2

Biorący udział w wyprawie członkowie Ludzi Lodu spotkali się następnego ranka przy śniadaniu. Z wyjątkiem Indry, oczywiście. Ona nie należała do osób podejmujących rankiem jakiś wysiłek. Postanowili ją obudzić, ale wszelkie próby kończyły się tym, że jak zwykle wygłaszała zdanie: „Ja jestem człowiek-sowa. Mój dobowy rytm nie znosi, by go zakłócać w środku nocy”. A kiedy stwierdzili, że minęła już ósma, Indra odparła spokojnie: „No właśnie”.

Indra nie była typową przedstawicielką Ludzi Lodu, Chyba w całej Norwegii nie znalazłoby się człowieka równie powolnego jak ona. Ciemnowłosa, zawsze uśmiechnięta, brwi niczym skrzydła ptaka ponad niepospolicie wielkimi i pięknymi oczyma, o miękkich, kocich ruchach. Wciąż jeszcze smukła jak lilia, ale jej siostra Miranda zwykła mówić: „Jeśli nadal będziesz się zachowywać w ten sposób, to długo nie zachowasz szczupłej figury”. „Jesteś po prostu zazdrosna – ripostowała Indra z uśmiechem – ponieważ nie masz mojej zdolności unikania wszelkich nudnych zajęć”.

„Ja przez ciebie zwariuję” – wykrzykiwała często Miranda. – „Nawet nie potrafisz zatrzymać swoich wielbicieli, pozwalasz, by Bodil ci ich kradła, zgarniała dosłownie sprzed nosa”.

„Skoro nie są więcej warci, to niech ich sobie zabiera” – odpowiadała Indra lekceważąco.

„No i zabiera, ale w ten sposób utwierdzasz ją w przekonaniu, że nikt nie może się jej oprzeć”.

„I niech tak myśli dalej, zobaczymy, co z tego wyniknie” – uśmiechała się Indra.

Ostatnio siostry przestały się ze sobą sprzeczać, miały mianowicie wspólnego wroga.

Bodil wkradała się niczym wąż do małego raju obu dziewcząt. Studiowała w Oslo i Gabriel w chwili słabości obiecał kuzynowi swojej zmarłej żony, że jego córka Bodil może u nich zamieszkać. Mieli wolny pokój.

Gabriel od tragicznej śmierci żony pozostawał mężczyzną samotnym. Wciąż pogrążony w żałobie, nawet nie spoglądał na inne kobiety. Spotkanie z Bodil okazało się dla niego szokiem, młoda dziewczyna, ale już dojrzała, zadbana i po prostu śliczna. Poza tym dająca mu dowody ogromnego zainteresowania. Gabriel rozkwitł od czasu, kiedy Bodil zawitała do ich domu. Cieszył się powrotami z pracy i zdawało mu się, że świat pod wieloma względami stał się lepszy.

Nie była to miłość starszego pana. Zresztą Gabriel sam nie zdawał sobie sprawy, co to wszystko oznacza. Uważał jedynie, że Bodil jest sympatyczną i bardzo ładną dziewczyną, za młodą, by chciał obdarzać ją innymi uczuciami niż tylko wujowską sympatią.

Bodil natomiast świetnie wiedziała, że może go sobie owinąć wokół małego palca, i czyniła to z zimnym wyrachowaniem. On otwierał jej wiele drzwi, załatwiał dla niej różne sprawy, a od czasu do czasu wspierał również finansowo, kiedy wydała już pieniądze przysłane przez ufnego ojca… Krótko mówiąc, przyjaźń naiwnego Gabriela była dla niej źródłem korzyści.

Zachowywała się jednak bardzo ostrożnie i przezornie nie ujawniała, jakiego rodzaju grę prowadzi z jego córkami.

Miranda nie dawała Bodil okazji do triumfu, ponieważ nigdy nie przyprowadzała do domu swoich wielbicieli, a poza tym teraz mniej już bawiły ją flirty. Serce i umysł Mirandy zajmowało ulepszanie społeczeństwa i przyjaciół również wybierała sobie z podobnie myślącego środowiska. Traktowała ich przede wszystkim jako rozumiejących ją towarzyszy. Od czasu do czasu wdawała się oczywiście w jakiś romans, ale zachowywała to dla siebie.

Z Indrą było gorzej. Zawsze otoczona chłopcami, budziła wściekłość Bodil, która nieustannie dążyła do udowodnienia swojej atrakcyjności i podbijała wielbicieli Indry jednego po drugim.

Tyle tylko, że cieszącą się życiem Indrę niewiele to obchodziło. „Weź go sobie, on i tak jest niejadalny” – mówiła ze śmiechem do Bodil, kiedy ta przychodziła z zapewnieniem, że jest jej strasznie przykro, iż ten lub tamten chłopak zakochał się właśnie w niej, ale przecież nic nie może na to poradzić. Przez jakiś czas obojętne odpowiedzi Indry strasznie ją denerwowały, nie tak wyobrażała sobie triumf.

Wkrótce jednak zmieniła reakcję. Mówiła teraz: „Przemawia przez ciebie zazdrość, mnie nie oszukasz!”

Bodil bowiem zawsze miała sto pięćdziesiąt procent pewności, że racja jest po jej stronie, a inni się mylą. Jej ego było niezależne i niezłomne.

Atmosfera w domu stawała się coraz bardziej napięta. Nawet Gabriel to zauważał, ale nie mógł pojąć swoich córek, kiedy mówiły, że popełnił wielki błąd, przyjmując Bodil pod ich wspólny dach. Muszą przecież zrozumieć, że Gabriel nie może jej teraz wyrzucić na ulicę, a poza tym co takiego niewłaściwego ta biedna dziewczyna robi? Zawsze jest taka sympatyczna, a jaka perfekcyjna i czysta, zarówno jeśli chodzi o ciało, jak i duszę! Co można mieć przeciwko komuś takiemu?

„Ten jej przeklęty perfekcjonizm, który jest tylko pozorem” – wykrzykiwała Indra ze złością, a zraniony ojciec patrzył na nią pełnym wyrzutu wzrokiem.

Nie poprawiały też sytuacji złośliwe repliki Indry, kierowane do „biednej dziewczyny”, wypowiadane słodkim głosem. Indrze jednak wybaczało się wiele ze względu na jej autoironię, nikt nie był taki wielkoduszny i życzliwy jak Indra, chociaż potrafiłaby kamień wyprowadzić z równowagi tą swoją powolnością.

Tak więc przy szwedzkim stole w sali jadalnej spotkało się ich tylko czworo. Nataniel i Ellen oraz Gabriel i jego siedemnastoletnia córka Miranda.

Miło było widzieć znowu krewnych, zwłaszcza że ostatnio nie zdarzało się to zbyt często. Mieli sobie wiele do powiedzenia. Rozmawiali o innych krewnych: Tova i Ian Morahan, a tak, rzeczywiście, mają już wnuki. Boże, jak ten czas leci. Tova, tak! Ona też powinna tutaj być, pomyśleli Nataniel i Gabriel, ale nie, chyba nie. Tova od dłuższego czasu prowadzi spokojne życie, a jej zdolności nigdy nie były zbyt wielkie, w każdym razie nie dorównywały zdolnościom dotkniętych z Ludzi Lodu.

Linia Voldenów? Jej członkowie rozproszyli się po całej Norwegii, a żadne z nich nie odziedziczyło tego strasznego, czy też błogosławionego, daru nawiązywania łączności ze światem równoległym, czy inaczej mówiąc z tamtym światem. Przy śniadaniu rozmawiano o różnych sprawach, o tym, jak się ułożyły losy tego czy tamtego, liczono wnuki w rodzinie, i wszyscy czuli się znakomicie.

Nagle podszedł kelner i oznajmił, że pewien młody człowiek chciałby rozmawiać z Natanielem Gardem. Kelner sprawiał wrażenie nieco zdumionego.

– To chyba Peter – ucieszył się Nataniel. – Proszę mu powiedzieć, żeby do nas przyszedł. Porozmawiamy nad filiżanką kawy.

Kiedy jednak gość stanął w progu, Ellen, Nataniel i Gabriel wydali z siebie stłumiony okrzyk.

Miranda bez słowa wpatrywała się w młodego mężczyznę.

Zapomniała o wszystkich problemach współczesnego społeczeństwa i o swojej niechęci do dekadenckich historii miłosnych Indry. Miranda siedziała milcząca i czuła, że ogarnia ją paląca, bolesna tęsknota. Bolesna dlatego, iż wiedziała, że zakochanie się w tym człowieku skazane jest od pierwszej chwili na niepowodzenie.

Po serdecznych powitaniach z nieprawdopodobnie urodziwym młodzieńcem poznała, że się nie myli, że naprawdę ma przed sobą owego otoczonego legendą Marca.

Tak, już jego wygląd wprawił ją w osłupienie. Marco był ciemny, ciemny niczym noc, ale nie należało go porównywać z przedstawicielami rasy czarnej. To zupełnie inna sprawa. Miał jakiś taki odcień skóry, który zmieniał się w zależności od światła. Oczy natomiast przypominały czarne, gorące węgle. Właściwie to skórę miał złocistobrązową, tylko włosy kruczoczarne, pozbawione niebieskich refleksów. Był to mężczyzna wysoki, dobrze zbudowany i emanował od niego ogromny autorytet. Kiedy witał się z Mirandą, ona spojrzała w te jego niezwykłe oczy i zaczęła się zastanawiać. Młodzieniec? Owszem, takie sprawia wrażenie na pierwszy rzut oka. Później jednak odkryła coś innego, niewiarygodną wiedzę przekraczającą ludzkie doświadczenie. Spojrzenie należało do człowieka, który żył dłużej niż ktokolwiek inny. Była w nim mądrość. Smutek. I samotność.

Te dwie ostatnie obserwacje łączyły się w jedno. Smutek z powodu samotności.

Urodzony w roku 1861. A zatem sto trzydzieści cztery lata temu. Niepojęte! Usiedli znowu i Marco również zaczął jeść śniadanie.

– Wiedziałem, że znajdujesz się gdzieś wśród nas – powiedział Nataniel uszczęśliwiony. – Ale dlaczego jesteś na Ziemi? Skąd przybywasz? Co się z tobą działo?

– Właściwie niewiele – odrzekł Marco i Miranda zadrżała, słysząc jego wspaniały głos. – Jestem niespokojnym duchem, Natanielu. Moja ludzka krew daje o sobie znać, nie mogłem dłużej pozostać w Czarnych Salach.

– No, a Tiili? Gdzie ona się podziewa? – To pytała Ellen. O tego rodzaju sprawy zawsze pytają kobiety.

– Tiili jest tam nadal, widzicie, właściwie to do niczego między nami nie doszło, ja nie jestem stworzony do ziemskiej miłości, ona się we mnie zakochała, ponieważ ja… uratowałem ją w ten… specjalny sposób.

Ellen skinęła głową. Gabriel również. Nie chciał o tym rozmawiać w obecności Mirandy, chociaż córka znała bardzo dobrze całą historię Ludzi Lodu.

Wiedziała też o Tiili, która swoim ciałem broniła dostępu do wody zła. Została ulokowana w przejściu siedemset lat temu, mała, samotna dziewczynka. A klucz do wody? Był nim sam Tengel Zły. Przejście miało zostać otwarte, kiedy on dokona defloracji dziewczynki. To znaczy, odbierze jej dziewictwo. Potworny los dla tej biednej istoty, która przez wiele stuleci musiała czekać właśnie na to! Marco wyprzedził jednak złego przodka. Uczynił to z obowiązku, ale Tiili go ubóstwiała.

Teraz wszystko minęło. Co się stało?

– Jak wiecie, Tiili przeniosła się ze mną do Czarnych Sal. Była strasznie samotna i nieszczęśliwa, więc nie miałem sumienia wyjawić jej prawdy: że ją bardzo lubię, odczuwam dla niej współczucie, ale nic poza tym. Na szczęście zaraz po przybyciu do Czarnych Sal ona sama uświadomiła sobie, że jej uczucie do mnie to jedynie uwielbienie dla bohatera. Wkrótce potem zakochała się ponownie, tym razem głęboko i szczerze, rozstaliśmy się więc jako przyjaciele.

– W… kim? – chciała wiedzieć Ellen. Znowu typowo kobiece pytanie. – W kimś, kogo znamy?

Marco uśmiechnął się, a wyglądał wtedy bardzo pociągająco.

– W moim bracie, Ulvarze. Na szczęście tym razem z wzajemnością i wszystko ułożyło się dobrze.

Ulvar, zły bliźniaczy brat Marca, który pod koniec strasznej walki stał się dobrym człowiekiem. On, jeden z najwierniejszych współpracowników Tengela Złego, odwrócił się do niego plecami i został księciem Czarnych Sal, zgodnie z tym, co zostało postanowione przy jego urodzeniu.

– A czy ty nie mógłbyś sobie znaleźć jakiegoś kobiecego czarnego anioła? – drążyła Ellen.

– Na to mam w sobie zbyt dużo człowieczej krwi.

Przez chwilę panowała cisza.

– A więc wciąż jesteś wolny? – upewnił się Nataniel.

– Jeśli tak to można nazwać. Miałeś rację, Natanielu, wróciłem na Ziemię, ponieważ w znacznej mierze należę do ziemskiego świata. Ale, uff, byłem strasznie samotny na tym zimnym świecie! Szukałem cię ze względu na naszą dawną przyjaźń, wszyscy jednak się poprzeprowadzaliście. Kiedy wezwałeś mnie dzisiejszej nocy, poczułem się bardzo szczęśliwy. No i widzieć was wszystkich tutaj dzisiaj… to zupełnie fantastyczne!

– Nie, zaczekaj chwilkę – rzekł Nataniel zakłopotany. – Mówisz, że mnie szukałeś. Tak, wiem o tym i kiedyś nawet widziałem cię we śnie. Ale przecież musiałeś mnie już wcześniej odnaleźć, bo przecież kiedyś udzieliłeś mi pomocy, prawda?

– A, tak, o to ci chodzi – roześmiał się Marco. – Nie, to nieco bardziej skomplikowana sprawa z tym, kogo potrafię odnaleźć, a kogo nie. Ukazać się komuś we śnie, to dla mnie bardzo proste. Ale wtedy, kiedy ci pomogłem… Nie pamiętam już, o co to chodziło, domyśliłem się jednak, że potrzebujesz pomocy. Błąd polegał na tym, że odnalazłem twoją duszę, twoje myśli, natomiast nie dowiedziałem się, gdzie przebywasz czysto fizycznie. Bardzo dobrze, że kiedy mnie wzywałeś dziś w nocy, tak dokładnie opisałeś, gdzie jesteś, i że przemawiałeś bezpośrednio do mnie. Widzisz, mnie jest bardzo łatwo wezwać. Jeśli jakiś człowiek wzywa mnie osobiście, znajduje mnie natychmiast.

– Rozumiem – mruknął Nataniel i miał nadzieję, iż rzeczywiście rozumie.

Marco zwrócił się do Gabriela z uśmiechem:

– Trudno mi się do ciebie przyzwyczaić jako do dorosłego mężczyzny, Gabrielu. W dalszym ciągu widzę tamtego przestraszonego, ale dzielnego dwunastolatka. A tymczasem ty masz dzieci starsze, niż sam wtedy byłeś.

W jego oczach pojawił się smutek.

– Ziemskie życie płynie tak szybko.

Wkrótce wszyscy odejdziemy, przemknęło przez głowę Ellen. Poczuła, że lodowata obręcz ściska jej serce. A ty pozostaniesz tutaj. Sam.

Marco otrząsnął się ze złych myśli.

– No dobrze. Nataniel i Gabriel opowiedzą mi teraz o tym grobie w lesie.

Przekazali wszystko, co wiedzieli. Marco słuchał z uwagą. Miranda nie mogła oderwać wzroku od jego twarzy.

Kiedy skończyli opowiadanie, Marco rzekł:

– Musimy tam pójść jak najszybciej. Załatwię tylko parę spraw i spotkamy się ponownie tutaj… powiedzmy za trzy godziny.

– Znakomicie – zgodził się Nataniel. – Ty, oczywiście, będziesz mieszkał w tym samym hotelu co my?

Marco wyglądał na nieco skrępowanego.

– Nie, ja… Ale dam sobie radę. Na swój sposób.

Natanielowi przyszła nagle do głowy pewna myśl:

– Marco! Ty naturalnie nie masz pieniędzy! Skąd zresztą miałbyś je mieć?

Nieziemsko urodziwy gość potrząsał głową, nie chciał rozmawiać o takich sprawach.

Miranda zdążyła już jednak sięgnąć po swój plecak.

– Dostaniesz ode mnie – rzekła pośpiesznie. – Właśnie wczoraj ojciec wypłacił mi tygodniówkę. Zresztą, jeśli wolisz, może to być pożyczka.

Wszyscy inni również wyjęli portfele.

– Chociaż to możemy dla ciebie zrobić – przekonywał Nataniel. – Za wszystko, co ty zrobiłeś kiedyś dla nas. Dla tych członków rodziny, którzy znaleźli się w potrzebie. Uratowałeś Benedikte. I André. Tovę. Mali. I wielu, wielu innych, nie mówiąc już o mnie samym. Jakbym sobie poradził z Tengelem Złym, gdyby nie ty?

Protesty Marca na nic się nie zdały. Nalegali, by przyjął pieniądze.

– Dziękuję – powiedział wzruszony, biorąc wcale pokaźną sumkę, zebraną od wszystkich. – Muszę przyznać, że uwolniliście mnie od sporego problemu. A także od wielu drobnych. Mam na przykład okropną ochotę znowu skosztować lodów.

Uśmiechali się do niego serdecznie.

– Trzeba coś postanowić w sprawie twoich dochodów – oznajmił Gabriel zdecydowanie. – Ja się na takich sprawach znam, a Ludzie Lodu mają odłożony spory fundusz. Niestety, na naszym świecie trudno sobie poradzić bez pieniędzy.

– Rzeczywiście, zdążyłem się o tym przekonać – przyznał Marco ze smutkiem. – Dziękuję wam wszystkim.

Kiedy ujął dłoń Mirandy, dziewczyna poczuła potężny strumień energii, płynący od niego do niej.

Potem Marco wyszedł, a oni zostali przy stole. Początkowo milczeli, a po chwili podjęli ożywioną rozmowę.

Wkrótce pojawiła się Indra. Z daleka widzieli, że jest niezwykle podniecona, jej na ogół spokojna twarz płonęła.

– Miranda żałuj – wykrztusiła, podchodząc do stołu – Czy wiesz, kogo spotkałam w recepcji? Najwspanialszego mężczyznę świata! Był tak przystojny, że wprost trudno w to uwierzyć.

– To ty powinnaś żałować, że nie wstałaś wcześniej droga Indro – odparła Miranda spokojnie, a wszyscy zebrani uśmiechali się. – Ten twój urodziwy młodzieniec siedział tu przy tym stole. Spójrz, to jego nakrycie i filiżanka.

Indra otworzyła usta.

– To Marco – wyjaśniła Ellen krótko.

– O Boże – szepnęła Indra i opadła na krzesło. – Dlaczego nikt mnie nie obudził?

Загрузка...