12

Indra, bez pardonu wywijając nożyczkami w gęstej czuprynie Eleny, zadawała pytanie za pytaniem.

– Byłaś sama w lesie z Tsi-Tsunggą? Ach, ty wybranko bogów, jak można mieć takie szczęście? Nie wiem, co bym oddała za upojną chwilkę z tą seksbombą. Jak on się zachowywał, co mówił, co wyście robili?

Elena poczuła się rozdarta pomiędzy olbrzymią chęcią wyznania przyjaciółce prawdy a lojalnością wobec Tsi. To, co razem przeżyli, uważała za święte, ale mogła chyba uchylić rąbka tajemnicy, nie zdradzając przyjaciela?

– Głównie rozmawialiśmy – zaczęła nieśmiało.

– Głównie? To wskazuje na coś więcej. Opowiadaj!

Elena westchnęła ciężko, czasami trudno było zachować lojalność,.

– Nie, Indro, to zbyt osobiste, nie mam prawa…

– No dobrze, ale jaki on był? Przecież wydaje się, że żądza wprost z niego bije, czy tak jest rzeczywiście?

– I to jeszcze jak – westchnęła Elena. – To znaczy, zachował się bez zarzutu.

– Jaka szkoda.

– On jest bardzo samotny, Indro, potrzebuje kogoś. I pokazałam mu, że jestem jego przyjacielem.

Kiedyś, wprawdzie niechętnie, opowiedziałaby wszystko tylko dlatego, że Indra chciała słuchać. Teraz jednak stała się silniejsza, stać ją było na sprzeciw.

– Przyjacielem? Tylko przyjacielem?

– No tak, wiesz, on nie chciał zniszczyć mi życia.

– Ale miał ochotę?

– Mówiłam ci już, że jest bardzo samotny, nie ma miejsca, do którego by naprawdę przynależał. Nie wolno mu tknąć elfów ani własnych pobratymców w Starej Twierdzy, nikogo.

– Może tak tylko mówił, może wcale nie jest stworzony jak mężczyźni ludzkiego rodu?

– Owszem, jest. – Elena tak gwałtownie odwróciła się ku przyjaciółce, że ta o mały włos nie wbiła jej nożyczek w ciemię.

Cała operacja odbywała się na środku pokoju, bez lustra, Elena wolała na to nie patrzeć.

– To znaczy, chciałam powiedzieć…

– Widziałaś? – Indra z wyczekiwaniem szeroko otworzyła oczy.

– Nie, ale… czułam. Indro, czy mogę już więcej nic na ten temat nie mówić? To, co połączyło Tsi i mnie, jest takie piękne, takie czyste i niewinne. No, może nie takie niewinne, ale piękne.

– Rozumiem, rozumiem, o nic więcej nie będę już pytać. O, szkoda, że nie ja byłam na twoim miejscu. Ty, jak przypuszczam, jesteś jeszcze dziewicą, ale w świecie na powierzchni dziewczęta z mojego pokolenia myślą inaczej. Chętnie same podejmują inicjatywę i…

Elena odwróciła się z niedowierzaniem.

– Chcesz powiedzieć, że… że już to robiłaś? To znaczy poszłaś do łóżka z jakimś chłopcem?

– O, zaczęłam już dość dawno temu – Indra machnęła ręką na widok wstrząśniętej twarzy przyjaciółki. – Eleno, twoi rodzice wychowali cię zgodnie z zasadami obowiązującymi w osiemnastym wieku, ale my przecież żyjemy w zupełnie innym stuleciu.

Indra dreptała z niecierpliwości.

– Powiedz mi, gdzie znajdę Tsi-Tsunggę? Skoro tak pragnie przyjaciela, to oto jestem. A jeśli potrzeba mu zaspokojenia, z radością się poświęcę. Przyda mu się ktoś taki jak ja, doświadczony, dobry w łóżku, ciepły i czuły, bez zahamowań, które powstrzymują ciebie.

– Ale on się bał, że zajdę w ciążę. To ciebie tak samo dotyczy.

Indra, zrezygnowana, zamknęła oczy.

– Kochane, naiwne dziecko, istnieją przecież środki antykoncepcyjne. Sprowadźcie mi tu tego faceta, a obiecuję, że na pewno nie pożałuje.

Elena żywiła do Tsi jedynie przyjacielskie uczucia, i owszem, uważała go za interesującego, mimo to nie w smak jej była myśl, że Tsi mógłby się zejść z Indrą. Właściwie nie powinno ją to obchodzić, poza tym nie miała bliższej przyjaciółki niż Indra, mimo to jednak odczuła coś na kształt zazdrości.

Podobnie jak wtedy, gdy Jaskari gwizdnął za przechodzącymi dziewczętami w mieście nieprzystosowanych. Czego ona właściwie chce, mieć wszystkich mężczyzn tylko dla siebie? To przecież idiotyczne!

Z niepokojem popatrzyła na górę obciętych włosów na podłodze.

– Zamierzasz ostrzyc mnie na łyso?

– Ależ skąd! Masz szczęście, że włosy ci się kręcą w naturalny sposób, teraz kiedy się pozbyły dodatkowego ciężaru swej długości, kręcą się same z siebie.

Rzeczywiście, Elena sama zauważyła, że cała głowa zrobiła się jakby lżejsza.

– No, już! – Indra zakończyła dzieło kilkoma ruchami grzebieniem. – Teraz możesz obejrzeć się w lustrze.

– Boję się.

– Nie powinnaś – odpowiedziała Indra z błyszczącymi oczami

Elena sztywno podeszła do lustra w holu. Spojrzeć?

– Ojej – szepnęła, patrząc wreszcie na swe lustrzane odbicie.

– Prawda?

Krótkie kędziory otaczały jej twarz niczym gloria, podkreślając delikatną cerę i ładnie ukształtowane brwi. Wyglądała teraz tak czysto i wyraźnie, z ust wyzierała dziecięca skłonność do uśmiechu, w oczach widniała ta sama dziecinna szczerość, czoło pozostało odkryte, spadało na nie tylko kilka krótkich loczków.

– Muszę podziękować Tsi – oświadczyła w uniesieniu. – Powinnam była już dawno się na to zdecydować.

Indra westchnęła.

– Od lat próbowaliśmy cię namówić, a wystarczyło, że Tsi szepnął jedno słowo i już pognałaś po nożyczki. Zakochałaś się w tym chłopaku?

– Nie – odparła Elena, piekąc raka. Udało jej się jednak stwierdzić, że rumieniec nie jest widoczny, to tylko ona ma takie wrażenie. Wspaniale to wiedzieć! – Nie, nie jestem zakochana w Tsi, ale mam dla niego naprawdę wiele sympatii.

– Jeśli skończyłaś się już podziwiać, to może coś przegryziemy, a na później zamówiłam wizytę u lekarza w związku z tym odchudzaniem.

Elena roześmiana odwróciła się od lustra.

– Dzisiaj najwidoczniej zaczyna się moje nowe życie, na wszystkich frontach.

No tak, bo jutro przecież czeka ją spotkanie z Johnem, za ratuszem w mieście nieprzystosowanych.

Do tego czasu miało jednak zajść jeszcze wiele dramatycznych wydarzeń.


Jaskari nie mógł oderwać od niej oczu.

– To naprawdę ty? Sądziłem, że przybyła do nas jakaś nowa piękna dziewczyna.

Zabrzmiało to naprawdę obiecująco, mogło oznaczać, że Johnowi też się spodoba.

Naprawdę wyglądała ładnie, potwierdzili to Jori, Armas i wszyscy dorośli.

A Elena wcale nie była pewna, jakie obowiązki przypadną jej tego dnia. Wysiedli właśnie z gondoli na rynku w mieście nieprzystosowanych. Od pielęgniarstwa ją uwolniono – Armas poprzedniego dnia rozmawiał z jej rodzicami, okazali zrozumienie. Już sama możliwość zrezygnowania z zawodu pielęgniarki sprawiła wielką ulgę dziewczynie, która nie mogła znieść widoku strzykawki i igły przebijającej skórę. Jej nowe życie naprawdę się rozpoczęło.

Ale co miała tutaj robić?

Na razie towarzyszyła przyjaciołom i starała się przynajmniej sprawiać wrażenie, że jej potrzebują. Ram najwidoczniej nic nie wiedział, że zrezygnowała z pielęgniarstwa, a ona sama nie miała zamiaru mu o tym mówić. Jeszcze by ją odesłał do domu, zresztą chodzi przecież tylko o ten dzień, tylko dzisiaj chciała im towarzyszyć, by po zakończeniu pracy spotkać się z Johnem. Później ustalą jakiś system randek, bo miała nadzieję, że romans się rozwinie.

Ach, życie jest takie cudowne!

Najwyraźniej zmierzali do ratusza. Doskonale, będzie miała okazję znów zobaczyć się z Johnem.


Marco działał na własną rękę.

Tutaj, w Królestwie Światła, nie mógł liczyć na pomoc czarnych aniołów, musiał sobie radzić sam.

Dziewczynka, zaginiona jedenastolatka… Pierwszego dnia odebrał płynące od niej sygnały, przez skórę wyczuł jej samotność, zagubienie i lęk.

Teraz jednak zapanowała cisza.

Chyba nie umarła?

Rozmawiał z Mórim, przyjaciel także szukał, lecz nie dziewczynki, a Misy. Żaden z nich nie miał pewności, czy Misa znajduje się w mieście nieprzystosowanych, mogła wszak przebywać w każdym innym miejscu w Królestwie Światła.

Móri na razie nie zdołał nawiązać z nią kontaktu Bez względu na to, gdzie znajdowała się Misa, pozbawiono ją wszelkich możliwości komunikacji. Akurat to ogromnie niepokoiło zarówno Móriego, jak i Marca. Nikt tak jak Madragowie nie potrafił wszak konstruować technicznych wynalazków, a Misa nie dawała znaku życia już od miesiąca.

Móri obawiał się najgorszego.

Marco miał swoje zmartwienia. Czas płynął, dziewczynka cierpiała, wiedział o tym, wyczuł to jeszcze wczoraj, przeniknął go jej ból, zawładnął nim strach dziecka. Wrażliwy, przejmował wszelkie reakcje zaginionej, jak gdyby były to jego własne odczucia.

Przydarzyło jej się coś, czego nie mogła pojąć. Dlaczego rodzice po nią nie przychodzą? Czuła się brudna, bardzo bolała ją głowa i okropnie dokuczał głód. Czy oni o niej zapomnieli?

Marco uśmiechnął się wzruszony. Wyczuł nawet, że małej chce się siusiu i boi się kogoś zawołać. Dla wrażliwej nieśmiałej dziewuszki musiała to być naprawdę rozpaczliwa sytuacja.

Zorientował się, że mała jest niedaleko.

Dzisiaj jednak wszystkie sygnały zamarły. Żadna młodziutka dusza nie przeniknęła w jego duszę, nie czuł bicia przerażonego serca, nie potrafił już do niej dotrzeć.

Byle tylko nie było za późno.

Ktoś delikatnie zapukał do drzwi pokoju ratusza, który mu przydzielono. Zakłócono mu koncentrację, zawołał jednak: „Proszę wejść!”

Do środka wsunął się Heinrich Reuss von Gera.

– Słyszałem, że tu jesteś, drogi przyjacielu…

Heinrich Reuss był właściwie przyjacielem rodziny czarnoksiężnika, ale dla Marca natychmiast znalazł miejsce w sercu, podobnie jak wcześniej dla Dolga.

Marco odsunął myśli o dziewczynce i spytał życzliwie:

– Wyglądasz na zatroskanego, ale w tych dniach to chyba nic dziwnego.

– Prawda? Czyż nie jest okropne to, co się dzieje? Zastanawiałem się, czy nie mogę się do czegoś przydać. W czasach, gdy byłem rycerzem w zakonie, dobrze poznałem zło, na tym froncie mam więc sporo doświadczeń i mogę współpracować z tobą i Dolgiem. Potrafię być może odgadnąć charakter mordercy.

Marco zamyślony pokiwał głową.

– Taka pomoc na pewno by się przydała. Niestety, nie ja zajmuję się tą sprawą, ja po prostu szukam zaginionej Misy z rodu Madragów i małej córeczki burmistrza.

Reuss rozejrzał się po pokoju i najwyraźniej uznał, że to dość dziwne miejsce na prowadzenie poszukiwań.

– Pogonią za mordercą zajmuje się Strażnik Ram – podjął Marco. – Chętnie cię z nim skontaktuję, na pewno wysoko będzie sobie cenił twoją pomoc.

Ale Heinrich Reuss nagle się speszył.

– Nie, nie, sam go odnajdę, dziękuję za propozycję. Podszedł do drzwi.

– Hm… zamierzam wynieść się z tego miasta, zbyt dużo w nim plebejuszy. Spodziewałem się tu większej swobody niż w stolicy, ale okazało się, że jest inaczej. Myślisz, że znajdzie się dla mnie jakieś mieszkanie w Sadze? Tak, tak, jak widzisz, zwracam się z prośbą do samej góry, bo przecież to jest twoje miasto – zakończył ze śmiechem.

– Moje i Dolga. Owszem, budują się teraz nowe domy na zboczach na przedmieściach, mogę dopatrzyć, żebyś zamieszkał w jednym z nich.

Reuss nie wyglądał na zadowolonego.

– Myślałem o czymś bardziej w centrum, w pobliżu was dwóch, znam was przecież tak dobrze.

– Żaden z nas nie mieszka w centrum, Dolgo ma dom mniej więcej tam, gdzie właśnie powstają nowe budynki, w pobliżu pozostałej rodziny czarnoksiężnika, to powinno ci chyba odpowiadać.

– Wspaniale! A ty?

– Ja mieszkam w pewnej odległości stamtąd, w pałacu, chociaż umieszczanie mnie w nim uważam za trochę przesadzone.

– Rozumiem. Jeśli chcesz, chętnie dotrzymam ci tam towarzystwa. Albo ty możesz mnie odwiedzić. Jestem naprawdę dobrym kucharzem.

– Dziękuję – uśmiechnął się Marco roztargniony. – Zobaczę, co mogę zrobić, jeśli chodzi o mieszkanie dla ciebie.

Jak najuprzejmiej wyprosił Reussa i znów mógł skupić się na dziewczynce.

Niestety, nie doczekał się odzewu.


Śmierć Opryszka wzbudziła zamieszanie i zdumienie. Nie mieściła się w ramach tego wszystkiego, z czym dotychczas mieli do czynienia.

Zadano mu cios w plecy jakimś przestarzałym rodzajem wojskowej broni kłującej. Tyle zdołał ustalić patolog, choć samej broni nie odnaleziono. W pobliżu zwłok znajdowały się dwa naboje z broni strzeleckiej, najwidoczniej wypadły komuś z kieszeni, identyczne z tymi, które tkwiły w zamordowanych kobietach. Niestety, ten znaleziony przez Jaskariego nie na wiele się przydał. Chłopak zbyt długo obracał go w rękach i przez to zatarły się wszelkie inne odciski palców, na dwóch ostatnich nabojach także ich nie było.

– Co to za człowiek nosi przy sobie cały zapas staroświeckich kul? – zastanawiał się Ram, kiedy spotkali się przed ratuszem.

Winny słyszał to i w duchu ostro zareagował na słowo „staroświecki”, bardzo mu się ono nie spodobało, zastanawiał się nawet, czy nie zemścić się na Strażniku, doszedł jednak do wniosku, że to zanadto skomplikuje mu życie. Ten człowiek był po prostu głupi, nie pojmował, z jak wysokim stopniem oficerem ma do czynienia.

Tak przynajmniej sam uważał. Żałował, że nie może wyjawić, kim naprawdę jest, niestety, teraz to już niemożliwe, wszyscy przecież powtarzają, że wielokrotnym mordercą musi być wojskowy. Jakiś idiota stwierdził, że tego rodzaju broni w tamtych czasach używali wyłącznie oficerowie.

Dobrze ukrył naboje, nie miał już dłużej śmiałości nosić ich przy sobie.

W jego spojrzeniu pojawił się niepokój, przypomniał sobie, że właściwie zwierzył się kiedyś komuś ze swej przeszłości. Stało się to zaraz po przybyciu do Królestwa Światła, kiedy rany na duszy wciąż pozostawały świeże. Opowiedział wszystko o swej stanowczo za młodej żonie, był od niej wówczas dwadzieścia lat starszy, opuszczając świat na powierzchni Ziemi w tak dramatyczny sposób miał lat pięćdziesiąt pięć. Miało to miejsce przed ośmiu laty, licząc według rachuby czasu obowiązującej w Królestwie Światła. Wybrał się wtedy na przechadzkę, było to jeszcze zanim przeprowadził się do miasta nieprzystosowanych, wkrótce po tym, jak przybył do krainy we wnętrzu Ziemi. Wzburzony, przepełniony żądzą zemsty, zrozpaczony tym, że nie może powrócić na Ziemię, by ukarać żonę i jej kochanka, natknął się na młodego chłopaka, który moczył wędkę w Złocistej Rzece. Wszyscy wiedzieli, że w tej rzece wcale nie ma ryb, chłopiec jednak oświadczył, że właśnie dlatego w niej łowi. Pragnął po prostu w spokoju napawać się ciszą, wsłuchać w ptasi świergot. Jeśli będzie miał dość szczęścia, może uda mu się zobaczyć jakieś dzikie zwierzę.

Mężczyzna usiadł przy nim i przez chwilę gawędził z chłopcem. Potem w urywanych zdaniach wylał z siebie cały swój gniew na wszystko, na żonę, na niesprawiedliwość, jakiej doświadczył, opowiedział, jak bardzo ubodła go jej zdrada i jakiego uszczerbku doznała godność. Wyznał też, jak bardzo zależy mu na odwecie. Najchętniej w taki sposób, aby mocno zabolało to żonę.

Teraz nie pamiętał już, jak wiele powiedział, czy ukrył swą prawdziwą nienawiść i żądzę mordu, czy też mówił o tym jasno i wyraźnie. Chłopiec przysłuchiwał mu się uprzejmie, zadał też kilka pytań, jakich, teraz już nie pamiętał.

Był to jasnowłosy, niebieskooki nastolatek w typie skandynawskim. Nosił jakieś dziwaczne imię, chyba brzmiało z fińska.

Teraz chłopak zapewne już dorósł. Czy nie był podobny do tego wysokiego młodzieńca, który im tego dnia towarzyszył? Był też tutaj chyba wczoraj. Nie dosłyszał jego imienia, musi spytać, oczywiście bardzo dyskretnie, nie, to chyba ktoś inny, nie bardzo przypominał sobie tę twarz. Pamiętał jedynie, że ze swymi pięćdziesięcioma pięcioma latami czuł się przy nim jak starzec. W końcu rozgniewał go właśnie fakt, że nie jest już młodzieńcem, i postanowił odejść.

Tamten chłopak jako jedyny trochę go niepokoił, poza tym był absolutnie pewien, że nikt nie wie o jego oficerskiej przeszłości.

Potrzeba odzywała się w nim coraz natarczywiej, musi znaleźć jakąś kobietę, musi znaleźć ją, Doris. Przecież ona tu jest, gorączka trawiąca ciało stawała się nieznośna. Nie może już dłużej czekać.


W drodze do biura burmistrza Elena spotkała w korytarzu siostrę rewizora. Kobietę, którą oceniła jako nudną, nieciekawą gospodynię domową, zainteresowaną jedynie opinią sąsiadów na temat jej nowych mebli.

Elena uznała, że powinna zatrzymać się i przywitać. Pani popatrzyła na nią niemal z wdzięcznością, sprawiała wrażenie zagubionej w okazałym budynku.

– Człowieka ogarnia taka bezradność – rzekła Elena, nawiązując do wszystkich strasznych wydarzeń, jakie spadły na dotknięte nieszczęściem miasto.

– No właśnie, prawda? – przytaknęła kobieta, najwyraźniej chętna chwilę porozmawiać. – Te nieszczęśnice mają zostać pogrzebane, kiedy tylko zakończy się obdukcja. Przykra historia, tyle rozpaczy w tak wielu domach.

– Rzeczywiście – kiwnęła głową Elena, ze wstydem przyznając w duchu, że wcale o tym nie pomyślała. – Najstraszniejsze jest jednak chyba to, co spotkało burmistrza i jego żonę.

– I jej siostrę – prędko uzupełniła kobieta.

– Tak, wzięła całą winę na siebie, a to ciężko znieść.

– Owszem – przyznała siostra rewizora. – Ale tu chodzi nie tylko o to…

Wyjrzała przez okno na płynącą w dole rzekę.

Elena popatrzyła na nią pytająco.

– Właściwie to rodzinna tajemnica – powiedziała dama po chwili wahania. – Nigdy bym jej nie zdradziła, gdyby i tak wszystko nie wyszło na jaw, kiedy dziewczynka zniknęła. Burmistrzowa nie może mieć dzieci, lecz jej mąż marzył o dziecku, a siostra burmistrzowej miała nieślubne dziecko, urodzone jeszcze w tamtym świecie. Kiedy przybyli do Królestwa Światła, przedstawili dziewczynkę jako córkę burmistrzostwa.

– Ach, to staje się bardziej zrozumiałe – stwierdziła Elena.

– Co takiego?

– To, że nad stratą dziecka najbardziej rozpaczała siostra żony burmistrza.

– Burmistrzowa bardzo kocha swoją siostrzenicę i traktuje ją jak własną córkę. Nie wspominając już o tym, co on czuje dla dziewczynki. Ta mała jest źrenicą jego oka – zapewniła siostra rewizora. – Lecz oczywiście trzeba rozumieć, że rodzona matka bardzo boleje nad utratą dziecka.

Kobieta przynajmniej zachowywała lojalność wobec swoich przyjaciół.

Elena zmieniła temat rozmowy.

– O ile dobrze pojęłam, prowadzi pani dom bratu?

– Tak, to prawda, nie życzy sobie żadnych obcych kobiet w gospodarstwie.

Elena uśmiechnęła się.

– Słyszałam, że bardzo lubi kobiety. Bez niczego złego w tym określeniu.

– To nie do końca prawda – niechętnie powiedziała dama. – On po prostu chce wywoływać takie wrażenie. Owszem, z przyjemnością zaprasza różne panie do restauracji i pokazuje się na mieście z najładniejszymi, ale nigdy nie przyprowadza ich do domu, nigdy. Na pewno wiele kobiet się na tym sparzyło, on jest przecież doskonałą partią, ale nie mają czego szukać.

Czy należy traktować jej słowa jako ostrzeżenie? Czyżby Elena powinna trzymać się z daleka od rewizora? Czy w głosie jego siostry zabrzmiał ton zazdrości?

Nie, raczej nie, ta kobieta sprawiała wrażenie szczerej, nie interesowały jej plotki, tylko fakty.

Jaskari zawołał Elenę, mieli wejść do biura burmistrza. Dziewczyna ciepłym, przyjaznym uśmiechem pożegnała siostrę rewizora. Zmieniła swą nieprzychylną opinię na temat tej pani.

W najbliższych dniach nie tylko tę opinię miała zmienić.

Загрузка...