1

Nawet najcudowniejsza idylla może zostać zakłócona przez elementy, nie znoszące widoku światła dziennego.

Tylko jedna osoba przeczuwała, że nie wszystko jest tak, jak być powinno.

Dolgo nie mógł zasnąć. Siedział wraz z Nerem na tarasie, wpatrując się w pogrążone w nocnej ciszy miasto, miasto jego i Marca, Saga, taką otrzymało nazwę na cześć matki Marca, Sagi z Ludzi Lodu. Nocą światło było tu takie niezwykłe, przytłumione, łagodne, o odrobinę chłodniejszym odcieniu niż za dnia.

Wspaniały krzew glicynii zdobił taras wielkimi kiśćmi kwiatów. W złocistym blasku Świętego Słońca niebieskie kwiaty wyglądały chyba najmniej korzystnie, przybrały bowiem zielonkawy odcień. Szkoda, bo kwiaty glicynii mają wszak piękną, rzadko spotykaną barwę.

Dolgo poruszył się nieswój.

– Dziś w nocy coś się stanie, Nero – przyciszonym głosem zwrócił się do psa. – Nie wiem, co, ale bardzo mi się to nie podoba. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca w Królestwie Światła.

W ukrytym świecie, w którym przebywali już od pewnego czasu, odnaleźli ukojenie. Wszystko tutaj było takie doskonałe, przesycone spokojem, ani Dolgowi, ani Marcowi nie przydawała się ich nadzwyczajna moc. Dolgo nie wiedział, czy odczuwa z tego powodu ulgę, czy też raczej rozczarowanie. Wspaniale jest móc wypocząć, lecz na dłuższą metę może się poczuć trochę niepotrzebny.

Dwieście pięćdziesiąt lat spędzonych w dolinie elfów wydawało mu się teraz zaledwie dwoma dniami wypełnionymi zabawą. Tęsknota Dolga za rodziną nie była równie silna i bolesna jak Móriego. Cudownie jednak znów zobaczyć się z bliskimi! W dodatku w tej idealnej krainie, w tej sielance.

Niestety teraz na obrazie pojawiła się czarna plama, na razie nie potrafił jej zlokalizować ani stwierdzić, co się za nią kryje.

Dolgo, choć otoczony przyjaciółmi, czuł się zdumiewająco samotny.

Zorientował się wreszcie, dlaczego. Jego myśli powędrowały do ostatnich dni spędzonych w Norwegii, tuż przed odnalezieniem wejścia do Królestwa Światła. Leżał w swoim łóżku w domu Gabriela, akurat zasypiał, gdy nagle usłyszał westchnienie i jakiś głos:

– Nie powiem, że jest mi z tobą łatwo, Dolgu Lanjelinie.

W półmroku dojrzał na brzegu łóżka drobną kobietę o miłej powierzchowności.

– Eliveva! – ucieszył się. – Mój duch opiekuńczy! Wspaniale znów cię widzieć! Tęskniłem za tobą.

– Rzeczywiście, od naszego ostatniego spotkania upłynęło sporo czasu – przyznała.

– Co masz na myśli, mówiąc, że nie jest ze mną łatwo? – spytał, unosząc się na łokciu. – Nigdy nie miałem zamiaru utrudniać ci życia.

Eliveva uśmiechnęła się z lekkim smutkiem.

– Opieka nad tobą, Dolgu, zawsze sprawiała mi wiele radości, ale jak wiesz, zmierzam dalej.

– Tak, kiedy przeprowadzisz już człowieka, czyli mnie, przez ziemskie życie, przeniesiesz się do wyższego wymiaru.

– Owszem, i moja dusza tego pragnie. I chociaż bardzo cię pokochałam, Dolgu Lanjelinie, to jesteś kłopotliwy. Przedłużasz mój pobyt na ziemi!

Wstrząśnięty musiał przyznać, że Eliveva ma rację.

– Dwieście pięćdziesiąt lat w królestwie elfów – powiedział słabym głosem. – A teraz… Do Królestwa Światła, gdzie można, zdaje się, żyć w nieskończoność. Poza tym ja… Ach, mój ty świecie, wszak ja jestem nieśmiertelny!

Eliveva z dość żałosną miną skinęła głową.

– Ależ tak dalej być nie może! – stwierdził wzburzony. – Musisz kontynuować z dawna wytyczoną wędrówkę przez kolejne wymiary. Ci, którzy wymyślili duchy opiekuńcze, nie brali pod uwagę, że Święte Słońce może zapewnić nieśmiertelność. To przecież straszliwie komplikuje całą sprawę. Czy nie mogę w jakiś sposób zwolnić cię z wyznaczonego ci zadania? Oswobodzić cię?

– Możesz, Lanjelinie, ty kłopotliwe dziecię sfer niebieskich – potwierdziła. – Jeśli odnajdziesz Królestwo Światła. Tam nie potrzeba duchów opiekuńczych i najwyżsi zostają zwolnieni z odpowiedzialności za ciebie. Proszę więc, postaraj się odnaleźć ukryte królestwo!

Obiecał, że uczyni, co w jego mocy.

W dniu, kiedy odnaleźli Wrota pod jednym z licznych kościołów w Oslo, Eliveva pojawiła się na chwilę.

Dolgo pamiętał ich wzruszające pożegnanie. Odbyło się bardzo prędko, tak aby inni niczego nie zauważyli. Kilka słów wypowiedzianych szeptem, delikatne muśnięcie jej miękkiego policzka, uśmiech. Widać było, że Eliveva jest szczęśliwa, choć jednocześnie z jej błyszczących od łez oczu bił smutek. Dolgo także przestał widzieć wyraźnie, spojrzenie nagle jakoś mu się zamgliło.

Wreszcie Eliveva zniknęła. Na zawsze.

Dlatego Dolgo odczuwał teraz żal. Dlatego wśród wspaniałości Królestwa Światła czuł się samotny. Miejsce u jego boku opustoszało.

Wiedział, że te uczucia przeminą, teraz jednak wciąż cierpiał.

– Siedzisz tutaj, Dolgo? I ty nie możesz zasnąć w tej przejrzystej jak kryształ nocy, rozjaśnionej łagodnym światłem?

Przy bramie stał Gabriel. Wszyscy nowo przybyli, a także cała rodzina czarnoksiężnika wraz z przyjaciółmi, Okiem Nocy, Tsi-Tsunggą i małą Siską z Królestwa Ciemności, wprowadzili się do Sagi.

Dolgo zaprosił Gabriela na werandę. Nero przywitał go przyjaźnie, poznał już Ludzi Lodu i bardzo ich polubił. Należeli do grona osób, na których widok nie warczał, przeciwnie – merdał ogonem. Każdy pies ma zwykle duży rejestr powitań, od wściekłego ujadania do nieprzytomnego zachwytu. Gabriel został przyjęty z umiarkowaną radością.

Gospodarz przyniósł orzeźwiające napoje i przez jakiś czas siedzieli gawędząc. Dolgo czuł, jak napływa spokój, Gabriel był miłym, skromnym człowiekiem, zatroskanym o swoje córki, lecz szczęśliwym, że znalazły się tutaj, z dala od niebezpieczeństw, jakie w świecie na powierzchni Ziemi czyhają na młode, nowoczesne dziewczęta.

Dolgo zwierzył mu się ze swej tęsknoty za Elivevą. Mógł się na to poważyć, wiedział, że Gabriel go zrozumie. I rzeczywiście, tak się stało.

– Ja także tęsknię – wyznał cicho. – Nigdy nie pogodzę się z utratą Gro i mego jedynego syna. To takie dziwne, Dolgo. Gro była taka drobna, sięgała mi ledwie do ramion, a chłopiec jeszcze mniejszy, dziecko. Jak tacy maleńcy ludzie, maleńcy także we wszechświecie, mogą pozostawić po sobie tak ogromną pustkę?

Dolgo ze smutkiem skinął głową.

– Dobrze wiem, co masz na myśli. Ale nie troskaj się o swoje córki. Są wspaniałe, obie, naprawdę.

Gabriel słuchał takich słów z przyjemnością. Roześmiał się nie bez czułości w głosie.

– Szkoda, że nie słyszałeś, jak kiedyś Miranda dyskutowała z Bodil. No tak, nigdy nie spotkałeś Bodil, och, ona była taka… Ech!

– Wiem – odpowiedział Dolgo. – Ojciec mi o niej opowiadał.

Gabriel nie chciał pamiętać, jaki okazał się głupi, o mały włos nie dając się omotać tej pięknej, lecz jakże wyrachowanej pannie. Podjął, siląc się na wesołość:

– No cóż, szkoda, że nie słyszałeś Mirandy. Dyskutowały… a raczej się kłóciły, to lepsze słowo… o to, jak kiedyś będą mieszkać, jakie będą mieć domy. Bodil wystąpiła ze wszystkimi wytartymi sloganami o luksusie i komforcie, a Miranda rozmarzonym głosem opowiadała o psach i innych zwierzakach, które z nią zamieszkają. Bodil warknęła na to, że ona do swego domu nigdy psa nie wpuści, bo to brudne stworzenia i robią tylko nieporządek. Owszem, mogłaby mieć jakiegoś eleganckiego charta, trzymałaby go na przykład w stajni. Miranda wpadła w furię. „Jeśli mój pies nie będzie mógł się swobodnie poruszać po domu, to nie chcę wcale żadnego domu!” krzyknęła ze złością. Nie powiedziała „nie chcę psa”, tylko „nie chcę domu”.

Dolgo odchylił się do tyłu i wybuchnął głośnym śmiechem.

– Jakie to typowe dla Mirandy – zachwycił się ciepło.

– Prawda? Różnica między nimi polega na tym, że, zdaniem Bodil, świat istnieje dla niej, Miranda natomiast uważa, że to ona istnieje dla świata.

Dolgo spoważniał.

– To wielka, zasadnicza różnica.

W łagodnym cieple nocy przeszedł go dreszcz. Po raz kolejny w jego wnętrzu zabrzmiała przestroga: „Uważaj! Coś się stało lub stanie się wkrótce. Ktoś znajdzie się w niebezpieczeństwie. Gdzieś czai się zło, oszustwo, zdrada”.

W Królestwie Światła? To nie do pomyślenia!

Gabriel obserwował syna czarnoksiężnika ze zdziwieniem. Patrzył na niemal niesamowitą w swej piękności twarz o bladości kości słoniowej i całkiem czarnych oczach, przywodzących na myśl przedstawiane niekiedy na obrazach stworzenia z podziemnego świata. To krew Lemurów, płynąca w żyłach Dolga, dała mu takie oczy. A Lemurowie odziedziczyli je po Obcych… Wszystko to czyniło zeń czarodziejską, lecz jakże kochaną istotę. Samotną. Na miłość boską, jakiż samotny jest ten chłopak, pomyślał Gabriel, zdjęty przerażeniem. Tak bardzo chciało się uczynić coś dla Dolga, ale co? Co można zrobić dla osoby obdarzonej nadludzką mocą, którą wykorzystuje wyłącznie w służbie dobra?

Jedyne, co można zaproponować temu niezwykle silnemu, a zarazem bezgranicznie samotnemu człowiekowi, to przyjaźń.

– Co z tobą, Dolgo? – cicho spytał Gabriel. – Wydajesz się taki zatroskany.

– Owszem – odparł syn czarnoksiężnika. – Coś się dzieje, Gabrielu. Coś niedobrego. I nie potrafię stwierdzić, co.

– Chodźmy z tym do Marca – zaproponował Gabriel.

Dolgo zastanowił się.

– Tak, dobry pomysł. Ale nie teraz. Zaczekamy, aż nadejdzie ranek. Całe Królestwo Światła teraz śpi.


Nie było to prawdą, bo znalazły się co najmniej dwa nocne marki.

Zabawnie było zapraszać Indrę na późnowieczorną herbatę lub inny poczęstunek. Nikt nie zajadał ciastek z taką lubością jak ona.

Elena napiekła wiele wspaniałych smakołyków, nadziewanych i oblewanych słodką, lepką masą. Siedziały teraz we dwie w jej domu, zadowolone, zwinięte na sofie, kompletnie nieświadome tego, co się dzieje w ich wspaniałym kraju. Nie wiedziały o podłości, która czaiła się już od pewnego czasu, a teraz wypłynęła na powierzchnię niczym szlam w stojącej wodzie.

– Ci, co wmawiają ludziom, którzy powinni schudnąć, że „wystarczy tylko jeść mniej i więcej się ruszać”, nie mają zielonego pojęcia, o czym mówią – stwierdziła Elena, która od niedawna zaczęła walczyć z nadwagą.

Czasami bywała stanowcza, to znów, tak jak tego wieczoru, urządzała orgie jedzenia słodyczy. Człowiek wszak musi mieć od czasu do czasu jakąś przyjemność, nie można wciąż sobie wszystkiego odmawiać.

Podjęła myśl:

– Palacze, narkomani i alkoholicy mają prostszą sytuację. Mogą całkiem skończyć z używką, koniec i kropka. Czy sobie poradzą, czy nie, to już ich sprawa. Ale bez jedzenia obejść się nie można! Gdzie tu szukać miary? Ile i co należy jeść? Potrafię przez długi czas żyć o chlebie i wodzie albo jeść tyle, co wróbelek, ale to wszystko po prostu na nic. Ci chudzi szczęściarze, którzy stale człowieka dręczą, nie rozumieją tego. A tak w ogóle, to większość ludzi, mających kłopoty z wagą, lubi jeść wieczorem, nie da się temu zaprzeczyć.

– No właśnie – przyznała Indra, wciąż szczupła. Niedawno jednak, stając na wadze, przeżyła pierwszy szok. – Bez najmniejszego trudu da się nie jeść rano i przez wiele godzin w ciągu dnia, bo najzwyczajniej nie jest się głodnym.

– Tak, dopiero koło czwartej po południu głód rusza do ataku. A im bliżej wieczoru, tym bardziej smakuje wszystko, co jadalne.

– I w niczym nie pomaga słuchanie tych mędrków, którzy twierdzą, że najważniejsze jest solidne śniadanie.

– Bo tak wcale nie jest – zgodziła się z nią Elena, zmiatając okruszki ciastka ze stołu. Dyskretnie wrzuciła je za kanapę. – Tyle razy wypróbowywałam ten system. Pochłaniałam obfite śniadanie i lunch, i czułam się od tego kwadratowa. A i tak wieczorem byłam równie głodna jak zwykle!

– Ci chudzi jak patyki, którzy mogą zjeść absolutnie wszystko bez przybierania na wadze, zawsze wiedzą najlepiej, co ci obdarzeni mniejszym szczęściem mają robić, żeby schudnąć. „Troszkę przytyłaś”, zauważają ze źle skrywaną radością, tak jakby biedaczysko sam sobie tego nie uświadamiał! „Jesz tyle, co wieprzek, poruszaj się trochę!” Łatwo tak powiedzieć, zwłaszcza komuś, kto boi się nawet powąchać jedzenie. Nie mówię z własnego doświadczenia, ale w świecie na zewnątrz znałam niejedną osobę, która okropnie cierpiała, bo nigdy nie mogła się najeść do woli, a mimo to nie chudła.

– No właśnie. Ale muszę dodać, że w kręgu naszych znajomych nie spotkałam nikogo tak nietaktownego. Można ich za to znaleźć w mieście nieprzystosowanych, często miewam tam dyżury.

– Ja też nie słyszałam o takich nieprzyjemnościach tutaj, w Królestwie Światła. Presja odchudzania należy do zewnętrznego świata. Ale ku mojej złośliwej radości pewien chłopiec wyraził się przy mnie o bardzo chudej dziewczynie: „To musi być takie uczucie, jakby się kochało z paczką gwoździ”. Fajnie, prawda?

– Pocieszające – uśmiechnęła się Elena, lekko wstrząśnięta bezpośredniością przyjaciółki. – Tęsknisz czasami za tamtym światem?

– Zwariowałaś? Tutaj mogę być sobą. Oczywiście brak mi czasami pewnych, jak to powiedzieć, elementów związanych ze środowiskiem, jak jutrzenka o poranku czy zachody słońca albo wiosenne zmierzchy o barwie indygo, ale wtedy myślę zawsze, że gdybym wróciła do tamtego świata… Ach, jakże bym tęskniła za tym!

Elena zamyślona pokiwała głową. Nigdy nie widziała świata na powierzchni Ziemi i nie bardzo potrafiła go sobie wyobrazić.

Indrze zebrało się na zwierzenia. Zachichotała.

– Wiesz, że kiedy tam mieszkałam, pisałam opowiadania, wiersze i inne drobiazgi? Naprawdę, w dodatku, moim zdaniem, z całkiem niezłym rezultatem. Popełniłam jednak głupstwo i pokazałam je jeszcze komuś, koleżankom, nauczycielce. Niektóre mnie wyśmiały, profesorka się zakłopotała i zaczęła mi tłumaczyć, że skoro w innych rzeczach jestem dobra, to dlaczego biorę się za pisanie? Inni nie pojmowali absolutnie nic

– Daj mi coś przeczytać – poprosiła Elena.

Indra zamyślona pokiwała głową,

– Zaczęłam potem fantazjować, wymyślać, że kiedyś, w nieokreślonej przyszłości, istoty z planet odległych od nas o lata świetlne przybędą na zgasłą, wymarłą Ziemię. Znajdą na niej jedynie moje bazgroły i stwierdzą: „Stworzenia zamieszkujące to ciało niebieskie wcale nie stały tak nisko. Potrafiły myśleć, przecież to jest naprawdę niezłe!” – roześmiała się. – W ten sposób i mnie czeka kiedyś uznanie.

– Tak nisko się oceniasz? – uśmiechnęła się Elena. – Nie masz żadnego powodu. Ale powiedz mi, dlaczego zdecydowałaś się przenieść do Królestwa Światła?

Indra zastanowiła się:

– Myślę, że większość ludzi stamtąd ma jakąś własną wizję idealnego świata. Utopię, marzenie o miejscu, gdzie wszystko jest dobre i piękne. Powstało już całe mnóstwo książek o takiej krainie bez zła, śmierci i innych nieprzyjemnych rzeczy. James Hilton pisał o Shangri La, Aldous Huxley odwrócił to trochę i stworzył satyrę na ten temat „Nowy wspaniały świat”. Tomasz Morus wymyślił Utopię, idealną wyspę na Oceanie Spokojnym. Można to ciągnąć w nieskończoność. Odwieczne ludzkie marzenia o idealnym świecie inspirowały także wielu poetów.

– A czy wspominano także o środkowym punkcie Ziemi?

– Och, tak! Zupełnie fantastyczne książki. Juliusz Verne stworzył „Podróż do wnętrza Ziemi”. Halley, wiesz, ten od komety… (Elena nie wiedziała, komety nie należały do jej świata), Edgar Allan Poe, Lytton pisał o vrilu, tajemniczym cudownym pierwiastku, który miał się tu znajdować, i jeszcze wielu innych plotło na ten temat, ale jeden, Emerson, był bardziej konkretny. Opisał Norwega, Olafa Jansena, który miał odnaleźć wejście. A współcześni pisarze science-fiction prześcigają się w opowieściach o wydrążonej Ziemi. Natomiast „wszystkowiedzący”, uczeni, stanowczo odrzucają takie pomysły.

Nie przerywały pogawędki. Elena zwierzyła się Indrze, że z początku wcale nie miała ochoty przeprowadzać się z Zachodnich Łąk do Sagi, lecz zdecydowano za nią, a ona się na to zgodziła. Teraz bardzo się z tego cieszyła. Radowała się też ogromnie, że znalazła przyjaciółkę w Indrze, bo Berengaria trzymała ostatnio raczej z bliższymi jej wiekiem Siską i Sassą.

Miranda natomiast nie przyjaźniła się z nikim, chadzała własnymi ścieżkami i nie miało sensu nawet pytać, dokąd one prowadzą.

– Ludzie przestawiają mnie to tu, to tam – westchnęła Elena. – A ja im na to pozwalam, bo na coś innego brakuje mi odwagi.

– Co za głupstwa! Nie wolno ci być taką słabą!

– I tak źle myśleć o sobie? – uśmiechnęła się Elena. – Ale ja przecież nie jestem… Ojej, przepraszam, telefon dzwoni, muszę odebrać.

Telefonował Jaskari, który studiował medycynę. Właściwie chciał pracować jako weterynarz, lecz w Królestwie Światła więcej było chorych ludzi niż zwierząt. Zawód lekarza i tak dawał dobre podstawy, gdyby później postanowił przekwalifikować się na specjalistę od zwierząt.

Elena, ledwie usłyszawszy jego głos w słuchawce tak późnym wieczorem, od razu wiedziała, że chodzi o wyjazd. Dziewczyna miała zostać pielęgniarką, wszyscy naokoło bowiem nieustannie powtarzali: „Elena jest taka miła i dobra, wprost stworzona do tego zawodu”.

Sama Elena wcale nie była przekonana o swojej dobroci. Jak inni ludzie, miała swoje sympatie i antypatie, o tych ostatnich jednak nie śmiała mówić głośno. Przez cały okres dorastania pozostawała w cieniu brylującej Berengarii i zresztą bezgranicznie ją podziwiała. Pragnęła wyglądać jak ona, mówić jak ona, błyszczeć jak ona. Trochę to trudne dla kogoś, kto nosi w sobie nieustanny lęk, że komuś się nie spodoba.

Elena zaliczała się do ludzi pragnących, by wszyscy ich lubili, i sięgających dna rozpaczy, kiedy napotykali czyjąś niechęć. Elena tak ogromnie chciała być lubiana, że niszczyła przy tym samą siebie. Trudno jej było mówić „nie”.

Dlatego też od razu pokornie się zgodziła na prośbę Jaskariego, chociaż nie cierpiała wypraw do miasta nieprzystosowanych. Razem z Jaskarim należeli do niewielkiej grupki rezerwowych porządkowych, wykorzystywanych, kiedy potrzebowano liczniejszego personelu. Istnieli co prawda Strażnicy i zespół lekarzy, oni jednak nie mogli znajdować się wszędzie jednocześnie. Przy sprawach mniejszej wagi, jak teraz, wysyłano także młodszych, wciąż jeszcze się uczących. Tym razem ich zadaniem miało być niedopuszczenie dzieci i młodzieży zbyt blisko magazynu z fajerwerkami, w którym miała miejsce eksplozja. Nic poważnego się nie stało, lecz gdyby iskra spadła na główny skład, mogłaby wyniknąć z tego prawdziwa katastrofa. Kilku pracowników doznało obrażeń, lecz nimi już się zajęto. Elena i Jaskari stanowili rezerwę.

Nikt inny niż nieprzystosowani nie wymyśliłby produkcji fajerwerków w Królestwie Światła, gdzie króluje wieczne słońce. Jego promienie nie docierały tylko do tego miasta.

Indra gestami spytała, czy może pojechać razem z nimi, Elena powtórzyła jej prośbę Jaskariemu.

– Dlaczego nie? – odpowiedział chłopak pozostający poza zasięgiem słuchu Indry. – Przyda jej się, jak się trochę ruszy z kanapy. Jori i Armas także tam będą, szkolą się wszak na Strażników.

Indra roześmiała się, kiedy Elena przekazała jej wiadomość.

– Pomyśl tylko, że kochanego Joriego uznano za godnego funkcji Strażnika! Uważa się to przecież za coś nadzwyczajnego, prawda?

– Strażnicy cieszą się ogromnym szacunkiem – potwierdziła Elena. – Ach, ci okropni nieprzystosowani, stale wynikają z nimi jakieś awantury. Jasne, że nie wszyscy pasują do Królestwa Światła, wielu pewnie tęskni za ziemskim życiem, bez względu na to, jakie ono naprawdę było. To po prostu trzeba zrozumieć. Najsmutniejszy jednakże jest fakt, że w tym mieście zgromadziło się tak wielu niesympatycznych ludzi. Widzisz, Święte Słońce nie ma wpływu na tych, w których duszy zagościło zło, a upomnienia na niewiele się zdają. W każdym razie otrzymałyśmy polecenie, by zaraz kłaść się spać, musimy być gotowe jutro rano o szóstej. Dasz radę?

– Nie wiesz nawet, na ile mnie stać… kiedy mi się zechce – zachichotała Indra.

– Świetnie. Ale nie możemy chyba pozwolić, żeby te dwa ciastka się zmarnowały?

– Och, oczywiście, że nie!

Taca z ciastkami została opróżniona.

Dotrzymały umowy i stawiły się na miejscu odjazdu w wyznaczonym czasie, o szóstej. W taki oto sposób również Indra i Elena zostały wciągnięte w milczącą grozę, która zawisła nad Królestwem Światła.

Загрузка...