19

Kiedy trzeba było niepostrzeżenie wejść do kościoła, Gabriel okazał się nieoceniony. Dzięki swoim zawodowym znajomościom mógł pociągnąć za właściwe nici i oto pewnego późnego wieczora, kiedy większość mieszkańców miasta już spała, on stał z ciężkimi kościelnymi kluczami w ręce, czekając na rodzinę i przyjaciół.

Tymi, którzy, podpiwszy sobie, chcieli się przespać na pobliskim cmentarzu, nie należało się przejmować.

Nadeszli liczną grupą wszyscy, którzy zamierzali przekroczyć Wrota. Nie tak może liczną jak wtedy, gdy rodzina czarnoksiężnika schodziła do Królestwa Światła w roku 1746 koło Tiveden, lecz także sporą.

Móri i Dolg po raz trzeci podejmowali próbę. Teraz musi się udać. Nataniel i Ellen przyszli z Sassa, która niosła Huberta Ambrozję w małym koszyczku pokrytym siatką. Dziewczynka została ostrożnie poinformowana, o co w tej całej sprawie chodzi i co może się stać. Potraktowała to jako podniecającą przygodę, a poza tym absolutnie nie chciała wracać do matki. Dziadkowie napisali więc list, informując synową, że w całości przejmują odpowiedzialność za dziewczynkę, natomiast dom i majątek przekazali Tovie. Wszystko miało należeć do niej, jeśli, oczywiście, oni nie wrócą z kościoła.

Gabriel postąpił podobnie. Przekazał, co posiadał szwagrom a zarazem kuzynom, Finnowi i Olemu Voldenom z Ludzi Lodu. Fakt, że Gabriel jest również bratankiem Nataniela, sprawił, iż w żyłach Indry i Mirandy płynęła niemal czysta krew Ludzi Lodu. To pewnie dlatego Miranda odziedziczyła co nieco ze starego przekleństwa ciążącego nad rodem, które w pewnych przypadkach okazywało się błogosławieństwem. Istnieje na to wiele przykładów.

Niektórych z obciążonych dziewczęta za chwilę spotkają.

Czarne anioły bowiem spełniły życzenie Marca. Porozmawiały z członkami Ludzi Lodu, którzy nie znaleźli dla siebie miejsca w Czarnych Salach, i to oni właśnie teraz nadchodzą. Wyłonili się z ciemności pod drzewami cmentarza.

Dziewczyny nie zdążyły rozpoznać zbyt wielu twarzy, niektóre jednak były tak charakterystyczne, że nie można się pomylić. Na przykład Sol ze swoimi płonącymi żółtymi oczyma i szelmowskim uśmiechem na pięknej twarzy. Ulvhedin górował nad resztą grupy, równie przystojny jak inni. Dwaj mężczyźni bardzo do siebie podobni: władczy Tengel Dobry i Heike, jeden z najważniejszych w rodzinie.

Nikogo więcej nie zdążyły rozpoznać, bowiem drzwi kościoła zostały otwarte i zaczęto wchodzić do środka.

Prowadził Gabriel. Już przedtem odwiedził świątynię żeby się zorientować, którędy mają iść. Nie mieli czasu na poszukiwania.

Co się stanie z tymi, którzy odeszli od Kościoła? zastanawiała się Indra. Na przykład z Sol. Ona absolutnie nie pasuje do tego miejsca. Ani Mar, który wyłonił się z mroku ze swoim wielkim łukiem na ramieniu. Mar zawsze był przecież poganinem, pochodził z najdalszych krańców Syberii!

Kościół okazał się jednak tego wieczora wielkoduszny i przepuścił wszystkich.

Po paru sekundach znaleźli się w ciasnej krypcie. Miranda starała się nie patrzeć na ustawione pod ścianami trumny, czuła się od tego źle, choć przecież nie powinna. Pozbawieni wszelkiej złości umarli, leżący tutaj spokojnie od niepamiętnych czasów.

Być może właśnie ów długi czas tak mnie przeraża, myślała Miranda, która w otoczeniu duchów Ludzi Lodu, czarnoksiężników i w towarzystwie księcia Czarnych Sal posuwała się naprzód.

Dość długo musieli szukać słynnego muru, bowiem ze starości porósł mchem czy czymś takim, i stał się zupełnie niewidoczny. Gdy go odnaleźli i oczyścili, okazało się, że jest zbudowany z wielkich kamiennych bloków. Mężczyźni wypatrywali jakichś szczerb lub innych słabych punktów, od których można by zacząć rozbiórkę. Pojęcia nie mieli, co znajduje się po drugiej stronie, być może kolejny mur. A może otwór, o którym słyszeli, został całkowicie zasypany? Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że wszystko skończy się dobrze.

Powinniśmy teraz mieć do pomocy czarne anioły, pomyślała Miranda. Właściwie to czyste szaleństwo, że zgromadziliśmy się tutaj wszyscy, nie wiedząc, co nas czeka. Nikt jednak nie chciał zostać, nie wiadomo bowiem, kiedy znowu będzie można otworzyć kościół.

Jak strasznie odmieniło się moje życie od chwili, gdy tata odebrał telefon ze Szwecji. Telefon w sprawie tajemniczego grobu w jakimś lesie…

Przypomniała sobie rozmowę, którą słyszała przed kilku dniami wieczorem, gdy ich dom odwiedzili Ellen z Natanielem. Nataniel rozmawiał z Dolgiem. O tym, że cała paranormalna siła skupia się teraz w Marcu i Mórim. Losy ich obu zaś, to znaczy Nataniela i Dolga, okazały się bardzo podobne. Obaj zostali wybrani. Nataniel po to, by unicestwić siłę Tengela Złego, Dolg natomiast, by odnaleźć święte kamienie, a przede wszystkim złote Słońce. Teraz, kiedy zadania zostały wykonane, ich siła bardzo zmalała. Zresztą siła Dolga brała się głównie stąd, że posiadał dwa cudowne klejnoty, szafir i farangil. Wspomniał też, że gdyby teraz miał przy sobie szafir, on również spróbowałby uzdrowić buzię Sassy. Szafir jednak znajdował się po drugiej stronie Wrót, tam gdzie jest jego właściwe miejsce.

Miranda strasznie polubiła Dolga. Ten spokój, który zniknął, kiedy młodzieniec powrócił z królestwa elfów, a który teraz pojawił się znowu. Jego znak rozpoznawczy.

W jego marzeniach odnajdywała wiele ze swoich myśli i pragnień. Tak im się dobrze ze sobą rozmawiało, choć na ogół nie mówili wiele. Oboje wiedzieli, że lubią te same rzeczy. Jak na przykład wędrować po bezludnych okolicach i tylko słuchać, odkrywać to, co w naturze ukryte.

Kiedy jednak Miranda zaczynała mówić o problemach społecznych, Dolg nie nadążał za tokiem jej myśli. Tego świata nie rozumiał.

Miranda dbała więc, by mówić tylko o sprawach, które dotyczą ich obojga.

Teraz usłyszała jakiś okrzyk. Mężczyźni przebili się przez mur.

Jakim sposobem tego dokonali, nie wiedziała. Przez cały czas jednak docierały do niej ciężkie odgłosy młota i łomu.

Kiedy już raz znaleźli słabe punkty w murze, nietrudno było wykuć odpowiednio duży otwór. Marco ofiarował się, że pójdzie pierwszy, co zostało przyjęte z radością. Móri i Dolg posuwali się tuż za nim.

Zaraz też zawołali do podążających z tyłu:

– Znaleźliśmy zejście w dół! Tuż po drugiej stronie muru, więc uważajcie, żeby nie spaść!

Móri i Dolg stanęli przy otworze i pomagali innym przedostać się na drugą stronę. Marco zsunął się nieco niżej z wielkim reflektorem. Tymczasem Gabriel odniósł klucze kościelne na umówione miejsce i zamknął drzwi na zasuwę.

Kiedy wrócił, większość już przeszła. Nataniel, on i Móri zostali jeszcze, by spróbować zatkać dziurę w murze. Nieproste zadanie, lecz wszyscy na nich czekali. Uporządkowali kryptę, jak mogli najlepiej.

Tak więc opuszczali ten świat, nie zostawiając śladów.

Ostatniego dnia Gabriel wysłał wyjaśnienia do Petera, Jenny i robotników budowlanych w Szwecji. Nie wspomniał jednak o zamiarze opuszczenia świata.

Dolg szepnął do Mirandy, kiedy pomagał jej zejść ze zbocza:

– Tu wszystko jest inaczej niż w Tiveden. Tam Wrota zatrzaskiwały się nieubłaganie za tymi, którzy przeszli, i nieodwołalnie odcinały drogę powrotną. Tutaj można po prostu zawrócić, gdyby na przykład korytarz się skończył albo gdybyśmy zaczęli żałować. Ale też szwedzkie Wrota były wyjątkowe. To Wrota Świętego Słońca.

Miranda miała nadzieję, że Dolg „słyszy”, jak ona w ciemności kiwa głową.

Nagle przyszło jej na myśl coś tak nieprzyjemnego, że na moment zesztywniała ze strachu.

– Ja wiem – powiedział Dolg ze śmiechem. – Zastanawiasz się, gdzie leżą wrogowie pogan. I czy nie depczemy ich ziemskich szczątków.

– No właśnie.

Korytarz gwałtownie schodził w dół. Przed nimi wędrował tłum ludzi. Niektórzy rozmawiali ze sobą cicho, inni milczeli przygnębieni. Sassa obawiała się o Huberta Ambrozję, więc Marco wziął od niej koszyczek. Miranda widziała, że dziewczynka trzyma swego opiekuna mocno za rękę. Wielu uchodźców przewidująco zaopatrzyło się w kieszonkowe latarki, a nawet duże reflektory. Ona sama o niczym takim nie pomyślała.

Nagle obok niej przemknęła bezszelestnie grupa duchów. Prawdopodobnie chciały się znaleźć w kręgu światła latarki Nataniela. One chyba widzą w ciemności, pomyślała Miranda, ale nie miała odwagi o to zapytać. Nie wiedziała też, czy w ogóle mogłyby jej odpowiedzieć.

Korytarz się rozszerzał, a podłoga zrobiła się znacznie równiejsza. Pojawiały się też jakieś boczne przejścia. Wyglądało to, jakby wszystko powstało w sposób naturalny, ale trudno ocenić, ponieważ korytarze były stare, znajdowała się tu tylko ziemia i kamienie.

– Pomyśleć, że coś takiego istnieje pod Oslo – mruknęła Indra krocząca przed nimi. – Że też budowniczowie metra na to nie natrafili!

– Znajdujemy się teraz znacznie poniżej wykopów metra – wyjaśnił Nataniel. – Ale niebezpieczeństwo, rzecz jasna, istnieje, bo koparki mogą schodzić bardzo głęboko.

Jak to dobrze, że myśmy już przez to przeszli, myślała Miranda. Ogarniały ją takie same refleksje, jak Theresę i Tiril wtedy koło Tiveden. Nie mogła pojąć, dlaczego wciąż idą tylko w dół, w głąb Ziemi. Wrota powinny przecież prowadzić do innej rzeczywistości.

Zdawało się, że trwa to całą wieczność. Od czasu do czasu napotykali na miejsca, w których osypała się ziemia ze ścian, niekiedy korytarz się rozgałęział, oni jednak nigdy nie mieli wątpliwości, w którą stronę się kierować. Jakby była przed nimi tylko jedna droga.

Oczywiście zdarzały się i poważniejsze przeszkody. Na przykład ściany, które się zawaliły i zasypały cały wąski korytarz… Zawsze jednak udało im się oczyścić przejście. Jeszcze nie zostali definitywnie zatrzymani.

Szli już całą noc, gdy Marco dał znak, że należy odpocząć. Sassa padała ze zmęczenia, i nie ona jedna. Poza tym powinni coś zjeść, Ellen wyjęła więc zapasy w nadziei, że dla wszystkich wystarczy. Nigdy by się nie spodziewała, że pójdzie ich tak wielu. Może jednak duchy nie potrzebują jedzenia?

Gdy się pożywiali, Marco powiedział:

– Nie wiemy, jak daleko zaszliśmy, wiemy tylko, że nieustannie kierowaliśmy się na północ, jakby w głąb kraju. Droga wciąż jest otwarta, więc możemy po prostu iść dalej. Zgadzacie się na krótki sen tutaj?

Zebrani spoglądali po sobie. Miejsce nie należało do szczególnie sympatycznych z tymi wilgotnymi ścianami i podłogą z ziemi w ciasnym korytarzu. Czy jednak zdołają znaleźć lepsze? Nikt nie mógł tego przewidzieć. Wobec czego kiwali głowami na znak, że się zgadzają. Parogodzinny sen może przywrócić wędrowcom chęć do życia.

Dolg wstał.

– Chciałbym coś zaproponować – rzekł ze swoim łagodnym uśmiechem. – Jeśli jesteście jeszcze w stanie posłuchać chwilę.

Byli w stanie. Cóż to za niezwykły człowiek, myślała Miranda. Teraz, kiedy podobieństwo do elfa zniknęło, stała się widoczna jego własna osobowość i jego uroda. Te ogromne, czarne oczy, całkiem pozbawione białek, skośne i błyszczące. Móri mówi, że to rysy Lemurów. I ta skóra koloru kości słoniowej przy czarnych, wijących się włosach. Sylwetkę miał gibką, a jednocześnie bardzo silną. Był jak postać młodzieńca ze starego obrazu.

To z pewnością nie jest człowiek, którego można wielbić, myślała dziewczyna. Mimo to… Och, jak bardzo go lubię!

Dolg z przepraszającym uśmiechem zwrócił się w stronę Marca.

– Mój przyjaciel Marco, nie wiedząc o tym, podsunął mi pewną ideę. Kiedy znaleźliśmy się w pułapce we wnętrzu Kverkfjöll, on wezwał swoich krewniaków i przyjaciół, dwa czarne anioły, które nas ocaliły. To, że żyjemy, jest wyłącznie ich zasługą. Przed chwilą właśnie przyszło mi do głowy, że przecież ja też mogę postąpić tak jak Marco. Również mam dwóch bardzo potężnych przyjaciół. To są Obcy. Wiem, że starsi członkowie Ludzi Lodu o nich nie słyszeli…

– Owszem, opowiedziałem im twoją historię – wtrącił Marco.

– Znakomicie! Postanowiłem się dowiedzieć, czy jesteśmy na właściwej drodze, czy też może po prostu schodzimy coraz głębiej i głębiej do czegoś, co nie wiadomo gdzie się kończy. Albo może wkrótce droga zostanie przed nami definitywnie zamknięta, a my nie będziemy mieli już ani sił, ani jedzenia.

Przodkowie Ludzi Lodu przyglądali się Dolgowi z takim samym zainteresowaniem, jak ich żyjący krewni. Indra zauważyła, że na ustach Sol błąka się niebezpieczny uśmieszek, i pomyślała: „O, nie, od Dolga trzymaj się z daleka, on jest mój!” Chociaż znakomicie wiedziała, że ten człowiek do nikogo nie należy. Nie chciała, by Sol próbowała swoich uwodzicielskich sztuczek na tym czystym, niewinnym chłopcu.

Indra spostrzegła też, że i na Marca Sol spogląda pożądliwym wzrokiem. Ale kto tego nie czynił?

Najlepszą dla niej pociechą był fakt, że z konkurencji została wyłączona Bodil. Gdyby Indra musiała wybierać, wolałaby oddać owych wspaniałych mężczyzn Sol, w każdym razie nie Bodil.

Mój Boże, co za dziwne myśli krążą mi po głowie? Przestraszyła się i skoncentrowała się na tym, co mówi Dolg.

– Zrób to, Dolgu, jeśli możesz. Wezwij swoich przyjaciół. Obu Obcych – prosił Gabriel.

Dolg uśmiechnął się do niego z wdzięcznością.

– Już to zrobiłem – oznajmił, – Nie mogę twierdzić, że otrzymałem odpowiedź, chciałem tylko poinformować was, że próbowałem nawiązać kontakt. A teraz proponuję, byśmy poszli za radą Marca i spróbowali się trochę przespać. Nie mogę obiecać, że jutro coś się stanie, natomiast przed całodziennym marszem powinniśmy być wypoczęci.

Całodzienny marsz, zastanowiła się Miranda. Skąd, na Boga, będziemy wiedzieć, czy jest dzień, czy noc?

Ułożyli się najwygodniej jak to możliwe w tych nieprzytulnych warunkach. Sassa już zasnęła, zaciskając mocno rączkę na uchwycie koszyka. Również Hubert Ambrozja spał spokojnie, tak jak to zwykle czynią kocięta. Nie trwało długo, a wszyscy pogrążyli się w letargicznym, głębokim śnie…


Dwie niewiarygodnie wysokie istoty weszły do korytarza.

– A więc tutaj są! Miałeś rację, to nasz przyjaciel Dolg nas wzywał.

– A tam widzę jego ojca, czarnoksiężnika! Nareszcie, nareszcie się odnaleźli!

– Długo wędrowali, więc nie powinni już się męczyć. I widzę, że mają ze sobą jakieś dziecko. O, i kota! To znakomicie, nasza hodowla potrzebuje nowej krwi. Och… Chodź i zobacz sam!

Jego towarzyszysz podszedł bliżej.

– Na Święte Słońce! Co to jest?

– Duchy, dokładnie tak, jak w poprzedniej grupie, wtedy gdy rodzina czarnoksiężnika przekraczała Wrota. Patrz, a tę tam poznaję! Ona była z nami na bagnach… Jak to oni się nazywają?

– Ludzie Lodu. Bardzo nam wtedy pomogli.

Obcy uśmiechał się.

– Pamiętam, co ona zrobiła rycerzom złego zakonu. Zdarła z nich spodnie i stali całkiem nadzy, wyglądali żałośnie. Tak, tę grupę powitamy w Królestwie Światła z radością!

– Dolg zawsze wie, kogo wybrać. Na tych z pewnością można polegać.

– Jest wśród nich kilkoro żyjących ludzi, jak widzę. Zastanawiam się, dlaczego zdecydowali się na tę podróż, I… spójrz!

Obaj popatrzyli na śpiącego Marca.

– Moc – rzekł jeden z nich. – Szlachetna moc!

– Tak, to dla nas bardzo cenna osoba. I w ogóle wydaje mi się, że przybywa do nas wiele wartościowych istot.

– Bez wątpienia. W Królestwie Światła zapanuje wielka radość. Nie tylko w rodzinie czarnoksiężnika.

– My też będziemy się bardzo cieszyć – skinął głową ten drugi. – Dzięki nim zdołamy się znacznie zbliżyć do celu.

Загрузка...