Przenocowali w Akureyri, drugim co do wielkości mieście Islandii, gdzie młodzi ludzie podczas tej letniej jasnej nocy jeździli samochodami po ulicach. Miranda wychodziła na balkon, żeby ich pozdrowić, ale Indra spała głęboko.
Tym razem Sprengisandur pokonali szybko i bezboleśnie. Móri, ożywiony nadzieją odnalezienia Dolga w Gjáin, zapomniał o swojej nienawiści do kamiennej pustyni. Indra leżała wygodnie na ostatnim siedzeniu i zajadała „flatkökur med hangikjött”, islandzki specjał, w którym się zakochała. [1] Ku wielkiemu zmartwieniu Addiego, który drżał na myśl o tym, że pasażerowie będą dotykać oparć foteli rękami wymazanymi w tłuszczu. Miranda siedziała na przedzie i dyskutowała z Addim o polityce Islandii, roztrząsała życie społeczne i przyszłość kraju. Już zaczynała rozprawiać z ożywieniem o wyimaginowanych niesprawiedliwościach, gdy Addi zawrócił z równej drogi i pojechał w kierunku Thjorsárdalur. Szkoda, ponieważ dziewczyna gotowa była właśnie rozwiązać wszystkie problemy Islandii.
– Jechaliśmy przecież tą drogą w tamtą stronę – rzekł Móri zdumiony.
– Oczywiście – potwierdził Addi. – Gdybyśmy przewidzieli rozwój wydarzeń, uniknęlibyśmy długiej podróży.
– Ale przecież dowiedzieliśmy się o tym dopiero w Drekagil.
Addi nic na to nie odpowiedział. Nie był w stanie pojąć, jak ktoś mógł uzyskać rozsądne wyjaśnienia w głębi Smoczej Przełęczy.
Krajobraz pozostał tak samo monotonny. Szaro, ponuro i, jak okiem sięgnąć, kompletnie naga ziemia. Wąska droga przeznaczona dla samochodów, wyboista jak nie wiadomo co, wiła się pomiędzy poszarpanymi, niskimi skałami i stosunkowo gładkimi polami lawy. To dzieło Hekli, obecnie najsłynniejszego wulkanu na Islandii, w pobliżu której właśnie się znajdowali. Na wprost przed sobą mieli Búrfell, tego kolosa, który panuje samotnie nad Thjorsárdalur. Búrfell, czyli Góra Wieloryba. Odpowiednia nazwa.
Nagle Addi przyhamował.
– Gjáin – oznajmił i wskazał na niewielki, dyskretny szyld skierowany ku… No tak, to nie byle co.
Cokolwiek rozczarowani, wysiedli z samochodu i poszli we wskazanym kierunku. Zdążyli zrobić kilka kroków i… Z szarej nicości, którą widzieli obok siebie, wyłoniła się nagle przed nimi piękna dolina, położona głęboko, jakieś pięćdziesiąt do siedemdziesięciu pięciu metrów poniżej miejsca, w którym stali. Stroma ścieżka wiodła w dół do baśniowej krainy. Żółte kwiaty rosły na szmaragdowozielonych wzgórzach, jakiś błękitny elf ukazał się nad wysokim wodospadem i przeleciał obok dziwnych formacji skalnych, przy których Dolg spotkał niegdyś Starca. Przed sobą widzieli „wejście” do wnętrza góry.
– Cóż za idylla – westchnęła Ellen ze łzami w oczach. – Po prostu Arkadia. Tak jest, jeśli elfy gdzieś mieszkają, to właśnie tutaj!
Wstrzymując dech schodzili w dół. Ścieżka była stroma i kręta, należało iść bardzo ostrożnie. Addi nie był pewien, czy ma im towarzyszyć, czy nie, lecz Móri zaprosił go gestem ręki.
– Pojęcia nie mam, czy coś zobaczysz, czy w ogóle będziesz mógł coś widzieć, przeżyłeś jednak już z nami to i owo, prawda?
– Oczywiście – odparł Addi. – Zamierzasz więc wyprowadzić swego syna z wnętrza góry? Ale ten, kto znajdzie się we władzy elfów…
– Łatwo się stamtąd nie wydostanie – Móri skinął głową. – Tylko że po pierwsze, nie wiemy nawet, czy on rzeczywiście tutaj jest, a po drugie, mamy do elfów specjalny stosunek. One nie życzą nam niczego złego. Mają na uwadze jedynie dobro Islandii. Istnieją elfy światła i elfy ciemności, albo czarne elfy, jeśli wolisz. Te są dobre. Elfy światła.
Bardzo sceptycznie usposobiony Addi zszedł na dno doliny. Poważnie wątpił, czy elfy naprawdę istnieją – tutaj lub gdziekolwiek indziej. Móriego pochłaniały wspomnienia o tym, co się stało, kiedy byli tu poprzednim razem. On nie towarzyszył synowi w dniu, w którym Dolg po raz pierwszy spotkał Starca, Móri i reszta rodziny nie otrzymała też pozwolenia na towarzyszenie Dolgowi, kiedy ten szukał tajemniczego skarbu, jak się później okazało, drugiego świętego kamienia, czerwonego farangila. Móri jednak i rodzina mogli oglądać dolinę i byli zafascynowani jej urodą. Teraz okazała się równie piękna. Pojawił się tylko jeden nowy element: ścieżki. Ścieżki w dół i ścieżki przecinające dno doliny, a także mostki wzniesione ponad strumykami płynącymi wzdłuż i w poprzek przez zielone łąki i pokryte kwieciem wzgórza.
Od dawna dręczyła go bardzo nieprzyjemna myśl: co będzie, jeśli Dolg tutaj jest i oni go odnajdą… co będzie, jeśli stał się jednym z tamtych, elfem? Co będzie, jeśli nie rozpozna swego ojca?
Ta myśl była nie tylko nieprzyjemna, była trudna do zniesienia.
No cóż, Móri pamiętał przynajmniej opowiadanie Dolga o tym, jak nawiązał kontakt z elfami albo, mówiąc ściśle, ze Starcem. Pierwotną siłą Islandii. To wcale nie było takie proste. Dolg musiał przejść przez mnóstwo prób, zanim go zaakceptowali, ale i wtedy nie został wpuszczony do środka, przeciwnie, to Starzec wyszedł na zewnątrz i zabronił chłopcu odwracać się i patrzeć na gromadę elfów. Dopóki Dolg nie uratował z niewoli w Ófærufoss króla elfów, nie otrzymał prawa na wejście do wnętrza góry, by szukać tam ukrytych klejnotów. Choć i to również była niezwykle skomplikowana historia, z mnóstwem nowych prób.
Po tym wszystkim został po prostu usunięty, wyniesiony z góry przez nie wiadomo kogo, bez możliwości powrotu, choćby po to, by podziękować.
I nie otrzymał tego prawa do chwili, dopóki nie znalazł się w Drekagil, zwabiony tam, o ile wiadomo, przez złych rycerzy. Co się tam stało? Miranda miała wprawdzie wizję, z której wynikało, że przybyły elfy i zabrały go z rozpadliny, ale jeśli ta wizja jest jedynie wytworem fantazji dziewczyny? Albo jeśli elfy go unicestwiły?
Na jakiej podstawie Móri i jego przyjaciele mogli sądzić, że zostaną wpuszczeni do wnętrza góry, skoro to było takie trudne nawet dla Dolga, dla Wybranego?
Czarnoksiężnik szedł pogrążony w ponurych myślach. Nagle drgnął na dźwięk delikatnego, przyjaznego głosu Nataniela:
– Móri, czy nie byłoby lepiej, gdybyś ty tam poszedł sam? Oni nas nie znają.
– Mnie też raczej nie. – Móri zastanawiał się. – Pamiętam, że Dolg musiał czekać w absolutnej ciszy i samotności, kiedy znalazł się tu po raz pierwszy. Żadne inne stworzenie nie mogło przebywać nawet w pobliżu doliny, dotyczyło to również jego konia. Elfy nie ufają ziemskim istotom. Sądzę jednak, że teraz ta sprawa z samotnością nie jest już taka ważna. Natanielu, czy mogę zabrać ciebie i Marca?
Nataniel uważał, że on sam nie wywrze żadnego wpływu na rozwój wydarzeń, ale miło byłoby pójść tam razem z Markiem. Tak więc obaj zdjęli z nóg obuwie i poszli przez lodowato zimną ziemię, potem wspięli się na jasnobrązowe kamienne półki u podnóża góry. Reszta czekała na zielonych łąkach. Addi, pogrążony w zadumie, odczuwał głęboką rezerwę wobec tego, co się tu dzieje, ale był też bardzo zaciekawiony.
Tamci stali przez jakiś czas i szykowali się do wypełnienia zadania.
W końcu Móri dotknął skały i zawołał:
– Pierwotna siło Islandii, którą nazywają Starcem! Królu i królowo elfów! Czy pamiętacie mnie? Jestem Móri z rodu czarnoksiężników. Poszukuję mojego syna, Lanjelina. Czy wiecie, gdzie on przebywa?
Szum wiatru ustał, łoskot wodospadu przycichł. Ptaki szukały schronienia w licznych otworach wyżłobionych w skale.
Jakiś człowiek wzywa niewidzialnych.
Móri ciągnął:
– Nie macie się czego obawiać, ani z mojej strony, ani ze strony moich towarzyszy. Ten człowiek, który stoi obok mnie, to książę Czarnych Sal. Marco brzmi jego imię, dobroć jest jego szlachetnym znakiem. Pozostali to wspaniali potomkowie norweskiego rodu Ludzi Lodu, znani ze swoich niezwykłych umiejętności, jeśli chodzi o świat pozazmysłowy. Jest też z nami dzielny Islandczyk, najszlachetniejszy z ludzi.
Mój Boże, oni stoją tam i przemawiają do skały, pomyślał Addi, a ja stoję tutaj i życzę żeby im się udało. Podświadomie starał się, by jego myśli były przyjazne i pozytywne. Coś się tam zaczynało dziać, nawet on był w stanie to zauważyć. Tak cicho jak teraz nigdy w dolinie Gjáin nie bywało.
Rozległ się jakiś głos i wszyscy go usłyszeli. Głos był stary, lecz silny, i zdawał się pochodzić z pustej przestrzeni pod górą, może z ziemi pod nimi albo z nieba nad nimi.
– Bądź pozdrowiony, Móri z rodu czarnoksiężników! Bądź pozdrowiony, książę, znamy waszego ojca, chociaż on wędruje po innych krainach niż nasza. Zażądam od was hasła, najpierw jednak musicie się oddzielić od ludzi, którzy nigdy nie przebywają w innych wymiarach niż ziemski.
Wszyscy popatrzyli na siebie z niepokojem.
– Ów wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o przenikliwych oczach może zostać. Podobnie starsza kobieta. I młoda dziewczyna o płonących włosach.
Skinęli głowami. Powinni byli zrozumieć, że Starzec zagląda do ich podświadomości. Wybrał spośród przybyłych tych, którzy posiadają rozpoznawczy znak Ludzi Lodu, zdolność widzenia tego, co ukryte.
– Pozostała trójka musi odejść stąd na chwilę. Zawsze jednak będziecie mile widziani w naszej dolinie.
Gabriel, Indra i Addi opuścili okolicę, wszyscy troje skrywając rozczarowanie. Również Addi, który przecież sądził, że przyjmie taką decyzję z ulgą.
Kiedy zniknęli za szczytem wzgórza, Starzec powiedział trojgu innym, by zatrzymali się na zielonych wzniesieniach. Natomiast Móriego i Marca poproszono, by poczekali tam, gdzie są.
– Hasło? – zapytał Móri. – Jesteśmy gotowi spróbować. Możemy jednak natrafić na poważne trudności.
Przemawiający do nich najwyraźniej się uśmiechał.
– O to właśnie chodzi z tym hasłem. A więc posłuchajcie: Co takiego otworzyło tę bramę przed Lanjelinem, kiedy przybył tutaj szukać ukrytych skarbów starego ludu?
Mówiąc „stary lud” miał zapewne na myśli Lemurów, tyle Móri pojmował. Skarb to farangil, ich wytęskniony klejnot.
Myślał intensywnie. Tyle różnych rzeczy Dolg musiał zrobić, by dotrzeć do skarbu. Ale co ostatecznie otworzyło mu bramę w górze? Tę zewnętrzną bramę?
Głęboko wciągał powietrze.
– To klucz… klucz spoczywający w małej szkatułce, którą Dolg dostał przy chrzcie w prezencie od swojego dziadka Hraundrangi-Móriego.
Żadna odpowiedź nie nadeszła. Kiedy jednak stali tak bez ruchu jakiś czas, rozległo się skrzypienie i zgrzyty w kamiennych drzwiach.
Wejście zostało otwarte.
Podobnie jednak jak Dolgowi, kiedy po raz pierwszy odwiedził dolinę, nie pozwolono im wejść do środka. Zamiast tego z bramy wyłonił się Starzec, dokładnie tak jak wówczas.
Mimo woli Ellen i Miranda ukłoniły się głęboko tej pradawnej istocie o śnieżnobiałych włosach i brodzie. Również mężczyźni pozdrawiali go z wielkim szacunkiem.
Móri zapamiętał pewien szczegół z opowiadania Dolga. Ubranie Starca wówczas było zniszczone i niemal całkiem wypłowiałe. Starzec powiedział, że odzyska ono dawny blask, kiedy elfy zdobędą prawo powrotu do utraconej wielkości.
Teraz jego strój prezentował się wspaniale, niebieski płaszcz obramowany białym futrem, a pod spodem kostium haftowany złotem. Stojąca przed nimi istota była nieduża i zmalała ze starości i zmartwień o swoją ukochaną Islandię, ale trzymała się prosto, jak przystoi królowi, zwłaszcza że ten był nie tylko królem, był kimś dużo, dużo ważniejszym.
Tak więc Dolg pomógł im wszystkim powrócić do Gjáin, gdzie czekała ich nowa sława i szacunek? Dzięki temu, że uwolnił więzionego króla elfów. Móri myślał pospiesznie: Czy ów czyn mojego syna pomoże naszej sprawie, czy też wręcz przeciwnie? Może elfy nie będą chciały wypuścić swego wybawcy i bohatera?
Powtórzył pytanie głośno, najuprzejmiej jak potrafił, tak, jak się przemawia do kogoś, kto pochodzi z czasów, zanim na Islandii pojawił się pierwszy człowiek:
– Powiedziano nam, że mój syn Lanjelin kiedyś, według ziemskiej rachuby czasu bardzo dawno temu, odnalazł drogę do waszej doliny. Czy moglibyście mi, panie, uprzejmie wyjaśnić, jak to się stało? Bardzo bym chciał spotkać go ponownie.
Marco był zdumiony tym, jak pięknie Móri formułuje swoje wypowiedzi. Starzec spoglądał na nich oczyma zawierającymi całą mądrość świata.
– Słusznie przypuszczacie. Wasz syn, Lanjelin, znajduje się u nas i myślę, że czuje się dobrze.
– Ja również jestem o tym przekonany. I rozumiem, że wy, panie, oraz wielce szanowne elfy uratowaliście go w bardzo trudnej sytuacji.
– Tak było. Źli ludzie skazali go na straszliwą samotność. Po porozumieniu się z ich wysokościami królem i królową elfów zdecydowaliśmy się go stamtąd zabrać. Z Drekagil, jak ludzie nazywają rozpadlinę. Czy wasza sprawa dotyczy wyłącznie spotkania z nim?
Móri wahał się. Oddychał głęboko.
– Nie, o, Mądry, ty który zaglądasz w serca ludzi. Tęsknimy za nim strasznie, teraz ja mam na świecie tylko jego i wspólnie powinniśmy poszukać drogi do Wrót, przez które moja żona, a jego matka, oraz jego rodzeństwo i cała nasza rodzina przeszły na drugą stronę. Nas niestety źli ludzie zatrzymali w ostatniej chwili. Mnie złożyli do ukrytego grobu, gdzie ani żywy, ani umarły leżałem, dopóki obecni tutaj moi przyjaciele nie zdjęli mi kajdan.
Zastanowiwszy się chwilę, Starzec odpowiedział:
– I mimo wszystko szukacie, panie, tych właśnie Wrót?
– Bardzo bym chciał odnaleźć rodzinę, więc muszę szukać Wrót. Najpierw jednak chciałem odszukać Lanjelina. Dopiero później innych. Chciałbym się przekonać, czy powodzi im się dobrze.
– Tak myśli tylko troskliwy ojciec rodziny – skinął głową Starzec. – A zatem Lanjelin przebywał u nas, ku naszej wielkiej radości i pożytkowi. Nie możemy jednak być takimi egoistami, by zatrzymywać go tutaj wbrew jego woli. Mamy, mój dobry czarnoksiężniku, do rozwiązania pewien problem. Lanjelin musi sam wybierać. Jeśli wybierze nas… to czy wy uznacie jego decyzję?
Móri spocił się ze strachu. Co się stanie, jeśli Dolg postanowi zostać u elfów?
Oddychał głęboko.
– Z rozpaczą i najgłębszym żalem w sercu uznam jego wybór, jeśli będzie on korzystny dla was.
Stary uśmiechnął się smętnie i położył dłoń na ramieniu Móriego. Ten zaś poczuł, jakby obciążyły go wszystkie smutki, trudności i zmartwienia świata.
– Tak mówi pozbawiony egoizmu ojciec. Powiadam wam tedy, że jeśli wasz syn zechce pójść z wami, trzeba będzie przejść przez dodatkową próbę…
O, nie, już nic więcej, prosił w duchu Móri.
Starzec uśmiechnął się.
– Zdecydowaliście rozumnie, czarnoksiężniku, biorąc ze sobą tak potężną siłę, jak książę Czarnych Sal, oraz jednego z tych, którzy czekają na łące. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że Lanjelin został powiązany z naszym światem więzami elfów, w przeciwnym razie bowiem nie mógłby u nas żyć. Ale wy, czarnoksiężniku, jesteście tylko człowiekiem, wy sami, panie, jesteście zbyt słabi, by móc uwolnić go z tych więzów. Zobaczymy, czy inni towarzyszący wam zdołają tego dokonać!
Móri czuł, że napięcie, które nie opuszczało go od dłuższego czasu, osiągnęło kulminację tutaj w dolinie i że nowa czekająca go próba może okazać się ponad jego siły.
Co będzie, jeśli Dolg wybierze „źle”? Albo jeśli elfy go nie uwolnią? Albo jeśli on zgodzi się pójść z ojcem, lecz wbrew swojej woli zostanie zatrzymany w górze?
Nad niczym więcej nie zdołał się zastanowić, ponieważ Starzec gestem polecił, by wrócili do przyjaciół po drugiej stronie rzeki i czekali tam z nimi. Móri potrafił to zrozumieć, miejsca na skalnych półkach było bardzo niewiele. Starzec znowu przekroczył bramę, która zatrzasnęła się za nim.
Marco ścisnął ramię Móriego, jakby dając znak, że rozumie rozpacz przyjaciela. Powlekli się z powrotem, nie musieli jednak referować całej rozmowy czekającym tam towarzyszom, ponieważ ci słyszeli wszystko. Taka cisza panowała w Gjáin, w czasie gdy odbywało się spotkanie między widzialnymi i niewidzialnymi.
W górze na skałach Indra próbowała zbliżyć się do krawędzi, by zobaczyć, co się dzieje, lecz Gabriel i Addi zdążyli ją zatrzymać. Wtrącanie się w nie swoje sprawy mogłoby spowodować nieobliczalne szkody.
Niżej w dolinie trwało niespokojne oczekiwanie i jakaś potworna, nienaturalna cisza.
W jakiś czas później kamienne drzwi zostały otwarte i Starzec ponownie wyszedł na zewnątrz. Prowadził ze sobą pięknego, rosłego młodzieńca.
Dolga Lanjelina Matthiasa, syna czarnoksiężnika.