Nynaeve chciała wymienić z Elayne parę słów, ale tak, żeby karczmarka ich nie słyszała, jednak nieprędko trafiła się taka możliwość. Kobieta wypchnęła je wręcz z pomieszczenia, w całkiem udatnej imitacji zachowania więziennej strażniczki; wrzącej w niej niecierpliwości nie ostudziło nawet ostrożne spojrzenie na drzwi od pokoju Mata. W tylnej części gospody znajdowała się druga klatka schodowa, pozbawiona poręczy, kamienne stopnie wiodły na dół do wielkiej, rozgrzanej, pełnej woni pieczonego ciasta kuchni, w której najgrubsza kobieta, jaką Nynaeve kiedykolwiek w życiu zdarzyło się widzieć, wymachiwała wielką drewnianą warząchwią niczym buławą i kierowała trzema innymi kucharkami, wyjmującymi chrupiące brązowe bochny z pieca i natychmiast zastępującymi je kluchami bladego ciasta. Zawartość wielkiego kotła, z niewymyślną białą owsianką podawaną tutaj na śniadanie, bulgotała na jednym z obłożonych białymi kaflami palenisk.
— Enid — zwróciła się pani Anan do grubej kobiety — wychodzę na chwilę. Muszę zabrać tę dwójkę dzieci do kogoś, kto będzie wiedział, jak się nimi zaopiekować.
Enid wytarła wielkie, powalane mąką dłonie w białą ścierkę i z dezaprobatą przyjrzała się Nynaeve oraz Elayne. Wszystko w niej było wielkie i grube: zlana potem twarz o oliwkowej cerze, ciemne oczy, cała reszta; wyglądała jak zestaw wielkich kul wtłoczonych w sukienkę. Małżeński nóż, który nosiła na śnieżnobiałym fartuchu, błyszczał pełnym tuzinem kamieni.
— Czy to są te dwie wyszczekane panny, o których Caira nie przestaje paplać, pani? Trochę nazbyt chyba wystrojone jak na gust młodego lorda. On lubi, kiedy dziewczyny więcej chichoczą. — Z tonu głosu można było łatwo wywnioskować, że ta myśl ją rozbawiła.
Karczmarka pokręciła głową z irytacją.
— Nieraz mówiłam tej dziewczynie, żeby trzymała język za zębami. Nie pozwolę, żeby tego rodzaju plotki rozpowiadano pod “Wędrowną kobietą”. Skarć za mnie Cairę, Enid, i użyj swojej warząchwi, jeśli będzie trzeba. — Spojrzenie, którym obrzuciła Nynaeve i Elayne, było tak pełne dezaprobaty, że Nynaeve omal nie jęknęła. — Czy ktokolwiek, komu nie brakuje szóstej klepki, uwierzy, że te dwie są Aes Sedai? Wydadzą wszystkie pieniądze na sukienki, żeby wywrzeć wrażenie na mężczyźnie, a potem będą głodować, póki nie zwróci uwagi na ich uśmiechy. Aes Sedai! — Nie dając Enid nawet szansy odpowiedzi na pytanie, prawą ręką schwyciła ucho Nynaeve, lewą ucho Elayne i w trzech szybkich krokach zaciągnęła je na podwórze stajni.
Nie dłużej też trwało oszołomienie, w jakim pogrążyła się Nynaeve. Potem wyrwała się, a przynajmniej próbowała, w tej samej chwili bowiem kobieta puściła jej ucho, co spowodowało, że tylko niezgrabnie zatoczyła się kilka kroków; spojrzała więc na tamtą, a jej oczy płonęły z urazy. Bynajmniej nie zgadzała się na takie brutalne wleczenie. Elayne uniosła podbródek, spojrzała tak zimno, że Nynaeve nie zdziwiłoby, gdyby zobaczyła szron siadający na jej lokach.
Z rękoma wspartymi na biodrach pani Anan sprawiała wrażenie, że wcale jej to nie obchodzi. Zresztą, może tak i było naprawdę.
— Spodziewam się, że po takim pokazie żadna już nie uwierzy Cairze — oznajmiła spokojnie. — Gdybym tylko mogła być pewna, że wy potraficie trzymać język za zębami, powiedziałabym i zrobiła wszystko w sposób znacznie bardziej przekonujący. — Była spokojna, ale ani miła, ani uprzejma; zakłóciły przecież normalny tok wydarzeń jej poranka. — A teraz chodźcie za mną i nie zgubcie się. A jeśli tak się stanie, nie ważcie się ponownie pokazywać w pobliżu mojej gospody, bo w przeciwnym razie natychmiast poślę kogoś do pałacu, aby zawiadomił Merilille i Teslyn. Obie są prawdziwymi siostrami i najpewniej rozetną was przez środek, a potem rozerwą na dwoje.
Elayne popatrywała to na karczmarkę, to na Nynaeve. Nie było to żadne spojrzenie spod zmarszczonych brwi, ani też rozpłomienione wściekłością, jednak znaczyło mniej więcej to samo. Nynaeve zaczynała wątpić, czy tamta da radę znieść wszystko. Rozważała nawet możliwość, by zakończyć udawanie, gdy jednak przypomniała sobie, jaka jest alternatywa, postanowiła zacisnąć zęby — wszystko będzie lepsze niż Mat.
— Nie zgubimy się, pani Anan — powiedziała, starając się ze wszystkich sił, aby zabrzmiało to odpowiednio pokornie. Ostatecznie uznała, że udało jej się zupełnie nieźle, biorąc pod uwagę jak obce z natury było jej to uczucie. — Dziękujemy, że nam pomogłaś. — Uśmiechając się do karczmarki, równocześnie dokładała wszelkich starań, by ignorować Elayne, której spojrzenie stało się jeszcze bardziej znaczące, wręcz natarczywe. Najpierw należało zadbać, by tamta dalej uważała, że warto się dla nich trudzić. — Jesteśmy naprawdę wdzięczne, pani Anan.
Pani Anan spojrzała na nią z ukosa, potem parsknęła i pokręciła głową. Nynaeve postanowiła, że kiedy wszystko się skończy, zawlecze karczmarkę do pałacu siłą, jeśli będzie trzeba, i zmusi pozostałe siostry, aby w jej obecności poświadczyły, kim jest.
O tak wczesnej porze podwórze stajni było puste, wyjąwszy samotnego chłopca w wieku lat dziesięciu czy jedenastu z kubłem zaopatrzonym w przetak, z którego rozpryskiwał wodę, by ubita ziemia się nie kurzyła. Pomalowane na biało ściany stajni były szeroko otwarte, a w nich stał wózek, na którym spoczywały widły do łajna. Z wnętrza dobiegały takie odgłosy, jakby ktoś właśnie płoszył wielką żabę, Nynaeve potrzebowała dobrej chwili, by zrozumieć, że to ktoś śpiewa. Czy muszą wziąć konie, aby dotrzeć na miejsce? Nawet krótka przejażdżka z pewnością nie będzie należała do rzeczy przyjemnych — miały zamiar przejść tylko przez plac i wrócić nim słońce stanie wysoko na niebie, dlatego nie wzięły ani parasolek, ani płaszczy z kapturami.
Pani Anan powiodła je jednak przez podwórze, a potem wąską ścieżką między stajnią i wysokim murem, zza którego wyzierały korony przygarbionych od suszy drzew. Bez wątpienia był to czyjś ogród. Niewielka furtka na końcu wychodziła na zakurzoną alejkę, również tak wąską, że promienie wschodzącego słońca jeszcze do niej nie dotarły.
— Teraz trzymajcie się blisko mnie, dzieci, żebym nie musiała tego powtarzać — pouczyła je karczmarka, spoglądając w głąb ocienionej alejki. — Zgubicie się gdzieś, a przysięgam, że sama, we własnej osobie udam się do pałacu.
Nynaeve poszła za nią, ściskając warkocz obiema dłońmi, po to chyba tylko, żeby jej ręce nie skoczyły tej Anan do gardła. Jak bardzo chciałaby znaleźć w nim choć jeden siwy włos. Najpierw pozostałe Aes Sedai, potem Lud Morza — Światłości, o nich naprawdę nie chciała myśleć! — i teraz ta karczmarka! Nikt nie bierze cię na poważnie, jeśli nie masz we włosach przynajmniej odrobiny siwizny; w jej ocenie, nawet pozbawione śladów upływu lat oblicza Aes Sedai nie mogły równać się z tym.
Elayne unosiła spódnice, chroniąc je przed powalaniem w kurzu, a i tak z każdym krokiem ich pantofle wzbijały w powietrze drobne obłoczki pyłu osiadającego na lamówkach.
— Niech się zastanowię — powiedziała miękko Elayne, patrząc prosto przed siebie. Miękko, ale zimno. W rzeczy samej, lodowato. Nynaeve podziwiała sposób, w jaki tamta potrafiła rozedrzeć kogoś na strzępy, nie podnosząc nawet głosu. Przynajmniej zazwyczaj podziwiała... teraz miała tylko ochotę wytargać ją za uszy. — Mogłybyśmy siedzieć spokojnie w pałacu, pijąc herbatę z czarnej porzeczki, rozkoszując się chłodną bryzą i czekać, aż pan Cauthon przeniesie swoje rzeczy. Może Aviendha i Birgitte wróciłyby wcześniej i mogły się pochwalić jakimś sukcesem. Razem postanowiłybyśmy, jak dokładnie postępować z tym mężczyzną. Czy zwyczajnie damy mu się prowadzić po ulicach Rahad i zaczekamy na to, co się stanie, czy będziemy wchodziły do budynków podobnych do tamtego, czy też jemu pozwolimy wybierać? Ten ranek można było wykorzystać na setki rozmaitych sposobów, włączywszy w to naradę, czy bezpiecznie możemy wrócić do Egwene... w ogóle jeszcze kiedykolwiek... po tej umowie, którą wymusił na nas Lud Morza. Wcześniej czy później, będziemy o tym musiały porozmawiać, nawet wiedząc, że i tak nic nam już nie pomoże. A zamiast tego poszłyśmy sobie na spacer, któż wie, jak długi... a jeśli dalej będziemy wędrowały w tym samym kierunku, przez cały czas ze słońcem świecącym w oczy, dostaniemy zmarszczek od ich mrużenia... tylko po to, by odwiedzić kobiety, dające schronienie uciekinierkom z Wieży. Jeśli o mnie chodzi, nie interesuje mnie chwytanie uciekinierek, ani tego ranka, ani żadnego innego. Pewna jestem jednak, że potrafisz mi wszystko tak wyjaśnić, abym zrozumiała. Tak bardzo chciałabym zrozumieć. Nienawidzę myśli, że będę musiała kopniakami przegnać cię całą drogę przez Mol Hara i to zupełnie po nic.
Nynaeve przymknęła oczy. Kopniakami? Elayne naprawdę zaczynała się robić coraz bardziej gwałtowna, wszystko przez to, że spędzała tyle czasu z Aviendhą. Ktoś powinien wreszcie przemówić im do rozumu.
— Słońce nie stoi jeszcze dość wysoko na niebie, byśmy musiały cały czas mrużyć oczy — wymamrotała. Niestety wkrótce już tak będzie. — Pomyśl, Elayne. Pięćdziesiąt... pięćdziesiąt kobiet, które potrafią przenosić i pomagają dzikuskom oraz dziewczynom relegowanym z Wieży. — Czasami czuła ukłucie winy, gdy używała słowa “dzikuska”, w ustach większości Aes Sedai stanowiło ono obrazę, miała zamiar jednak sprawić, że pewnego dnia będzie brzmiało niczym oznaka zaszczytu. — A ona określiła je mianem: “Krąg”. W moich ustach nijak się to nie kojarzy z grupką przyjaciółek. Brzmi jak nazwa organizacji. — Alejka wiła się między wysokimi murami i tyłami budynków, na wielu spośród warstwy tynku prześwitywała goła cegła, między ogrodami pałacowymi i sklepami, w których przez otwarte tylne drzwi mogły oglądać jubilerów, krawców czy drzeworytników. Pani Anan cały czas oglądała się przez ramię, by sprawdzić, czy idą za nią. Nynaeve częstowała ją za każdym razem uśmiechem, skinieniem głowy, w nadziei, że tamta wyczyta z nich nieustającą gotowość.
— Nynaeve, gdyby choć dwie kobiety potrafiące przenosić założyły zorganizowaną społeczność, siostry z Wieży wsiadłyby na nie niczym stado wilków. A poza tym skąd niby pani Anan miałaby wiedzieć, czy potrafię czy nie? Sama wiesz, że kobiety, które umieją przenosić, nie obnoszą się z tym wszem i wobec. A jeśli już, to doprawdy nigdy nie trwa to zbyt długo. W każdym razie nie potrafię pojąć, dlaczego miałoby to stanowić jakąś różnicę. Nawet jeśli Egwene chce jakimś sposobem włączyć w obręb Wieży wszystkie kobiety, które zdolne są przenosić, nie na tym polega nasze zadanie. — Tony lodowatej cierpliwości pobrzmiewające w głosie Elayne sprawiły, że palce Nynaeve jeszcze mocniej zacisnęły się na warkoczu. Jakim sposobem ta kobieta może być taka tępa? Znowu obnażyła zęby w uśmiechu adresowanym do pani Anan, a potem udało jej się nawet powstrzymać paskudny grymas, kiedy karczmarka znowu zaczęła patrzeć przed siebie.
— Pięćdziesiąt kobiet to nie dwie — wyszeptała Nynaeve gwałtownie. Potrafią przecież przenosić, muszą umieć, od tego zależało wszystko. — Wydaje się zupełnym absurdem zakładać, że ten Krąg istnieje w tym samym mieście, co magazyn pełen angreali i nic nie wie na ich temat. A jeśli wiedzą... — Nie potrafiła się powstrzymać, żeby w afektowany sposób nie osłodzić tonu swego głosu nutą odczuwanej satysfakcji. — ...znajdziemy Czarę bez pomocy pana Matrima Cauthona. I będziemy mogły zapomnieć o tych absurdalnych obietnicach.
— One nie stanowiły wyłącznie łapówki, Nynaeve — nieobecnym głosem oznajmiła Elayne. — Ja swoich dotrzymam, podobnie zresztą jak i ty, jeśli masz choćby odrobinę honoru, a wiem, że masz. — Spędzała zdecydowanie zbyt dużo czasu z Aviendhą. Nynaeve naprawdę chciałaby się dowiedzieć, skąd Elayne wpadła na pomysł, że wszystkie muszą postępować zgodnie z tym absurdalnym aielowym ji-jak-tam-mu-było.
Elayne przygryzła dolną wargę, zmarszczyła brwi. Cały jej chłód jakby zupełnie rozwiał się bez śladu, znów, przynajmniej z pozoru, była sobą. Na koniec oznajmiła:
— Gdyby nie pan Cauthon, nigdy byśmy nie poszły do tej karczmy, a więc nigdy byśmy nie spotkały nadzwyczajnej pani Anan i nigdy nie dowiedziały się o żadnym Kręgu. Jeśli zatem Krąg faktycznie doprowadzi nas do Czary, będziemy musiały jemu przyznać zasługę pierwszej przyczyny w tym łańcuchu zdarzeń.
Mat Cauthon — to imię aż wyło w jej głowie. Nynaeve potknęła się o własne nogi, musiała puścić warkocz, żeby unieść spódnice. Uliczka nie była nawet w połowie tak równa jak wybrukowany plac, co dopiero mówić o posadzkach pałacu. Niekiedy zdarzało się tak, że Elayne zachowująca się władczo była znacznie lepsza od trzeźwo myślącej Elayne.
— Doprawdy nadzwyczajna — wymruczała. — U nadzwyczajnię ją, póki nie dostanie zeza. Nikt nigdy nie potraktował mnie w ten sposób, Elayne, nawet ludzie, którzy mi nie wierzyli, nawet Lud Morza. Większość trzymałaby się z daleka, gdyby dziesięcioletnia choćby dziewczynka twierdziła, że jest Aes Sedai.
— Większość ludzi wcale nie wie tak naprawdę, jak wygląda twarz Aes Sedai, Nynaeve. Sądzę, że ona pewnego razu musiała odwiedzić Wieżę, wie o rzeczach, o których w żaden inny sposób dowiedzieć się nie mogła.
Nynaeve parsknęła, patrząc z wściekłością na plecy idącej przed nimi kobiety. Setalle Anan mogła być sobie dziesięć razy w Wieży, sto nawet, ale będzie musiała uznać Aes Sedai w osobie Nynaeve al’Meara. I przeprosić. I dowie się też, jak to jest, kiedy ktoś ciągnie cię za ucho! — Pani Anan zerknęła za siebie, a Nynaeve poczęstowała ją swoim nieco zesztywniałym uśmiechem, kłaniając się tak, jakby głowę miała przymocowaną na zawiasach.
— Elayne? Jeśli te kobiety naprawdę wiedzą, gdzie jest Czara... Nie musimy przecież wcale mówić Matowi, jak ją znalazłyśmy... — Nie do końca było to pytanie.
— Nie pojmuję, jakim to sposobem — odparła Elayne, potem zabiła resztkę jej nadziei, dodając: — Ale będę musiała zapytać Aviendhę, by mieć pewność.
Gdyby nie uznała, że w tej sytuacji Anan porzuci je natychmiast, Nynaeve z pewnością zaczęłaby krzyczeć.
Promenadowa alejka wyprowadziła je na ulicę i odtąd nie mogły już dalej wieść swoich bezowocnych rozmów. Skrawek tarczy słońca oślepiająco zerkał sponad dachów przed nimi, Elayne nadzwyczaj ostentacyjnie osłoniła oczy daszkiem dłoni. Nynaeve zmusiła się, by nie postąpić podobnie. Nie było wcale tak źle. Naprawdę, prawie wcale nie musiała ich mrużyć. Czyste niebieskie niebo szydziło z jej umiejętności przewidywania pogody, wciąż miała przecież wrażenie, że nad miasto właśnie nadciąga burza.
Mimo wczesnej pory na krętej ulicy znajdowało się kilka barwnie lakierowanych powozów i co najmniej kilkanaście jeszcze bardziej jaskrawych lektyk, niesionych przez dwóch lub nawet czterech bosych ludzi, każdy w kamizelce w czerwone i zielone pasy, poruszających się truchtem, żeby ich skryci za drewnianymi ażurowymi okiennicami pasażerowie jak najmniej ucierpieli od upału. Wozy i wózki toczyły się z turkotem po kamieniach bruku, a i piesi powoli wychodzili na ulicę, w miarę jak otwierały się drzwi sklepów i właściciele podnosili markizy; czeladnicy w kamizelkach spieszyli ze zleceniami, tragarze balansowali wielkimi zwiniętymi dywanami na ramionach, akrobaci, żonglerzy i muzycy przygotowywali się do występów na wybranych rogach ulic, domokrążcy obnosili tace pełne szpilek, wstążek lub przywiędłych owoców. Minęło już sporo czasu, od kiedy na otwartym targowisku rybnym i mięsnym wybiła godzina szczytu; wyłącznie kobiety handlowały rybami i mięsem, z wyjątkiem rzeźników specjalizujących się w wołowinie.
Przepychając się przez tłum, lawirując między furami, powozami i lektykami, które najwyraźniej nie miały zamiaru nawet na moment zwolnić, pani Anan szła szybkim krokiem, aby nadrobić stracony czas. A czasu rzeczywiście traciły sporo. Karczmarka najwyraźniej była kobietą wszem i wobec znaną, zatrzymywali ją więc i właściciele sklepów, i rzemieślnicy oraz inne karczmarki, stojące w drzwiach swych przybytków. Ze sprzedawcami i rzemieślnikami wymieniała po kilka słów, ewentualnie poprzestawała na uprzejmym skinieniu głową, ale przy karczmach zatrzymywała się zawsze na krótką pogawędkę. Już za pierwszym razem Nynaeve zapragnęła, by cała sytuacja się więcej nie powtórzyła, po drugim modliła się o to. Za trzecim razem już tylko wpatrywała się tępo przed siebie i na próżno starała nie słyszeć ani słowa. Twarz Elayne ściągała się coraz bardziej, jej grymas nabierał coraz większego chłodu, podbródek uniosła tak wysoko, że dziwnym zdawało się, iż w ogóle jeszcze może iść, nie potykając na każdym kroku.
Miała swoje powody, to Nynaeve musiała z niechęcią jej oddać. W Ebou Dar ktoś, kto nosił jedwabie, mógł pojawić się może na placu, ale z pewnością nie powinien dalej zapuszczać się w miasto. Wszyscy piesi w zasięgu wzroku mieli na sobie wełny lub len, rzadko ozdobione w szczególnie wymyślny sposób, wyjąwszy jednego żebraka, który zdobył gdzieś wyrzucony fragment jedwabnej garderoby, poszarpany na brzegach i bardziej przypominający dziurę obszytą materiałem niźli prawdziwą tkaninę. Żałowała tylko, że pani Anan nie wybrała jakiejś innej wymówki tłumaczącej osobliwe towarzystwo, w którym udała się na poranną przechadzkę po ulicach. Modliła się o to, by nie musieć wysłuchiwać po raz kolejny opowieści o dwóch dziewczynach latawicach, które wydały wszystkie swoje pieniądze na suknie, aby zrobić wrażenie na mężczyźnie. Mat jakimś sposobem dobrze wychodził w tych opowieściach, a żeby sczezł! Wspaniały młody człowiek... gdyby tylko pani Anan nie była już mężatką... niesamowity tancerz, z odrobiną diabła za skórą, jak to przystoi mężczyźnie. Wszystkie kobiety śmiały się. Jednak ani jej, ani Elayne nie było do śmiechu. Nie były przecież bezmózgimi małymi podfruwajkami — takiego właśnie słowa używała, Nynaeve bez trudu jednak potrafiła zgadnąć co tamta miała na myśli — podfruwajkami, które straciły wszystkie pieniądze w pogoni za mężczyzną, a do sakiewek napchały kawałki mosiądzu i blaszek, by oszukać głupców, pozbawionymi szóstej klepki idiotkami, które skończyłyby na żebrach czy złodziejstwie, gdyby pani Anan nie znała kogoś, kto mógł im dać robotę w kuchni.
— Nie musi przecież stawać przy każdej karczmie w mieście — warknęła Nynaeve, kiedy odchodziły od ogromnej trzypiętrowej “Samotnej Gęsi”, której właścicielka, jakby całkowicie wbrew pokornej nazwie swego lokalu, nosiła wielkie rubinowe kolczyki w uszach. Pani Anan teraz już ledwie oglądała się za siebie, by sprawdzić, czy idą za nią. — Czy zdajesz sobie sprawę, że nigdy nie będziemy mogły pokazać się w tych wszystkich miejscach?
— Podejrzewam, że właśnie o to chodzi. — Każde słowo wychodzące z ust Elayne, aż zgrzytało lodem. — Nynaeve, jeśli kazałaś nam szukać wiatru w polu... — Nie było potrzeby kończyć tę groźbę. Z Birgitte i Aviendhą do pomocy, Elayne mogła swobodnie naprzykrzać się jej do czasu, aż sama uzna, że ma dość.
— Zaprowadzą nas prosto do Czary — upierała się, klaszcząc równocześnie w dłonie, by odstraszyć żebraka z potworną purpurową blizną, zakrywającą całkiem jedno z oczu; potrafiła w końcu rozpoznać pastę z mąki zafarbowaną płaskoliściem, kiedy już ją miała przed oczyma. — Nie mam najmniejszych wątpliwości. — Elayne tylko parsknęła, ale za to w wyjątkowo obraźliwy sposób.
Nynaeve straciła rachubę mostów, które przekroczyły, wielkich i małych, ponad zakotwiczonymi barkami. Tarcza słońca wypełzła nad dachy domów, potem wzniosła się jeszcze wyżej. Droga nie wypadała tak prosto, jakby mogła — najwyraźniej ta Anan specjalnie zbaczała z drogi, by odwiedzić wszystkie możliwe gospody — niemniej zasadniczo kierowały się na wschód, a Nynaeve już zaczęła myśleć, że muszą być gdzieś w pobliżu rzeki, kiedy kobieta o migdałowych oczach znienacka odwróciła się w ich stronę.
— Od teraz uważajcie na to, co mówicie. Odzywajcie się, kiedy was zapytają, a poza tym milczcie. Przysporzycie mi kłopotów, a... — Po raz ostatni zmarszczyła brwi, wymamrotała pod nosem, że najpewniej i tak popełnia błąd, a potem ruchem głowy dała im znak, że mają podążać za nią i ruszyła w kierunku domu o płaskim dachu po przeciwnej stronie ulicy.
Dom nie był szczególnie okazały, dwa piętra bez jednego nawet balkonu, popękane tynki, spod których w wielu miejscach wyzierała goła cegła, otoczenie też trudno było nazwać szczególnie miłym, ponieważ po jednej stronie stukały krosna tkacza, z drugiej dobiegał z niczym nie dający się pomylić zapach warsztatu farbiarza. Drzwi wszakże otworzyła pokojówka, siwiejąca już kobieta o kwadratowej szczęce, z ramionami niczym kowal i stalowym błyskiem w oczach, których wyrazu nie osłabiał nawet pot strumieniami ściekający po twarzy. Nynaeve weszła za panią Anan do wnętrza i uśmiechnęła się. Gdzieś w tym domu kobieta właśnie przenosiła.
Pokojówka o wydatnej szczęce najwyraźniej znała Setalle Anan z widzenia, jednak na jej widok zareagowała doprawdy osobliwie. Ukłoniła się, okazując niekłamany szacunek, choć najwyraźniej była zdziwiona, widząc ją tutaj i nie do końca przekonana, że jest to właściwe. Kilkakrotnie załamała ręce, zanim wreszcie wpuściła je do środka. Widok dziewczyn przyjęła jednak bez poprzedniej ambiwalencji. Zaprowadzono je do salonu znajdującego się na pierwszym piętrze, a potem pokojówka zwróciła się do nich zdecydowanie:
— Nawet nie drgnijcie ani nie ruszajcie niczego, w przeciwnym razie przekonacie się, do czego stara jest zdolna — po czym zniknęła.
Nynaeve spojrzała na Elayne.
— Nynaeve, jedna przenosząca kobieta nie oznacza... — Wrażenie uległo zmianie, stało się na moment silniejsze, potem osłabło do poziomu mniej intensywnego niż na początku. — Nawet dwie kobiety, niczego nie znaczą — upierała się Elayne, ale w jej głosie dało się uchwycić pierwsze wątpliwości. — To była najgorzej ułożona pokojówka, jaką w życiu widziałam. — Zajęła czerwony fotelik o wysokim oparciu, po chwili Nynaeve usiadła również, jednak tylko przysiadając na poręczy. To nagląca ochota przekonania się, co będzie dalej, sprawiała, że nie potrafiła zająć wygodnej pozycji, bynajmniej nie zdenerwowanie. Na pewno nie.
Pomieszczenie nie było szczególnie bogato urządzone, jednak niebiesko-białe płytki posadzki lśniły wypolerowane, zaś bladozielone ściany sprawiały wrażenie, jakby je świeżo odmalowano. Oczywiście nigdzie nie było nawet śladu złoceń, jednak subtelne rzeźbienia pokrywały czerwone foteliki ustawione pod ścianami oraz kilka małych stoliczków w tym samym kolorze, co posadzka, tylko o ciemniejszym odcieniu. Lampy zwisające z uchwytów wykonano z mosiądzu, jednak wypolerowane były aż do połysku. Zręcznie ułożone gałęzie wiecznozielonych drzew wypełniały otwór wygaszonego kominka, którego gzyms był rzeźbiony, a nie tylko wyciosany z prostego kamienia. Tematyka rzeźbień mogła się wydawać nieco dziwna — składało się na nią to wszystko, co ludzie z okolic Ebou Dar określali jak Trzynaście Grzechów: człowiek z oczyma tak wytrzeszczonymi, że omalże nie przesłaniały mu twarzy, symbolizował Zazdrość; człowiek z językiem wywieszonym do kostek przedstawiał Plotkę; wykrzywiony, przyciskający monety do piersi mężczyzna miał znamionować Chciwość, i tak dalej — niemniej widok sprawił, że poczuła się spokojna. Ktokolwiek mógł pozwolić sobie na ten pokój, mógł także zadbać o świeże tynki na froncie domu, a jedynym powodem, dla którego tego nie zrobił, była zapewne dbałość o to, by nie zwracać na siebie uwagi, by się ukryć.
Pokojówka zostawiła drzwi otwarte, usłyszały nagle zbliżające się korytarzem głosy.
— Wprost nie potrafię uwierzyć, że je tutaj przyprowadziłaś. — Ton mówiącej aż nabrzmiewał niedowierzaniem i gniewem. — Wiesz, jakie staramy się być ostrożne, Setalle. Wiesz więcej, niż powinnaś, toteż z pewnością wiesz również o tym.
— Bardzo mi przykro, Reanne — odparła sztywno pani Anan. — Chyba naprawdę nie pomyślałam. Więc... wezmę na siebie zarówno odpowiedzialność za postępowanie tych dziewczątek, jak i podporządkuję się waszemu osądowi.
— Oczywiście, że nie! — Na chwilę ton głosu Reanne wzniósł się w wyższe rejestry, takie było jej zaskoczenie. — Chciałam powiedzieć, że... to znaczy, nie musisz, ale... Setalle, przepraszam, że podniosłam na ciebie głos. Powiedz, że mi wybaczasz.
— Nie masz powodów, żeby mnie przepraszać, Reanne. — Karczmarce udało się nadać swemu głosowi brzmienie równocześnie pełne żalu i niechęci. — Postąpiłam źle, przyprowadzając je tutaj.
— Nie, nie, Setalle. Nie powinnam się tak do ciebie odzywać. Musisz mi wybaczyć. Proszę.
W tym momencie Setalle Anan i Reanne Corly weszły do saloniku, a Nynaeve aż zamrugała ze zdziwienia. Na podstawie posłyszanych głosów spodziewałaby się kogoś znacznie młodszego od pani Anan, jednak Reanne miała włosy całkowicie niemalże pokryte siwizną, a twarz pobrużdżoną zmarszczkami znamionującymi, że często się uśmiechała, choć obecnie wykrzywiał ją grymas niepokoju. Dlaczego starsza kobieta tak się poniżała przed młodszą i dlaczego młodsza jej na to pozwalała, nawet jeśli nie do końca z przekonaniem? Światłość jedna wiedziała, że obyczaje tutaj były odmienne, niektóre nawet w większym stopniu, niż jej się to podobało, wszakże z pewnością szacunek dla starszych musiał być wszędzie taki sam. Rzecz jasna, ona sama nigdy nie potrafiła okazać stosownej pokory przed Kołem Kobiet u siebie w domu, to jednak...
Oczywiście Reanne potrafiła przenosić — tego oczekiwała, w każdym razie miała nadzieję, że tak będzie — ale nie spodziewała się, że będzie aż taka silna. Reanne nie dysponowała dostępem do takich ilości Mocy jak Elayne, czy choćby Nicola — żeby sczezła ta paskudna dziewczyna! — jednak z łatwością dorównałaby Sheriam, powiedzmy, lub Kwamesie albo Kirunie. Niewiele spotykało się kobiet tak silnych, a choć ona sama znacznie je dystansowała, zaskoczyło ją znalezienie całej tej mocy tutaj właśnie. Kobieta musiała być jedną z dzikusek, a Wieża powinna była już dawno znaleźć sposób, aby taką jak ona dostać w swoje ręce, nawet gdyby miała nosić przez całe życie suknię nowicjuszki.
Nynaeve powstała, kiedy tamte przeszły przez drzwi, podnosząc się, wygładziła spódnice. Nie ze zdenerwowania, z pewnością, na pewno nie. Och, żeby tylko wszystko poszło dobrze...
Ostre błękitne oczy Reanne spoczęły na nich obu; roztaczała wokół siebie atmosferę, jaka towarzyszy komuś, kto właśnie zastał w swojej kuchni dwie ociekające gnojem świnie, które świeżo uciekły z chlewika. Przyłożyła do twarzy niewielką chusteczkę, chociaż we wnętrzu domu było chłodniej niż na zewnątrz.
— Zakładam, że będziemy musiały coś z nimi począć — wymruczała — jeśli rzeczywiście są tymi, za które się podają. — Obecnie jej głos znowu poruszał się w wysokich rejestrach, był dźwięczny i niemal dziewczęcy. Kiedy skończyła zdanie, z jakiegoś powodu nieznacznie wzdrygnęła się i spod oka zerknęła na karczmarkę, co wywołało kolejny potok niechętnych przeprosin ze strony pani Anan oraz następną rundę prób pani Corly zapewnienia tamtej, że nic nie szkodzi. W Ebou Dar, kiedy ludzie naprawdę próbowali być grzeczni, wzajemne przeprosiny mogły trwać i godzinę.
Elayne podniosła się także, na jej twarzy zastygł nieco wymuszony uśmiech. Uniosła brew i spojrzała na Nynaeve, palcem podparła policzek, wspierając łokieć we wnętrzu drugiej dłoni.
Nynaeve odkaszlnęła.
— Pani Corly, nazywam się Nynaeve al’Meara, a to jest Elayne Trakand. Szukamy...
— Setalle wszystko mi o was powiedziała — złowieszczo przerwała jej niebieskooka kobieta. Niezależnie od tego, ile miała siwych włosów na głowie, Nynaeve podejrzewała, że musi być twarda niczym kamienny mur. — Zachowaj cierpliwość, dziewczyno, a zaraz się wami zajmę. — Odwróciła się do Setalle, ocierając policzki chusteczką. W jej głosie zabrzmiały znowuż ledwie tłumione tony nieśmiałości. — Setalle, gdybyś mogła nas zostawić same, muszę przepytać te dziewczyny i...
— Patrzcie, kto do nas wrócił po tych wszystkich latach — oznajmiła niska krępa kobieta, w średnim wieku, wpadając do pokoju i wiodąc za sobą drugą. Mimo iż miała na sobie powszechnie spotykaną w Ebou Dar suknię z czerwonym pasem, jej akcent był czysto cairhieniański. Jej towarzyszka, równie spocona, w ciemnych, prosto skrojonych wełnach kupca, była o głowę od niej wyższa i nie starsza niż Nynaeve; oczy miała ciemne, skośne, nos zakrzywiony, usta szerokie. — To Garenia! Ona... — Strumień słów urwał się znienacka, kiedy zdała sobie sprawę z obecności pozostałych.
Reanne złożyła dłonie jakby do modlitwy, albo może jakby chciała kogoś uderzyć.
— Berowin — oznajmiła ostro — pewnego dnia spadniesz w przepaść, zanim zdasz sobie sprawę, że nie masz ziemi pod stopami.
— Przykro mi, Najstar... — Zarumieniwszy się, Cairhienianka spuściła wzrok. Saldaeanka nagle zaś zaczęła się z zainteresowaniem przyglądać okrągłej broszy z czerwonych kamieni przypiętej do staniczka sukni.
Nynaeve natomiast nie mogła się powstrzymać i obdarzyła Elayne triumfującym spojrzeniem. Obie nowo przybyłe potrafiły przenosić, a nadto gdzieś w domu inna kobieta wciąż obejmowała saidara. A więc jeszcze dwie, a chociaż Berowin nie była szczególnie silna, Garenia prześcigała nawet Reanne; mogłaby dorównać Lelaine lub Romandzie. Nie żeby miało to jakieś znaczenie, oczywiście, jednak czyniło to w sumie przynajmniej pięć. Elayne uniosła jeszcze wyżej podbródek, co jak zawsze znamionowało upór, potem jednak westchnęła i nieznacznie skinęła głową. Czasami przekonanie jej wymagało niewiarygodnych iście wysiłków.
— Masz na imię Garenia? — zapytała powoli pani Anan, obserwując ją spod zmarszczonych brwi. — Bardzo przypominasz kogoś, kogo raz spotkałam. Nazywała się Zarya Alaese.
Ciemne skośne oczy zmrużyły się z zaskoczenia. Kobieta, która była saldaeańskim kupcem, wyciągnęła z rękawa koronkową chusteczkę i otarła nią policzki.
— Imię otrzymałam po siostrze babci — powiedziała po chwili. — Wszyscy mówili, że jestem do niej bardzo podobna. Czy miała się dobrze, gdy ją widziałaś? Po tym, jak odeszła, by stać się Aes Sedai, całkowicie zapomniała o swojej rodzinie.
— Siostra twojej babki. — Karczmarka zaśmiała się cicho. — Oczywiście. Miała się dobrze, kiedy ostatnio ją widziałam, ale od tamtej pory minęło wiele czasu. Byłam wówczas młodsza, niż ty jesteś teraz.
Reanne próbowała coraz natarczywiej zwrócić na siebie jej uwagę, w pewnym momencie niemalże już chwyciła ją za łokieć, wreszcie, najwyraźniej nie potrafiąc już dłużej wytrzymać, odezwała się:
— Setalle, naprawdę mi przykro, ale muszę cię po raz drugi prosić, żebyś zostawiła nas same. Wybaczysz mi, że nie odprowadzę cię do drzwi?
Pani Anan zaczęła ze swej strony przepraszać, jakby to była jej wina, że tamta nie chce jej odprowadzić na dół, a potem wyszła, obrzuciwszy jeszcze Nynaeve i Elayne ostatnim, powątpiewającym spojrzeniem.
— Setalle! — wykrzyknęła Garenia, kiedy karczmarka wyszła. — To była Setalle Anan? W jaki sposób ona...? Na Światłość Niebios! Nawet po siedemdziesięciu latach Wieża mogłaby...
— Garenia — bardzo ostro przerwała jej pani Corly. Obrzuciła na dodatek spojrzeniem nawet chyba jeszcze bardziej surowym i twarz Saldaeanki oblała się purpurą. — Ponieważ wy dwie już tutaj jesteście, możemy przepytać je we trójkę. Wy, dziewczyny, zostańcie, gdzie stoicie i nie odzywajcie się. — Ostatnie zdanie adresowane było do Nynaeve i Elayne. Tamte kobiety zaś skupiły się w kącie pomieszczenia i zaczęły szeptać do siebie przyciszonymi głosami.
Elayne przysunęła się bliżej Nynaeve.
— Nie lubię, gdy traktuje się mnie tak, jakbym była nowicjuszką, skoro już nią nie jestem. Jak długo masz zamiar ciągnąć tę farsę?
Nynaeve syknęła na nią, by zamilkła.
— Próbuję słuchać, Elayne — szepnęła.
Wykorzystanie Mocy oczywiście nie wchodziło w rachubę. Każda z nich trzech zorientowałaby się natychmiast. Na szczęście nie splotły żadnych zabezpieczeń przeciwko podsłuchiwaniu, być może nie wiedziały, jak to zrobić, zresztą, niekiedy ich głosy wznosiły się dostatecznie, by dało się coś usłyszeć.
— ...powiedziała, że mogą być dzikuskami — mówiła Reanne, a na twarzach pozostałych pojawił się szok i obrzydzenie.
— Wobec tego pokażemy im drzwi — powiedziała Berowin. — Tylne drzwi. Dzikuski!
— Dalej chcę wiedzieć, kim jest ta Setalle Anan — wtrąciła Garenia.
— Jeśli nie potrafisz trzymać się tematu — pouczyła ją Reanne — być może powinnaś spędzić tę turę na farmie. Alice znakomicie potrafi uczyć koncentracji. A teraz... — Słowa ścichły w niezrozumiały szmer.
Pojawiła się kolejna pokojówka, szczupła kobieta — nawet ładna, gdyby nie ponury wyraz twarzy — w prostej sukni z szarej wełny i długim białym fartuchu. Postawiła na jednym ze stoliczków tacę lakierowaną na zielono, a potem ukradkiem wytarła policzki rogiem fartucha i zajęła się rozstawianiem emaliowanych niebieskich filiżanek oraz dzbanka od kompletu. Brwi Nynaeve uniosły się do góry. Ta kobieta również potrafiła przenosić, nawet jeśli w niewielkim stopniu. Co robiła w roli służącej?
Garenia zerknęła przez ramię, wzdrygnęła się.
— Cóż zrobiła Derys, żeby zasłużyć sobie na karę? Sądziłam, że prędzej ryba zaśpiewa, niźli ona choćby naruszy regułę, cóż dopiero złamie?
Berowin parsknęła głośno, natomiast jej odpowiedź była ledwie słyszalna:
— Chciała wyjść za mąż. Dlatego szybciej zacznie swą turę i zaraz po Święcie Półksiężyca pojedzie z Keraille. To załatwi sprawę pana Denala.
— A może obie macie ochotę okopywać ziemię dla Alise? — sucho ucięła Reanne i głosy pozostałych znowu ścichły.
Nynaeve poczuła, jak ogarnia ją uniesienie. Nie dbała szczególnie o reguły, przynajmniej o reguły innych ludzi — tamci rzadko kiedy widzieli całą sytuację tak jasno jak ona, a przez to ustanawiali głupie reguły; dlaczego, na przykład, tej kobiecie, Derys, nie wolno było wyjść za mąż, kiedy chciała? — jednak reguły i kary za ich naruszenie wskazywały na zorganizowaną społeczność. A więc miała rację. I pozostawała jeszcze jedna rzecz. Póty lekko ciągnęła za rękaw Elayne, póki tamta nie nachyliła do niej głowy.
— Berowin nosi czerwony pas — wyszeptała. To czyniło z niej Mądrą Kobietę, jedną z osławionych uzdrowicielek z Ebou Dar, których sława sięgała daleko, ustępując jedynie Uzdrawiającym Aes Sedai. Mówiono, że potrafią wyleczyć niemalże wszystko. Rzekomo miały posługiwać się wyłącznie ziołami i zgromadzoną wiedzą, jednak... — Jak wiele Mądrych Kobiet widziałyśmy, Elayne? Ile potrafiło przenosić? Ile pochodziło z Ebou Dar lub choćby z Altary?
— Siedem, licząc Berowin — usłyszała niespieszną odpowiedź — a tylko jedna, z całą pewnością, pochodziła stąd. — Ha! Pozostałe najwyraźniej były skądinąd. Elayne wciągnęła głęboki oddech, niemniej mówiła cicho dalej: — Żadna jednak nawet nie dorównywała siłą tym kobietom. — Przynajmniej nie zasugerowała, że mogły się jakimś sposobem pomylić, wszystkie tamte Mądre Kobiety dysponowały darem. — Nynaeve, naprawdę chcesz powiedzieć, że te Mądre Kobiety... wszystkie Mądre Kobiety... mogą...? — To by przekraczało najbardziej niewiarygodne wyobrażenia.
— Elayne, to miasto posiada gildię ludzi, którzy każdej nocy zamiatają place! Przypuszczam więc, że właśnie odnalazłyśmy Starożytny Skryty i Tajemniczy Zakon Żeński Mądrych Kobiet.
Uparta Elayne tylko pokręciła głową.
— Wieża przysłałaby tutaj sto sióstr już całe lata temu, Nynaeve. Dwieście. Coś takiego winno być zduszone w zarodku właściwie natychmiast.
— Może Wieża nie ma pojęcia — powiedziała Nynaeve. — Może gildia do tego stopnia trzyma się w ukryciu, że Wieża nigdy nie uznała jej za godną trudu. Nie istnieją prawa zabraniające ci przenosić, jeśli nie jesteś Aes Sedai, nie wolno ci tylko twierdzić, że nią jesteś, albo nadużywać Mocy. Tudzież dyskredytować sióstr. — To ostatnie oznaczało, na przykład, sytuację, która mogła prawdziwą Aes Sedai postawić w złym świetle, gdyby ktoś uznał cię za takową, a zdaniem Nynaeve, wszystko dzisiaj szło już zdecydowanie za daleko. Prawdziwy kłopot polegał wszak na tym, że nie wierzyła, aby tak było. Wieża z pozoru wiedziała wszystko i najprawdopodobniej zniszczyłaby ukryty krąg, gdyby tworzące go kobiety potrafiły przenosić. Jednak musiało przecież istnieć jakieś wyjaśnienie dla tego...
Nie do końca świadomie zarejestrowała, że któraś z tamtych objęła Prawdziwe Źródło, i niemal natychmiast przekonała się o tym na własnej skórze. Poczuła, że otwierają jej się usta, kiedy strumień Powietrza pochwycił jej warkocz przy podstawie czaszki i pchnął ją na czubkach palców przez cały pokój. Elayne biegła tuż obok niej, z twarzą czerwoną z wściekłości. Najgorsze ze wszystkiego było, że obie odgrodzono tarczami od Źródła.
Krótki bieg skończył się przed panią Corly i pozostałymi dwoma, które zasiadły tymczasem pod ścianą, dopiero wtedy ich stopy dotknęły całą swą powierzchnią podłogi. Wszystkie kobiety otaczała poświata saidara.
— Powiedziano wam, byście były cicho — ostro stwierdziła Reanne. — Jeśli postanowimy wam pomóc, będziecie się musiały nauczyć, że oczekujemy bezwzględnego posłuszeństwa w nie mniejszym stopniu niż sama Biała Wieża. — Ostatnie słowa wypowiedziała tonem pełnym szacunku. — Powiem wam, że traktowane byłybyście znacznie łagodniej, gdyby nie to, że trafiłyście do nas w cokolwiek nietypowy sposób. — Strumień ściskający warkocz Nynaeve zniknął. Elayne gniewnie odrzuciła głowę, kiedy ją również uwolniono.
Pełne przerażenia zdumienie zastąpiła płomienna wściekłość, gdy Nynaeve zrozumiała, że Berowin nie usunęła tarczy. Większość Aes Sedai, z którymi miała do czynienia, była silniejsza od Berowin, właściwie prawie wszystkie. Zebrała się w sobie i spróbowała sięgnąć do Źródła, spodziewając się, że rozniesie sploty tamtej na strzępy. Przynajmniej pokaże tym kobietom, że nie pozwoli się... Sploty... rozciągnęły się. Krągła Cairhienianka uśmiechnęła się, zaś twarz Nynaeve pociemniała. Tarcza rozciągała się coraz bardziej, nadymając niczym piłka. Nie przerwie się. To jest niemożliwe. Każda kobieta, rzecz jasna, mogła ją odgrodzić od Źródła, jeśli przyłapała ją z zaskoczenia, a słabsza kobieta mogła utrzymać raz splecioną tarczę, ale nie do tego stopnia słabsza. To było niemożliwe!
— Może ci pęknąć żyłka, jeśli będziesz dalej się tak wysilać — powiedziała Berowin tonem niemalże takim, jakby prowadziła zwykłą towarzyską rozmowę. — My nie próbujemy sięgać wyżej naszych możliwości, jednak wraz z upływem czasu umiejętności stają się coraz bardziej wyrafinowane, a w moim przypadku ta sztuczka może być uznane niemalże za Talent. Potrafiłabym przytrzymać jedną z Przeklętych.
Nynaeve wykrzywiła się i poddała. Mogła poczekać. Mogła, bo i tak nie miała innego wyboru.
Przyszła Derys z tacą, rozdała filiżanki ciemnej herbaty. Trzem siedzącym kobietom. Nawet nie spojrzała na Nynaeve czy Elayne, tylko ukłoniła się tamtym i wróciła do swego stolika.
— Mogłyśmy pić herbatę z czarnej porzeczki, Nynaeve — powiedziała Elayne, rzucając jej takie spojrzenie, że ta omal się nie cofnęła. Być może lepiej będzie nie czekać zbyt długo.
— Bądź cicho, dziewczyno — choć ton głosu pani Corly był spokojny, jednak w ruchu ręki ocierającej chusteczką twarz czaił się gniew. — Doniesiono nam wszystko na wasz temat: że jesteście obie bezczelne i kłótliwe, że uganiacie się za mężczyznami i kłamiecie. Do tego dodać mogę jeszcze, że nie potraficie stosować się do najprostszych poleceń. Wszystko to się musi zmienić, jeśli chcecie skorzystać z naszej pomocy. Wszystko. To jest najbardziej nietypowe. Bądźcie wdzięczne, że w ogóle chciałyśmy z wami rozmawiać.
— Naprawdę potrzebujemy waszej pomocy — powiedziała Nynaeve. Jakże pragnęła, by Elayne przestała tak złowrogo na nią patrzeć. To było jeszcze gorsze niż zimne spojrzenie tej Corly. A przynajmniej równie złe. — Rozpaczliwie poszukujemy pewnego ter’angreala...
W tym momencie Reanne Corly weszła jej w słowo, z taką obojętnością, jakby w ogóle do niej nie docierało, że ona cokolwiek mówi:
— Zazwyczaj z góry znamy dziewczęta, które się do nas przyprowadza, musimy się więc upewnić, że jesteście tymi, za które się podajecie. Z ilu drzwi do Biblioteki Wieży mogą korzystać nowicjuszki, i które są to drzwi? — Upiła łyk herbaty, czekała.
— Z dwojga. — Słowa wypłynęły niczym jad z ust Elayne. — Jest to główne wejście od wschodu, wtedy gdy posyła je siostra, albo małe drzwi na południowo-wschodnim krańcu, zwane Drzwiami Nowicjuszek, kiedy udają się tam z własnej woli. Jak długo jeszcze, Nynaeve?
Garenia, która trzymała tarczę Elayne, przeniosła kolejny cienki strumień Powietrza, nie będąc przy tym delikatna. Elayne zadrżała, potem znowu, a Nynaeve aż mrugnęła, dziwiąc się, że tamta nie schwyciła się z tyłu za suknię.
— Grzeczne słowa stanowią kolejny wymóg — wymruczała gniewnie Garenia z ustami ukrytymi w filiżance.
— To jest właściwa odpowiedź — oznajmiła pani Corly, jakby nic więcej się nie wydarzyło. Jednakże obdarzyła Saldaeankę przelotnym spojrzeniem ponad krawędzią swojej filiżanki. — A teraz, ile jest mostów w Wodnym Ogrodzie?
— Trzy — warknęła Nynaeve, głównie dlatego, że wiedziała. Ponieważ nigdy nie była nowicjuszką, nie miała pojęcia o istnieniu biblioteki. — Musimy wiedzieć...
Berowin nie posiadała dość Mocy, by upleść jeszcze jeden strumień Powietrza, ale pani Corly mogła to zrobić i zrobiła. Ledwo mogąc utrzymać niewzruszony wyraz twarzy, Nynaeve wczepiła dłonie w fałdy sukni, by nawet nie drgnęły. Elayne miała na tyle śmiałości, by rzucić jej lekki, zimny uśmiech. Zimny, lecz pełen satysfakcji.
Tamte nękały je jeszcze kilkunastoma pytaniami, począwszy od tego, ile pięter posiadają kwatery nowicjuszek — dwanaście — do kwestii, w jakich okolicznościach nowicjuszka może pojawić się w Komnacie Wieży — aby dostarczyć wiadomość albo w sytuacji, gdy jest wydalona z Wieży za jakieś przestępstwo; w żadnych innych — nękały je, zaś Nynaeve nie mogła wtrącić więcej jak dwa słowa, a i na te w całkowitym milczeniu odpowiadała czynem straszliwa Corly. Zaczynała się już czuć jak nowicjuszka w Wieży, im również nie pozwalano odezwać się ni słowem. To była jedna z niewielu odpowiedzi, jakie znała, na szczęście Elayne zawsze chętnie pomagała, gdy ona milczała. Nynaeve mogłoby powieść się lepiej, gdyby pytania dotyczyły Przyjętych, przynajmniej odrobinę lepiej, ale tamte interesowało tylko to, co mogła wiedzieć nowicjuszka. Tak więc kontentowała się tym, że Elayne ma ochotę dalej wszystko ciągnąć, chociaż wnioskując z bladych policzków i uniesionego podbródka, nie miało to potrwać zbyt długo.
— Przypuszczam, że Nynaeve naprawdę tam była — oznajmiła na koniec Reanne, wymieniając spojrzenia z pozostałymi dwoma. — Gdyby Elayne nauczyła ją wszystkiego, z pewnością zrobiłaby to lepiej. Niektórzy ludzie żyją w nieustającej mgle. — Garenia parsknęła, potem powoli pokiwała głową. Skinienie Berowin było nazbyt żywe, by Nynaeve mogło się podobać.
— Proszę — oznajmiła grzecznie. Potrafiła być grzeczna, gdy istniały po temu powody, niezależnie od tego, co o niej mawiano. — Naprawdę musimy odnaleźć ter’angreal, który wśród Ludu Morza nosi miano Czary Wiatrów. Znajduje się on w zakurzonym magazynie, gdzieś w Rahad, a ja sądzę, że wasza gildia, wasz Krąg, musi wiedzieć, gdzie on jest. Proszę, pomóżcie nam. — Nagle zobaczyła przed sobą trzy skamieniałe oblicza.
— Nie istnieje żadna g i l d i a — oznajmiła zimno pani Corly — jest tylko kilka przyjaciółek, dla których zabrakło miejsca w Białej Wieży... — Znowu ten pełen szacunku ton. — ...i które są na tyle niemądre, aby od czasu do czasu wyciągnąć pomocną dłoń ku tym, które znalazły się w potrzebie. Nie mamy też żadnego zbioru ter’angreali, ani angreali, ani sa’angreali. Nie jesteśmy Aes Sedai. — Słowo “Aes Sedai” również niosło w sobie nutę nabożnej iście czci. — W każdym razie nie jesteście tu po to, by zadawać pytania. To my mamy do was jeszcze trochę pytań, chcemy się bowiem dowiedzieć, jak daleko posunęłyście się w nauce, a potem zostaniecie zabrane na wieś i oddane pod opiekę przyjaciółce. Zostaniecie u niej, póki nie zdecydujemy, co z wami zrobić w następnej kolejności. Póki nie uzyskamy pewności, że siostry was nie szukają. Przed wami zaczyna się nowe życie, nowa szansa, musicie tylko zechcieć ją dostrzec. Cokolwiek stanęło wam na przeszkodzie w Wieży, tutaj się nie liczy, czy był to brak umiejętności, czy strach, czy co tam jeszcze. Nikt was nie będzie zmuszał, byście się uczyły albo robiły coś, czego nie potraficie. To, czym jesteście, zupełnie nam wystarcza. Teraz.
— Wystarczy — powiedziała Elayne głosem niczym podmuch zimy. — Tego już wystarczy, Nynaeve. Czy może chcesz czekać na wsi, nie wiadomo jak długo? One tego nie mają, Nynaeve. — Wyjęła swój Pierścień z Wielkim Wężem z mieszka, wsunęła złoty krąg na palec. Ze sposobu, w jaki patrzyła na siedzące kobiety, nikt by się nie domyślił, że jest odgrodzona tarczą. Była królową wyprowadzoną z równowagi. Była Aes Sedai do szpiku kości, oto czym była. — Jestem Elayne Trakand, Głowa Domu Trakand. Jestem Dziedziczką Tronu Andoru i Aes Sedai z Zielonych Ajah. Domagam się, byście mnie natychmiast uwolniły. — Nynaeve jęknęła.
Garenia skrzywiła się z niesmakiem, a oczy Berowin rozszerzyły w przerażeniu. Reanne Corly pokręciła głową ponuro, kiedy jednak się odezwała, jej głos brzmiał twardo i nieustępliwie niczym żelazo.
— Miałam nadzieję, że Setalle przemówiła wam do rozumu, byście nie popełniały tego szczególnego kłamstwa. Wiem, jak to trudno dumnie wyruszać do Białej Wieży, a potem stanąć przed koniecznością powrotu do domu i przyznania się do porażki. Ale tego nigdy nie wolno mówić, nawet żartem!
— Ja nie żartuję — oznajmiła lekko Elayne.
Garenia pochyliła się naprzód z twarzą nachmurzoną, już formował się przed nią splot Powietrza, ale pani Corly uniosła dłoń.
— A ty, Nynaeve? Czy ty również trwasz w tym... szaleństwie?
Nynaeve nabrała powietrza do płuc. Te kobiety na pewno wiedzą, gdzie jest Czara, muszą wiedzieć!
— Nynaeve! — zawołała z irytacją Elayne. Nynaeve rozumiała, że tego już tamta z pewnością jej nie zapomni, nawet gdyby później musiały uciekać. Umiała tak zręcznie wypominać najdrobniejsze potknięcia, że w końcu traciło się grunt pod nogami.
— Jestem Aes Sedai z Żółtych Ajah — powiedziała zmęczonym głosem Nynaeve. — Prawdziwa Amyrlin, Egwene al’Vere, wyniosła nas do szala w Salidarze. Ona sama nie jest starsza od Elayne, musiałyście o tym słyszeć. — Wyraz tych twardych twarzy nie zmienił się nawet na jotę. — Wysłała nas, byśmy odnalazły Czarę Wiatrów. Za jej pomocą będziemy w stanie poprawić pogodę. — Nic się nie zmieniło. Próbowała powściągnąć swój gniew, naprawdę próbowała. Ale on dalej wrzał, niebaczny na jej wysiłki. — Musicie przecież tego chcieć! Rozejrzycie się dookoła! Czarny dławi świat! Jeśli dysponujecie choćby wskazówką tyczącą tego, gdzie jest Czara, powiedzcie nam!
Pani Corly dała znak Derys, która podeszła i zabrała filiżanki, rzucając pełne strachu spojrzenia szeroko rozwartych oczu na Nynaeve i Elayne. Kiedy odchodziła, tym razem naprawdę uciekając z pokoju, trzy kobiety powstały powoli i stały tak niczym ponurzy sędziowie ogłaszający wyrok.
— Przykro mi, że nie chcecie naszej pomocy — oznajmiła zimno pani Corly. — Żałuję, że w ogóle wdałam się w całą sprawę. — Sięgnęła do swojej sakiewki, a potem wcisnęła po trzy srebrne marki w dłonie Nynaeve i Elayne. — Dzięki nim uda wam się przeżyć jakiś czas. Możecie otrzymać trochę pieniędzy za te suknie. Tak mi się wydaje, nawet jeśli nie będzie to tyle, ile za nie zapłaciłyście. Stanowią nieszczególnie stosowne ubiory do podróży. Jutro o świcie wyjedziecie z Ebou Dar.
— Nigdzie nie wyjedziemy — odparła Nynaeve. — Proszę, jeśli tylko wiecie... — Równie dobrze mogłaby nie rzec nic. Słowa wypowiadane równym głosem nie przestawały płynąć:
— W tej samej chwili zaczniemy rozpowszechniać wasze opisy i zadbamy o to, by dotarły do uszu sióstr w Pałacu Tarasin. Jeśli zostaniecie dostrzeżone po wschodzie słońca, dopatrzymy, aby siostry dowiedziały się, gdzie was szukać, jako i Białe Płaszcze. Staniecie wówczas przed wyborem: uciekać, poddać się siostrom albo zginąć. Odejdźcie, nie wracajcie, a będziecie żyły długo, jeśli tylko uda wam się porzucić ten odrażający i niebezpieczny podstęp. Skończyłyśmy z wami. Berowin, zajmij się nimi, proszę. — Przecisnęła się między nimi i wyszła z pokoju, ani razu nie odwracając głowy.
Nynaeve z oporami dała się zagnać na dół i dalej do frontowych drzwi. Nie mogła oczekiwać, że osiągnie cokolwiek swoimi wysiłkami, oprócz tego, że ją wyrzucą siłą, ale nie lubiła się poddawać. Światłości, naprawdę nie lubiła! Elayne jednak szła spokojnie, aż sztywna z determinacji, by natychmiast stąd wyjść i mieć wszystko za sobą.
W małym korytarzu wejściowym Nynaeve postanowiła spróbować raz jeszcze.
— Proszę, Garenia, Berowin, jeśli znacie choćby najdrobniejszą wskazówkę, powiedzcie nam. Cokolwiek. Musicie rozumieć, jakie to jest ważne. Musicie!
— Najbardziej ślepi są ci, którzy zamykają oczy — zacytowała Elayne, tak że swobodnie mogły ją usłyszeć.
Berowin zawahała się, ale Garenia nie miała żadnych wątpliwości. Stanęła twarzą w twarz z Nynaeve.
— Czy bierzesz nas za idiotki, dziewczyno? Oto, co ci powiem. Gdybym miała w tej sprawie coś do powiedzenia, dostarczyłabym was związane na farmę niezależnie od tego, co mówicie. Kilka miesięcy pod czujnym okiem Alise, a nauczyłybyście się uważać na słowa i wyrażać wdzięczność za pomoc, na którą naplułyście.
Nynaeve zastanawiała się, czy nie uderzyć tamtej w nos, nie potrzebowała saidara, by zrobić użytek z pięści.
— Garenia — oznajmiła ostro Berowin. — Przeproś! Nie przetrzymujemy nikogo wbrew jego woli, dobrze o tym wiesz. Przeproś natychmiast!
I cud nad cudami, kobieta, która znajdowałaby się bardzo blisko szczytu, gdyby była Aes Sedai, spojrzała spode łba na kobietę stojącą blisko dna i spłonęła rumieńcem.
— Proszę o wybaczenie — wymamrotała, kierując swe słowa do Nynaeve. — Czasami mój charakter bierze nade mną górę i mówię rzeczy, jakich mówić nie mam prawa. Pokornie błagam o wybaczenie. — Kolejne spojrzenie z ukosa na Berowin, która skinęła głową i wydała z siebie westchnienie najczystszej ulgi.
Kiedy Nynaeve wciąż gapiła się na nie, tarcze zniknęły, a ona i Elayne zostały wypchnięte na ulicę — drzwi zatrzasnęły się za nimi z hukiem.