16

Punkt zwrotny nastąpił dzięki interwencji z nieoczekiwanej strony.

Powrócili do okropnego miasta, w którym wszyscy czuli się źle, i skierowali w stronę ratusza.

Dolgo westchnął:

– W każdym razie wiemy, gdzie nie musimy szukać, czy można nazwać to jakimś postępem?

– Na pewno łatwiej byłoby szukać Misy i dziewczynki poza miastem nieprzystosowanych – przyznał Ram. – No nic, musimy sprawdzić wszystko od początku, a mam wrażenie, że przeczesaliśmy już miasto jak najdokładniej.

– Jakieś miejsce, gdzie do Misy można dotrzeć wyłącznie za pośrednictwem galdrów Móriego – powtarzał zamyślony Marco. – Musi się znajdować w jakimś nadzwyczajnym odosobnieniu.

Z naprzeciwka nadciągnął Heinrich Reuss.

– Ach, to wy, kochani przyjaciele! – zawołał już z daleka.

– Ten człowiek ma jakieś problemy – westchnął Ram, kiedy Reuss uczepił się Dolga. – Czy nie ma w waszej rodzinie kogoś z bardziej współczesnej epoki, kto mógłby z nim porozmawiać?

– Nataniel – odparł Marco po chwili namysłu. – Sądzę, że Nataniel jest najbardziej odpowiedni. A może powinien porozmawiać również z jeszcze jedną osobą z tego miasta?

– Wiem, kogo masz na myśli – prędko zapewnił Ram. – Ale jeszcze nie teraz. Wyjaśnijmy najpierw te straszne zbrodnicze historie. Dowiedzmy się, kto się za tym kryje. Przecież nienawiść do kobiet nie usprawiedliwia napaści ani morderstw dokonanych na kobietach. Chociaż nienawiść to chyba zbyt mocne słowo, jeśli chodzi o tych dwóch, których mamy na myśli.

Heinrich Reuss dołączył do grupy, okazało się bowiem nagle, że ma jakąś pilną sprawę w ratuszu. Słowa lały się z jego ust niczym wodospad, rozmawiał z Dolgiem, który w odpowiedzi tylko łagodnie się uśmiechał. Dolgo był na tyle mądry, że zwolnił kroku razem ze swym gadatliwym towarzyszem, tak aby przynajmniej inni mogli swobodnie wymieniać myśli.

– Znaleźliście kulę, która trafiła Jaskariego? – dopytywał się Jori, ogromnie dumny z tego, że wraz z Armasem został dopuszczony do grupy ekspertów.

– Owszem – odparł Ram. – Pochodziła z pistoletu służbowego, który zwykle znajduje się w ratuszu. Teraz niestety zniknął.

– To znaczy, że każdy mógł go pożyczyć?

– Tylko ci, którzy wiedzieli, gdzie leżał, a takich osób jest niewiele.

Jori się nie poddawał.

– A ten, który zastrzelił Johna, dyrektora personalnego? Znaleźliście chyba złoczyńcę w ratuszu?

Ram, którego rysy twarzy wskazywały na lemuriańskie pochodzenie, zmarszczył wysokie czoło.

– Z budynku jest kilka wyjść, nie zdążyliśmy zamknąć wszystkich. W dodatku w środku przebywało wielu urzędników, przesłuchaliśmy ich oczywiście, niestety bez rezultatu. Nie odnaleźliśmy też broni, z pewnością tej samej, z której strzelano do Jaskariego, chociaż przeczesaliśmy cały ratusz.

– Gdybyśmy tylko mogli odkryć jakiś schemat – denerwował się Armas, przystojny potomek Obcych. – Ale on wciąż pozostaje niewiadomą.

– Tak, ponieważ mamy do czynienia z dwoma przestępstwami – oznajmił Ram. – Tak nam się przynajmniej wydaje.

Jori usiłował wlać im w serca trochę otuchy.

– W każdym razie cieszę się z jednej rzeczy, którą powiedział Móri.

– Tak?

– Z tego, że osoba, która przetrzymuje Misę, owija się w coś, bo to znaczy, że się przed nią ukrywa.

– Może ich być dwóch.

– To niczego nie zmienia. Właśnie ten szczegół wskazuje, że nie chcą, aby zobaczyła ich oblicza, żeby dowiedziała się, z kim ma do czynienia. I w takim razie dla Misy jest jakaś nadzieja.

Zatrzymali się.

– Masz rację, Jori – skinął głową Marco. – Gdyby nie dbali o ukrycie swoich twarzy, oznaczałoby to, że i tak mają zamiar ją zabić, kiedy już będzie po wszystkim.

– Dobrze pomyślane, Jori – pochwalił go Ram.

Znów ruszyli. Z daleka ujrzeli burmistrza i jego żonę, którzy właśnie wyszli z ratusza i wsiadali do samochodu. Ram zawołał do nich i zatrzymał ich ruchem ręki.

– Ja myślałem o czymś innym – włączył się do rozmowy Armas. – Ta surowa dama, burmistrzowa, odniosłem wrażenie, że bardzo nie lubi Johna, może to ona…?

– Zastrzeliła go? No cóż, to stara historia, nie wiem kto i co zrobił, poszeptywano jednak, że ona miała na niego oko, a on ją odrzucił. Inni uważają, że było przeciwnie, że to on się do niej zalecał. Nie wiem, która wersja jest prawdziwa, a poza tym, jak mówiłem, to wszystko wydarzyło się dawno temu.

– Takie rzeczy potrafią długo nie dawać spokoju – stwierdził Marco.

Doszli już do burmistrzostwa, którzy wyraźnie postarzeli się ze strachu i rozpaczy, wywołanych przeżyciami ostatnich dni.

– Nieszczęścia zawsze chodzą parami – przywitał ich burmistrz z goryczą. – Na powierzchni ziemi wykonują kolejne próby jądrowe.

– Tak, słyszałem o tym – powiedział Ram. – Czyste szaleństwo!

– Właśnie. Ale my tutaj w mieście jesteśmy całkowicie ubezpieczeni od poczynań idiotów, nic nie może wyrządzić nam krzywdy. Ja i moi ludzie zadbaliśmy już o to. A jak wasze dochodzenie? Coś nowego? – spytał cicho. Jego sympatyczna twarz nosiła znamiona troski.

– Sądzimy, że już wkrótce się przejaśni – ostrożnie powiedział Ram, wciąż bowiem wszyscy mieszkańcy miasta byli podejrzani i nie należało ujawniać zbyt wielu informacji. – W każdym razie jaśniej patrzymy na sprawę zaginięcia waszej córki i Misy z rodu Madragów.

Burmistrzowa kurczowo złapała go za ramię.

– Odnaleźliście Weronikę? Gdzie? Gdzie ona jest?

– Proszę zachować spokój – Ram usiłował pocieszać ich, nie zdradzając przy tym za wiele. – Nie odnaleźliśmy jej jeszcze, ale okrążamy już miejsce, gdzie są przetrzymywane. Przynajmniej Misa żyje i, jak przypuszczam, dziewczynka również.

Z piersi rodziców wyrwało się westchnienie ulgi.

– Co możemy zrobić? – spytał burmistrz drżącym głosem. – Uczynimy wszystko, absolutnie wszystko co w naszej mocy, by uratować córkę. Nie zmrużyłem oka od czasu jej zniknięcia i moja żona też nie spała.

Kobieta potwierdziła słowa męża.

– Szukaliśmy jej wszędzie, dosłownie wszędzie, sądzę, że nie ma jej już w mieście.

Właśnie, że jest, pomyślał Jori, ale na głos nie powiedział nic, skoro Ram nic nie wyjawił. Ostrożność, przede wszystkim ostrożność, rodzice dziewczynki mogli przekazać informacje osobom, do których nie powinno dotrzeć, ile wie grupa dochodzeniowa.

Ram rzekł z pewnym wahaniem:

– Przypuszczam, że to najpewniej Móri je odnajdzie.

Nieostrożne słowa, zganił go w duchu Jori.

– Móri? Czarnoksiężnik? – zdziwili się burmistrzostwo chórem. – Gdzie on wobec tego jest, dlaczego nie ma go razem z wami?

Ram uśmiechnął się półgębkiem.

– Wcale nie musi tutaj być, Móri posługuje się niekonwencjonalnymi metodami.

– Ale gdzie jest? – dopytywała się burmistrzowa.

Nie zdradzaj tego, błagał Jori w duchu, i Ram wysłuchał jego prośby bez względu na to, czy umiał czytać w myślach, czy też nie.

– Szczerze mówiąc, gdzie przebywa akurat teraz, nie wiem.

O, dobrze to wiesz, cieszył się Jori, jest przecież w przepięknym lesie elfów. Ram ciągnął:

– Ale kiedy będzie wiedział coś więcej, natychmiast się z nami skontaktuje.

– Bardzo chcielibyśmy z nim porozmawiać, musimy wiedzieć, musimy sami szukać w bardziej konstruktywny sposób, takie poruszanie się na oślep, po omacku, doprowadza nas oboje do szaleństwa.

– Dobrze to rozumiemy – rzekł Ram ze współczuciem. – Akurat teraz możecie nam pomóc, musimy obejrzeć plany miasta, dlatego właśnie idziemy do ratusza.

– Dobrze, wejdźcie, odwiozę tylko żonę do domu, wrócę do was za kilka minut – powiedział burmistrz.

Pożegnali się i ruszyli po schodach ratusza, a samochód zniknął za rogiem. Dokoła panowała kompletna cisza, przypomniało im to, że znajdują się w mieście, którego mieszkańcy żyją w ciągłym lęku, chowają się przed złem.

Dlatego wszyscy drgnęli przestraszeni, kiedy gdzieś z tyłu rozległo się wołanie.

Od strony rynku biegła ku nim znajoma postać. Nie spodziewali się, że przyniesie ona rozwiązanie przynajmniej jednej zagadki.

Spostrzegli, że postać wymachuje czymś, co trzyma w ręku.

– Indra? – zdumiał się Jori. – Nie przypuszczałem, że zechce znów postawić swą leniwą nogę w tym mieście.

A Armas mu zawtórował:

– Coś szczególnego musiało ją do tego skłonić.


Przeklęta wielka, przysadzista krowa, w tych jej głupich bydlęcych oczach na nowo zapłonęła nadzieja. Co ona sobie myśli, że zdoła uratować i dziewczynkę, i swoją nędzną skórę? Przeklęci Madragowie, na co nam oni, skoro nie chcą współpracować? Ma obiecane złote góry, byle tylko uchyliła rąbka wielkiej tajemnicy Obcych. Ale nie, uparta i zawzięta jak wół. Cha, cha, ale mi się udał dowcip, takie określenie w stosunku do niej!

O czym ona teraz myśli? Naprawdę jest taka niewrażliwa, że zechce narażać życie Weroniki tylko dlatego, żeby mi się sprzeciwić? Nie mogę jej zrozumieć, przeklęta Madrażka! W ten sposób dalej się nie posunę, muszę przystąpić do bardziej radykalnych działań.


Ulice całkiem opustoszały, wydarzenia ostatnich dni wzbudziły strach w mieszkańcach miasta, niektórzy chcieli się od razu wyprowadzić, Strażnicy jednak kategorycznie tego zabraniali, życzyli sobie, aby wszyscy podejrzani zgromadzeni byli w jednym miejscu. Dziewczyny uliczne przeżywały złe dni, siedziały w swoich domach za firankami i trzęsły się ze strachu, nikogo nie wpuszczały za próg.

Mieszkanki najstarszych dzielnic zamknęły drzwi do swoich domów na solidne kłódki. Mężatki bały się zostawać same z własnymi mężami. Wszyscy podejrzewali wszystkich. Nikt nie myślał o biednej Misie i Weronice, strach budził wielokrotny morderca.

On sam nie mógł zaznać spokoju. Taka izolacja wszystko mu utrudniała, potrzeba już w nim krzyczała, nie chciał zaspokajać się w samotności, to byłoby poniżej, jego godności, musiał mieć kobietę, musiał doznać tej nieznośnej ekstazy, jaka ogarniała go, gdy śmiertelnie przerażona wpatrywała się w jego twarz, a życie wyciekało z niej pod uściskiem jego mocnych dłoni.

Doris…

Doris znów go oszukała, Doris obcięła włosy i stała się kimś innym. I tak zamierzał ją zabić za to, co mu zrobiła. Może znów byłaby sobą, gdyby zakrył czymś jej ohydne krótkie włosy. Twarz pasowała, to naprawdę jego niewierna żona nareszcie przybyła.

Tak, oczywiście, że to Doris, po prostu usiłuje się przed nim ukryć, boi się, rzecz jasna, jego zemsty i gniewu, ponieważ go zdradziła, i dlatego się ostrzygła, po to, by myślał, że jest kimś innym.

Tak, oczywiście, tak właśnie jest, wiedziała, że kochał jej złocistobrązowe włosy, i sądziła, że nie będzie już jej chciał, kiedy je obetnie.

Jego myśli zataczały błędne koło, sam za bardzo za nimi nie nadążał, najważniejsze, że już ją ma. Wiedział teraz, jaką chytrą grę z nim prowadzi.

Dostanie za swoje, tym razem podwójnie, bo podwójnie usiłowała go oszukać. Jego zemsta będzie straszna. Biorąc ją, wykrzyczy jej w twarz swą nienawiść, pistoletem rozerwie ją od dołu, zagrozi, że zastrzeli ją przez podbrzusze i…

Te myśli podnieciły go do tego stopnia, że poczuł wilgoć w spodniach, a kiedy usiłował wytrzeć je ręką, zawadził o członek i z jękiem musiał dać ujście burzy. Do diabła!

Wycieńczony rozkoszował się myślą, jak to będzie, gdy naprawdę położy się na Doris.

Poderwał się, wydawało mu się, że usłyszał kogoś w pobliżu. Co to by było, gdyby ktoś go tak zastał ze spodniami spuszczonymi do kolan i błyszczącą plamą pod stopami.

Niegodne oficera i dżentelmena.

Musiał pozbyć się nabojów, wszystkich z wyjątkiem jednego, ukrył go w bucie i już miał od niego odciski. Zachował go dla Doris.

Nikt już nie mógł mu przeszkodzić. Młodego chłopaka, który znał jego przeszłość, wyekspediował tam, gdzie jego miejsce, do świata zmarłych. Dla tego, kto stanie na drodze najprzystojniejszemu oficerowi w pułku, nie było miejsca na ziemi.

Naładował zabrany z ratusza pistolet. Oddał z niego dwa strzały, jeden do tego głupka Jaskariego, drugi na dachu.

Nikt już o nim nie wiedział.

Mógł spokojnie szukać Doris.


– Co się stało, Indro? – uśmiechnął się Armas. – Masz okropnie triumfującą minę.

Dziewczyna nie mogła złapać tchu. No cóż, kiedy ktoś woli leżenie na kanapie od zajęć ruchowych, nietrudno stracić kondycję.

– Co ty tam masz? – dopytywał się Marco. – Zdjęcia?

Indra pokręciła głową. Przełknęła ślinę, w ustach czuła smak krwi.

– Jedno zdjęcie – wydusiła z siebie. – Zaczekajcie, muszę złapać oddech.

– Czy jest w nim coś szczególnego? – pytał Ram.

Indra z mocą pokiwała głową. Odzyskawszy wreszcie normalne tempo oddechu, zdołała wydusić z siebie coś rozsądnego.

– Pamiętacie, jak fotografowaliśmy się na mostku? Pierwszego dnia?

– No tak – Jori wciąż nie wiedział, o co chodzi. – Masz na myśli ten sielankowy mostek? Kiedy ty i Elena ścigałyście się o to, która z was jest gorszym fotografem?

– Tak, tak, raz pstryknęłyśmy z zakrytym obiektywem, a drugi raz przejechał akurat tamtędy jakiś samochód.

– Tak, pamiętam – powiedział Armas. – Czy to znaczy, że końcowy efekt okazał się taki dobry, że musiałaś przywlec się aż tutaj, żeby nam go pokazać?

– Nie, nie.

Dolgo zdążył wreszcie pozbyć się Heinricha Reussa i dołączył do przyjaciół.

– Co robicie?

– Spójrzcie! – Indra podetknęła zdjęcie pod nos Ramowi i Marcowi. – Przyjrzyjcie się uważnie tej fotografii.

Przyglądać starali się wszyscy.

– Jakiś samochód przejeżdża? – dziwił się Ram.

– Patrzcie w okna samochodu.

Przez chwilę wpatrywali się w zdjęcie.

– Mój ty świecie – jęknął Armas, który zaglądał im przez ramię.

– To przecież Weronika! – wykrzyknął Ram.

– Właśnie, siedzi sobie w jakimś samochodzie – pokiwała głową Indra. – A to było zaledwie kilka minut po tym, jak zniknęła z domu swojej ciotki.

– Rozumiem. – Ram nie posiadał się ze zdumienia. – Pewna jesteś co do pory?

– Najzupełniej – odparła Indra. – Popatrzyliśmy akurat na zegarek, żeby sprawdzić, czy mamy czas na jeszcze jedno zdjęcie, a według raportu dziewczynka już wcześniej została uprowadzona.

– Widzicie, w którym kierunku jedzie? – pytał Jori.

– Oczywiście – rzekł Marco. – Dziecko siedzi sobie na tylnym siedzeniu, nie mając pojęcia, co je czeka.

Ram opuścił fotografię.

– Jeśli masz rację, Indro, a przypuszczam, że tak jest, to co ona, na miłość boską, robi w tym samochodzie?

Загрузка...