”.

To następny wers. Gabriel dopiero teraz go sobie przypomniał.

Poczuł zimno na karku. Poemat Jo mówił o kobiecie żegnającej swego niewiernego partnera.

Przez chwilę zastanawiał się, o co tu chodziło. Czy Clancy miała na myśli pożegnanie, czy tylko był to sygnał, że wie o jego drugim romansie. Małe przypomnienie, przywołujące go z powrotem do Świata Zrealizowanego.

BŁYSK ‹Priorytet 1›.

Gabriela ogarnęło przerażenie. Ktoś znowu został zabity, pomyślał. Miał nadzieję, że to nie Zhenling.

Aristos, tu Therápōn Rubens. Próbnik wysłany do Gaal 97 pokonał połowę swej planowanej drogi wewnątrz układu. Monitorowałem napływ danych. Są jednoznaczne. Wybacz mi BŁYSK, ale sprawa nie cierpi zwłoki.

Gabriel uspokoił się, to nie był kolejny atak mataglapa.

— Melduj, Therápōnie Rubens.

Czwarta planeta wokół Gaal 97 została sterraformowana. Wstępne dane wskazują, że zamieszkują ją dziesiątki milionów ludzi. Jednak poziom ich techniki nie jest zbyt wysoki. Epoka Pomarańczowa albo jeszcze gorzej. Na planecie spalają mnóstwo biomasy.

Gabriel bardzo się zdziwił.

Skąd on ich wziął? — zastanawiał się. Skąd Saigo wziął tych wszystkich ludzi? Nie mógł ich po prostu przewieźć z Logarchii. Byłby to ogromnie trudny problem logistyczny. A ponadto inni Aristoi by to odkryli.

On ich zrobił! Odpowiedź pojawiła się w mózgu Gabriela z przerażającą mocą. Aż zakręciło mu się w głowie.

Saigo stworzył tych ludzi, tak jak stworzył ekosystem, w którym żyli. Stworzył atmosferę, drzewa, życie w morzu i na lądzie. Stworzył całą populację — dziesiątki milionów! A potem zostawił ich, by wegetowali na tym cofniętym do barbarzyństwa poziomie techniki.

W całkowitej sprzeczności z humanistycznymi ideałami Aristoi. Gabriel nigdy nie słyszał o czymś tak obrzydliwym. Największa zbrodnia w całej historii.

Zapuść nano do budowy kolejnych sond — polecił Rubensowi. — Również takich, które mogą działać w atmosferach planet. Będziemy ich potrzebować bardzo wiele.

— Do usług, Aristosie.

— Teraz obejrzę dane.

— Do usług.

Musi ruszyć na ratunek. I to szybko.

Загрузка...