Trzy panie z elity towarzyskiej miasta nieprzystosowanych stały niczym trzy przejrzałe gracje na środku wykładanej marmurem sali ratusza. Zwłoki kobiety przewieziono na obdukcję do laboratorium, natomiast Ramowi i jego młodym współpracownikom nakazano udać się do ratusza. Chcieli z nimi rozmawiać burmistrz i szef policji.
Wzdłuż ścian zebrały się grupki ludzi z miejskiej śmietanki.
Kobiety odwróciły się ku nowo przybyłym. Jedna miała zapłakaną twarz, druga pytająco pustą, a trzecia kompletnie pozbawioną wyrazu, wprost zimną i wrogą.
Przystojna kobieta, ta ostatnia, elegancka, ciemnowłosa, o dość ostrych, wprawnie podkreślonych makijażem rysach, Elenie przywiodła na myśl dumnego rasowego rumaka, którego kopnął inny koń. Zapłakana pani była do niej bardzo podobna, trochę tylko niższa, bardziej okrągła, znacznie też sympatyczniejsza.
Trzecia z pań wyglądała na bezbarwną gospodynię domową, której zainteresowania ograniczają się wyłącznie do usuwania z domu każdej drobiny kurzu i do chęci posiadania bardziej luksusowych sprzętów niż mają sąsiedzi.
Ach, jakże Elena potrafiła się mylić! Na pewno nie dało się o niej powiedzieć, że zna się na ludziach.
Ram przedstawił sobie zebranych.
Żoną burmistrza, tą, która tak bardzo chciała przenieść się do miasta nieprzystosowanych ze względu na wysokie stanowisko męża, okazała się, jak można się było tego spodziewać, owa chłodna elegantka. Łagodną zapłakaną kobietę przedstawiono jako jej siostrę, a tę, którą Elena w duchu tak niesprawiedliwie oceniła, jako siostrę rewizora.
Podczas gdy panie zajęły się rozmową z drugim ze Strażników, Elena szepnęła Ramowi:
– Tyle sióstr, czy to znaczy, że ani szef policji, ani rewizor nie są żonaci?
– Tak, podobno rewizor nie chce się ożenić, ugania się za spódniczkami, ale nie daje się złapać w sieci. O miłosnym życiu tego drugiego nic nie wiemy, utrzymuje je w tajemnicy.
Jeśli w ogóle je ma, pomyślała Elena, zerkając ukradkiem na grubego, świecącego od potu szefa policji. Widać jednak było po nim ślady dawnej urody, musiał być kiedyś przystojny, zanim zaczął za dużo jeść w czasie pracy.
Znów dopuściła się uogólnień, miała w zwyczaju odgadywanie charakteru ludzi, na ogół niestety bez powodzenia.
Ram zwrócił się do prostej jak trzcina burmistrzowej:
– Zapewniam, że bardzo wielu ludzi wyruszyło na poszukiwanie waszej zaginionej córeczki.
– Mam taką nadzieję – odparła surowo. – Odnalezienie dziecka jest obowiązkiem korpusu Strażników, powinni to zrobić już dawno temu.
Elena nie posiadała się ze zdumienia. Na miłość boską, pomyślała, przecież to jej zginęło dziecko, a nie jej zapłakanej siostrze. Jak może tak pouczać Strażników co za zimna ryba!
Kolejna omyłka, żalu i strachu wcale nie trzeba okazywać łzami, takie uczucia mogą znaleźć ujście w postaci agresji.
Elena nie myślała wcale o zaginionej dziewczynce, wiedziała bowiem, że naprawdę szuka jej mnóstwo ludzi. Po prostu nie dostrzegała tutaj swego ubranego na biało młodzieńca i wobec tego stwierdziła, że dalszy pobyt w tym miejscu jest pozbawiony sensu. Chciała wyjść, sprawdzić, czy nie ma go gdzieś na ulicach, może jej wypatruje?
Nie, pewnie raczej zajmuje się poszukiwaniem zaginionego dziecka. Akurat kiedy doszła do tego deprymującego wniosku, wydarzyły się jednocześnie dwie rzeczy. Ram polecił jej i Jaskariemu, by nie czekając na niego udali się do laboratorium, oboje wszak zajmowali się medycyną, a jednocześnie w kolejnej grupie osób do sali ratusza wszedł wyśniony książę Eleny.
Dziewczyna gotowa była wydrapać Ramowi oczy.
– Chodźmy, Eleno – przynaglił ją Jaskari.
– Dobrze, zaczekaj moment, ja…
Zobaczyła, że spojrzenie Johna ją odnalazło. Uśmiechnął się do niej tajemniczo, jak gdyby byli sprzysiężonymi. Nieśmiało skinęła mu głową.
Ku jej bezgranicznej uldze Ram zawołał:
– Zaczekajcie chwilę, jeszcze nie odchodźcie! Może lepiej będzie, kiedy pozostaniecie tu na czas omawiania szczegółów zniknięcia dziewczynki.
Oczywiście Elena nie zgłaszała żadnych sprzeciwów. Stała jak przyklejona do marmurowej posadzki. Kątem oka zauważyła, że John przemierza salę, chyba raczej jej nie opuścił, po prostu przeszedł na przeciwległy koniec.
Nie odchodź, nie odchodź, musimy znaleźć chwilkę, by zamienić kilka słów, błagała w duchu.
Serce jej waliło, wiedziała, że na pewno jest czerwona jak rak, ale nic nie mogła na to poradzić.
Siostra burmistrzowej znów wybuchnęła płaczem.
– To wszystko moja wina!
– Wcale nie – ostro zaprotestowała elegancka dama.
– No tak, przecież była u mnie, czytała w ogrodzie, ja w tym czasie robiłam coś w kuchni, po drugiej stronie domu. Miałam upiec ciasto, ale krem mi się zwarzył, musiałam szukać…
– Bez zbędnych szczegółów, jeśli można prosić- przerwała jej siostra.
– Przepraszam. Kiedy wreszcie skończyłam, zobaczyłam, że dziewczynka zniknęła. Sądziłam, że pobiegła do domu, ale tak się wcale nie stało. – Z oczu popłynął jej kolejny strumień łez. – To wszystko moja wina.
Ram odezwał się spokojnie i życzliwie:
– Jedenastoletniej dziewczynki nie trzeba przez cały czas pilnować, można ją na chwilę spuścić z oka. Kiedy to się stało? Potrzeba nam jak najdokładniejszego określenia czasu.
– Wczoraj rano, przypuszczam, że koło pół do dziewiątej.
Elena zamyśliła się, akurat o tej porze przybyli do miasta nieprzystosowanych.
Żona burmistrza, znacznie bardziej opanowana niż jej siostra, rzekła krótko:
– Weronika nigdy nie oddalała się z domu, jest bardzo posłuszną dziewczynką.
Ram pokiwał głową.
– I nic pani nie słyszała? – zwrócił się do zasmuconej ciotki. – Żadnego krzyku ani odgłosu samochodu?
– Nic, absolutnie nic. Sąsiadów też nie było, więc…
– Rozmawialiśmy już ze wszystkimi, którzy mieszkają w pobliżu, nieliczne domy przy pani ulicy akurat stały puste.
Właśnie w tej chwili w grupie kilku osób pojawił się wyczekiwany burmistrz wraz z szefem policji. Towarzyszył im John. Burmistrz przedstawił go jako dyrektora personalnego ratusza.
No, no, całkiem nieźle, pomyślała Elena z podziwem, uśmiechając się promiennie, gdy się z nią witał. Odpowiedział uśmiechem.
Elena nigdy nie wybierała swoich ukochanych, a to z tego powodu, że nigdy tak naprawdę się nie zakochała. To ją wybierano, zawsze była zaskoczona i uszczęśliwiona, że ktoś w ogóle zechciał spojrzeć w jej stronę. W ten sposób zakochiwała się w miłości, a nie w chłopaku, sama jednak nie zdawała sobie z tego sprawy.
Nie była osamotniona w takich lustrzanych uczuciach, wiele, bardzo wiele młodych dziewcząt przeżywa to samo. Elena powinna już z tego wyrosnąć, ale uważała, że tym razem z Johnem wszystko jest prawdziwe.
Dostrzegła spojrzenia, jakie wymienili ze sobą burmistrzowa i John. Nie kryli wzajemnej wrogości.
Potrafiła to zrozumieć. Żona burmistrza jej także się nie spodobała, John też na pewno nie był w typie tej pani, młody, czarujący, nonszalancko ubrany. Ale miał przecież swój styl, czy ta baba tego nie widzi?
Młodzieńcze marzenie Eleny o tym, by uratować swego wybranka i przez to obudzić w nim miłość, wciąż pozostawało żywe. Ale, jak na miłość boską, uratować takiego mężczyznę jak John, dyrektor personalny ratusza? Nosił zbyt imponujący tytuł, by mogła go sobie wyobrazić, jak leży ranny, umierający, a ona szepcze mu do ucha słowa pociechy. To przecież niemożliwe, John był mężczyzną, który doskonale sam sobie poradzi.
– Przyjdźcie za chwilę do mojego biura – rzucił burmistrz, nie precyzując, do kogo się zwraca. – Muszę tylko najpierw coś jeszcze załatwić.
Dyrektor personalny i komendant policji poszli razem z nim. Trzy panie gdzieś się wycofały, grupka przybyła z zewnątrz pozostała sama. Na czole Rama pojawiła się zmarszczka niepokoju.
– Co się stało, Ram? – dopytywał się Jaskari.
Strażnik dość długo nie odpowiadał, wreszcie westchnął ciężko i rzekł:
– Mamy chyba znacznie większy problem. Jeszcze ktoś zginął,
– Kolejna ulicznica? – zdziwił się Jori.
– O, nie, przeciwnie i to tak przeciwnie, jak się tylko da. Misa z rodu Madragów.
– Och, nie, on nie mógł chyba… – zaczął Jori, ale ugryzł się w język. – Przepraszam, to bardzo niegodziwa myśl.
Ram tego nie skomentował.
– Jakiś czas temu Misa powiedziała swoim trzem pobratymcom, że wzywa ją Marco w związku z pewną pracą, która potrwa dwa tygodnie. Ogromnie była dumna z tego tajemniczego zadania. Upłynęło już jednak dwadzieścia siedem dni i Madragowie zaczęli się niepokoić. Skontaktowali się więc z Markiem, lecz okazało się, że on wcale nie posyłał po Misę i w ogóle jej nie widział. Zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem, nigdy jeszcze nie słyszałem w jego głosie takiego tonu. Wszyscy przecież znają jego niezwykłe opanowanie, nie zdarzyło się przynajmniej tu w Królestwie Światła, żeby podniósł głos. Tym razem też się tak nie stało, ale wyczułem jego niepokój i gniew. Nadużyto jego imienia i oszukano kogoś, kogo darzył wielką sympatią.
Elena zerknęła na Jaskariego.
– Wiem, wiem, że wszyscy ludzie mają jednakową wartość, ale Misa jest kimś bardzo szczególnym, prawda?
Nawet Jaskari musiał to przyznać. Wszyscy znali historię Madragów, bawolego ludu. Czwórka przyjaciół to ostatni przedstawiciele wymarłej rasy, przez dziesiątki tysięcy lat więzieni w twierdzy Sigiliona i wykorzystywani do jego niecnych celów. W osiemnastym wieku ocaleni przez czarnoksiężnika i jego dzieci, przybyli wraz z nimi do Królestwa Światła. Żyli tutaj szczęśliwie, chociaż okres w niewoli Sigiliona uczynił ich bezpłodnymi i na zawsze miało ich pozostać tylko czworo: Chor, Tich, Tam i Misa. W Królestwie Światła nareszcie w pełni mogła się ujawnić ich wrodzona niezwykła inteligencja. Nawet Obcy uzależnili się od umiejętności i wiedzy bawolego ludu.
I nagie Misa zniknęła. Jedyna przedstawicielka płci żeńskiej wśród Madragów. To potężne, niezgrabne, jakże sympatyczne stworzenie, które wszystkim tak dobrze życzyło, takie wrażliwe, o tak czułym sercu.
Elenie łzy zakręciły się w oczach. Spytała Rama:
– Sądzisz, że to może mieć jakiś związek z zaginionymi kobietami z tego miasta?
Ram zamyślił się.
– Nie przypuszczam, ale przecież niczego tak naprawdę nie wiemy. Marco zajmuje się w tej chwili inną sprawą, ale przybędzie tu wraz z Dolgiem, jak tylko im się uda. Zamierzali też wyjawić wszystko Móriemu i jeśli dobrze znam naszego czarnoksiężnika, on także natychmiast się tu zjawi. Dobro Madragów bardzo mu leży na sercu. Na Ziemi wszak zaliczali się do jego najbliższych przyjaciół, sądzę więc, że wkrótce przybędą tutaj wszyscy trzej.
– Wspaniale – chórem wyrazili swą radość młodzi.
Przybycie trzech niezmiernie potężnych mocy, Marca, Móriego i Dolga, na pewno wielce im pomoże.
Wezwano ich do biura burmistrza. Elena rozglądała się za Johnem, ale nigdzie nie było go widać. Z szefem policji natomiast rozmawiał inny mężczyzna, na jego widok drgnęła przestraszona To był ten, który poprzedniego dnia w podziemnym mieście próbował wciągnąć ją do samochodu. Już otworzyła usta, żeby coś o tym powiedzieć, ale w tej chwili Ram w gromadzie ludzi dostrzegł ją i Jaskariego.
– Wciąż tu jesteście? Mieliście przecież iść do laboratorium! Pospieszcie się teraz, tak nie można.
– Ale ja… Ram, muszę porozmawiać z…
Odesłano ich bez pardonu, tak by rozmowa z burmistrzem mogła się wreszcie zacząć, i Elena nie miała szansy powiedzenia czegokolwiek na temat Generała, który najwidoczniej był dość ustosunkowanym człowiekiem.
W drodze przez ratusz usiłowała przekonać Jaskariego o konieczności bliższego przyjrzenia się Generałowi, chłopak jednak najbardziej przejął się samym faktem, że Elena z Indrą mogły w ogóle zapuścić się w to gniazdo szczurów. Co za przeklęty idiota wpadł na pomysł podrywania Eleny?
Te słowa zabrzmiały jak szyderstwo.
Elenie przez moment mignęła przy jakimś oknie postać burmistrzowej. Stała sama, plecami zwrócona do sali, Elena zauważyła jednak, że zakrywa twarz dłońmi niczym uosobienie skamieniałej rozpaczy.
Wcale w to nie wierzę, pomyślała Elena, ty tylko grasz, nie żywisz żadnych głębszych uczuć dla zaginionej córki.
Należy wybaczyć Elenie taki osąd, zupełnie pozbawiony szacunku. Złościło ją całe życie, nikt jej nie chciał słuchać, a Jaskari jak zwykle okazywał pogardę. Johna nigdzie nie było widać.
Nie cieszyła ją też myśl o wizycie w laboratorium, nigdy nie powinna się była decydować na oddanie się pielęgniarstwu. Ta świadomość stawała się coraz wyraźniejsza, ale wszyscy powtarzali, że to właściwy zawód dla niej, a ona nie miała sił, żeby się sprzeciwiać. Zwłaszcza że nie wiedziała, kim w ogóle miałaby zostać.
Misa płakała cichutko.
Znów znalazła się w upokarzającej niewoli, tak jak wtedy w twierdzy Sigiliona. Jej niezwykły umysł okazywał się najwidoczniej cenny dla zbrodniarzy.
Tęskniła za domem, za swymi trzema przyjaciółmi, lecz nie wolno jej było stąd odejść, dopóki nie uczyni tego, czego żąda jej nadzorca. A ona nie mogła się na to zgodzić, odmawiała wypełniania jego rozkazów. Ryzykować życie tylu ludzi tylko z powodu żądzy władzy jakiegoś szaleńca? Nigdy!
Sytuacja jednak zaostrzyła się i coraz bardziej pogarszała. Co robić?
Dziewczynkę więziono w sąsiednim pokoju, Misie pokazywano ją od czasu do czasu przez szybę, od drugiej strony pokrytą lustrem. Jeśli Misa nie usłucha, dziewczynka pozostanie w tym pomieszczeniu bez jedzenia i picia aż do śmierci. Sama Misa była zakuta w kajdany, nie mogła nawiązać kontaktu z dziewczynką, wołanie o pomoc na nic się nie zdawało, ściany i szklana tafla były dźwiękoszczelne.
Jej strażnik snuł jakieś szaleńcze idee, absolutnie niemożliwe do zrealizowania. Już sam początek planowanego przedsięwzięcia oznaczałby śmierć wielu istnień, szczególnie „wrogów”, jak nazywał ich porywacz, osobistych wrogów. Drobne przykrości, wyrządzone psychopacie przetrzymującemu Misę w niewoli, urosły w jego oczach do niewybaczalnych zbrodni.
Do dyspozycji Misy pozostawiono wszelką aparaturę: komputery, ekrany, na których mogły się ukazywać najmniejsze nawet zakątki Królestwa Światła, urządzenia podsłuchowe i wszystko, co tylko mogło się przydać w tej strasznej pracy.
Problem polegał tylko na tym, że Misa odmawiała wykonania czegokolwiek, co mogłoby zaszkodzić mieszkańcom krainy.
Teraz jednak od tego, czy usłucha rozkazu, zależy życie dziewczynki.
Jakie to straszne, jakie niesprawiedliwe!
Elena wyszła z sali, gdzie przeprowadzano obdukcję, pozieleniała na twarzy. Podczas badania nie stwierdzono nic nowego, to zresztą niemożliwe po tak długim czasie.
Nie zniosę tego dłużej, nie wytrzymam.
Ale wszyscy tyle się po mnie spodziewają, matka, ojciec, babcia Theresa i pozostali. Nie mogę też stracić twarzy przed Jaskarim, jeszcze bardziej by mną gardził.
Zdolna Elena, wspaniała Elena.
Phi! Asekurantka, oto czym naprawdę jest. Wcale nietrudno jest być wspaniałym, kiedy człowiek śmiertelnie się boi opinii na swój temat. W takiej sytuacji najdrobniejsze nawet gafy stają się czymś niezwykle bolesnym.
Na chwilę zapomniała o tym, co miała powiedzieć o Generale. Głowę zajęła jej wyłącznie własna słabość.
Jaskari przystanął.
– Wyglądasz na bardzo zmęczoną, Eleno. Idź prosto do gondoli na rynku, a ja sprowadzę pozostałych. Nie będziesz musiała nadkładać drogi.
Nadmiar troski, pomyślała z ponurą miną. To znaczy, że nie będę miała okazji zobaczyć jeszcze raz Johna?
No tak, Jaskari oczywiście nic o tym nie wiedział, zachował się po prostu jak niedźwiedź z bajki, który chciał strącić muchę z nosa swego pana i przy okazji go zabił.
Niezgrabiasz!
Zirytowana machnęła ręką i przypadkiem uderzyła nią w ścianę. Niestety, akurat w tej ręce trzymała telefon komórkowy, z którego w momencie zetknięcia z murem wydobyły się dziwne trzaski.
Elena, zrozpaczona, powiedziała coś brzydkiego. Goryczy dopełniły słowa Jaskariego, oskarżającego ją o zniszczenie kruchego połączenia ze światem.
– Będziesz musiała wziąć nowy aparat już jutro – oświadczył rozgniewany niezdarnością dziewczyny.
– Naprawdę bardzo mi przykro – powiedziała zakłopotana, zrozumiała jednak, że tylko bardziej go rozzłości, poprzestała więc na jeszcze jednym „przepraszam”.
Jaskari westchnął i odwrócił się od niej plecami.
Elena zniechęcona podreptała uliczkami w stronę rynku. Nie była to daleka droga, w miarę jednak jak szła, ogarniała ją coraz większa niepewność. Tej ulicy chyba nigdy jeszcze nie widziała?
Odwróciła się, żeby zapytać Jaskariego, lecz on oczywiście podążał w przeciwnym kierunku i bardzo się już od niej oddalił. Szczęściarz, pewnie dochodzi właśnie do ratusza, może spotka Johna i…
Chociaż jego nic a nic to nie obchodzi.
A ona…?
No tak, gdzie ona właściwie jest? Domy wyglądały chyba inaczej, zniknęły gdzieś neonowe reklamy.
Dokoła obce budynki, nieznajome uliczki.
I nie ma kogo spytać, pewnie też, będąc takim tchórzem, nawet się na to nie zdobędzie.
Gdzie ona jest?
Chyba nikt inny nie zdołałby się zgubić na tak króciutkim odcinku!