W końcu przemoczeni i dygoczący z zimna wyszli z Drekagil.
– Och, jak dobrze będzie teraz wsiąść do samochodu i włożyć na siebie suche i ciepłe ubranie – rozmarzyła się Indra.
– Powinniśmy też coś zjeść – dodał Nataniel. – Minęło sporo czasu od ostatniego posiłku.
Właściwie nie mieli nic w ustach od śniadania, nawet o tym nie myśleli. Na zewnątrz jednak nie dostrzegli żadnego samochodu, żadnego wytęsknionego jeepa ani Addiego.
– O Boże, a jeśli te dranie go uprowadziły? – jęknęła Ellen.
W tym samym momencie odetchnęli z ulgą. Niezwykły jeep wytoczył się na drogę w najwyższych regionach Askji. Rzucili się na wyścigi, żeby jak najszybciej znaleźć się w ciepłym wnętrzu pojazdu.
– Już się baliśmy, że uciekłeś od nas – zażartował Gabriel, gdy znaleźli się na swoich miejscach.
– Przecież powiedziałem, że będę trzymał straż w ukryciu – odparł Addi spokojnie. – Ale nikogo tu nie było. No i jak poszło?
– Znakomicie – poinformował Móri. – Teraz jedziemy do Gjáin.
– Gjáin? No to niezły kawałek. A nie powinniśmy przedtem czegoś zjeść? Najpierw wrócimy tam, gdzie do tej pory stałem, skąd widać wszystko, co się porusza w promieniu wielu kilometrów, ale nas nikt nie zobaczy.
W jakiś czas później ruszyli znowu w drogę. Rozgrzani, w suchych ubraniach i najedzeni.
Addi przeczesał palcami swoje kręcone, szpakowate włosy.
– Wyszło trochę głupio – powiedział. – Powinniśmy pojechać na lewo. Przez Gäsavatnaleid. Na południe od Askji i dalej na Sprengisandur, jeśli mamy dotrzeć do Gjáin. Ale po pierwsze, nie przepadam za tamtą drogą. Okropnie się na niej niszczą samochody i trzeba jechać niemal cały dzień, a po drugie, obiecałem policji, że spotkamy się z nimi około Herdhubreidharlindhir, oddamy im narkotyki a wy złożycie dodatkowe wyjaśnienia. To zaś oznacza, że musimy zawrócić i jechać po własnych śladach.
– No to jedziemy – zdecydował Móri – W końcu przecież nam się nie śpieszy. A podróż tędy była bardzo przyjemna.
– Wprawdzie ciekawiej jest poruszać się po nowych drogach, ale my przecież nie podróżujemy dla pięknych widoków – przyznała Indra. – A poza tym można się zdrzemnąć w samochodzie.
Tak też zrobili.
Nie dotarli jednak do Herdhubreidharlindhir. Wielkie, otwarte pola lawowe sforsowali bez trudu, kiedy jednak znaleźli się w ciasnym przejściu między skałami, na drodze z głębokimi koleinami i wysokimi krawędziami, zostali zatrzymani.
W poprzek drogi stał jeep, obok zaś czekali na nich dwaj uzbrojeni po zęby mężczyźni.
W eleganckim hotelu w Reykjaviku Bodil próbowała zabijać czas, flirtując z bogatymi, wytwornymi turystami i zmieniając co godzina swoje piękne, zgodne z najnowszą modą ubrania.
Niecierpliwiła się, prawdę powiedziawszy, była wściekła. Bodil potrzebowała pieniędzy, mnóstwa pieniędzy, by móc prowadzić życie na takim poziomie, do jakiego, w swoim przekonaniu, miała święte prawo. Ojciec jest skąpy, nie zdoła z niego wydusić więcej niż dotychczas. Z wuja Gabriela również nie, to głupi i naiwny człowiek, łatwo go oszukać, a poza tym do szaleństwa w niej zakochany, niestety, jeśli chodzi o pieniądze, to źródło już się wyczerpało. Kiedy więc urodziwy Holender, Piet, przyszedł do niej z propozycją w związku z jej podróżą na Islandię, nadstawiła uszu. Spotkali się w jakimś lokalu w Oslo i żadna ze stron nie miała wątpliwości, że to drugie próbowało zarówno kokainy, jak i innych środków, bo przecież wszyscy tak robią, to bardzo eleganckie i nowoczesne. Piet i jego francuski kompan obiecali Bodil okrągłą sumkę, co więcej, wręczyli nawet zaliczkę, i to niemałą, tak że mogła sobie kupić odpowiednie ubrania na wyjazd do Reykjaviku. Towar. Ona miałaby go przemycić? Nie, nie, dziękuję! To zrobi ktoś inny!
Indra. Indra, ta najgłupsza i najbardziej tępa dziewczyna.
Czyż Bodil mogła przewidzieć, że sprawy tak się poplączą już na lotnisku w Keflavik? Czy mogła coś poradzić na to, że ci idioci bezpośrednio z lotniska chcieli wyruszyć na pustkowia, nie zatrzymując się najpierw w hotelu w Reykjaviku? Zrobiła co mogła, by dostać płaszcz przeciwdeszczowy Indry, ale wszystko się przeciwko niej sprzysięgło, biedna Bodil, a teraz Piet i jego kompan odważyli się na nią krzyczeć! Piet może sobie iść do diabła, Marco jest dużo przystojniejszy. Marco, który oczywiście ukrywa swoją miłość do niej w tajemnicy przed całą grupą. Ona jednak wie na pewno, że jest w niej śmiertelnie zakochany, czyż mogło być inaczej?
Piet skontaktował się z piracką firmą, która woziła jeepami turystów. Przekonał nawet kierowcę, by zadzwonił do Addiego i wypytał, dokąd wybierają się Norwegowie. Po czym Piet pożyczył jeepa i obaj z koleżką wyruszyli w drogę. Próbowali zmusić Bodil, by im towarzyszyła, ale ona za nic nie chciała. Przecież zrobiła już swoje, narażając i życie, i opinię dla ich podejrzanych interesów, lecz także z powodu tej okrągłej sumki, którą jej obiecali, choć o tym wolała nie wspominać.
Od ich wyjazdu minęło już kilka dni Czyżby odebrali towar i uciekli, nie płacąc jej?
Nie, tego zrobić nie mogli. Wiedzieli przecież, że Bodil może pójść na policję i opowiedzieć o sprawie.
No nareszcie, ktoś puka do drzwi, to z pewnością oni.
Poszła otworzyć. Bogu dzięki, nareszcie skończy się siedzenie w tej norze i wyczekiwanie.
Gdy Bodil zobaczyła na korytarzu dwóch policjantów, w pierwszej chwili chciała zatrzasnąć drzwi z powrotem i zamknąć je na klucz, ale to by było zbyt głupie. Uśmiechnęła się zatem do gości swoim najpiękniejszym, najbardziej zdumionym uśmiechem.
Sprawa nie wyglądała dobrze. Policjanci przyszli, by ją zabrać na komisariat. Ale dlaczego, dopytywała się przewracając do nich oczyma, wiedziała, że mężczyznom trudno się oprzeć jej uroczemu spojrzeniu, więc czemu z policjantami miałoby być inaczej? Mają przecież w spodniach to samo, co każdy chłop.
Przemyt narkotyków? Ależ to kompletna pomyłka, proszę wejść i przeszukać pokój, cóż wy sobie myślicie?
Policjanci wyjaśnili, że narkotyki zostały już odnalezione i opieczętowane.
Przecież Bodil nie ma z tym nic wspólnego, to Indra, która…
Wsypała się sama.
Policjanci wyrazili zdziwienie. Jak to, wiedziała o przemycie tego rodzaju towaru i nie zawiadomiła policji? Nie posiadając się z wściekłości, Bodil musiała przejść przez hotelowy westybul prowadzona przez dwóch policjantów a wszyscy gapili się na nią. Nic jej nie pomogło to, że dobrowolnie opowiedziała o Piecie i jego francuskim kumplu. Nie, nie wie, gdzie oni się teraz znajdują, i w ogóle nie ma nic wspólnego z tą sprawą.
Drzwi do celi zamknęły się za nią z trzaskiem. Za nią, Bodil, jedną z największych piękności Oslo, która mogłaby zostać Miss Świata, gdyby nie czepiali się tych jakichś nędznych paru centymetrów, i która potrafiła owinąć sobie wokół palca najwyżej postawionych mężczyzn w kraju. Ale z pewnością Marco pojawi się wkrótce i wybawi ją z nieszczęścia.
Och, do jakiej okropnej nory trafiła! Jak tu śmierdzi! Szczerze mówiąc, zapach był przyjemny, a cała cela klinicznie czysta, Bodil jednak powoli wpadała w histerię. Słyszała wrzaski innych aresztantów, może jakieś przekleństwa gdzieś niedaleko. To nie byli Islandczycy. Słowa brzmiały podobnie do skandynawskich, ale grube ściany przepuszczały tylko niezrozumiałe dźwięki.
I tutaj ona ma zostać! Zdążyła się już powołać na wysoką pozycję ojca, który bardzo wiele może, ale na nikim nie zrobiło to wrażenia. Do celi wprowadziła ją policjantka, bo pewnie się bali, że mężczyznę mogłaby uwieść! Och, jakie to niesprawiedliwe! Jak ci wstrętni ludzie mogli zrobić taką krzywdę Bodil?
Ale dostaną za swoje! Kiedy tylko wszyscy jej adoratorzy dowiedzą się, jaka niesprawiedliwość ją spotkała, zjawią się tu z odsieczą. Naturalnie pierwszy przyjedzie Marco. Natomiast Indra zostanie uwięziona za przemyt, bo to przecież jej wina. Gdyby się tak nie upierała, oddała swoją torbę i płaszcz przeciwdeszczowy, nic złego by się nie zdarzyło,
To po prostu okropne!
Piet i jego koleżka czuli się bardzo pewni siebie, stojąc oparci o bok jeepa, każdy z pistoletem maszynowym w rękach. Długo i powoli wymieniali magazynki, zdawało im się chyba, że są kimś w rodzaju Arnolda Schwarzeneggera i mają władzę nad światem. Norwegowie mogą mieć pretensje do siebie samych, dotychczas Piet i Francuz próbowali odebrać swój towar podstępem, bez rozgłosu. W końcu jednak wpadli w desperację. Deszcz zaczął już padać, dziewczyna musiała znaleźć paczkę w swoim płaszczu, żadne prośby więc nie pomogą.
Teraz należało działać szybko i skutecznie. Piet liczył na to, ze tamci dobrowolnie oddadzą narkotyki. Chciał ich tylko postraszyć tym pistoletem, było ich zbyt wielu, by powystrzelać wszystkich, narobiłoby to za dużo hałasu. Piet i jego przyjaciele woleli działać po cichu, w ten sposób można bez przeszkód funkcjonować przez długi czas.
Ale broń, ukradziona z jakichś magazynów wojskowych, teraz została wymierzona w samochód.
Piet był wściekły sam na siebie. Uwierzył, że zawrócił w głowie tej idiotce Bodil i że ona gotowa jest zrobić dla niego wszystko, że jest taką samą awanturnicą jak on. Tymczasem nie. Tchórzliwie przełożyła narkotyki do bagażu kogoś innego i oto skutki. Wszystkie próby odzyskania towaru spaliły na panewce.
No, ale teraz mają Norwegów w kleszczach.
– Co robimy? – zapytał Addi.
– Po prostu ich rozjedź – poradziła Indra.
Addi rozejrzał się po okolicy. Nie mógłby tutaj zawrócić, a przecież gdyby chciał ich staranować, musiałby mieć co najmniej sto metrów na wzięcie rozpędu. Tymczasem tamci dwaj zdążyliby ich powystrzelać, w każdym razie kompletnie zniszczyć samochód.
Marco i Móri wymienili spojrzenia. Po czym obaj skinęli głowami.
– Pozwólcie, że my się tym zajmiemy – poprosił Marco.
– Ale przecież nie możecie…! – zawołała Ellen, gdy obaj wstali i wysiedli z samochodu. – Nataniel, zrób coś, powstrzymaj ich!
– Dadzą sobie radę – uspokoił ją mąż.
Miranda zaciskała dłonie na oparciu fotela przed sobą. To się nie może dobrze skończyć, myślała. Oni obaj posiadają magiczną siłę, ale co to znaczy w zestawieniu z pistoletem maszynowym?
– Zawsze tak jest, kiedy społeczeństwo wyzbywa się zasad – mruknęła.
– Tylko nie zaczynaj znowu – jęknęła Indra.
Addi już miał wyskoczyć z samochodu i powstrzymać dwóch swoich pasażerów, by nie zrobili jakiegoś głupstwa. Już trzymał rękę na klamce, ale nie ruszył się z miejsca. Co się tam dzieje?
Kiedy wysiedli, Móri powiedział do Marca: „Ty zajmij się blondynem, a ja tym drugim” i Marco skinął głową.
Ruszyli do akcji.
Addi widział i słyszał co nieco na temat możliwości tych dwóch, ale za to będą chyba musieli zapłacić.
Ani Piet, ani Francuz nie pojmowali niczego. Zdążyli tylko pomyśleć: Oni nie wyglądają jak normalni ludzie, żaden z nich. Co ten starszy zrobił nam w Námaskardh? Dlaczego ani Piet, ani ja nie mogliśmy wstać z błota?
Ale… Teraz, przeciwko pistoletom maszynowym, nie mają żadnych szans.
Zdążyli już unieść broń, najpierw ostrzegawczo, ale jeśli ci dwaj ciemnowłosi faceci podejdą bliżej, to zobaczą.
Młodszy, niebywale przystojny mężczyzna uniósł lekko dłoń i pistolet wypadł Piętowi z rąk, po czym poleciał do obcego. W następnym momencie tamten przestrzelił koło jeepa i powietrze uchodziło z sykiem. Tymczasem stało się coś z pistoletem Francuza. Piet nie widział tego, bo zajęty był swoimi sprawami, poza tym tamto go nie dotyczyło. Ale Francuz zobaczył ni stąd, ni zowąd, że stoi oto i trzyma w dłoniach wijącego się węża. Odrzucił go z dzikim wrzaskiem. Pistolet upadł na ziemię i niezależnie od tego, jak bardzo Francuz starał się go podnieść, nie był w stanie się schylić, ręce miał sparaliżowane, podobnie jak i wolę. Humor mu się nie poprawił, gdy spostrzegł, że młodszy z obcych mierzy do nich z pistoletu Pieta. Okropnie to wszystko denerwujące!
Żeby nie powiedzieć groźne!
– Addi, masz coś, czym moglibyśmy ich związać? – zawołał młodszy.
Szofer wielkiego jeepa sprawiał wrażenie równie oniemiałego jak przemytnicy, teraz jednak wysiadł z samochodu i ze swojej skrzyni z narzędziami przyniósł długą linę.
Gdyby Piet i Francuz trochę lepiej znali się na ludziach, powinni by zrozumieć, że pistolet maszynowy nie jest dla tamtych niebezpieczny. Oni jednak oceniali innych według swoich zasad.
Piet był bliski furii Wszystko poszło nie tak, jak trzeba. Nie zdążyli nawet zapytać o swój towar, w ogóle niczego nie zdążyli, i stoją oto z otwartymi gębami jak idioci, nie protestując przeciwko niczemu!
Ale co mogliby zrobić?
Zemsta, to jedyne, o czym Piet myślał. Myślał jeszcze o tym, jak odzyskać swój milionowej wartości majątek, który nadal znajdował się w rękach Norwegów.
Posyłał im w duszy wiązanki straszliwych przekleństw.
– Dzwonię po policję – szepnął Addi do Marca.
– Świetnie. I powiedz Natanielowi oraz Gabrielowi, by tymczasem związali porządnie tamtych drani.
W jakiś czas potem mogli odjechać, zostawiając przemytników z dala od ich samochodu, który Addi z pomocą pasażerów zdołał odsunąć na bok tak, by jego superjeep mógł przejechać.
– Mam nadzieję, że deszcz znowu lunie! – zawołała Miranda do związanych handlarzy. – To bardzo dobrze robi na suszę.
Pełne wściekłości przekleństwa w jakimś obcym języku były jedyną odpowiedzią.
Przyjechała karetka policyjna i musieli złożyć raport o całej sprawie oraz przekazać narkotyki, na które Piet spoglądał wygłodniałym wzrokiem. Trudno rozstrzygnąć, czy sam był uzależniony, czy też żałował straconych milionów. Policja pochwaliła Norwegów za nieocenioną pomoc, zwłaszcza za ostatni wyczyn. Pokonać i związać dwóch uzbrojonych po zęby drani, to prawie niewiarygodne. Policjanci poinformowali ich także, iż Bodil została aresztowana.
Indra i Miranda westchnęły nie bez złośliwości „Bogu dzięki”.