17

Ellen ukucnęła obok swojej wnuczki Alice, nazywanej Sassą.

– Kochanie moje, taka jesteś słodka – powiedziała ze łzami w oczach, ponieważ widziała pod pokrytą bliznami skórą tę twarzyczkę, którą mała miała niegdyś, zaglądała w głąb samotnej i nieszczęśliwej dziecięcej duszyczki. – Ja jestem twoja babcia, Ellen, i tęskniłam za tobą zawsze. Chciałam cię znowu zobaczyć i lepiej poznać.

Mała nie odpowiedziała nic, była przestraszona, lecz nie usposobiona wrogo. Ellen wstała.

– A to jest dziadek, ma na imię Nataniel. Twój tata był bardzo do niego podobny.

W dalszym ciągu żadnej odpowiedzi. Dziewczynka wciąż odwracała twarz, zasłaniała ją rączką albo włosami.

– Dobrze ci było u Tovy? – zapytała Ellen.

Mała skinęła kilka razy głową.

– Kot ma na imię Hubert Ambrozja, bo Tova nie wiedziała, czy to kotek, czy kotka – mruknęła nieśmiało.

Niedawno Tova uznała, że ma obowiązek zająć się tym kociakiem, choć nie miała czasu na pielęgnowanie zwierząt, wciąż bowiem wiele podróżowała. Ellen wiedziała, że Alice przywiązała się do kotka, jakby istniała między nimi jakaś więź. Dwie samotne dusze.

– Tova mówi, że możesz zabrać Huberta Ambrozję. Będziesz przez jakiś czas mieszkała teraz u nas, z czego my się strasznie cieszymy, i chętnie udzielimy gościny również kotkowi. Zobaczysz, że wszystko znakomicie się ułoży.

Dziewczynka pobiegła i spod stołu, gdzie się bawił, wyciągnęła kociaka. Buzia jej się rozjaśniła w groteskowym, krzywym uśmiechu i Ellen patrzyła na to z krwawiącym sercem. Zaczęła się zastanawiać nad przyszłością. Jeśli Sassa ma mieszkać u nas przez dłuższy czas, a Bóg mi świadkiem, że niczego bardziej nie pragnę, to dla niej oznacza to również nową szkołę i prawdopodobnie nowe upokorzenia.

Nikt, nawet ktoś obdarzony najlepszą wolą, nie mógł przecież powiedzieć, że buzia dziewczynki jest pociągająca. Była słodkim dzieckiem, ale z pewnością przyjdzie jej wiele wycierpieć. Może nawet przez całe życie, bo lekarze zrobili już co mogli. Połatali skórę małej najlepiej, jak umieli. Ale to nie wystarczy.

Dziewczynka bawiła się z kotem, a Ellen i Nataniel spoglądali na siebie ze smutkiem.

– Powinniśmy byli porozmawiać z Markiem – powiedział w końcu Nataniel, wyrażając myśl obojga. – On mógłby coś na to poradzić. Teraz jednak jest za późno.

– Nie tylko na to jest za późno – westchnęła Ellen. – Natanielu, wiele ostatnio myślałam…

– Ja też. Powinniśmy byli pójść z nimi!

Popatrzyli na dziecko. Wiedzieli, że nigdy nie będą pewni, czy mogą zatrzymać Alice na dłużej, nowa miłość jej kapryśnej matki może się skończyć, a wtedy z pewnością… chociaż Tova opowiadała im o okropnym chłodzie uczuciowym, z jakim matka odnosiła się do dziecka.

Nigdy nie będą czuć się bezpiecznie.

Gdyby tak mogli odejść z Mórim, Dolgiem i Markiem… oraz z dziewczynką?

Ta myśl coraz bardziej i bardziej dojrzewała w ich umysłach od chwili, gdy spotkali wnuczkę. Nikt nie miał pojęcia, jak ułoży się w przyszłości życie dziecka.

Ale przepadło. Teraz najważniejsze już się stało, trzej mężczyźni prawdopodobnie sforsowali Wrota i znajdowali się na tej swojej ziemi obiecanej, o której właściwie nikt niczego pewnego nie wiedział. Nic poza tym, że jest to cudowne miejsce, w którym mogą odpocząć ludzie źle potraktowani przez los.

Tacy jak Sassa. Albo jak oni sami. Oni bowiem utracili w sposób mniej lub bardziej tragiczny dwoje dzieci. Co teraz mogło ich jeszcze wiązać z Ziemią?

Z drugiej jednak strony, co znajduje się za Wrotami? I gdzie w ogóle leży to tak zwane idealne królestwo?

Ale niezależnie od tego, jak wiele Ellen i Nataniel się zastanawiali, to żadnemu nigdy nie przyszłoby do głowy, że Móri lub Dolg kłamią. Ich opowiadanie było po prostu fantastyczne, chociaż członkowie Ludzi Lodu nie takie fantastyczne rzeczy widywali.

Oboje gorzko żałowali, że nie poprosili tamtych o chwilę zwłoki, żeby mogli pojechać po wnuczkę i wrócić.

Wtedy jednak nie wiedzieli, jak bardzo dramatyczna jest jej sytuacja.


W domu Gabriela Indra leżała na swoim wygodnym łóżku otoczona wszystkimi niezbędnymi rzeczami, a mimo to złościła się jak nigdy przedtem.

Co z nią zrobiła ta podróż po Islandii? Tam na tej szarpanej wichrami wyspie na Atlantyku Indra wciąż była w ruchu. Pokonywała piechotą znaczne odległości i czuła, jak reaguje na to jej ciało, rozkoszowała się uczuciem, że mięśnie nóg pracują, oddychała lekko i swobodnie. Kiedy wróciła na swoje dobre, stare śmieci, poczuła się okropnie.

Może nawet więcej. Zaczęła żałować, że nie postąpiła tak, jak Miranda. Nie została jeszcze parę dni. Nie pojechała z Addim do Kverkfjöll, nie porozmawiała jeszcze trochę z Markiem i Mórim, a zwłaszcza z Dolgiem, z którym, szczerze powiedziawszy, zdążyła zamienić ledwie parę słów.

Przyszła jej do głowy pewna myśl i mimo prób nie mogła się od niej uwolnić: co by to było, gdyby mogła pójść wraz z tymi trzema niezwykłymi mężczyznami w głąb lodowca? Co by Miranda na to powiedziała? Nie, co tam Miranda, najważniejsze okazało się to, że Indra coraz częściej myślała, iż powinna była wraz z tamtymi niezwykłymi mężczyznami dojść do Wrót i może, może nawet je przekroczyć…

Nie mogła jednak sprawić ojcu takiego bólu.

Choć przecież ojciec ma jeszcze Mirandę.

Inna sprawa, czy ona sama byłaby w stanie opuścić ojca i siostrę na zawsze.

Jakie to wszystko skomplikowane! Biedny ojciec, cierpiał tak wiele. Nie mogła od niego odjechać w ten sposób.

Indra nie miała pojęcia, że podobne myśli krążą w głowie Gabriela. On także uważał, oczywiście, że nie wolno mu opuścić córek, ale przecież byłoby czymś wspaniałym zobaczyć ów tajemniczy świat po tamtej stronie mistycznych Wrót. No tak, ale teraz na wszystko za późno. Nigdy już nie porozmawia z Markiem, nigdy też nie spotka wspaniałego Móriego ani Dolga. To zasmucało Gabriela do głębi.

Miał nadzieję, że Addi zaopiekuje się dobrze jego młodszą córką, wsadzi ją do samolotu tak, by we właściwym czasie wróciła do domu.

Niech to licho, jakie dziwne myśli wzbudzili w nim tamci trzej tajemniczy mężczyźni! Myśli, których w żaden sposób nie umiał się pozbyć.

Ale jest za późno, za późno. Uświadamiał to sobie bez uczucia ulgi. Wprost przeciwnie.


Za nimi, w ogromnej grocie, którą dopiero co opuścili, sufit został mocno ściśnięty z dwóch stron, w wyniku czego obluzował się ogromny blok lodu i spadł wprost do wrzącej sadzawki. Syk i hałas powstał taki, że wędrowcom o mało nie popękały bębenki w uszach, a gęsty dym siarkowy z hukiem napływał do korytarza tuż za nimi.

Uciekali w śmiertelnym strachu. Ślizgali się po lodzie, wpadli do gorącej rzeki, jakoś się z niej wydostali, pomagali sobie nawzajem wspinać się na wysokie zwały lodu i w końcu znaleźli bezpieczne schronienie, gdzie dymiąca masa, posuwająca się za nimi, nie mogła ich dosięgnąć. Okazało się jednak, że dotarli do końca drogi. Przejście było zasypane dokładnie tak, jak się spodziewali.

Marco wezwał Addiego przez radio.

– Wpadliśmy w pułapkę – powiedział spokojnie, by nie straszyć kierowcy. – Ale potrwa to tylko chwilę. Nie potrzebujemy pomocy, damy sobie radę sami, wyjdziemy stąd. Wyjdziemy na zawsze, zrezygnowaliśmy już z poszukiwania Wrót, to teraz zupełnie bez sensu. Tak, mieliśmy tu kilka eksplozji i zawałów, ale znajdujemy się w bezpiecznym miejscu. Musimy się tylko przedrzeć przez jeden z korytarzy.

Rany boskie, myślała Miranda, a serce tłukło jej się w piersi z przerażenia. „Tylko przedrzeć się przez jeden z korytarzy?” To przecież niemożliwe, do diabła, nigdy stąd nie wyjdziemy.

Potężny grzmot gdzieś daleko za nimi przestraszył ją tak, że była bliska utraty zmysłów.

Marco zakończył rozmowę.

– Właśnie tutaj jesteśmy bezpieczni – rzekł do swoich przyjaciół. – Lodowa skała ochroni nas przed tym, co się dzieje dalej pod lodowcem. Ale lodowa ściana po tamtej stronie, te bloki, które spadły na dół…? Tak, coś musimy z nimi zrobić, co wy na to, panowie czarnoksiężnicy?

Móri i Dolg potrząsali głowami.

– Tym razem nie pomogą żadne czarodziejskie runy – westchnął Móri. – Dolg, czy nie mógłbyś wezwać na pomoc Starca? A może elfy?

Dolg zastanawiał się przez chwilę.

– Nie sądzę. Musicie wiedzieć, że nigdy nie opuściłem ani na chwilę Gjáin, w związku z czym pojęcia nie mam, jak się ich wzywa. Uratowali mnie kiedyś w Drekagil, ale przyszli do mnie z własnej inicjatywy. Teraz wypuścili mnie na zawsze, już do nich nie należę, więc nie sądzę, żeby…

– Tak – potwierdził Marco. – Dolg ma rację, nie możemy wymagać od elfów, by przesunęły setki ton lodu.

– Może znajdziemy jakąś szczelinę w innym miejscu? – zastanawiała się Miranda. – I może uda nam się ją poszerzyć.

Marco skinął głową.

– Już obejrzałem najsłabsze punkty w tej ścianie na prawo. Ale z tyłu za nią leży jeszcze jeden lodowy blok.

Stał długo pogrążony w myślach.

– Mógłbym może…

– Co byś może mógł? – zapytali, gdy milczał zbyt długo.

Marco przeczesał palcami swoje krucze włosy.

– Co prawda zrezygnowałem z moich spraw w Salach. Pożegnałem się ze wszystkimi, ale mam tam kilkoro wiernych przyjaciół. Między innymi te dwa anioły, które zjawiły się owej nocy, gdy nasza matka urodziła Ulvara i mnie, pomogły małemu Henningowi, a naszą matkę zabrały do Sal. One mogłyby nam pewnie udzielić jakiejś rady.

– Niedokładnie zrozumiałem – rzekł Móri. – Ty sam jesteś księciem Czarnych Sal, a tymczasem zwykłe anioły mają większą władzę niż ty?

Marco uśmiechnął się łagodnie. Był tak urzekająco piękny, że w oczach Mirandy pojawiły się łzy.

– Ja jestem na pół człowiekiem – przypomniał Marco.

– Czarne anioły posiadają znacznie większe siły niż ja. Ale jednak zawsze bardzo mnie szanowały. Nie wiem tylko… – zawahał się na chwilę. – Nie wiem, czy mam prawo pytać o radę, skoro nie należę już do Sal?

Po krótkiej przerwie, gdy starali się ocenić sytuację, Dolg wyszeptał:

– Myślę, że powinieneś spróbować, Marco.

Książę przyglądał mu się niezgłębionym wzrokiem. Ci dwaj mieli tak podobne charaktery, że nikt nie wątpił, iż połączy ich wieczna przyjaźń. Marco skinął głową.

Odwrócił się i zebrani widzieli już tylko jego niezwykle zgrabne i proste plecy. Stał przez chwilę pogrążony w głębokiej koncentracji i kompletnym milczeniu.

Reszta czekała.

W końcu opuścił ręce i ponowne odwrócił ku towarzyszom.

– Nawiązałem kontakt z tymi dwoma, o których wspominałem, Pojęcia nie mam, co się teraz stanie.

Miranda, może odrobinę bluźnierczo, pomyślała, dlaczego nie zdecydował się nawiązać kontaktu bezpośrednio z ojcem, który z pewnością potrafi dokonać o wiele więcej niż jego słudzy. Odpowiedź znała jednak z kronik Ludzi Lodu. Ojciec, ów upadły anioł światłości, nie miał prawa opuszczać Czarnych Sal częściej niż raz na sto lat. I do następnej takiej okazji należało jeszcze bardzo długo czekać. Czarnym aniołom mógł jednak zlecać pełnienie różnych misji na Ziemi i często z tego korzystał.

– Teraz pozostaje nam tylko mieć nadzieję – westchnął Marco. – Jeśli się jednak nic nie zdarzy, to marny nasz los.

– Czy naprawdę niczego nie możemy zrobić? – zastanawiał się Móri. – Może spróbujmy topić lód? Kawałek po kawałku.

– Chętnie – zgodził się Marco, popatrzywszy na masy lodu otaczające ich ze wszystkich stron. – Lepsze to niż bezczynne czekanie.

– Patrzcie, jeden mniejszy blok wbił się tam, w wąskie przejście. Gdybyśmy tak zdołali…

Nie, to wszystko jest po prostu beznadziejne.


Na zewnątrz, w pogrążonym w gęstej mgle świecie, Addi wrócił do swego jeepa. Nastawił się na długie czekanie. Głos Marca nie brzmiał zbyt przekonująco, gdy oznajmiał, że muszą sforsować jedno trudne przejście, skoro jednak Addi obiecał, że zaczeka, to zaczeka, żeby nie wiem co. Powiedzieli, że nie potrzebują pomocy, więc trudno. Okaże się z czasem.

Wezwał raz jeszcze Marca i dowiedział się, że na razie wszystko w porządku. Wkrótce będą chyba na zewnątrz.

Właśnie owo „chyba” zaniepokoiło Addiego.

Usiadł wygodnie. Ze swego miejsca miał widok na wejście do lodowych pieczar.

Dziwne, jaki się poczuł zmęczony! I mgła zaczęła gęstnieć. Stało się to nagle, stwierdził po prostu, że nie widzi już wejścia.

Powieki mu opadały, walczył, żeby nie zamykać oczu. Chyba nigdy w życiu nie odczuwał takiego zmęczenia i senności. Jakby gdzieś w głębi głowy słyszał nieoczekiwane w tym miejscu odgłosy, potężny szum czy też łopot wielkich ptasich skrzydeł. Przez ułamek sekundy wydawało mu się nawet, że widzi dwa ogromne, czarne ptaki opadające w pewnej odległości od niego na śnieg, ale to tylko jakieś senne widzenie, bo kiedy następnym razem udało mu się unieść powieki, otaczała go wyłącznie mlecznobiała mgła

Addi dał za wygraną i pogrążył się w głębokim śnie.


– Są tutaj – szepnął Marco. – Są po tamtej stronie zawału.

Miranda zdjęła z lodu przemarznięte, zsiniałe palce.

Na powierzchni został ledwie widoczny odcisk. Zauważyła, że mężczyźni zdołali wyżłobić głębsze ślady, ale nawet gdyby kontynuowali, to w takim tempie i tak musieliby spędzić w lodach całe życie.

Usłyszeli kilka słów w nieznanym języku i Marco natychmiast odpowiedział tak samo. Reszta nie rozumiała nic.

– Proszą, byśmy się cofnęli odrobinę – objaśnił Marco. – Musimy stać daleko od lodu, zamykającego przejście.

Nie bardzo ich zachwycała perspektywa cofania się ku wnętrzu lodowca i odsunęli się tylko tyle, ile to niezbędne. Potem zatrzymali się i czekali. Miranda nie pojmowała, co się ma stać, aż nagle musiała uskoczyć w bok przed potężną kaskadą wody, wydobywającą się z korytarza i walącą ku rzece.

Przybysze stopili lodowy blok! W jednej krótkiej chwili, jednym dotykiem czy tylko rozkazem, nie umiałaby powiedzieć, stopili przeszkodę zamykającą przejście.

Kiedy woda spłynęła, czwórka wędrowców zdecydowała się ruszyć z miejsca.

Przejście było otwarte i… Miranda nie mogła uwierzyć własnym oczom.

Stali w nim dwaj przybysze, dwie potężne, czarne sylwetki o ogromnych czarnych skrzydłach. Spoglądali na ludzi z poważnymi twarzami, surowymi, a mimo to niezwykle pociągającymi.

Uśmiechnęli się do Marca, który pospieszył ich witać i dziękować za ocalenie. Potem nowo przybyli zwrócili się do Mirandy, która drgnęła gwałtownie, nie spodziewała się, że będzie przedmiotem ich zainteresowania. Dygnęła niczym mała dziewczynka, kiedy podeszli bliżej.

Jeden odezwał się bezbłędną norweszczyzną:

– Twój przodek, Henning, stał się w młodości bardzo dobrym przybranym ojcem osieroconych bliźniaków, Marca i Ulvara, Mirando. W Czarnych Salach nigdy nie będzie to zapomniane. Dlatego z życzliwością patrzymy teraz na ciebie, jak zresztą zawsze na twoich krewnych.

– Dź… dziękuję – wykrztusiła, z wdzięcznością myśląc o prapradziadku Henningu.

Anioły spojrzały teraz na Móriego i jego syna.

– Czarnoksiężnik z Islandii. Przybrany syn elfów. To dla nas wielki zaszczyt, że możemy was powitać.

– Cały honor po naszej stronie – wtrącił Móri i zarówno on, jak i jego syn skłonili się w najgłębszym szacunku. – Najserdeczniej dziękujemy, iż zechcieliście przyjść nam na ratunek.

– Dlaczego jednak właśnie tutaj szukacie Wrót do Królestwa Światła? – zapytał jeden z aniołów wyraźnie rozbawiony. – Czy naprawdę musicie wybierać najtrudniejszą drogę?

Królestwo Światła? To świetnie brzmi. Bardzo obiecująco w każdym razie.

– Nie znaliśmy innej, wasza wysokość – wytłumaczył Móri.

– Marco, Marco – zwrócił się anioł ze śmiechem do przyjaciela. – Dlaczego nie zapytałeś nas?

– Co? Naprawdę znacie tę drogę? – zawołali jeden przez drugiego Marco i Móri, a Marco przypomniał sobie, że istotnie, kiedyś już słyszał o istnieniu Wrót.

– Bardzo dobrze znamy owo Królestwo i wiemy, że można do niego dojść na wiele sposobów.

– Wskażcie chociaż jeden! Najodpowiedniejszy dla nas – poprosił Móri.

– Ach, opowiada się tyle legend o Królestwie Światła! Nie ma ono żadnych powiązań z Czarnymi Salami, mimo to świetnie wiemy, jak się tam dostać. Wyjdźmy jednak na zewnątrz, nie podobają mi się te trzaski w lodowym stropie…

Miranda podzielała jego niepokój. Lód pękał i trzeszczał przejmująco ponad ich głowami. Ruszyli więc w stronę wyjścia, posuwali się bardzo wolno, droga bowiem okazała się niezwykle trudna. Miranda trzymała się blisko jednego z czarnych aniołów, a grupa towarzyszy, idąca obok drugiego, wyglądała, jej zdaniem niczym komary lecące za gigantycznym, wspaniałym ptakiem.

Cała grupa trzymała się zresztą blisko siebie nawzajem.

Czarny anioł powiedział:

– Najpewniejsze dla was Wrota znajdują się… Tak, chyba najbezpieczniejsze byłyby Wrota w grotach Adelsbergu.

– To znaczy w grotach Postojny – podpowiedziała mu Miranda.

Marco zmarszczył brwi.

– Ludzie Lodu niechętnie z nich skorzystają, mamy związane z tamtymi grotami bardzo nieprzyjemne wspomnienia. Poza tym w Jugosławii jest wojna.

– Ale Postojna leży w Słowenii – wtrąciła Miranda. – A tam panuje spokój.

Marco potrząsnął głową.

– Nasz zły przodek, Tengel, przez wiele setek lat ukrywał się właśnie tam.

– W takim razie rozumiemy twoje obiekcje – odparł czarny anioł – Wrota Wrót w Andach peruwiańskich leżą zbyt daleko, ale przecież możecie się zdecydować na najbliższe wam, czyli norweskie!

– Co? – zawołali zebrani chórem. – W Norwegii istnieją jakieś Wrota?

– Niezbyt wiele, ale istnieją. Dwoje. Jedne znajdują się w stolicy i mogą wymagać od was wiele trudu i poświęceń. Drugie jeszcze trudniej osiągnąć, bo to wysoko w górach.

– No ale te w Oslo, opowiedzcie o nich coś więcej – prosił Móri.

To brzmiało zbyt pięknie, by mogło być prawdą. Upragnione Wrota aż tak blisko?

Czarny Anioł, rozbawiony ich ożywieniem, powiedział:

– Jeden z kościołów waszego miasta został zbudowany na miejscu dawnej pogańskiej świątyni. To zresztą nic dziwnego, na ogół tak właśnie postępowano, bo od czasów pogańskich wybierano na chwałę Bożą najpiękniejsze miejsca.

Miranda robiła w myślach gorączkowy przegląd kościołów w Oslo. Nie uważała, by lokowano je szczególnie pięknie, na ogół w centrach brudnych dzielnic, w otoczeniu nieładnych budynków. Gdyby to chociaż był Sztokholm, to ona osobiście wybrałaby kościół świętego Engelbrekta. Chociaż dawniej Oslo przecież wyglądało inaczej. Wzgórza, łąki, widok na fiord…

Kiedy czarny anioł wymienił nareszcie, który kościół ma na myśli, zdumiała się. Ten?

No w końcu, czemu nie?

– Dlaczego jednak miałoby być tak trudno dostać się do Wrót?

– Kościoły w Norwegii są nieustannie pozamykane. Podczas nabożeństwa nie wypada wchodzić w takiej sprawie. Można jedynie prosić o pozwolenie zwiedzania świątyni bez przewodnika, ale to także trudne.

Rzeczywiście, anioł ma rację.

– Jak to często bywa – mówił dalej, kiedy przechodzili pod przypominającym niesamowitą firankę nawisem lodowym – w średniowieczu znajdował się tam również klasztor. Nic jednak z niego już nie zostało, klasztor odszedł w niepamięć, podobnie jak pogańska świątynia. Minio to są w kościele drzwi prowadzące do grobowej krypty, a tam znajduje się mur pochodzący z czasów szarych braci. Mnisi wiedzieli, że istnieje tajemnicze przejście, i zamurowali je. Nie chcieli bowiem mieć nic wspólnego z pogańskimi rytuałami, jakie się tu kiedyś dokonywały, ani z owym tajemniczym wejściem, uważali zresztą, że przynosi ono nieszczęście.

Teraz wyjaśnienia podjął drugi anioł:

– Tak jest. Sądzili, że przejście prowadzi do piekła. Gdyby zbadali je dokładnie, znaleźliby coś dokładnie odwrotnego, są to bowiem jedne z Wrót do Królestwa Światła.

– Poganie musieli chyba o tym wiedzieć?

– Oni widzieli jedynie czarną dziurę w ziemi. Wrzucali do niej swoich wrogów.

No, a czarne anioły znają najdrobniejsze nawet szczegóły, pomyślała Miranda, próbując jednocześnie utrzymać równowagę na lodowym bloku. One wiedzą o wszystkim, co kiedykolwiek miało miejsce w czasie i przestrzeni. O wszystkim! Trzeba przyznać, że to trochę przerażająca świadomość.

– A ci wrogowie? – zapytał Dolg. – Gdzie oni się później podziali?

– Większość wrzucano do otworu już po śmierci, więc nie było problemu. Inni umierali w lochach. Niektórzy jednak odnaleźli drogę dalej. Są nawet tacy, którym udało się dotrzeć do Królestwa Światła. Inni, źli z natury, znaleźli się poza jego granicami.

Kiedy wszyscy spoglądali na niego pytająco, wyjaśnił:

– Istnieje również Królestwo Ciemności… Poza granicami Królestwa Światła, do którego dotrzeć jest bardzo trudno. Nawet jeśli uda wam się przekroczyć Wrota, istnieje niebezpieczeństwo, że traficie do państwa Ciemności, które jest o wiele większe. W takim razie powinniście się ze wszystkich sił starać iść dalej, nie poddawać się.

Kolejny daleki grzmot przywołał ich do rzeczywistości.

– Musimy uciekać – westchnął anioł. – Chodźcie, wyprowadzimy was.

– Ale nasz szofer was zobaczy… – zaniepokoił się Móri, kiedy biegli ku wyjściu.

– On śpi. Głęboko. I będzie spał, dopóki go nie obudzimy.

Spieszyli się, ale też posuwali znacznie szybciej niż poprzednio, bowiem dwie nadprzyrodzone istoty usuwały im z drogi wszelkie przeszkody.

Przy samym wyjściu Marco zatrzymał się i głęboko wciągnął powietrze. Mgła opadła, mieli przed sobą rozległy biały krajobraz, w którym widoczne były tylko najwyższe szczyty. Rozpoznawali Askję, Herdhubreidh. Dolg zadrżał.

– To była samotna wędrówka – powiedział cicho.

Inni przytakiwali ze zrozumieniem.

– Moi przyjaciele – zwrócił się Marco dziwnie stanowczym głosem do aniołów. – Od dawna już rozmyślam o pewnej, sprawie.

Tamci czekali w milczeniu, więc ciągnął dalej:

– Otóż, jak wiecie, nie wszyscy członkowie Ludzi Lodu znaleźli sobie miejsce w Czarnych Salach, nie wszyscy czują się tam dobrze. Większość tak, są jednak niespokojne dusze, wciąż bezskutecznie poszukujące przystani.

– Wiemy – uśmiechnął się jeden z aniołów. – Na przykład ty.

– Tak jest. Ale teraz myślę o moich krewnych, Sol, Tengelu Dobrym, Villemo i wielu, wielu innych, Zastanawiam się mianowicie, czy oni nie chcieliby nam towarzyszyć na drugą stronę Wrót.

Czarne anioły popadły w zadumę.

– Porozmawiamy z twoimi kuzynami – oznajmiły po chwili. – Jeśli zechcą iść z wami, nie będzie przeszkód.

– Znakomicie! Dam wam znać, kiedy i skąd wyruszamy.

Przecież Sol i inni zmarli już bardzo dawno temu, chciała zaprotestować Miranda, przypomniała sobie jednak opowiadanie Móriego. W tamtej grupie, w której przekroczyła Wrota jego rodzina, znajdowało się wiele dusz zmarłych i innych nadprzyrodzonych istot.

Podziękowali tedy czarnym aniołom, które natychmiast wzbiły się w niebo i odleciały ku północy.

Ku Dimmuborgir, pomyślała Miranda.

Kiedy ludzie podeszli do jeepa, Addi przeciągnął się i obudził.

– No Bogu dzięki, jesteście – westchnął z ulgą i popatrzył na zegarek. – Dobrze, żeście zrezygnowali z tego pomysłu i tak szybko wyszli na świat.


W drodze powrotnej do cywilizacji Marco zadał czarnoksiężnikowi nieprzyjemne pytanie:

– Czy jesteś pewien, że twoja rodzina i wszyscy wasi przyjaciele dotarli do Królestwa Światła? Że ich droga nie zakończyła się natychmiast po przekroczeniu Wrót? Że nie zginęli? Jesteś tego całkiem pewien?

– Nie jestem – przyznał Móri, – Szczerze mówiąc, nie wiemy nic. Możemy jedynie żywić nadzieję. Powinniśmy mieć prawo zachować wiarę, że wszystko tam skończyło się dobrze, nic innego nam nie pozostaje.

Tylko życie wieczne, pomyślał Marco zgnębiony. Wieczne życie w tęsknocie i żalu.

Następny wieczór spędzili w Reykjaviku, Ponieważ ranny samolot do Oslo startował o jakiejś zupełnie barbarzyńskiej porze, Addi pożegnał się z nimi już teraz, dziękowali mu gorąco za wspaniałą współpracę.

Addi to naprawdę godny szacunku reprezentant świetnej grupy islandzkich przewodników, wożących turystów na dzikie pustkowia.

On również dziękował za wszystko i zapraszał znowu,

Obie strony wiedziały jednak dobrze, że nigdy więcej się nie zobaczą.

Wrota bowiem stanowią granicę pomiędzy dwoma światami.

Jeśli zdołają je odnaleźć…

Загрузка...