Zerkając na godło ponad sklepionymi łukiem drzwiami gospody, na którym nieporządnie odrysowana kobieta z kosturem podróżnym patrzyła z nadzieją w dal, Elayne żałowała, że nie została w łóżku, miast zrywać się o pierwszym brzasku. Nie chodziło wszak o to, by móc się wyspać. Plac Mol Hara za jej plecami był całkowicie pusty, wyjąwszy kilka zaprzężonych w woły i osły wozów o skrzypiących osiach, zdążających na targowiska oraz gromadkę kobiet balansujących wielkimi koszami na głowach. Jednonogi żebrak zasiadł ze swoją miseczką przy rogu budynku gospody, pierwszy z wielu, którzy później zapełnią plac; już dała mu srebrną markę, nawet w obecnym czasie dość, by wyżywił się przez tydzień, on jednak z bezzębnym uśmiechem wepchnął ją tylko pod obszarpany kaftan i czekał dalej. Niebo wciąż było szare, ale dzień już niósł obietnicę żaru. Tego ranka z trudem przychodziło utrzymywanie koncentracji na tyle silnej, by lekceważyła wzmagający się upał.
Ostatnie pozostałości kaca Birgitte błąkały się gdzieś pod jej czaszką, coraz słabsze, ale zniknąć ze szczętem nie chciały. Oby tylko jej niewielkie umiejętności Uzdrawiania nie okazały się zbyt skromne. Miała nadzieję, że Aviendzie i Birgitte w przebraniach Iluzji uda się tego ranka dowiedzieć czegoś użytecznego na temat Carridina. Nie znaczyło to bynajmniej, że Carridin potrafił odróżnić którąkolwiek z nich od praczki, jednak lepiej dmuchać na zimne. Dumna była, że Aviendha nie nalegała, by przyjść razem z nią, co więcej, nawet zaskoczyła ją sama propozycja. Aviendha nie sądziła, by potrzebny był jej ktoś, kto będzie ją obserwował, kto upewni się, że zrobi wszystko, jak należy.
Z westchnieniem wygładziła suknię, chociaż w istocie nie było po temu potrzeby. Ta błękitno-kremowa suknia, z odrobiną kremowej koronki z Vandalry, sprawiała, że czuła się odrobinę zbyt... wyeksponowana. Tylko jeden raz zdarzyło jej się kaprysić przed wdzianiem lokalnego ubioru, wtedy gdy ona i Nynaeve podróżowały do Tanchico razem z Ludem Morza, jednak na swój własny sposób moda Ebou Dar była prawie... Westchnęła znowu. Próbowała odwlec nieuniknione. Aviendha powinna chyba jednak przyjść i zaprowadzić ją za rękę.
— Nie przeproszę — oznajmiła znienacka Nynaeve. Obiema dłońmi ściskała swą szarą suknię, patrząc na “Wędrowną Kobietę”, jakby sama Moghedien czyhała za drzwiami tej oberży. — Nie zrobię tego!
— Mimo wszystko powinnaś wdziać biel — mruknęła Elayne, zarabiając tym sobie podejrzliwe spojrzenie z ukosa. Po chwili więc dodała: — Sama mówiłaś, że jest to kolor stosowny na pogrzeby. — Tym z kolei wywołała pełne satysfakcji skinienie głową, chociaż nic takiego przecież nie miała na myśli. To naprawdę będzie katastrofa, jeśli nie zdołają zachować pokoju między sobą. Birgitte musiała tego ranka zgodzić się na napar z ziół ze szczególnie gorzkiej mieszanki, ponieważ Nynaeve twierdziła, że nie jest dość zła na to, by przenosić. W najbardziej dramatyczny z możliwych sposobów zrzędziła o włożeniu pogrzebowej bieli jako jedynego stosownego koloru, potem upierała się, że w ogóle nie pójdzie, póki Elayne siłą nie wywlekła jej z apartamentów, od którego to czasu już ze dwadzieścia razy oznajmiała, iż nie przeprosi. Pokój należało zachować, jednak... — Zgodziłaś się na to Nynaeve. Nie, nie chcę już więcej słyszeć o tym, jak to cię zaszczułyśmy. Zgodziłaś się. A więc przestań zrzędzić.
Nynaeve prawie się zapluła, wytrzeszczając oczy z wściekłości. Nie miała jednak zamiaru zawracać i ostatecznie skończyło się na pojedynczym, pełnym całkowitego niedowierzania: “Zrzędzić?”, wymruczanym pod nosem.
— Musimy raz jeszcze dokładnie to omówić, Elayne. Nie ma potrzeby tak się śpieszyć. Musi istnieć co najmniej tysiąc sposobów, dla których to nie działa, niezależnie od tego, czy w sprawę zaangażowany jest ta’veren czy nie, a w osobie Mata Cauthona streszcza się dziewięćset z nich.
Elayne obdarzyła ją pozbawionym wyrazu spojrzeniem.
— Czy z rozmysłem wybrałaś najbardziej gorzkie zioła, w charakterze porannej kuracji? — W szeroko rozwartych oczach gniew ustąpił miejsca całkowitej niewinności, jednak policzki Nynaeve pokraśniały. Elayne pchnęła drzwi. Nynaeve poszła za nią, nie przestając jednak gderać. Elayne naprawdę nie byłaby zaskoczona, gdyby tamta wreszcie raz a porządnie ugryzła się w język. Tego ranka trudno byłoby to określić nawet jako zwykłe zrzędzenie.
W nozdrza uderzył je dochodzący z kuchni zapach pieczonego chleba. We wspólnej sali wszystkie okiennice były rozwarte, żeby zapewnić dostęp świeżego powietrza. Jedna służąca o pulchnych policzkach stała na czubkach palców na niewielkim stołku, próbując ściągnąć przywiędłe gałązki roślin wiecznie zielonych znad okien, pozostałe natomiast stawiały na swoich miejscach stoły, ławy i krzesła usunięte na czas tańców. Tak wcześnie nikogo więcej nie było w środku, wyjąwszy kościstą dziewczynę w białym fartuchu, wymachującą bez większego przekonania miotłą. Mogłaby być nazwana urodziwą, gdyby jej ust nie wydymał nie znikający nawet na chwilę dąs. Bałagan był stosunkowo niewielki, wziąwszy pod uwagę, że w czasie świąt gospody cieszyły się sławą miejsc niebezpiecznych, a nawet zakazanych. Jakaś część jej duszy pragnęła wszakże chociaż raz takową zobaczyć.
— Czy możesz mi pokazać drogę do pokojów Mata Cauthona? — zapytała z uśmiechem chudą dziewczynę, wsuwając jej w dłoń dwa srebrne grosze. Nynaeve parsknęła. Sama była skąpa niczym przykrótka sukienka, żebrakowi dała jednego miedziaka!
Dziewczyna popatrzyła na nie ponuro — i co zaskakujące, na monety również — a potem wymamrotała coś ze skwaszoną miną, co brzmiało jak:
— Kobieta na złoto wczorajszej nocy, a damy dziś o poranku. — Niechętnie wskazała im drogę. Przez moment Elayne myślała, że tamta zamierza wzgardzić groszami, ale kiedy już się odwracała, dziewczyna porwała jej monety z dłoni bez jednego chociaż słowa podziękowania, zatrzymując się tylko na tyle, by wcisnąć je za stanik... jakby nie miała już innych miejsc... a potem wróciła do zamiatania, najwyraźniej próbując miotłą zbić na śmierć deski podłogi. Być może zresztą miała w dekolcie sukienki wszytą specjalną kieszonkę.
— Sama widzisz — narzekała pod nosem Nynaeve. — Wspomnisz moje słowa, on na pewno próbował zawrócić w głowie tej dziewczynie. I takiego mężczyznę ty każesz mi przepraszać.
Elayne, nie odezwawszy się ani słowem, poszła w kierunku stromych schodów w głębi sali. Jeśli Nynaeve nie przestanie narzekać... Pierwszy korytarz na prawo, powiedziała dziewczyna, a potem ostatnie drzwi po lewej, jednak kiedy już doszła na miejsce, zawahała się, przygryzła dolną wargę.
Nynaeve cała aż się rozpromieniła.
— Sama teraz widzisz, że to był zły pomysł, nieprawdaż? Nie jesteśmy Aielami, Elayne. Nawet dosyć lubię tę dziewczynę, szczególnie biorąc pod uwagę, że ciągle bawi się tym swoim nożem, ale tylko pomyśl, jakie bzdury ona wygaduje. To jest zupełnie niemożliwe. Na pewno zdajesz sobie z tego sprawę.
— Nie zgadzałyśmy się na nic, co by było niemożliwe, Nynaeve. — Zachowanie zdecydowanego tonu głosu wymagało pewnego wysiłku. Jedna z rzeczy, które zasugerowała Aviendha, mówiąc najwyraźniej zupełnie poważnie... Naprawdę zaproponowała, by ten mężczyzna je zbił! — To, na co się zgodziłyśmy, jest jak najbardziej możliwe. — Ledwie. Głośno zastukała w kasetonowe drzwi; była w nich wyrzeźbiona ryba, pasiasta, z pyskiem. Na wszystkich drzwiach oberży widniały odmienne rzeźbienia, głównie przedstawiające ryby. Nikt nie odpowiedział na pukanie.
Nynaeve głośno wypuściła powietrze, które wstrzymywała od jakiegoś czasu.
— Może wyszedł. Będziemy musiały chyba przyjść innym razem.
— O tej godzinie? — Zastukała raz jeszcze. — Mówiłaś, że on zawsze wyleguje się w łóżku tak długo, jak tylko może. — Z wnętrza wciąż nie dobiegał najlżejszy nawet odgłos.
— Elayne, jeśli można sądzić po stanie Birgitte, ostatniej nocy Mat upił się jak szewc. Nie podziękuje nam, że go obudziłyśmy. Dlaczego po prostu sobie nie pójdziemy i...
Elayne nacisnęła klamkę i weszła do środka. Nynaeve ruszyła za nią z westchnieniem, które zapewne można było usłyszeć aż w pałacu.
Mat Cauthon leżał na płask w łóżku przykrytym dzierganą czerwoną kapą, czoło i oczy zakrywało mu mokre płótno, z którego krople ściekały na poduszkę. Pokój trudno było nazwać schludnym, wyjąwszy brak kurzu. Jeden but spoczywał na umywalni — na umywalni! — obok białej miednicy pełnej świeżej wody, stojące lustro było przekrzywione, jakby wpadł na nie i nie chciało mu się już go prosto postawić, pognieciony kaftan wisiał na drabinkowym oparciu krzesła. Resztę rzeczy miał na sobie, w tym również czarną szarfę, której najwyraźniej nie zdejmował nigdy, a także drugi but. Pod rozwiązaną koszulą widać było medalion ze srebrnym lisem.
Widok wisiora sprawił, że zaczęły swędzieć ją palce. Jeżeli naprawdę leżał tutaj nieprzytomny od wczorajszego pijaństwa, być może mogła zdjąć go niepostrzeżenie. Niezależnie od wszystkiego i tak miała zamiar przekonać się, w jaki sposób ta rzecz pochłania Moc. Badanie, jak działają rozmaite rzeczy, stanowiło przedmiot jej nieustającej fascynacji, ale ten lisi łeb wydawał jej się wszystkimi zagadkami świata zebranymi w jedną.
Nynaeve złapała ją za rękaw i pociągnęła w kierunku drzwi, szepcząc:
— Śpi — i coś jeszcze, czego nie usłyszała. Zapewne było to kolejne błaganie, by wyjść.
— Daj mi spokój, Nerim — wymamrotał nagle. — Mówiłem ci już wcześniej, nie chcę niczego prócz nowej głowy. I zamknij cicho drzwi, w przeciwnym razie uszy ci oberwę.
Nynaeve aż podskoczyła i zdwoiła wysiłki odciągnięcia jej w stronę wyjścia, jednak Elayne nawet nie drgnęła.
— To nie Nerim, panie Cauthon.
Uniósł głowę z poduszki, obiema dłońmi przesunął odrobinę płótno i spojrzał na nie zaczerwienionymi oczyma.
Uśmiechnięta szeroko Nynaeve nie czyniła najmniejszych wysiłków, by ukryć radość, jaką napawał ją jego stan. Elayne z początku nie potrafiła pojąć, dlaczego sama również ma ochotę się uśmiechnąć. Jej jedyne doświadczenie z wypiciem zbyt wielkiej ilości wina pozostawiło po sobie tylko współczucie dla każdego, kto znalazł się w identycznym położeniu. Poczuła gdzieś w głębi czaszki, prawie nieuchwytny, ból głowy Birgitte i wtedy zrozumiała. Z pewnością nie pochwalała tego, że Birgitte pławi się w dzbanach z winem, niezależnie już od powodów, ale w równym stopniu nie mogła jej się podobać myśl, że ktoś potrafiłby robić cokolwiek lepiej od jej Strażnika. Głupia myśl. Żenująca. Ale przysparzała też satysfakcji.
— Co wy tu robicie? — zapytał ochryple, potem mrugnął i ściszył głos. — W środku nocy.
— Jest ranek — ostro oznajmiła Nynaeve. — Nie pamiętasz, jak się umawiałeś z Birgitte?
— Czy możecie nie mówić tak głośno? — wyszeptał, zamykając oczy. W następnej chwili jednak wytrzeszczył je znowu. — Birgitte? — Usiadł gwałtownie, przerzucił nogi przez krawędź łóżka. Chwilę siedział w ten sposób, wbijając wzrok w deski podłogi, z łokciami na kolanach i medalionem zwisającym luźno z rzemyka na szyi. W końcu odwrócił głowę, by spojrzeć na nie z głębi swego nieszczęścia. Chociaż, być może tylko jego oczy tak wyglądały. — Co ona wam powiedziała?
— Przekazała nam twoje żądania, panie Cauthon — oficjalnie oznajmiła Elayne. Tak właśnie musi czuć się człowiek stojący przed pieńkiem kata. Nie można już nic zrobić, tylko stać z dumnie uniesioną głową i czekać na wszystko, cokolwiek się zdarzy. — Chciałabym z całego serca podziękować panu za uratowanie mnie z Kamienia Łzy. — Oto zaczęła i jakoś wcale nie bolało. Przynajmniej nie bardzo.
Nynaeve stała obok z pałającymi oczami, jej usta zaciskały się coraz mocniej. Ta kobieta chyba nie zamierzała wszystkiego zrzucić na jej barki. Elayne objęła Źródło, zanim zdążyła się zorientować, co robi, i przeniosła cienki strumyczek Powietrza, który pacnął ucho Nynaeve, dokładnie w taki sam sposób, w jaki dłoń mogłaby dać jej pstryczka. Tamta chwyciła się za ucho i spojrzała jeszcze groźniej, jednak Elayne odwróciła się już z powrotem do Mata Cauthona i spokojnie czekała.
— Ja również ci dziękuję — wykrztusiła w końcu Nynaeve, całkowicie zgnębiona. — Z całego serca.
Elayne nie umiała się powstrzymać i zanim pojęła, co robi, przewróciła oczyma. Cóż, sam prosił, żeby mówiły cicho. Ale najwyraźniej nie usłyszał. Co dziwniejsze, wzruszył ramionami, jakby pogrążony w kompletnej konfuzji.
— Och, tamto. To nic takiego. Najprawdopodobniej same byście się szybko wydostały bez mojej pomocy. — Zatopił twarz w dłoniach i raz jeszcze przycisnął mokrą chusteczkę do oczu. — Kiedy będziecie wychodzić, czy mogłybyście poprosić Carę, żeby mi przyniosła dzban winnego ponczu? Szczupła dziewczyna, śliczna, z ciepłymi oczyma.
Elayne drgnęła.
“Nic takiego?” — Ten człowiek domagał się przeprosin, przymuszając do nich, poniżył je, a teraz mówi, że to nic takiego? Nie zasługiwał na żadne współczucie ani litość! Wciąż obejmowała saidara i rozważała nawet smagnięcie go znacznie mocniejszym ciosem niźli wcześniej Nynaeve. Oczywiście, nic by jej z tego nie przyszło, póki miał na szyi ten lisi łeb. Ale przecież tym razem medalion zwisał swobodnie, nie dotykając skóry. Czy osłaniał go w równym stopniu, kiedy...?
Nynaeve przerwała jej milczące spekulacje, rzucając się na niego z palcami zakrzywionymi jak szpony. Elayne udało się jakoś zagrodzić jej drogę i schwycić za ramiona. Przez dłuższą chwilę stały niemalże nos w nos, wyjąwszy to, że jedna była znacznie wyższa od drugiej; na koniec Nynaeve, skrzywiwszy się, odstąpiła na bok, Elayne zaś poczuła, że już może bezpiecznie ją puścić.
Mat wciąż skrywał twarz w dłoniach, zupełnie nieświadom tego, co się dzieje. Niezależnie już, czy medalion chronił go czy nie, była gotowa porwać z kąta drzewce jego łuku i zbić, aż zawyje. Poczuła, jak palą ją policzki, powstrzymała Nynaeve przed zniszczeniem wszystkiego, tylko po to, by samej nie myśleć o niczym innym. Gorzej, z paskudnego, pełnego samozadowolenia uśmieszku jakim ją tamta poczęstowała, nietrudno było wywnioskować, że wie, co jej chodzi po głowie.
— To nie wszystko, panie Cauthon — oznajmiła, garbiąc się nieco. Z twarzy Nynaeve zniknął ostatni ślad uśmiechu. — Chcemy również przeprosić za to, że zwlekałyśmy tak długo z wyrażeniem ci naszej wdzięczności. I również przepraszamy... pokornie... — Zająknęła się odrobinę na tym słowie...za sposób, w jaki ostatnimi czasy cię traktowałyśmy. — Nynaeve wyciągnęła dłoń, jakby ją zaklinała, ale na to też nie zwróciła uwagi. — Aby udowodnić głębię żalu, jaki odczuwamy, solennie obiecujemy, co następuje... — Aviendha powiedziała, że przeprosiny to dopiero początek. — Nie będziemy bagatelizować twych zasług ani poniżać cię w żaden sposób, ani też krzyczeć na ciebie z jakiegokolwiek powodu, ani... ani próbować wydawać ci rozkazów. — Nynaeve mrugnęła. Elayne również poczuła, jak jej usta mimowolnie zaciskają się, jednak mówiła dalej: — Rozumiejąc twoją jak najbardziej stosowną troskę o nasze bezpieczeństwo, nie będziemy opuszczać pałacu, nie mówiąc ci uprzednio, dokąd się udajemy, i będziemy słuchać twoich rad. — Światłości, nie miała najmniejszego zamiaru zostać Aielem ani robić żadnej z tych rzeczy, jednak zależało jej na szacunku Aviendhy. — Jeśli... jeśli zdecydujesz, że my... — Nie chodziło nawet o zamiar zostania jej siostrą-żoną... sama idea była skrajnie nieprzyzwoita! ... ale naprawdę tamtą lubiła. — ... niepotrzebnie narażamy się na niebezpieczeństwo... — To nie była przecież wina Aviendhy, że Rand skradł serca im obu. I jeszcze Min. — ...zgodzimy się na strażników, jakich nam wyznaczysz... — Los, albo ta’veren, cokolwiek to było, właśnie się objawiało. Obie kobiety kochała niczym siostry. — ... i zatrzymamy ich przy sobie tak długo, jak to tylko będzie możliwe. — A żeby sczezł ten mężczyzna, który jej to robił! Ale nie Mata Cauthona miała na myśli. — Tak przysięgam na andorański Tron Lwa. — Oddychała ciężko, jakby właśnie przebiegła milę bez zatrzymywania się. Nynaeve patrzyła oczami borsuka przypartego do muru.
Powoli odwrócił głowę w ich stronę, odrobinę tylko, odsłaniając jedno przekrwione oko.
— Twój głos brzmi tak, jakbyś miała w gardle żelazny pręt, moja pani — powiedział szyderczo. — Możesz mówić do mnie Mat. — Co za odrażający mężczyzna! Nie poznałby się na grzeczności, nawet gdyby nosem w nią wszedł! To złośliwe oko spojrzało w jej stronę. — A co z tobą, Nynaeve? Słyszałem właśnie od niej mnóstwo “my”, ale ani słowa od ciebie.
— Nie będę na ciebie krzyczeć — krzyknęła Nynaeve. — I cała reszta, tak samo. Obiecuję ci... ty...! — Zaczęła bełkotać, jakby zaraz miała połknąć język, w momencie gdy zrozumiała, że nie może wyzwać go żadnym ze słów, na które sobie w jej mniemaniu zasłużył, nie łamiąc jednocześnie złożonej właśnie przed chwilą obietnicy. A jednak efekt, jaki wywarły jej słowa nie mógł być chyba większy.
Krzyknął, zadrżał, upuścił ręcznik, a potem ścisnął głowę obiema dłońmi. Oczy wyszły mu z orbit.
— Przeklęte kości — zaskowytał albo w każdym razie wydał z siebie bardzo zbliżony odgłos. Elayne nagle przyszło do głowy, że on właśnie może stanowić bardzo dobre źródło dosadnego języka. Stajenni i im podobni zawsze starali się wyraźnie hamować w momencie, gdy ją dostrzegali. Oczywiście obiecała, że go ucywilizuje, że uczyni go przydatnym dla Randa, ale nie powinna chyba zanadto wtrącać się w jego język. W tej chwili zrozumiała nagle, że bardzo wielu czynności się nie wyrzekła. Gdy wspomni o tym Nynaeve, z pewnością nieco ją uspokoi.
Po dłuższej chwili przemówił głosem bez wyrazu:
— Dziękuję ci, Nynaeve. — Przerwał i z trudem przełknął ślinę. — Myślałem już sobie, że skoro się tak zachowujecie, musicie być kimś innym w przebraniu. Ponieważ najwyraźniej wciąż jeszcze żyję, równie dobrze możemy zająć się od razu resztą. Zdaje mi się, że Birgitte napomknęła, iż potrzebujecie mnie, abym coś dla was znalazł. Co to takiego?
— Nie znajdziesz tego — zdecydowanie oznajmiła Nynaeve. Cóż, być może nawet bardziej ostro niż tylko zdecydowanie, Elayne jednak nie miała zamiaru przywoływać jej do porządku. On zasługiwał na każde skrzywienie ust. — Ty będziesz nam tylko towarzyszył, a to coś znajdziemy my.
— Już się wycofujesz, Nynaeve? — W jakiś sposób udało mu się prześmiewczo wykrzywić usta. — Właśnie przed chwilą obiecałaś, że będziesz robić, co ci każę. Jeżeli potrzebny jest ci oswojony ta’veren na smyczy, idź poproś Randa albo Perrina i zobaczymy, jaką otrzymasz odpowiedź.
— Nic takiego nie obiecywałyśmy, Matrimie Cauthon — warknęła Nynaeve, stając na palcach. — Ja nic takiego nie obiecywałam! — Wyglądała tak, jakby zaraz znowu miała się na niego rzucić. Nawet włosy w jej warkoczu wydawały się jeżyć.
Elayne lepiej potrafiła powściągnąć swój temperament. Donikąd nie dojdą, obrażając go.
— Będziemy słuchać twoich rad i korzystać z nich, jeśli okażą się rozsądne, panie... Mat — w jej głosie zabrzmiała lekka przygana. Z pewnością nie może naprawdę myśleć, że obiecały... Jednak patrząc na niego, zrozumiała, że tak właśnie myśli. Och, Światłości! Nynaeve miała rację. On rzeczywiście przysporzy im kłopotów.
Ale nie straciła panowania nad sobą. Przeniosła znowu i przewiesiła jego kaftan na właściwe miejsce, mianowicie na jeden z kołków przy drzwiach, a potem usiadła na krześle, sztywno wyprostowana, pieczołowicie układając spódnice. Dotrzymanie obietnic złożonych panu Cauthonowi — Matowi — nie będzie łatwe, ona jednak nie pozwoli, by, cokolwiek on zrobi lub powie, dotknęło ją do żywego. Nynaeve zmierzyła wzrokiem jedyne oprócz zajętego przez Elayne miejsce nadające się do siedzenia — niski rzeźbiony podnóżek — i została tam, gdzie była. Jedna z jej dłoni drgnęła w stronę warkocza, ale opanowała się natychmiast i zaplotła ramiona na piersiach. Nie przestała wszak złowieszczo postukiwać stopą o podłogę.
— Atha’an Miere nazywają to Czarą Wiatrów, panie... Mat. Jest to ter’angreal...
W końcu błysk podniecenia przebił się przez jego osłabienie.
— To ci dopiero znalezisko — mruknął. — W Rahad. — Pokręcił głową i wzdrygnął się. — To wam teraz powiem. Żadna z was nawet stopy nie postawi na drugim brzegu rzeki bez czterech lub pięciu moich Czerwonorękich na każdą. Ani nie wyściubi nosa z pałacu, jeśli już o tym mowa. Czy Birgitte powiedziała wam o liście, który wetknięto w mój kaftan? Jestem pewien, że jej mówiłem. I jeszcze jest Carridin oraz Sprzymierzeńcy Ciemności, nie powiecie mi, że on czegoś nie knuje.
— Każdej siostrze, która wspiera Egwene na Tronie Amyrlin, grozi niebezpieczeństwo ze strony Wieży. — Wszędzie w towarzystwie ochrony? Światłości! W oczach Nynaeve zapaliły się niebezpieczne błyski, zaczęła szybciej postukiwać nogą. — Nie możemy się przed tym chować, pa... Mat, i nie będziemy. Jaichimem Carridinem zajmiemy się w swoim czasie. — Nie obiecały mówić mu wszystkiego i nie pozwolą, by wpływał na zasadniczy kierunek ich działań. — Obecnie mamy przed sobą ważniejsze sprawy.
— W swoim czasie? — zaczął, a głos unosił mu się z niedowierzania, jednak Nynaeve natychmiast ucięła:
— Czterech na każdą z nas? — zapytała kwaśno. — To jest zupełnie bez sen... — Na chwilę przymknęła powieki, a potem zaczęła już łagodniejszym tonem. Nieznacznie łagodniejszym. — Chciałam powiedzieć, że to nieroztropnie. Elayne, ja, Birgitte i Aviendha. Nie masz tak wielu żołnierzy. W każdym razie tym, czego naprawdę potrzebujemy, jesteś ty. — Te ostatnie słowa wyszły jej z gardła jak wyciągane przemocą. Zbyt wyraźnie przypominały przyznanie się do porażki.
— Birgitte i Aviendha nie potrzebują nianiek — zauważył nieobecnym tonem. — Przypuszczam, że ta Czara Wiatrów jest znacznie ważniejsza od sprawy Carridina, jednak... Wydaje mi się niewłaściwe pozwalać, by Sprzymierzeńcy Ciemności spacerowali sobie samopas.
Twarz Nynaeve powoli pokryła się purpurą. Elayne szybko zerknęła w stojące w zasięgu jej wzroku lustra i z ulgą stwierdziła, że jej udało się opanować. Przynajmniej na zewnątrz. Ten człowiek był doprawdy nie do wytrzymania! Nianiek? Sama nie miała pojęcia, co byłoby gorsze: gdyby tę jawną obrazę wypowiedział zupełnie świadomie, czy też gdyby wymknęła mu się niechcący? Znowu zerknęła na swoje odbicie w lustrze i odrobinę opuściła podbródek. Niańki! Cała była czystym spokojem.
Patrzył na nie tymi swoimi przekrwionymi oczami i najwyraźniej niczego nie dostrzegał.
— Co Birgitte wam powiedziała? — zapytał, a Nynaeve odwarknęła:
— Tego już wystarczy, przypuszczam, nawet jak na ciebie. Z jakiegoś niewytłumaczonego powodu wydawał się zaskoczony i raczej zadowolony.
Nynaeve wzdrygnęła się, potem zaplotła ramiona ciaśniej, właściwie niemalże się nimi objęła.
— Ponieważ jesteś w stanie uniemożliwiającym ci udanie się dokądkolwiek z nami... nie patrz tak na mnie, Macie Cauthon, to nie jest dokuczanie, to sama prawda!... możesz spędzić ranek na przeprowadzce do pałacu. I nie myśl sobie, że pomożemy ci nieść twoje rzeczy. Nie obiecywałam, że będę jucznym koniem.
— “Wędrowna Kobieta” jest dla mnie dostatecznie dobra — zaczął ze złością, potem opanował się, a na jego twarz wypełzł znamionujący głęboki namysł grymas. W oczach Elayne był to właściwie grymas przerażenia. To go oduczy warczeć, kiedy głowę ma niczym melon. Przynajmniej ona sama tak się czuła wtedy, kiedy wypiła za dużo. Rzecz jasna, on nie wyciągnie żadnych wniosków z tego faktu. Mężczyźni wiecznie wsadzają swoje łby do ognia, sądząc, że tym razem ich nie oparzą, to zawsze powtarzała Lini.
— Nie możemy się spodziewać, że znajdziemy Czarę za pierwszym razem, gdy tylko spróbujemy — ciągnęła dalej Nynaeve — niezależnie od tego, czy będzie z nami ta’veren. Kolejne wyprawy będą łatwiejsze, jeśli nie będziesz musiał za każdym razem przechodzić przez plac. — Jeśli nie będą musiały czekać na niego każdego ranka, to w istocie miała na myśli. Wedle tego, co sobie zapewne myślała, picie stanowiło tylko jedną spośród licznych wymówek, które znajdzie sobie po to, by móc wylegiwać się w łóżku całymi godzinami.
— A ponadto — dodała Elayne — będziesz mógł dzięki temu nie spuszczać nas z oka. — W gardle Nynaeve zaczął już nabrzmiewać jakiś dziwny odgłos, do złudzenia przypominający jęk. Czy ona nie rozumie, że jego trzeba skusić? Przecież w ten sposób bynajmniej nie obiecywała mu, że pozwoli, by cały czas kontrolował je.
Najwyraźniej jednak nie słyszał ani jej, ani Nynaeve. Wymęczone oczy patrzyły na skroś nich.
— Dlaczego teraz właśnie musiały się, cholera, zatrzymać? — jęknął tak cicho, że ledwie go usłyszała. A cóż to miało, na Światłość, znaczyć?
— Komnaty pałacu są stosowne nawet dla króla, panie... Mat. Tylin sama je wybrała, dokładnie pod jej własnymi apartamentami. Wykazała sporo osobistego zainteresowania całą sprawą, Mat, nie chciałbyś teraz chyba obrazić królowej, co?
Jedno spojrzenie na jego twarz i Elayne pośpiesznie przeniosła, otwierając okno i wylewając przez nie zawartość miednicy. Jeśli kiedykolwiek w życiu widziała mężczyznę, który mógł w każdej chwili opróżnić swój żołądek, to właśnie taki patrzył na nią przekrwionymi oczyma.
— Nie rozumiem, o co tyle hałasu — powiedziała. Jednak w przeciwieństwie do swych słów chyba jednak rozumiała. Niektóre ze służących pewnie pozwalały się podszczypywać, wątpiła jednak, by w pałacu było to też możliwe, zapewne nie. Nie będzie również mógł pić i grać po całych nocach. Tylin z pewnością nie zgodzi się, by dawał zły przykład Beslanowi.
— Wszyscy musimy być gotowi na poświęcenia. — Z wysiłkiem poprzestała tylko na tym stwierdzeniu, nie wspominając już, że jego poświęcenie jest drobne i stanowi słuszną decyzję, ich natomiast jest monstrualne i niesprawiedliwe, niezależnie od tego, jak to określiła Aviendha. Przy czym Nynaeve z pewnością buntowała się przeciwko jakimkolwiek poświęceniom.
Znowu ukrył twarz w dłoniach, trzęsły mu się ramiona, z głębi gardła wyrwały takie odgłosy, jakby się dusił. Śmiał się! Uniosła odrobinę miednicę na strumieniu Powietrza, zastanawiając się, czy nie cisnąć nią. Kiedy jednak na powrót uniósł oczy, z jakiegoś powodu wydawał się rozeźlony.
— Poświęcenia? — warknął. — Gdybym poprosił was, byście zrobiły to samo, wytargałybyście wszystkie uszy w zasięgu ręki i spuściły mi dach prosto na głowę! — Czy wciąż jeszcze był pijany?
Postanowiła zlekceważyć to jego przerażające spojrzenie.
— Skoro już mowa o twojej głowie, jeśli miałbyś ochotę na Uzdrawianie, pewna jestem, że Nynaeve chętnie ci pomoże. — Jeśli kiedykolwiek tamta była dostatecznie wściekła, żeby przenosić, owa chwila nastąpiła obecnie.
Nynaeve wzdrygnęła się leciutko i spojrzała na nią kątem oka.
— Oczywiście — powiedziała szybko. — Jeśli tylko zechcesz. — Kolor jej policzków potwierdzał wszystkie podejrzenia Elayne dotyczące tego ranka.
Wdzięczny, jak zawsze, wyszczerzył zęby.
— Po prostu zapomnijcie o mojej głowie. Znakomicie radzę sobie bez Aes Sedai. — A potem, chyba tylko dlatego, by wszystko dodatkowo skomplikować, z wahaniem w głosie dodał: — W każdym razie dziękuję, że zaproponowałyście. — Jakby naprawdę chciał to powiedzieć!
Elayne jakoś udało się nie wgapić w niego. Jej wiedza dotycząca mężczyzn ograniczała się do Randa i tego, co powiedziały jej Lini oraz Matka. Czy Rand okaże się równie niezrozumiały jak Mat Cauthon?
Tuż przed odejściem wymusiła jeszcze na nim obietnicę, że natychmiast wyruszy do pałacu. Raz danego słowa zawsze dotrzymywał, to Nynaeve musiała mu przyznać, aczkolwiek niechętnie. Wystarczało jednak, jej zdaniem, zostawić tylko najmniejszą szczelinę, a znajdzie setki sposobów, by się przez nią prześlizgnąć. Co zawsze podkreślała z lubością. Złożył jej więc obietnicę, a towarzyszył temu ponury, niechętny grymas — chociaż być może to znowu te przepite oczy. Kiedy postawiła miednicę u jego stóp, naprawdę wydawał się wdzięczny. Jednak tym razem nie znalazła w sobie współczucia. Nie ma mowy.
Kiedy już znalazły się na korytarzu i zamknęły drzwi od pokoju Mata, Nynaeve pogroziła pięścią w stronę sufitu.
— Ten mężczyzna byłby zdolny kamień wyprowadzić z równowagi! Bardzo dobrze, że sam zajmie się swoją głową! Słyszysz mnie? Zadowolona jestem! On jeszcze przysporzy nam kłopotów. Na pewno.
— Wy dwie więcej jemu przysporzycie kłopotów niż on kiedykolwiek wam. — Mówiąca te słowa kobieta szła korytarzem w ich stronę, miała włosy lekko przyprószone siwizną, twarde rysy twarzy i rozkazujący głos. Na jej twarzy zastygł lekki mars, niemalże grymas. Mimo noża małżeńskiego między piersiami, zbyt jasna karnacja skóry zdradzała, że nie jest rodowitą mieszkanką Ebou Dar. — Nie mogłam wprost uwierzyć, kiedy Caira mi powiedziała. Wątpię, bym w życiu widziała tyle głupoty wciśniętej naraz w dwie sukienki.
Elayne zmierzyła kobietę wzrokiem. Nawet jako nowicjuszka nie musiała się godzić, by mówiono do niej tym tonem.
— A kimże ty możesz być, poczciwa kobieto?
— Mogę być i jestem Setalle Anan, właścicielka tej gospody, dziecko — padła sucha odpowiedź, a równocześnie kobieta otworzyła drzwi na końcu korytarza, potem schwyciła każdą z nich pod ramię i pociągnęła za sobą tak gwałtownie, że Elayne naprawdę miała wrażenie, iż jej nogi unoszą się ponad podłogą.
— Padła pani ofiarą jakiegoś nieporozumienia, pani Anan — powiedziała chłodno, kiedy kobieta puściła je, chcąc zatrzasnąć drzwi.
Nynaeve wszakże nie była w nastroju na uprzejmości. Wyciągnęła dłoń tak, że jej Wielki Wąż wyraźnie był widoczny i powiedziała zapalczywie:
— No to sobie popatrz...
— Bardzo ładne — powiedziała kobieta i pchnęła je tak mocno, że siadły natychmiast na brzegu łóżka. Elayne wybałuszyła oczy z niedowierzaniem. Natomiast ta kobieta stanęła przed nimi, z ponurym obliczem, pięściami na biodrach, przysiąc by można: matka, która zamierza udzielić ostrej reprymendy córkom. — Wymachiwanie tym tylko świadczy, jak głupie jesteście. Ten młody człowiek chętnie posadzi was sobie na kolanie... po jednej na każdym, z pewnością, jeśli pozwolicie... skradnie kilka pocałunków i może jeszcze coś, ile zechcecie mu dać, ale nie zrobi wam krzywdy. Wy możecie wszakże wyrządzić mu krzywdę nielichą, jeśli dalej będziecie tak postępować.
Wyrządzić mu krzywdę? Kobieta myślała, że one... powiedziała, że posadzi je sobie na kolanach... myślała, że... Elayne nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać, wstała jednak i wygładziła suknię.
— Jak już powiedziałam, pani Anan, padłaś ofiarą nieporozumienia. — Jej głos przybrał łagodniejsze tony, kiedy ciągnęła dalej, zmieszanie powoli ustępowało miejsca spokojowi. — Jestem Elayne Trakand, Dziedziczka Tronu Andoru i Aes Sedai z Zielonych Ajah. Nie mam pojęcia, co sobie myślisz... — Omal nie dostała zeza, kiedy pani Anan przytknęła palec wskazujący do jej nosa.
— Elayne, jeśli tak rzeczywiście masz na imię, wszystkim, co powstrzymuje mnie przed zaciągnięciem cię na dół do kuchni i wyszorowaniem ci ust, tobie i tej drugiej głupiej dziewczynie, jest możliwość, że naprawdę potrafisz trochę przenosić. Czy też jesteś na tyle głupia, by nosić pierścień, nawet tego nie umiejąc? Ostrzegam cię, to nie zrobi żadnej różnicy w oczach sióstr mieszkających w Pałacu Tarasin. Czy wiesz choćby o ich obecności? Jeżeli tak, to naprawdę, nie jesteś tylko głupia, jesteś skończoną idiotką.
Gniew Elayne wzrastał z każdym słowem tamtej. Głupia dziewczyna? Skończona idiotka? Nie pozwoli sobie na to, z pewnością nie zaraz po tym, jak musiała pełzać przed Matem Cauthonem. Sadzać na kolanie? Mat Cauthon? Jakoś zachowała zewnętrzne opanowanie, jednak Nynaeve nie wytrzymała.
Patrzyła z wściekłością, a poświata saidara wokół niej stawała się coraz jaśniejsza, wreszcie skoczyła na równe nogi. Strumienie Powietrza otoczyły panią Anan od ramion aż po kostki, przyciskając jej spódnice i halki do nóg, tak ściśle, że omal jej nie dusząc.
— Tak się składa, że jestem akurat jedną z tych sióstr, co mieszkają w pałacu. Nynaeve al’Meara z Żółtych Ajah, mówiąc ściśle. A teraz, może chcesz, żebym ja cię zawlokła do kuchni? Wiem co nieco o tym, jak się szoruje usta. — Elayne odsunęła się od jednego z wyciągniętych ramion karczmarki.
Kobieta musiała czuć nacisk strumieni, a nawet półgłupia wiedziałaby, czym są owe niewidzialne więzy, jednak nawet nie mrugnęła! Jej zielone oczy o nakrapianych tęczówkach zwęziły się, i tyle.
— A więc przynajmniej jedna z was potrafi przenosić — powiedziała spokojnie. — Powinnam pozwolić ci zawlec mnie na dół, dziecko. Cokolwiek mi zrobisz, w południe znajdziesz się już w rękach prawdziwych Aes Sedai, mogę się założyć.
— Czy ty mnie nie słyszysz? — pytała Nynaeve. — Ja...!
Pani Anan nawet się nie zająknęła.
— Nie tylko spędzicie najbliższy rok, zanosząc się łkaniem, ale będziecie to robić w obecności każdego człowieka, któremu powiedziałyście, że jesteście Aes Sedai. Możecie być pewne, zmuszą was byście wszystko wyznały. Zmienią wasze wątroby w wodę. Powinnam pozwolić wam pójść sobie swoją błędną drogą albo przynajmniej pobiec do pałacu natychmiast, jak mnie tylko puścicie. Jedynym powodem, że tego nie robię, jest fakt, iż z lorda Mata uczynią przykład niemalże w takim samym stopniu jak z was, jeśli pojawi się choć najlżejsze podejrzenie, że wam pomagał, a, jak powiadam, lubię tego młodzieńca.
— Ja zaś powiadam ci... — spróbowała znowu Nynaeve, jednak karczmarka wciąż nie dawała jej dojść do słowa. Związana jak tobołek, ta kobieta zachowywała się niczym głaz toczący się ze stoku. Mknęła przez całe zbocze niczym lawina miażdżąca wszystko na swej drodze.
— Upieranie się przy swoich kłamstwach nikomu nie wyszło na dobre, Nynaeve. Wyglądasz, jakbyś miała lat może dwadzieścia jeden, plus minus rok, a więc możesz mieć więcej o dziesięć lat, jeśli już zaczęło się spowolnienie. Od czterech lub pięciu lat mogłabyś nawet nosić szal. Wyjąwszy jedną rzecz. — Jej głowa, jedyna część ciała, którą mogła poruszyć, szarpnęła się w kierunku Elayne. — Ty, dziecko, nie jesteś nawet na tyle stara, by osiągnąć spowolnienie, a żadna kobieta nie przywdziała szala w tak młodym wieku. Nie zdarzyło się to nigdy w historii Wieży. Nawet jeśli kiedykolwiek byłaś w Wieży, założę się, że nosiłaś biel i piszczałaś za każdym razem, gdy Mistrzyni Nowicjuszek spojrzała w twoją stronę. Przekonałaś jakiegoś złotnika, żeby zrobił dla ciebie ten pierścień... słyszałam, że zdarzają się tacy głupcy... albo może Nynaeve ukradła go dla ciebie, zakładając, że sama ma prawo nosić swój. W każdym razie, ponieważ ty nie możesz być siostrą, żadna z was być nią nie może. Żadna Aes Sedai nie podróżowałaby z kobietą, która takową udaje.
Elayne zmarszczyła brwi, bezmyślnie przygryzła dolną wargę. Spowolniona. Spowolnienie. Skąd karczmarka w Ebou Dar znała te słowa? Może Setalle Anan jako dziewczyna udała się do Wieży, chociaż z pewnością nie zabawiła w niej długo, ponieważ najwyraźniej nie potrafiła przenosić. Elayne wiedziałaby o tym, choćby zdolności tamtej były tak mizerne jak u jej matki, a Morgase Trakand dysponowała potencją tak niewielką, że zostałaby odesłana w ciągu kilku tygodni, gdyby nie była Dziedziczką Tronu.
— Uwolnij ją, Nynaeve — powiedziała, uśmiechając się.
Teraz naprawdę poczuła się znacznie życzliwiej usposobiona do tej kobiety. To musiało być okropne, odbyć całą podróż do Tar Valon tylko po to, by zostać odesłaną. Nie istniał żaden powód, dla którego ta kobieta powinna im uwierzyć — poczuła się nagle tak, jakby coś ją delikatnie połaskotało, nie potrafiła jednak powiedzieć co — nie było żadnego powodu, wszakże jeśli odbyła podróż do Tar Valon, to mogła się też przejść przez Mol Hara, a Merilille czy też któraś z pozostałych sióstr wyprowadziłyby ją z błędu.
— Uwolnić ją? — jęknęła Nynaeve. — Elayne?
— Uwolnij ją. Pani Anan, jak rozumiem jedynym sposobem przekonania cię...
— Sama Zasiadająca na Tronie Amyrlin i trzy siostry na dodatek mnie nie przekonają, dziecko. — Światłości, czy ona kiedykolwiek pozwoliła komuś skończyć zdanie. — A teraz nie mamy już czasu na dalsze gierki. Mogę pomóc wam dwóm. A przynajmniej znam takie, które mogą. Kobiety przygarniające zabłąkane owieczki. Możecie podziękować lordowi Matowi, że zechciałam was do nich zabrać, ale muszę wiedzieć. Byłyście kiedykolwiek w Wieży, czy jesteście dzikuskami? Jeśli tam byłyście, to czy uciekłyście, czy zostałyście wygnane? Chcę prawdy. Z każdym rodzajem dziewczyn postępują w inny sposób.
Elayne wzruszyła ramionami. Zrealizowały wszystko, po co tu przybyły, była już gotowa przestać marnować czas i zabrać się za to, co należało zrobić w następnej kolejności.
— Jeżeli nie sposób cię przekonać, to nie ma sensu dłużej marnować czasu. Nynaeve? Już pora, byśmy ruszały.
Sploty pętające karczmarkę zniknęły, poświata otaczająca Nynaeve również, jednak sama Nynaeve nie ruszała się z miejsca i stała tak, obserwując kobietę pełnym nadziei wzrokiem i oblizując wargi.
— Znasz grupę kobiet, które mogą nam pomóc?
— Nynaeve? — powiedziała Elayne. — My nie potrzebujemy pomocy. Jesteśmy Aes Sedai, pamiętasz?
Pani Anan rozejrzała się ukradkiem w obie strony, potem ostrym ruchem strzepnęła spódnice, by schować halki. Jednak jej uwagę bez reszty pochłaniała Nynaeve; Elayne zaś w całym swoim życiu nigdy jeszcze nie czuła się tak lekceważona.
— Wiem o kilku kobietach, które przyjmują niekiedy dzikuski, uciekinierki albo kobiety, które zawiodły podczas inicjacji na Przyjętą lub wyniesienia do szala. Musi ich być w sumie jakieś pięćdziesiąt wszystkich razem, chociaż ta liczba się zmienia. Mogą wam pomóc ułożyć sobie życie bez ryzyka, że natraficie na prawdziwą siostrę, a wtedy pożałujecie, iż nie obdarła was tylko ze skóry i nie poszła sobie. Tylko mi nie kłamcie. Byłyście kiedykolwiek w Wieży? Jeżeli uciekłyście, to możecie równie dobrze zechcieć znowu wrócić. Nawet podczas Wojny Stu Lat Wieża jakoś wyłapywała większość uciekinierek, a więc nie powinnyście sądzić, że obecne drobne kłopoty ją powstrzymają. W takim przypadku proponowałabym wam przejść przez plac i zdać się na łaskę sióstr. Niewielkiej łaski możecie od nich oczekiwać, jednak, uwierzcie mi, będzie ona większa niźli wówczas, gdy zawloką was z powrotem siłą. Po tym nawet nie będziecie mogły pomyśleć o opuszczeniu terenów Wieży bez pozwolenia.
Nynaeve wzięła głęboki oddech.
— Powiedziano nam, byśmy opuściły Wieżę, pani Anan. To mogę pani przysiąc, niezależnie, jak będzie brzmiało pytanie.
Elayne patrzyła z niedowierzaniem.
— Nynaeve, o czym ty mówisz? Pani Anan, my jesteśmy Aes Sedai.
Pani Anan tylko się zaśmiała.
— Dziecko, pozwól mi porozmawiać z Nynaeve, która przynajmniej wydaje się dosyć stara, żeby mieć odrobinę oleju w głowie. A ty, nie mów takich słów w obecności Kręgu, bo z pewnością nie spodobają im się. Nie dbają o to, czy umiesz przenosić, one również potrafią, i wychłostają ci pośladki albo wyrzucą na zbity nos, jeśli uprzesz się, by odgrywać głupią.
— Co to jest Krąg? — dopytywała się Elayne. — My jesteśmy Aes Sedai. Przejdź przez plac do Pałacu Tarasin i wtedy zobaczymy.
— Ja się nią zajmę — miała czelność rzec Nynaeve, równocześnie marszcząc brwi i krzywiąc się do Elayne, jakby to nie ona najwyraźniej oszalała.
Pani Anan zwyczajnie pokiwała głową.
— Dobrze. Teraz zdejmijcie te pierścienie i wyrzućcie je. Krąg nie pozwala na ten rodzaj udawania. Przetopią je, byście miały od czego zacząć. Sądząc po wyglądzie waszych sukien, dysponujecie pieniędzmi. Jeśli je ukradłyście, nie pozwólcie, by Reanne się dowiedziała. Jedną z pierwszych zasad, których będziecie się musiały nauczyć, jest to, że nie wolno kraść, nawet gdy się głoduje. One nie chcą ściągać na siebie niczyjej uwagi.
Elayne ścisnęła dłoń w pięść i schowała za plecami. I tylko patrzyła, jak Nynaeve pokornie ściąga pierścień i wsuwa go do sakwy przy pasie. To była ta sama Nynaeve, która wyła za każdym razem, gdy Merilille albo Adelas, czy którakolwiek z tamtych traktowały ją tak, jakby nie była pełną siostrą!
— Zaufaj mi, Elayne — powiedziała Nynaeve.
Co Elayne z pewnością przyszłoby znacznie łatwiej, gdyby tylko miała choćby najlżejsze pojęcie, do czego tamta zmierza. A jednak, postanowiła jej zaufać. Raczej.
— Drobne poświęcenie — wymamrotała. Aes Sedai mogły obyć się bez pierścienia, gdy zaistniała potrzeba, ona również, uchodząc mimo to dalej za pełną siostrę, ale teraz należał już do niej mocą prawa. Zdjęcie złotej obrączki sprawiało niemalże fizyczny ból.
— Porozmawiaj ze swoją przyjaciółką, dziecko — niecierpliwie przykazała Nynaeve pani Anan. — Reanne Corly nie pozwoli sobie na to całe ponure wydymanie ust, a jeśli okaże się, że przez was zmarnowałam cały ranek... Chodźcie, chodźcie. Macie szczęście, że lubię lorda Mata.
Elayne udało się zachować niewzruszoną twarz, ale niewielu już brakowało. Ponure wydymanie warg? Kiedy tylko będzie miała sposobność kopnie Nynaeve tam, gdzie ją naprawdę zaboli!