Móri nawet nie wiedział, że minęli Gjáin, dolinę elfów, w odległości zaledwie paru kilometrów. Wszystko się tutaj bardzo zmieniło od jego czasów, droga wiodła „po niewłaściwej” stronie Búrfell. Za to, że Móri nie rozpoznawał okolicy, sporą winę ponosiła również Hekla. Wielokrotne wybuchy wulkanu pokryły dolinę lawą i spowodowały zmiany w krajobrazie. Inne wulkany także zrobiły swoje. Jak na przykład Lakagígar, długi łańcuch kraterów, których wybuch Móri niegdyś przewidział. Straszny Lakagígar zmienił znaczne połacie Islandii w pustynię, Najważniejsze było jednak to, że Móri nigdy nie przejeżdżał po tej stronie Búrfell i że Addi, który poza tym był znakomitym przyrodnikiem i potrafił opowiadać niezwykłe historie, nie pomyślał, by wymienić takie nazwy, jak Gjáin i Stöng, zagrody pogrzebane podczas wybuchu Hekli w roku 1104. Jego pasażerowie nigdy tych okolic nie odwiedzali, w związku z czym większość nazw niewiele im mówiła. Tak jak Thingvellir, Geysir i Skálhok. A także Stöng i Gjáin.
No właśnie, pasażerowie. Kilku z nich sprawiało niezwykłe wrażenie. Na przykład ten niewiarygodnie urodziwy młody człowiek, ale najbardziej chyba mężczyzna siedzący na przednim siedzeniu obok kierowcy. Addi nie mógł zrozumieć, co go tak w tym człowieku dziwi i niepokoi. Wiedział wiele o Islandii, wyglądało jednak na to, że nie był tu od bardzo, bardzo wielu lat. Posługiwał się starodawnym językiem i w ogóle był dość milczący. Ktoś z pozostałych wspomniał raz czy drugi coś w rodzaju „odnaleźć twojego syna”? O co im chodzi? Przedtem mówili, że szukają śladów jakiegoś młodzieńca, który zaginął w osiemnastym wieku. Tu musiało więc chodzić o kogoś innego.
Kim właściwie jest ten człowiek, którego nazywają Móri? Móri to przecież określenie pochodzące ze świata islandzkich sag, a oznaczające pewien typ upiora. I rzeczywiście, w tym wysokim, przystojnym mężczyźnie było coś magicznego. Jego czarne włosy i roziskrzone oczy… Wyglądał jak… Wyglądał, jakby go dręczył straszny niepokój. I chociaż skórę miał brązową, ładnie opaloną, a ciało zwinne, robił wrażenie chorego. A może naprawdę jest chory?
Addi umiał jednak zachować dyskrecję. Nigdy nie pytał swoich pasażerów o ich prywatne życie.
Poza tym cała grupa okazała się bardzo sympatyczna, zwłaszcza kiedy pozbyli się w Keflaviku tej nadętej ślicznotki. Pomyśleć, że ona również brałaby udział w wyprawie! Addi zadrżał.
Telefon komórkowy dzwonił często. Niekiedy telefonowała żona Addiego, Anna, która miała mu do przekazania informacje, raz zadzwonił kolega, by dowiedzieć się, jak przebiega podróż, a raz także pracownik służby ratowniczej, w której Addi był jednym z szefów. Na szczęście chodziło tylko o radę, Addi zaś cieszył się, że się nic nie stało i nie musi przerywać tej skądinąd interesującej podróży.
W końcu doszło też do bardzo nieprzyjemnej rozmowy. Ojciec Bodil chciał mówić z Gabrielem, który siedział jednak na ostatnim siedzeniu, więc Nataniel, znajdujący się blisko Addiego, wziął słuchawkę. I usłyszał potok przekleństw i wymyślań. Jak oni mogli zostawić własnemu losowi jego nieszczęsną córkę w takiej dziurze jak Reykjavik, gdzie ona nikogo nie zna, a na miejsce w samolocie do domu trzeba czekać cały tydzień!
Nataniel cieszył się, że to na niego spadła najgorsza złość, a nie na sympatycznego Gabriela. Wyjaśnił krótko, że nikt nie zapraszał Bodil do wyjazdu, i że przejechała tu z własnej inicjatywy, bez odpowiedniego ubrania, a poza tym w samochodzie nie było dla niej miejsca. Wreszcie dodał, że pomiędzy nią a pozostałymi pasażerami panowała nieprzyjemna atmosfera.
Ojciec Bodil przemawiał lodowatym tonem. „Niech się nikt nie waży naruszać dobrego imienia i opinii mojej córki! Bodil nigdy nie popełnia błędów. Chcę natychmiast rozmawiać z Gabrielem!”
„Gabriel, niestety, jest w tej chwili nieosiągalny, ale wszystko mu powtórzę” – zapewnił Nataniel.
„Nigdy nie powinienem był pozwolić mojej wspaniałej córce mieszkać u Gabriela, zniszczą ją tam, to takie wrażliwe dziecko. Ciotka mojej żony nie powinna była wiązać się małżeństwem z tym okropnym rodem, z tymi jakimiś Ludźmi Lodu. I że Gabriel zdecydował się ciągnąć biedne dziecko ze sobą w jakąś straszną podróż…”
„Powinien pan ją zatrzymać, zamiast wyposażać ją w wielkie sumy pieniędzy na luksusowe ubrania, które tutaj do niczego się nie nadają. Byłoby nieodpowiedzialnością z naszej strony zabierać ją na pustkowia…”
„Bodil nie dostała ode mnie żadnych pieniędzy!” – ryknął farmer tak głośno, że Nataniel musiał odsunąć słuchawkę od ucha. – „Ona nawet nie miała czasu, żeby poinformować rodziców o tej głupiej wyprawie. Dlaczego została zaciągnięta na zapomnianą przez Boga i ludzi Islandię w czasie, kiedy mogła być u nas w domu albo cieszyć się słońcem Południa?”
I tak dalej. Nataniel był mocno zirytowany, kiedy nareszcie mógł odłożyć słuchawkę, wysłuchawszy gróźb o policji i innych plagach.
Zreferował rozmowę towarzyszom podróży.
– Powiedzcie mi, dziewczęta – rzekł na koniec. – Czy on swoje pozostałe dzieci też tak ubóstwia?
– Absolutnie nie. Tamtych dwoje ledwie zauważa.
– A jego żona? Kuzynka Gro.
– No, to jest tak zwana elegancka pani. Podziwia swojego dynamicznego męża i pokazuje przyjaciółkom wszystko, co on jej kupuje, żeby wzbudzić zazdrość. I wielbi swoją piękną córkę ponad wszelkie granice. Czołga się przed nią, kiedy Bodil jest w domu, i czuje się gorsza od niej pod każdym względem.
– Czy to nie dziwne? – roześmiała się Ellen. – Bodil jest tego rodzaju osobą, która człowieka okropnie irytuje, ale o której się nie przestaje mówić, nawet kiedy jej już nie ma.
– No właśnie – wtórowała jej Indra. – Bo myślę, że to bardzo przyjemne móc się na kogoś irytować. Oj, zdaje się, że docieramy do Sprengisandur!
Wkrótce potem znaleźli się na drodze do rozległej kamiennej pustyni, na której pierwsi zdobywcy Księżyca trenowali przed wyprawą Apollo.
Tej sprawy z kosmonautami, zdobywcami Księżyca, i satelitami Móri nie rozumiał. Zdawał sobie sprawę, że w ostatnich stuleciach dokonał się nieprawdopodobny postęp techniczny, ale dla jego umysłu było tego zbyt wiele. Trzeba czasu, żeby wszystko do niego dotarło.
Kiedy jechali piaszczystym szlakiem i Móri patrzył na rozległe krajobrazy, szare i bezkresne, poczuł się bardzo źle. Siedzący na tylnych miejscach wzdychali raz po raz z zachwytu nad fantastycznym ogromem i urodą panoramy, ale oni zachwycali się wszystkim, co widzieli. Na przykład kamieniem elfów, który uszanowali budowniczowie drogi, poprowadzili ją wielkim łukiem wokół kamienia, gdzie zgodnie z ludowymi wierzeniami miały się w dawnych czasach ukazywać elfy. Początkowo próbowano usunąć głaz i położyć nawierzchnię zgodnie z planem. Kiedy jednak wszystkie maszyny psuły się w pobliżu miejsca elfów, budowniczowie się rozmyślili. Dzięki temu uzyskano jeszcze jedną atrakcję turystyczną, opowiadał Addi z lekką ironią. Miranda poprosiła, by się zatrzymał, i pobiegła do kamienia, żeby sprawdzić, czy nie ma tam czegoś szczególnego. Żadnego elfa nie zobaczyła, ale to nie odebrało jej wiary w ich istnienie.
Gdyby jeszcze do tej pory nie zdobyła serca Móriego, to z pewnością teraz by do tego doszło. Wytłumaczył jej, że wiele elfów również przekroczyło Wrota, tak bardzo rozczarowało je zachowanie ludzi.
Móri z trudem wytrzymywał na przednim siedzeniu podczas jazdy przez Sprengisandur, więc zamienił się z Markiem. Wolał nie wzbudzać przykrych wspomnień. Inni jednak dostrzegali zróżnicowanie w monotonnym krajobrazie. Mimo to odetchnęli z ulgą, gdy w pewnej odległości zobaczyli Versalir i skręcili w prowadzący tam trakt.
Przewiany wiatrami hotel turystyczny i stacja benzynowa, Addi powiedział jednak, że Versalir to to samo słowo co Versailles.
– Tylko otoczenie inne – uśmiechnął się Gabriel. – Poza tym można się zastanawiać, która nazwa jest starsza. Versalir, co oznacza zmianę pogody, bardzo dobre określenie, jak na takie miejsce, czy też francuska nazwa Versailles, której znaczenia niestety nie znam. Mimo wszystko przyjemnie będzie wziąć prysznic. Jesteśmy w drodze od szóstej rano, kiedy to wyruszyliśmy z domu w Norwegii.
– I kiedy to Indra zdołała obudzić się sama – wtrąciła Miranda. – Niepojęte!
O żadnym luksusie w Versalir nie było mowy, ale też po co komu luksus? Dziewczęta dostały jeden pokój, Nataniel i Ellen drugi, a Gabriel, Marco i Móri zajęli trzeci. Addi załatwił wszystko zawczasu.
Móri nie mógł zasnąć. Słyszał wiatr od Sprengisandur, jak szarpie narożnikami domów i tajemniczo zawodzi. Ów wiatr przynosił ze sobą myśli i wspomnienia, obrazy z przeszłości, w końcu Móri wstał. Mimo że nienawidził kamiennej pustyni, jakaś wewnętrzna siła nakłoniła go do wyjścia. Panowało to samo przyćmione światło jak wtedy, gdy jako mały chłopiec jechał tędy pod strażą ludzi gubernatora. Teraz wszystko pogrążone było w ciszy, jeśli nie liczyć lodowatych porywów wiatru znad pustyni. Jakiś mniejszy jeep ukazał się na tle nieba. Ogromny superjeep Addiego stał przy stacji benzynowej. Parkowało tam już wiele pojazdów, kiedy przyjechali. Wszystkie z napędem na cztery koła.
To, czego Móri się ostatnio nauczył, a trzeba powiedzieć, że chłonął wiedzę o technicznych wynalazkach, sprawiało, że niekiedy zaczynało mu się mieszać w głowie. Będzie potrzebował wiele czasu, by nadrobić opóźnienia. Spojrzał na pustynię po tamtej stronie drogi. -Teraz też was widzę – szepnął. – Widzę wszystkich zmarłych, ludzi i zwierzęta, spoczywających na skraju drogi śmierci. Z tą tylko różnicą, że teraz jest was więcej. Sprengisandur nadal żąda ofiar. Myślę jednak, że dzisiaj nie, dzisiaj do niczego strasznego nie dojdzie.
Móri nie chciał do końca przyznać, że zdążył pokochać ów fantastyczny pojazd Addiego, superjeep. Gdybyśmy już w osiemnastym wieku mogli taki posiadać, to z pewnością wykorzystalibyśmy szansę, myślał, by uspokoić sumienie i przekonać samego siebie, że nie zdradza swojej epoki.
Odszedł daleko od zabudowań, daleko od drogi, niepokój w sercu nie pozwalał mu jeszcze zawrócić. Szedł na pustkowia, które, co może dziwne, nie zostały pokryte lawą, ale zwyczajnymi, drobnymi kamykami i żwirem, tak po prostu. To zresztą zaskoczyło jego współpasażerów, którzy sądzili, że cała Islandia zrobiona jest z lawy.
Addi to dobry człowiek, myślał Móri. Arngrímur Hermannsson, spokojny człowiek koło pięćdziesiątki, barczysty i solidny jak sam islandzki interior, posiadający mnóstwo wiadomości na temat swojego kraju, skuteczny w działaniu, ale z rodzajem natchnienia w spojrzeniu. Świadczy ono, że jego wizje wykraczają daleko poza prowadzenie czterokołowego pojazdu, koszty i ceny. Jeździł po kraju nie tylko po to, by zarabiać pieniądze na turystach, chciał im również dać możliwie jak najwięcej, pokazać im swoją ojczyznę, nauczyć ich czegoś, co zapamiętają na dłużej. Posiadał niewyczerpany zasób wiadomości i historii do opowiadania. O wszystkim. O drzwiach samochodu, które wyrwał wiatr i poniósł na pustynię, o turystach, którzy mimo ostrzeżeń wyprawiają się do centrum kraju swoimi maleńkimi samochodzikami i których często znosi nurt jakiejś rzeki. Ostatnio przydarzyło się to Szwedom albo Niemcom, Addi już nie pamiętał, w każdym razie cudzoziemcy próbowali nakłonić go, by zjechał aż na krawędź strumienia lawy. Addi odmówił, ale turyści uparli się i wyruszyli tam sami. Nie zaszli daleko. Addi z samochodu widział, jak wycofują się tyłem, wyciągając z wysiłkiem nogi i podnosząc je wysoko przy każdym kroku. Kiedy wrócili do samochodu, przy butach nie mieli podeszew. Albo opowieść o człowieku, który otworzył portfel, by za coś zapłacić na pustkowiu. Bardzo się potem spóźnili, bo trzeba czasu, by pozbierać liczne banknoty na rozległych pustaciach.
Addi sam tracił tutaj samochody, skutery śnieżne i inne pojazdy, które topiły się w rzekach, zwłaszcza kiedy zimą wyruszał na akcję ratowniczą. On też należał do grupy, która odnalazła w lodach Grenlandii samolot zaginiony w czasie drugiej wojny światowej, a który leżał niesłychanie głęboko w lodzie. Za pomocą instrumentów i logicznego myślenia Addi i jego ludzie już po wojnie rozwiązali zagadkę generalskiego sztabu aliantów.
O pracy w służbach ratowniczych mówił niewiele. Wspominał tylko o dramatycznych, zabawnych albo szczęśliwych epizodach. Poza tym temat był zdaje się zbyt delikatny.
Na Sprengisandur spotkali paru rowerzystów. To cudzoziemcy, wyjaśnił Addi cierpko. Żaden Islandczyk nie wpadłby na coś tak głupiego.
Móri rozejrzał się wkoło. Zaszedł już zbyt daleko na pustynię, zabudowania stacji turystycznej majaczyły ledwie widoczne w mroku jak mała, ciemna plama w porośniętej wątłą trawą niewielkiej oazie, wokół tego miejsca odpoczynku wędrowców. Zawrócił i ruszył ku zabudowaniom ze wzrokiem wbitym w kamienisty grunt. Spotkanie z przeszłością było dla niego znakomitą terapią.
Terapia, jeszcze jedno nowe słowo, którego musiał się nauczyć.
Na chwilę opuścił go też lęk o los syna Dolga. Nie tylko jednak ten niepokój dręczył go od czasu, kiedy Marco zbudził go znowu do życia. Dojmująca była tęsknota za Tiril i za dwojgiem pozostałych dzieci, radosnych i trochę szalonych bliźniąt: Taran i Villemannem. Początkowo próbował się uspokajać myślą, że z pewnością jest im teraz dobrze, on zaś powinien się koncentrować na odnalezieniu Dolga. Jednak tęsknota za ukochanymi stawała się w miarę upływu czasu coraz trudniejsza do zniesienia. Tiril, wierna towarzyszka życia przez tyle lat, o Boże, jakżeż mu jej brakowało! Nero. Stary, dobry Nero, gdzie on się teraz znajduje? Żyje jeszcze czy…?
Straszna świadomość tego, że życie Dolga i Nera ma się skończyć dokładnie w tym samym momencie, wzbudzała lęk. Gdyby tylko wiedział, czy Nero żyje! Czy rodzina zdołała przeprowadzić psa na drugą stronę tajemniczych Wrót? O Boże, a jeśli musieli go uśmiercić? W takim razie życie Dolga też by się skończyło.
Ale Dolg jest przecież nieśmiertelny!
A może to nieprawda? Nie otrzymali przecież najmniejszego nawet znaku, że Dolg w dalszym ciągu znajduje się na Ziemi. Wprost przeciwnie. Marco, obdarzony niezwykłymi zdolnościami, nie zdołał wyczuć nigdzie jego obecności Jego ślady urwały się w momencie, gdy wsiadł na kuter w Uddevalla w Szwecji dwieście pięćdziesiąt lat temu.
Móri otrząsnął się ze złych myśli. Jeśli nie przestanie wciąż do tego wracać, może stracić rozum. Lepiej skoncentrować się na czysto praktycznych sprawach, na przykład na tym, jak dostać się do Seydhisfjördhur. I dopiero tam zacząć się martwić.
Miranda spała źle. Coś jej przeszkadzało, rzucała się na łóżku gwałtownie, w końcu całkiem się obudziła.
Jakiś cieniutki, intensywny dźwięk rozlegał się tuż przy jej uchu.
Komar. O, do diabła, wieczorem otworzyła okno, ponieważ w pokoju, który zajmowała z Indrą, było duszno. No trudno, teraz musi zadbać, by do środka nie wleciało więcej komarów niż już jest. Czy ma je prosić, by znikały? Chyba tak prosto się tego nie załatwi.
Wstała i zamknęła okno. Zauważyła, że było teraz znacznie szerzej otwarte niż wieczorem. Wieczorem uchyliła je tylko leciutko i nawet podparła, by się za bardzo nie odsunęło. Teraz podpórka zniknęła. Prawdopodobnie sprawił to wiatr.
Noc na dworze była stosunkowo jasna, panował tego rodzaju półmrok, co to człowiek nie wie, czy jeszcze trwa noc, czy już brzask. Ze zdumieniem stwierdziła, że dopiero pierwsza po północy. Islandia leży jednak dużo bardziej na północ niż okolice, do których ona przywykła. Jakiś mężczyzna nadchodził od strony pustyni. Sądząc po wzroście i prostej sylwetce, mógł to być Móri, ale znajdował się zbyt daleko, by mieć zupełną pewność.
Nad Sprengisandur wiał wiatr, od czasu do czasu żałośnie zawodził. W oddali niczym zimny metal połyskiwały małe oczka wodne, krajobraz na otoczonej złą sławą Sprengisandur był bardziej pofałdowany, niż się tego spodziewała.
Wróciła do łóżka, uzbrojona w zwiniętą gazetę do walki z komarami. Miranda kochała wszystkie zwierzęta, nie była jednak całkiem pewna, czy swoim uczuciem obejmuje również komary, budzące po nocach i zostawiające na twarzy brzydkie, czerwone plamy.
Właśnie zaczęła ponownie zasypiać, gdy nagle znowu się ocknęła. Zdawała sobie sprawę, że jej oddech nabierał już sennej głębi i stał się rytmiczny, gdy wyrwał ją z półsnu jakiś hałas. Tym razem to nie komar, a jeśli już, to musiałby być ogromny.
Czy nie doznawała tego uczucia od dłuższego czasu? Uczucia, że w pokoju ktoś jest? Indra, to oczywiste, ale trzeba by wiele, by obudzić tego śpiocha. To coś innego. Ktoś inny…?
Firanki były zaciągnięte i w pokoju panowała ciemność. Kolejny komar usiadł na jej gołym ramieniu, ale nie miała teraz dla niego czasu. Leżała nieruchomo, starała się miarowo oddychać. Na szczęście twarz miała zwróconą w stronę pokoju. W przeciwnym razie mogłyby powstać problemy, a tak widziała bez przeszkód, co się dzieje.
Z cienia przy szafie wyłoniła się jakaś postać. Wysoki mężczyzna pochylił się nad jej bagażem.
Zanim zdołała pomyśleć, czy to mądre, czy głupie, krzyknęła:
– Co ty, do cholery, tu robisz?
Mężczyzna poderwał się na równe nogi, Mirandzie przez głowę przemknęła myśl: „Oto nadeszła nasza ostatnia chwila”, intruz jednak rzucił się do okna i wyskoczył. Dziewczyna, rzecz jasna, obudziła całą gospodę swoimi rozpaczliwymi krzykami, nawet Indra, oszołomiona, usiadła na łóżku. Miranda pobiegła do okna i wyjrzała na zewnątrz, nieproszony gość zdołał tymczasem zniknąć za narożnikiem domu.
Powstał okropny harmider, kierowniczka była roztrzęsiona, wszyscy goście również, a w środku całego zamieszania Móri wrócił do domu. Nie, niczego nie zauważył. Nataniel i Addi oraz kilku innych mężczyzn przeczesywali dokładnie obejście i jeepy. Reszta szukała wewnątrz domu. Niełatwo jest przecież przepaść na tej pustyni tak, żeby nikt niczego nie zauważył, a przede wszystkim nie usłyszał. Samochody stały jednak na swoich miejscach… Wtedy Móri przypomniał sobie jeepa, którego widział w oddali na skraju drogi. Teraz go nie było.
– To żaden z naszych gości – zapewniała kierowniczka. – Jeep musiał tu przyjechać w nocy i zatrzymał się w znacznej odległości od zabudowań. Naprawdę niczego nie rozumiem, nigdy nie miewamy tu złodziei. Islandczycy to honorowy naród.
Ellen nie mogła opanować drżenia.
– Jesteś zbyt nieostrożna, Mirando. Przecież mogłaś zostać zamordowana!
– Chyba nie – zaprotestował Addi. – Przede wszystkim Islandczycy są uczciwym narodem, po drugie zaś w pokoju były dwie dziewczyny, napastnik nie mógł więc ryzykować, że druga narobi wrzasku w pogrążonym w ciszy domu, w którym mieszka tylu ludzi Po trzecie, morderstwo to poważniejsza sprawa niż kradzież, a jak powiedzieliśmy, trudno się stąd wymknąć niezauważonym.
– To brzmi przekonująco. Czy mogłabyś opisać tego mężczyznę, Mirando? – zapytał Nataniel.
– Chyba niezbyt dokładnie, w pokoju było ciemno. Mignęła mi jednak wyraźnie jego sylwetka, kiedy wyskakiwał przez okno. Miał krótkie, kędzierzawe blond włosy i był dość wysoki. Twarzy nie widziałam, nic więcej nie mogę powiedzieć.
– A ubranie?
– Miał na sobie coś ciemnego. Trudno rozróżnić takie szczegóły. Pewne jest tylko, że wszedł do pokoju przez okno.
– Miał pecha, że trafił akurat do was – roześmiał się Gabriel. – Przecież nie macie w swoich bagażach niczego cennego.
Kierowniczka zadzwoniła na policję i poinformowała o wydarzeniach, po czym wszyscy wrócili do łóżek. Dyżurny oficer obiecał postawić patrol przy moście koło Sigalda, elektrowni, którą mijali jadąc do Sprengisandur. Istniało jednak wiele bocznych dróg, poza tym jeep mógł odjechać na północ przez pustynię. Dla pewności ostrzeżono też drugą stację turystyczną w Nýidalur.
Wciąż rozdygotane dziewczyny próbowały ponownie zasnąć, choć zdawały sobie sprawę, że potrzeba na to czasu. Nataniel i Ellen wrócili do siebie. Ona usiadła na krawędzi łóżka, by zdjąć ranne pantofle. W jej ruchach było coś ociężałego, jakaś przykra powolność.
Nataniel wiedział bardzo dobrze, co ją trapi. On też borykał się z tym samym problemem. Mieli dwoje dzieci i oboje właściwie utracili Córka przeprowadziła się do Stanów Zjednoczonych, wyszła tam za mąż, dzieci nie miała i nie zamierzała wrócić do Norwegii. Ona i jej mąż robili kariery w biznesie. Córka nie pokazała się u rodziców już od ośmiu lat mimo ich nieustannych zaproszeń. Ellen i Nataniel wielokrotnie sami chcieli pojechać z wizytą do Kalifornii, zawsze jednak spotykali się z odmową. Akurat teraz bardzo mi to nie pasuje, odpisywała niezmiennie córka.
Nataniel wiedział, dlaczego. Córka mianowicie opowiedziała swemu mężowi co nieco o Ludziach Lodu, a on oznajmił, że „żadni szarlatani ani inne hokus-pokus nie przekroczą jego progu”. Należał do pewnej chrześcijańskiej sekty fundamentalistycznej. Rygorysta, człowiek bardzo lubiący pieniądze.
Gdyby córka była nieszczęśliwa, Ellen i Nataniel działaliby bardziej zdecydowanie, ale nic takiego nie wynikało z jej rzadkich listów i jeszcze bardziej sporadycznych telefonicznych rozmów. Najwyraźniej zerwała ze swoim norweskim życiem, Ellen zaś była kobietą łagodną i nie chciała się mieszać do nie swoich spraw. Ale cierpiała nieustannie.
Sprawy syna ułożyły się tragicznie. Jeszcze w czasie studiów ożenił się ze swoją koleżanką. Przez pierwsze lata wiodło im się świetnie, urodziła się córeczka, która teraz ma dwanaście lat. Potem jednak w małżeństwie zaczęło się coś psuć. Rodzice nigdy się nie dowiedzieli, jak do tego doszło, ale było źle już w czasie, kiedy dziewczynka miała trzy latka. I wtedy wydarzyła się straszna tragedia. Dziecko wylało na siebie wazę wrzącej zupy, strasznie poparzyło sobie buzię i jedną rączkę.
Wina spadła na syna Ellen, ponieważ to on miał się wtedy opiekować małą. Żona opuściła go i zabroniła mu kontaktów z córką. Dziadkowie dziewczynki, Ellen i Nataniel, też nie widywali swojej jedynej wnuczki Wszystko prezenty i listy otrzymywali z powrotem. Liczne operacje plastyczne, przez które dziewczynka musiała przejść, nie zdołały przywrócić jej buzi normalnego wyglądu.
Cztery lata później syn Nataniela i Ellen odebrał sobie życie.
To oczywiste, że rodzinne zmartwienia kładły się ogromnym cieniem na życie Ellen i Nataniela.
Wiatr od strony Sprengisandur szarpał ścianami domu. Ellen i Nataniel kulili się pod kołdrami. Skoro nie mogą odzyskać swego syna, to chcieliby przynajmniej pomóc Móriemu w poszukiwaniach Dolga. Może dzięki temu ich własny ból choć trochę zelżeje?