“Niewiarygodne” — pomyślała Reanne, obserwując przez okno, jak dwie dziwne dziewczyny znikają w głębi ulicy wśród tłumu domokrążców, żebraków i okazjonalnych lektyk. Wróciła do pokoju narad, gdy tylko tamte zeń wyprowadzono. Nie miała pojęcia, co o nich myśleć, a niewzruszone obstawanie przy tak jawnie absurdalnych przekonaniach, pogłębiało tylko jej konfuzję.
— Nie pociły się — wyszeptała przy jej ramieniu Berowin.
— Tak? — Była w stanie zaaranżować wszystko tak, by wieści dotarły do Pałacu Tarasin w ciągu godziny, gdyby tylko nie dała słowa. I gdyby nie niebezpieczeństwo. Strach kłębił się w jej żołądku, taka sama panika, która zdjęła ją po pierwszym przejściu przez srebrne łuki, podczas inicjacji na Przyjętą. To był ten strach, jaki kąsał ją w latach, które potem nadeszły. I podobnie jak w tych latach opanował ją po raz kolejny; tak naprawdę, nie zdawała sobie sprawy, że inny strach, strach przed tym, iż znowu mogłaby uciec z wrzaskiem, już dawno zablokował najdrobniejszą nawet możliwość takiego postępowania. Modliła się, by te dziewczyny porzuciły swe szaleństwo. Modliła się, żeby, jeśli to nie nastąpi, zostały schwytane daleko od Ebou Dar, i żeby je albo uciszono, albo im nie uwierzono. Środki ostrożności i tak trzeba będzie przedsięwziąć, wznieść zabezpieczenia, których nie używano od lat. Jednakowoż, skoro Aes Sedai były niemalże wszechmocne, żadne zabezpieczenia i tak na nic się nie zdadzą. To akurat podpowiadał jej jakiś wewnętrzny głos.
— Najstarsza, czy to możliwe, aby jedna z nich dwóch rzeczywiście była...? Przenosiłyśmy przecież i...
Berowin urwała z żałosną miną, ale Reanne nie musiała się zastanawiać, nie miała żadnych wątpliwości, odsyłając młodszą dziewczynę. Dlaczego którakolwiek Aes Sedai miała udawać, że jest czymś gorszym, tak znacznie gorszym? Poza tym każda prawdziwa Aes Sedai natychmiast kazałaby im klęknąć i błagać o litość, na pewno zaś nie stałaby sobie tak pokornie.
— Nie przenosiłyśmy w obecności Aes Sedai — oznajmiła zdecydowanie. — Nie złamałyśmy reguły. — Zasady reguły stosowały się do niej z taką samą surowością jak do pozostałych; pierwsza stanowiła, że wszystkie są jednością, nawet te przez czas jakiś stojące ponad innymi. Jak mogłoby być inaczej, skoro stojące wyżej musiały przecież kiedyś zstąpić w dół? Tylko dzięki ciągłym zmianom i pozostawaniu w ruchu, mogły pozostać nie odkryte.
— Ale niektóre z plotek rzeczywiście wspominają, że Amyrlin to jakaś dziewczyna, Najstarsza. A ona wiedziała...
— Buntowniczki. — Reanne włożyła w to słowo całe niedowierzanie, jakie odczuwała. Że którakolwiek ośmieliła się zbuntować przeciwko Białej Wieży! Nie należało się dziwić, że zupełnie niewiarygodne historie szły w ślad za takim absurdem!
— A co z Logainem i Czerwonymi Ajah? — dopytywała się Garenia, aż Reanne musiała zmierzyć ją surowym spojrzeniem. Kobieta nalała sobie następną filiżankę herbaty i teraz popijała, udając, że nie zwraca uwagi.
— Jakakolwiek jest prawda, Garenio, nie naszą jest rzeczą krytykować poczynania Aes Sedai. — Usta Reanne zacisnęły się. To, co powiedziała, stanowiło ledwie zarys uczuć, jakie żywiła wobec buntowniczek, jak jednak Aes Sedai mogły zrobić coś takiego?
Saldaeanka pochyliła głowę w milczącej zgodzie, być może jednak chciała ukryć skrzywione w uporze usta. Reanne westchnęła. Ona sama już dawno porzuciła marzenia o zostaniu Zieloną Ajah, ale były przecież i takie, które jak Berowin wierzyły, w całkowitym sekrecie, jak im się wydawało, że jakimś sposobem uda im się wrócić pewnego dnia do Białej Wieży, że jednak zostaną Aes Sedai. I były też kobiety, jak Garenia, równie kiepsko dochowujące sekretu swych pragnień, które wszak były dziesięciokrotnie bardziej zakazane. Ona, w głębi duszy, chętnie przyjmowałyby w swe szeregi dzikuski, a nawet organizowała poszukiwania dziewczynek, które można by uczyć!
Garenia wszakże jeszcze nie skończyła, zawsze spacerowała po cienkiej linii odgraniczającej dyscyplinę i nierzadko ją zresztą przekraczała.
— A co w obecnej sytuacji poczniemy z tą Setalle Anan? Dziewczyny wiedziały o Kręgu. Ta kobieta musiała im powiedzieć, ale skąd ona wiedziała... — Wzruszyła ramionami w sposób, który w oczach pozostałych z pewnością wydawałby się nazbyt ostentacyjny, nigdy jednak nie potrafiła zbyt dobrze ukrywać emocji. Nawet kiedy powinna. — Ta, która nas przed nią zdradziła, musi zostać odnaleziona, a jej zdrada również ukarana. A karczmarkę trzeba nauczyć, jak trzymać język za zębami! — Berowin aż zaparło dech w piersiach, z oczyma szeroko rozwartymi od przeżytego wstrząsu opadła na krzesło tak ciężko, że nieomal podskoczyło.
— Pamiętaj, kim ona jest, Garenio — ostro oznajmiła Reanne. — Gdyby Setalle nas zdradziła, czołgałybyśmy się teraz do Tar Valon, przez całą drogą błagając o zmiłowanie. — Gdy po raz pierwszy przybyła do Ebou Dar, opowiadano jej historię o kobiecie, którą zmuszono, by się czołgała aż do samej Białej Wieży, by przekonać się, że i tak jeszcze niczego nie przeżyła, gdy wreszcie Aes Sedai zaczęły zadawać jej pytania. — Tych kilku sekretów, które zna, nie wyjawi z wdzięczności, a wątpię, by akurat to jej uczucie miało się rozwiać. Umarłaby podczas pierwszego porodu, gdyby Rodzina nie pomogła. To, co ona wie, wie od beztroskich języków, które inne rozpuszczały, sądząc, że niczego nie słyszy, ich właścicielki zostały zresztą ukarane ponad dwadzieścia lat temu. — A jednak żałowała, że nie istnieje sposób, by mogła raz jeszcze poprosić Setalle o większą dyskrecję. Powinna mówić nadzwyczaj ostrożnie w obecności tych dziewczyn.
Kobieta ponownie skłoniła głowę, ale jej usta zakrzepły w upartym grymasie. Przynajmniej część obecnej tury, zdecydowała Reanne, Garenia spędzi w odosobnieniu, a ona udzieli jej szczegółowych zaleceń, jak się nauczyć trzymania języka za zębami. Alise rzadko zabierało więcej niż tydzień, by przekonać kobietę, że upór nie popłaca.
Zanim jednak zdążyła poinformować o tym Garenię, w drzwiach pojawiła się Derys, ukłoniła i zapowiedziała Sarainyę Vostovan. Swoim zwyczajem Sarainya weszła natychmiast do środka, nie dając Reanne czasu, aby mogła ją stosownie powitać. W jakiś sposób ta uderzająco urodziwa kobieta sprawiała, że Garenia wydawała się bardziej uległa, mimo iż tamta ściśle trzymała się wszystkich postanowień reguły. Reanne pewna była, że gdyby zostawiono jej wybór, nosiłaby włosy zaplecione w warkoczyki, a w nich dzwoneczki, i mniejsza o to, jak by to wyglądało z czerwonym pasem. Ale z kolei, gdyby dano jej wybór, nawet jednej tury nie odsłużyłaby w pasie.
Sarainya ukłoniła się w drzwiach, rzecz jasna, i uklękła przed nią, pochyliła głowę, ale pięćdziesiąt lat bynajmniej nie skłoniło jej do zapomnienia, iż byłaby kobietą o znacznej mocy, gdyby potrafiła zmusić się do powrotu do domu, do Arafel. Ukłon i cała reszta stanowiły koncesję. Kiedy wreszcie przemówiła, tym swoim mocnym dźwięcznym głosem, myśli o tym, czy ta kobieta kiedykolwiek się poprawi oraz problemy z Garenią, całkowicie umknęły z głowy Reanne.
— Callie nie żyje, Najstarsza Siostro. Poderżnięto jej gardło i została obrabowana nawet ze swych pończoch, jednak Sumeko mówi, że to Jedyna Moc ją zabiła.
— To niemożliwe! — wybuchnęła Berowin. — Żadna Kuzynka nie zrobiłaby takiej rzeczy!
— Aes Sedai? — zapytała Garenia, choć raz się wahając. — Ale jak? Trzy Przysięgi. Sumeko musi się mylić.
Reanne podniosła dłoń, nakazując milczenie. Sumeko nigdy się nie myliła, nie w takiej kwestii. Zostałaby Żółtą Ajah, gdyby nie załamała się całkowicie podczas prób poprzedzających przywdzianie szala, a chociaż było to zabronione, mimo niezliczonych kar ciągle pracowała, by nauczyć się więcej, kiedy myślała, że nikt jej nie widzi. A zatem nie mogła tego zrobić żadna Aes Sedai, to oczywiste, żadna Kuzynka też by tego nie zrobiła, natomiast... Te dziewczyny, takie natrętne, wiedzące, czego wiedzieć nie powinny. Krąg istniał już zbyt długo, zapewniając wsparcie tylu kobietom, aby teraz miał zostać zniszczony.
— Oto, co należy zrobić — oznajmiła im. Znowu poczuła to znajome ukłucie strachu, jednak teraz ledwie zwróciła na nie uwagę.
Nynaeve odchodziła spod drzwi małego domku ogarnięta wściekłością. To było zupełnie niewiarygodne! Te kobiety stworzyły gildię, wiedziała, że tak jest! Cokolwiek mówiły, pewna była, że wiedzą również, gdzie jest Czara. Zrobiłaby wszystko, co konieczne, byle tylko zmusić je do wyznania. Udawanie pokory w ich obecności przez kilka godzin i tak stanowiło zadanie łatwiejsze, niźli włóczenie się za Matem Cauthonem przez, światłość jedna wiedziała, ile dni.
“Powinnam być tak pokorna, jak chciały” — pomyślała ze złością. — “Pomyślałyby o mnie, że jestem miękka jak stary pantofel. Mogłam...” — Było to kłamstwo i sama o tym wiedziała, bez potwierdzającego tego ohydnego niesmaku, którego nie sposób zapomnieć. Gdyby dały jej najmniejszą choćby możliwość, potrząsałaby tymi kobietami, póki nie powiedziałyby jej tego, co chciała wiedzieć. Dałaby im odczuć Aes Sedai, póki by nie zaczęły piszczeć!
Z ukosa zmierzyła ponurym wzrokiem Elayne. Tamta wydawała się całkowicie pogrążona w myślach. Nynaeve żałowała, że nie ma pojęcia, jakie są te myśli. Zmarnowany poranek, a na dodatek omal nie zostały ostatecznie poniżone. Nie lubiła się mylić. A poza tym, nie przywykła jeszcze, aby się do tego przyznawać! A teraz musiała przeprosić Elayne. Naprawdę nienawidziła przepraszać. Cóż, i tak będzie to wystarczająco nieprzyjemne, gdy znajdą się w swoich pokojach. Należało mieć przynajmniej nadzieję, że Birgitte i Aviendha jeszcze nie wróciły. W każdym razie nie zacznie przepraszać na ulicy, nie wiadomo, kto mógłby się napatoczyć. Ciżba ludzka zgęstniała, chociaż tarcza słońca, przeświecająca przez kłębiące się chmary ptactwa krzyczące nad głowami, nie wisiała dużo wyżej na niebie niźli wtedy, kiedy widziały ją po raz ostatni.
Znalezienie drogi powrotnej bynajmniej nie było łatwe, po tym całym kluczeniu i zawracaniu. Nynaeve przynajmniej z pięć razy musiała pytać o kierunek, podczas gdy Elayne patrzyła w drugą stronę, udając obojętność. Szły tak więc przez mosty, przeciskając się między wozami i wózkami, uskakując z drogi rozpędzonym lektykom, które lawirowały w tłumie, a cały czas pragnęła, by Elayne wreszcie się odezwała. Nynaeve sama najlepiej wiedziała, jak podsycać w sobie urazę, a im dłużej w takich przypadkach milczała, tym gorzej później było, gdy się już odezwała, a więc im dłużej Elayne szła w całkowitym milczeniu, tym bardziej ponura stawała się wizja tego, co czeka je obie, gdy wrócą do pokoi. To sprawiało, że zaczynała się gotować w środku. Przyznała, że się pomyliła, nawet jeśli tylko sama przed sobą. Elayne nie miała prawa sprawiać, by cierpiała w ten sposób. Pod wpływem tych myśli tak wykrzywiła twarz, że nawet ludzie, którzy nie dostrzegli ich pierścieni, ustępowali im z drogi. Natomiast ci, którzy je zauważali, zazwyczaj znajdowali dość naglących powodów, by znaleźć się kilka ulic dalej. Nawet niektórzy tragarze lektyk najwyraźniej je omijali.
— Na ile lat wyglądała ci ta Reanne? — zapytała znienacka Elayne. Nynaeve omal nie podskoczyła. Znajdowały się niemalże już przy samym Mol Hara.
— Pięćdziesiąt lat. Może sześćdziesiąt. Nie wiem, dlaczego miałoby to mieć jakieś znaczenie. — Przebiegła oczyma tłum, by zorientować się, czy ktoś nie stoi dostatecznie blisko, aby je słyszeć. Obok przechodziła wędrowna handlarka, na swej tacy niosła żółte kwaśne owoce nazywane cytrynami. Kiedy spoczęło na niej spojrzenie Nynaeve, próbowała w pół słowa urwać swe nawoływania, z tym skutkiem, że kaszel i charczenie zgięły ją wpół nad tacą. Nynaeve parsknęła. Ta kobieta przypuszczalnie podsłuchiwała, jeśli wręcz nie chciała odciąć im sakiewek. — One tworzą gildię, Elayne, i one wiedzą, gdzie jest Czara. Po prostu wiem, że tak jest. — Było to coś, czego wcale nie zamierzała powiedzieć. Gdyby teraz przeprosiła Elayne za to, że ją tam zaciągnęła, może nie skończyłoby się wszystko aż tak źle.
— Tak przypuszczam — odparła tamta nieobecnym głosem. — Zakładam, że jest to możliwe. Jak to się stało, że ona się tak postarzała?
Nynaeve zatrzymała się jak wryta pośrodku ulicy. Po całej tej kłótni, po tym, jak wyrzucono je na ulicę, ona sobie coś tam przypuszcza?
— Cóż, ja przypuszczam, że postarzała się w ten sam sposób, co reszta z nas, dzień za dniem. Elayne, jeśli nie uwierzyłaś, dlaczego oznajmiłaś kim jesteś, niczym Rhiannon w Wieży? — Nynaeve spodobało się to porównanie. Wedle jej wiedzy, królową Rhiannon spotkał los dalece odbiegający od oczekiwań.
Jednak sens przypowieści najwyraźniej nie dotarł do Elayne, mimo całego jej wykształcenia. Odsunęła Nynaeve na bok, by uchronić ją przed wpadnięciem pod zielony powóz, który z grzechotem przemknął obok nich — ulica była w tym miejscu stosunkowo wąska — i tym sposobem znalazły się przed frontem sklepu szwaczki, z szerokim wejściem, ukazującym kilka manekinów odzianych w na poły ukończone suknie.
— Nie zamierzały nam niczego powiedzieć, Nynaeve, nawet gdybyś uklękła przed nimi na kolanach i błagała. — Nynaeve obrażona już otworzyła usta, ale moment później zamknęła je szybko. Nigdy nawet nie wspomniała o błaganiu. A zresztą, dlaczego tylko ona miałaby to robić? W każdym razie, lepsza już była nawet najgorsza kobieta niż Mat Cauthon. Elayne jednak miała muchy w nosie i nie wolno jej było rozpraszać. — Nynaeve, ona musiała wejść w spowolnienie jak wszystkie pozostałe. Jak stara musiałaby być, żeby wyglądać na pięćdziesiątkę albo sześćdziesiątkę?
— O czym ty mówisz? — Nynaeve nie myśląc wiele, zapamiętała położenie sklepu, dzieła szwaczki wyglądały obiecująco i warte były poświęcenia im bliższej uwagi. — Ona prawdopodobnie w nie większym stopniu przenosi niż potrafi nam pomóc, zapewne bojąc się, żeby jej nie wzięto za siostrę. Z pewnością nawet nie chce, by jej twarz wyglądała na zbyt gładką.
— Nigdy nie uważałaś na zajęciach, nieprawdaż? — mruknęła Elayne. Potem zobaczyła pulchną szwaczkę w drzwiach i pociągnęła Nynaeve w kierunku rogu budynku. Kobieta miała takie ilości koronek przy sukni — skrywały cały staniczek i spływały nawet na wyeksponowane halki — że zanosiło się, iż Nynaeve istotnie coś u niej zamówi, a wróżyło to długie oględziny. — Nynaeve, zapomnij na chwilę o sukienkach. Kto jest najstarszą Przyjętą, jaką pamiętasz?
Obdarzyła Elayne spojrzeniem całkowicie pozbawionym wyrazu. Tamta powiedziała to takim tonem, jakby ona nigdy nie myślała o niczym innym! A przecież słuchała. Przynajmniej czasami.
— Elin Warrel, jak mniemam. Wydaje mi się, że jest w moim wieku. — Oczywiście suknia szwaczki wyglądałaby znacznie lepiej z bardziej skromną linią karczku i mniejszą ilością koronek. Uszyta z zielonego jedwabiu. Lan lubił zieleń, chociaż z pewnością nie miała zamiaru dla niego wybierać barwy sukni. Błękit też przecież lubił.
Elayne wybuchnęła takim śmiechem, że Nynaeve zastanowiła się, czy przypadkiem nie myślała na głos. Spłonęła rumieńcem i próbowała coś wyjaśnić — była pewna, że jej się uda, pewnie w okolicach Bel Tine — ale tamta nie dopuściła jej nawet do słowa.
— Siostra Elin przyjechała ją odwiedzić tuż przed twoją pierwszą wizytą w Wieży, Nynaeve. Jej młodsza siostra. A miała siwe włosy. Cóż, przynajmniej po części. Musiała mieć ponad czterdzieści lat, Nynaeve.
Elin Warrel miała ponad czterdziestkę? Ale...!
— O czym ty mówisz, Elayne?
W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby je podsłuchiwać, nikt nawet nie poświęcał im drugiego spojrzenia, prócz wciąż pełnej nadziei szwaczki, jednak Elayne zniżyła głos do szeptu.
— My spowalniamy, Nynaeve. Gdzieś między dwudziestym a dwudziestym piątym rokiem życia zaczynamy się starzeć coraz wolniej. W jakimś stopniu zależy to od tego, jak jesteśmy silne, ale moment, w którym się to zaczyna, nie jest od tego zależny. Dotyczy to każdej kobiety, która potrafi przenosić. Takima mówiła, że oznacza to również początek uzyskiwania tego pozbawionego śladów czasu wyglądu, chociaż nie wydaje mi się, by którakolwiek doszła do tego, jeszcze zanim zaczęła nosić szal, przynajmniej od roku czy dwóch, czasami zaś było to pięć i więcej lat. Pomyśl. Wiesz, że każda siostra, która ma siwe włosy, jest stara, nawet jeśli nie wolno ci o tym wspominać. A więc jeśli Reanne spowolniła, a na pewno musiała, to ile może mieć lat?
Nynaeve nie obchodziło, ile lat może mieć Reanne. Chciało jej się płakać. Nic dziwnego, że nikt nie chciał wierzyć w to, ile ma lat. To wyjaśniało, dlaczego członkinie Koła Kobiet jeszcze w domu wciąż zaglądały jej przez ramię, jakby niepewne, czy osiągnęła już wiek, w którym mogą jej w pełni zaufać. Zdobycie tej nie tkniętej czasem twarzy było w porządku, ale kiedy będzie miała wreszcie siwe włosy?
Zamrugała, odwróciła się gniewnie... i w tym momencie coś uderzyło ją w tył głowy, nieco z boku. Zachwiała się zdumiona i zwróciła ku Elayne. Dlaczego tamta ją uderzyła? Tylko, że Elayne leżała już jak długa na ziemi, z oczyma zamkniętymi, a na jej skroni nabrzmiewał wielki czerwony guz. Nynaeve kręciło się w głowie, ale uklękła na ziemi i wzięła przyjaciółkę w ramiona.
— Twoja przyjaciółka musiała zachorować — powiedziała kobieta z długim nosem, klękając obok i nie dbając o to, że jej żółta suknia ukazywała zbyt wiele łona nawet wedle norm Ebou Dar. — Pozwól, niech ci pomogę.
Wysoki mężczyzna, w haftowanej jedwabnej kamizelce, przystojny, pominąwszy może nieco zbyt lepki uśmiech, pochylił się, by wziąć Nynaeve za ramiona.
— Mam tutaj powóz. Zabierzemy was w jakieś wygodniejsze miejsce niż kamienie bruku.
— Odejdźcie — grzecznie nakazała im Nynaeve. — Nie potrzebujemy waszej pomocy.
Mężczyzna jednak cały czas próbował ją podnieść, zaprowadzić do czerwonego powozu, z którego wyglądała wyraźnie zaciekawiona kobieta w błękitach o zaskoczonym wyrazie twarzy. Tamta pierwsza zaś, z długim nosem, już próbowała podnieść Elayne, dziękując mężczyźnie za pomoc i trajkocząc, jak to niby jego powóz wydaje się świetnym pomysłem. Jakby znikąd wokół zaczynał się gromadzić tłum gapiów, skupionych w półokręgu, kobiety mruczały ze współczuciem coś o omdleniu od gorąca, mężczyźni obiecywali pomoc w zaniesieniu dam. Wychudzony człowiek, niebywale śmiały, sięgnął po sakiewkę Nynaeve tuż pod jej nosem.
Wciąż jeszcze kręciło się jej w głowie, wystarczająco, by łatwo było sięgnąć po saidara, jednak jeśli tym wszystkim trajkoczącym ludziom nie udało się jej rozgniewać, sprawił to widok tego, co leżało na chodniku. Strzała ze stępionym kamiennym grotem. Ta, która musnęła ją, lub ta, która trafiła Elayne. Przeniosła, a chuderlawy kieszonkowiec zgiął się wpół, ściskając się za brzuch i kwicząc niczym zarzynane prosię. Kolejny strumień i kobieta z długim nosem padła na wznak, wrzeszcząc dwa razy głośniej. Mężczyzna w jedwabnej kamizelce najwyraźniej zdecydował, że mimo wcześniejszych jego zapewnień nie potrzebują pomocy, ponieważ odwrócił się i pobiegł w kierunku powozu, ona jednak nie przepuściła mu i tak. Jego głos zagłuszyłby ryk rozwścieczonego byka, w tej samej chwili kobieta schwyciła go za kamizelkę i wciągnęła do powozu.
— Dziękujemy, ale nie potrzeba nam pomocy — krzyknęła Nynaeve grzecznie.
Niewielu jednak zostało tych, którzy mogli ją usłyszeć. Kiedy stało się jasne, że użyto Jedynej Mocy — a w oczach większości wystarczającym dowodem byli ludzie przewracający się i krzyczący bez widocznej przyczyny — wszyscy pośpiesznie się rozeszli. Kobieta z długim nosem jakoś wzięła się w garść i zdołała wskoczyć na tył czerwonego powozu, niepewnie czepiając się jakichś uchwytów, podczas gdy woźnica w ciemnej kamizelce popędzał konie przez tłum, odtrącając ludzi na boki. Nawet kieszonkowiec odkuśtykał tak szybko, jak tylko był zdolny.
Nynaeve nie przejęłaby się mniej, nawet gdyby ziemia się rozstąpiła i pochłonęła całą zgraję. Z obolałą klatką piersiową splotła delikatne strumienie Wiatru, Wody, Ziemi, Powietrza i Ducha, pośpiesznie zlewając je ze sobą, i przepuściła przez ciało Elayne. To był prosty splot, zdecydowała nie przysparzać sobie dodatkowych kłopotów, dość już tego, że lekko kręciło się jej w głowie, a kiedy poznała rezultat, mogła odetchnąć spokojnie. Opuchlizna nie była poważna, kości czaszki Elayne nienaruszone. W normalnych okolicznościach skierowałaby te same strumienie, tworząc z nich bardziej skomplikowany splot Uzdrawiania, który sama odkryła. W tej chwili jednak stać ją było jedynie na proste sploty. Za pomocą wyłącznie Ducha, Wiatru i Wody dokonała Uzdrowienia, którym Żółte posługiwały się od niepamiętnych czasów.
Elayne nagle otworzyła oczy i westchnęła, wypuszczając chyba całe powietrze z płuc, potem zaczęły nią wstrząsać drgawki, szarpała się niczym pstrąg schwytany w sieć, obcasy pantofli kopały w bruk. Trwało to, rzecz jasna, jedynie chwilę, ale w tym krótkim momencie opuchlizna skurczyła się i zniknęła.
Nynaeve pomogła jej się podnieść — a potem obok pojawiła się kobieca dłoń, trzymająca kubek wody.
— Nawet Aes Sedai mogą być po czymś takim spragnione — oznajmiła szwaczka.
Elayne już sięgnęła po kubek, ale Nynaeve zacisnęła palce na jej nadgarstku.
— Nie, dziękujemy. — Kobieta wzruszyła ramionami i już miała odejść, gdy Nynaeve dodała, innym tonem: — Dziękuję ci. — Im częściej się mówiło te słowa, tym łatwiej przychodziły.
Ocean koronek zakołysał się, kiedy szwaczka znowu wzruszyła ramionami.
— Szyję suknie dla wszystkich. Potrafiłabym lepiej dobrać kolory od tych, które nosisz. — Zniknęła w sklepie. Nynaeve spod zmarszczonych brwi patrzyła w ślad za nią.
— Co się stało? — dopytywała się Elayne. — Dlaczego nie pozwoliłaś mi się napić? Jestem spragniona i głodna.
Obrzuciwszy szwaczkę ostatnim niechętnym spojrzeniem, Nynaeve pochyliła się i podniosła strzałę.
Tamtej nie trzeba było dalszych wyjaśnień. W jednym momencie otoczyła ją poświata saidara.
— Teslyn i Joline?
Nynaeve pokręciła głową, lekkie zawroty głowy powoli mijały. Nie sądziła, żeby te dwie mogły się do czegoś takiego zniżyć. Doprawdy, nie!
— Co z Reanne? — zapytała cicho. Szwaczka dalej stała w drzwiach, wciąż z nadzieją w oczach. — Może chciała zadbać o to, byśmy naprawdę odjechały. Albo, co gorsza, to mogła być Garenia. — To było niemalże równie przerażające, jak Teslyn i Joline. I dwakroć bardziej drażniące.
W jakiś sposób Elayne udawało się pozostać piękną, nawet wówczas, gdy się gniewała.
— Ktokolwiek to był, zajmiemy się nim. Zobaczysz. — Grymas rozwiał się bez śladu. — Nynaeve, jeśli Krąg wie, gdzie jest Czara, znajdziemy ją, ale... — Przygryzła wargę, wahając się. — Znam tylko jeden sposób, żeby mieć pewność.
Nynaeve pokiwała powoli głową, chociaż wolałaby raczej zjeść garść ziemi. Dzisiejszy poranek przez chwilę wydawał się taki jasny, a potem już tylko nurkował w coraz większą ciemność, począwszy od tej sprawy z Reanne aż do... Och, Światłości, jak długo jeszcze, zanim posiwieją jej włosy?
— Nie płacz, Nynaeve. Mat nie może być taki straszny. Znajdzie ją dla nas w ciągu kilku dni, wiem to.
Nynaeve rozpłakała się na dobre.