22

Wszyscy bez wyjątku musieli poddać się radykalnemu oczyszczeniu, a następnie rozpoczęli długą kwarantannę bez możliwości komunikowania się z kimkolwiek z Królestwa Światła.

Najgorzej miała się Siska, jedyna pociecha, że mogła przez kratę rozmawiać z Berengarią. Długo musieli też siedzieć w odosobnieniu Jori i Elena, ale nie oszczędzono nikogo, nawet Obcych ani wiewiórki, która przecież nie zbliżyła się do dzikich.

Nikt z nowo przybyłych, Dolg, Miranda ani reszta, nie wiedział, że już po raz drugi tego samego dnia poddani zostali oczyszczaniu. Każdy, kto zjawiał się w Królestwie Światła, musiał przez to przejść, na ogół jednak zabieg odbywał się w czasie podróży, gdy ludzie pogrążali się w hipnotycznym śnie. Tak było z Theresą, Tiril i innymi członkami grupy w roku 1746.

Tsi-Tsungga przeszedł drobiazgowe przesłuchania. Siska też musiała ze szczegółami opowiadać o życiu w swojej ciemnej dolinie.

Młodzi, którzy wywołali całe zamieszanie, nie uniknęli surowych wymówek. Najczęściej jednak Obcy rozmawiali z Markiem i Mórim.

Tiril przeżywała głębokie rozczarowanie, bo ledwo zdążyła przywitać się z mężem i synem, oni natychmiast zostali pozamykani w klatkach, jak to określała.

W końcu jednak kwarantanna dobiegła końca, nikt nie zdradzał objawów choroby, wobec czego pozwolono im wrócić do domów.

Tsi-Tsungga miał zostać odesłany do swoich ruin, ale młodzi protestowali tak gwałtownie i tak szczerze, że w końcu zamieszkał w pobliżu Wschodniej Rzeki, w osadzie Joriego i Jaskariego. Tam też osiedlili się Móri i Dolg, bo właśnie w tej osadzie Tiril miała dom.

Ludzie Lodu woleli mieszkać w Zachodnich Łąkach, czyli w sąsiedztwie rodziców Berengarii i Eleny oraz Oka Nocy. Tam też, u Berengarii, tymczasem ulokowano Siskę.

Strażnicy tak chcieli. Po przykrych doświadczeniach woleli rozdzielić młodych.

Po jakimś czasie zostali zaproszeni do nowo zbudowanego miasteczka, gdzie miała się odbyć podniosła ceremonia.

Miranda zdążyła się już przyzwyczaić do życia w Królestwie Światła. Indra i ojciec byli szczęśliwi, więc ona również. Zresztą kraj był naprawdę wspaniały.

Do stolicy polecieli wygodną gondolą. Widzieli w dole strumienie, pokryte kwieciem wzgórza, niewielkie osady, a w oddali Srebrzysty Las.

Pierwsze, dość dramatyczne spotkanie z Królestwem Światła mogło im dać fałszywe wyobrażenie, ale w miarę upływu czasu ogarniał ich spokój.

Mimo to Mirandę dręczyły wyrzuty sumienia. Siska opowiedziała o swoim plemieniu i innych ludach, jeśli ludożerców można nazywać ludźmi, ale to już inna sprawa. Miranda nie mogła zapomnieć zaciekłych, nienawistnych twarzy istot spoza muru. Ale tamten lud, żyjący w górach, powyżej terenów zamieszkanych przez ludożerców… Nie tylko Siska o nim wspominała, Armas również. To wysocy blondyni, niebezpieczni, ale nie aż tak do gruntu źli, jak te małe bestie. Dużo rozmyślała o istotach, których nigdy nie widziała. Dlaczego zmusza się je do życia w Królestwie Ciemności?

To niesprawiedliwość!

Zdążyła pokochać swój nowy kraj. I wszystkich przyjaciół, owo przyjemne ciepło i światło, które nigdy nie gaśnie.

Kiedyś Indrze przyszła do głowy okropna myśl, co by się, mianowicie, stało, gdyby nagle zaczęło się palić. Albo gdyby cała ta przestrzeń w głębi Ziemi nieoczekiwanie napełniła się wodą? Albo trującymi gazami? Nie ma tu przecież żadnej drogi ucieczki!

Wiadomo, co by się stało, wyjaśnił Armas. Wtedy mieszkańcy musieliby zostać ewakuowani do północnej części kraju. Tam otrzymaliby pomoc.

Północna część. Jedyne zakazane miejsce, do którego młodzi nie dotarli. Co więcej, nie mieli zamiaru się tam wybierać.

Gondola Mirandy wylądowała na rynku nowej osady wspaniale przystrojonej na święto. Znajdowało się tam już mnóstwo ludzi, wyglądało na to, że zaproszono wielu.

Tych z zewnątrz, oczywiście, nie…

Nie, nie wolno nieustannie o tym myśleć! Przynajmniej teraz.

Gabriela z córkami skierowano do odpowiedniego sektora rynku, gdzie spotkali przyjaciół. Przyszli i Ludzie Lodu, i rodzina czarnoksiężnika, wszyscy jak jeden mąż. Chociaż nie, brakowało Dolga. I Marca też. Miranda zobaczyła Tsi-Tsunggę z Czikiem na ramieniu, zwróciła uwagę, że zebrani przyglądają mu się z podziwem. Rzeczywiście bardzo się różnił od innych. W tłumie kręcili się Madragowie, ich jednak tutaj znano i szanowano. Tsi-Tsungga pomachał na powitanie i uśmiechnął się do niej, ale Miranda zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna na niego zbyt długo patrzeć, czuła, iż krew się w niej burzy. Usłyszała, że Indra wzdycha głęboko. Uważaj, siostrzyczko, on nie należy do rodu ludzkiego!

– Zbudowali nową wieżę – rzekł Villemann, ojciec Jaskariego. – I świątynię, najpiękniejszą, jaką widziałem!

– Tak jest – potwierdził jeden z Madragów. – Nigdy osobiście nie byłem w tamtym mieście, ale budowla przypomina do złudzenia opis świątyni Świętego Słońca w starej Lemurii.

Ta nowa była wysoka, piękna, w kolorach złotym i białym. Ustawiono ją równolegle do stołecznego ogromnego „minaretu”, na którym spoczywało najwspanialsze Słońce. I największe. Również nowa świątynia miała wysoką, smukłą wieżę, tylko Słońca na niej nie było.

Nikt z rodziny czarnoksiężnika nigdy nie widział rządzących krajem, wiedziano jedynie, że są niezmiernie starzy. Nagle ze świątyni wyszła grupa kobiet i mężczyzn ubranych na biało. Zatrzymali się na najwyższej, szerokiej części schodów, tworzącej rodzaj podium.

Jeden z mężczyzn, starszy chyba niż sama Ziemia, podszedł do mikrofonu i pozdrowił zgromadzonych. Należał do rodu Lemurów.

– Megafony, które działają – zdziwiła się Indra. – Nieźle. Kiedy ostatnio byłam na Wyspach Kanaryjskich, w megafonach trzeszczało tak okropnie, że nie dosłyszałam informacji i spóźniłam się na samolot.

– Cii! – syknęła Miranda.

Starzec długo mówił o nowej budowli, która dziś zostanie poświęcona. Wzniesiono ją na cześć Słońca i obu szlachetnych kamieni. One dawno temu powróciły do kraju, czekano tylko na tego, który je odnalazł.

Skoro więc mamy takie wspaniałe święto, to zostaną rozdane nagrody i odznaczenia najbardziej zasłużonym, co musi zabrać trochę czasu. Taran zwróciła uwagę, że obecni są również mieszkańcy osady niezadowolonych. Nikt z nich jednak żadnej nagrody nie dostał.

Wyróżniono natomiast wielu członków rodziny czarnoksiężnika, zwłaszcza tych, którzy już od jakiegoś czasu przebywali w Królestwie Światła. I Tsi-Tsunggę… Nie, on żadnego honorowego odznaczenia nie otrzymał, ale ów stary mistrz ceremonii powiedział, że rada postanowiła przyjąć go do tutejszej społeczności. Mimo wszystko jest przecież pół-Lemurem i jako taki nie powinien mieszkać w zrujnowanej twierdzy, odepchnięty nawet przez własnych ziomków. Na wieść o tym jego młodzi przyjaciele wybuchnęli wielką radością.

Zbliżał się główny punkt programu Zanim zacznie się wielkie obżarstwo, czas na uroczystość.

Na górę została wezwana Miranda oraz reszta Ludzi Lodu. Z wyjątkiem Marca, który gdzieś się zapodział. Podziękowano im serdecznie za pomoc w odnalezieniu Móriego, on z Villemannem również został wezwany na podium.

Wtedy właśnie ze świątyni wyszli Dolg z Markiem w towarzystwie trzech Lemurów. Wszyscy nieśli jakieś ciężkie, szczelnie owinięte przedmioty. O Marcu powiedziano, że jest najważniejszą istotą, jaka kiedykolwiek przybyła do Królestwa Światła. „My go znamy” – pisnęła Sassa. Poinformowano też, że Móri i Marco zostali włączeni do rady, a z nimi również Strażnik Góry i Strażnik Słońca, którzy już bardzo długo na to czekali.

– Jezu, ale uroczyście – szepnęła Indra, ocierając ukradkiem kilka łez. – Kto by pomyślał, że ów spokojny Dolg ma aż takie znaczenie?

– Ty chyba o tym wiedziałaś – uśmiechnęła się Miranda.

Dolg, najwyraźniej zawczasu poinstruowany, podszedł do jednego z Lemurów. Zdjął okrycie z tajemniczego przedmiotu i uniósł go w górę. Oczom zebranych ukazał się wielki szafir. Rozległo się westchnienie wielu wzruszonych widzów. Pod dotknięciem Dolga kamień zaczął się iskrzyć i mienić różnymi odcieniami błękitu.

Po chwili Dolg złożył szafir w ręce swego brata, Villemanna. Ten nosił go wiele razy w czasach, gdy żyli jeszcze na Ziemi, teraz więc sprawnie oburącz uniósł klejnot ponad głową.

Dolg podszedł do drugiego Lemura i po chwili został odsłonięty czerwony farangil. Rozbłysło jeszcze silniejsze światło, Miranda miała wrażenie, że słyszy syk, jaki niekiedy towarzyszy błyskawicy, a zebrani zasłaniali oczy.

Kiedy bracia stali obok siebie, unosząc oba szlachetne kamienie, nad ich głowami mieniła się niezwykła feeria barw.

Potem Dolg oddał klejnot Urielowi, który stanął obok Villemanna. Sam Dolg natomiast odsłonił przedmiot spoczywający w rękach trzeciego Lemura.

Wrażenie było kolosalne. Zgromadzeni krzyczeli, rozległ się jeden wspólny szloch, ludzie zakrywali twarze rękami.

– Oto – rzekł najstarszy silnym głosem. – Oto jest Słońce, które my, Lemurowie, mogliśmy wypożyczyć dla naszego miasta na Ziemi. I które musieliśmy pozostawić, kiedy wyruszyliśmy w drogę tutaj. Lemurowie, dzisiaj niosący nasze szlachetne kamienie, to ci sami, którzy zostali na świecie ludzi, by strzec klejnotów. Prosty człowiek, chłopiec jeszcze, uwolnił kamienie i ich strażników. On też znalazł Święte Słońce. Dolg, okryj je teraz!

Taran, siedząca obok Mirandy, szepnęła do Tiril:

– Spójrz, co to kombinuje nasz Tsi-Tsungga?

Miranda spojrzała w jego stronę. Tsi-Tsungga przepychał się przez tłum ku niewielkiej grupie, stojącej obok najważniejszych. Podczas gdy najstarsi ogłaszali, że nowa osada została zbudowana dla księcia Marca, a także dla młodego człowieka o czystym sercu, Dolga, że ma to być rezydencja ich obu, ona widziała tylko tamtą grupę dziwnych stworzeń.

To chyba elfy, te, które sprowadziły tutaj rodzinę czarnoksiężnika. Witały teraz Tsi-Tsunggę z wielkim zaskoczeniem i radością. Miranda stwierdziła, że jest do nich bardzo podobny. On sam podskakiwał ze szczęścia, że nareszcie znalazł krewnych.

Utracisz go, Indro, myślała Miranda, choć sama również czuła się marnie. Zagajnik elfów leży tak daleko od siedzib ludzkich.

Niechętnie wróciła do wydarzeń rozgrywających się na podium. Straciła wiele z przemówienia.

– Ale Dolg nie był sam – mówił najstarszy Lemur. Nieoczekiwanie mówca uśmiechnął się serdecznie. – Wiesz co, Dolg, nasi włoscy przyjaciele z Zachodnich Łąk narzekają na twoje imię. Trudno im je wymawiać, proponują, byś nazywał się Dolgo.

Dolg roześmiał się od ucha do ucha,

– Bardzo chętnie! I tak nikt tego imienia nie rozumie.

– Świetnie! W takim razie od dziś nazywasz się Dolgo! Móri, wielki czarnoksiężniku, czy zechciałbyś podejść do swoich synów? Dziękuję, stań tam! Móri i jego rodzina, stojąca po lewej stronie, pomogła odnaleźć nasze kamienie. Mieli oni jednak potężnych pomocników… – Uczynił zapraszający gest. – Oto właśnie nadchodzą…

– Duchy – wykrztusił Móri. – Moi wytęsknieni przyjaciele! Ale… jakie wy jesteście piękne!

Rzeczywiście, na całą ósemkę przyjemnie było popatrzeć. Nawet Nauczyciel i Duch Zgasłych Nadziei, owe budzące grozę postaci, powróciły do swego pierwotnego wyglądu. Nidhogg nadal był nieco chwiejnym, zielonym cieniem, ale przy tym bardzo pociągającym. Zwierzę, o, Bogu dzięki, całe i zdrowe, beż żadnych ran. Po prostu piękny wilk. Pustkę, prawdę powiedziawszy, nadal ledwo było widać. Przypominająca Nidhogga, leż jakby nierzeczywista, zarazem jednak pełna godności, była wspaniała. Rodzina czarnoksiężnika witała ich radośnie. Nero stojący obok Tiril wył głośno.

– I oto, Dolgo – rzekł starzec. – Oto czas się dopełnił. Teraz nadejdzie ten, który wprowadzi was i skarby do świątyni.

Na podium wyszedł wysoki, dostojny Lemur, śmiejąc się radośnie do młodego człowieka.

– Cień! – wykrzyknął Dolg z zachwytem. – Drogi, stary przyjacielu!

– Żadnych wielkich wzruszeń na razie – śmiał się Cień. – Chodź ze mną!

Długa procesja, cała rada oraz ci, którzy nieśli kamienie, weszła do świątyni. Jeden z Obcych dał znak zgromadzonym, by czekali.

Z zewnątrz widać było windę wznoszącą się na wieżę.

Dolg sam pojawił się na najwyższym podium u szczytu wieży. Tam ponownie odsłonił klejnot, okrycie spadło na podłogę. Potem uniósł roziskrzone, mieniące się złotem, ogromne Słońce ku niebu, a ludzie i inne istoty na jego widok westchnęły z przejęciem, następnie ulokował skarb na przeznaczonym dla niego miejscu, by świecił nad osadą jego i Marca.

Z wnętrza wieży Cień przyglądał mu się pełnym czułości wzrokiem.

– Jak dobrze znowu cię widzieć, mój mały – szeptał, a oczyma duszy widział niedużego chłopca, który płacząc ze strachu i zmęczenia pokonywał największe trudności, by uwolnić pierwszy kamień, szafir, i jego strażniczkę.

Dolgo samotny, wybrany przez duchy, wychowanek Cienia, nadzieja Lemurów i bohater elfów, nareszcie może cieszyć się chwałą, na jaką sobie zasłużył.

Загрузка...