13 Czara Wiatrów

Aviendha chętnie usiadłaby na podłodze, jednak trzy pozostałe kobiety zajmujące maleńkie pomieszczenie łodzi nie zostawiły jej dość miejsca, dlatego też musiała poprzestać na podwinięciu pod siebie nóg na jednej z rzeźbionych, drewnianych ław wbudowanych w ściany. W ten sposób przynajmniej nie przypominało to aż tak bardzo siedzenia na krześle. Dobrze, że chociaż drzwi były zamknięte i że kajuta nie miała okien, jedynie ozdobnie rzeźbione woluty kłuły ścianę na wylot tuż pod sufitem. Nie musiała więc patrzeć na otaczającą łódź wodę, skazana wszak na docierającą przez otwory do wnętrza woń soli oraz odgłosy cichego pluskania fal o kadłub i pracujących wioseł. Przeszywające, donośne krzyki jakichś ptaków niosły się daleko. Widziała już ludzi zabijających się w walce o kałużę, którą byli w stanie przekroczyć jednym krokiem, jednak ta woda była gorzka ponad wszelkie wyobrażenie. Czytanie o tym w niczym nie przygotowało jej na ten smak. A w miejscu, gdzie wsiadły na pokład łodzi — obsadzonej przez dwu łypiących spode łba wioślarzy — rzeka miała przynajmniej pół mili szerokości. Pół mili wody i ani kropla nie nadawała się do picia. Któż byłby zdolny wyobrazić sobie całkowicie bezużyteczną wodę?

Ruch łodzi uległ niewielkiej zmianie; kołysała się teraz w przód i w tył. Czy już opuściły rzekę? Wpływając do czegoś, co nosiło nazwę “zatoki”? Miała być jeszcze szersza, znacznie szersza, tak przynajmniej powiedziała Elayne. Aviendha oplotła rękoma kolana i desperacko próbowała myśleć o czymś innym. Jeżeli pozostałe zauważą jej strach, hańba prześladować ją będzie aż do końca jej dni. Najgorsze ze wszystkiego było to, że sama zaproponowała ten sposób podróżowania, po tym jak usłyszała opowieści Nynaeve na temat Ludu Morza. Skąd miała wiedzieć, jak rzecz wyglądać będzie w praktyce?

Błękitny jedwab jej sukni zdawał się pod palcami niewiarygodnie wręcz gładki, na tym więc skupiła swoje myśli. Dotychczasowe życie nie przyzwyczaiło jej do noszenia sukienek — wciąż tęskniła za cadin’sor, który Mądre kazały jej spalić, gdy tylko rozpoczęła u nich naukę — a teraz miała na sobie suknię z prawdziwego jedwabiu (na dodatek jedną z czterech posiadanych!), stroju dopełniały zaś jedwabne pończochy (w miejsce grubych wełnianych) oraz z takiegoż materiału uszyta bielizna, sprawiająca, że jak nigdy dotąd zdawała sobie sprawę z delikatności własnej skóry. Nie potrafiła nie dostrzegać piękna tej sukni, niezależnie od tego, jak bardzo w jej oczach dziwaczne wydawało się noszenie takiego ubioru — jedwab był wszak niezwykle cenny i rzadki. Kobieta mogła posiadać jedwabny szal, który zakładała w świąteczne dni ku zazdrości pozostałych. Nieliczne tylko miały więcej niż jeden. Ale wśród tych mieszkańców mokradeł wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Nie każda kobieta, czy też mężczyzna, nosili jedwabie, jednak czasami odnosiła wrażenie, że przywdziewa je co drugie. Wielkie zwoje, ba, nawet całe bele przywoziły statki z krain znajdujących się za Ziemią Trzech Sfer. Statki. Pływające po oceanie. Po wodzie, która rozciągała się aż za horyzont, gdzie wiele było takich miejsc, z których — jeśli dobrze zrozumiała wyjaśnienia — w ogóle nie widziało się lądu. Omalże nie zadrżała, przejęta tak niewiarygodnym wyobrażeniem.

Żadna z pozostałych kobiet najwyraźniej nie miała ochoty na rozmowę. Elayne, zatopiona w myślach, machinalnie obracała pierścień z Wielkim Wężem zdobiący prawą dłoń, jej spojrzenie błądziło gdzieś daleko, poza granicami czterech ścian pomieszczenia. Te zmartwienia ostatnimi czasy coraz częściej ją nachodziły. Stanęła w obliczu dwu konfliktowych zobowiązań, a nawet jeśli jedno z nich bliższe było jej sercu, wybrała wszak to, które uważała za ważniejsze, bardziej honorowe. Było jej prawem i obowiązkiem zostać wodzem, królową Andoru, jednak zdecydowała się kontynuować poszukiwania. Jakkolwiek ważna była ich wyprawa, do pewnego stopnia w oczach Aviendhy przypominało to przedkładanie innej rzeczy ponad dobro klanu i społeczności. Niemniej jednak czuła dumę z postępowania przyjaciółki. Sposób, w jaki Elayne pojmowała honor, bywał czasami osobliwy — podobnie zresztą jak sama koncepcja kobiety zostającej wodzem tylko dlatego, iż była nim jej matka — jednak stosowała się doń z podziwu godną konsekwencją. Birgitte, w szerokich, czerwonych spodniach i krótkim, żółtym kaftanie — którego to stroju Aviendha nieprzytomnie jej zazdrościła — siedziała, bawiąc się sięgającym do pasa warkoczem, równie głęboko pogrążona w myślach. Być może zresztą po części dzieliła z Elayne jej zmartwienia. Była pierwszym Strażnikiem Elayne, co nie przestawało irytować Aes Sedai w Pałacu Tarasin, chociaż wyraźnie w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało ich Strażnikom. Obyczaje mieszkańców mokradeł były tak osobliwe, że ledwie dawało się je objąć myślą.

O ile Elayne i Birgitte sprawiały tylko wrażenie, że nie mają szczególnej ochoty na podjęcie rozmowy, o tyle Nynaeve al’Meara, siedząca dokładnie naprzeciwko Aviendhy po drugiej stronie drzwi, zdecydowanie ucięła wszelkie próby jej nawiązania... nie, nie Nynaeve al’Meara. Mieszkańcy mokradeł lubili, gdy zwracano się do nich, używając tylko połowy pełnego imienia, Aviendha zaś starała się o tym pamiętać, niezależnie od tego, do jakiego stopnia brzmiało to w jej uszach jak zdrobnienie. Rand al’Thor był jedynym kochankiem, jakiego miała w życiu, a nawet o nim nie potrafiła myśleć tak intymnie; wszakże musiała nauczyć się obyczajów ludu, spośród którego zamierzyła wybrać sobie męża.

Głęboko osadzone, brązowe oczy Nynaeve przeszywały ją na wylot. Kłykcie zaciśniętych na grubym warkoczu palców aż pobielały, czerń warkocza była tak nasycona jak lśniące złoto warkocza Birgitte, natomiast barwa jej oblicza z trupiobladej przeszła w leciutko zielonkawą. Od czasu do czasu z jej ust wydobywał się cichy, stłumiony jęk. I, co niezwykłe w jej przypadku, pociła się. Nynaeve stanowiła zagadkę. Odważna niekiedy do granic szaleństwa, nie przestawała publicznie wyrzekać na swe rzekome tchórzostwo, natomiast teraz zupełnie bez żenady ukazywała swój strach każdemu, kto tylko zechciałby spojrzeć. Jak mogła do tego stopnia przerazić się samego wrażenia ruchu, skoro przedtem nawet nie mrugnęła na widok wody?

Znowu woda. Aviendha zamknęła oczy, żeby nie widzieć twarzy Nynaeve, ale doprowadziła tylko do tego, że w jej głowie tym donośniej rozbrzmiały krzyki ptaków i pluskanie fal.

— Myślałam właśnie... — oznajmiła znienacka Elayne, potem urwała. — Dobrze się czujesz, Aviendha? Wyglądasz... — Policzki Aviendhy pokraśniały, na szczęście jednak Elayne nie powiedziała otwarcie, że na dźwięk jej głosu podskoczyła niczym królik. Elayne chyba zdawała sobie sprawę, jak niewiele brakowało, by ujawniła dyshonor Aviendhy; jej twarz też pokryła się czerwienią, kiedy ciągnęła dalej: — Myślałam właśnie o Nicoli i Areinie. O tym, co Egwene powiedziała nam ostatniej nocy. Nie sądzicie chyba, że one mogą przysporzyć jej właśnie jakichś kłopotów, nieprawdaż? Co ona powinna zrobić?

— Pozbyć się ich — odpowiedziała Aviendha, przeciągając jednocześnie kciukiem po gardle. Ulga, jaką przyniósł jej fakt, że mogła wreszcie się odezwać, że usłyszała wreszcie brzmienie czyjegoś głosu, była tak wielka, iż omal nie zabrakło jej tchu. Elayne jednak wydawała się wstrząśnięta. Czasami doprawdy zdradzała nazbyt miękkie serce.

— Być może to byłby najlepszy sposób — poparła ją Birgitte. Nigdy nie wyjawiła, czy ma jakieś inne imię. W oczach Aviendhy była bardzo tajemniczą kobietą. — Być może Areina z czasem jeszcze wyjdzie na ludzi, ale... Nie patrz na mnie w ten sposób, Elayne. I przestań wciąż się obrażać i dąsać. — Birgitte zdarzało się czasem niepostrzeżenie przechodzić od roli Strażnika, który słucha rozkazów, do roli starszej pierwszej-siostry, która poucza młodszą, niezależnie od tego, czy tamta chce tego słuchać, czy nie. Z uniesionym do góry palcem wskazującym była w tej chwili pierwszą-siostrą. — Nie ostrzegano by was, że macie trzymać się z daleka, gdyby Amyrlin potrafiła rozwiązać problem, zwyczajnie wysyłając tamte do pracy w pralni albo innych tego typu zajęć.

Elayne prychnęła ostro, słysząc tak niepodważalny argument, po czym wygładziła swoją suknię z zielonego jedwabiu w miejscu, gdzie z przodu ściągał ją gorset, ukazując falbany błękitno-białej halki. Ubierała się na lokalną modłę; stroju dopełniały delikatne koronki u nadgarstków i przy szyi, a wszystko to było prezentem od Tylin Quintara, podobnie jak krótki naszyjnik ze splecionych złotych ogniw. Aviendzie ten ubiór się nie podobał. Górna część sukni przylegała do sylwetki równie ściśle jak ten naszyjnik otulał szyję, a rozcięcie sukni, w kształcie wąskiego owalu, ukazywało rowek między krągłościami piersi. Wędrowanie w takim negliżu tam, gdzie wszyscy mogli cię oglądać, to jednak nie to samo co nagość parowego namiotu, a ludzie na ulicach miasta to wszak nie gai’shain. Ona sama nosiła suknię bez żadnych wycięć i z wysokim kołnierzem, przez co przy każdym ruchu głową koronki łaskotały ją po brodzie.

— A ponadto — Birgitte ciągnęła dalej — mogłoby się wydawać, że kwestia “Marigan” winna bardziej cię martwić. Kiedy o niej pomyślę, ze strachu zasycha mi w ustach.

Dźwięk wymienionego imienia musiał chyba przedrzeć się przez otępienie zasnuwające umysł Nynaeve, bo wyprostowała się nieznacznie.

— Jeżeli będzie chciała zrobić nam coś złego, to powtórnie się nią zajmiemy. Wtedy... wtedy... — Wciągnęła oddech i popatrzyła na nie znacząco, jakby spodziewając się, że zaprotestują. Potem jednak, znacznie słabszym już głosem, dokończyła: — Myślicie, że będzie chciała?

— Nawet jeżeli będziemy się tym bez przerwy gryźć, to i tak nic z tego nie wyniknie — próbowała ją pocieszyć Elayne, głosem zdecydowanie bardziej spokojnym niźli ten, na który Aviendha wedle własnej opinii potrafiłaby się zdobyć, gdyby wiedziała, że czatuje na nią jedna z Tych Których Dusze Okrywa Cień. — Trzeba tylko postępować tak, jak kazała Egwene, i zachować ostrożność. — Nynaeve burknęła coś niedosłyszalnie; lepiej zapewne, że żadna tego nie zrozumiała.

Znowu zapadło milczenie. Elayne pogrążyła się w bardziej jeszcze ponurym nastroju niźli poprzednio, Birgitte zaś wsparła podbródek dłonią, i marszcząc brwi, patrzyła w przestrzeń. Nynaeve cały czas mruczała coś pod nosem, ale teraz obie dłonie przyciskała już do brzucha, a od czasu do czasu milkła, aby przełknąć ślinę. Pluskanie wody stało się głośniejsze, krzyki ptactwa rozlegały się bardziej donośnie.

— Ja również trochę ostatnio myślałam, prawie-siostro. — Ona i Elayne nie dotarły jeszcze do tego etapu, na którym mogłyby uznać się za pierwsze-siostry, była jednak pewna, że w końcu do tego dojdzie. Już czesały wzajem swoje włosy, a każdej nocy, w ciemnościach dzieliły ze sobą kolejne sekrety, o których nie miał dowiedzieć się nikt inny. Jednak ta druga kobieta, Min... Tę kwestię trzeba było odłożyć na później, kiedy nadarzy się okazja bycia z nią sam na sam.

— O czym? — zapytała nieobecnym głosem Elayne.

— O naszych poszukiwaniach. Cały czas zapewniamy się wzajem o ostatecznym sukcesie, ale w obecnej chwili jesteśmy wciąż równie odległe od celu jak na początku. Czy słusznie postępujemy, nie wykorzystując wszelkiej broni, jaką mamy pod ręką? Mat Cauthon jest przecież ta’veren, a jednak cały czas staramy się go unikać. Dlaczego nie wziąć go ze sobą? Z nim być może uda nam się w końcu znaleźć czarę.

— Mat? — wykrzyknęła Nynaeve z niedowierzaniem. — Równie dobrze mogłabyś nakłaść sobie pokrzyw do bielizny! Nie zniosłabym towarzystwa tego mężczyzny, nawet gdyby nosił czarę w kieszeni kaftana.

— Och, bądźże cicho, Nynaeve — mruknęła Elayne, ale zupełnie bez przekonania. Zamyślona, powoli kręciła głową, nie zwracając uwagi na wykrzywione oblicze tamtej. “Drażliwa” to było zdecydowanie za mało, by w pełni opisać charakter Nynaeve, wszystkie jednak już przywykły do jej sposobu bycia. — Dlaczego sama na to nie wpadłam? Przecież to takie oczywiste!

— Być może — wymamrotała sucho Birgitte — tak bardzo przywykłaś do opinii o Macie jako o ostatnim łotrze, że nie potrafiłaś w ogóle dopuścić do siebie myśli, iż mógłby się na coś jednak przydać. — Elayne rzuciła jej chłodne spojrzenie i zadarła podbródek, a potem raptownie skrzywiła się i niechętnie pokiwała głową. Źle znosiła krytykę ze strony innych.

— Nie — oznajmiła Nynaeve głosem, który w jakiś sposób był ostry i słaby jednocześnie. Chorowity wyraz jej oblicza pogłębił się, ale teraz już nie było takie pewne, czy wywołany jest tylko kołysaniem łodzi. — Nie zamierzasz chyba do czegoś takiego dopuścić! Elayne, wiesz przecież, jakie z nim są kłopoty, jaki potrafi być uparty. Będzie nalegał, aby zabrać ze sobą tych wszystkich żołnierzy niczym na jakąś świąteczną defiladę. A spróbuj szukać czegoś w Rahad z oddziałem żołnierzy za plecami. Tylko spróbuj ! Nie przejdziemy nawet dwu kroków, a on już będzie starał się nami komenderować, wymachując tym swoim ter’angrealem. Jest tysiąc razy gorszy od Vandene albo Adelas, czy nawet Merilille. Patrząc na sposób, w jaki się zachowuje, można by pomyśleć, że właśnie wchodzimy do niedźwiedziej gawry po to tylko, by popatrzeć sobie na niedźwiedzia!

Birgitte zdławiła nabrzmiewający w jej gardle odgłos, który mógł znamionować rozbawienie, za co naraziła się na ostre spojrzenie. Odpowiedziała na nie wzrokiem tak pełnym niewinności, że z kolei Nynaeve zaczęła się krztusić.

Elayne zareagowała zdecydowanie bardziej łagodnie; ona z pewnością próbowałaby zaprowadzić pokój nawet w przypadku wodnej waśni.

— On naprawdę jest ta’veren, Nynaeve. Odmienia kształt Wzoru, odmienia los tylko przez to, że znajduje się w pobliżu. Jak mogę nie przyznać, że to właśnie szczęścia nam przede wszystkim potrzeba, ta’veren zaś to coś więcej niźli zwykłe szczęście. Poza tym dzięki temu mogłybyśmy złapać dwie sroki za ogon. Nie powinnyśmy mu pozwalać przez cały czas wałęsać się samopas, niezależnie od tego, ile mamy innych zajęć. To nikomu na dobre nie wyjdzie, jemu zaś w szczególności. Trzeba go wreszcie nauczyć, jak powinien się zachowywać w przyzwoitym towarzystwie. Od początku nałożymy mu uzdę.

Nynaeve wygładziła swoje suknie z wiele mówiącym ożywieniem. Twierdziła, że stroje nie interesują jej bardziej niż Aviendhę — w każdym razie wygląd noszonych sukni — i nieprzerwanie też mruczała, że dobre, proste wełny są najbardziej stosowne dla wszystkich — jednak jej błękitna suknia miała żółte zdobienia na spódnicy i rękawach, a przecież sama wybierała jej wzór. Każdy strzęp materiału, jaki posiadała, był bądź z jedwabiu, bądź haftowany, albo jedno i drugie naraz, a wszystko o takim kroju, w którym Aviendha bez trudu rozpoznawała troskliwy zamysł.

Chociaż raz Nynaeve pojęła, iż nie jest w stanie narzucić im swojej woli. Czasami, zanim się poddała, potrafiła zabawnie przez jakiś czas się złościć, chociaż oczywiście nigdy by się do tego nie przyznała. Wściekłość w oczach ustąpiła miejsca ponuremu grymasowi.

— Kto go poprosi? Którakolwiek z nas się zdecyduje, on zmusi ją, by błagała na kolanach. Dobrze wiecie, że tak się to skończy. Wolałabym już wyjść za niego za mąż!

Elayne wahała się przez moment, a potem oznajmiła zdecydowanie:

— Birgitte to zrobi. I nie będzie go błagać, tylko zwyczajnie poinformuje o wszystkim. Większość mężczyzn postępuje tak, jak im każesz, jeżeli przemawiać do nich zdecydowanym, niewzruszonym głosem. — Nynaeve nie wyglądała na przekonaną, Birgitte zaś wyprostowała się sztywno na swojej ławce, najwyraźniej zaskoczona, co przydarzyło się jej chyba pierwszy raz od czasu, kiedy Aviendha ją poznała. W odniesieniu do kogokolwiek innego można by to uznać za lekki przestrach. Jak na mieszkankę mokradeł, Birgitte zupełnie nieźle mogłaby sobie radzić w roli Far Dareis Mai. Znakomicie posługiwała się łukiem.

— Ten wybór jest jak najbardziej oczywisty, Birgitte — kontynuowała Elayne. — Nynaeve i ja jesteśmy Aes Sedai, a Aviendha równie dobrze może być za takową uważana. Nam się to raczej nie uda. Nie wspominając już o zachowaniu stosownej godności. Nie w jego przypadku, przynajmniej. Wiesz, jaki on jest. — A cóż się stało z całym gadaniem o zdecydowanym, niewzruszonym głosie? Aviendha zresztą nie stwierdziła dotąd, żeby to działało w przypadku kogokolwiek innego niż Sorilea. Z pewnością zaś, na ile się orientowała, reakcja Mata Cauthona mogłaby dalece odbiegać od oczekiwań tamtej. — Birgitte, on nie mógł cię rozpoznać. Gdyby tak było, coś by już na ten temat powiedział.

Cokolwiek znaczyły te słowa, Birgitte znowu usiadła swobodniej, oparła się o ścianę i splotła dłonie na brzuchu.

— Powinnam wiedzieć, że mi się odpłacisz, już wtedy gdy ci powiedziałam, że to bardzo dobrze, iż twoje pośladki nie są... — Urwała, a na jej ustach zaigrał lekki, pełen satysfakcji uśmiech. Wyraz twarzy Elayne nie zmienił się ani na jotę, najwyraźniej jednak Birgitte uznała, że zemściła się dostatecznie. Zapewne coś dawało się odczuć przez więź zobowiązań łączącą Aes Sedai z jej Strażnikiem. Niemniej jednak, Aviendha za nic nie potrafiła odgadnąć, co mają z tym wszystkim wspólnego pośladki Elayne. Mieszkańcy mokradeł byli tacy... dziwaczni... przynajmniej czasami. Birgitte tymczasem ciągnęła dalej, wciąż uśmiechając się w ten sam sposób: — Ty po prostu nie potrafisz pojąć, dlaczego on zaczyna się denerwować, kiedy tylko spojrzy na którąś z was. Nie chodzi przecież o to tylko, że przywlekłyście go tutaj. Egwene była zaangażowana we wszystko równie mocno jak ty czy Nynaeve, a widziałam na własne oczy, że traktował ją z większym szacunkiem niźli niektóre siostry. Poza tym czasami widywałam go, jak wychodził z “Wędrownej Kobiety”’ wszystko wskazywało na to, że świetnie się bawił. — Jej lekki uśmiech zamienił się w szeroki grymas, który sprawił, że Elayne parsknęła z niesmakiem.

— To jest kolejna rzecz, którą musimy zmienić. Dla każdej przyzwoitej kobiety przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu to jawny dyshonor. Och, zmaż ten uśmiech z twarzy, Birgitte. Przysięgam, czasami zachowujesz się równie paskudnie jak on.

— Ten mężczyzna urodził się chyba tylko po to, aby być naszym utrapieniem — kwaśno wymruczała Nynaeve.

Nagle Aviendzie aż nadto boleśnie przypomniano, że znajduje się na pokładzie łodzi, gdyż wszystko dookoła niej szarpnęło; zakołysało się, zakręciło, a potem zatrzymało. Kobiety podniosły się, wygładziły suknie i porwały lekkie płaszcze, które zabrały ze sobą na wyprawę. Ona nie włożyła swojego; słońce w tych okolicach nie świeciło tak jasno, by musiała chronić kapturem oczy przed jego blaskiem. Birgitte natomiast przewiesiła swój przez ramię, po czym pchnęła drzwi kajuty i pierwsza ruszyła w górę. Udało jej się zrobić trzy kroki, gdy Nynaeve przepchnęła się obok, przyciskając dłonie do ust.

Elayne zatrzymała się, żeby zawiązać wstążki płaszcza i nasunąć kaptur na głowę.

— Nie odzywałaś się zbyt wiele, prawie-siostro.

— Powiedziałam to, co trzeba było powiedzieć. Decyzja należała do ciebie.

— Jednak ty poddałaś kluczowy pomysł. Czasami wydaje mi się, że wszystkie oprócz ciebie stajemy się powoli półgłówkami. — Na poły zwrócona w stronę schodów, patrząc, a jakby nie patrząc na nią, Elayne urwała... — Takie duże odległości, kiedy znajduję się nad wodą, potrafią mnie rozstroić. Wydaje mi się, że czasami wystarcza już sam widok statku. Statku i niczego więcej.

Aviendha skinęła głową — jej prawie-siostra potrafiła okazać wiele delikatności — a potem poszły razem na górę.

Na pokładzie Nynaeve właśnie gwałtownie odrzuciła ofertę pomocy ze strony Birgitte, a po chwili przechyliła się przez burtę. Dwaj wioślarze przypatrywali się jej rozbawieni, kiedy ocierała usta wierzchem dłoni. Obnażeni do pasa mężczyźni, każdy z brązowym kółkiem w lewym i prawym uchu, z pewnością często musieli czynić użytek z zakrzywionych sztyletów wetkniętych za szarfy, którymi byli obwiązani w pasie. Większość swej uwagi poświęcali jednak długim wiosłom, machając nimi to w tył, to w przód, żeby jak najzgrabniej zacumować przy kadłubie statku tak wielkiego, że jego widok niemalże zaparł Aviendzie dech w piersiach. Górował nad ich jakże maleńką łódką; trzy wysokie maszty sięgały wyżej niźli większość drzew, jakie kiedykolwiek zdarzyło jej się widzieć na mokradłach. Wybrały właśnie ten, ponieważ był największym z setki statków Ludu Morza zakotwiczonych w zatoce. Na okręcie tak wielkim z pewnością uda się zapomnieć o otaczającej ich zewsząd wodzie. Chyba że...

Elayne tak naprawdę nie ujawniła jej hańby, a nawet gdyby tak się stało, prawie-siostra powinna znać sytuacje nawet najbardziej godnego pożałowania poniżenia i nie dbać o to, wszakże... Amys powiedziała o niej, że jest zbyt dumna. A więc zmusiła się, by odwrócić głowę i spojrzeć przez burtę łodzi.

W całym swoim życiu nie widziała dotąd tak wielkich połaci wody... Jakby wszystkie istniejące krople zebrano w jednym miejscu, wszystkie w przetaczających się szarych zieleniach, tu i ówdzie spienionych białym pióropuszem. Oczy same umknęły przed tym widokiem; ze wszelkich sił próbowała natychmiast o nim zapomnieć. Nawet niebo zdawało się tutaj większe, bezkresne, a płynne, złote słońce pełzło po nim powoli ze wschodu. Poczuła na twarzy podmuch porywistego wiatru, odrobinę chłodniejszego niźli na lądzie i nie cichnącego ani na moment. W powietrzu kołowały stada ptaków, szare, białe, niekiedy nakrapiane czernią; one to właśnie wydawały te przeszywające krzyki. Jeden z nich, cały czarny, z wyjątkiem łebka, przemykał nisko ponad powierzchnią wody, rozcinając ją dolną częścią dzioba, a niezgrabne, brunatne ptaszyska lecące w nierównym szeregu — Elayne nazwała je pelikanami — znienacka zwinęły jeden po drugim skrzydła i zanurkowały pod wodę z głośnymi pluskami, potem zaś wyprysnęły na jej powierzchnię, gdzie unosiły się, kłapiąc dziobami niewiarygodnych wręcz rozmiarów. Wszędzie, gdzie spojrzała, były statki, w tym wiele równie potężnych jak ten, u którego burty dryfowali — nie wszystkie należały do Atha’an Miere — a także liczne mniejsze łodzie z jednym lub dwoma masztami wspierającymi trójkątne żagle. A oprócz nich małe łódki w ogóle bez masztów, tak jak ta, na której przybyły, z ostrymi dziobami oraz niskimi, płaskimi nadbudówkami na rufach; mknęły po wodzie niczym pająki, napędzane wymachami wioseł, dwóch, czterech, rzadziej sześciu. Jeden długi, wąski okręt, który musiał mieć chyba ze dwadzieścia par wioseł, wyglądał niczym śpiesząca dokądś stonoga. I był tam ląd. Promienie słońca odbijały się od ścian tynkowanych na biało budynków odległego może o siedem lub osiem mil miasta. Siedem czy też osiem mil wody.

Przełykając z trudem ślinę, odwróciła się od tego widoku znacznie energiczniej, niźli przedtem zdecydowała się go zakosztować. Pomyślała, że jej policzki muszą być bardziej zielone niż poprzednio oblicze Nynaeve. Elayne obserwowała ją, wyraźnie próbując zachować niewzruszoną twarz, niemniej jednak mieszkańcy mokradeł nie potrafili skrywać emocji, toteż jej troska była widoczna aż nadto.

— Jestem głupia, Elayne. — Nawet w intymnej rozmowie, kiedy zwracała się do niej tylko po imieniu, Aviendha czuła się nieswojo... Gdyby były pierwszymi-siostrami, gdyby były siostrami-żonami, wszystko z pewnością byłoby łatwiejsze. — Mądra kobieta posłuchałaby mądrej rady.

— Jesteś odważniejsza, niż ja kiedykolwiek będę — odparła Elayne zupełnie poważnie. Ona też negowała własną odwagę. Może to jakiś obyczaj mieszkańców mokradeł? Nie, Aviendha słyszała przecież na własne uszy, jak mówią głośno o własnej brawurze; mieszkańcy Ebou Dar, na przykład, wydawali się niezdolni do wypowiedzenia trzech słów, by przy okazji nie wygłosić jakiejś przechwałki. Elayne zrobiła głęboki wdech, przygotowując się do tego, co miała za chwilę powiedzieć: — Tej nocy będziemy musiały porozmawiać o Randzie.

Aviendha przytaknęła, ale nie potrafiła pojąć, skąd taki wniosek z rozmowy na temat odwagi. Jak inaczej miałyby siostry-żony poradzić sobie z mężem, gdyby nie rozmawiały o nim szczegółowo? Tak w każdym razie mówiły starsze kobiety, w tym również Mądre. Oczywiście nie zawsze były tak bezpośrednie. Kiedy poskarżyła się Amys i Bair, że chyba się rozchorowała, ponieważ wydaje jej się, iż Rand al’Thor zabrał ze sobą jakąś jej cząstkę, omalże nie umarły ze śmiechu.

“Nauczysz się jeszcze — chichotały, dodając: — Nauczyłabyś się już dawno, gdybyś się wychowała w spódnicy”.

Jakby to ona chciała kiedykolwiek żyć innym życiem niż życie Panny, obracającej się tylko w towarzystwie sióstr-włóczni. Być może Elayne odczuwała taką samą pustkę. I nawet kiedy się o nim tylko mówiło, ta pustka zdawała się rozrastać, mimo iż przecież słowa powinny ją zapełnić.

Od jakiejś już chwili musiała słyszeć rozlegające się w pobliżu głosy, dopiero teraz jednak zdołała pojąć treść słów.

— ... ty zakolczykowany bałwanie! — Nynaeve potrząsała pięścią w kierunku mężczyzny o bardzo ciemnej skórze, spoglądającego na nią sponad wysokiej burty statku. Najwyraźniej nie wzruszały go wyzwiska, ale przecież nie mógł dostrzec otaczającej ją poświaty saidara. — Nas nie interesuje dar przewozu, toteż nie ma najmniejszego znaczenia, czy odmówicie go Aes Sedai, czy nie! W tej chwili masz spuścić drabinkę! — Z twarzy mężczyzn przy wiosłach zniknęły uśmieszki. Najwyraźniej na kamiennym molo nie dostrzegli z początku pierścieni z Wielkim Wężem, — a teraz bynajmniej nie byli uszczęśliwieni, przekonawszy się, że mają na pokładzie Aes Sedai.

— Och, Światłości — westchnęła Elayne. — Muszę się tym zająć, Aviendha, w przeciwnym razie stracimy ten ranek, tak jak ona straciła swoją poranną owsiankę. — Sunąc dostojnie po pokładzie — Aviendha była bardzo z siebie dumna, że zna już stosowne nazwy części łodzi — Elayne zwróciła się do mężczyzny na statku: — Jestem Elayne Trakand, Dziedziczka Tronu Andoru i Aes Sedai z Zielonych Ajah. Moja towarzyszka mówi prawdę. Nie interesuje nas dar przewozu. Musimy jednak porozmawiać z waszą Poszukiwaczką Wiatrów w kwestiach nie cierpiących zwłoki. Powiedz jej, że wiem, na czym polega Splatanie Wiatrów. Powiedz jej, że wiem, kim są Poszukiwaczki Wiatru.

Mężczyzna przy burcie zmarszczył brwi, po czym znienacka, bez jednego słowa, zniknął.

— Ta kobieta pewnie boi się, że rozgadasz jej tajemnicę — mruknęła Nynaeve, nerwowo poprawiając płaszcz i zawiązując wstążki. — Sama wiesz, jak one się boją, że Aes Sedai zechcą je wszystkie zawlec do Wieży, jeżeli się dowiedzą, że większość z nich potrafi przenosić. Elayne, tylko zupełna idiotka mogłaby sądzić, że może straszyć ludzi i coś w ten sposób osiągnąć.

Aviendha wybuchnęła głośnym śmiechem. Z zaskoczonego spojrzenia, jakim obrzuciła ją Nynaeve, wynikało najwyraźniej, że nie pojęła komizmu swych słów w zestawieniu z zachowaniem sprzed chwili. Niemniej jednak Elayne zadrżały usta, niezależnie od tego, jak bardzo starała się zapanować nad sobą. Nigdy nie można było być pewnym, czy dobrze się rozumie humor mieszkańców mokradeł; śmieszyły ich często dziwne rzeczy, a te najśmieszniejsze czasami wcale nie.

Niezależnie od tego, czy Poszukiwaczka Wiatru poczuła się zastraszona, w czasie, gdy Elayne płaciła wioślarzom i nakazywała im zaczekać na ich powrót — a Nynaeve sarkała nad wysokością sumy i groziła, że oberwie im uszy, jeśli odpłyną; ta wizja doprowadziła Aviendhę do kolejnego wybuchu śmiechu — na górze najwyraźniej podjęto określoną decyzję. Nie pojawiła się wszakże żadna drabinka, zamiast niej jednak z pokładu zsunął się kawałek deski z dwoma przymocowanymi linami, które splatały się nieco wyżej w jedną, biegnącą do grubego słupa zamocowanego u wielkiego masztu. Nynaeve zasiadła na desce, jednocześnie nie przestając napominać wioślarzy, na wypadek gdyby któremuś zachciało się choćby zerknąć pod jej spódnice, natomiast Elayne, która usiadła obok niej, spłonęła rumieńcem i owinęła swoje ciaśniej wokół nóg, kuląc się tak bardzo, że wydawało się, iż w każdej chwili może spaść głową w dół. I tak razem uniosły się w powietrze, a potem zniknęły z oczu Aviendhy za burtą okrętu. Jeden z dwóch mężczyzn mimo wszystko spróbował jednak patrzeć w górę, póki Birgitte nie rozkwasiła mu nosa pięścią. Z pewnością na jej podniesienie patrzeć nie będą.

Nóż, który Aviendha nosiła u pasa, był niewielki, klinga nie miała więcej jak pół stopy długości, jednak wioślarz zmarszczył niespokojnie czoło, kiedy go wyciągnęła. Zrobiła wymach ręką i nagle obaj padli płasko na pokład, a nóż zawirował ponad ich głowami i z tępym “łup” zagłębił się w krótkim, grubym pachołku na dziobie łodzi. Zarzuciwszy płaszcz na ramiona niczym szal, uniosła swoje suknie wysoko ponad kolana, aby móc się wspiąć ponad wiosłami i odzyskać ostrze, po czym zajęła miejsce na kołyszącej się desce. Noża jednak nie wsadziła z powrotem do pochwy. Z jakiegoś powodu dwaj mężczyźni wymienili zmieszane spojrzenia, ale oczy trzymali cały czas spuszczone, kiedy deska jechała do góry. Być może zaczynała już powoli rozumieć, na czym polegają obyczaje mieszkańców mokradeł.

Gdy stanęła w miarę pewnie na pokładzie statku, z zaskoczenia omalże nie zabrakło jej tchu w piersiach i prawie zapomniała, że powinna zejść z wąskiego siodełka. Czytała już o Atha’an Miere, jednak lektura w najmniejszej mierze nie przygotowała jej na to spotkanie, podobnie jak dramatycznie odmienne jest czytanie o słonej wodzie i smakowanie jej. Wszyscy byli smagli, to po pierwsze, mieli znacznie ciemniejszą skórę niźli mieszkańcy Ebou Dar, ciemniejszą nawet od większości Tairenian, włosy zaś zupełnie czarne, podobnie oczy, a ręce gęsto tatuowane. Mężczyźni byli obnażeni do pasa, bosi, ich workowate spodnie z jakiejś ciemnej, wyglądającej jak natłuszczona materii podtrzymywały w pasie jaskrawe, wąskie szarfy, kobiety zaś nosiły bluzki tak barwne jak ich szarfy, a wszyscy poruszali się kołyszącym, pełnym gracji krokiem dostosowanym do chybotania statku. Kobiety Ludu Morza miały dziwne obyczaje, jeśli chodziło o mężczyzn, takie wnioski wyciągnęła z rozmaitych lektur. Dziwił ją na przykład taniec prawie zupełnie nago, z jedną tylko szarfą za całe okrycie, jednak to widok kolczyków wywołał u niej największe zaskoczenie. Większość miała po trzy lub cztery w każdym uchu, często zdobione wypolerowanymi kamieniami, a niektóre nosiły małe kółka wkłute w płatek nozdrzy! Mężczyźni również szczycili się podobną biżuterią, no, przynajmniej kolczykami, a także równą mnogością złotych łańcuchów wokół szyi. Mężczyźni! Niektórzy z mieszkańców mokradeł nosili kolczyki w uszach, prawda — odnosiło się to zwłaszcza do mieszkańców Ebou Dar — ale żeby mieć ich tak dużo! I naszyjniki! Doprawdy, dziwne obyczaje. Lud Morza nigdy nie opuszczał swoich statków — nigdy! — tak przynajmniej czytała, z lektur dowiedziała się również, iż najprawdopodobniej zjadali swoich zmarłych. W to nie była do końca skłonna uwierzyć, jeśli jednak mężczyźni mogli nosić naszyjniki, to któż mógł orzec, na co ich jeszcze było stać?

Kobieta, która wyszła im na spotkanie, także była odziana w spodnie, bluzkę oraz szarfę, jednak jej ubiór uszyty został ze zdobionego brokatem żółtego jedwabiu, szarfę zaś spinał misternie spleciony węzeł, jej końce natomiast opadały aż do kolan; na jednym z naszyjników zawieszone było maleńkie, złote puzderko, pokryte wzorem z małych otworków. Otaczała ją słodka woń piżma. We włosach połyskiwały liczne pasma siwizny, a twarz znaczył ponury grymas. Każde z uszu zdobiło pięć złotych kolczyków, przy czym od jednego z nich do identycznego kółka w płatku nozdrzy biegł misternie spleciony łańcuszek. Maleńkie medaliony z wypolerowanego złota, kołyszące się na łańcuszkach, oślepiły blaskiem oczy Aviendhy.

Znienacka przyłapała się na tym, że bezwiednie dotknęła dłonią własnego nosa — nosić te wszystkie łańcuszki, przecież to musi cały czas szarpać! — i ledwie udało jej się stłumić śmiech. Obyczaje mieszkańców mokradeł były dziwaczne ponad wszelkie wyobrażenia, a z pewnością do nikogo lepiej nie stosowała się ta konstatacja niźli do Ludu Morza.

— Jestem Malin din Toral Załamująca Się Fala — oznajmiła kobieta. — Mistrzyni Fal Klanu Somarin oraz Mistrzyni Żagli “Biegnącej Z Wiatrem”. — Mistrzyni Fal to był ważny tytuł, niczym wódz klanu, jednak kobieta zdawała się niespokojna w ich obecności, nerwowo spoglądała to na jedną, to na drugą, póki jej oczy nie spoczęły na pierścieniach z Wielkim Wężem, zdobiących palce Nynaeve i Elayne. Westchnęła tylko z rezygnacją. — Czy zechciałybyście udać się ze mną, Aes Sedai? — zapytała, zwracając się do Nynaeve.

Klapa na tyle okrętu była podniesiona, kobieta weszła do wnętrza przez drzwi, a potem korytarzem doprowadziła je do większego pomieszczenia — nazywanego kajutą — z niskim sufitem. Aviendha wątpiła, by Rand al’Thor mógł się wyprostować pod jedną z tych grubych belek. Oprócz trzech lakierowanych skrzynek, wszystko najwyraźniej zostało na stałe wbudowane w konstrukcję pomieszczenia, szafy wzdłuż ścian, nawet spory stół, który zajmował ponad połowę jego długości, i otaczające go krzesła. Trudno było sobie w ogóle wyobrazić, iż coś tak wielkiego jak ten okręt w całości zbudowane zostało z drewna; nawet po tak długim czasie spędzonym na mokradłach widok całego tego polerowanego drewna sprawił, że zaparło jej dech w piersiach. Lśniło niemalże równie jasnym blaskiem jak ten, który rozsiewały wokół siebie pozłacane lampy, ze względu na porę dnia nie zapalone jeszcze i zawieszone w dziwacznych klatkach, dzięki którym nie kołysały się podczas przechyłów statku. Tak naprawdę to prawie nie czuła kołysania fal, przynajmniej w porównaniu z doświadczeniami, jakie nabyła na łodzi, niemniej jednak, na nieszczęście dla niej, w tylnej części kajuty osadzony był rząd okien, których jaskrawo pomalowane i pozłacane okiennice stały szeroko otwarte, odsłaniając wspaniałą panoramę zatoki. Co gorsza, za tymi oknami nie widać było nawet skrawka lądu. W ogóle żadnego lądu! Poczuła ściskanie w gardle. Nie mogła przecież zacząć wrzeszczeć co sił w płucach, a właśnie na to miała największą ochotę.

Te okna i widok, który za nimi się rozciągał — a dokładniej to, czego w tym widoku tak boleśnie brakowało — do tego stopnia przykuły jej wzrok zaraz po wejściu, że dopiero po chwili zdała sobie sprawę, iż są tu jacyś ludzie. Ładne rzeczy! Gdyby im się spodobało, mogliby ją zabić, zanim by się obejrzała. Wprawdzie nie zdradzali jakichkolwiek oznak wrogości, niemniej jednak z mieszkańcami mokradeł nigdy dość ostrożności.

Na wieku jednej ze skrzyń siedział w niedbałej pozie wysoki, chudy, posunięty już w latach mężczyzna z głęboko osadzonymi oczyma; na jego smagłej twarzy gościł wyraz uprzejmości, chociaż co najmniej tuzin kolczyków oraz liczne grube, złote łańcuchy wokół szyi w jakiś sposób sprawiały, że wyraz jego oblicza zdał jej się lekko podstępny. Podobnie jak mężczyźni na pokładzie, był bosy, obnażony do pasa, jednak jego spodnie uszyte zostały z ciemnoniebieskiego jedwabiu, natomiast długa szarfa miała barwę żywej czerwieni. Zza niej sterczała wysadzana kością słoniową rękojeść miecza — zauważyła to z niesmakiem — oraz dwa zakrzywione sztylety podobnie wykończone.

Obok niego stała szczupła, przystojna kobieta z rękoma zaplecionymi na piersiach; z całej jej postaci w oczy głównie rzucał się ponury mars na czole. W każdym uchu miała tylko po cztery kolczyki, na łańcuszkach zaś znacznie mniej medalików niźli Malin din Toral, a ubiór jednobarwny, z żółtego jedwabiu o lekko czerwonawym odcieniu. Potrafiła przenosić; znalazłszy się tak blisko, Aviendha mogła to stwierdzić bez żadnych wątpliwości. To właśnie musiała być kobieta, dla której tutaj przybyły, Poszukiwaczka Wiatrów. Ale w pomieszczeniu była jeszcze jedna; spojrzała na nią raz i już nie potrafiła oderwać oczu. Podobnie zresztą jak Elayne, Nynaeve i Birgitte.

Kobieta, która uniosła wzrok znad rozwiniętych na stole map, mogła być równie wiekowa jak mężczyzna, sądząc po siwych włosach. Niska, nie wyższa od Nynaeve, wyglądała na osobę, która niegdyś musiała być krzepka, a potem zaczęła powoli tyć, jednak szczęka sterczała jej naprzód niczym młot, natomiast w czarnych oczach lśniła inteligencja. I moc. Nie Jedyna Moc, tylko moc rozkazywania innym, wynikająca z władzy wiedza, że kiedy powie “idźcie”, wszyscy pójdą. Jej spodnie uszyte były z zielonego jedwabiu przetykanego złotą nicią, bluzka błękitna, natomiast szarfę miała czerwoną, w kolorze identycznym jak szarfa mężczyzny. Wystawał zza niej nóż o krótkiej i grubej klindze, schowany do pozłacanej pochwy, pyszniąc się krągłą głownią wysadzaną czerwonymi i zielonymi kamieniami; ognikami i szmaragdami, uznała Aviendha. Z jej nosa zwisało dwakroć tyle medalionów, ile miała Malin din Toral; drugi, cieńszy złoty łańcuszek łączył ze sobą sześć kółek w każdym z jej uszu. Aviendha ledwie się pohamowała, by ponownie nie sięgnąć dłonią do nosa.

Bez jednego słowa siwowłosa kobieta wstała i podeszła do Nynaeve, bezceremonialnie mierząc ją spojrzeniem od stóp do głów, szczególnie mocno marszcząc czoło, kiedy patrzyła jej w twarz i kiedy spoglądała na pierścień z Wielkim Wężem na palcu prawej dłoni. Nie zabrało jej to wszak dużo czasu; mruknąwszy coś niewyraźnie, odeszła od zdumionego przedmiotu swoich oględzin, a potem podobnie postąpiła z Elayne, na końcu zaś z Birgitte. W końcu przemówiła:

— Nie jesteś Aes Sedai. — Jej głos brzmiał niczym łoskot toczącego się głazu.

— Na dziewięć wiatrów i brodę Zwiastuna Sztormów, nie jestem — odparła Birgitte. Czasami potrafiła mówić takie rzeczy, że nawet Elayne i Nynaeve zdawały się jej nie rozumieć, jednak siwowłosa kobieta podskoczyła, jakby ktoś ją uszczypnął, a potem przez dłuższą chwilę mierzyła ją wzrokiem, zanim odwróciła się, by przyjrzeć Aviendzie.

— Ty także nie jesteś Aes Sedai — mruknęła w końcu z irytacją, kiedy już się napatrzyła.

Aviendha wyprostowała się sztywno; czuła się tak, jakby tamta przetrząsnęła jej ubranie, a potem okręciła kilka razy, żeby móc lepiej obejrzeć resztę.

— Jestem Aviendha z Dziewięciu Dolin, szczep Taardad Aiel.

Kobieta wzdrygnęła się jeszcze gwałtowniej niż przy Birgitte, szeroko otwierając ciemne oczy.

— Nie jesteś odziana tak, jak się spodziewałam, dziewczyno — powiedziała tylko, po czym dostojnym krokiem podeszła do drugiego krańca stołu; tam przystanęła, wzięła się pod boki i ponownie objęła całą ich grupkę przenikliwym spojrzeniem, dokładnie tak jakby miała przed sobą jakieś dziwne zwierzę, którego nigdy dotąd nie widziała. — Jestem Nesta din Reas Dwa Księżyce — oznajmiła na koniec. — Pani Statków Atha’an Miere. Skąd wiecie to, co wiecie?

Nynaeve, której grymas odrazy pogłębiał się w miarę, jak kobieta ją oglądała, odwarknęła:

— Wiedza Aes Sedai nie powinna stanowić przedmiotu niczyich dociekań. I oczekujemy lepszego traktowania niźli takie, z jakim zetknęłyśmy się do tej pory! Z pewnością zaznałam więcej uprzejmości ostatnim razem, gdy przebywałam na okręcie Ludu Morza. Być może powinnyśmy poszukać sobie jakiegoś innego, gdzie nie wszystkich będą bolały zęby. — Oblicze Nesty din Reas pociemniało, ale w tym momencie do działania, tak jak należało się spodziewać, przystąpiła Elayne, która zdjęła z ramion płaszcz i ułożyła go na skraju stołu.

— Oby Światłość oświecała ciebie i twój okręt, Pani Żeglugi, a także zsyłała wiatry sprzyjające podróży. — Jej ukłon był umiarkowanie głęboki; Aviendha powoli stawała się specjalistką w tej dziedzinie, ukłon bowiem wydawał jej się najbardziej dziwaczną ze wszystkich rzeczy, jakie kobieta mogła w ogóle robić. — Racz wybaczyć, jeśli w pośpiechu wyrwały nam się z ust niestosowne słowa. Nie miałyśmy zamiaru w niczym urazić tej, która jest dla Atha’an Miere tym samym co królowa. — Wypowiedziała te słowa, jednocześnie spoglądając w wiele mówiący sposób na Nynaeve. Nynaeve jednakże tylko wzruszyła ramionami.

Elayne przedstawiła się po raz wtóry, a potem po kolei wymieniła ich imiona, wywołując nie do końca zrozumiałe reakcje. To, że sama Elayne okazała się Dziedziczką Tronu, z pozoru nie wywarło na obecnych najmniejszego wrażenia, chociaż wśród mieszkańców mokradeł była to pozycja doprawdy znaczna, natomiast barwa ich Ajah — Zielone i Żółte — zaowocowały parsknięciem Nesty din Reas oraz ostrym spojrzeniem chudego starca. Elayne zamrugała, cofnęła się leciutko, jednak nie przerywając, ciągnęła dalej:

— Przybyłyśmy tutaj z dwóch powodów. Mniej ważnym jest chęć zapytania was, w jaki sposób zamierzacie pomóc Smokowi Odrodzonemu, którego zgodnie z Proroctwem Jendai nazywacie Coramoorem. Znacznie istotniejsza byłaby wszak nasza prośba o pomoc Poszukiwaczki Wiatrów tego okrętu. Której imienia — dodała łagodnie — niestety nie dane mi było jeszcze poznać.

Policzki szczupłej kobiety, która potrafiła przenosić, poczerwieniały.

— Jestem Dorile din Eiran Długie Pióro, Aes Sedai. Chętnie zgodzę się pomóc, jeśli taka będzie wola Światłości.

Malin din Toral również wyglądała na zbitą z tropu.

— Witam was na pokładzie mojego statku — wymamrotała — a łaska Światłości niech będzie z wami, dopóki go nie opuścicie.

Inaczej jednakże zareagowała Nesta din Reas.

— Układ dotyczy wyłącznie Coramoora — oznajmiła twardym głosem, jednocześnie wykonując dłonią gest ucinający wszelkie dyskusje. — Przykuci do brzegu nie mają w nim swego udziału, wyjąwszy sytuację, w której zapowiadają jego przybycie. Ty, jak ci tam, dziewczyno, Nynaeve? Na którym z okrętów otrzymałaś dar przewozu? Kto był na nim Poszukiwaczką Wiatrów?

— Nie potrafię sobie przypomnieć. — Beztroski ton, jakim Nynaeve wypowiedziała te słowa, pozostawał w jaskrawej sprzeczności z grobowym uśmiechem, który zastygł na jej twarzy. Palce kurczowo ściskały warkocz, przynajmniej jednak nie objęła jeszcze saidara. — A ja jestem Nynaeve Sedai, Nynaeve Aes Sedai, nie zaś jakąś tam dziewczyną.

Wsparłszy płasko dłonie na blacie stołu, Nesta din Reas skierowała na nią spojrzenie, które Aviendzie natychmiast przywiodło na myśl wzrok Sorilei.

— Możesz sobie nią być, ja jednak dowiem się, która zdradziła to, co winno być zatajone. Będzie musiała wziąć kilka lekcji milczenia.

— Rozdarty żagiel to rozdarty żagiel — oznajmił znienacka stary mężczyzna, głębokim głosem, znacznie silniejszym niźli można było oczekiwać po kimś o tak kościstych członkach. Aviendha uznała go za rodzaj straży przybocznej, a jednak przemawiał głosem, jakim mówi się do równych sobie. — Lepiej byłoby się dowiedzieć, jakiej pomocy Aes Sedai oczekują od nas w czasie, kiedy nadszedł Coramoor, morza szaleją nie kończącym się sztormem, a klątwa Proroctwa żegluje po oceanach. O ile one naprawdę są Aes Sedai... — Przy wypowiadaniu ostatnich zdań spojrzał spod uniesionych brwi na Poszukiwaczkę Wiatrów.

Odpowiedziała mu natychmiast, cicho, z szacunkiem.

— Trzy potrafią przenosić, w tym ona również. — Wskazała na Aviendhę. — Nigdy dotąd nie spotkałam nikogo równie silnego jak te trzy. Muszą być Aes Sedai. Jakaż inna odważyłaby się założyć pierścień?

Gestem nakazując jej milczenie, Nesta din Reas przeniosła identyczne, stalowe spojrzenie na mężczyznę.

— Aes Sedai nigdy nie proszą o pomoc, Baroc — warknęła. — Aes Sedai nigdy o nic nie proszą. — Spokojnie zniósł jej wzrok, odpowiadając spojrzeniem, w którym nie było śladu wyzwania, a ona po chwili westchnęła, jakby to on zwyciężył w milczącym pojedynku. Niemniej jednak w spojrzeniu, jakie skierowała ku Elayne, nie było nawet śladu słabości. — Czego oczekiwałabyś od nas... — Zawahała się. — ... Dziedziczko Tronu Andoru? — Nawet to zabrzmiało sceptycznie.

Nynaeve zebrała się w sobie, gotowa do natychmiastowego ataku — jeszcze w Pałacu Tarasin Aviendha musiała wysłuchać niejednej tyrady z ust Nynaeve, wygłaszanej z towarzyszeniem zgrzytania zębów, jak to tamte Aes Sedai zapominają, że ona i Elayne również do nich należą; takie słowa z ust kogoś, kto nawet nie był Aes Sedai, mogły doprowadzić do rozlewu krwi — otworzyła usta... I wtedy Elayne uciszyła ją, kładąc dłoń na ramieniu i szepcząc coś tak cicho, że Aviendha nie była w stanie nic usłyszeć. Nynaeve miała twarz wciąż obleczoną szkarłatem i wyglądała tak, jakby naprawdę zamierzała wyrwać swój warkocz z korzeniami... a jednak jakoś zmilczała. Być może Elayne naprawdę potrafiłaby zaprowadzić pokój nawet w przypadku wodnej waśni.

Oczywiście sama Elayne nie mogła być zadowolona, kiedy nie tylko jej tożsamość, lecz również prawo do tytułu Dziedziczki Tronu zostały zakwestionowane tak otwarcie. Większość ludzi może dałaby się nabrać na jej pozorny spokój, Aviendha jednak znała ją zbyt dobrze, by przeoczyć drobne oznaki wzburzenia. Uniesiony podbródek świadczył o przepełniającym ją gniewie; dodać do tego należało oczy rozwarte tak szeroko, jak to tylko możliwe i już nietrudno było sobie wyobrazić, iż wewnętrznie Elayne jest pochodnią, przy której zbladłby żar wypełniający Nynaeve. Poza tym była jeszcze Birgitte, stojąca tuż za nią, z twarzą ułożoną w niewzruszony grymas i oczyma miotającymi skry. Zazwyczaj nie zdarzało jej się powtarzać emocji Elayne, z wyjątkiem sytuacji, gdy naprawdę były silne. Aviendha ścisnęła rękojeść swojego noża; przygotowała się już, aby objąć saidara. Najpierw zabije Poszukiwaczkę Wiatrów; tamta dysponowała naprawdę sporą siłą, może okazać się rzeczywiście niebezpieczna. W tej okolicy było tyle statków, że na pewno uda im się znaleźć inny.

— Szukamy ter’angreala. — Wyjąwszy chłód głosu, każdy, kto by jej nie znał, uznałby, że Elayne jest absolutnie spokojna. Patrzyła w oczy Nesty din Reas, ale słowa swoje adresowała do wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu, zapewne szczególnie do Poszukiwaczki Wiatrów. — Przy jego pomocy, tak przynajmniej uważamy, byłybyśmy w stanie uleczyć pogodę. Musi wam naprzykrzać się w takim samym stopniu, jak nęka ląd. Baroc mówił o nie kończących się sztormach. Bez wątpienia zdołacie dostrzec w tym wszystkim rękę Czarnego, dotyk Ojca Sztormów, na morzach jak i na lądzie. Z pomocą ter’angreala możemy to zmienić, ale nie uda nam się dokonać tego bez niego. To zadanie będzie wymagało większej liczby kobiet pracujących razem, najpewniej pełnego kręgu trzynastu. Sądzimy, że w ich liczbie powinny znaleźć się także Poszukiwaczki Wiatru. Nikt poza nimi nie wie tyle o pogodzie, w każdym razie żadna z żyjących Aes Sedai. Oto pomoc, o którą prosimy.

Odpowiedziała jej martwa cisza, która trwała do czasu aż Dorile din Eiran nie powiedziała ostrożnie:

— Ten ter’angreal, Aes Sedai. Jak on się nazywa? Jak wygląda?

— Nie znam żadnej nazwy — odparła Elayne. — Jest to kryształowa czara o grubych ściankach, płytka, lecz o średnicy ponad trzech stóp, wewnątrz zdobiona wizerunkami chmur. Kiedy przenieść do niej Moc, chmury zaczynają się poruszać...

— Czara Wiatrów — z podnieceniem przerwała jej Poszukiwaczka Wiatrów, równocześnie bezwiednie dając krok w stronę Elayne: — Mają Czarę Wiatrów.

— Naprawdę ją macie? — Oczy Mistrzyni Fal chciwie spoczęły na twarzy Elayne, ona również ruszyła w jej stronę.

— Szukamy jej — odpowiedziała Elayne. — Ale wiemy, że jest w Ebou Dar. O ile chodzi o tę samą...

— Nie ma wątpliwości! — wykrzyknęła Malin din Toral. — Wnioskując z twojego opisu, to musi być ta!

— Czara Wiatrów — szepnęła Dorile din Erian. — Pomyśleć, że po dwóch tysiącach lat znajdziemy ją tutaj! To na pewno jest Coramoor. On musi mieć...

Nesta din Reas głośno klasnęła w dłonie.

— Czy mam przez sobą Mistrzynię Fal i jej Poszukiwaczkę Wiatrów, czy dwie dziewczynki pokładowe podczas pierwszej podróży statkiem? — Policzki Malin din Toral poczerwieniały z obrażonej dumy, sztywno skłoniła głowę, wkładając w ten gest całą swoją godność. Dwakroć bardziej czerwona Dorile din Eiran ukłoniła się również, dotykając palcami kolejno czoła, ust i serca.

Pani Okrętów przyglądała im się przez chwilę ze zmarszczonym czołem, zanim podjęła dalej:

— Baroc, wezwij pozostałe Mistrzynie Fal, które stacjonują w tym porcie, jak również Pierwszą Dwunastkę. Wraz z ich Poszukiwaczkami Wiatrów. I daj im znać, że powiesisz je na żaglach w olinowaniu, jeżeli się nie pośpieszą. — Wstając, dodała jeszcze: — Och. I każ przysłać na dół herbatę. Z pewnością zachce się nam pić, nim dopracujemy szczegóły tej umowy.

Stary skinął głową; gestem tym dał równocześnie do zrozumienia, że naprawdę byłby zdolny doprowadzić do tego, by Mistrzynie Fal zawisły na olinowaniu, oraz że koniecznie należy podać herbatę. Nie spuszczając oka z Aviendhy i pozostałych, wyszedł z pomieszczenia charakterystycznym dla Atha’an Miere kołyszącym się krokiem.-Zmieniła swoją opinię o nim, kiedy zobaczyła, w jaki sposób mruży oczy. Próba zabicia jako pierwszej Poszukiwaczki Wiatrów mogłaby okazać się fatalną pomyłką.

Ktoś na zewnątrz musiał czekać na takie mniej więcej rozkazy, nie minęło bowiem kilka chwil od wyjścia Baroka, kiedy do kajuty wsunął się urodziwy, młody chłopiec z pojedynczym, cieniutkim kółkiem w każdym uchu; niósł drewnianą tacę, na której stał kwadratowy, glazurowany na niebiesko dzbanek ze złotym uchwytem oraz wielkie, niebieskie filiżanki z grubego fajansu. Nesta din Reas gestem dłoni kazała mu natychmiast wyjść.

— I tak już ma za dużo do opowiadania o tym, co tu widział, żeby jeszcze miał usłyszeć coś, czego nie powinien — oznajmiła, kiedy już zniknął za drzwiami, a potem dała znak Birgitte, że ma napełnić filiżanki. Ta zaś, ku całkowitemu zaskoczeniu Aviendhy, a być może i samej siebie, zastosowała się do polecenia.

Pani Okrętów usadziła Elayne i Nynaeve na krzesłach przy jednym z krańców stołu, najwyraźniej zamierzając przystąpić od razu do negocjacji. Aviendha odmówiła zajęcia miejsca na krześle — proponowano jej miejsce przy drugim krańcu stołu — jednak Birgitte skorzystała z zaproszenia, najpierw unosząc jedno ruchome oparcie, a potem zasuwając je na miejsce, gdy już usiadła. Mistrzyni Fal i Poszukiwaczka Wiatrów zostały wykluczone z dyskusji, o ile to, co potem nastąpiło, można było nazwać dyskusją. Padały słowa, wypowiadane głosem nazbyt cichym, aby dało się cokolwiek usłyszeć, jednak Nesta din Reas podkreślała każdą swoją kwestię gestem palca dźgającego niby włócznia. Elayne zadarła podbródek, a Nynaeve zachowała wprawdzie spokojne oblicze, ale można było odnieść wrażenie, iż próbuje wspiąć się po swoim warkoczu.

— Jeśli taka wola Światłości, będę rozmawiała z wami dwoma — oznajmiła Malin din Toral, popatrując na Aviendhę i Birgitte — ale sądzę, iż powinnam pierwsza usłyszeć waszą historię. — Birgitte zaczęła wyglądać na nieco zdenerwowaną, kiedy kobieta zajęła miejsce naprzeciwko niej.

— Co oznacza, że ja najpierw powinnam porozmawiać z tobą, jeśli taka wola Światłości — zwróciła się do Aviendhy Dorile din Eiran. — Czytałam o Aielach. Może zechcesz mi powiedzieć, jak to możliwe, że uchowali się wśród was jeszcze jacyś mężczyźni, skoro kobieta Aielów musi zabić każdego dnia jednego?

Aviendha zrobiła wszystko, co mogła, żeby nie wytrzeszczyć na nią oczu. Jak ta kobieta mogła wierzyć w takie bzdury?

— Kiedy żyłaś wśród nas? — zapytała Birgitte, siedząca przy najbliższym rogu stołu Malin din Toral, upiwszy pierwej łyk herbaty. Birgitte z każdym słowem odsuwała się powoli od niej, jakby chciała naprawdę uciec przez oparcie krzesła.

W tym momencie z przeciwległego krańca stołu dał się słyszeć głos Nesty din Reas.

— ...przyszłyście do mnie, nie ja do was. To stanowi podstawę naszych rokowań, nawet jeśli jesteście Aes Sedai.

Baroc wślizgnął się do pomieszczenia, zatrzymał między Aviendhą i Birgitte.

— Wygląda na to, że wasza łódź odpłynęła w tej samej chwili, w której opuściłyście jej pokład, ale nie ma się czym martwić; “Biegnąca Z Wiatrem” ma własne szalupy, które odwiozą was na brzeg. — Zszedł na dół do kajuty i zająwszy krzesło tuż obok Nynaeve i Elayne, zaczął przysłuchiwać się rozmowie. Kiedy spoglądały na tę osobę, która właśnie mówiła, on mógł przyglądać im się bez przeszkód. Straciły w ten sposób przewagę, która najwyraźniej bardzo im była potrzebna. — To oczywiste, że umowa zostanie zawarta na naszych warunkach — oznajmił tonem pełnym niedowierzania, że ktokolwiek w ogóle mógłby sądzić inaczej, podczas gdy Pani Okrętów zapatrzyła się na Nynaeve i Elayne takim wzrokiem jak wieśniaczka na dwie kozy, które zamierza zarżnąć na świąteczną ucztę. Uśmiech na twarzy Baroka był niemalże ojcowski — Ten, kto prosi, musi oczywiście zapłacić więcej.

— Ależ musiałaś żyć wśród nas, żeby poznać ten starodawny sposób przysięgania — upierała się Malin din Toral.

— Nic ci nie jest, Aviendha? — zapytała Dorile din Eiran. — Nawet tutaj kołysanie statku niekiedy daje się we znaki ludziom z lądu... Nie? Czy moje pytanie naprawdę cię nie uraziło? Odpowiedz mi zatem. Czy kobiety Aielów naprawdę wiążą mężczyznę, zanim... to znaczy, kiedy ty i on... kiedy ty... — Z poczerwieniałym policzkami urwała i uśmiechnęła się niewyraźnie. — Czy wiele kobiet Aielów jest obdarzonych taką Mocą jak ty?

Bynajmniej nie bezsensowne trajkotanie Poszukiwaczki Wiatrów sprawiło, że krew zupełnie odpłynęła z twarzy Aviendhy, ani także nie fakt, iż Birgitte wyglądała na gotową w każdej chwili rzucić się do ucieczki, gdyby tylko udało jej się ponownie unieść tę ruchomą poręcz, ani nawet fakt, że Nynaeve i Elayne najwyraźniej przekonały się, iż oto są dwoma dziewczynkami o szeroko rozwartych oczach na jarmarku, zdane całkowicie na łaskę wytrawnych handlarzy. Prawda, one wszystkie będą ją winić i będą miały rację. Prawda, to właśnie ona powiedziała, że jeśli nie mogą nijak znaleźć ter’angreala, należy wypytać kobiety Ludu Morza. Po co marnować czas, czekając aż Egwene je zawiadomi, że mogą już wracać. Prawda, będą ją obwiniać, a ona będzie musiała sprostać swemu toh, jednak nie o to chodziło. Nagle bowiem przypomniała sobie łodzie, które widziała na pokładzie, spiętrzone jedne na drugich dnem do góry. Łodzie bez żadnej nadbudówki ani choćby godnej tego miana burty. Będą ją winić, ale niezależnie od tego, jaki wobec nich zaciągnęła dług, spłaci go po tysiąckroć samą swoją hańbą, zanim ją powiozą siedem czy osiem mil po wodzie w otwartej łodzi.

— Masz może jakieś wiadro? — słabym głosem zapytała Poszukiwaczkę Wiatrów.

Загрузка...