14

Wrócili do domu, do cudownej Sagi, do jej czystości i pięknych kwiatów. Unosiły się tu świeże zapachy, nie było spalin ani cuchnących śmieci, ulice lśniły bielą marmuru, z ogrodów dobiegał śpiew ptaków, dojrzewały owoce i jagody.

Elena przysiadła na brzegu łóżka Jaskariego w salce miejskiego szpitala. Chłopak usiłował ją pocieszać:

– Musisz się z tym pogodzić, Eleno, masz tylu przyjaciół, a jego prawie nie znałaś.

– Ale ja mu się podobałam, przypuszczam, że mógłby się nawet we mnie zakochać.

– No, dlaczego by nie, to wcale nie takie trudne.

– I ty to mówisz? – mruknęła. – Ty, który nie możesz na mnie patrzeć?

– Doprawdy? Lubię się z tobą drażnić, bo to takie łatwe, wszystko bierzesz na poważnie, me powinnaś tak robić.

– Kiedy człowiek nie ma o sobie dobrego mniemania, zawsze przypuszcza najgorsze. No, ale dzięki Bogu przynajmniej, że ty z tego uszedłeś z życiem. Nie pojmuję tylko, dlaczego. Dlaczego właśnie ty i dlaczego John?

Do oczu znów napłynęły jej łzy.

– Jeśli chodzi o niego, to nic mi na ten temat nie wiadomo – powiedział Jaskari zamyślony. – Natomiast jeśli chodzi o mnie… Cały czas się nad tym zastanawiam. Czy coś powiedziałem, coś zrobiłem? Nic nie przychodzi mi do głowy, oprócz…

Dopiero po chwili Elena spytała:

– Tak?

– Nie, to tak dawno temu, niemożliwe, by miało z tym jakiś związek.

– Co masz na myśli? Opowiedzieć chyba możesz.

– Tak, skoro już i tak leżę do niczego nieprzydatny. Właściwie jestem zupełnie zdrowy, mogę wstać i chodzić, ale uparli się mnie tu zatrzymać, bo przypuszczają, że mogłem doznać wstrząsu mózgu przy upadku. A ja wcale nie spadłem ze schodów, Eleno, byłem już prawie na dole, kiedy strzelił. Strasznie głupio się tutaj czuję. Żałuję, że nie wybrałem tak jak Jori, on przynajmniej jest strażnikiem, co prawda przez małe s, i upłynie zapewne wiele czasu, nim będzie mógł się pisać wielką literą. Ale zanim ja ukończę studia, Eleno, minie kilka lat, a w tym czasie będę absolutnie nikim.

– Przestań jęczeć i opowiedz mi tę historię.

– Co? Jaką historię? Ach, o to ci chodzi To nic ważnego, ale dobrze, jak chcesz. To było przed wielu laty, łowiłem ryby w Złocistej Rzece…

– W Złocistej Rzece? Przecież tam nie ma ryb.

– Wiedziałem o tym, ale i tak postanowiłem łowić. Jeśli przez cały czas będziesz mi przerywać głupimi komentarzami, to…

– Nie, przepraszam, słucham już oniemiała z podziwu.

Jaskari zadowolony spostrzegł, że Elena zaczyna odzyskiwać humor.

– No więc siedziałem tam na brzegu i w pewnej chwili podszedł do mnie jakiś facet, przysiadł się i zaczął gadać. Był jakiś dziwny.

Elena słuchała w milczeniu, bała się mówić, nie chciała, żeby znów nazwał ją głupią.

– Z początku zachowywał się jak normalny człowiek, lecz nagle zaczął ziać nienawiścią, i to taką, z jaką ani przedtem, ani potem nigdy się nie zetknąłem. To było… straszne. Sądzę, że pod koniec nie zdawał sobie nawet sprawy, że jestem przy nim. Znalazł się w swoim własnym świecie. Najwidoczniej całkiem niedawno przybył do Królestwa Światła, bo jego wspomnienia były bardzo świeże.

– Wspomnienia ze świata na zewnątrz?

– Tak, wyglądało na to, że ma wielką potrzebę podzielenia się z kimś swoimi przeżyciami. Sprawiał wrażenie wprost naładowanego żądzą zemsty, przekraczającą absolutnie wszystko, o czym dotychczas słyszałem. Ja w tym wszystkim byłem nieistotny, kiedy już raz zaczął mówić, przestał zauważać moją obecność. Wylewał z siebie żale dla własnej przyjemności. Drugiego takiego fanatyka nie spotkałem. Szaleniec!

– No dobrze, ale co on takiego mówił?

– Zaraz do tego dojdę, chciałem ci tylko najpierw przedstawić nastrój, nakreślić obraz, ale skoro jesteś taka niecierpliwa, to…

– Przepraszam, przepraszam.

Elena dwoma palcami zacisnęła usta na znak, że zamyka je na kłódkę.

– No dobrze, o czym to ja mówiłem, ciągle mi przerywasz. Już wiem, on był oficerem, wysokim rangą, chyba podpułkownikiem.

Elena zdusiła okrzyk „aha”, ale od kiwnięcia głową się nie powstrzymała.

– No właśnie – rzekł Jaskari. W tym białym otoczeniu wyglądał naprawdę przyjemnie, był opalony, silny i przystojny. – Właśnie – powtórzył. – Te naboje z wojskowej broni, dlatego zresztą zacząłem o nim myśleć. Z jego słów wynikało, że nienawidzi wszystkich kobiet, uważa, że nie można na nich polegać, bo są fałszywe i nic nie warte, a to dlatego, że żona ośmieliła się urazić jego dumę.

– Typowo męski sposób myślenia – zaczęła Elena, ale ostrzegawcze spojrzenie Jaskariego nakazało jej milczenie. Zdołała nawet przemilczeć kolejne uniżone „przepraszam”.

– Nie powiedział tego wprost, ale całkiem wyraźne było, że żona go zdradziła, a on uznał, że jego honor ogromnie na tym ucierpiał, między wierszami dał natomiast do zrozumienia, że sam często zabawiał się z innymi kobietami.

Elena powstrzymała się od kolejnego komentarza na temat typowo męskiego sposobu myślenia.

– Ten człowiek coraz bardziej pogrążał się w urazie, nienawiści i chęci zemsty. Wreszcie przestał myśleć realnie i jego słowom brakowało konsekwencji. Sprawił na mnie wrażenie szaleńca, psychopaty, najgłupsze, że zacząłem się go bać, tak bać, że nie śmiałem nawet na niego spojrzeć. Siedziałem ze wzrokiem utkwionym w spławik, który przecież się nie poruszał. Popatrzyłem na niego tylko na początku, dlatego nie pamiętam w ogóle, jak wyglądał, można wręcz powiedzieć, że wcale go nie widziałem.

– To bardzo niedobrze – rzekła Elena z namysłem; tym razem Jaskari jej nie przerwał. – Czy mówił coś jeszcze, skoro sądzisz, że to on może teraz grasować?

– Nie, chociaż gadał jak najęty, wylewał z siebie żale strumieniem, na koniec była to już błazeńska paplanina o tym, że wszystkie kobiety są Doris i wszystkie zasługują na śmierć. Miałem wrażenie, że jest bliski orgazmu.

Elena udała, że ostatniego zdania nie słyszy.

– Doris? Tak miała na imię?

– Tak, twierdził, że ona wkrótce tutaj przybędzie, a wtedy on odpłaci jej za wszystkie swoje cierpienia. Będzie ją dręczył i zabije, zabije, zabije! Prawdziwy wariat. Chyba miałem szczęście, że nic mi nie zrobił. Wydaje mi się, że nie zdawał sobie sprawy, iż się przede mną ujawnił.

Elena milczała, bardzo jej się to nie podobało. Wreszcie spytała:

– Naprawdę nie pamiętasz, jak on wyglądał?

– Bardzo słabo, przypuszczam, że mógł mieć około pięćdziesięciu, sześćdziesięciu lat. Pamiętam jego ubranie, pochodziło raczej nie stąd, bo wydało mi się jakieś obce. Porządne, biała koszula i ciemne spodnie, nienagannie wyczyszczone buty, bez względu jednak na to, jak długo nad tym myślę, nie potrafię sobie przypomnieć jego twarzy. Przypuszczam, że miał raczej ciemne włosy niż jasne, ale podobnie jest z większością podejrzanych.

Elena, nie zwlekając, z informacjami Jaskariego poszła do Rama. Strażnik uznał je za niezwykle cenne i powtórzył zamyślony:

– Doris, tak jak pierwsza z zamordowanych kobiet. A on sam? Porządnie ubrany, nienagannie, włosy raczej ciemne niż jasne, tak jak większość podejrzanych, wiek od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu lat, no tak, mamy burmistrza, szefa policji i rewizora.

– Generała – dodała Elena.

– Tak, i Heinricha Reussa.

– Nie, on się nie liczy, jest przecież jednym z nas, w dodatku o wiele młodszy od podejrzanego.

Ram popatrzył na nią.

– Kiedy Reuss tu przybył, miał właśnie około pięćdziesięciu lat, o tym nie możemy zapominać. W dodatku ma jakieś problemy ze sobą.

Elenie bardzo nie podobała się ta myśl. Wuj Heinrich zawsze był taki miły i życzliwy, dopóki mieszkał niedaleko nich. Potem dobrowolnie przeniósł się do miasta nieprzystosowanych, nigdy nie zdołała zrozumieć, dlaczego.

Ram ostrzegł ją przed powrotem do tego miasta, morderca najwidoczniej wpadł w desperację, niemal co dzień popełniał nową zbrodnię, a Elena zaliczała się do najbardziej zagrożonych.

Elena jak najszczerzej zapewniła go, że wcale nie ma ochoty tam wracać. John już nie żył, jedyne, czego chciała, to zostać w domu i w spokoju lizać rany.


Marco z Ludzi Lodu, baśniowy książę Czarnych Sal, czuł się deprymująco bezradny. Bez trudu powinien sobie poradzić z odnalezieniem dziewczynki przy użyciu siły myśli, ale wszelkie sygnały zamarły. Nastała taka cisza, iż obawiał się, że dziecko nie żyje.

Nie bardzo jednak mógł w to uwierzyć. Marco dobrze znał wibracje śmierci, a kiedy skupiał wszystkie swe duchowe siły na dziewczynce, nie wyczuwał ich. Pierwszego dnia zorientował się, że jest gdzieś w pobliżu, potem sygnały ustały. Dokąd ją uprowadzono? Czyżby tak daleko, że nie mógł do niej dotrzeć?

Tak wcale być nie musiało. Marco nie był uzależniony od odległości dzielącej go od poszukiwanego człowieka. Mógł porozumieć się nawet z tymi, którzy znajdowali się bardzo daleko, ale docierał do ich duszy, a nie do ich ciała. W taki właśnie sposób, powróciwszy na Ziemię z Czarnych Sal, szukał swych współcześnie żyjących krewniaków z Ludzi Lodu. Otrzymał sygnały, że Nataniel, który zawsze był mu najbliższy, żyje, nie mógł jednak stwierdzić, gdzie jest, dopóki sam Nataniel nie nawiązał z nim kontaktu.

Podobnie było teraz, z tą jednak różnicą, że sygnały wysyłane przez dziewczynkę urwały się.

Marcowi udostępniono niewielkie pomieszczenie w wydziale szefa policji, do skoncentrowania się potrzebował bowiem całkowitej izolacji. Bardzo źle się czuł w mieście nieprzystosowanych i ogromnie tęsknił za Sagą i swoją tamtejszą pracą. Zajęcie jego okryte było tajemnicą, młodzi wiedzieli jednak, że Marco, Móri i Dolgo współpracują z Obcymi, Strażnikami, Lemurami i Madragami w Srebrzystym Lesie.

Raz Joriemu udało się wychwycić kilka przypadkowych słów. Marco wiedział o tym, chłopiec niemal zastrzygł uszami. Nie był pewien, ile Jori słyszał, raczej nie więcej niż właściwie banalne stwierdzenie: „Uratować świat i ludzkość”.

Nie byli osamotnieni w takich ambicjach. Różnica polegała tylko na tym, że Obcy i ich sprzymierzeńcy dysponowali znacznie lepszymi środkami, znali odpowiedz. Gdyby tylko zdołali znaleźć to, czego im brakowało! Powoli, bardzo powoli, przez stulecia upływające na Ziemi, udawało im się coś zbudować. Cel zbliżał się nieustannie, teraz był już bardzo blisko. Byle tylko ludzie na Ziemi nie uprzedzili ich, w negatywnym rozumieniu tego słowa. Czy oni zdają sobie sprawę, że zmierzają ku zagładzie?

Marco westchnął w duchu. Wybuchy atomowe na powierzchni Ziemi dawały się odczuć także w centralnym punkcie globu. Ich skutki rozprzestrzeniały się aż tutaj. Dotychczas wybuchy nie miały miejsca tuż nad Królestwem Światła, większość odbywała się ponad Czarnymi Górami, Górami Umarłych.

Pewnego dnia jednak jakiś kochający władzę prezydent czy premier wpadnie na pomysł dokonania próby jądrowej tuż ponad fantastyczną krainą jak ze snu, a wówczas zniszczenia mogą być dotkliwe.

Marco podniósł się i wyjrzał przez okno. Ta część miasta nieprzystosowanych wydała mu się szczególnie nieprzyjemna. Owszem, tu i ówdzie znajdowały się oazy spokoju, zwłaszcza w starszych dzielnicach miasta, tutaj jednak dominowały ciężkie szare bloki z betonu, czworokątne, pozbawione wszelkiej fantazji, świadectwo ludzkiej chciwości i żądzy władzy. Pieniądze i pozycja oraz towarzysząca im zazdrość przejęły władanie tym obszarem.

Nikomu nie mogło to dać szczęścia.

Niepokoił się o Elenę. Słyszał teorię, że jest ona jakby prototypem ofiar mordercy.

Tą sprawą jednak zajmował się Dolgo, natomiast Móri – zaginięciem Misy. Ciekaw był, czy przyjaciele poczynili jakiś postęp w poszukiwaniach, czy też podobnie jak on czuli się bezradni.

Dookoła ludzie wszędzie szukali dziewczynki, dotychczas jednak nie natrafiono na żaden ślad. Nikt już nie wierzył, że dziecko znajduje się w mieście nieprzystosowanych. Marco jednak wolał podejmować próby nawiązania z nią kontaktu właśnie stąd.

Czyżby mieli do czynienia z czarami? Skoro żadnemu z trzech obdarzonych paranormalnymi zdolnościami mężczyzn, Marcowi, Móriemu i Dolgowi, się nie powiodło, czyżby przeszkadzała im jakaś niezwykła moc? W takim razie będą musieli uciec się do bardziej radykalnych metod. Na razie jednak wciąż chciał postępować w miarę łagodnie.

Z okna widział zaledwie fragment rzeki płynącej w dole, nie wyglądała ładnie, brudna i dzika. Biedaczysko, ten, który do niej wpadł, szkoda go, szkoda też Eleny, która zdążyła się do niego tak przywiązać, nie bardzo poważnie, lecz dostatecznie, by po nim płakać. Miał nadzieję, że dziewczyna przyjmie to jako słodko-gorzką historię, miłość, która nigdy nie rozkwitła, bo przerwała ją śmierć. Młode dziewczęta o usposobieniu romantyczek długo potrafią się czymś takim karmić, a Elena, jak sądził, jest romantyczką.

Widział, że wciąż poszukują zwłok w rzece, to znaczy, że jeszcze ich nie znaleźli, zły znak! Prawdopodobnie ciało przepłynęło przez śluzy i wpadło do któregoś z kanałów. Niektóre z nich bowiem przechodziły pod korytem rzeki. Dlaczego tak było, nie wiedział, ale też nie interesowały go rozwiązania techniczne. Jego moc miała zupełnie inny charakter.

Można tylko żywić nadzieję, że ten człowiek zginął zastrzelony i nie spotkała go śmierć przez utopienie, to byłoby zbyt brutalne.

Jak to możliwe, by takie straszne rzeczy działy się w spokojnym Królestwie Światła? Marco siedział sobie akurat w domu u Móriego, grali w szachy, partia zapowiadała się naprawdę ciekawie, Tiril dyskretnie przygotowała dla nich obu drinki, wydawało się bowiem, że będą grali dość długo, i wtedy właśnie podniesiono alarm.

Bez paniki wprawdzie, to Ram zatelefonował z prośbą, by przybyli do miasta nieprzystosowanych, sytuacja bowiem wymknęła się spod kontroli.

Było to przed trzema dniami Od tamtej pory wypadki tylko narastały. Żaden z nich niczemu nie zdołał zapobiec i ta świadomość działała jeszcze bardziej deprymująco. Marco tęsknił za powrotem do interesującej partii szachów, za atmosferą życzliwości i spokoju panującą w domu Móriego.

Dolgo twierdził, że mają do czynienia z dwoma różnymi przestępstwami, zapewne miał rację, wszystko na to wskazywało. Żaden z nich nie wierzył, by zabójca kobiet porwał jedenastoletnią Weronikę, a już na pewno nie Madraga Misę.

Dlaczego Misa? Dlaczego właśnie Misa? Ram powiedział, że Najwyższa Rada Obcych wystąpiła z ostrzeżeniem, ogromnie się niepokoili, sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli Strażników. Nie odnaleziono rewolweru, z którego strzelano do Johna i do Jaskariego, ale większość mieszkańców miasta posiadała broń. Nikt nie wpadł na żaden trop. Nawet Marco ani jego przyjaciele, Móri i Dolgo, nie mogli znaleźć rozwiązania kolejnych zagadek.


Sytuacja przedstawiała się jednak trochę inaczej, zarówno Móri, jak i jego syn Dolgo poczynili pewien postęp. Móri postanowił sięgnąć do swych dawnych czarnoksięskich umiejętności. Galdry dawno odłożył na półkę, stwierdził bowiem, że tu, w Królestwie Światła, nie ma potrzeby odwoływania się do magii.

Teraz znów je wyciągnął.

Długo przyglądał się prastarym magicznym runom, leżącym przed nim na stole w domu w Sadze. Ze wszystkich stron napłynęły wspomnienia. Szmat czasu minął od tamtych lat. Nauki u siry Eirikura z Vogsos, cudowne chwile, kiedy poznał Tiril i kiedy pomagał jej starymi runami.

Teraz inna dziewczynka była w potrzebie. Zniknęła, być może groźba zawisła nad jej życiem, nikt niczego nie wiedział. Ale wyjaśnienia zagadki dziecka podjął się Marco, Móri miał odnaleźć swą dawną przyjaciółkę, Misę, kochanego, miłego Madraga.

Czarnoksiężnik starannie oglądał galdry. Oto te, które chronią przed złem, o różnej mocy, a to runa otwierająca zamki. I te umożliwiające widzenie duchów, przynoszące szczęście w polowaniu, w łowieniu ryb, przeciwdziałające bólom i chorobom. Budzące gniew wroga, i tamte…

Nie, nie miał runy bezpośrednio umożliwiającej odnalezienie zaginionych osób. Do jej sporządzenia potrzeba wielu różnych składników, nie przypuszczał, aby mogły się one znaleźć tutaj, w Królestwie Światła. W zamyśleniu podniósł jedną z run. Może ta?



Wielka runa marzeń sennych, wyryta w srebrze lub na białej skórze w noc letniego przesilenia. Jego runa sporządzona była na białej niegdyś jak śnieg, teraz pociemniałej ze starości skórze, lecz rysunek pozostawał całkiem wyraźny. Należało na niej spać, a kiedy słońce stanie najniżej, człowiekowi przyśni się to, o czym śnić pragnie.

Móri uśmiechnął się, w Królestwie Światła trudno było powiedzieć, że słońce stoi wysoko czy nisko, przez cały czas bowiem znajdowało się w jednym i tym samym punkcie, tylko nocą jego światło było nieco bardziej przytłumione. Wziął jednak stary kawałek skóry i wsunął go pod poduszkę. Pozostawało teraz tylko mieć nadzieję, że Lea, ich gospodyni, nie zechce przed nocą zmienić pościeli, ale nie przypuszczał, by tak się miało stać.

Usiadł przy stole, zasłonił twarz dłońmi i skupił się wyłącznie na tym, co miało mu się przyśnić: na Misie. Chciał we śnie zobaczyć, gdzie jest i jak się miewa.


Dolgo działał najskuteczniej.

Rozmyślał o tym, co dotychczas nie przyszło do głowy nikomu innemu.

Poszedł do lasu rozciągającego się w pobliżu miasta nieprzystosowanych, do tego samego lasu, gdzie Tsi i jego wielka wiewiórka Czik uratowali Elenę.

Tsi w lesie teraz nie było, ale bo też i nie jego szukał Dolgo. Towarzyszył mu wierny przyjaciel Nero, który patrzył na swego pana ze zdziwieniem.

Dolgo znalazł w lesie niewielkie wzgórze pokryte soczystą zieloną trawą, rosły na nim smukłe brzozy. Norwegowie i inni mieszkańcy północnych krain rozpoznaliby białe, niekiedy pokrzywione pnie górskiej brzozy o drobnych listkach. Drzewa i trawa wyglądały tak przyjemnie, że Dolgo miał ochotę wyciągnąć się na ziemi, przymknąć oczy i tylko odpoczywać. Nie miał jednak teraz na to czasu, usiadł ze skrzyżowanymi nogami i zaczął cicho nucić. Brzmiało to jak wabienie. Nero nastawił uszu.

Po pewnym czasie w powietrzu rozległ się szum, Dolgo otworzył oczy i uśmiechnął się do tłoczących się wokół niego elfów.

– Kim jesteś, ty, który znasz nasze dźwięki? – spytał jeden z przybyszów głosem dźwięcznym jak dzwoneczek.

Dolgo opowiedział o swym wieloletnim pobycie w Gjáin, dolinie elfów. W gromadzie zapanowało poruszenie, rozległy się śmiechy, elfy podeszły bliżej, chciały go dotknąć, pieściły jego ludzką skórę, do ucha szeptały tajemnice. „Ty jesteś przecież Lanjelin, nasz Lanjelin”, a on śmiał się wraz z nimi. Zaraz jednak spoważniał.

– Dobre moce w Królestwie Światła potrzebują waszego wsparcia, przyjaciele. Wy, którzy krążycie wszędzie, szybciej niż przenosi się myśl, czy możecie poprosić kogoś, kogo znam, aby tutaj przybył?

Elfy bardzo chciały spełnić jego życzenie.

– Wezwijcie więc mego przyjaciela Cienia, on wywodzi się z rodu Lemurów i zapewne przebywa gdzieś w ich siedzibach. Pragnę też spotkać Lemurów, którzy niegdyś byli błędnymi ognikami. Znacie ich, przybyłyście tutaj wszak wraz z nimi. Proszę też, abyście powiadomiły duchy mego ojca Móriego, ale musicie je ładnie poprosić, nie stawią się na byle jakie żądanie. I… – zawahał się. – Tak, sądzę, że powinnyście przywołać także przodków Ludzi Lodu. To spora gromada, ale zmieści się na równinie pod tym wzgórzem. No i jeszcze bardzo proszę, abyście wszystkie tutaj wróciły. Wasza wiedza i zdolności są dla nas, ludzi, nader cenne.

Elfy przyjęły jego pochwały z zadowoleniem. Chwilkę rozmawiały między sobą, potem zniknęły.

Dolgo powrócił do bardziej ziemskich metod komunikacji, do jakich zaliczał się telefon komórkowy. Wezwał najpierw swego ojca czarnoksiężnika, który akurat zakończył medytację nad snem, mającym mu się przyśnić. No i Marca, uradowanego możliwością, opuszczenia dusznego pokoju w ratuszu. Obaj natychmiast wsiedli do swoich gondoli i wyruszyli do lasu w miejsce wyznaczone przez Dolga.

Kiedy czekał na nich, pojawił się zdziwiony i nieco urażony Tsi-Tsungga ze swoją wiewiórką na ramieniu.

– Czy my na nic ci się nie przydamy?

Dolgo wstał.

– Ależ mój drogi, zaliczyłem cię do elfów, spodziewałem się, że przybędziecie wszystkie. A może potrzebne ci specjalne zaproszenie? – dokończył z uśmiechem.

Tsi wysunął język, krzywiąc się ironicznie.

– Nie, po prostu nie wiedziałem, ja sam nie uważam się za elfa, jestem z nimi tylko spokrewniony.

– Dobrze w każdym razie, że się pokazałeś. Nadchodzą też ojciec i Marco, niemal równocześnie.

Nero powitał ich z radością.

Obaj przybyli nie mogli się pogodzić z tym, że sami nie wpadli na ten pomysł. Dolgo naprawdę postąpił mądrze, przywołując wszystkich, którzy mogą im pomóc Dlaczego oni…?

– Cień! – uradował się Dolgo na widok kroczącego przez las starego przyjaciela i obrońcy.

Rosłemu Lemurowi towarzyszyło wielu jego krewniaków.

– Zła krew pojawiła się w Królestwie Światła – rzekł Cień, kiedy już się przywitali. – Słusznie postąpiłeś zwołując nas tutaj.

– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy – obiecał inny Lemur.

Zaczęli się teraz schodzić całymi gromadami. Elfów było znacznie więcej niż poprzednio, a Lemurowie to naturalnie błędne ogniki, które Dolgo jako dziecko ocalił od samotności.

Przybyło osiem dostojnych, dumnych duchów Móriego. Zwierzę, którego dawne rany w pełni się już zagoiły, po przyjacielsku przywitało się ze swym dawnym kompanem Nerem. Inne duchy, niegdyś przerażająco szpetne, budzące grozę swym wyglądem, tu, w Królestwie Światła, odzyskały dawną urodę. Móri wzruszony powitał je wszystkie, a Nidhogg zaraz spytał o Tiril. Móri powiedział mu, że żona miewa się jak najlepiej, i zaprosił, by kiedyś ich odwiedziły.

Duchy najwyraźniej nie miały nic przeciwko temu.

Pojawiły się też duchy Ludzi Lodu, przodkowie Marca. Tengel Dobry, Sol, Villemo, Heike, Shira, Mar, Ulvhedin, Ingrid i jeszcze kilkoro. Ucieszyli się ogromnie, że mogą w czymś pomóc. Marco pojaśniał z radości.

Elfy jednak ostrzegły:

– Nikt z tych, którzy się tu zgromadzili, z wyjątkiem Marca, Móriego i Dolga, nie może wejść do miasta nieprzystosowanych.

– Ależ dlaczego? – zdziwił się Dolgo.

– Ponieważ Obcy pragną, aby nasze czyste dusze przyrody pozostały nie splugawione – odparł Tsi-Tsungga. Mocno trzymał swoją wiewiórkę, wyraźnie przestraszoną obecnością Nera i wilka. Dolgo poradził mu, aby pozwolił im obwąchać zwierzątko, i kiedy tak się stało, znów zapanował spokój.

Móri jednak nie mógł pogodzić się z tym, co powiedziały elfy.

– W mieście nieprzystosowanych nie jest aż tak źle. Większość mieszkańców to na ogól porządni ludzie.

– No widzisz, sam to powiedziałeś – zauważył Cień. – Na ogół. Są wśród nich złe indywidua, a zwykli ludzie… No cóż, większość z nich rzeczywiście nikomu nie wyrządzi krzywdy, ale normalni ziemianie nas nie akceptują. Zdarzyło się, że niektóre z istot przyrody zostały ukamienowane, a to dlatego, że były inne i budziły strach wśród zwyczajnych ludzi. My możemy się z wami stykać, ponieważ jesteście wyjątkowi, wyrozumiali, akceptujecie nas, lecz inni, szczególnie ci z miasta nieprzystosowanych? O, nie, dziękujemy. Ale co możemy dla was zrobić? Słyszeliśmy, że jedno z Madragów zniknęło. Z wielką chęcią zajmiemy się odszukaniem tak miłej i dobrej istoty. Kto jeszcze zaginął?

Marco opowiedział o dziewczynce, a Dolgo o złym człowieku, który zabijał kobiety, ostatnio zaś zgładził Opryszka i dyrektora personalnego ratusza.

Obiecali przeszukać całą krainę, od końca do końca, z wyjątkiem miasta nieprzystosowanych. Samo przez się rozumiało się także, że nie zapuszczą się do północnej części kraju, należącej wyłącznie do Obcych, ani też na południowe krańce. Młodzież zawsze interesowało, co się tam znajduje, ale nikt nigdy niczego się nie dowiedział.

Zaczęto opracowywać strategię i brzozowy lasek napełnił się szeptami. Niezwykły to był widok, dumni czarnoocy Lemurowie, wspaniałe duchy i przodkowie Ludzi Lodu, rozmaite istoty natury, towarzyszące rodzinie czarnoksiężnika, no i elfy krążące wysoko i nisko między grupkami, podlatujące do uszu ludzi i leśnych stworów.

Porozumienie, najwidoczniej łączące jakże różne od siebie istoty, czyniło obraz jeszcze piękniejszym.

Móri żałował, że nie wszyscy ludzie z Królestwa Światła mogą to zobaczyć. Czy w ogóle wiedzieli, jak wspaniali sprzymierzeńcy żyją w ich lasach?

Загрузка...