15

– Przydaliby nam się Madragowie – stwierdził Móri zatroskany. – Niestety, nie wiemy, gdzie ich szukać.

– Ale my wiemy – powiedział Cień, a szeroki ruch jego ręki dotyczył także Lemurów. – Jeśli zgodzisz się pożyczyć nam swoją gondolę, Móri, natychmiast ich sprowadzimy, potrwa to zaledwie kilka minut.

– Doskonale, weźcie gondolę, jeśli oczywiście potraficie nią kierować.

Odpowiedziało mu urażone spojrzenie. Cóż za niemądre pytanie!

– Mam wyrzuty sumienia w stosunku do Rama. Poczuje się dotknięty, jeśli później dowie się o tym spotkaniu.

– Sprowadzę go – obiecał Dolgo. – Wiem, gdzie jest, albo raczej po prostu go wezwę.

Zaledwie kwadrans później przybyli więc również Madragowie i Ram.

– Proszę, proszę – rzekł Ram z uznaniem. – Doprawdy niecodzienne zgromadzenie i, zaiste, doskonały pomysł, Dolgo. Przyznaję, że zapędziliśmy się w ślepy, zaułek i ogromnie lękamy się o losy obu zaginionych. Teraz nareszcie coś może zacznie się dziać.

Tsi podniósł rękę w górę.

– Czy mogę coś powiedzieć?

– Oczywiście, drogi przyjacielu – zachęcił go Ram.

Wszyscy zauważyli, że Tsi ogromnie spodobało się to określenie.

– Wydaje mi się, że ta młoda dziewczyna, od której bije zmysłowość… Elena… powinna zostać w domu, dopóki cała sprawa się nie skończy.

Szkoda, że Elena tego nie słyszy, pomyślał Móri. Zahukane, niepewne siebie dziewczęta powinny dowiadywać się o takich opiniach.

Ale Elena naprawdę bardzo się zmieniła przez te ostatnie dni. Zrobiła się bardziej otwarta, ładniejsza, bardziej pewna siebie.

Jaką rolę w tym odegrałeś, zielony przyjacielu? zastanawiał się podejrzliwie.

Wiele głosów przyklasnęło słowom Tsi. Nie tylko on wyczuwał, że Elena jest w niebezpieczeństwie.

– Powiadomię Tiril – obiecał Móri. – Ona już się zatroszczy o to, żeby nie wypuszczać Eleny z domu. Koniec z wyjazdami do miasta nieprzystosowanych.

– W ogóle koniec z wyjazdami – poprawił go Cień, a Móri przyznał mu rację.

Po szczegółowej naradzie gromada zaczęła się rozchodzić. Każdej grupie przydzielono konkretny teren. Przodkowie Ludzi Lodu skorzystali z okazji, by pogawędzić chwilę ze swym ubóstwianym krewniakiem Markiem, chcieli pomóc w wypełnieniu jego zadania, a mianowicie w odnalezieniu dziewczynki. Marco przystał na to, poprosił jednak, by mieli oczy i uszy otwarte na wszelkie zgrzyty w pięknym krajobrazie Królestwa Światła. Gromada elfów wzniosła się niczym jasne, niemal przezroczyste stado ważek ponad lasem. Duchy Móriego błyskawicznie rozpłynęły się wśród drzew, Nero miał wielką ochotę towarzyszyć Zwierzęciu, był jednak niestety ziemskim stworzeniem i nigdy nie zdołałby dotrzymać mu kroku, został więc ze swym ukochanym panem, Dolgiem, i czujnie nastroszył brwi. Zaraz zacznie węszyć!

Na porośniętym trawą zboczu zaroiło się od najprzeróżniejszych duszków przyrody. Wreszcie zostali już tylko ludzie i Madragowie.

– Jesteśmy zbyt ciężko przywiązani do ziemi, by móc krążyć po świecie tak jak one – uśmiechnął się Madrag Chor. – Ale wdzięczni jesteśmy za wszelką pomoc, jest nas wszak tylko czworo i nikogo nie możemy utracić. A już zwłaszcza Misy, którą my trzej tak kochamy.

Ram i Móri popatrzyli na siebie, w końcu Ram rzekł z wahaniem:

– Kiedy odnajdziemy Misę… Jak słyszycie, mówię „kiedy”, a nie „jeśli”, uważam, że wszyscy czworo powinniście zwrócić się do któregoś z naszych świetnych lekarzy, przypuszczam, że ktoś będzie potrafił wam pomóc w odzyskaniu płodności.

Madragowie popatrzyli po sobie. Czy to znaczy, że mogliby się rozmnażać? Że przyszłoby ich na świat więcej?

Misa, muszą odnaleźć Misę! W ich wielkich bawolich oczach zapłonął nowy blask.

Móri powiedział:

– Nie wiem, co wy zamierzacie zrobić, ja natomiast przywiozłem tutaj swoje galdry. Postanowiłem przeprowadzić eksperyment, spróbować odnaleźć Misę przy użyciu czarnoksięskiej mocy. Chciałbym się tym zająć tutaj, w tym baśniowym lesie. Ktoś z nas powinien tu zostać, chętnie to zrobię.

Postanowiono, że piękne wzgórze w lesie elfów będzie odtąd miejscem spotkań. Móri mógł pełnić funkcję łącznika. Przyjęto jego propozycję z zadowoleniem, miał tu siedzieć ze wszystkimi swoimi magicznymi rekwizytami i przyjmować wiadomości albo istoty, które przybędą zdać relację ze swych poszukiwań. Zostawiono mu do dyspozycji całe mnóstwo rozmaitego, w tym elektronicznego, sprzętu, używanego przez Strażników, który Ram miał w swojej gondoli. Wszyscy uznali to za doskonałe rozwiązanie.

– A my wrócimy do miasta nieprzystosowanych – oznajmił Ram. – Tylko my możemy tam wejść. Nie, wy Madragowie nie powinniście nam towarzyszyć. Ludzie są zbyt głupi i ograniczeni, nie chcę, by ktokolwiek was obraził, próbujcie w jakiś inny sposób nawiązać kontakt z Misą.

– Usiłujemy już od wielu dni – odparł Tich. – Ale musiano ją pozbawić wszelkich możliwości komunikacji, właśnie dlatego przypuszczamy, że została porwana i gdzieś uwięziona.

– Misa żyje – spokojnie odparł Móri. – Wszyscy trzej, Marco, Dolgo i ja, jesteśmy o tym przekonani. Inaczej, nakierowując na nią myśli, wyczulibyśmy wibracje śmierci.

– Ale nie wiecie, gdzie ona jest? – spytał Tich nieszczęśliwy.

– Nie, czujemy tylko, że żyje.

– Będziemy szukać dalej – zapewnił Tich zmęczonym, zrezygnowanym głosem.

Wszyscy zniknęli, Móri miał nadzieję, że przynajmniej Nero dotrzyma mu towarzystwa, ale pies ani na krok nie odstępował Dolga. Móriemu nie bardzo podobała się myśl o psie w mieście nieprzystosowanych, wiedział jednak, że syn będzie dobrze pilnował czworonożnego przyjaciela.

Czas płynął.

Móri mógł wreszcie skoncentrować się na swoich runach.

Od czasu do czasu ktoś mu przeszkadzał, pojawiły się dwa elfy, ciągnąc z zapałem opierającego się zająca, który chrupał marchewkę na polu jakiegoś wieśniaka. Przecież wszystkich podejrzanych należało sprawdzić nieprawdaż? Móri uroczyście podziękował im za czujność, ale gdy tylko elfy zniknęły, wypuścił przejedzonego szaraka.

– Staraj się poprzestać na tym, co możesz znaleźć w przyrodzie, trzymaj się z dala od upraw wieśniaków – z uśmiechem mruknął do zwierzątka, które prędko pokicało. – Inaczej znów padniesz ofiarą ambitnych elfów.

Do czego on już doszedł? Miał właściwie śnić o Misie, ale to mogło stanowić pewien problem, gdyby pojawili się kolejni informatorzy. Może lepiej wprawić się w stan transu albo przynajmniej popróbować medytacji, transu nie powinno się przerywać, łatwiej przerwać medytację.

Wyjął kawałek białej skóry z nakreśloną na nim runą marzeń sennych. Dla wszelkiej pewności zabrał też ze sobą i inne runy.

Rozpalił maleńkie ognisko, rzucił w płomienie garść szałwii i zaczął wdychać jej aromat. Usiadł ze skrzyżowanymi nogami, trzymając w jednym ręku runę snów, a w drugim inną, bardzo potężną. Pozostałe runy ułożył w półkolu przed sobą, po drugiej stronie ogniska. Zanucił prastarą magiczną pieśń. Jego głos w cichym lesie zabrzmiał osobliwie i niezwykle sugestywnie.


Misa siedziała przed wszystkimi skomplikowanymi aparatami zapłakana. Jej wielkie wzruszające oblicze, jednoznacznie wskazujące na to, iż wywodzi się ona z bawolego ludu, naznaczyła tragiczna sytuacja, w jakiej się znalazła. Oczy, ciemne i piękne jak u zwierzęcia kopytnego, zaczerwieniły się od płaczu. Kręcone włosy, spadające na szerokie czoło i niemal zasłaniające oczy, były wilgotne i splątane. Trójpalczastymi dłońmi nieustannie ocierała łzy albo szeroki, długi nos. Czuła się taka samotna, tak bardzo osamotniona w swej decyzji, na jej barkach spoczęła wielka odpowiedzialność. Za lustrzaną szybą leżała dziewczynka, nieprzytomna już teraz z głodu i pragnienia. To Misa mogła rozpalić gasnącą iskrę życia, gdyby zaakceptowała warunki postawione jej przez porywacza. „Zdradź wszystkie tajemnice Srebrzystego Lasu, a dziewczynka będzie żyła, inaczej… To ty ją zabijesz, ty będziesz odpowiedzialna za jej śmierć. Jeśli pozwolisz jej umrzeć, staniesz się jej morderczynią”.

Tajemnice Srebrzystego Lasu… Wielkie laboratoria Obcych… Gdyby wpadły w ręce złego człowieka, nie przygotowanego do obsługiwania tak skomplikowanej aparatury, mogłoby to oznaczać prawdziwą katastrofę.

Misa doskonale wiedziała, do czego ten zły człowiek zamierza wykorzystać wielkie dzieło Obcych. Powiedziano jej to. Dwie rzeczy były najważniejsze: zdobyć władzę nad Królestwem Światła, a potem dostać się do zewnętrznego świata. A na koniec władza nad całą Ziemią.

Misa, biorąca udział w pracach w Srebrzystym Lesie, zdawała sobie sprawę, że to absolutnie nierealne. Niestety, ten, kto ją porwał, nie dawał sobie przemówić do rozsądku. Misa była świadoma, że jeśli zdradzi tajemnicę wielkiego projektu, tragedia dotknie nie tylko Królestwo Światła. Już prawie udało im się znaleźć rozwiązanie, jak uratować nieszczęsny świat na powierzchni Ziemi i mieszkającą tam ludzkość. Wciąż brakowało jednak kilku szczegółów. Pojedynczy człowiek z miasta nieprzystosowanych nie powinien obracać wniwecz całego projektu tylko dlatego, że żąda tego jego mania wielkości.

Misa podniosła głowę. Co to takiego? Zorientowała się, że coś się dzieje.

Czyżby ktoś ją wzywał? To niemożliwe, odebrano jej wszak wszelkie możliwości nawiązania kontaktu z kimkolwiek poza jej więzieniem. Nie miała żadnych aparatów podsłuchowych, które mogłaby wykorzystać, żadnych nadajników. Dysponowała wprawdzie tego rodzaju urządzeniami, lecz możliwość ich zastosowania była bardzo ograniczona. Nadawały się tylko i wyłącznie do zbierania danych dotyczących tajemnicy i prowadzenia eksperymentów, zleconych jej przez porywacza.

Coś jednak niewątpliwie się działo, wyczuwała jakąś niezwykłą pieśń skierowaną właśnie do niej.

Czyżby to czarnoksiężnik Móri? Osobliwe dźwięki przypominają jego zaklęcia, wywodzą się z zamierzchłej przeszłości, nic podobnego już chyba w świecie nie istnieje.

Tak, to on ją wzywa, usiłuje odnaleźć.

Ach, co zrobić, by ją usłyszał? Jak się z nim skomunikować, przecież ona nie posiada żadnych nadprzyrodzonych zdolności?

Może któreś z urządzeń? Może uda jej się wysłać jakąś wiadomość? Już wcześniej próbowała, bez powodzenia, ale teraz czuła, że ma z nim kontakt. Czy mogła podłączyć Móriego do któregoś z aparatów? Gorączkowo przesuwała dłońmi po urządzeniach, myślała tak, że wprost trzeszczało jej w mózgu, wspaniałym niezwykłym mózgu, tak bardzo przewyższającym ludzki umysł.

Wszystko jednak, co miała przed sobą, okazało się niewystarczające.

Ale Misa nie doceniła zdolności Móriego.

„Móri, wysłuchaj mnie”, prosiła zrozpaczona, „Móri, ja nie potrafię przesyłać myśli, ale proszę, wysłuchaj mnie, pomóż mi wydostać się z tego więzienia”.

Odetchnęła głęboko, rzeczywiście nie bardzo jej się udawało, niemniej jednak Móri był doskonałym odbiorcą przekazów telepatycznych, raz nawet zdołał przechwycić myśl małego żuka, miałby więc nie słyszeć Misy?

Misa otrzymała nowe sygnały.

„Słyszę cię, gdzie jesteś?”

Niech będzie, co ma być, postanowiła dalej prowadzić ten niezwykły dialog.

„Nie wiem, Móri, jestem zamknięta w sterylnym pomieszczeniu, nie mam pojęcia, do czego go używano, mam przed sobą mnóstwo urządzeń, ale nie chcę ich wykorzystywać, pomóż nam, Móri, dziewczynka umrze, jeśli nie będę posłuszna”.

„Dziewczynka? Czy ona jest tam z tobą?”

„W sąsiednim pokoju, nie widzi mnie, dzieli nas gruba szklana tafla, ona umiera, nie dostanie nic do jedzenia ani do picia, dopóki nie zdradzę wszystkich informacji o tajnym programie Obcych, a tego zrobić nie mogę, bo cały świat czeka zagłada”.

„Cóż za dylemat!”, dotarły do niej myśli Móriego. „Nie potrafisz zgadnąć, gdzie się znajdujesz?”

„Nie, uśpili mnie, obudziłam się w tym miejscu”.

„Jacy oni?”

„Nie widziałam ich, zaszli mnie od tyłu”.

Drgnęła.

„Zaczekaj, ktoś idzie, nie mogę wysyłać ci dalszych, myśli, muszę skoncentrować się na tym, by chronić dziewczynkę”.

„No tak, oczywiście, ale powiedziałaś «oni», to znaczy, że to więcej niż jedna osoba?”

„Właściwie nic o tym nie wiem, po prostu tak powiedziałam, widziałam tylko jednego człowieka owiniętego w…”

Kontakt się urwał, Móri przesłał jeszcze tylko myśli, które miały uspokoić i dodać sił nieszczęsnej Misie.

Zdał potem relację z tej rozmowy Ramowi, tym razem już w bardziej konwencjonalny sposób, wykorzystując jeden z doskonałych aparatów do komunikacji, jakimi posługiwano się w Królestwie Światła. Potem mógł już tylko czekać na wiadomości.

Uzmysłowił sobie, że pod koniec prowadzonej w myślach rozmowy, akurat w momencie, gdy kontakt się urywał, usłyszał jeszcze żałosne wołanie Misy: „Nie znikaj, ratuj nas”, błagała.

Nie, nie zniknę, nie ustąpię, dopóki nie odnajdę jej i Weroniki, małej córeczki burmistrza!


Kolejne grupy wysłanników przybywały z powrotem. Nie, zaginionych nie ma w stolicy ani w Zachodnich Łąkach, ani we Wschodniej Rzece czy w Sadze, ani też w żadnym mieście w całym kraju. Tsi-Tsungga ustalił, że nie mogły zostać ukryte w Starej Twierdzy lub w jej pobliżu, elfy nie odnalazły ich w lasach i nigdzie w żadnym miejscu nie wyczuto ich wibracji. Duchy Móriego i przodkowie Ludzi Lodu przynieśli wieści, że nie ma ich także w należącej do Obcych północnej krainie.

Krótko mówiąc, Misa i Weronika mogły znajdować się wyłącznie w jednym miejscu: w mieście nieprzystosowanych.

Móri i Ram podziękowali swym znakomitym współpracownikom, prosząc, by dalej mieli oczy i uszy otwarte, bo przecież zaginione mogły zostać gdzieś przetransportowane.

Cień cały czas był zamyślony.

– Złe moce poruszają się po naszym pięknym królestwie, Móri, wszyscy musimy mieć się na baczności i strzec słabych przed szaleńcami.

– Masz na myśli coś konkretnego?

– Nie – odparł Cień przeciągle. – Wiem jedynie, że niebezpieczeństwo się czai*

– Rozumiem, będziemy ostrożni.

Nikt nie miał ochoty opuszczać lasu, wielka gromada została, aby móc porozmawiać i przyjść z pomocą Móriemu, Lanjelinowi, Ramowi i Marcowi.

Wspólnie spędzone chwile bardzo ich też cieszyły.

Загрузка...