Po odesłaniu Perrina dni zdawały się dłużyć Randowi w nieskończoność, a noce w ogóle nie miały końca. Wycofał się do swoich pokoi i zamknął w nich, nakazawszy Pannom, by nikogo nie wpuszczały. Jedynie Nanderze wolno było wchodzić przez drzwi z pozłacanymi słońcami i przynosić mu posiłki. Żylasta Panna stawiała tacę nakrytą serwetą i wymieniała nazwiska tych, którzy chcieli się z nim zobaczyć, po czym spoglądała na niego z wyraźną przyganą, kiedy powtarzał, że z nikim nie będzie się spotykał. Często, zanim zatrzasnęła za sobą drzwi, słyszał nieprzychylne komentarze z ust Panien warujących na zewnątrz; przeznaczone dla jego uszu, w przeciwnym razie użyłyby mowy dłoni. Ale jeśli uznały, że wywabią go z komnat takimi uwagami... Panny nie rozumiały i pewnie nie zrozumiałyby, nawet gdyby im wyjaśnił. Gdyby choć potrafił się zmusić do jakichkolwiek wyjaśnień.
Zabierał się za posiłki bez apetytu i usiłował czytać, ale nawet z ulubionych książek potrafił przeczytać jedynie po kilka stron. Przynajmniej raz dziennie, mimo że sobie obiecywał, że nie będzie tego robił, podnosił w górę masywną szafę z polerowanego czarnego drewna i kości słoniowej, która stała w jego sypialni, przemieszczał ją na bok za pomocą splotów Powietrza i ostrożnie rozplątywał zabezpieczenia, którymi ją otoczył oraz Maskę Zwierciadeł, dzięki której ściana zdawała się gładka, jej sploty bowiem dysponowały zdolnością odwracania obrazu, który tylko jego oczy mogły zobaczyć. Tam, w niszy wydrążonej z użyciem Mocy, stały dwa małe posążki z białego kamienia, o wysokości mniej więcej stopy, mężczyzna i kobieta, każde w zwiewnych szatach i z kulą z przezroczystego kryształu trzymaną w uniesionej nad głową dłoni. Tej samej nocy, której wysłał armię na Illian, wyprawił się samotnie do Rhuidean, by zabrać stamtąd ter’angreale — gdyby znienacka okazały się potrzebne, mogło nie starczyć czasu na ich wydostanie. Przynajmniej tak siebie samego zapewniał. Ręka jakby mimowolnie ruszyła ku figurce brodatego człowieczka, tej jedynej z pary, którą mógł posłużyć się mężczyzna, wyciągnęła się i zatrzymała, cała drżąc. Wystarczyło dotknąć jednym palcem i zaczerpnąłby większą ilość Jedynej Mocy, niż sobie potrafił wyobrazić. Dzięki niej nikt by go nie pokonał, nikt by mu się nie przeciwstawił. Dzięki niej, powiedziała kiedyś Lanfear, mógł rzucić wyzwanie Stwórcy.
— Jest moja zgodnie z prawem — mruczał za każdym razem, z dłonią trzęsącą się tuż obok figurki. — Moja! Ja jestem Smokiem Odrodzonym!
I za każdym razem zmuszał się, by się cofnąć, i na nowo splatał Maskę Zwierciadeł, na nowo splatał niewidzialne pułapki, które spalą na popiół każdego, kto by spróbował przejść je bez klucza. Ogromna szafa sfruwała na miejsce niczym piórko. Był Smokiem Odrodzonym. Ale czy to wystarczało? Musiało wystarczyć.
— Jestem Smokiem Odrodzonym — szeptał niekiedy do ścian, a czasami krzyczał te słowa. — Jestem Smokiem Odrodzonym! — W milczeniu i na głos wściekał się na tych, którzy mu się sprzeciwiali, na tych ślepych durniów, którzy nie widzieli i tych, którzy nie chcieli zobaczyć, powodowani ambicją, chciwością lub strachem. Był Smokiem Odrodzonym, jedyną nadzieją świata w walce z Czarnym. I oby Światłość dopomogła światu.
Niemniej te ataki wściekłości i myśli o wykorzystaniu ter’angreala stanowiły jedynie próby ucieczki przed innymi rzeczami i on o tym wiedział. Posilał się samotnie, z każdym dniem coraz bardziej skąpo, starał się czytać, aczkolwiek dość rzadko, i usiłował zażyć snu. Coraz częściej w miarę upływu dni, nie dbając o to, czy słońce już zaszło czy też stało wysoko na niebie. Sen przychodził bolesnymi zrywami, a to, co zadręczało jego umysł na jawie, wkradało się również w sny i budziło zbyt szybko, by zdążył odpocząć. Postawienie tarczy w niczym nie pomagało, z pewnością nie było właściwym sposobem, aby odseparować się od tego, co go od dawna gryzło. Musiał się zmierzyć z Przeklętymi, a prędzej czy później z samym Czarnym. Musiał coś zrobić z durniami, którzy albo usiłowali go zniszczyć, albo uciekali przed nim, podczas gdy jedyną dla nich szansą było stanąć w jednym szeregu. Dlaczego sny nie dawały mu spokoju? Był taki jeden sen, z którego zawsze budził się gwałtownie, zanim nawet zdążył się na dobre zacząć, a potem leżał przepełniony odrazą do samego siebie i zamroczony z niewyspania, ale te inne... Zasługiwał na nie wszystkie, wiedział o tym.
Colavaere stawała nad jego uśpionym ciałem, ze sczerniałą twarzą i z tą samą szarfą, na której się powiesiła, nadal wciśniętą w obrzmiałe tkanki jej szyi. Colavaere, milcząca i oskarżycielska, a za nią wszystkie te Panny, które umarły za niego, ustawione milczącymi szeregami szeroko rozwartych oczu, wszystkie te kobiety, które umarły za niego. Znał każdą z tych twarzy równie dobrze jak własną, znał te imiona, wszystkie co do jednego. Z tych snów budził się z płaczem.
Sto razy ciskał Perrinem na wskroś Wielkiej Komnaty Słońca i sto razy owładały nim płonący strach i wściekłość. Sto razy zabijał Perrina w swoich snach i budził go własny krzyk. Po co ten człowiek wykorzystał w kłótni wzięte do niewoli Aes Sedai? Rand starał się o nich nie myśleć, od samego początku robił, co mógł, by nie zauważać ich istnienia. Były zbyt niebezpieczne, by trzymać je zbyt długo w charakterze jeńców, ale nie miał pojęcia, co z nimi zrobić. Przerażały go. Czasami śniło mu się, że znowu go związano i wpakowano do skrzyni, że Galina, Erian i Katerine wyjmują go z niej na kolejne tortury, śnił i budził się, skowycząc jeszcze wtedy, gdy już wiedział, że ma otwarte oczy, i że to był tylko sen. Przerażały go, ponieważ bał się, że mógłby pozwolić, by strach i gniew wzięły nad nim górę, a wtedy... Starał się nie zastanawiać, co by wtedy zrobił, ale czasami śnił o tym i budził się, cały dygocząc od zimnego potu. Nie zrobi tego. Nieważne, co zrobił dotychczas, tego nie zrobi na pewno.
W snach skrzykiwał Asha’manów, by zaatakowali Białą Wieżę i ukarali Elaidę, wyskakiwał z bramy przepełniony słusznym gniewem i saidinem — i dowiadywał się; że list Alviarin to było kłamstwo, widział ją, jak staje u boku Elaidy, widział też obok nich Egwene i Nynaeve, a nawet Elayne, wszystkie z twarzami Aes Sedai, wszystkie przekonane, że jest zbyt niebezpieczny, aby mu darować wolność. Patrzył na Asha’manów zabijanych przez kobiety, które miały za sobą lata studiowania Jedynej Mocy, nie tylko kilka miesięcy pobierania intensywnych nauk, i z tych snów nigdy nie był w stanie się obudzić, dopóki wszyscy ci mężczyźni w czarnych kaftanach nie poginęli, a on nie został sam, by zmierzyć się z całą potęgą Aes Sedai. Sam jeden.
Cadsuane raz za razem powtarzała tamte słowa o szaleńcach, którzy słyszą głosy, aż w końcu każde cięło niczym bicz, i pod niewidzialnymi ciosami drżał przez sen. W snach i na jawie wzywał Lewsa Therina, krzyczał na niego, wrzeszczał na niego, ale odpowiadało mu tylko milczenie. Sam. Samotny. Maleńki tobołek wrażeń i emocji w zakamarku umysłu, poczucie obecności Alanny, niemalże równie intensywne jak dotyk, powoli stawało się pociechą. Z wielu względów to przerażało go najbardziej.
Czwartego ranka obudził się odurzony ze snu o Białej Wieży, podnosząc rękę, by osłonić obolałe oczy przed łuną, jak mu się zdawało, z saidara utkanego ognia. Promienie słońca wlewające się przez okna rozświetlały roztańczone drobiny kurzu i padały wprost na jego łoże z wielkimi, czworograniastymi postumentami inkrustowanymi kością słoniową. Wszystkie meble w tej komnacie były skonstruowane z polerowanego czarnego drewna i kości słoniowej, dostatecznie kanciaste, surowe i ciężkie, by harmonizować z jego nastrojem. Leżał przez chwilę nieruchomo, myśląc, że nawet gdyby znowu udało mu się zasnąć i tak czeka go kolejny koszmar.
“Jesteś tam, Lewsie Therinie?” — zastanowił się bez jakiejkolwiek nadziei na odpowiedź i śmiertelnie zmęczony podźwignął na nogi, wygładzając zmięty kaftan. Nie zmieniał ubrania od czasu, gdy się zamknął w odosobnieniu.
Kiedy chwiejnymi krokami wszedł do przedsionka, pomyślał z początku, że znowu coś mu się śni, ten sam sen, który zawsze sprawiał, że budził się, siadając sztywno, przepełniony wstydem, poczuciem winy i obrzydzeniem, ale kiedy Min spojrzała na niego z jednego z wysokich pozłacanych krzeseł, na którym siedziała z oprawną w skórę księgą rozłożoną na kolanach, jednak się nie obudził. Jej twarz okalały ciemne, podobne do pierścionków pukle, a w wielkich oczach było tyle napięcia, że nieomal poczuł jego nacisk. Spodnie z brokatowego jedwabiu zielonej barwy opinały jej nogi niczym druga skóra, a kaftanik z harmonizującej z nimi materii był rozpięty; ukryta pod spodem kremowa bluzka unosiła się i opadała z każdym oddechem. Modlił się, żeby się obudzić. To nie strach albo gniew, czy też poczucie winy z powodu Colavaere, względnie zniknięcie Lewsa Therina, kazały mu się zamknąć przed wszystkimi.
— Za cztery dni będzie swego rodzaju święto — powiedziała wesoło — podczas drugiej kwarty. Dzień Pokuty, tak to nazywają z jakiegoś powodu, ale w tę noc organizowane są tańce. To stateczne tańce, jak mi mówiono, ale każde tańce lepsze niż żadne. — Pieczołowicie założyła księgę cienkim paskiem skóry, po czym ułożyła ją obok siebie na posadzce. — Najwyższy czas sprawić sobie suknię, może uda mi się zagonić szwaczkę do pracy jeszcze dzisiaj. I oczywiście, o ile zechcesz ze mną tańczyć.
Oderwał od niej wzrok i przeniósł go na nakrytą ściereczką tacę obok wysokich drzwi. Na samą myśl o jedzeniu robiło mu się mdło. Nandera miała nikogo nie wpuszczać, a żeby sczezła! A już na pewno nie Min. Nie wymienił jej z imienia, ale powiedział “nikogo”!
— Min, ja... nie wiem, co ci powiedzieć. Ja...
— Pasterzu, wyglądasz tak, jakby psy się o ciebie gryzły. Teraz rozumiem, dlaczego Alanna była taka wzburzona, mimo iż nie mam pojęcia, jak się dowiedziała. W zasadzie to błagała mnie, żebym z tobą porozmawiała, kiedy Panny zawróciły ją po raz piąty. Nandera nie wpuściłaby mnie, gdyby się tak nie denerwowała tym, że nie chcesz nic jeść, ale i tak trochę musiałam ją prosić. Jesteś mi coś winien, wieśniaku.
Rand wzdrygnął się. W głowie błyskały mu wizje, w których widział samego siebie, jak zdziera z niej ubranie i bierze siłą niczym bezrozumna bestia. Był jej winien więcej, niźli kiedykolwiek będzie mógł zapłacić. Przeczesawszy włosy rozcapierzonymi palcami, zmusił się, by na nią spojrzeć. Podwinęła nogi pod siebie i teraz siedziała tak na krześle, z pięściami wspartymi na kolanach. Jak ona mogła patrzeć na niego tak spokojnie?
— Min, nie ma usprawiedliwienia dla tego, co zrobiłem. Gdyby istniała jakakolwiek sprawiedliwość, zawisłbym na szubienicy. Gdybym mógł, sam bym sobie założył pętlę na szyję. Przysięgam, zrobiłbym to. — Te słowa miały gorzki posmak. Był Smokiem Odrodzonym, a ona będzie musiała zaczekać na sprawiedliwość aż do Ostatniej Bitwy. Ależ był durniem, że chciał przeżyć Ostatnią Bitwę. Nie zasłużył sobie na to.
— O czym ty gadasz, pasterzu? — spytała wolno.
— Mówię o tym, co ci zrobiłem — warknął. Jak on mógł to zrobić, komukolwiek, a przede wszystkim jej? — Min, wiem, jak trudno ci przebywać ze mną w jednym pokoju. — Jakim prawem upajał się wspomnieniami, gładkością, jedwabistą miękkością jej skóry pod dotykiem palców? Po tym, kiedy już zdarł z niej ubranie. — Nigdy nie myślałem, że jestem zwierzęciem, potworem. — A jednak był potworem. Brzydził się sobą za to, co zrobił. Brzydził tym bardziej, bo miał ochotę zrobić to raz jeszcze. — Jedyną wymówką, na jaką mogę się powołać, jest obłęd. Cadsuane miała rację. Naprawdę słyszałem głosy. Głos Lewsa Therina, jak mi się zdawało. Czy możesz...? Nie. Nie mam prawa prosić cię o wybaczenie. Ale musisz wiedzieć, jak bardzo mi przykro, Min. — Było mu przykro. A ręce aż go swędziały, tak bardzo pragnął pogładzić jej nagie plecy, jej biodra. Był potworem. — Strasznie przykro. Wiedz to przynajmniej.
Siedziała tam bez ruchu, jakby nigdy przedtem go takim nie widziała. Teraz mogła już przestać udawać. Teraz mogła powiedzieć, co naprawdę o nim myśli i choćby nie wiadomo jak okropnie to zabrzmiało, nie byłoby nawet w połowie dostatecznie straszne.
— A więc to właśnie dlatego trzymałeś mnie z dala od siebie — powiedziała w końcu. — Posłuchaj mnie, ty drewnianogłowy tępaku. Byłam wtedy bliska spłakania się na proch, bo widziałam o jedną śmierć za dużo, a ty... ty byłeś gotów na to samo z tego samego powodu. To, co zrobiliśmy, mój ty niewinny baranku, miało nas oboje pocieszyć. Przyjaciele pocieszają się wzajem w takich chwilach. Zamknijże usta, ty strachu na wróble z Dwu Rzek.
Zrobił to, ale tylko po to, by przełknąć ślinę. Miał wrażenie, że oczy zaraz mu wyskoczą z orbit. Dobywał z siebie słowa, omal się nimi nie dławiąc.
— Pocieszaliśmy się? Min, gdyby członkinie Koła Kobiet z Dwu Rzek usłyszały, że to, co zrobiliśmy, to było pocieszanie się, to stanęłyby w kolejce, żeby obedrzeć nas ze skóry, nawet gdybyśmy mieli po pięćdziesiąt lat!
— Przynajmniej mówisz “my”, zamiast wyłącznie “ja” — odparła stanowczo. Powstawszy z wdziękiem, podeszła do niego, ze złością wygrażając mu palcem. — Myślisz, że ja jestem jakąś lalką, chłopcze z farmy? Myślisz, że jestem nazbyt powolna na umyśle, by ci nie dać do zrozumienia, że mi się nie podoba, jak mnie dotykasz? Myślisz, że nie powiedziałabym ci tego bez ogródek? — Wolną dłonią wyciągnęła z zanadrza kaftana nóż, zrobiła nim wymach i schowała go z powrotem, na moment nie przerywając tyrady. — Pamiętam, jak zdzierałam ci koszulę z grzbietu, ponieważ ty sam ściągałeś ją przez głowę zbyt wolno jak na mój gust. Oto jak bardzo nie chciałam, żebyś objął mnie ramionami! Zrobiłam z tobą coś, czego nigdy przedtem nie robiłam z żadnym innym mężczyzną... tylko nie myśl sobie, że nigdy nie czułam takiej pokusy! ... a ty twierdzisz, że to wszystko to twoja wina! Jakby mnie tam w ogóle nie było!
Zderzył się z krzesłem i wtedy dopiero dotarło do niego, że się przed nią cofał. A ona popatrzyła na niego ze zmarszczonym czołem i mruknęła:
— Chyba mi się nie podoba, że teraz patrzysz na mnie z góry. — I nagle z całej siły kopnęła go w goleń, wsparła obie dłonie na jego piersi i pchnęła go. Upadł na krzesło z takim impetem, że omal się nie przewróciło. Pierścionki zakołysały się, kiedy potrząsnęła głową i poprawiła swój brokatowy kaftan.
— Może tak jest, Min, ale...
— Tak właśnie jest, pasterzu — przerwała mu stanowczo. — I jeśli nadal będziesz twierdził, że jest inaczej, to lepiej skrzyknij tu Panny i przenieś tyle Mocy, na ile cię stać, bo inaczej tak cię zaraz obiję, że zaczniesz skomleć o zmiłowanie. Powinieneś się ogolić. I wziąć kąpiel.
Rand zrobił głęboki wdech. Perrin żył w takim spokojnym związku z uśmiechniętą, delikatną żoną. Dlaczego jego zawsze ciągnęło do kobiet, które traktowały jego głowę, jakby to był dziecięcy bąk? Gdyby tylko wiedział bodaj dziesiątą część tego, co Mat wiedział o kobietach, potrafiłby teraz coś odpowiedzieć, ale w jego sytuacji mógł tylko dalej plątać się w niezręcznościach.
— W każdym razie — powiedział ostrożnie — jest jedna rzecz, którą mogę zrobić.
— A cóż to takiego? — Splotła ciasno ręce pod piersiami i zaczęła złowieszczo przytupywać nogą, ale on wiedział, że to właściwy pomysł.
— Odeślę cię. — Tak jak odesłał Elayne i Aviendhę. — Gdybym bodaj odrobinę panował nad sobą, nie.... — Stopa zaczęła przytupywać jeszcze szybciej. Może lepiej poniechać tego pomysłu. Pocieszali się? Światłości! — Min, każdemu, kto jest blisko mnie, grozi niebezpieczeństwo. Przeklęci nie są jedynymi, którzy wyrządziliby krzywdę komuś, kto przestaje ze mną, po to tylko, by wykorzystać szansę zaszkodzenia pośrednio również mnie. A poza tym chodzi też o mnie. Już nie panuję nad swoimi nastrojami. Min, ja omal nie zabiłem Perrina! Cadsuane miała rację. Popadam w obłęd albo już jestem obłąkany. Muszę cię odesłać, tylko dzięki temu będziesz bezpieczna.
— Kim jest ta Cadsuane? — spytała, tak spokojnie, że aż się wzdrygnął, gdy spostrzegł, że nadal przytupuje stopą. — Alanna wymówiła to imię takim tonem, jakby to była siostra samego Stwórcy. Nie, nie mów, nic mnie to nie obchodzi. — Co wcale nie znaczyło, by przerwała na chwilę bodaj dostatecznie długą, by zdołał cokolwiek powiedzieć. — Perrin też mnie nie obchodzi. Zraniłbyś mnie równie mocno jak jego. Moim zdaniem tamta awantura, którą wywołałeś publicznie, to było jedno wielkie oszustwo, tak właśnie. Nie obchodzą mnie twoje nastroje i nie obchodzi mnie, czy jesteś obłąkany. Nie możesz być bardzo obłąkany, bo inaczej byś się aż tak nie przejmował. Obchodzi mnie natomiast...
Pochyliła się, przez co te bardzo duże, bardzo ciemne oczy znalazły się na tym samym poziomie co jego oczy, tak blisko, i nagle rozbłysło w nich tyle światła, że aż pochwycił saidina, gotów się bronić.
— Odesłać mnie, żebym była bezpieczna? — warknęła. — Jak śmiesz? Jakie ty masz prawo uważać, że możesz mnie gdziekolwiek odsyłać? Potrzebujesz mnie, Randzie al’Thor! Gdybym ci opowiedziała o połowie widzeń, jakie miałam w związku z tobą, to połowa włosów by ci się skręciła, a druga wypadła! Spróbuj tylko! Pannom pozwalasz narażać się na każde ryzyko, kiedy sobie tylko tego zażyczą, a mnie chcesz odesłać jak jakieś dziecko?
— Panien nie kocham. — Zanurzony głęboko w pozbawionej emocji Pustce, usłyszał, jak te słowa wyskakują mu z ust; wstrząs roztrzaskał skorupę Pustki i sprawił, że saidin pierzchł.
— No cóż — powiedziała Min, prostując się. Na jej ustach błąkał się nieznaczny uśmieszek. — No to sprawa załatwiona. — I usiadła mu na kolanach.
Powiedziała, że Perrina nie zraniłby bardziej niż jej, ale musiał zranić ją teraz. Musiał, dla jej własnego dobra.
— Kocham również Elayne — oznajmił brutalnie. — A także Aviendhę. Widzisz, jaki jestem? — Z jakiegoś powodu wcale jej to nie zdumiało.
— Rhuarc kocha więcej kobiet niż tylko jedną — powiedziała. Jej uśmiech zdawał się wyrażać ten sam spokój, jaki widywał na twarzach Aes Sedai. — Podobnie Bael, a ja nigdy nie zauważyłam u żadnego rogów trolloka. Nie, Randzie, ty mnie kochasz i nie możesz temu zaprzeczyć. Powinnam powiesić cię na jakimś haku za to, przez co kazałeś mi przechodzić, ale... Tak, żebyś wiedział, ja też cię kocham. — Jej uśmiech zbladł pod grymasem wewnętrznych zmagań, a w końcu westchnęła. — Życie byłoby czasami o wiele łatwiejsze, gdyby moje ciotki nie wychowały mnie na tak prawdomówną — mruknęła. — A mówiąc szczerze, Rand, muszę ci zdradzić, że Elayne też cię kocha. I tak samo Aviendha. Skoro obie żony Mandelaina mogą go kochać, to przypuszczam, że ciebie mogą jakoś kochać trzy kobiety. Ale ja jestem tutaj i jeśli tylko spróbujesz mnie odesłać, to przywiążę się do twojej nogi. — Zmarszczyła nos. — Pod warunkiem, że zaczniesz znowu się myć. Ale nie odejdę, choćby nie wiem co.
W głowie wszystko mu wirowało, tak jakby rzeczywiście była rozbujanym bąkiem do zabawy.
— Ty mnie kochasz? — spytał z niedowierzaniem. — Skąd wiesz, co czuje Elayne? Skąd wiesz cokolwiek na temat Aviendhy? Światłości! Mandelain może robić, co chce, Min, ale ja nie jestem Aielem. — Zmarszczył brwi. — Co to znaczy, że opowiedziałaś mi zaledwie o połowie swoich widzeń? Myślałem, że opowiadasz mi wszystko. O tak, poślę cię w jakieś bezpieczne miejsce. I przestań tak kręcić nosem! Ja nie śmierdzę! — Gwałtownie oderwał rękę, którą właśnie drapał się pod kaftanem.
Z tych wygiętych w łuk brwi można było wyczytać całe tomy, ale najwyraźniej postanowiła mu również nie szczędzić tyrady słownej.
— Masz czelność mówić takim tonem? Jakbyś w to nie wierzył? — Z każdym słowem coraz bardziej podnosiła głos i wbiła złowieszczy palec w jego pierś z taką siłą, jakby zamierzała go nim przebić na wylot. — Myślisz, że poszłabym do łóżka z mężczyzną, którego nie kocham? Naprawdę? A może uważasz, że ja nie jestem warta miłości? Czy tak jest? — Wydała taki odgłos jak kot, któremu nadepnięto na ogon. — A więc jestem małą bezrozumną trzpiotką, która się zakochała w jakimś nic nie wartym parobku, czy tak? Siedzisz tu, gapiąc się na mnie jak jakiś chory wół, i uwłaczasz mojej inteligencji, mojemu poczuciu smaku, mojej...
— Jeśli się nie uspokoisz i nie zaczniesz gadać do rzeczy — warknął — to przysięgam, dam ci klapsa! — To wyskoczyło znikąd, z bezsennych nocy i pomieszania, ale zanim zdążył sformułować jakieś słowa przeprosin, uśmiechnęła się. Ta kobieta się uśmiechnęła!
— Przynajmniej już się nie boczysz — powiedziała. — Nie użalaj się nad sobą, Rand, zupełnie nie umiesz tego robić. No dobrze. Chcesz, żebym mówiła do rzeczy? Kocham cię i nie odejdę. Jeśli spróbujesz mnie odesłać, to ja powiem Pannom, że mnie uwiodłeś i porzuciłeś. Powiem to każdemu, kto będzie chciał słuchać. Powiem...
Podniósł prawą rękę i przyjrzał się wnętrzu dłoni z wyraźnie odciśniętym wizerunkiem czapli, a potem przeniósł spojrzenie na Min. A ona spojrzała czujnie na tę rękę, poprawiła się na jego kolanach, po czym nie zwracała już na nic uwagi oprócz jego twarzy.
— Nie odejdę, Rand — powiedziała cicho. — Potrzebujesz mnie.
— Jak ty to robisz? — westchnął, opadając w krzesło. — Nawet kiedy mnie zmuszasz do stawania na głowie, równocześnie sprawiasz, że moje kłopoty jakby nikną.
Min parsknęła.
— A więc chyba trzeba cię częściej zmuszać do stawania na głowie. Opowiedz mi o tej Aviendzie. Nie sądzę, by istniała szansa, że jest koścista i pokryta bliznami jak Nadera.
Roześmiał się mimo woli. Światłości, od jak dawna nie śmiał się powodowany radością?
— Min, powiedziałbym, że jest równie ładna jak ty, ale jak można porównać dwa wschody słońca?
Przez chwilę wpatrywała się w niego z nieznacznym uśmiechem, jakby nie umiała orzec, czy powinna być zaskoczona czy zachwycona.
— Jesteś bardzo niebezpiecznym mężczyzną, Randzie al’Thor — wymruczała, powoli przytulając się do niego. Miał wrażenie, że mógłby wpaść w te jej oczy i zatonąć w nich. Kiedyś, gdy siadywała mu na kolanach i całowała go, zawsze myślał, że ona się tylko droczy z wieśniakiem, lecz równocześnie wychodził ze skóry, bo pragnął całować ją po kres czasu. A teraz, jeżeli ona znowu go pocałuje...
Wziąwszy Min stanowczo w ramiona, wstał i postawił ją na posadzce. Kochał ją, a ona kochała jego, ale musiał pamiętać, że zawsze chciał całować Elayne po kres czasu, kiedy o niej pomyślał i że tak samo było z Aviendhą. Cokolwiek Min mówiła o Rhuarku czy jakimkolwiek Aielu, zrobiła kiepski interes w dniu, w którym się w nim zakochała.
— Połowa, powiedziałaś, Min — przypomniał cichym głosem. — O jakich widzeniach mnie nie poinformowałaś?
Spojrzała na niego z miną wyrażającą niemalże zawód, tyle że oczywiście to nie mogło być to.
— Kochasz się w Smoku Odrodzonym, Min Farshaw — burknęła — i lepiej o tym pamiętaj. I ty też, Rand — dodała, odpychając się od niego. Puścił ją z niechęcią, a jednocześnie skwapliwie; sam nie wiedział, jak to właściwie się stało. — Wróciłeś do Cairhien pół tygodnia temu i nadal nic nie zrobiłeś z Ludem Morza. Berelain przewidziała, że będziesz znowu zwlekał. Zostawiła mi list, w którym prosi, bym ci stale przypominała, tyle że ty mi nie pozwoliłeś... No cóż, nieważne. Berelain uważa, że oni są z jakiegoś powodu ważni, twierdzi, że w twojej osobie spełnia się jakieś ich proroctwo.
— Wiem o tym wszystkim, Min. Ja... — Umyślił sobie, że nie dopuści, by Lud Morza wplątał się z nim w konszachty, nie znalazł bowiem o nich nawet wzmianki w Proroctwach Smoka. Jeśli jednak miał pozwolić, by Min pozostała blisko niego, pozwolić, by narażała się na niebezpieczeństwa... Wygrała, dotarło do niego. Serce mu zamierało, kiedy patrzył na odchodzącą Elayne, obserwował odchodzącą Aviendhę z żołądkiem zasupłanym na węzły. Nie był w stanie przeżywać tego raz jeszcze. Min stała tam i czekała. — Odwiedzę ich statek. Zrobię to jeszcze dzisiaj. Lud Morza może uklęknąć przed Smokiem Odrodzonym w całym jego splendorze. Nie sądzę, by kiedykolwiek istniała nadzieja, że będzie inaczej. Albo należą do mnie, albo są moimi wrogami. Tak chyba jest zawsze. Czy opowiesz mi teraz o tych widzeniach?
— Rand, powinieneś się nad nimi zastanowić, zanim...
— Nad widzeniami?
Skrzyżowała ramiona i popatrzyła nań spod firany rzęs. Zagryzła wargę i spojrzała na drzwi. Potrząsnęła głową i mruknęła coś niesłyszalnie. A na koniec powiedziała:
— Tak naprawdę jest tylko jedno. Przesadzałam. Widziałam ciebie i drugiego mężczyznę. Nie potrafiłam rozpoznać żadnej z twarzy, ale wiedziałam, że jeden z was to ty. Dotykaliście się i zdawaliście stapiać z sobą, ale... — Z troską zacisnęła usta i mówiła dalej bardzo cichym głosem. — Nie wiem, co to oznacza, Rand, oprócz tego, że jeden z was umrze, a drugi nie. Ja... Dlaczego ty się śmiejesz? To nie są żarty, Rand. Nie wiem, który z was umrze.
— Uśmiecham się, ponieważ przekazałaś mi właśnie bardzo dobrą wiadomość — odparł, dotykając jej policzka. Tym drugim mężczyzną musiał być Lews Therin.
“Nie jestem zwykłym wariatem, który słyszy głosy” — pomyślał, nie posiadając się z radości. Jeden żył, a jeden umarł, ale on od dawna wiedział, że umrze. Przynajmniej nie był obłąkany. Albo nie aż tak obłąkany, jak się obawiał. Tu nadal szło o jego nastroje, nad którymi ledwie panował. — Widzisz, ja...
Nagle uświadomił sobie, że już nie dotyka jej policzka, tylko ujmuje jej twarz obiema dłońmi. Oderwał je jak oparzony. Min wydęła wargi i skarciła go wzrokiem, niesłusznie, gdyż nie zamierzał jej wykorzystywać. To nie byłoby uczciwe. Na szczęście, w tym momencie głośno zaburczało mu w brzuchu.
— Muszę coś zjeść, jeżeli mam się spotkać z Ludem Morza. Widziałem tacę...
Min parsknęła kpiąco, kiedy się odwrócił, ale w następnej chwili już sunęła w stronę wysokich drzwi.
— Musisz wziąć kąpiel, jeśli wybieramy się do Ludu Morza.
Nandera była zachwycona, entuzjastycznie kiwała głową i natychmiast kazała Pannom pobiec po wszystko. A potem podeszła blisko do Min i wyznała:
— Powinnam cię była wpuścić już pierwszego dnia. Chciałam go kopnąć, ale kopanie Car’a’carna nie jest przyjęte. — Tonem głosu dawała jednak do zrozumienia, że tak właśnie należało postąpić. Mówiła cicho, ale nie tak cicho, by nie mógł usłyszeć. Był pewien, że robiła to umyślnie; skierowane ku niemu spojrzenie było zbyt ostre, zbyt prowokujące, aby można było sądzić inaczej.
Panny same przytargały wielką miedzianą wannę, zamigotały mową dłoni, kiedy już ją postawiły na posadzce, zaśmiewając się, zanadto podniecone, by pozwolić, aby pałacowi służący wykonali za nie tę pracę albo choć nanieśli wiadra z gorącą wodą. Rand przeżywał trudne chwile, gdy zdejmował z siebie ubranie. Zresztą umyć się samemu też mu nie chciały pozwolić i ostatecznie Nandera namydliła mu włosy. Słomianowłosa Somera i Enaila o włosach jak ogień uparły się, że go ogolą, kiedy siedział po pierś zanurzony w wodzie; tak się skupiły na tym zajęciu, że bał się, iż z gorliwości poderżną mu gardło. Był już jednak do tego przyzwyczajony po tych wszystkich razach, kiedy to absolutnie nie chciały pozwolić, by sam sobie uczesał włosy albo się ogolił. Był przyzwyczajony do tego, że otaczał go wianek Panien, które przypatrywały mu się i oferowały, że wyszorują mu plecy albo stopy, w milczeniu migocząc dłońmi, nadal jakby lekko zgorszone widokiem kogoś siedzącego w wodzie. Tak czy owak, udało mu się kilku z nich pozbyć, odesławszy z jakimiś poleceniami.
Nie był natomiast przyzwyczajony do obecności Min, która usadowiła się ze skrzyżowanymi nogami na jego łożu, z podbródkiem wspartym na dłoniach, i obserwowała wszystko z wyraźną fascynacją. Z początku nie dostrzegł jej w całym tym rojowisku Panien, dopóki nie rozebrał się do naga, i w tym momencie jedyne, co mu pozostało, to usiąść jak najszybciej, nie bacząc, że rozbryzguje wodę dookoła wanny. Ta kobieta byłaby sobie znakomicie poradziła jako Far Dareis Mai. Otwarcie dyskutowała na temat jego ciała z Pannami, ani razu się nie czerwieniąc! To jemu aż płonęły rumieńce.
— O tak, jest bardzo skromny — powiedziała, zgadzając się z Malindare, kobietą najbardziej pulchną z wszystkich Panien, z najciemniejszymi włosami, jakie Rand kiedykolwiek widział u Aiela. — Skromność to najwyższa cnota mężczyzny. — Malindare przytaknęła z powagą, ale Min miała na twarzy uśmiech od ucha do ucha. — Po chwili dodała: — Och nie, Domeille, szkoda byłoby blizną szpecić taką piękną twarz.
Domeille, z włosami jeszcze bardziej posiwiałymi niż Nandery, chudsza i z wydatnym podbródkiem, upierała się jednak, że nie jest dość piękny bez blizny. Jej własne słowa! Reszta była jeszcze gorsza. Panny najwyraźniej uwielbiały, jak pod wpływem ich słów się czerwienił. Min zaś z pewnością za tym przepadała.
— Prędzej czy później będziesz musiał się wytrzeć, Rand — powiedziała, podając mu obiema dłońmi długi biały ręcznik. Stała w odległości dobrych trzech kroków od wanny, a wszystkie Panny cofnęły się i obserwowały go teraz, stojąc wokół niego w kręgu. Min uśmiechała się tak niewinnie, że każdy sędzia już choćby na tej podstawie uznałby jej winę. — No wyjdź i wytrzyj się, Rand.
W życiu nie czuł takiej ulgi, jak wówczas, kiedy już wkładał ubranie.
Do tego czasu jego rozkazy zostały wypełnione i wszystko czekało w pogotowiu. Rand al’Thor mógł zostać ośmieszony w wannie, ale Smok Odrodzony wybierał się do Ludu Morza w stylu, który miał sprawić, że Atha’an Miere padną na kolana zdjęci trwogą.