Tymczasem Marco pracował z Mórim. Zebrani byli zdumieni, kiedy ów piękny, młody mężczyzna położył ręce na okropnej ranie w piersi czarnoksiężnika. Widzieli, że wióry i kawałki kory zostały usunięte, a Nataniel zgarnął wszelki brud, i jak w końcu rana się zamknęła jedynie dzięki… „błogosławieństwu” jego kształtnych rąk. Później zamknęła się również rana na plecach, tam gdzie pal przeszedł na wylot i przykuł czarnoksiężnika do ziemi.
Wszystkie zadrapania i mniejsze skaleczenia zostały wyleczone w ten sam sposób. Poszło to bardzo łatwo i nawet Marco niczego nie komentował
– Ty mi również pomagasz, prawda? – uśmiechnął się do Móriego. – Naprawdę jesteś czarnoksiężnikiem.
– Myślę, że jest nas tutaj przynajmniej kilkoro – zauważył Móri sucho, a wszyscy obecni roześmiali się trochę nerwowo.
– No, może, chociaż nie nazwałbym Marca właśnie czarnoksiężnikiem – stwierdził Nataniel. – W jakiś jednak sposób należycie obaj do tej samej branży. Albo, inaczej mówiąc, posiadacie podobne umiejętności.
Panie usunęły się dyskretnie, gdy zdziwiony Móri został przeniesiony do łazienki. Ileż tam było technicznych finezji! Wszystko takie błyszczące i czyste, tyle jasnych barw! Podobały mu się te kolory, a zarazem nie podobały. Sprawiały wrażenie czystości, były jednak zimne i Móri zatęsknił za ciemnym drewnem ze swoich czasów. Bardziej przytulnym. Ale, oczywiście, ten dom nie został jeszcze urządzony, wszystko może się zmienić, nie znał po prostu tej epoki.
Biała piana w wannie przerażała go, lecz nie chciał tego okazywać. Nie musiał się zastanawiać, do czego służy szampon, ponieważ Nataniel umył i wypłukał jego sięgające do ramion włosy najlepiej jak umiał. Dziwne, ale włosy w ciągu tych lat wcale nie urosły, podobnie jak zarost i paznokcie Móriego.
On sam umiał to wyjaśnić.
– Zatrzymałem wszystkie procesy życiowe, zanim pogrążyłem się w letargu.
Nataniel skinął głową.
– Ja też tak zrobiłem wtedy, gdy spędziłem pięć dni i nocy w grobowej krypcie – powiedział.
– Oni z pewnością nie znali się na czarach, ci którzy złożyli cię do grobu, Móri – stwierdził Marco. – W przeciwnym razie mielibyśmy problemy z obudzeniem cię.
Nikt nic nie mówił, ale wszyscy myśleli to samo: że Marco z pewnością poradziłby sobie i z takim kłopotem.
Móri siedział wymyty do czysta, ubrany w zapasową odzież Gabriela, z kawą i kanapkami, którymi poczęstowali go robotnicy. Prace budowlane całkiem zawieszono, wszyscy bowiem chcieli siedzieć w domu i sycić oczy widokiem tego, którego dopiero co uratowali. Zarządzono ogólną przerwę śniadaniową i zebrani po bratersku dzielili się zapasami.
On wziął moją kanapkę z pasztetem, pomyślał jeden z robotników z dumą. Muszę opowiedzieć o tym żonie. Ale czy żona zrozumie? Czy zresztą oni sami dokładnie rozumieli, co się stało? Wielu o mało nie zemdlało od nadmiaru wrażeń. Przytrafiło się bowiem nieprawdopodobnie dużo dziwnych rzeczy. Najpierw ta nieprzyjemna atmosfera poza domem i na skraju lasu. Potem egzorcyści. Następnie ów tajemniczy Marco, który był czymś więcej niż zwyczajnym egzorcystą. Pogrzebany czarnoksiężnik, który leżał z otwartymi oczyma po trwającym dwieście pięćdziesiąt lat uśpieniu. Zabliźnianie jego strasznych ran…
Nie można było mieć za złe niektórym robotnikom, że czasami odchodzili na bok.
Gabriel zapytał Móriego:
– Powiadasz, że zanim pogrążyłeś się w letargu, powstrzymałeś wszystkie procesy życiowe, ale przecież wysyłałeś sygnały już od jakiegoś czasu, prawda? Kiedy ocknąłeś się z transu, czy też z letargu, autohipnozy czy po prostu drzemki, nie wiem, jak to nazwać?
– Jakiś czas temu – odparł Móri. – Najpierw zauważyłem, że ludzie przechodzą obok mojego grobu… I próbowałem skupić na sobie ich uwagę. Ale chyba właśnie to ich przerażało i uciekali.
Peter skinął głową.
– Droga przez las została zapomniana, to prawda. Przed wielu, wielu laty.
– Tak chyba było – przyznał Móri ze smutkiem. Siedział we współczesnym ubraniu Gabriela, przystojny, o obcych rysach, z ciemnymi włosami przetykanymi z rzadka srebrnymi nitkami siwizny, o twarzy bladej niczym śmierć, ale niesłychanie interesującej dzięki swoim bardzo ostrym rysom. No i te głęboko osadzone, płonące oczy… Porażający, ale nieodparcie pociągający widok.
Móri ciągnął swoją opowieść:
– Potem nastał spokój. Ile lat trwał, nie mogę powiedzieć, bo znowu zasnąłem głęboko. Faktem jest, że byłem przekonany, iż chodzi o tygodnie, nie o setki lat! Później jednak wokół mnie znowu zaczęli się kręcić ludzie. To drażniło moje zmysły i próbowałem jakoś ich poinformować o swojej obecności. Próbowałem po prostu wedrzeć się do ich świadomości.
– W końcu ci się to udało – powiedział Peter. – To wtedy władze zaczęły oczyszczać teren i planować budowę osiedla. A kiedy już ten dom został wzniesiony, straszyłeś nas nie na żarty.
Móri uśmiechnął się.
– Niektórzy z was jednak mieli dość rozumu, by moje wołania o pomoc potraktować poważnie.
– To niełatwa sprawa dla współczesnych, trzeźwo myślących ludzi – odparł majster. – Ale bardzo się cieszymy, że postanowiliśmy w końcu wyjaśnić tę tajemnicę.
– Ja również się cieszę, możecie mi wierzyć – uśmiechnął się Móri blado. – I znaleźliście też najlepszą pomoc, jaką mogłem dostać. Nie istnieje na Ziemi nikt taki poza Ludźmi Lodu. Z wyjątkiem mojej rodziny, oczywiście. Ale jej i tak tutaj nie ma.
Na twarzy uratowanego pojawił się wyraz bólu.
– No właśnie, a gdzie są twoi krewni? – zapytała Ellen cicho. – Czy umarli?
– Oni przeszli przez Wrota, Wszyscy, z wyjątkiem Dolga i mnie, ale o tym porozmawiamy później. Teraz moim największym zmartwieniem jest właśnie najstarszy syn, Dolg. Musi się znajdować gdzieś na Ziemi, ponieważ on nie mógł umrzeć.
Miranda, a razem z nią wielu innych, zwróciło uwagę na reakcję Marca, kiedy Móri wspomniał o Wrotach. Ów niezwykły książę Czarnych Sal zmarszczył brwi, jakby szukał w pamięci. On musiał już słyszeć dawniej o Wrotach, pomyślała Miranda. Nie może sobie jednak przypomnieć, kiedy.
Młody Ernst roześmiał się nerwowo, zwracając się do czarnoksiężnika:
– Początkowo myśleliśmy, że jesteś wampirem.
– Nie, wampirem nie jestem – uśmiechnął się Móri ze smutkiem. – Chociaż rycerze tak właśnie myśleli. Jeden Z nich to książę Siebenburgen, książę Valakii i Besarabii, a także hospodar Mołdawii i Transylwanii. Jak więc słyszycie, pochodził z okolic, w których występują wampiry. Nic dziwnego, że przebili mnie tym drewnianym palem. Zostałem również postrzelony przez jednego z rycerzy i dlatego nie mogłem z nimi walczyć. Znalazłeś ranę po kuli, Marco?
– Tak, w nerce. Teraz kula została wyjęta, a rana zabliźniona.
– Dziękuję – uśmiechnął się Móri tak, jakby go to bawiło. – Nie, Ernst, byłbym martwy od dawna, ale kiedyś Anioł Śmierci udzielił mi odroczenia. Wprawdzie tylko do chwili, gdy ponownie znajdę się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. I rzeczywiście, groziło mi ono wtedy w lesie, ale miałem już za sobą doświadczenie ze świętymi kamieniami, które dały mi życie wieczne.
– Pomyślcie, mieć życie wieczne – westchnął Ernst.
Móri spojrzał na niego swymi przenikliwymi oczyma.
– To może się także okazać przekleństwem, mój przyjacielu. Jeśli człowiek utraci swoich najbliższych, to pozostaje mu jedynie ból i pustka. I z tym musi żyć.
Marco w milczeniu skinął głową.
Inni też zrozumieliby z pewnością słowa czarnoksiężnika, gdyby mieli czas poważnie się nad nimi zastanowić.
Święte kamienie. Wrota. Wiele rzeczy nie zostało jeszcze wyjaśnionych. Nie mówiąc już o Czarnych Salach Marca, ale teraz najważniejsza była aktualna sytuacja.
– O, to było pyszne – rzekł Móri, gdy skończył posiłek. Najadł się solidnie, dbał bowiem o to, by przyjąć dary od wszystkich, widział pełne niepokoju spojrzenia, a potem dumę i pełne napięcia oczekiwanie, jak mu będzie smakować.
– Teraz czuję się dużo lepiej, dziękuję wam serdecznie.
Rozpromienili się niczym słońca, od majstra do Mirandy, która też dołożyła się do poczęstunku.
Będziemy musieli poważnie naruszyć fundusz Ludzi Lodu, myślał Gabriel zatroskany. To on odpowiadał za ów fundusz i on wydzielał w ciągu ostatnich lat zasiłki potrzebującym. Czarnoksiężnik nie należał co prawda do Ludzi Lodu, ale zarówno on, jak i Marco powrócili do świata po bardzo długiej nieobecności i musieli mieć z czego żyć.
Zresztą właściwie nie ma powodów do zmartwienia. Fundusz Ludzi Lodu jest spory i po roku 1960 raczej wzrastał, niż się zmniejszał, bowiem większość członków rodu opuściła Ziemię i udała się do miejsca, gdzie pieniądze nie mają znaczenia. Do Czarnych Sal.
– To by była prawdziwa sensacja dla gazet – stwierdził Ernst przejęty. – „Czarnoksiężnik obudzony po dwustu pięćdziesięciu latach”.
– Nie, nie! – wykrzykiwali zebrani, jeden przez drugiego. W końcu głos zabrał Nataniel:
– Ludzie Lodu zawsze pracowali w ciszy, a myślę, że czarnoksiężnik i jego rodzina czynili podobnie. Prowadziliśmy naszą walkę ze złem w imieniu ludzkości, całkowicie poza bieżącymi wydarzeniami. I tak powinno być nadal. Ludzi łatwo przestraszyć i wtedy bez namysłu chwytają za broń na widok czegoś, choćby trochę niezwykłego. Dlatego, myślę, pozaziemskie UFO nie kontaktują się z mieszkańcami Ziemi. Dowództwa wojskowe używają zawsze w takich sytuacjach ciężkiej broni i niszczą wszelkie możliwości bliższego kontaktu. Czy chcecie, żeby Móri stał się sensacją, czymś w rodzaju małpy w klatce, i żeby ani na chwilę nie opuszczali go dziennikarze i inni ciekawscy z całego świata? Życzycie Marcowi podobnego losu?
Nie, oczywiście, nikt o czymś takim nie myślał.
– No, jeśli o mnie chodzi, to umiem unikać przykrych sytuacji – uśmiechnął się Marco dobrotliwie. – Ja po prostu znikam.
Nie, nie, nie możesz tego zrobić, pomyślały jednocześnie Indra i Miranda. To by było tak, jakby dać dziecku cukierek i zaraz potem mu go odebrać.
– Proszę was o zachowanie dyskrecji, na ile to możliwe – ciągnął dalej Nataniel. – Wkrótce opuścimy to miejsce i zatrzemy za sobą ślady. Jeśli chcecie o tym, co się tutaj stało, opowiedzieć w domu, to bardzo proszę, chociaż myślę, że i tak nikt wam nie uwierzy. Obiecajcie jednak, że nie pójdziecie z niczym do gazet!
Rozumieli, o co mu chodzi, i obiecali. A ile odważą się opowiedzieć w domu…? Przecież oni sami ledwo mogli uwierzyć w to, co widzieli.
Najchętniej dowiedzieliby się czegoś więcej o historii obu rodzin, a także o tym, co będzie dalej.
Nataniel wahał się.
– Jesteśmy wam wiele winni – zaczął powoli. – Myślę jednak, że musimy zaczekać. Móri powinien odpocząć, a my wszyscy musimy wrócić do Norwegii najszybciej jak to możliwe… Nie będzie więc czasu. Ale Gabriel, który jest najwybitniejszym znawcą historii Ludzi Lodu, później prześle wam jej skrót. Dobrze?
Gabriel obiecał.
– I dowiecie się też ode mnie, czy odnalazłem syna – dodał Móri. – Wtedy opowiem wam naszą historię. Teraz jednak jestem na tyle niespokojny, że nie mogę tu dłużej zostać. Muszę natychmiast rozpocząć poszukiwania i wyjaśnić, co się z nim stało.
Znakomicie to rozumieli. Móri podziękował robotnikom oraz Peterowi i Jenny raz jeszcze za ich wspaniałą pomoc, po czym razem z Ludźmi Lodu opuścił dom. Zanim jednak odjechali, Móri i Marco obeszli dom i ogród, uwalniając go od wszelkich nieprzyjemnych wibracji. Jenny i Peter mówili później, że nigdy nie czuli tak zdrowej i przyjaznej atmosfery, a robotnicy przyznawali im rację.
Tym sposobem młoda para odzyskała wymarzony dom i teraz tęsknili już tylko, by się do niego wprowadzić.
Spotkanie z miastem było dla Móriego szokiem. Już sama jazda samochodem wstrząsnęła nim do głębi. Nataniel mógł wiele wyczytać z jego twarzy.
– Żałujesz tych wszystkich straconych lat? – zapytał.
– I tak, i nie – uśmiechnął się Móri niepewnie. – Któż nie pragnie zajrzeć w przyszłość? Nie, ja myślałem o duchach powietrza i wody. One to przewidziały. Zanieczyszczenia. Dobrze, że w odpowiednim czasie opuściły Ziemię!
– Ty naturalnie nie masz pojęcia, jak się potoczyły losy członków twojej rodziny?
– Najmniejszego. Żywię tylko szczerą nadzieję, że jest im dobrze. I że zdołam znaleźć do nich drogę. Inne Wrota. Miało ich przecież istnieć wiele. Strasznie tęsknię za bliskimi. Teraz jednak liczy się tylko Dolg.
Towarzyszący mu ludzie wiele rozmyślali o owych Wrotach, nie chcieli jednak na razie dręczyć Móriego pytaniami. Opowie im, co wie, kiedy nadejdzie taki czas.
Móri nieustannie był wystawiany na nowe próby. Budownictwo. Jakie obce, takie jakieś kanciaste i… brzydkie! Ubrania ludzi, sposób zachowania, wszystko.
Potrząsał głową na widok długich damskich spodni. Niektóre panie nosiły zresztą spodnie sięgające im zaledwie do pół uda. No a spódnice! Nawet stare kobiety ubierały się w spódnice do kolan. Panie w jego rodzinie używały do końskiej jazdy długich spodni i to szokowało ludzi, których spotykały, ale coś takiego? To przekracza wszelkie granice wyobraźni.
A jak brzydko ubierają się mężczyźni! Nigdy nie widział takiej beznadziejnej szarości i równie paskudnych ubrań, przy tym wszystkie są takie same! Młodzi chłopcy ubierali się nieco jaskrawiej, ale też stereotypowo. Pewnie chodzi o to, by nie wyróżniać się w tłumie.
Nudne. Potwornie nudne i smutne!
Móri uśmiechnął się niepewnie.
– Można by sądzić, że wyspałem się za wszystkie czasy, ale, szczerze mówiąc, bardzo bym potrzebował chwili odpoczynku.
– To są dwie zupełnie różne sprawy – rzekł ze zrozumieniem Marco. – Wiem bardzo dobrze, co odczuwasz. Ja sam niedawno wróciłem do świata po zaledwie trzydziestu pięciu latach, ale też dostrzegam tak wiele nowego, że kręci mi się w głowie. Czuję się całkiem wyrzucony poza margines.
– Właśnie tak – uśmiechał się Móri. – Jeśli już nic więcej, to chciałbym chociaż przez chwilę poleżeć na boku.
Tak więc Nataniel musiał zamówić jeszcze jeden pokój w hotelu i kiedy przekonali się, że Móriemu niczego nie brakuje, opuścili go, by odpoczął przez kilka godzin. Marco mieszkał w pokoju obok, więc gdyby Móri czegoś potrzebował, wystarczy, że zawoła.
Kiedy czarnoksiężnik został sam, najpierw uważnie obejrzał pokój. Znajdowało się w nim tyle rzeczy, których nie rozumiał, a bardzo nie chciał się wygłupić. Najlepiej więc sprawdzić wszystko na własną rękę. Wymknął się na korytarz i dalej do wielkich sal. Największe jego zainteresowanie budziło oświetlenie elektryczne. Kontakty znajdowały się na ścianach. O telewizorze nie wiedział nic, najpierw sądził, że to jakaś odmiana lustra, ale nie odważył się go dotknąć. Opiekacz do chleba w sali jadalnej był czymś kompletnie niepojętym…
Na korytarzu minęła go pokojówka i Móri z wielkim szacunkiem jej się ukłonił. Ona patrzyła na niego obojętnie.
Błazen, pomyślała. Takich najlepiej się wystrzegać.
W pokoju Móri rozebrał się i wślizgnął z największą przyjemnością do pięknej, chłodnej pościeli. Na nocnym stoliku stał jakiś dziwny aparat. To telefon, powiedział Nataniel, nie wyjaśniając dokładniej. Móri postanowił go nie dotykać.
Następnego dnia wypadła niedziela, więc w domu Petera i Jenny nie pracowano. Co prawda Nataniel i jego przyjaciele zamierzali jak najszybciej wrócić do Norwegii, ale wciąż nie opuszczał ich niepokój. Czuli, że nie wszystko jeszcze zostało załatwione tutaj, w Västergötland, a kiedy Móri spotkał Gabriela i Mirandę na hotelowym tarasie już o szóstej rano, wiedział, że wszyscy myślą to samo, co on. Marco przyszedł chwilę potem i Miranda wyruszyła obudzić Nataniela i Ellen. Niepotrzebnie, ponieważ oni też już wstali. Nawet Indra upierała się im towarzyszyć. Rany boskie, jęknęła Miranda, a Gabriel podzielał jej przerażenie.
Ciągnęła ich stara droga przez las. Móri pokazał im, gdzie musieli popasać rycerze zakonni. Teraz okolica wyglądała zupełnie inaczej, było więcej drzew, i to innych gatunków, wierzył jednak, że znajdzie to miejsce.
– Co oni do ciebie mówili, Móri? – zapytał Gabriel. – Co ci odpowiedzieli, kiedy pytałeś, co zrobili z Dolgiem? „Czarnoksiężnik żyje. On leży w…” Czy nie tak to brzmiało?
– Owszem, to prawda. Ale nie dokończyli informacji, bo ktoś im przerwał.
– „Leży w…” – zastanawiała się Ellen. – W czym może leżeć człowiek przy leśnej drodze? W krzakach, nie, to nie o to chodziło. W szałasie? Pod kamiennym usypiskiem, podobnie jak ty?
– Nie zdążyliby usypać w tak krótkim czasie drugiego stosu kamieni. A żadnych szałasów w pobliżu nie widziałem.
– Może w rozpadlinie – zastanawiał się Marco.
Móri myślał przez chwilę.
– O ile pamiętam, w tej okolicy nie było żadnych rozpadlin. A poza tym on z pewnością już tam nie leży. Musiał opuścić las dawno, dawno temu.
Widoki na odnalezienie Dolga rysowały się marne. Po chwili zaczęli się oddalać od tego, co kiedyś stanowiło drogę ciągnącą się przez pół Szwecji.
Po jakimś czasie Nataniel powiedział:
– Masz rację, Móri, nie ma tutaj żadnych rozpadlin. A co u ciebie, Marco? Nie wyczuwasz niczego?
Szlachetny człowiek zmarszczył czoło.
– Gdybym tylko mógł dotknąć czegoś, co należało do Dolga, poszukiwania byłyby łatwiejsze. Chodzi mi o to, żeby dotknąć miejsca, przez które przechodził lub w którym leżał, ale tutaj niczego takiego nie znajduję.
Móri sprawiał wrażenie głęboko zawiedzionego.
– Uważasz, że jego tu nie było?
– Tego nie powiedziałem. Nie zostawił tylko na ziemi żadnych śladów ani niczego w tym rodzaju.
Popatrzyli po sobie zdumieni.
– Albo więc nigdy tędy nie przechodził – rzekła Ellen – albo też wyjechał stąd konno.
Marco skinął głową.
– Właśnie tak. I to jest najtrudniejsze. Ale mamy na razie wczesny ranek. Nie damy za wygraną, Móri. Odnajdziemy jakieś ślady, niezależnie od tego, jak niemożliwe się to wydaje.
– Dziękuję – szepnął czarnoksiężnik.
Wrócili do domu i dopiero teraz uświadomili sobie, jak daleko na zachód odeszli.
To Indra wygłosiła teorię, o której wszyscy chyba pomyśleli, ale w zamieszaniu nikt nie wprowadził jej w życie.
– Załóżmy, że rycerz powiedział coś takiego: „On leży w rozpadlinie”.
– Tak? – zapytał Nataniel. – Masz jakiś pomysł?
Indra jęknęła.
– Jest stanowczo za wcześnie na trzeźwe myślenie, ale jeśli oni złożyliby go w rozpadlinie, to przecież nie wracaliby na popas?
Wszyscy spoglądali na nią pytająco. W oczach niektórych pojawił się błysk, który mógł oznaczać: „aha”.
– Zastanawiam się więc, dlaczego przez cały czas szukaliśmy od zachodniej strony – rzekła Indra.
– Ponieważ prawdopodobnie on pojechał dalej tą właśnie drogą – odparła Miranda. – Ale masz rację, droga siostro, chyba jest tak, jak nieustannie powtarzasz: w tobie skupiła się inteligencja rodziny.
– Tyle tylko, że ona za wszelką cenę stara się to ukryć – wtrącił Gabriel cierpko. – Brawo, Indro, tak prostą sprawę powinniśmy wszyscy natychmiast zrozumieć.
Inni kiwali głowami.
– Dobrze, że jest ktoś z nami, kto zachował rozsądek – uśmiechnął się Marco, a Indra gotowa była za ten uśmiech oddać życie.
Później wzdęli kurs na wschód. I tam znaleźli rozpadlinę.
Marco zszedł na dół. Inni czekali w oddaleniu, rozumieli bowiem, że musi się skoncentrować. Nic jeszcze nie zostało ustalone, teoria Indry mogła być błędna, poza tym mogły istnieć także inne rozpadliny.
Wkrótce jednak Marco wyszedł na górę.
– On tutaj był – oznajmił krótko. – Dokąd właściwie wiedzie ta droga? Wydaje mi się, że na zachód.
Móri jako jedyny mógł mu na to odpowiedzieć.
– Sądzę, że droga idzie ku morzu i że wcześniej czy później rozdzieli się na dwoje. Północna odnoga prowadzi do Norwegii.
– To brzmi prawdopodobnie, ale takim starym duktem nie możemy jechać samochodem… Musimy więc skierować się na ten objazd ku zachodowi.
W oczach Móriego pojawił się nowy żar, tym razem ze szczęścia, że Marco wyczuwał obecność Dolga. Był to ogromny krok naprzód. Mieli teraz jakiś ślad, za którym mogli podążać. Hotel został opłacony, bagaże znajdowały się w samochodach.
Uświadomili sobie, że zaszli już tak daleko na zachód, iż wkrótce wyjdą z lasu. Dalej natomiast rozciągały się równiny i tam będzie pewnie łatwiej podążać starą drogą, być może nawet jechać samochodem.
Rzeczywistość okazała się jednak dużo gorsza. Droga, która graniczyła z rozległymi polami, często po prostu została zaorana. Odnajdywali ją zwykle po krótkich poszukiwaniach, problem polegał jednak na tym, że Marco za każdym razem musiał sprawdzać, czy Dolg tutaj był. W ogóle wszystko przypominało jedną wielką zgadywankę, także to, czy Dolg podążył ku zachodowi.
Optymizm Móriego przygasał. Poszukiwania pochłaniały potwornie dużo czasu. Dzień powoli mijał.
W końcu dotarli na rozstaje, gdzie droga kierowała się ku Norwegii. Odnaleźli ją bez trudu. Najwyraźniej Dolg zsiadał tutaj z konia.
Marco poszukiwał. Próbował swoimi wrażliwymi zmysłami odtworzyć scenę, która rozegrała się w tym miejscu przed dwustu pięćdziesięciu laty. Naprawdę niełatwe zadanie.
W końcu uniósł głowę.
– On leżał tutaj na ziemi – wyjaśnił. – I nie był sam. Wyczuwam ślady jeszcze dwóch mężczyzn. Stali przy nim po obu stronach. Wciąż się poruszali, Dolg jednak nie.
Móri jęknął cicho.
– Rycerze – szepnął. – Książę i ten drugi musieli wieźć Dolga związanego, przerzuconego przez koński grzbiet…
– Tak to rzeczywiście wygląda – potwierdził Marco.
– Ale dlaczego? Co oni chcieli z nim zrobić?
– Potrafisz określić, Marco, w którą stronę stąd pojechali? – zapytał Nataniel.
– Na zachód – odparł tamten bez wahania. – Ku morzu.
– Czego tam szukali? – zdziwiła się Ellen.
– Prawdopodobnie chcieli znaleźć jakiś statek udający się na południe – stwierdził Móri przygnębiony.
A zatem marne widoki. Wyruszyli jednak w dwa samochody, Nataniela i Gabriela, i mieli wiele szczęścia, odkryli bowiem, że na miejscu starej drogi została wybudowana nowa. Zyskali więc bardzo na czasie, choć Marco mimo wszystko wysiadał raz po raz i podejmował kolejne próby odszukania śladów Dolga. To oczywiście łatwiej powiedzieć, niż zrobić, dopóki bowiem rycerze siedzieli na koniach, Marco niczego nie wyczuwał. A trzeba było naprawdę szczęśliwego trafu, żeby zatrzymywać się właśnie w tych miejscach, w których rycerze popasali.
Droga doprowadziła ich do Uddevalla, a tymczasem Marco nie odnalazł żadnych nowych śladów.
– Czy wtedy to miasto już istniało? – zapytała Miranda.
– Oczywiście – odrzekł Móri. – Uddevalla była za moich czasów głównym miastem handlowym Szwecji, do którego zawijały statki z całego świata.
Przeprowadzili, rzecz jasna, drobiazgowe poszukiwania statku, który wypłynął z Uddevalla w roku 1746. Nie było to jednak proste zadanie. Rejestry portowe okazały się bardzo powściągliwe i zawierały mnóstwo luk. W końcu musieli zrezygnować i odjechali na północ, w stronę Norwegii. Móri był wycieńczony i zmęczony, wszyscy inni musieli wracać do domu, każde z innego powodu.
Nie czuli się jednak całkiem przygnębieni. Uważali, że mimo wszystko dotarli przynajmniej do połowy drogi.