6

Bodil nigdy nie interesowała się historią Ludzi Lodu. Nigdy nie pytała o żadnych jej członków, nawet kiedy ktoś w jej obecności ich wspominał. Sama nie pochodziła z tej rodziny, to siostra jej dziadka ze strony matki, Lisbeth, wyszła za mąż za Jonathana Voldena z Ludzi Lodu i to oni stali się potem dziadkami Indry i Mirandy. Kiedy była naprawdę rozgniewana na dziewczyny, zwykła mawiać, że pochodzą z kazirodczego związku, ponieważ ich rodziców łączyło stosunkowo bliskie pokrewieństwo. One jednak się tym nie przejmowały. Były dumne, że mają w żyłach tyle krwi Ludzi Lodu. Bodil życzyła całej rodzinie jak najgorzej i nie była w stanie słuchać, kiedy się o nich rozmawiało.

A oto teraz Indra z promiennym wzrokiem przedstawiała jej tego fantastycznego mężczyznę jako Marca z Ludzi Lodu, co Bodil nie mówiło nic a nic. Komuś lepiej zorientowanemu zadźwięczałyby w głowie ostrzegawcze dzwoneczki. Marco i Ulvar, bliźniaki Sagi z Ludzi Lodu i owego strąconego do otchłani anioła światłości, który później został czarnym aniołem, nie mylić z szatanem czy innym diabłem. Marco okazał się wyjątkowo pięknym połączeniem człowieka i czarnego anioła. Książę Czarnych Sal, a poza tym bardzo samotna istota.

Teraz krewni wzięli go pod swoje opiekuńcze skrzydła, albo odwrotnie? Cała rodzina czuła, że można w jego ręce złożyć wszelkie zmartwienia.

Bodil doznała lekkiego szoku, kiedy witała się z drugim przyjezdnym. Został on jej przedstawiony jako „Móri, Islandczyk”.

O rany boskie, pomyślała. Jej gust kierował się raczej ku salonowym lwom. Uff, Móri stanowczo lepiej pasował do świata Mirandy. Chudy, o hipnotycznych oczach i okropnie zarośnięty. Ma w sobie coś czarodziejskiego, uznała, poza tym był potwornie stary, co najmniej pięćdziesiąt lat, a w ogóle to nie było się czym przejmować. Gdyby nie te taksujące spojrzenia, jakie jej posyłał.

Poczuła, że się rumieni. O co chodzi temu facetowi? Czyżby żywił dla niej współczucie? Czy on ma źle w głowie? Bodil nie jest żadną „biedną dziewczyną”, jak czytała w jego spojrzeniu. Nigdy w całym swoim życiu nie została tak źle oceniona. Miała ochotę rzucić się na niego i wykrzyczeć, że jest najbardziej popularną dziewczyną w swojej paczce, ale on odwrócił się od niej, a poza tym Bodil nie zwykła urządzać scen.

Przy obiedzie ukarała Islandczyka, ignorując go całkowicie, natomiast całą swoją przebiegłość włożyła w to, by pokazać Marcowi, jaką wyjątkową perłę spotkał. Inni jednak byli okropnie irytujący. Wciąż zajmowali jego uwagę jakimś bezsensownym gadaniem. Na przykład opowieściami, że plemiona przedinkaskie w Ameryce Południowej miały tajemnicze miasto z równie tajemniczymi Wrotami. Miasto miało jakoby leżeć nad jeziorem Titicaca w Andach. Kogo obchodzą tego rodzaju sprawy, skoro ona właśnie opowiada o komplementach, jakie mówiono na temat jej głosu, a także o tym, że pewien znany aktor odwrócił się za nią na ulicy?

– Skąd wiesz, że on się odwrócił? – spytała Indra. – Ty też się odwróciłaś?

Od czasu do czasu Bodil miała ochotę udusić tę swoją flegmatyczną kuzynkę.

W końcu po obiedzie znalazła się na chwilę w pobliżu Marca. To przecież jasne, że w tym towarzystwie liczą się tylko oni, Marco i Bodil, wszyscy musieli zdawać sobie z tego sprawę, nawet niesforna Indra.

Bodil zaatakowała natychmiast.

– Ty… nie znasz oczywiście nikogo w naszym mieście – powiedziała swoim najsłodszym głosem. Och, jakie on ma oczy, westchnęła, kiedy w końcu na nią spojrzał i nikt niepowołany im nie przeszkadzał. – Wiesz co, mogłabym ci może przedstawić kilkoro młodzieży w twoim wieku, bo w tym domu mieszkają przeważnie starcy i dzieciaki. Dziś wieczorem wybieram się na przyjęcie i chętnie cię zabiorę.

Marco przyglądał jej się badawczo i w przerażającym momencie doznała wrażenia, że wcale nie patrzy na jej piękną twarz, lecz przenika ją na wylot.

– Dziękuję za zaproszenie… Bodil, bo tak masz na imię, prawda? Ale obiecałem już Mirandzie i Christianowi, że pójdę obejrzeć mokradła tu w pobliżu.

Cholera! Cholera! I jeszcze raz cholera! Jak Miranda może się wpychać między nich? Czy jej się wydaje, że zdoła podbić Marca? Kompletna idiotka, czy ona nie ma oczu? I chce go prowadzić na mokradła! Do jakiego stopnia można być dziecinnym?

– Nie brzmi to specjalnie podniecająco – roześmiała się Bodil. – Ale rozumiem, że nie mogłeś odmówić, kiedy cię prosiła.

– Szczerze mówiąc, to prosił Christian – odparł Marco, jakby go ta rozmowa bawiła.

– W porządku, ale przecież nie zajmie to wam całego wieczoru.

– Zobaczymy – odparł i odszedł do swoich krewnych. – Pomyślę o tym, dziękuję ci bardzo! – rzucił jeszcze przez ramię.

– A ja zadbam, byś naprawdę pomyślał – szepnęła Bodil z zawziętością.

Starsi wycofali się do jadalni, by porozmawiać o tragedii Dolga, natomiast Indra i Miranda miały surowy nakaz trzymać Bodil z daleka. Złościły się z powodu jej obecności, ponieważ też bardzo chciały uczestniczyć w rozmowie, ale nawet prośba do Christiana, by zabrał ją do miasta, nie pomogła. Bodil zamierzała pozostać w pobliżu Marca.

Szczerze mówiąc, zdążyła już zadzwonić do Bitten i kilku innych przyjaciółek, żeby je poinformować iż przyjdzie na przyjęcie w towarzystwie absolutnie fantastycznego wielbiciela, teraz więc zaczynała się poważnie niepokoić. Czas płynął.

Nieszczęsny Christian stawał się coraz bardziej i bardziej przygnębiony. Czy Miranda naprawdę życzy sobie, żeby on się zajmował Bodil? Nie wróżyło to najlepiej. Skoro jednak Bodil nie chciała wyjść, siostry zatrzymywały i jego.

Mimo to Christian czuł się tu absolutnie niepotrzebny. Nie rozumiał tej gry, nie domyślał się, że to śliczna, łagodna Bodil jest niepożądaną osobą, i że dziewczyny bardzo nie chciały siedzieć tu z nią i trzymać ją z daleka od dorosłych i spraw, które roztrząsali.

– Ja naprawdę nie pojmuję, że Marco, taki młody, może tkwić tam i gadać ze starcami – rzekła Bodil, wskazując na drzwi pokoju jadalnego. – My młodzi przecież moglibyśmy się bawić we własnym towarzystwie.

Chyba po raz pierwszy w życiu Bodil łączyła swoją osobę z Indrą i Mirandą.

– A właściwie, to ile on ma łat? – zapytała rozmarzonym głosem, siedząc dekoracyjnie w fotelu.

– Kto? Marco? Sto trzydzieści cztery – powiedziała Indra z brutalną szczerością.

– Ech, to twoje poczucie humoru.

– A może wszyscy wyszlibyśmy do miasta? – zaproponowała Miranda.

Bodil przyglądała się swoim paznokciom.

– Idźcie! Ja zostanę tutaj.

W takim razie oni też nigdzie nie poszli. Atmosfera stawała się coraz cięższa.

Miranda popatrzyła na śliczne paznokcie Bodil, potem na swoje własne i westchnęła. Nigdy ich nie lakierowała, bo zawsze brudziła lakierem także skórę dłoni i trzeba to było potem usuwać, a wtedy zmywacz rozpuszczał też lakier na paznokciach. Kiedy później próbowała pomalować je od nowa, robiły się brzydkie. Nigdy też nie udało jej się wyhodować dłuższych niż kilka milimetrów nad opuszkiem palca, ciągle się jej łamały. Pewnie ma za mało wapnia.

Bogu dzięki, w jadalni rozległo się odsuwanie krzeseł i całe towarzystwo wyszło do salonu.

Bodil pobiegła przejrzeć się w lustrze. Dziewczęta słyszały, jak Nataniel, otwierając drzwi, mówił:

– Niełatwo będzie odnaleźć ślad człowieka, który zaginął w osiemnastym wieku. Nie ma już przecież żadnych świadków, których można by zapytać.

– Dolg nie wiedział, że ja w dalszym ciągu przebywam na Ziemi – odparł Móri. – W przeciwnym razie szukałby mnie i prawdopodobnie by znalazł.

Bodil wróciła i wszyscy umilkli. Większość dorosłych poszła do swoich pokoi.

Marco, ów nieodparcie pociągający mężczyzna, rzekł przyjaźnie:

– Mirando i Christianie, chyba dziś wieczorem nie będziemy mieli czasu na oglądanie mokradeł, ale czy moglibyśmy to zrobić jutro wcześnie rano?

– Tak! – krzyknęła Miranda entuzjastycznie. – To jeszcze lepiej, bo wtedy jest tam wszędzie zatrzęsienie ptaków.

– Właśnie o to mi chodziło.

– Ja mogę też pójść… – zaczęła Bodil, ale przerwał jej Christian.

– Musimy wyjść bardzo wcześnie – powiedział równie podniecony jak Miranda. – Chyba nawet o czwartej.

– Bardzo chętnie – odparł Marco.

Bodil przeniknął dreszcz. O godzinie czwartej? Tak wcześnie nigdy nie wstała. Często natomiast o tej porze jeszcze nie zdążyła się położyć.

Przyszła jej do głowy pewna myśl i powiedziała słodkim głosem:

– W takim razie będziesz miał trochę czasu dla mnie dziś wieczorem, Marco.

Popatrzył na nią jak na kogoś zupełnie obcego.

– Przyjęcie! – musiała mu przypomnieć dość zirytowana.

– Co? Ach, tak, to. Nie, niestety. Musimy jeszcze porozmawiać, a to nam z pewnością zabierze znaczną część wieczoru. Może nawet będziemy musieli wyjść na jakiś czas.

– Pójdę z wami.

Nareszcie Bodil uświadomiła sobie, że robi coś, czego nigdy przedtem nie czyniła. Poluje na mężczyznę. Ona, która dotychczas nie potrzebowała nawet kiwnąć palcem, żeby wzbudzić zainteresowanie. To upokarzające, ale niestety pośpieszyła się z informacją. Zapowiedziała, że przyjdzie na przyjęcie w towarzystwie niezwykłego mężczyzny. Co więc teraz ma zrobić? No cóż, dzień jeszcze nie minął.

– A zresztą nie – mruknęła obojętnie. – Nie mam czasu włóczyć się po mieście, muszę przecież iść na przyjęcie, nie mogę rozczarować moich przyjaciół.

– Nie, bo bez ciebie przecież przyjęcie byłoby do niczego, kochana Bollo – wtrąciła Indra.

Ale Bodil nie pojęła ironii.

– Oczywiście. A poza tym mam na imię Bodil, jeśli można prosić! Christian, pójdziesz ze mną?

Młody chłopak sprawiał wrażenie przestraszonego szczeniaka, któremu rzucono dwie piłeczki i teraz musi wybierać.

– Eee… – zająknął się.

– Idź – zezwoliła Miranda wielkodusznie. – Tylko nie siedź za długo i nie pozwól, żeby Bodil cię uwiodła. Zobaczymy się o czwartej nad ranem.

Chłopak ucieszył się, że postanowiono za niego. Bodil jednak wyglądała na umiarkowanie zadowoloną.

– Nie potrzebuję nikogo uwodzić, a już zwłaszcza Christiana – rzuciła złośliwie, a jej słowa miały oznaczać, że to się już stało. Akurat w tym momencie rozległ się głośny klakson samochodu przed domem. Duża grupa młodzieży krzyczała: „Bodil, Bodil!” Piękna panna rozpromieniła się. Teraz mogła udowodnić, jak bardzo jest popularna. Zwycięstwo było po jej stronie. Desperacko próbowała jeszcze przekonać Marca, by jej towarzyszył, żeby go chociaż na chwilę pokazać, ale on uprzejmie odmówił. W końcu spojrzawszy na niego po raz ostatni pieszczotliwie, opuściła pokój wraz z Christianem jako żałosnym surogatem wielbiciela.

Wszyscy odetchnęli z ulgą.

Marco milczał. Popatrzył tylko na swoje kuzynki i wszyscy troje wybuchnęli stłumionym śmiechem. Rozumieli się nawzajem doskonale.

– Dziękuję, Marco – powiedziała Indra serdecznie. – To była pierwsza porażka w jej życiu.

– Boję się tylko, że ona tego nie zrozumie – wtrąciła Indra.

– Ta cała Bodil jest nieznośna, prawda? – zapytał Marco ze zrozumieniem.

– Ona jest okropna – odparła Indra i dała upust długo tłumionym uczuciom. – Pewnie myślisz, że jesteśmy złośliwe wobec niej, ale kiedy tu przyjechała, przyjęłyśmy ją bardzo serdecznie. Zrobiłyśmy wszystko, żeby się u nas dobrze czuła, przedstawiałyśmy jej naszych przyjaciół i w ogóle… Ona jednak odpłaciła za to obgadywaniem nas za plecami, poza tym zawsze stara się poderwać moich chłopców, a teraz także unicestwić pierwszą nieśmiałą próbę Mirandy. Ona nas jawnie nienawidzi i ciągle nam opowiada, jak to wszyscy ją kochają, jak każdego może sobie owinąć wokół małego palca i w ogóle jaka jest wyjątkowa. W końcu nie mogłyśmy być już dla niej miłe.

Marco wykazał zrozumienie także wtedy, gdy Indra odetchnąwszy z ulgą oznajmiła, że to wielka przyjemność móc poplotkować na temat Bodil. Po prostu psychoterapia.

Zachichotała.

– Widzisz, odkąd stwierdziłyśmy, jak miło jest ją drażnić, nie robimy nic innego.

– Trzeba ci jednak wiedzieć, Marcu, że ją trudno zranić – wtrąciła Miranda. – Wcale nie chcemy robić jej krzywdy, tylko wbić od czasu do czasu kilka szpilek w ten nadmuchany balon. Ona się jednak wcale nie obraża, nie ma poczucia humoru, a tym bardziej autoironii. Uważa, że jej po prostu zazdrościmy i że jesteśmy głupie.

– A ona wspaniała, jak rozumiem – rzekł Marco ze śmiechem. – Ale jeśli wam ulżyło, to może porozmawiamy o czymś bardziej interesującym?

– Oczywiście – roześmiała się Indra. – Na przykład o nas samych.

– Koniecznie – oświadczył Marco z udaną powagą. – Czy wiecie, jak przyjemnie jest żartować i śmiać się razem z bliskimi osobami?

Dziewczyny przestały chichotać.

– W twoim życiu było wiele poważnych spraw, prawda? – zapytała Miranda cicho. – I samotności?

– Tak- potwierdził. – Ale zdaje się, że kolacja gotowa.

Po kolacji wszyscy poszli spać. Podróż była wyczerpująca, a jutro też czekało ich wiele zajęć.

Marco został jeszcze jakiś czas w salonie. Wyszedł na werandę i patrzył na świecący księżyc oraz usiane gwiazdami niebo.

Wkrótce zamknął oczy z wyrazem udręki na twarzy.

Samotność, samotność, myślał. Dokąd się udać, czego ja właściwie chcę? Źle się czuję w Czarnych Salach i równie źle na Ziemi. Dlaczego oni mi to zrobili, dlaczego urodziłem się jako bastard?

Pomogłem Natanielowi w pokonaniu samego zła, nadałem cielesną formę Tengelowi Złemu, to było moje zadanie, ale potem?

Nieśmiertelny? Cóż za straszny los dla kogoś, kto nie pasuje do żadnego miejsca!

Wrota, o których mówi Móri?

Słyszałem już o Wrotach istniejących w jakimś państwie, ale nie pamiętam, w związku z czym to było. Oczywiście, mamy Bramę Słońca nad jeziorem Titicaca i podobno tam znajduje się jakieś tajemnicze przejście do czegoś. Wiem, że istnieją ludzie, którzy widzieli osadę, klasztor i wejście do nieznanego.

Ci ludzie jednak nigdy ponownie nie odnaleźli drogi do tamtego miejsca, chociaż bardzo dokładnie przeszukiwali okolicę północno-wschodnich Andów. Znaleziono czaszki, ogromne, z górskiego kryształu, nieprawdopodobnie lśniące i doskonale ukształtowane, one nie mogły być wykonane ludzkimi rękoma. Ale przecież znajdowały się tam, w pobliżu tak zwanej świątyni. Inni zabrali ze sobą kosztowności z tajemniczego miasta, ale na co to się zdało, skoro nie można ponownie odnaleźć tego miejsca?

I w południowej Ameryce? Czy rzeczywiście trzeba jechać aż tak daleko, by odnaleźć Wrota? Móri chce przez nie przejść, chce spotkać swoich bliskich. Nie opuści jednak świata, dopóki nie dowie się czegoś więcej na temat losu syna Dolga.

Tak więc Marco ma znowu zadanie do wykonania. Musi pomóc Móriemu w poszukiwaniach. Poczuł się lepiej.

I, oczywiście, to fantastyczne móc spotkać znowu żyjących krewnych z Ludzi Lodu! Jacy to wspaniali ludzie! I ci, których już wcześniej poznał, Gabriel, Nataniel i Ellen. I młode pokolenie, córki Gabriela.

Marco uśmiechnął się mimo woli. On i córki Gabriela porozumieli się natychmiast. Żeby się tylko pozbyć tej Bodil, czepiającej się niczym kleszcz!

No nic, jedno jest pewne, na wycieczkę do mokradeł ona się nie wybierze.

Marco cieszył się z tego. Teraz jednak najlepiej będzie spróbować się przespać. Humor znacznie mu się poprawił. Zadanie. Nocna wędrówka do królestwa wodnych ptaków. I bardzo sympatyczni krewni.

Przypomnijmy sobie, jaki to stopień pokrewieństwa nas łączy? On sam jest najbliższy Natanielowi, prawnukowi swego bliźniaczego brata Ulvara. Ellen, Tova oraz Gabriel i jego córki pochodzą z bocznej linii, ale oczywiście wszyscy noszą w sobie czystą krew Ludzi Lodu. Trzeba się jednak cofnąć aż do Cecylii Meiden z Ludzi Lodu, by odnaleźć wspólnego przodka. Marco zaczął rysować na kartce papieru.



Przypomniał sobie, że Tova Jest późnym potomkiem Arva Grippa, a z drugiej strony Sölvego, brata Ingeli Lind.

Schował kartkę do kieszeni. Zanim opuścił werandę na której siedział i odtwarzał fragment ogromnego drzewa genealogicznego Ludzi Lodu, spojrzał na uśpioną dzielnicę willową, skąpaną teraz w blasku księżyca.

Co sobie wtedy myślał o ludziach i ich przyszłości, nie wiadomo. Twarz miał nieprzeniknioną, wszedł do domu i starannie zamknął za sobą drzwi na klucz. To teraz, niestety, konieczne. W 1960 roku, kiedy opuszczał ten świat, można było zostawić drzwi otwarte. Teraz już nie.

Загрузка...