11

Ten, którego nazywali Opryszkiem, krążył małymi uliczkami w poszukiwaniu pustych butelek, pełen nienawiści do wszystkich, którym powodziło się lepiej niż jemu. Kopnął butelkę bez zastawu.

– Wydaje im się, że są kimś – mamrotał pod nosem. – Tylko dlatego, że mieli w życiu fart.

Że ten „fart” zawdzięczali ciężkiej pracy, a on swój niefart nieróbstwu, zamiłowaniu do piwa i bijatykom, nie chciał przyznać. Umiał tylko narzekać.

Nagle się zatrzymał. Jakiś mężczyzna zamykał samochód z przydymionymi szybami.

W oczach Opryszka błysnęły pieniądze, podszedł do samochodu.

– Nieźle ci się wiedzie, co? I zadzierasz nosa? Ale ja i tak widzę to, co chcę zobaczyć.

– Ach, tak? – Mężczyzna z politowaniem pokiwał głową. – I co takiego widzisz?

– Widzę, jak jakiś facet wynosi uczennicę z samochodu takiego jak ten, głowa jej lata na wszystkie strony, a dzieje się to w zaroślach po drugiej stronie naszego miasta.

– I co? Jaki to ma związek ze mną?

– Tamten facet był cholernie podobny do ciebie, nadęty bufonie!

Mężczyzna spokojnie odwrócił głowę.

– Dlaczego nie zgłosisz tego Strażnikom?

Oczka Opryszka zalśniły chytrze.

– Wcale nie muszę do nich chodzić.

Wymienił sumę, za którą gotów był trzymać język za zębami. Śmiesznie niską, lecz dla Opryszka stanowiła ona fortunę.

Mężczyzna nie namyślał się długo.

– Nie mam przy sobie takich pieniędzy.

– Żądam ich teraz – warknął Opryszek, który nie pił piwa już przez całą dobę. – I nie wymyślaj nic głupiego, bo wiesz, że mogę cię rozgnieść jednym palcem.

– Chodź więc ze mną do banku. Możesz zaczekać przed wejściem… albo w parku, jeśli nie chcesz, żeby ktoś cię zobaczył.

Niezwykła para przemaszerowała przez bezludną ulicę i weszła w gęsty park, po jego drugiej stronie znajdował się bank. Żaden z nich tam nie dotarł, Opryszek dokonał swego żywota w parku, drugi mężczyzna zawrócił do samochodu, jak gdyby nic się nie zdarzyło. Zabijanie stało się dla niego rutyną, jeden pijak mniej lub więcej, jakie to ma znaczenie?


Elena stała na drodze wraz z innymi, wyrzuty sumienia mieszały jej się z… Nie, koniec z poczuciem winy! Z Tsi łączyła ją słodko-gorzka tajemnica i to było takie cudowne.

Tsi-Tsungga zapłonął przez nią. Przez nią, Elenę, mającą o sobie najgorsze chyba mniemanie na świecie.

Czy to dziwne, że policzki jej pałały, a oczy błyszczały? Czy to dziwne, że Jaskari podejrzliwie przyglądał jej się ukradkiem?

I przecież istniał też John!

Ach, życie jest naprawdę wspaniałe!

Razem z Tsi przeszli przez las trzymając się za ręce. „Dużo przyjemniejszy jest nie spełniony związek niż pospieszne jego sfinalizowanie po to, aby zaraz ze sobą skończyć” – stwierdziła Elena, a on przyznał jej rację.

Wiedziała jednak, że upłyną godziny, zanim tęsknota ujdzie z jej ciała. Zanim przestanie czuć jego męskość przyciśniętą do bioder, zanim zapomni o jego pytającym, poszukującym spojrzeniu i niespokojnych dłoniach.

– Dlaczego nie widujemy cię częściej, Tsi? – spytał Jori, kiedy już wszyscy po kolei uściskali ziemnego elfa.

Tylko Ram życzliwie skinął mu głową, a szef policji wyciągnął dwa zimne palce.

– Naprawdę chcielibyście częściej mnie spotykać? – rozjaśnił się Tsi.

– Oczywiście, jesteś przecież jednym z nas.

Uśmiechnął się wtedy jeszcze szerzej, a już naprawdę nie posiadał się z radości, kiedy Dolgo podziękował za przekazaną elfom wiadomość o Elenie.

Tsi jednak prędko się pożegnał. Niezwykle wrażliwy na nastroje innych, wyczuł, że szef policji niechętnie na niego patrzy, i pospiesznie wycofał się do swoich lasów. Przed odejściem wymienił jeszcze z Eleną ukradkowe, porozumiewawcze spojrzenie.

Tajemnica. Uczyniła ją tak szczęśliwą, że dziewczyna po prostu zapomniała o złu czającym się w mieście nieprzystosowanych.

Musiała teraz jednak zdać relację ze swej ucieczki przed czarnym samochodem. Powiedziała też, że nie chciałaby bezpodstawnie nikogo oskarżać, lecz że mógł to być ten sam samochód, który poprzedniego dnia zatrzymał się przy niej na ulicy. Jechał nim człowiek nazywany Generałem.

Przybyli porozumieli się wzrokiem, wiedzieli, o kogo chodzi.

– Ale przecież czarnych samochodów jest wiele – prędko dodała Elena.

Po odejściu Tsi-Tsunggi dzień wydał jej się taki pusty, utraciła przyjaciela, sprzysiężonego. Długo za nim patrzyła.

Potem przypomniał jej się odór, który zaleciał, kiedy szła na wpół zapomnianą drogą.

Kiedy i o tym im powiedziała, Ram oświadczył krótko:

– Idziemy!

Zwracał się przy tym do całej grupy.

Elena nie miała najmniejszej ochoty wracać w tamto miejsce.

Wyglądało na to, że będą musieli się przedzierać przez splątane zarośla tarniny i głogu. Ledwie dostrzegali w ogóle dach szopy. Okazało się jednak, że nie czeka ich aż tak ciężka praca. Przez zarośla wiodła ledwie widoczna kręta ścieżka, na której odcisnęły się ślady opon samochodowych.

Szef policji jęknął na myśl o tak męczącej wyprawie. Elena zastanawiała się, czy nie poradzić mu, żeby zwrócił się o pomoc do jakiegoś lekarza i poprosił o taką samą kurację, jaką zamierzały przejść ona i Indra, aby mogły jeść, na co tylko mają ochotę, nie tyjąc przy tym. Komendant jednak nie zachęcał do podobnych zwierzeń.

Wyjaśnił zasapany:

– Ta droga do lasu przestała być używana, odkąd mamy nową. Dlatego w ogóle zapomnieliśmy o tym rejonie.

Wszyscy milczeli. Elena z ich twarzy wyczytała, że myślą tak samo jak ona: tym poważniejszy powód, aby właśnie tutaj szukać ukrytych tajemnic.

Im bardziej zbliżali się do budynku, jeśli w ogóle można tak nazwać tę ruinę, tym silniejszy stawał się wywołujący mdłości odór. W końcu nie dało się go już znieść, musieli przytknąć do twarzy chusteczki.

Ram chciał, by towarzyszyło mu zaledwie parę osób, wśród wyznaczonych znaleźli się Jaskari i Elena.

– Nie, Elena nie – zgodnie zaprotestowali Armas i Jori. A kiedy Ram popatrzył na nich zdumiony, Armas wykrętnie tłumaczył:

– Przeżyła już dzisiaj dostatecznie dużo wstrząsów.

Elena nigdy chyba jeszcze nie odczuwała dla nikogo tak wielkiej wdzięczności Miała ochotę rzucić się Armasowi na szyję, ale on był trochę zbyt dumną, zbyt dostojną personą.

Poczuła nagle na sobie badawcze spojrzenie Dolga i zaczerwieniła się po koniuszki uszu. Czyżby wiedział, co zdarzyło się w lesie? Dolgo posiadał wszak zdolności jasnowidzenia.

– Gdzie jest Marco? – pytała zmieszana.

– Zajęty jest poszukiwaniami dziewczynki, odebrał jakieś sygnały.

– Od niej?

– Nie – spokojnie tłumaczył Dolgo – Marco wyczuł, że mała znajduje się gdzieś niedaleko. Mój ojciec Móri natomiast skupił się na Misie, a ja pomagam Ramowi ścigać mordercę kobiet.

– Więc podzieliliście się zadaniami – uśmiechnęła się Elena, nieco wymuszenie, okoliczności bowiem nie skłaniały do wesołości.

– Tak – odparł Dolgo, i on ledwie się uśmiechał. – Ale mamy swoje kłopoty. Pojawił się nasz stary przyjaciel Heinrich Reuss i nie chciał się od nas odczepić. To dobra, życzliwa dusza, ale akurat wtedy przeszkadzało nam jego towarzystwo.

– Jest bardzo samotny.

– Tak, nigdzie nie może sobie znaleźć miejsca.

Elenie przyszła do głowy pewna myśl.

– Czy on chciał tutaj przybyć?

Dolgo zastanowił się.

– Mmm… Nie potrafił się zdecydować, czy ma iść ze mną, czy z Markiem. A tak w ogóle Reuss znów chce się przenieść, do Sagi.

Ram przywołał Dolga i nieduża grupka weszła do rozpadającej się szopy. Elena została razem z Jorim i szefem policji. Ów ostatni powinien wejść do środka, ale sprawiał wrażenie chorego, spocona twarz bardzo pobladła, ręce mu się trzęsły, Elena zaproponowała mu więc, by usiadł w gondoli Rama, przystał na to więcej niż chętnie.

Grupka w szopie pozostawała dość długo.

Smród stawał się coraz bardziej nieznośny. Elena odsunęła się nieco na bok i usiłowała skupić myśli na czymś przyjemniejszym.

Dłonie Tsi pod jej włosami, jak ładnie wtedy wyglądała, taka niepodobna do siebie, widziała wszak odbicie w jego oczach. Drgnęła, przyjaciele wyszli z szopy.

Milczący, przygnębieni, pobladli.

Ram podszedł do szefa policji.

– Są tam wszystkie – oświadczył krótko. – Cztery kobiety i uczennica. Jedne leżały dłużej, inne krócej.

– A… dziecko? Córka burmistrza? – dopytywał się Jori.

Ram pokręcił głową.

– Nie, nie ma jej tam. Ani Misy.

– Dzięki Bogu – szepnęli razem Jori i Elena.

Komendant policji trząsł się jak w febrze.

– W jaki sposób je zabito? – pytał Jori.

– Zostały uduszone. Nie zdążyliśmy zbadać ich dokładnie, ale wydaje się, że te ohydne naboje są na miejscu. Przyjrzeliśmy się starannie tylko ostatniej ofierze, uczennicy. Rozkład pozostałych ciał posunął się już zbyt daleko. Panie komendancie, niezbędne są tu staranne badania, ale pan jest zwolniony, skieruję tu swoich ludzi, to ma większy sens.

– Dlaczego ja jestem zwolniony? – oburzył się szef policji.

Ram rozważał odpowiedź.

– Ponieważ stan pana zdrowia pozostawia wiele do życzenia – rzekł wreszcie. – Przyślę tu jednego z moich najlepszych lekarzy, żeby pana obejrzał.

Otyły mężczyzna rozluźnił się.

Lekarze w Królestwie Światła niewiele mieli do zrobienia, bowiem stan zdrowia mieszkańców krainy był naprawdę doskonały, właściwie jedynie w mieście nieprzystosowanych można było mówić o chorobach. Lekarze więc skupiali się głównie na badaniach medycznych, pomocy w nagłych wypadkach i ułatwianiu ludziom życia, w takich na przykład przypadkach, jakie reprezentowały Indra i Elena, które chciały uniknąć otyłości. Lekarze za pomocą odpowiednich kuracji usuwali drobne dolegliwości lub kosmetycznymi zabiegami poprawiali fizyczne niedostatki. W Królestwie Światła medycyna wyprzedzała zewnętrzny świat o stulecia. Ważny dział, jakim zajmowali się lekarze, stanowiła ochrona krainy przed infekcjami, bakteriami i wirusami z Królestwa Ciemności.

Dolga i Joriego wyznaczono do pilnowania szopy, nie musieli się do niej zbliżać, wystarczyło, że zostaną na drodze. Pozostali natomiast wyruszyli do miasta. Wszyscy odczuwali potrzebę zmycia z siebie brudu, nawet Elena, która przecież nie wchodziła do szopy. Zastanawiała się, czy trupi zapach utrzyma się już tam na zawsze, takie odnosiła wrażenie.

Skierowali się natychmiast do ratusza, by złożyć raport. Kiedy wszyscy już wyszorowali się do czysta w luksusowych toaletach, wzięli prysznic i przebrali w pożyczone ubrania, mogli spotkać się z burmistrzem i jego najbliższymi współpracownikami.

John znalazł się wśród nich. Była to pierwsza rzecz, na jaką Elena zwróciła uwagę. Serce podskoczyło jej w piersi. Wyglądał jeszcze lepiej, niż pamiętała, ale to pewnie dlatego, że zaczynała być naprawdę zakochana. Sprawiał wrażenie takiego młodego, wręcz chłopięcego, a jednocześnie był to człowiek z charakterem, poznała to po jego rysach twarzy. I rzeczywiście popatrzył na nią, a w jego uśmiechu kryło się tajemnicze przesłanie. Jak to zrobię, żeby zostać z nim sam na sam? Musi z nim pomówić w cztery oczy, musi się czegoś o nim dowiedzieć.

Elena miała wrażenie, że chwile spędzone z Tsi sprawiły, iż w pewnym sensie dojrzała. Więcej wiedziała o własnym ciele, podobało się ono Tsi, zareagował na nie, a to znaczy, że nie jest taka zupełnie beznadziejna.

Nieprzyjemny wewnętrzny głos wciąż podpowiadał jej jednak, że Tsi to inny rodzaj stworzenia, istota natury, usposobiona niezwykle erotycznie, John być może odpowiedziałby inaczej, nie tak silnie, impulsywnie, był wszak zwykłym człowiekiem, a nie leśną istotą ze zmysłowością we krwi.

Nagle znów gorąco zatęskniła za Tsi-Tsunggą, za rozpalonym pożądaniem bijącym z jego oczu.

Na to wspomnienie przeszył ją gorący dreszcz. Musiała przywołać się do porządku i skupić na tym, co mówili tamci.

Oni jednak najwidoczniej zakończyli już rozmowę, nie słyszała z niej ani jednego słowa, Ram nakazał młodym powrót do domu.

Wyszli więc, chłopcy z ulgą przyjęli wiadomość, że znowu znajdą się w bardziej cywilizowanych okolicach. Elena szła niechętnie, ciągnąc nogę za nogą.

Ale jedno się udało: kiedy zbierali ubrania porozrzucane w licznych i długich korytarzach ratusza, John ją dogonił.

– Przyjedziesz jutro? – spytał cicho.

Zatrzymali się za zakrętem, tak by ich nie widziano. Musieli się jednak spieszyć, bo w każdej chwili mógł ktoś nadejść.

– Nie wiem – odparła bez tchu. – Mam taką nadzieję.

Czy w jej głosie nie pobrzmiewał zbyt wielki zapał? E tam, przestała już być dawną tchórzliwą Eleną.

– Czy możemy się spotkać?

Pokiwała mocno głową, wpatrzona w czubki własnych butów. Bez względu na to, jak odnowiona się czuła, stare przyzwyczajenia i tak brały górę. Bała się na niego popatrzeć.

– Mój samochód stoi za ratuszem – objaśnił prędko ściszonym głosem, jakby chcąc podkreślić ich wzajemne zrozumienie. – Dzisiaj mam zbyt wiele zajęć, ale jutro, kiedy dzień pracy dobiegnie końca… Może o siódmej? Pojedziemy stąd do Królestwa Światła.

Elena zawahała się.

– Czy tu, w mieście, o siódmej nie jest już ciemno?

– Prawie. Ale masz mnie jako osobistą ochronę – rzekł z uśmiechem.

Elena także się uśmiechnęła

– Tak, jasne, przyjdę.

Oczywiście, przybędzie na spotkanie, nawet gdyby jej tu jutro nie wysłali. Musi się z nim spotkać, musi.

John poszedł dalej, Elena wyłoniła się zza rogu i wpadła prosto w ramiona Jaskariego.

– No, nareszcie jesteś – powiedział zirytowany. Ujął ją za ręce. – Posłuchaj, Eleno, znaleźliśmy się w samym środku strasznej i trudnej do pojęcia tragedii, a ty przez cały czas wyglądasz na nieprzytomnie zadowoloną. Co właściwie robiliście z Tsi w lesie?

Elena usiłowała nadać swojej twarzy spokojny, poważny wyraz.

– My? On mi uratował życie, czekaliśmy, kiedy będę mogła bezpiecznie stamtąd wyjść. A dlaczego chcesz to wiedzieć?

Och, po co zadała to pytanie? Dała mu tym samym możliwość dalszego węszenia.

– Bo Tsi to… Tsi. Może przywieść małe głupiutkie dziewczynki do zguby.

– Doprawdy? Nic mi o tym nie wiadomo, bo ja nie jestem głupiutka.

Doskonała odpowiedź, zmusiła go do milczenia, nie wiedział, co teraz mówić.

Jaskari, wciąż trzymając Elenę za jedną rękę, pociągnął ją za sobą.

– Na szczęście przynajmniej jutro nie będziesz musiała z nami jechać.

– A to dlaczego?

– Jori i Armas twierdzą, że nie powinnaś zajmować się pielęgniarstwem.

– Co to za bzdury? – zaprotestowała, chociaż w pełni zgadzała się z chłopcami. – Ja chcę pomóc, chcę przyjechać tu jutro i do czegoś się przydać.

– Jeśli wydaje ci się, że znów będziesz miała okazję spotkać się z Tsi, to…

– A na cóż mi Tsi? – wybuchnęła, nie panując nad sobą, lecz Jaskari nie zwrócił uwagi na ton jej głosu.

Westchnął.

– No dobrze, skoro już tak bardzo chcesz. Ale nie mam czasu bezustannie cię pilnować. Dość już się nasłuchałem wymówek z twojego powodu.

– Naprawdę, kochany Jaskari? Jak to miło!

Chłopak znów się zatrzymał.

– Co to za nowy ton? Skąd u ciebie taka śmiałość? Zwykle nie potrafisz się odgryźć, przyjmujesz docinki i połajania niczym wycieraczka do butów.

Bo ktoś mnie kocha, Jaskari, nie rozumiesz? Ale tobie się wydaje, że nikt dwa razy nie spojrzy na niezgrabną Elenę, pomyślała triumfalnie.

Jaskari górował nad nią niczym jasny skandynawski szczyt. Z jego twarzy biła surowość i… jakaś niepewność?

– Jori i Armas mają rację, że nie powinnaś być pielęgniarką – rzekł zrezygnowanym tonem. – Ale bogowie jedni wiedzą, do czego tak naprawdę się nadajesz.

– Na przykład na wycieraczkę – odburknęła nowym zdradzającym pewność siebie tonem.

Teraz i Jaskari nie mógł się nie uśmiechnąć.

– Obiecałem Leonardowi, twojemu ojcu, czuwać nad tobą, Eleno. Przyrzekłem to już dawno temu, ale naprawdę cudownie będzie, jak przestaniesz wreszcie deptać mi po piętach. Idź więc teraz i sama się sobą zajmuj!

Czy w tych ostatnich słowach nie zadrgała jakaś czułość? Wszystko jedno, Elena była odporna na wszelkie reakcje z jego strony.

– Ojej, to Rozalinda! – wykrzyknęła nagie. – Muszę z nią porozmawiać.

Przebiegła przez ulicę, ale zbliżając się do poczciwej kobiety, zwolniła kroku. Jak powinna sformułować pytanie?

– Witaj, Rozalindo, jak poszło?

– Poszło? Co?

Uf, jak to powiedzieć?

– No, chodzi mi o to, czy… czy on cię odprowadził do domu? Mam na myśli Heinricha Reussa von Gera.

Rozalinda wybuchnęła dźwięcznym, dość wulgarnym śmiechem.

– On? O, nie, po nim czegoś takiego nie możesz się spodziewać. Zniknął tak prędko, jakby go sam diabeł gonił.

A Elena myślała, że Heinrich jest taki rycerski!


Wróciła do domu, lecz zaraz potem pobiegła wprost do Indry.

– Obetnij mi włosy! – poprosiła zdecydowanie.

Indra popatrzyła na nią zdumiona.

– Co się z tobą stało?

– O, gdybyś tylko wiedziała! – śmiała się Elena uradowana. – Stałam się nową kobietą, zetnij więc cały ten… gobelin. Jutro chcę ładnie wyglądać.

A w myślach dodała jeszcze: Bo jutro mam się spotkać z Johnem!

Загрузка...