21 Noc Swovan

Noc spłynęła powoli nad Ebou Dar, jedynie biel jasnych ścian opierała się jeszcze postępującym ciemnościom. Mniej lub bardziej liczne grupki świętujących, z krótkimi gałązkami wiecznie zielonych drzew wplecionymi we włosy, tańczyły na ulicach pod jasną tarczą księżyca w trzeciej kwadrze — nieliczni tylko mieli przy sobie latarnię, kołysząc się do wtóru muzyki fletów, rogów i rytmu bębnów w oberżach i pałacach, tanecznym krokiem zmierzając od jednego miejsca obchodów święta do drugiego — jednak przez większość czasu ulice pozostawały puste. W oddali zaszczekał pies, potem dołączył do niego drugi, znacznie bliżej, odpowiadając mu z wściekłością, póki znienacka nie zaskowytał i zamilkł.

Mat wspiął się na palce i nasłuchiwał, uważnie przepatrując wzrokiem cienie księżycowej poświaty. To tylko kot przemknął przez ulicę. Odgłos plaskania bosych stóp ścichł w oddali. Właściciel jednej pary z pewnością nie będzie w stanie iść szybko, drugi również krwawił. Kiedy się pochylił, nogą zawadził o pałkę długości jego ramienia leżącą na kamieniach bruku; grube mosiężne gwoździe, którymi została nabita, zalśniły w świetle księżyca. Z pewnością strzaskałaby mu czaszkę. Pokręcił głową, wytarł ostrze noża o kaftan człowieka leżącego u jego stóp. Z brudnej pomarszczonej twarzy patrzyły w niebo puste oczy. Żebrak, sądząc po tym, jak wyglądał i po otaczającym go zapachu. Mat nie słyszał dotąd, by żebracy atakowali ludzi, być może jednak czasy były cięższe, niż podejrzewał. Wielki jutowy worek spoczywał obok jednej z wyciągniętych dłoni. Tamci z pewnością nazbyt optymistycznie ocenili ewentualną zawartość jego kieszeni. Tym workiem mógłby okryć się od głowy po kolana.

Na północy niebo ponad miastem znienacka rozbłysło światłem, po którym nastąpił głuchy grzmot z towarzyszącą mu przepyszną eksplozją lśniących smug zieleni, a potem nowy wybuch skropił deszczem czerwonych iskier tło pierwszego ognistego rysunku, za chwilę następny — błękitny, i jeszcze żółty. Nocne kwiaty Iluminatorów, nie tak widowiskowe, jak byłyby przy bezksiężycowej pochmurnej nocy, wciąż jednak zapierały dech w piersiach. Fajerwerkom mógł się przyglądać tak długo, aż nie padnie z głodu. Nalesean wspominał o pewnym Iluminatorze — Światłości, czy to naprawdę było dopiero tego ranka? — ale już żadne świetlne kwiaty nie rozwinęły się na nocnym niebie. Kiedy Iluminatorzy sprawiają, iż niebo “rozkwita” — taką terminologią oni sami się posługiwali — wówczas sadzą zazwyczaj więcej niż cztery kwiaty. Najwyraźniej ktoś, kto dysponował zasobami gotówki, zapłacił za Noc Swovan. Żałował, że nie wie, kto to był. Iluminator, który gotów był sprzedać swe nocne kwiaty, sprzedałby z pewnością więcej niż jeden.

Wsunął nóż z powrotem do rękawa, podniósł z chodnika kapelusz i szybko odszedł z miejsca bójki, a odgłos jego kroków niósł się echem po pustych ulicach. Zza zatrzaśniętych w większości na głucho okiennic nie wymykał się nawet promyczek światła. W całym mieście pewnie trudno byłoby szukać lepszego miejsca na zbrodnię. Walka z trzema żebrakami trwała zaledwie kilka minut i nie widział jej nikt. W tym mieście, jeśli się nie zachowywało ostrożności, można było zostać zmuszonym do stoczenia trzech, czterech walk dziennie, jednakowoż szanse na spotkanie dwóch band rabusiów jednego dnia były równie wielkie jak szanse spotkania żołnierza Gwardii Obywatelskiej, który odmówi wzięcia łapówki. Co się stało z jego szczęściem? Gdyby tylko te przeklęte kości przestały się toczyć w głowie. Nie biegł, ale również nie ociągał się, z jedną dłonią wciąż na rękojeści noża pod kaftanem i oczyma bacznie obserwującymi najlżejsze poruszenie wśród cieni. Nie dostrzegł wszakże nikogo prócz kilku grupek świętujących na ulicach.

Ze wspólnej sali “Wędrownej Kobiety” usunięto stoły, wyjąwszy kilka, które ustawiono pod ścianami. Fleciści i bębniści grali porywającą muzykę dla czterech szeregów roześmianych ludzi, którzy poruszali się w sposób przypominający na poły taniec z figurami, a na poły dżigę. Obserwując ich, powtarzał ich ruchy. Kupcy zza miasta, w wełnach dobrego gatunku, podskakiwali obok mieszkańców miasta w brokatowych jedwabnych kamizelach albo tych bezużytecznych kaftanach zwisających z ramion. Spośród tłumu tańczących rzuciły mu się w oczy dwie kobiety — bez wątpienia przynależące do grupy kupców, jedna szczupła, druga nieco pulchniejsza, obie wszakże poruszały się ze swobodnym wdziękiem. Poza nimi godnych uwagi było kilka miejscowych kobiet odzianych w najlepszą odzież, o głęboko wyciętych dekoltach obrzeżonych odrobiną koronki tudzież wieloraką rozmaitością haftów, żadna jednak nie miała na sobie jedwabi. Nie żeby odmówił tańca kobiecie w jedwabiach — nigdy nie odmawiał żadnej kobiecie, niezależnie od wieku czy pozycji społecznej — jednak możni dzisiejszą noc spędzali w pałacach albo w domach bogatych kupców i bankierów. Ci ludzie zaś pod ścianami, łapiący odrobinę oddechu przed następnym tańcem, często zanurzali twarze w kuflach lub porywali napełnione szkło z tac roznoszonych wciąż przez służące. Pani Anan z pewnością sprzeda dzisiaj tyle wina, co w normalnych okolicznościach przez tydzień. Ale z kolei mieszkańcy miasta nie dysponowali szczególnie wyrafinowanym smakiem.

Ćwicząc kolejny krok tańca, zobaczył Cairę, która przepychała się z tacą przed tłum. Podnosząc głos, aby go usłyszała w przeraźliwym zgiełku muzyki, zadał kilka pytań, a na koniec jeszcze złożył zamówienie na kolację, a mianowicie rybę na złoto, wonne danie, które kucharka pani Anan wypracowała do perfekcji. Mężczyźnie potrzebne były siły, żeby dobrze tańczyć.

Caira poczęstowała ciepłym uśmiechem człowieka w żółtej kamizeli, który porwał kufel z jej tacy i rzucił na nią monetę, ale o dziwo, tym razem na widok Mata zareagowała zgoła inaczej. W istocie spojrzała nań, zaciskając wargi w cieniutką kreskę, co w jej przypadku stanowiło niemałe dokonanie.

— Jestem twoim małym króliczkiem, tak? — Z wiele mówiącym parsknięciem ciągnęła niecierpliwie dalej, odpowiadając na jego zadanie przed chwilą pytania. — Chłopak został zagnany do łóżka, w którym od dawna winien przebywać, i nie wiem, gdzie są lord Nalesean albo Harnan, albo pan Vanin, tudzież ktokolwiek inny. A kucharka powiedziała, że nie poda niczego prócz zupy i chleba, tym, co tylko moczą usta w winie. Chociaż, dlaczego mój pan miałby zechcieć ryby na złoto, skoro w jego pokoju czeka nań dama cała w złocie, tego z pewnością nie mogę wiedzieć. Jeśli mój pan mi wybaczy, są ludzie, którzy muszą ciężko zapracować na swój chleb. — Szybko odeszła na bok, niosąc tacę i uśmiechając się szeroko do każdego mężczyzny w zasięgu wzroku.

Mat popatrzył za nią spod zmarszczonych brwi. Kobieta cała w złocie? W jego pokoju? Skrzynia ze złotem spoczywała obecnie w niewielkiej skrytce pod kuchenną podłogą, tuż przed frontem paleniska. Znienacka kości w jego głowie zaczęły toczyć się z łoskotem grzmotu.

W miarę jak powoli wspinał się po schodach, odgłosy zabawy cichły za jego plecami. Przed drzwiami do swego pokoju zatrzymał się, wsłuchując w grzechot kości. Dwukrotnie już dzisiaj próbowano go obrabować. Po dwakroć jego czaszka mogła zostać rozbita. Pewien był, że tamta, która była Sprzymierzeńcem Ciemności, nie mogła go zauważyć, nikt też z pewnością nie określiłby jej jako “kobiety w złocie”, jednak... Musnął palcami rękojeść noża pod kaftanem, potem cofnął je zaraz, gdy przed oczyma stanął mu obraz wysokiej kobiety padającej na ziemię z rękojeścią noża sterczącą między piersiami. Jego noża. Po prostu musi liczyć na swoje szczęście. Westchnął i pchnął drzwi.

Uczestniczka Polowania, z której Elayne zrobiła swojego Strażnika, odwróciła się, ważąc w dłoni drzewce nie naciągniętego łuku z Dwu Rzek, złoty warkocz zwisał przerzucony przez jedno ramię. Spojrzenie jej błękitnych oczu spoczęło na nim zdecydowanie, twarz ściągnął grymas determinacji. Wyglądała na gotową zbić go tym drzewcem, jeśli nie dostanie tego, o co jej chodzi.

— Jeśli chodzi o Olvera — zaczął i nagle jakaś zapadka w jego pamięci otworzyła się, rozproszyła się mgła skrywająca pewien dzień, pewną godzinę życia.

“Nie było nadziei. Seanchanie znajdowali się na zachodzie, a Białe Płaszcze na wschodzie, żadnej nadziei i tylko niewielka szansa, a więc uniósł poskręcany Róg i zadął weń, do końca nie wiedząc, czego oczekiwać. Rozległ się głos złoty niczym sam Róg, tak słodki, że nie miał pojęcia, czy śmiać się, czy płakać. Poniósł echem, którym zdawały się śpiewać ziemia i niebiosa. Nim jeszcze ścichł jego pojedynczy, czysty ton, wokół zaczęła gęstnieć mgła, pojawiając się, jakby znikąd, cienkimi pasmami z początku, potem coraz grubszymi, skłębionymi, póki wszystkiego nie zasnuła masywna powłoka zalegająca ponad ziemią. I z chmury tej zjechali oni, jakby z górskiego zbocza, martwi bohaterowie z legend, przemocą wezwani na ten świat dźwiękiem Rogu Valere. Prowadził ich sam Artur Hawkwing, wysoki, z jastrzębim nosem, za nimi zaś jechali pozostali, było ich nieco ponad setkę. Tak niewielu. Wszyscy jednak, których Koło będzie wplatać bez końca, aby strzegli Wzoru, aby tworzyli legendę i mit. Mikel Czyste Serce i Shivan Myśliwy za swą czarną maską. Powiadano, iż jego pojawienie się zwiastuje Koniec Wieku, zagładę tego, co było i narodziny tego, co będzie, jego i jego siostry, Calian, zwanej Wybierającą, która teraz jechała w czerwonej masce przy jego boku. Amaresu z Mieczem Słońca lśniącym w jej dłoniach oraz Paedrig, złotousty głosiciel pokoju, a za nim, ściskając srebrny łuk, z którego nigdy nie chybiała...”

Zamknął raptownie drzwi, wsparł się o nie całym ciężarem. W głowie mu się zakręciło, patrzył jak przez mgłę.

— Jesteś nią. Prawdziwą Birgitte. Żeby me kości obróciły się w popiół, to niemożliwe. Jak? Jak?

Kobieta z legendy westchnęła z rezygnacją i ustawiła drzewce jego łuku w kącie razem z włócznią.

— Zostałam wydarta przed czasem ze swego miejsca, Trębaczu na Rogu, przez Moghedien porzucona na śmierć i uratowana tylko dzięki Elayne, która nałożyła na mnie więź zobowiązań. — Mówiła powoli, wpatrując się w niego uważnie, jakby chciała zdobyć pewność, że zrozumie. — Cały czas obawiałam się, że możesz pamiętać, kim byłam.

Mat, wciąż czując się tak, jakby otrzymał cios między oczy, z niemądrym grymasem opadł na krzesło obok stołu. Kim była, dobre sobie. Pięściami wsparta pod boki, stała naprzeciw niego z wyzywającym spojrzeniem, niczym nie różniąc się od Birgitte, którą wówczas widział spływającą z nieba. Nawet ubranie było to samo, jednakże krótki kaftan był czerwony, a szerokie spodnie żółte.

— Elayne i Nynaeve wiedzą o wszystkim i nic mi nie powiedziały, prawda? Zmęczony już jestem tymi sekretami, Birgitte, a one gromadzą sekrety tak, jak w stodole z ziarnem gromadzą się szczury. Bez reszty stały się już Aes Sedai, w oczach i w sercu. Nawet Nynaeve jest już po dwakroć tak obca jak niegdyś.

— Ty też masz swoje własne tajemnice. — Zaplotła ramiona na piersiach, usiadła w nogach jego łóżka. Ze sposobu, w jaki nań spoglądała, można było sądzić, że jest jakimś dziwakiem spotkanym w karczmie. — Choćby fakt, że nie powiedziałeś im, iż zadąłeś w Róg Valere. A i tak sądzę, że jest to jeden z pomniejszych sekretów, jakie przed nimi skrywasz.

Mat zamrugał. Zakładał, że jej powiedziały. Mimo wszystko była tą Birgitte.

— Jakie niby skrywam sekrety? Te kobiety doskonale wiedzą, zarówno o tym, co mam pod paznokciami u stóp, jak i o czym śnię. — To była Birgitte. Oczywiście. Pochylił się naprzód. — Spraw, żeby zaczęły się zachowywać w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem. Jesteś Birgitte Srebrny Łuk. Możesz sprawić, że będą cię słuchać. W tym mieście każde skrzyżowanie stanowi wilczy dół, a ja obawiam się, że w miarę upływu czasu ryzyko staje się coraz większe. Przekonaj je, żeby zrezygnowały, zanim będzie za późno.

Roześmiała się. Przyłożyła dłoń do ust i roześmiała się!

— Odniosłeś mylne wrażenie, Trębaczu na Rogu. To nie ja nimi dowodzę. Jestem Strażnikiem Elayne. Muszę okazywać posłuszeństwo. — Jej uśmiech stał się ponury. — Birgitte Srebrny Łuk. Na wiarę w Światłość, nie jestem pewna, czy dalej jestem tą samą kobietą. Tak wiele z tego, czym byłam i co znałam, rozwiało się niczym mgła w letnim słońcu od czasu tych moich dziwnych nowych narodzin. Nie jestem już heroiną, tylko zwykłą kobietą, która musi dawać sobie radę w życiu. A skoro już mowa o twoich tajemnicach. W jakim języku rozmawiamy twoim zdaniem, Trębaczu na Rogu?

Otworzył usta... i zamarł, kiedy do niego dotarło, co właśnie powiedziała.

Nosane iro gavane domorakoshi, Diynen’d’ma’purvene? — “Jakiż to język, w którym mówimy — ty, który Zadąłeś w Róg?” Poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku.

— Stara krew — powiedział ostrożnie. I tym razem nie w Dawnej Mowie. — Pewna Aes Sedai powiedziała mi kiedyś, że stara krew wciąż jest silna w... A teraz z czego się do cholery śmiejesz?

— Ech ty, Mat — udało jej się wykrztusić, a równocześnie robiła wszystko, by nie zgiąć się wpół ze śmiechu. Przynajmniej przestała już używać Dawnej Mowy. Otarła łzę z kącika oka. — Niektórzy ludzie potrafią powiedzieć kilka słów, inni zdanie czy dwa, i tak właśnie odzywa się głos starej krwi. Zazwyczaj nie rozumieją tego, co mówią, niekiedy ledwo przeczuwają znaczenie wypowiadanych słów. Ale ty... W jednym zdaniu jesteś Wysokim Księciem Eharoni, w następnym Pierwszym Lordem Manetheren, akcent i idiomatyka doskonałe. Nie, nie przejmuj się. U mnie twoja tajemnica jest bezpieczna. — Zawahała się. — Ale czy moja jest bezpieczna u ciebie?

Machnął dłonią, wciąż zbyt oszołomiony, żeby się obrazić.

— Czy ja wyglądam na kogoś, kto by mełł po próżnicy ozorem? — mruknął. Birgitte! We własnej osobie! — Żebym sczezł, powinienem się chyba napić. — Zanim jeszcze na dobre skończył zdanie, wiedział już, że popełnił błąd. Kobiety nigdy...

— Uważam, że to świetny pomysł — powiedziała. — Mnie również nie zaszkodzi dzban wina. Krew i popioły, kiedy zrozumiałam, że mnie rozpoznałeś, omal się nie udławiłam własnym językiem.

Usiadł sztywny, jakby go ktoś szturchnął i zagapił się na nią.

Spojrzała mu w oczy, mrugnęła wesoło i uśmiechnęła się szeroko.

— We wspólnej sali panuje taki rejwach, że możemy rozmawiać spokojni, iż nikt nas nie podsłucha. Poza tym mam ochotę posiedzieć sobie trochę z ludźmi i popatrzeć. Za każdym razem, gdy rzucę choćby przelotnie okiem na mężczyznę, Elayne prawi mi kazania, jakich nie powstydziłby się rajca z Tovan.

Przytaknął, zanim zdążył pomyśleć. Z tamtych cudzych wspomnień wiedział, że Tovanie byli surowymi i krytycznymi ludźmi, których abstynencja graniczyła niemalże z udręką; przynajmniej byli tacy bardzo dawno temu, od ich czasów minęło bowiem co najmniej tysiąc lat. Nie wiedział, czy zaśmiać się, czy znowu jęknąć. Z jednej strony szansa porozmawiania z Birgitte — Birgitte! Nie był pewien, czy kiedykolwiek się z tym oswoi — z drugiej wszak wątpił, by przez ten łoskot kości grzechoczących mu pod czaszką w ogóle potrafił usłyszeć muzykę we wspólnej sali. Ale jakimś sposobem ona musi być kluczem do wszystkiego. Człowiek posiadający choć odrobinę oleju w głowie natychmiast wdrapałby się na parapet i uciekł przez okno.

— Myślę; że dzban czy dwa nam nie zaszkodzi — rzekł.


Mimo iż, o dziwo, ostra słona bryza znad zatoki niosła lekkie niczym muśnięcie tchnienie chłodu, Nynaeve odczuwała przytłaczający ciężar nocy. Odgłosy muzyki i urywane wybuchy śmiechu docierały do wnętrza pałacu, rozlegały się również na jego korytarzach i w komnatach, tu już znacznie słabsze. Tylin osobiście zaprosiła ją na bal. Podobnie zresztą jak Elayne i Aviendhę, wszystkie jednak zgodnie odmówiły, mniej lub bardziej grzecznie. Aviendha oznajmiła, że istnieje tylko jeden rodzaj tańca; w który miałaby ochotę puścić się z mieszkańcem mokradeł, co sprawiło, iż Tylin zamrugała niepewnie. Nynaeve ze swej strony chętnie by nawet skorzystała z zaproszenia — tylko głupiec by przepuścił okazję do tańca — jednak wiedziała, że gdyby poszła, to robiłaby na miejscu dokładnie to, co w tej chwili, czyli siedziała w kącie, zamartwiając się i próbując nie ogryźć swych paznokci do żywego mięsa.

Tak więc teraz siedziały wszystkie razem, zamknięte w swych apartamentach z Thomem i Juilinem, rozdrażnione niczym koty w klatce, podczas gdy wszyscy pozostali w Ebou Dar weselili się. Cóż, w każdym razie ona była rozdrażniona. Co mogło zatrzymać Birgitte? Ile czasu trzeba, żeby powiedzieć mężczyźnie, iż będzie potrzebny im z samego ranka? Światłości, cały ten wysiłek na marne, a od dawna już powinny leżeć w łóżkach. Od bardzo dawna. Gdyby tylko potrafiła zasnąć, mogłaby zapomnieć tę potworną podróż łodzią o poranku. A najgorsze ze wszystkiego było to, że wedle jej wyczucia pogody zbliżała się burza, wkrótce już wiatr miał wyć za oknami, a świat przesłoni kurtyna deszczu tak gruba, że nie nie będzie widać na dziesięć stóp. Niełatwo jej przyszło pojąć, że teraz, gdy Słuchała Wiatru, najwyraźniej słyszała wyłącznie kłamstwa. Przynajmniej wydawało jej się, że wreszcie to pojęła. Nadciągała inna burza, bez wichru i deszczu. Nie mając dowodów, była jednak gotowa założyć się o to, że zje swe pantofle, jeśli w tym wszystkim, przynajmniej po części, nie brał udziału Mat Cauthon. Miała ochotę spać przez miesiąc, przez rok, byle tylko zapomnieć o zmartwieniach, póki Lan nie obudzi jej pocałunkiem, jak w opowieści o Talii i Królu Słońca. Co było oczywiście zupełnie idiotyczną, sentymentalną mrzonką — ta opowieść wszak stanowiła jedynie bajkę, na dodatek bardzo niestosowną, a ona nie miała zamiaru być pieszczoszką żadnego mężczyzny, nawet Lana. Sama go znajdzie, jakimś sposobem, i zwiąże zobowiązaniami; wtedy będzie należał do niej. Tak zrobi... Światłości! Gdyby nie sądziła, że pozostałe mogą na nią patrzeć, zzułaby pantofle!

Godziny wlekły się. Przeczytała kilkakrotnie krótki list, który Mat zostawił u Tylin. Aviendha siedziała w milczeniu na bladozielonych płytkach posadzki obok krzesła z wysokim oparciem, jak zawsze ze skrzyżowanymi nogami, trzymając na kolanach oprawiony w tłoczoną złotem skórę egzemplarz Podróży Jaina Długi Krok. Nie denerwowała się wcale, przynajmniej nic nie było po niej widać, ale ta kobieta nie drgnęłaby nawet wtedy, gdyby ktoś wpuścił jej jadowitego węża pod suknię. Po powrocie do pałacu znowu zawiesiła na szyi delikatny naszyjnik ze srebra, który zazwyczaj nosiła niemalże dniem i nocą. Podróż łodzią stanowiła wyjątek, powiedziała im, że nie chce ryzykować jego utraty. Nynaeve zastanawiała się bezsensownie, dlaczego tamta nie nosi swojej bransolety z kości słoniowej. Podsłuchała kiedyś rozmowę na ten temat, coś o tym, że nie będzie jej nosić, póki Elayne nie dostanie podobnej; mało w tym było sensu. I zresztą sama rozmowa znaczyła oczywiście równie niewiele jak bransoleta. Leżący na kolanach list znowu przykuł jej uwagę.

Stojące lampy w salonie sprawiały, że nie miała kłopotów z czytaniem, chociaż chłopięcy, kiepsko ukształtowany charakter pisma Mata nastręczał nieco trudności. Niemniej to treść listu sprawiała, że żołądek Nynaeve skręcał się w supeł.

“Tutaj nie ma nic, tylko upał i muchy, a jednego i drugiego możemy mieć w Caemlyn pod dostatkiem.”


— Pewny jesteś, że nic mu nie zdradziłeś? — zapytała.

Po przeciwnej stronie pomieszczenia Juilin zamarł z dłonią uniesioną nad planszą do gry w kamienie i rzucił jej spojrzenie pełne urażonej niewinności.

— Ile razy będę musiał to jeszcze powtarzać? — Urażona niewinność to jedna z tych rzeczy, które mężczyznom wychodzą najlepiej, zwłaszcza wówczas, gdy ich wina jest równie niewątpliwa, jak w przypadku lisa przyłapanego w kurniku. Na domiar wszystkiego, rzeźbienia otaczające plansze przedstawiały właśnie lisy.

Thom, siedzący po przeciwnej stronie inkrustowanego lazurytem blatu i odziany w świetnie skrojony kaftan z brązowej wełny, w równie niewielkim stopniu wyglądał na barda, co na mężczyznę, który był niegdyś kochankiem królowej Morgase. Przygarbiony, siwowłosy, z długimi wąsami i krzaczastymi brwiami, cały — od błękitnych oczu do podeszew butów — aż trząsł się od wymuszonej bezczynności.

— Nie bardzo sobie wyobrażam, jak to niby miałoby się stać, Nynaeve — oznajmił sucho — skoro do dziś wieczora nic nam nie powiedziałaś. Powinnyście wysłać Juilina i mnie.

Nynaeve parsknęła głośno. Jakby ci dwaj i tak, od chwili gdy przybyły na miejsce, na jedno tylko słowo Mata, nie biegali dookoła niczym kury z obciętymi głowami, wtrącając się w sprawy jej i Elayne. Zresztą nie potrafili nawet minuty spędzić razem, żeby nie zacząć plotkować. Mężczyźni tak właśnie postępowali. Oni... Prawdą było jednak to, co niechętnie musiała przyznać, że żadnej z nich nie przyszło do głowy zlecenie im tego zadania.

— Hulalibyście gdzieś i pili z nim razem — wymruczała. — Nie mówcie mi, że tak by nie było. — Mat zapewne właśnie gdzieś to robił, a Birgitte przestępowała z nogi na nogę w jego gospodzie. Ten człowiek potrafił zepsuć nawet najlepszy plan.

— A nawet gdyby? — Oparta o ścianę obok jednego z wysokich okien sklepionych łukami, spoglądając w noc przez pomalowany na biało żelazny parawan balkonu, Elayne zachichotała. Przytupywała do taktu nogą, jednak sposób, w jaki potrafiła wyłowić jedną melodię spośród wszystkich, które zlewały na zewnątrz swe tony, stanowiło zagadkę. — Jest to przecież noc na... hulankę.

Nynaeve spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi. W miarę upływu nocy Elayne zachowywała się coraz dziwaczniej. Gdyby nie znała jej lepiej, podejrzewałaby, że tamta wymyka się potajemnie na zewnątrz, by tu i ówdzie pociągnąć łyk wina. Spory łyk, jeśli już o tym mowa. Co było zupełnie nieprawdopodobne, nawet gdyby przez cały czas nie spuszczała jej z oka. Obie miały za sobą raczej dość niefortunne doświadczenia ze zbyt dużą ilością wypitego wina i od tamtego czasu żadna nie piła więcej niż jednorazowo pojedynczy pucharek.

— Mnie natomiast interesuje Jaichim Carridin — powiedziała Aviendha, zamykając książkę i kładąc ją obok siebie na posadzce. Nie przyjmowała do wiadomości żadnych uwag na temat tego, jak dziwnie wygląda, gdy tak siedzi na posadzce w błękitnej jedwabnej sukni. — U nas Tych Co Prowadzają Się Z Cieniem zabija się natychmiast, gdy zostaną odkryci, i żaden klan, szczep, społeczność lub choćby pierwsza siostra nie podniesie ręki, by zaprotestować. Jeśli Jaichim Carridin jest jednym z Tych Co Prowadzają Się Z Cieniem, to dlaczego Tylin Mitsobar go nie zabije? Dlaczego my tego nie zrobimy?

— U nas rzeczy są nieco bardziej skomplikowane — odrzekła jej Nynaeve, chociaż sama się nad tym zastanawiała. Oczywiście nie nad tym, dlaczego Carridin nie został jeszcze zabity, ale dlaczego pozwalano mu wciąż swobodnie wchodzić do pałacu i wychodzić, kiedy mu się żywnie podobało. Dziś jeszcze widziała go na korytarzu, już po tym, jak otrzymała list od Mata i po tym, jak poinformowała Tylin, co zawierał. A wcześniej on przez ponad godzinę rozmawiał z Tylin i odszedł, nie ponosząc żadnego uszczerbku na honorze. Miała zamiar omówić całą sprawę z Elayne, ale kwestie, co właściwie Mat wie i skąd, wciąż nie pozwalały im skoncentrować się na zagadnieniu. Ten człowiek mógł przysporzyć im kłopotów. W jakiś sposób wydawało się to nieuniknione. Cała ta sprawa potoczy się niepomyślnie, niezależnie od tego, co którakolwiek z nich przedsięweźmie. Nadchodził czas złej pogody.

Thom odchrząknął.

— Tylin jest słabą królową, Carridin zaś ambasadorem wielkiej potęgi. — Umieścił kamień na planszy i wpatrywał się w nią przez parę chwil. Zabrzmiało to tak, jakby zastanawiał się na głos. — Z definicji Inkwizytor Białych Płaszczy nie może być Sprzymierzeńcem Ciemności, przynajmniej tak się tę kwestię pojmuje w Fortecy Światłości. Jeśli ona go aresztuje lub choćby rzuci nań oskarżenie, to zanim mrugnie, zobaczy legion Białych Płaszczy pod bramami Ebou Dar. Być może nawet zostawią jej tron, ale odtąd będzie tylko marionetką, której sznurki pociąga się pod Kopułą Prawdy. Jeszcze nie jesteś gotów się poddać, Juilin?

Łowca złodziei spojrzał na niego dziko, potem powrócił do pełnego irytacji namysłu nad planszą.

— Nie uważam jej za tchórza — powiedziała Aviendha z niesmakiem, a Thom poczęstował ją rozbawionym uśmiechem.

— Nigdy jeszcze nie stanęłaś twarzą w twarz z czymś, czego nie potrafiłaś pokonać, dziecko — zauważył uprzejmie — z czymś wystarczająco silnym, by postawić cię przed wyborem, że albo ocalejesz, uciekając, albo dasz się pożreć żywcem. A więc póki się tak nie stanie, wstrzymaj się z osądzaniem Tylin. — Z jakiegoś powodu twarz Aviendhy poczerwieniała. W normalnych okolicznościach ukrywała swoje emocje tak dobrze, że jej oblicze zdawało się wykute z kamienia.

— Wiem — oznajmiła znienacka Elayne. — Znajdziemy dowód, który nawet Pedron Niall będzie musiał uznać. — Powróciła w podskokach na środek komnaty. Nie, to był właściwie krok taneczny. — Przebierzemy się i będziemy go śledzić.

I nagle stała przed nimi już nie Elayne w zielonej sukni z Ebou Dar, lecz kobieta Domani w ściśle przylegających do ciała błękitach. Nynaeve aż podskoczyła, zanim zdążyła się zorientować, o co chodzi, a potem zacisnęła usta w milczącej przyganie skierowanej względem samej siebie. Tylko to, że nie potrafiła dostrzec w danej chwili splotów, nie stanowiło wystarczającej wymówki, by bez reszty dać się zaskoczyć Iluzji. Rzuciła spojrzenie w kierunku Thoma i Juilina. Nawet Thom aż otworzył usta ze zdumienia. Nieświadomie musiała ścisnąć warkocz. Elayne miała zamiar wszystko zdradzić! Co się z nią działo?

Iluzja działała tym lepiej, im nowy wizerunek bliższy był oryginału, przynajmniej w kwestii kształtów i rozmiarów, tak więc gdy Elayne zawirowała, by obejrzeć się w jednym z dwóch wielkich zwierciadeł w komnacie, fragmenty sukni Ebou Dar zaczęły prześwitywać przez ubiór Domani. Zaśmiała się i klasnęła w dłonie.

— Och, on nigdy mnie nie rozpozna. Ani ty, prawie-siostro. — Ale tymczasem obok fotela Nynaeve siedziała już kobieta z Tarabonu, z piwnymi oczami i ze słomkowej barwy warkoczami, w które wpleciono czerwone paciorki, w sukni stanowiącej zaledwie cień wcześniejszej ściśle przylegającej sukienki z marszczonego jedwabiu. — I z pewnością nie zapomnimy o tobie — paplała dalej Elayne. — Wiem, co ci się spodoba.

Tym razem Nynaeve zdołała dostrzec poświatę otaczającą Elayne. W ściekła się nie na żarty. Mimo iż oczywiście widziała otaczające ją sploty, nie mogła wiedzieć, jaki wizerunek zamierzyła dla niej Elayne. Trzeba było spojrzeć w jedno ze zwierciadeł. Z powierzchni lustra popatrzyła na nią kobieta Ludu Morza, najwyraźniej wstrząśnięta, z tuzinem pierścieni, z klejnotami w uszach i ponad dwudziestoma złotymi medalionami kołyszącymi się na łańcuszku zaczepionym o kółko w nosie. Oprócz biżuterii miała na sobie szerokie spodnie z pokrytego brokatem zielonego jedwabiu... i nic więcej, na modłę kobiet Atha’an Miere, gdy znajdują się poza zasięgiem spojrzenia z lądu. Była to tylko Iluzja. Pod splotami wciąż pozostawała przyzwoicie odziana. Ale... Obok swojego odbicia zobaczyła twarze Thoma i Juilina, na obu zastygł grymas resztkami sił powstrzymywanego śmiechu.

Z jej gardła wydobył się dziwny skrzek.

— Zamknijcie oczy! — krzyknęła na mężczyzn i zaczęła skakać dookoła, wymachiwać rękami, robić wszystko, byle tylko jej suknia stała się na powrót widoczna. — Zamknijcie je, obyście sczeźli! — Och. Zamknęli. Zjeżona z obrazy, przestała brykać. Oni jednak teraz nie skrywali już uśmiechów. A skoro już o tym mowa, to Aviendha śmiała się zupełnie otwarcie, kołysząc w przód i w tył.

Nynaeve szarpnęła za swoje suknie — w lustrze wyglądało to tak, jakby kobieta Ludu Morza schowała dłoń do kieszeni spodni — i zmierzyła Elayne groźnym spojrzeniem.

— Przestań już, Elayne! — Kobieta Domani popatrzyła na nią i z niedowierzaniem otworzyła szeroko oczy oraz usta. Dopiero wówczas Nynaeve zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest wściekła; Prawdziwe Źródło zapraszająco otwierało się przed nią tuż za skrajem pola widzenia. Objęła saidara, cisnęła tarczę między Elayne i Źródło. Albo raczej próbowała. Odgrodzenie kogoś, kto właśnie czerpał Moc, nie było łatwe, nawet jeśli dysponowało się większą siłą. Kiedyś, jeszcze jako dziewczynka, uderzyła młotem pana Luhhana w kowadło, z całej siły, a wtedy rezonans jego wibracji przeszył ją od głowy aż po palce stóp. Teraz wrażenie było dwakroć silniejsze. — Na miłość Światłości, Elayne, czy ty jesteś pijana?

Poświata otaczająca kobietę Domani zgasła, a wraz z nią zniknęła ona sama. Nynaeve doskonale zdawała sobie sprawę, że otaczające ją sploty również musiały się rozproszyć, nie mogąc się powstrzymać, zerknęła szybko w lustro i dopiero na widok Nynaeve al’Meara w błękitach w żółte paski wciągnęła uspokajający oddech.

— Nie — powoli powiedziała Elayne. Jej twarz płonęła czerwienią, ale przyczyn tego stanu nie należało się doszukiwać w przepełniającej ją konfuzji, a przynajmniej nie do końca. Uniosła podbródek, w głosie zabrzmiały lodowate tony. — Nie jestem pijana.

Drzwi na korytarz rozwarły się z trzaskiem i do środka z szerokim uśmiechem na twarzy wtoczyła się Birgitte. Cóż, być może nie tak do końca się zataczała, niemniej nie kroczyła pewnie.

— Nie spodziewałam się, że będziecie na mnie czekały — oznajmiła pogodnie. — Cóż, z pewnością zainteresuje was, co mam do powiedzenia. Ale najpierw... — Krokiem nieco nazbyt sztywnym, charakterystycznym dla kogoś, w czyim żołądku znalazła się znaczna ilość wina, zniknęła w swoim pokoju.

Thom patrzył na drzwi z pełnym zadumy uśmiechem, na twarzy Juilina zastygł grymas niedowierzania. Wiedzieli, kim była, znali całą prawdę o niej. Elayne zaś tylko patrzyła z wściekłością, nie opuszczając pobródka. Z sypialni Birgitte dobiegł plusk, jakby ktoś jednym chlupnięciem opróżnił dzban na podłogę. Nynaeve wymieniła zmieszane spojrzenia z Aviendhą.

Birgitte pojawiła się na powrót — z włosów i twarzy ściekały jej krople wody, kaftan zamókł od ramion aż po łokcie.

— No, trochę już rozjaśniło mi się w głowie — powiedziała i z westchnieniem opadła na jeden z foteli na kółkach. — Ten wasz człowiek musi mieć chyba wydrążoną nogę i dziurę w podeszwie stopy. Przepił nawet Beslana, już zaczynałam podejrzewać, że dla tego chłopca wino to zwykła woda.

— Beslana? — powiedziała Nynaeve, unosząc głos. — Syna Tylin? A co on tam robił?

— Dlaczego na to pozwoliłaś, Birgitte? — wykrzyknęła Elayne. — Mat Cauthon zdeprawuje chłopca, a jego matka nas będzie o to obwiniać.

— Ten chłopiec ma tyle lat, co ty — poinformował ją zrzędliwie Thom.

Nynaeve i Elayne wymieniły skonsternowane spojrzenia. O co mu chodzi? Wszyscy przecież wiedzieli, że mężczyzna dojrzewa intelektualnie dziesięć lat później niż kobieta, o ile w ogóle.

Konsternacja zniknęła z twarzy Elayne, a kiedy znowu spojrzała na Birgitte, zastąpił ją wyraz zdecydowania zmieszany w równych proporcjach z gniewem. Najwyraźniej szykowała się ostra wymiana zdań między tymi kobietami, z pewnością padną słowa, których jutro będą żałować.

— Gdybyście ty i Juilin mogli nas teraz zostawić same, Thom — szybko powiedziała Nynaeve. Było bardzo mało prawdopodobne, że sami zrozumieją, iż tak właśnie trzeba postąpić. — Potrzebujecie snu, żeby o pierwszym brzasku być już na nogach. — Siedzieli bez ruchu, gapiąc się na nią niczym skończeni idioci, dlatego też dodała twardszym już głosem: — Może by tak od razu?

— Wynik tej gry ustalony został już dwadzieścia ruchów temu — powiedział Thom, zerkając na planszę. — Co byś powiedział na to, żebyśmy przeszli do naszego pokoju i zaczęli nową? Mogę dać ci dziesięć kamieni, w dowolnym momencie gry i w każdym miejscu na planszy.

— Dziesięć kamieni? — jęknął Juilin, odsuwając swój fotel. — Zaproponujesz mi również krem rybny i mleczne bułki? Kłócili się przez całą drogę do drzwi, kiedy jednak już do nich dotarli, jak jeden mąż spojrzeli za siebie z ponurą urazą. Nie wybaczy im, jeśli nie będą spali przez całą noc tylko dlatego, że wcześniej wysłała ich do łóżka.

— Mat nie zdeprawuje Beslana — oznajmiła sucho Birgitte, gdy drzwi zamknęły się za mężczyznami. — Wątpię, by udało się to dziewięciu tancerkom piór dysponującym statkiem pełnym brandy. Nie wiedziałyby, jak zacząć.

Nynaeve poczuła ulgę, gdy usłyszała te słowa, chociaż w głosie tamtej pobrzmiewały jakieś dziwne tony — zapewne wpływ wypitego alkoholu — jednak to nie o Beslana chodziło. Powiedziała to, a Elayne szybko dodała:

— Nie, nie zdeprawuje. Upiłaś się, Birgitte! I ja to czuję. Wciąż czuję się tak pijana, że trudno mi się skoncentrować. Nie tak powinna działać więź zobowiązań. Aes Sedai nie przewracają się, chichocząc, kiedy ich Strażnicy wypiją za dużo. — Nynaeve wyrzuciła ręce w górę.

— Nie patrz na mnie w ten sposób — powiedziała Birgitte. — Wiesz więcej ode mnie. Dotąd Aes Sedai i Strażników dzieliła bezwzględna różnica płci. Może o to chodzi. Może jesteśmy zbyt podobne do siebie. — Jej uśmiech był nieznacznie niesympatyczny. Najwyraźniej w dzbanie nie było dość wody. — Przypuszczam, że to może być nieco kłopotliwe.

— Czy możemy trzymać się tego, co istotne? — zapytała napastliwym tonem Nynaeve. — Na przykład kwestii Mata? — Elayne już otworzyła usta, by odpowiedzieć Birgitte, zamknęła je jednak szybko, a czerwone plamy na jej policzkach tym razem już jednoznacznie znamionowały upokorzenie. — Dobrze — ciągnęła dalej Nynaeve. — Teraz powiedz nam, czy Mat pojawi się rano, czy też znajduje się w równie skandalicznym stanie jak ty?

— Może się pojawi — odrzekła Birgitte, biorąc filiżankę miętowej herbaty z rąk Aviendhy, która oczywiście znowu zaraz usiadła na posadzce. Elayne przez chwilę zerkała na nią spod zmarszczonych brwi, a potem, na domiar wszystkiego, podwinęła nogi i usiadła obok!

— Co masz na myśli, mówiąc: może? — dopytywała się Nynaeve. Przeniosła i fotel, na którym zasiadała wcześniej, uniósł się w powietrze i podfrunął do niej; a nawet jeśli z łoskotem osiadł na podłodze, to tak właśnie miało być. Nieumiarkowane picie, siadanie na podłodze. Do czego to doprowadzi? — Jeśli oczekuje, że same przyjdziemy doń na czworakach...!

Birgitte pociągnęła łyk herbaty, mruknąwszy z wdzięcznością i, o dziwo, kiedy spojrzała na Nynaeve po raz wtóry, nie wydawała się już tak bardzo pijana.

— Wybiłam mu to z głowy. Nie sądzę, żeby mówił to naprawdę poważnie. Wszystko, czego teraz chce, to przeprosin i podziękowania.

Oczy Nynaeve omal nie wyszły z orbit. Wybiła mu to z głowy? Przeprosiny? Wobec Matrima Cauthona?

— Nigdy — warknęła.

— Za co mamy go przeprosić? — chciała wiedzieć Elayne, jakby miało to jakieś znaczenie. Udawała, że nie dostrzega spojrzenia Nynaeve.

— Za Kamień Łzy — powiedziała Birgitte, a Nynaeve aż odrzuciła głowę do tyłu. Tamta w ogóle już nie była pijana. — Mówi, że poszedł do wnętrza Kamienia, razem z Juilinem, aby uwolnić was dwie z lochu, z którego nie byłyście w stanie wydostać się same. — Powoli pokręciła głową, zdumiona. — Nie wiem, czy zrobiłabym to samo dla kogokolwiek innego prócz Gaidala. Z pewnością nie poszłabym do Kamienia. On mówi, że podziękowałyście mu wyłącznie zdawkowo i doprowadziłyście do tego, że czuł się tak, jakby miał być wam wdzięczny, że nie otrzymał kopniaka.

Była to prawda, do pewnego stopnia przynajmniej, jednak całkiem przekręcona. Mat stał sobie wtedy z tym swoim szyderczym uśmieszkiem, mówiąc, że znowu musi za nie wyciągać kasztany z ognia lub coś w tym rodzaju. Nawet wówczas wydawało mu się, że może im mówić, co mają robić.

— Lochu strzegła tylko jedna Czarna siostra — mruknęła Nynaeve — i nią się zajęłyśmy. — Prawda, nie wymyśliły wówczas jeszcze, w jaki sposób, osłonięte tarczą, mają otworzyć drzwi. — Be’lala tak naprawdę wcale nie interesowałyśmy... to była jedynie pułapka na Randa. Z tego, co wiemy, być może wówczas już nie żył, zabity przez Moiraine.

— Czarne Ajah — głucho brzmiący głos Birgitte był pozbawiony wyrazu. — I jeden z Przeklętych. Mat nawet o nich nie wspomniał. Powinnyście podziękować mu na kolanach, Elayne. Obie. Ten mężczyzna sobie na to zasłużył. Zresztą Juilin również.

Krew napłynęła Nynaeve do twarzy. Nawet nie wspomniał...? Ten wstrętny, godny najwyższej pogardy mężczyzna!

— Nie przeproszę Matrima Cauthona nawet na łożu śmierci.

Aviendha pochyliła się ku Elayne, dotknęła jej kolana.

— Prawie-siostro, ujmę to delikatnie. — Wyglądała i mówiła z równą delikatnością, jaką może okazywać kamienny słup. — Jeśli jest to prawdą, macie toh względem Matrima Cauthona, i ty, i Nynaeve. I od dawna nic innego nie robicie, jak tylko poprzez swoje działania zwiększacie jego wagę.

- Toh! — wykrzyknęła Nynaeve. Te dwie wciąż mówiły o tych głupstwach z toh. — Nie jesteśmy Aielami, Aviendha. A Mat Cauthon jest cierniem w stopie każdego, kogo przyjdzie mu spotkać.

Jednak Elayne skinęła głową.

— Rozumiem. Masz rację, Aviendha. Ale co mamy zrobić? Będziesz musiała mi pomóc, prawie-siostro. Nie zamierzam zostać Aielem, jednak chcę... chcę, byś była dumna ze mnie.

— Nie przeprosimy go! — warknęła Nynaeve.

— Dumna jestem, że cię znam — powiedziała Aviendha, lekko muskając policzek Elayne. — Przeprosiny są jedynie początkiem, same teraz już nie wystarczą, żeby sprostać takiemu toh.

— Czy ty mnie słuchasz? — dopytywała się natarczywie Nynaeve. — Powiedziałam, że nie, nie przeproszę! Rozmawiały ze sobą dalej, jakby jej nie słyszały. Tylko

Birgitte patrzyła na nią, a na jej twarzy zastygł grymas niezbyt odległy od otwartego śmiechu. Nynaeve ściskała warkocz obiema dłońmi. Wiedziała, że dobrze zrobiła, kiedy odesłała Thoma i Juilina.

Загрузка...