17

LULU:

Nóż!

Niech uśpi mnie swą pieśnią.


Gabriel spojrzał na machinę i doszedł do wniosku, że jest w poważnych tarapatach.

— Pośpiesz się — rzekł Głos.

Gabriel powoli wstał. Zastanawiał się, co robić. Nadzieja zapłonęła w jego sercu. Podbiegł do maszyny i wskoczył na nią, dokładnie w chwili, gdy ruszała. Schylił się, by nie uderzyć głową w krawędź otworu, a maszyna gramoliła się przez wytopioną w ścianie dziurę — pracę wykonały tu nano. Na śliskim krzesełku trudno się było utrzymać. Szybko mijali numerowane drzwi. Gruba czerwona wykładzina tłumiła odgłos kół.

Przetransformowałem reno bazy — rzekł Głos — ale w każdej chwili może się włączyć jakiś autonomiczny alarm. Właśnie dlatego przeszedłem przez ścianę, a nie przez drzwi. To by włączyło mnóstwo sygnałów, wszystkich nie zdołałbym stłumić.

— Dokąd jedziemy?

— Do jednostki medycznej. Mam zamiar zwrócić ci twoje reno i twe daimony.

Serce Gabriela skoczyło z emocji.

Drzwi przemykały obok. Placówka, zbudowana z wielkim rozmachem, architekturę miała zaledwie funkcjonalną, i wyglądała na prawie niezamieszkaną.

Gdyby Gabriel chciał kiedyś mieć tajną bazę podziemną, zaprojektowałby ją znacznie ciekawiej.

— Tutaj.

Gabriel omal nie wyleciał z krzesełka, gdy maszyna gwałtownie stanęła. Budując to urządzenie, nie myślano o wygodzie. Lewa ręka Gabriela podniosła się sama i wskazała drzwi.

Szybko. Trwa miejscowa noc i większość ludzi Saiga śpi. Nigdy jednak nie wiadomo, czy komuś nie wpadnie do głowy pomysł, by zajrzeć do twego pokoju lub do laboratorium nano. A ja zostawiłem wszędzie bałagan.

Gabriel mógł to sobie wyobrazić. Maszyna, jako produkt nano, musiała skądś wziąć materiał do swej konstrukcji. Z podłogi, najprawdopodobniej ze ścian i mebli.

Budowa tej prymitywnej maszyny zajęła Głosowi parę miesięcy. Była to improwizacja i prowizorka. Gabriel potrafiłby zaprojektować znacznie lepszy mechanizm w ciągu kilku dni.

Czy da się uwolnić pozostałych? — pytał Gabriel.

Wszedł do laboratorium medycznego przez drzwi sterylizujące, ujrzał błyszczące żółto-czarne podłogi, nieskazitelne blaty, przygotowany sprzęt.

Nie. Ryzykujemy, że uruchomimy sygnały alarmowe — oznajmił Głos. — Tędy.

Lewa ręka Gabriela wskazywała wysoki fotel z oparciami w formie skrzydeł, obity tapicerką z miękkiej ciemnej skóry.

Gabriel usiadł. Wiedział, że oparcie i skrzydła fotela zawierają tachliniowe projektory i odbiorniki, czujniki oraz specjalizowane reno. Stąd mógł przeprogramować swe własne wszczepione reno.

To może chwilę potrwać — rzekł Głos. — Ten obrzydliwy Yuan wyłączył wszystkie funkcje twego reno z wyjątkiem biomonitorów, które przekazują dane do jego własnego reno. Musimy wyłączyć biomonitory, przeprogramować je na przesyłanie fałszywych danych, a potem uruchomić pozostałe rzeczy. Yuan zastawił wszędzie pułapki i alarmy, muszę więc działać ostrożnie.

— Czy mogę pomóc?

— Nie. Po prostu nic nie mów. Milcz.

Gabriel zamilkł. Niepokój szarpał i skręcał mu nerwy. Gdyby go teraz złapano, zostałby zabity. Czuł, że coś się dzieje w jego głowie, małe błyski świadomości, jak gdyby sprawdzano jakieś podsystemy. W mózgu zaczęło mu coś śpiewać, głos Psyche, potem Wiosennej Śliwy, potem chór. Umysł wypełnił się bezkresnym kwiatem origami, który się rozwijał, otwierał na królestwo możliwości.

— Do usług, Aristosie!

Zeskoczył z fotela i zaśmiał się głośno. Jego daimony warczały z żądzy zemsty.

Gabriel jest znowu sobą, pomyślał.

Niezupełnie — przypomniał mu Głos. — Przez całe miesiące przystosowywałeś się do roli osoby podporządkowanej, zależnej. Nie możesz odrzucić w jednej chwili tego uwarunkowania.

Gabriel myślał przez chwilę.

— Jaki jest więc następny krok?

Postarać się o broń i zabić wszystkich, którzy staną ci na drodze, zaczynając od Saiga. Zanim użyje Mudry Dominacji.

Dobry pomysł — radowały się jego daimony. — Skąd wziąć pistolet?

Jest tu zadokowany prywatny statek Saiga, na pokładzie znajduje się broń. Ale on śpi w swojej kabinie i będziesz chyba musiał przejść obok. By ominąć zamki, wypalę drogę maszyną.

Gabriel pobiegł do drzwi, wsiadł na maszynę, która wyjąc, zastartowała.

Ilu ludzi jest tu, w bazie? — zapytał.

Czterech Theráponów, nie licząc tego, którego zabiłeś w Romeon. W gruncie rzeczy naszych ludzi jest więcej.

Czy nie warto najpierw uwolnić naszych, rozdać im broń i pokonać przeciwników?

Nie jestem pewien, czy nie uruchomiłem właśnie alarmu. Póki możemy, działajmy szybko.

Maszyna skręciła gwałtownie. Gabriel, skrobiąc paznokciami o śliską powierzchnię, szukał jakiegoś oparcia. Korytarz, w który teraz wjechali, był znacznie szerszy i wyższy. Na podłodze leżała czarna, miękka, chropowata wykładzina. Pasy świetlne jaśniały zimną bielą. Na końcu korytarza, pół kilometra dalej, widniały rozsuwane szerokie drzwi towarowe, wyłożone miękkimi, poduszkowatymi panelami w czarno-białe pasy.

Maszyna szarpiąc, przystanęła. Gabriel zsiadł, znalazł przełącznik sterujący, wcisnął zielony klawisz „otwórz”. Drzwi rozsunęły się z sykiem.

Owionęło go mroźne powietrze. Oddech wypływał z nozdrzy zmrożoną parą. Gabriel wezwał Horusa, by rozszerzył naczynka włosowate i doprowadził do skóry więcej ciepłej krwi. Gdy Horus to robił, Gabriel oglądał statek Saiga.

W skale planety wyżłobiono gigantyczny suchy dok. Statek Zimny Podróżnik — typowa dla Saiga ponura nazwa — leżał w wyprofilowanej kołysce z gładkiego czarnego kompozytu. W górze, niczym namiot, rozciągało się sklepienie: wzdłużniki, belki rozpierające i siatkowy biały dach. Statek miał ćwierć kilometra długości. W żółtym świetle zwisających lamp przypominał długie wypolerowane wrzeciono o jasnozłotym połysku. Był niemal idealnie gładki, tylko w niektórych miejscach roboty remontowe przywarły jak skałoczepy do jego poszycia. Regulowały pracę niewidzialnych czujników lub konserwowały połyskującą powierzchnię.

Obok Zimnego Podróżnika znajdowała się druga, pusta kołyska. Sądząc z jej wielkości, spoczywał tu kiedyś inny, znacznie większy statek.

Statek Yuana, Odkrycie, uważany za zaginiony w wyprawie do jądra galaktyki, pomyślał Gabriel.

Drżąc, stał w przejściu, gdzie zaczynała się wisząca kładka, prowadząca do jednego z wejść Zimnego Podróżnika, wejścia niewidocznego z tej odległości. Gabriel znowu wskoczył na maszynę i pomknął po kładce. Czuł na skórze ciepło.

Będę musiał wypalić drzwi — rzekł Głos.

— A nie ma innego sposobu, by się tam dostać?

— Moglibyśmy zawołać Saiga i poprosić, by je otworzył.

Gabriel rozważył tę możliwość.

Wypalaj! — rzekł.

Maszyna dotarła do końca kładki. Jej czarny rozpłaszczony dziób lekko dotknął złotawej powierzchni Zimnego Podróżnika, odrażająco, po zwierzęcemu dopasował się, wwiercił i rozpłaszczył jak węszący ryj mrówkojada, a potem przywarł. Gabriel spojrzał na swe odbicie w lustrzanym boku statku — potargane włosy miał znów długie i rude, oczy nadal ciemne, a cerę bladą i plamistą. Złamany nos źle się zrósł, przydając fizjonomii niesymetrycznej dzikości. W kącikach ust i układzie szczęk coś nieokreślonego wskazywało na wiek. Medykamenty, które stosował, w zasadzie zapobiegały starzeniu, ale czuł, jakby w ostatnich miesiącach postarzał się o całe stulecia. I twarz to odzwierciedlała.

Zdaje się, że uzyskałeś znaczną kontrolę nad reno Saiga — rzekł Gabriel. — Jak to zrobiłeś?

Yuan założył wejścia wszędzie. Zależało mu na nieograniczonym dostępie do wszystkiego. Przerobił nawet swe prywatne systemy, żeby obserwować działalność wszystkich sojuszników. — Głos pobrzmiewał pewnym samozadowoleniem. — Wejścia mogą przyjąć tylko skończoną liczbę form. Kiedy już wiedziałem, czego szukać, uzyskanie dostępu okazało się stosunkowo proste.

— Proste? To dlaczego trwało to tak długo?

Z ryja machiny zaczął wydobywać się skwierczący dźwięk. Gabriel poczuł smużkę ciepła wznoszącą się z aktywnych nano.

Musiałem poruszać się tak, by nikt mnie nie obserwował — ciągnął Głos. — Nie jestem bardzo… sprawny… a oni byli niezwykle czujni. Wykorzystałem cię w charakterze konia trojańskiego — kiedy patrzyli na ciebie, mogłem używać twojej prawej półkuli, by załatwiać swoje sprawy. Musiałem poruszać się z ogromnym rozmysłem, zadanie okazało się nadzwyczaj trudne, i raz mnie odkryto.

— ‹???›

Tak. Zostawiłem ślad, który wiódł do Clancy, i myśleli, że to ona próbowała majstrować przy reno.

Gabriel czuł w gardle gryzący smutek.

— Co jej zrobili?

Izolowali. Pozbawili rzeczy niezbędnych do przeżycia. Żądali, by się przyznała.

— Przyznała się?

— Tak.

Serce Gabriela wypełniło przygnębienie. Clancy została poniżona za coś, czego nie zrobiła, za coś, co zrobił on, jeden z jego daimonów. Wyobraził sobie, jak chodzi po kręgu złamana, inni na nią krzyczą, może robią jej krzywdę, żądają, by się przyznała.

W końcu się przyznała, kiedy zrozumiała, że sabotażu dokonał jeden z jej kolegów i że jej wyznanie zamaskuje działania innej osoby — Gabriela. Pozorowała szczerość, by uwierzyli, że to rzeczywiście ona się tego dopuściła.

I udało się jej. Na tę myśl w Gabrielu zapłonął podziw.

Wynagrodzi ją, gdy tylko z tego wyjdzie. Tysiąc orbitujących klinik, dziesięć tysięcy pałaców, sto tysięcy świątyń na jej cześć. Hegemonię…

Jeśli tylko z tego wyjdzie.

Z przodu machiny skwierczało gorąco. Ryj wsunął się w wytopioną dziurę, poszerzył ją, zastosował kolejne porcje nano. Duże krople srebrzystego metalu leciały daleko w dół na skalną podłogę.

Nie mam pełnej kontroli nad systemem — rzekł Głos. — Jeśli włączy się alarm, będę musiał zniszczyć całą łączność, aby zapobiec wydostaniu się wiadomości.

— Bardzo dobrze.

Postaram się ograniczyć ewentualne szkody do łączności miejscowej, rozwalę tylko lokalne reno. Przy odrobinie szczęścia Yuan się nie dowie.

— Gdzie on jest?

— Przy Dürerze. Osiem dni drogi stąd.

— A Zhenling?

— Dwa tygodnie. Leci do Tienjin.

— Są w sąsiedztwie inni Aristoi?

— Nie.

Horus napełniał ciało Gabriela krwią i energią. Gabriel drżał, jednak nie z zimna, lecz od pędzącej przez naczynia krwionośne adrenaliny.

Wyobrażał sobie Saiga na drugim końcu lufy pistoletu. Ten obraz rozgrzewał mu krew.

Machina cofnęła się, zostawiając idealny krąg w burcie statku, akurat na szerokość ramion Gabriela.

Mógłbym zrobić większą dziurę — zameldował Głos. — Ale czas ma znaczenie zasadnicze.

Głos wydawał się mistrzem w kalkach stylistycznych.

Gabriel zeskoczył z maszyny, pochylił się, przecisnął przez dziurę. Ciepłe powietrze owiało go niczym pieszczota. Poszycie statku już wyemitowało nadwyżki energii cieplnej, powstałe przy topieniu drzwi śluzy; nano zostało zdezaktywizowane.

Rozkazał Horusowi zamknąć naczynia włosowate w epidermie, i zachować krew dla głównych mięśni.

Jego błędnik silnie zareagował, gdy ustąpiły siły ciążenia — statek miał swą lokalną grawitację. Gabriel przeszedł przez luk bagażowy do szerokiego korytarza z nieskazitelnego, błyszczącego metalu, gdzie miękkim tworzywem wyłożono wszystkie kanty. W lukach bagażowych często likwidowano ciążenie; ułatwiało to manipulowanie masywnymi ładunkami.

Winda za rogiem, z lewej.

Gabriel odepchnął się stopami, łagodnie uderzył w ścianę naprzeciw, znowu się odepchnął i znalazł się w windzie.

— Pokład czwarty.

Gabriel powtórzył instrukcje Głosu i ustawił swe ciało zgodnie z kierunkiem mającego się włączyć ciążenia — głowa skierowana ku dziobowi statku, a stopy ku rufie. Tą funkcjonalnie zaprojektowaną windą przewożono ładunki z jednej części statku do innej. Wszystkie powierzchnie pokryto szorstką, przeciwpoślizgową, szarą wykładziną. Drzwi zamknęły się i gdy winda ruszyła, ciążenie zaczęło powoli wzrastać. Stawy Gabriela trzasnęły, gdy waga ciała powróciła.

Zbrojownia znajduje się w prywatnych pomieszczeniach Saiga — rzekł Głos. — Teraz jest pora snu, nic nie wychodzi z jego reno, ani tam nie wchodzi. Saigo może jednak nie spać. Gdy cię zobaczy, zastosuje nową Mudrę Dominacji. Wtedy będziesz musiał przekazać mi ciało. Ja się przeciw niej zabezpieczyłem.

Gabriela przerażała myśl o nowej mudrze. Wolał się w to nie zagłębiać.

Dobrze — zgodził się.

Zorientował się, że dyszy, dostarcza tlenu adrenalinie w swym organizmie. Przełknął ślinę, starał się odzyskać panowanie nad oddechem.

Ciążenie powróciło w pełni. Miękka gumiasta podłoga lekko się uginała pod butami. Drzwi rozchyliły się w ciszy i Gabriel usłyszał muzykę.

Ponurą muzykę, opartą na hipnotycznym rytmie głuchych odgłosów, migotaniu, spadaniu deszczowych kropel. Muzyka, na którą nikt nie miał zwracać uwagi, po prostu tło, akompaniament do ogólniejszych, abstrakcyjnych myśli. Gabriel nie znosił takiej muzyki — lubił muzykę, która wymaga uwagi.

Jednak taka muzyka mogłaby towarzyszyć Saigowi podczas jego melancholijnych rozważań na temat ewolucji gatunku ludzkiego.

Prywatne pokoje Saiga wyłożono boazerią z ciemnego drewna. Na podłogach leżały dywany o barwie ciemnej czerwieni przechodzącej w fiolet. Świateł dostarczały mosiężne lampy z imitacjami zbiorniczków naftowych i holograficznymi płomieniami. Ciemne ściany nacierały jakby ze wszystkich stron, jak ściany w wiktoriańskiej rezydencji. Ponure miejsce, pasujące do ponurego gospodarza.

Gabriel w milczeniu wstąpił na dywan. Adrenalina kipiała w jego żyłach.

Zaprowadź mnie do zbrojowni, ale nie przechodźmy obok źródła tej muzyki — powiedział.

Muzyka jest wszędzie w pomieszczeniach. Ma stwarzać nastrój. Idź prosto naprzód, na końcu korytarza skręć w lewo.

Gabriel przechodził obok zamkniętych, obitych mosiądzem drzwi, każde z mosiężnym iluminatorem. Na ścianach wisiały niewielkie, przeładowane obrazy olejne, przedstawiające ludzi w strojach historycznych. Gabriel nie miał pojęcia, kim byli ci ludzie. Może po prostu malarskimi fantazjami Saiga.

Jedne z drzwi otworzyły się i stanął w nich Saigo. Niecałe pięć metrów od Gabriela.

Przez sekundę Gabriel drżał z trwogi, nerwy jakby się rozpłynęły, gdy zawładnęło nim nowe uwarunkowanie. Potem adrenalina, już wcześniej nagromadzona w jego organizmie, zdobyła przewagę i kazała mu rzucić się z wrzaskiem ku wrogowi.

GŁOS: Właśnie niszczę system łączności! ‹Komendy›

AUGENBLICK: Źrenice zwężają się, oddech kontrolowany, dłonie schowane z boków… on się skupia. Mudra!

GŁOS: Daj mi ciało! Już!

GABRIEL: ‹potwierdzenie›

WIOSENNA ŚLIWA: Feniks powstaje z pozycji najbardziej niekorzystnej…

Saigo patrzył przez chwilę zaskoczony, ale szybko wykorzystał wahanie Gabriela i odzyskał równowagę. Wyszedł na korytarz, uchylił się przed szarżą Gabriela, dłonie pociągnął do bioder i poza pole widzenia przeciwnika.

Dłonie Saiga wystrzeliły ku Gabrielowi, gdy ten się na niego rzucił. Percepcja Gabriela uległa zamgleniu, jego umysł wypełniła silna osobowość Głosu, a jednocześnie mudra zaatakowała jego psychikę.

Odwarunkowanie Głosu nie było doskonałe. Mudra zakołysała Gabrielem, gdy jego układ nerwowy nagle się odprężył. Saigo wydał dziki okrzyk i rzucił się naprzód, wymierzając przeciwnikowi strasznego kopniaka lewą nogą w splot słoneczny. Głos zdołał jednak skręcić na bok ciało Gabriela, który prawą ręką przycisnął stopę Saiga do swego boku, lewym przedramieniem zadał mu cios w kolano.

Feniks się odrodził.

Feniks młody jednak, nie w pełni opierzony. Nerwy Gabriela nie doszły całkowicie do równowagi po skutkach nowej Mudry Dominacji, a Głos nie potrafił dobrze sterować prawą połową ciała. Saigo wyrwał nogę z pułapki, zanim dziki atak Głosu zdołał go okaleczyć. Głos pociągnął Gabriela naprzód, walnął jego ciałem w Saiga, nim ten odzyskał równowagę. Łokieć uderzył w żebra, a rozczapierzona dłoń sunęła ku oczom. Saigo zamierzał odwrócić się i siłę ataku wroga skierować przeciw niemu samemu, cisnąć go, lecz chwyt się nie udał — ruch ten był zbyt pośpieszny i wymuszony, a Gabriel stał pewnie na nogach. Widział, że uderzenie łokciem trafiło przeciwnika, prawdopodobnie złamało mu kilka żeber, a ułożone w szpony palce wydrapywały bruzdy w jego oczodołach.

GABRIEL: Oddaj mi z powrotem ciało.

GŁOS: Zbyt się go boisz!

CYRUS: Tygrys nie może walczyć ze stadem wilków…

GABRIEL: Niech pokonam tego daimōna i niech stanie się on częścią mnie!

Saigo wściekle rozpoczął kontratak — migające łokcie, szponiaste dłonie, kopiące kolana… Głos parował i zadawał ciosy, lecz zaczynał ustępować — był tylko jednym niedoskonałym daimōnem walczącym z Aristosem, który na swe usługi miał zastęp daimonów.

Po wywołaniu Sutry Kapitana Yuana, Gabriel znalazł się znowu na pierwszym planie swego umysłu, lecz ten ułamek chwili, kiedy odzyskiwał kontrolę, stworzył okazję dla Saiga, który uderzył Gabriela nasadą dłoni w górę, pod rynienkę podnosową. Głowa Gabriela z wyraźnym trzaskiem odskoczyła do tyłu. Ból zazgrzytał mu w zatokach. Znów miał złamany nos — znał już to uczucie. Zatoczył się w tył, mrugał, spędzając z oczu łzy bólu; parował ciosy w nadziei, że zwabi Saiga w pułapkę. Ten jednak musiał wyczuć jego intencje — przerwał atak, otarł krew z powiek, stanął w pozycji obronnej i czekał.

Gabriel zapewnił sobie kontrolę nad ciałem, ustawił swe daimony, planował atak. Postanowił poczekać, aż zakrwawione oczy zaczną Saigowi sprawiać kłopoty.

— Poddaj się, Gabrielu — rzekł Saigo. Krew spływała mu po twarzy. — Nie możesz pokonać uwarunkowania.

Próbuje uruchomić swą sieć komunikacyjną — rzekł Głos. — Blokuję go.

— W imieniu Logarchii wzywam cię do poddania — przemówił Gabriel. — Zagwarantuję ci bezpieczną drogę na proces w Persepolis.

To oczywiście kłamstwo. Skręci Saigowi kark przy najbliższej nadarzającej się okazji.

Czy możesz spowodować, żeby wszystko wyglądało tak, jakby wracała łączność z Hiperlogosem? — spytał Gabriel.

— Niewykluczone.

— Przejmij komendę nad reno. Zastosuj je.

— Twoja sytuacja nie pozwala na stawianie żądań — rzekł Saigo. — Jesteś rozstrojony, człowieku… twoja walka była zupełnie nieskoordynowana.

— Dlaczego w takim razie ze mną nie kończysz? — zadrwił Gabriel. — Jestem Aristosem. Cały czas mnie nie doceniałeś, a teraz panuję nad sytuacją.

Rzutuję sekwencję startową — rzekł Głos.

— Nie jesteś już Aristosem — oświadczył Saigo. Uśmiechał się zabarwionymi na różowo zębami. — Widziałem, jak czołgasz się i jęczysz, Gabrielu. Widziałem, jak łkasz i błagasz o litość. Czy tak wygląda Aristos?

Umysł Gabriela wypełnił się lamentem rozwścieczonego Mataglapa, wyjącego ponad głośnym chórem zaprzeczających daimonów. Gabriel parsknął pogardliwym śmiechem na słowa Saiga, lecz wnętrzności skręcały mu się, gdy przypomniał sobie, jak nisko upadł.

Wiedział, że przegra.

Zastanawiał się, dlaczego teraz, gdy jego, Gabriela, dręczą wątpliwości, Saigo nie atakuje. Potem zdał sobie sprawę, że Saigo widzi na swej tachlinii sekwencję startową, i myśli, iż odzyskuje kontrolę nad swymi reno. Saigo wierzył, że może nadać sygnał alarmu i czekać, aż nadejdą jego Theráponi i załatwią Gabriela.

— Będziemy musieli uwarunkować cię od nowa — rzekł powoli Saigo. — Ale tym razem będzie temu towarzyszyć znacznie większy ból.

Gabriela ogarnęło przerażenie.

Oddaj mi swe ciało — zażądał Głos. — Pozwól mi go wykończyć.

Gabriel zastanawia! się rozpaczliwie.

Nie — rzekł. — Reno, daj mi obraz graficzny. Czterej tutejsi Theráponi — niech wyglądają na martwych, pokrwawionych i okaleczonych. Chcę glif „głupiec” rzutowany na cały obraz.

Na fonii jedynie głośny śmiech, mój śmiech. I chcę rzutować również nową mudrę. — Bez względu na skutki, jakie odniesie. Saigo ciągnął:

— Ból, tyle bólu, żebyś cierpiał wiele dni.

— Masz przed sobą wielką przyszłość, Saigo — oznajmił Gabriel. — Jako czarny charakter w teatrze.

Zrobione, Aristosie — odezwał się głos Reno.

Niech wszystko wygląda tak, jakby jego domowe reno weszło na linię. Wyświetl obraz trzy sekundy po tym, jak ogłosi alarm. Zacznij dla mnie odliczanie.

— Do usług, Aristosie. Trzy.

Daimony Gabriela rozpoczęły lament.

— Dwa.

Gabriel stanął w absolutnym bezruchu, kreśląc w myślach linie swego uderzenia.

MIS: Kiai.

GABRIEL: Giń!

WIOSENNA ŚLIWA Lew zawsze wykorzystuje swoją przewagę.

GŁOS: Giń! Giń, sukinsynie!

MIŚ: Oddychaj. Skup się. Uderzaj.

DESZCZ PO SUSZY: Ścigasz kulę toczącą się w dół.

WIOSENNA ŚLIWA: Zwierzyna może rzucić się na prześladowców.

MATAGLAP: Zabij go!

AUGENBLICK: Już jest skupiony. Otrząsnął się z zaskoczenia.

RENO: Zaprzestał prób wykorzystania Hiperlogosu.

— Jeden.

Gabriel skoczył wprzód, rozczapierzoną dłoń ruchem jastrzębia spuścił na nos przeciwnika dokładnie w chwili, gdy zobaczył, jak oczy Saiga rozszerzają się w szoku na widok rzutowanego obrazu zakrwawionych ciał asystentów. Rozległo się chrupnięcie, gdy chrząstka puściła i palce Gabriela znowu ryły w oczodołach. Saigo zataczał się w tył, Gabriel szedł za nim; wypad-cios, seria za serią. Wróg cofał się jednak zbyt szybko, by atak odniósł pełny skutek.

MIS: Oddychaj!

AUGENBLICK: Jest w pełni skoncentrowany. Zabije cię, jeśli zdoła.

Saigowi wróciła przytomność umysłu: próbował złapać ramię Gabriela, uderzyć w staw łokciowy i pociągnąć go wprzód, by atak przekształcić w upadek, lecz Gabriel wyswobodził rękę skrętem i krawędzią stopy ciął kolano Saiga. Łokieć przeciwnika walnął Gabriela w pachę, pozbawiając go oddechu; Gabriel podniósł kolano ku lędźwiom Saiga, lecz ten zablokował go biodrem.

Gabriel wyprowadzał uderzenie po uderzeniu. Wszystkie ataki spotykały się z obroną, która dzięki wściekłej metamorfozie stawała się ciosem. Każde uderzenie Saiga napotykało jakąś kontrę Gabriela. Gabriel wyprowadził cios od dołu, mając nadzieję, że zmyli obronę; przesuwał się do czasu nieciągłego i z powrotem; stosował finty w fintach w innych fintach.

DESZCZ PO SUSZY: Musi być na niego jakiś sposób.

WIOSENNA ŚLIWA: „Widocznej dzidy łatwo uniknąć, lecz trudno bronić się przed strzałą z ciemności…”

GABRIEL: Robię finty!

GŁOS: W tym tempie potniemy się na kawałki.

DESZCZ PO SUSZY: Daj mu coś. Niech to zobaczy i tego zapragnie.

CYRUS: Lędźwie.

MIS: Zapas qi wchodzi przez twoje pięty…

CYRUS: ‹wizualizacja nieosłoniętych lędźwi›

WIOSENNA ŚLIWA: „Jeśli znasz siebie i znasz przeciwnika, w stu bitwach sto razy będziesz zwycięski…”

GABRIEL: Ja go znam! Naprawdę!

GŁOS: Przegrywasz! Pozwól mi wziąć twe ciało.

WIOSENNA ŚLIWA: Bogowie nie przyjmą ofiary, jeśli nie jest darem serca.

DESZCZ PO SUSZY: Zgadzam się. Musimy pozwolić, by naprawdę nas zranił.

GŁOS: Oczy. Uszy. Gardło. Niech coś ma. A potem ja zajmę się już jego śmiercią.

WIOSENNA ŚLIWA: ‹wizualizacja techniki›

GABRIEL: Tak. Misiu, zawezwij qi. Horusie, spróbuj zablokować ból.

MIS: Jezioro qi kipi w twym ciele.

GABRIEL: Głosie, weź me ciało…

Nic nie działało. Bolały go ramiona, odpierające silne ciosy Saiga. Gabriel czuł oddech chrypiący w gardle wroga.

Jakby przypadkowo, Gabriel przesunął swą obronę wyżej, mając nadzieję skusić Saiga do zadania ciosu w lędźwie. Gabriel mógłby ten manewr przekształcić w mocny cios w nogę, na której Saigo się opierał. Ten zadał cios, lecz przewidział ripostę, a Gabriel zobaczył nadciągające kontruderzenie i zablokował je.

Mógł jedynie ponownie próbować. Czas nieciągły. Finty. Wystawianie się na atak. Wszystko zawiodło.

Spojrzał w łagodne, melancholijne oczy Saiga, oczy doskonale skupione na swym zadaniu, i zobaczył w nich klęskę swojej sprawy. Drwiący sadysta, który zapowiadał ból, to była maska, i Saigo nie miał teraz na to energii — skupił się wyłącznie na tym, aby zabić Gabriela.

Gabriel wiedział, że nie zdoła go powstrzymać.

Musiał mu pozwolić na to zabójstwo.

Musi zaakceptować swoją śmierć.

MIŚ: Głęboki oddech. Nie wydychać w chwili ataku.

GŁOS: Teraz!

Skręcił ciało, obniżył swój środek ciężkości, uderzył znowu, i jeszcze raz — finty i przygotowanie. W oczach Saiga widział swą zagładę.

A potem skoczył wysoko, obiema dłońmi sięgał po wroga. Pozwolił sobie podnieść brodę, gdy Głos wypełnił mu serce dzikością. Odsłonił wszystko: podbródek, szyję, oczy, nerki… Saigo wyprowadził po linii prostej cios w szyję — wyprostowana ręka, dłoń ułożona w kształcie litery Y. Gabriel padł na nią. Siła samego ciosu oraz rozpęd nurkującego Gabriela zsumowały się i zmiażdżyły mu krtań.

Ból i strach sparaliżowały myśli Gabriela, lecz ciało zostało już zaprogramowane. Gdy padając mijał wroga, uderzył go jak sznur do bielizny i otoczył ręką jego głowę. Stopy Saiga szukały oparcia na dywanie; jego ramiona wykręciły się; ciągnięty za szyję leciał przez plecy Gabriela; szyja Saiga trzasnęła pod ciężarem jego ciała. Padł na podłogę, Gabriel na niego — jeszcze raz skręcił przeciwnikowi kark, tym razem bardziej zdecydowanie.

Przez chwilę obaj z Saigiem patrzyli sobie w oczy, a potem Gabriel zrozumiał, jak to jest możliwe: to dlatego, że twarz Saiga zwrócona była w tył, ponad ramionami.

Nie miał nawet czasu zauważyć, kiedy dokładnie Saigo umarł.

Głosie — zapytał z naciskiem — gdzie tu jest kuchnia? Potrzebuję noża.

— Trzeba się cofnąć tą drogą, którą przyszedłeś.

Ciało Gabriela wstało, zakołysało się, zaczęło ciężko kroczyć po korytarzu.

Spróbuj zrobić wydech — sugerował Miś. — Zobacz, czy to możliwe.

— Zwróć mi moje ciało. Horusie, zwęź…

Ból uderzył go z pełną siłą. Gabriel zatoczył się, walnął w ścianę, zrzucił jeden z portretów Saiga. Nabrałby powietrza, lecz było to niemożliwe.

Mdlące uczucie w brzuchu. Miał nadzieję, że nie zacznie wymiotować.

— Jezioro qi wrze w twym ciele — zaintonował Miś. — Napełnia twoje serce i twego ducha.

Gabriel zmusił się do ruchu, ocierał się jedną dłonią o ścianę, łapiąc równowagę.

— Na lewo. Drugie drzwi na prawo.

Aristosie? — To głos Horusa. — Chciałeś, bym coś zrobił?

Zwęź naczynka włosowate w mym gardle. Będzie przy tym dużo krwi. — Pomyślał chwilę. — Ogranicz wszystko. Wszystko, prócz dostawy krwi do mózgu. Ogranicz pobór tlenu. Mięśnie już go nie potrzebują.

Horus zaczął śpiewnie recytować sutry sterowania ciałem. W piersiach Gabriela płonął ogień. Wszedł do kuchni. W jego wirującym polu widzenia chromowana stal świeciła łagodnie. Roboty kuchenne stały w kącie. Narzędzia stanowiły integralną część maszyn, ale Gabriel miał nadzieję, że to miejsce przewidziano również dla tradycyjnego kuchmistrza.

Zaczął wyciągać szuflady. Narzędzia rozsypały się z brzękiem po podłodze. Potknął się, dostrzegł ciężki nóż. Nie zdołał go podnieść przy pierwszej próbie, gdyż prawie padł głową na bufet, ale opanował się i chwycił trzonek.

Usiadł ciężko, przechylił głowę do tyłu. Próbował mruczeć, by zlokalizować krtań, lecz potrafił wydobyć jedynie dyszący charkot. Pomacał gardło lewą ręką, próbował krzyknąć z bólu. Wydawało mu się, że znalazł chrząstkę tarczycy, membranę pierścienno-tarczową tuż poniżej.

Pole widzenia miał zawężone, wzrok — zamglony. W jakiś sposób musi przez to przejść. Przyłożył koniec noża w miejscu, gdzie, jak sądził, znajdowała się membrana pierscienno-tarczowa, przytrzymał ostrze prawą ręką, a potem uderzył trzonek otwartą lewą dłonią.

Ból obezwładnił go, gdy ostrze weszło w ciało. Krew tryskała mu na ręce. Miał nadzieję, że nie przeciął tętnicy szyjnej — lokalne zmiany w gardle były znaczne, a z naczyniami krwionośnymi nigdy nic nie wiadomo.

Nadal nie mógł oddychać. Napełniło go przerażenie; jak najmocniej trzasnął ponownie trzonek noża.

Poczuł, jak ostrze uderza w tył gardła. Zadławił się. Ból wzrastał. Złapał chropowaty plastikowy trzonek noża i obrócił go; czuł jak trą rozwierane chrząstki. Odetchnął.

Krew bryznęła, gdy długo, ze świstem wydychał powietrze. Gdy robił wdech, charczał.

Nigdy jeszcze powietrze nie wydało mu się takie słodkie.

Przez chwilę siedział cicho i czuł, jak wraca mu świadomość. Kończyny go mrowiły, kiedy docierał do nich tlen; jego daimony śpiewały, gdy dająca siłę krew mknęła do mózgu; jego pole widzenia powoli się rozświetlało.

Gdy był gotowy, wstał. Znalazł widelec i wpakował jego zęby w zrobione nacięcie, potem obrócił, by utrzymać rozchylony otwór. Płuca co chwilę spazmatycznie usiłowały wykaszleć przeszkodę. Przytrzymał widelec, zatknął nóż za pas i poszedł do zbrojowni. Znalazł tam własny pistolet, wprowadził do niego swój kod, poczuł, jak odżywa w jego mózgu. Naładował go i poszedł na polowanie.

Krew ciekła ze złamanego nosa, rozpryskiwała się na torsie przy każdym wydechu.

Gdy otworzył drzwi śluzy z wewnątrz i wstąpił na kładkę, zobaczył, że pierwszy z Theráponów zmierza na statek. Kobieta. Bez wątpienia chciała zawiadomić Saiga o tym, że reno nie funkcjonują.

Therápōn patrzyła przez chwilę na pokrwawionego mężczyznę z posiniaczoną twarzą i ziejącą raną krtani, po czym rzuciła się do ucieczki. Nim przeszła dwa kroki, dosięgły ją kule samonaprowadzające.

Gabriel przekroczył ciało i powrócił do podziemnego kompleksu. Machina Głosu jechała za nim, silniki pojękiwały. Gabriel wciąż musiał sięgać małym palcem do wnętrza gardła i wyjmować formujące się skrzepy krwi. Zlokalizował trzech pozostałych Theráponów i pozabijał ich w łóżkach.

Ostatni był Remmy. Gabriel otworzył drzwi, wszedł do wnętrza, rozkazał światłom, by się włączyły.

Remmy nie spał, klęczał przy łóżku i modlił się. Manfred leżał zwinięty w kłębek na materacu. Pies zobaczył Gabriela i na przywitanie zaczął bić ogonem w koc. Remmy spojrzał na krwawe widmo i zbladł.

— Znowu walczysz z Bogiem — rzekł.

Gabriel postrzelił go w tętnicę szyjną strzałką usypiającą. Remmy sięgnął rozczapierzoną dłonią ku gardłu.

— Proszę cię, przestań, Gabrielu — szepnął. — Nie możesz walczyć z Bogiem.

To jeszcze mnie nie znasz! — pomyślał Gabriel, nie mogąc mówić.

Remmy upadł.

Gabriel sprawdził, czy wszystko z nim w porządku, a potem przywołał Manfreda do nogi. Pies radośnie poszedł za nim do oddziału więziennego. Clancy i jego pozostali towarzysze zajmowali sąsiednie pokoje, ale nie wiedział o tym.

Małym palcem stale wydobywał skrzepy z gardła.

Maszyna otworzyła drzwi do pokoju Clancy. Wszedł, odchylił czerwone kilimy — pokój wyglądał identycznie jak ten, w którym przetrzymywano Gabriela.

Clancy, głęboko uśpiona, obudziła się z krzykiem.

Była blada i chuda. Bujne niegdyś włosy ostrzyżono. Po śnie pozostały jej jeszcze łzy na policzkach. Silnie podkrążone oczy nie od razu go rozpoznały, gdy wyszedł z cienia.

— Co za diabeł! — rzekła.

Co za anioł!

Chciał jej tak powiedzieć, lecz nie mógł.

Загрузка...