20

Dzień miał się ku końcowi, Elena szykowała się do pójścia spać.

Stała właśnie z bluzką w połowie ściągniętą przez głowę, kiedy nagle z zewnątrz dobiegł ją jakiś dźwięk, brzmiący niczym zduszony krzyk.

Prędko naciągnęła bluzkę z powrotem.

Otworzyła drzwi wejściowe, a właściwie delikatnie je uchyliła, nie wolno jej bowiem było wychodzić z domu.

Z małego zagajnika rozdzielającego budynki dobiegły ją kroki, od czasu do czasu ktoś jęczał „nie”, protestując z przerażeniem, to znów dochodziły straszne odgłosy ciosów, chwilami zaś zapadała grobowa cisza, a zaraz potem kolejny ruch zdradzał, że w pobliżu są ludzie.

Elena bała się wołać, inaczej zapytałaby, czy to Jaskari i czy nic mu nie grozi, stała tylko znieruchomiała w szparze w drzwiach, gotowa błyskawicznie je zatrzasnąć.

Takie zachowanie przeczyło wszelkim jej zasadom.

Urodziła się, by pomagać, a nie tchórzliwie obserwować, otrzymała jednak surowe rozkazy.

Telefon? Odłożyła telefon kieszonkowy, kiedy zaczęła się rozbierać, a duży został w salonie.

Rozległo się pukanie do kuchennych drzwi.

Cicho zamknęła drzwi wejściowe i pobiegła do kuchni.

– Kto tam? – zapytała.

Zasapany szept:

– Eleno, na miłość boską, pomóż mi, oni mnie gonią, to ja, John.

John?

Jej serce wykonało niezwykły manewr, ścisnęło się i podskoczyło aż do gardła, zostawiając po sobie w piersi bolesną pustkę, jeśli to w ogóle możliwe, ale takie miała wrażenie.

Drżącymi dłońmi otworzyła zamek i wpuściła Johna do środka.

Wyglądał naprawdę strasznie. Wszystko w nim świadczyło o okropnych przeżyciach, o dniach i nocach spędzonych w lesie. Na ubraniu wciąż widać było ślady, że walczył z wirami w rzece, twarz miał zakrwawioną, a ramię przewiązane prowizorycznym bandażem.

W miejscu gdzie go postrzelono, pomyślała.

– Ależ, mój drogi – powiedziała zaskoczona. – Wejdź do środka, tu może nas ktoś zobaczyć. Chodźmy do mojej sypialni, tam są zaciągnięte zasłony.

Chwiejąc się na nogach, ruszył za nią. Kiedy szli przez pokoje, Elena patrzyła na nie jego oczami. Naprawdę tu ładnie, umiała umeblować dom. Trochę może zbytnio po kobiecemu jak na męski gust, ale…

Boże, cóż za nonsensowne myśli, przecież odzyskała Johna, był ranny, a ona myśli o takich głupstwach!

– Ogromnie się cieszę, że cię widzę – wyznała, zamykając drzwi sypialni. – Myśleliśmy, że nie żyjesz.

– Bo prawie już tak było – jęknął. – Czy wszystkie drzwi i okna są zamknięte?

– Tak, tak mi polecono. Nikt się tu nie dostanie. A teraz pozwól mi obejrzeć twoje rany.

– Nie, nie, są w porządku, wystarczy prysznic i coś do jedzenia.

– No tak, oczywiście.

– I nie dzwoń na razie do nikogo, nie wiadomo już w ogóle, komu można ufać.

– A moi przyjaciele?

– Do nikogo na razie. Omówmy najpierw całą sytuację, a potem potrzeba mi odpoczynku, jestem kompletnie wykończony.

– Rozumiem, jak chcesz, u mnie będziesz bezpieczny.

Przyjrzała mu się uważniej. Chłopięca grzywka, splątana i wilgotna, opadała na czoło, z oczu, patrzących zwykle tak wesoło, wyzierało teraz śmiertelne zmęczenie, a usta przybrały wyraz rozpaczy, który go postarzał, czynił zeń wręcz starszego pana. Nie mógł jednak być dużo od niej starszy, oceniała go na jakieś dwadzieścia trzy lata, może troszeczkę więcej, nie umiała tego dokładnie określić.

– Co mam począć, Eleno? – szepnął zmęczony. – Co złego zrobiłem, dlaczego oni mnie ścigają?

– Nie wiem, John. Jak zdołałeś przebrnąć przez wodospad? Byłeś wszak ranny…

– Wcale nie wpadłem do wodospadu, moja miła, ten szaleniec zbliżył się do mnie, zamaskowany, nie wiem więc, kto to mógł być, strzelił, ale trafił mnie tylko lekko, więc po to, by ratować życie, rzuciłem się do rzeki.

– Z tak wysoka? – szepnęła Elena, szeroko otwierając oczy.

– Nie miałem wyboru, w dodatku wiedziałem, że jestem dobrym pływakiem, w świecie na powierzchni Ziemi zdobyłem wiele medali, ale przyszło mi stoczyć naprawdę ciężką walkę z masami wody. Znalazłem jednak kawałek lądu, szeroki zaledwie na jakieś dwa metry, poniżej krzaków koło ratusza. Siłą woli zdołałem się tam dostać i wyjść na brzeg. Oczywiście później bałem się pokazywać, nie wiedziałem przecież, komu mogę wierzyć, przekradłem się więc poza miasto. Od tamtej pory się ukrywałem, aż do chwili, kiedy dotarłem do ciebie, jedynego człowieka, do którego mam zaufanie.

– Dziękuję – powiedziała wzruszona. – Ale jak mnie tu odnalazłeś?

– To dość proste – uśmiechnął się nieco sztywno, bo usta miał spękane. – Poszedłem do budki telefonicznej, wiedziałem przecież, jak się nazywasz, ale rzeczywiście mieszkasz daleko, i to miasto jest całkiem nowe, w ogóle go nie znałem.

– Tak, Sagę wybudowano niedawno na cześć Marca i Dolga, przenieśliśmy się tutaj wraz z całą rodziną i przyjaciółmi.

– Nie mów mi o nich – uśmiechnął się półgębkiem. – Robię się zazdrosny o wszystkich, którzy mogą radować się twoim towarzystwem, a ja sam mieszkam tak daleko. – Rozejrzał się dokoła. – Ładnie tutaj, chciałbym opuścić miasto nieprzystosowanych, błędem z mojej strony było przeniesienie się tam. Sądziłem, że to będzie jak powrót na powierzchnię Ziemi, ale to nieprawda, zbyt dużo tam przestępców. Zaproponowano mi dobrą posadę, dlatego się przeprowadziłem, ale nie chcę tam dłużej zostać. Czy sądzisz, że mógłbym ułożyć sobie przyszłość w tym mieście?

Elena rozjaśniła się.

– Jestem tego pewna, Johnie.

W czasie kiedy brał prysznic – mężczyzna w jej łazience, jakież to fascynujące! – przyrządziła mu coś do jedzenia. Zadzwonił telefon, zdrętwiała. Miała nadzieję, że John go nie słyszał. Odebrała tak prędko jak tylko mogła. Dzwonił Jaskari, któremu polecono pilnować Eleny. Dziewczyna z chichotem zapewniła, że miewa się naprawdę doskonale, szkoda, że Jaskari nie wie, jak bardzo dobrze, i prędko odłożyła słuchawkę, zanim zdołał zapytać o coś więcej. Chciała bowiem być całkowicie lojalna w stosunku do Johna, tym bardziej że on tak jej ufał. Kiedy gość wyszedł spod prysznica, prezentował się czysto i świeżo, znalazł bandaż w jej apteczce, dobrze zaopatrzonej, bo przecież Elena zajmowała się pielęgniarstwem, i dość niezgrabnie sam obwiązał nim ramię.

– Powinieneś pozwolić, żebym ja to zrobiła – złajała go, ale on z uśmiechem pokręcił głową.

Elena nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przywykł do tego, by radzić sobie sam. Powiedziała nieśmiało:

– Wiesz… Kiedy się kąpałeś, myślałam trochę o tym wszystkim i chyba już wiem, kto cię zaatakował na dachu ratusza.

Zdziwiony popatrzył na nią.

– Naprawdę?

– Tak, wcześniej wieczorem mój przyjaciel Móri zdał mi relację z wypadków. To na pewno burmistrzowa.

– Co takiego? Ona do mnie strzelała? Dlaczego miałaby to robić?

– O, to długa historia. Okazało się, że to ona przetrzymywała w niewoli Misę i małą Weronikę. A ty wiedziałeś, że ona ma kod do schronu, prawda?

John tylko patrzył na nią, niczego nie rozumiejąc.

Elena nieco się zmieszała.

– To nic nie szkodzi, John, ale Móri dał mi do zrozumienia, że ona zdobyła klucz od ciebie, idąc z tobą do łóżka.

– O czym ty, na miłość boską, mówisz? – oburzył się. – Ja miałbym iść do łóżka z tym starym babskiem? A kod? Nigdy go nie miałem, burmistrz kiedyś mi go proponował, ale podziękowałem. Musiała go zabrać od niego, nie pierwszy raz zdarza mu się o czymś zapomnieć, chyba zaczyna dopadać go skleroza.

Elena ukryła uśmiech ulgi A więc nie spał z tą kobietą!

Kiedy już się najadł – ależ był głodny! – usiedli w salonie, żeby porozmawiać. Wszystkie zasłony już były zaciągnięte. Elena gorączkowo się zastanawiała, jak ma sobie poradzić z kwestią noclegu, czy on może spać na kanapie, czy też ona powinna się tam położyć? Jego jednak ten problem najwidoczniej nie niepokoił. Dziwnie było mieć w domu mężczyznę. Oczywiście odwiedzali ją przyjaciele, Jaskari, Jori, Armas i Oko Nocy, ale to przecież nie to samo, John był wszak ewentualnym kochankiem, jeśliby posłużyć się staroświeckim określeniem.

Elena miała wrażenie, że zaraz pęknie z radości Cieszyło ją wspomnienie słów Tsi-Tsunggi, w nieoczekiwany sposób od razu bardziej polubiła siebie. Wiedziała, że z krótkimi włosami wygląda dużo ładniej i że oczy jej błyszczą.

Oczywiście ta sytuacja była czymś zupełnie innym niż to, co wydarzyło się w lesie elfów. Z Tsi wszystko wydawało się takie łatwe, takie proste, mogła być całkowicie sobą, on wszak jako istota przyrody zachowywał się przy niej bardzo naturalnie, gdyby wtedy zechciał, zgodziłaby się na wszystko. I ona, i Tsi wiedzieli jednak, że nie są sobie przeznaczeni.

Teraz było o wiele trudniej, John został wychowany surowiej, wyczuwała to, pragnął zachowywać się jak dżentelmen, mogło więc upłynąć sporo czasu, zanim do czegoś dojdzie. Elena była temu rada, mimo całej swej nowo nabytej pewności siebie ogromnie się bała intymnej sytuacji z mężczyzną.

O Tsi, Tsi, tak dobrze nam było, pomóż mi teraz sobie z tym poradzić.

Ale jak ziemny elf miałby ją wesprzeć? Mogła liczyć wyłącznie na siebie.

W jakiś sposób znalazła się bliżej Johna, a może raczej to on się do niej przysunął, kiedy tak siedzieli na jej ślicznej jasnej sofce. Jego ręka delikatnie spoczęła na karku dziewczyny, ucichł. Elena gorączkowo starała się znaleźć jakiś temat do rozmowy, ale w głowie miała pustkę.

Muszę wreszcie zadzwonić do kogoś i powiedzieć, że John żyje, lecz on przecież tego nie chciał, postanowił wstrzymać się do jutra.

– Widziałeś tego albo tych, którzy cię gonili? – zdołała wreszcie z siebie wydusić.

– Tylko jednego – wymamrotał, bo twarz miał już blisko jej włosów. – W dodatku dostrzegłem tylko cień, wokół twojego domu las rośnie gęsty.

Co mam mu powiedzieć o nocowaniu? tłukła jej się po głowie ciągle ta sama myśl. O, Indra poradziłaby sobie z tym jak gdyby nigdy nic, nawet Berengaria, chociaż jest taka młoda, obróciłaby tę rozmowę w zabawę. Miranda natomiast pewnie uderzyłaby Johna za to, że jest taki natrętny.

A ja… Siedzę tutaj zakłopotana i nie jestem zdolna podjąć żadnych kroków. Jego dłonie przesuwają się w stronę mojego dekoltu, zaczyna rozpinać mi bluzkę, ja zaś tkwię jak sparaliżowana, szepcze mi do ucha jakieś łagodne słowa, a ja nie potrafię odpowiedzieć.

Przypomniało jej się podniecenie, jakie ją ogarnęło, gdy tylko Tsi-Tsungga przybliżył się do niej, nawet jej nie dotykając. John natomiast przyciskał ją mocno do siebie, miał zamiar pocałować, a ona czuła jedynie bicie własnego serca. Waliło z nieśmiałości i zakłopotania, z niczego innego.

Co, u diaska, zrobić z ręką, tą, która znalazła się pomiędzy nimi, zaraz zdrętwieje.

Na miłość boską, człowieku, łajała samą siebie w duchu, przecież mu się podobasz, nareszcie jakiś mężczyzna się tobą zainteresował, odpowiedz mu więc, przecież potrafisz.

Niesprawiedliwe jednak było porównywanie go z Tsi-Tsunggą, John nie był wszak istotą przyrody, lecz zwykłym człowiekiem, nie powinna oczekiwać po sobie równie gwałtownej reakcji na jego zaloty, musi wrócić na ziemię. Powinna się cieszyć, że zajmuje się nią zwyczajny mężczyzna ludzkiego rodu. John to dobry człowiek i przecież z taką radością przyjęła fakt, że ją polubił. Do diabła z Tsi, dlaczego musiał stawać na drodze jej pierwszego w życiu romansu?

Czy ona na pewno dojrzała do tego, co się teraz dzieje?

Ale nie mogła przecież powiedzieć „nie”, to niemożliwe.

John chyba wyczuł jej niepewność, dotykał jej delikatnie, jakby miała ciało z porcelany, zachęcał spojrzeniem. Elena naprawdę się uspokoiła, chociaż w jego oczach lśnił żar, jakiego nigdy dotąd nie widziała i którego, prawdę mówiąc, się przestraszyła.

Ale taka przecież jest miłość.

Jakiż to wspaniały, wyrozumiały człowiek, aż cieplej jej się zrobiło na sercu, poczuła się niemal bezpieczna.

Pocałował ją. Przeniknął ją ledwie wyczuwalny dreszcz rozkoszy, a więc jednak działał na nią!

– Jesteś taka śliczna – szepnął jej do ucha. – Nieodparcie piękna! Upajająca!

Загрузка...