20 Wzory wewnątrz wzorów

Sevanna z pogardą spoglądała na swoje towarzyszki, siedzące — w szatach aż poszarzałych od kurzu — razem z nią w kręgu na niewielkiej polanie. Niemal całkowicie bezlistne gałęzie ponad ich głowami dostarczały odrobinę przynoszącego chłód cienia. Choć miejsce, w którym Rand al’Thor ciskał śmiercią, znajdowało się ponad sto mil na zachód, tamte wciąż jednak sprawiały wrażenie, jakby cały czas miały ochotę oglądać się przez ramię. Pozbawione namiotów-łaźni nie były w stanie porządnie się wykąpać, tylko pośpiesznie przemywały twarze i dłonie pod koniec kolejnego dnia. Osiem małych srebrnych filiżanek, każda z innego kompletu, stało obok niej na zeschłych liściach, a przy nich napełniony wodą srebrny dzbanek, lekko odkształcony w trakcie ich odwrotu.

— Albo Car’a’carn nas nie ściga — oznajmiła nagle — albo nie potrafi nas znaleźć. Obie możliwości uznaję za zadowalające.

Kilka naprawdę aż podskoczyło. Okrągła twarz Tion zbladła, a Modarra zaczęła rozcierać przedramiona. Modarra byłaby nawet ładna, gdyby nie jej wzrost i gdyby nie próbowała przez cały czas matkować tym, które akurat znalazły się w pobliżu. Alarys z niezwykłą pieczołowitością zaczęła nagle wygładzać spódnice, już i tak przecież schludnie rozłożone na ziemi wokół niej, próbując nie zwracać uwagi na to, czego nie chciała dostrzec. Kąciki wąskich ust Meiry opadły, ale któżby potrafił powiedzieć, czy znamionowało to dezaprobatę względem nie skrywanego strachu, jakim napawał pozostałe Car’a’carn, czy też strach własny? Miały zresztą wszelkie powody, aby się bać. Minęły dwa pełne dni od bitwy, a przy Sevannie zgromadziło się mniej niż dwadzieścia tysięcy włóczni. Nie dotarła jeszcze na miejsce Therava wraz z większością Mądrych, które atakowały od zachodu. Niektóre z nieobecnych pewnie spróbują powrócić na Sztylet Zabójcy Rodu, jak wiele jednak nigdy już nie zobaczy wschodu słońca? Nikt nie pamiętał takiej rzezi, tylu zabitych w tak krótkim czasie. Nawet włócznie algai’d’siswai nieprędko zatańczą. Sporo więc było powodów do obaw, jednak nie istniało żadne usprawiedliwienie dla ich okazywania. Jak można pozwolić, by twarz odbijała wnętrze — przecież nie były żadnymi mieszkankami mokradeł, które obnażają swe serca i dusze na oczach wszystkich.

Rhiale chyba w końcu pojęła w czym rzecz.

— Jeżeli mamy to zrobić, lepiej zaraz zacznijmy — mruknęła aż sztywna z zażenowania. Była jedną z tych, które wcześniej okazały strach.

Sevanna wyjęła z sakwy niewielką szarą kostkę i umieściła na zbrązowiałych liściach pośrodku kręgu. Someryn położyła dłonie na kolanach. Pochyliła się głęboko do przodu, by dokładnie jej się przyjrzeć. Wyglądało to tak, jakby chciała wręcz wyskoczyć ze swojej czerwonej bluzki. Nosem niemalże dotknęła kostki. Wszystkie ścianki sześcianu pokrywały skomplikowane wzory, a zbliżywszy wzrok, można było dostrzec delikatniejsze wzory wewnątrz, a w nich następne, nakreślone jeszcze subtelniejszym rytem, wreszcie prawie niewidoczną mgiełkę kolejnych szczebli komplikacji wzoru. W jaki sposób można było je wykonać — tak drobne, tak cienkie, tak precyzyjne — Sevanna nie miała pojęcia. Kiedyś myślała, że kostka jest wykonana z kamienia, teraz jednak nie była już tego taka pewna. Wczoraj upuściła ją przypadkowo na kamień i nawet jedna linia rzeźbień nie została zarysowana. Jeśli to w ogóle były rzeźbienia. Ta rzecz musiała być ter’angrealem — tyle tylko wiedziały.

— Najsłabszym z możliwych strumieni Ognia należy lekko musnąć tutaj, to miejsce, które wygląda jak wykrzywiony sierp księżyca — poinformowała je — i jeszcze jednym tutaj, na górze, ten znak przypominający grot błyskawicy. — Someryn wyprostowała się raptownie.

— Co się wówczas stanie? — zapytała Alarys, przeczesując włosy palcami. Gest z pozoru wydawać się mógł zupełnie przypadkowy, wiadomo jednak, że zawsze znajdowała sposób na to, by przypomnieć pozostałym, iż jej włosy mają czarną barwę, w odróżnieniu od powszechnie spotykanej słomianej lub rudej.

Sevanna uśmiechnęła się. Cieszyło ją zawsze, gdy wiedziała coś, o czym one nie miały pojęcia.

— Użyję jej do przywołania mieszkańca mokradeł, od którego ją otrzymałam.

— Tyle już zdążyłaś nam powiedzieć — oznajmiła Rhiale ze skwaszoną miną, a Tion bez osłonek zapytała:

— W jaki sposób go wezwiesz? — Mogła się obawiać Randa al’Thora, ale poza nim już nikogo. Z pewnością zaś nie Sevanny.

Belinde delikatnie pogładziła tajemniczy sześcian kościstym palcem, zmarszczyła czoło nad wypłowiałymi od słońca brwiami.

Zachowując niewzruszone oblicze, Sevanna z irytacją opanowała mimowolne gesty dłoni, które jakby same z siebie próbowały musnąć naszyjnik lub poprawić szal.

— Powiedziałam wam wszystko, co wiem. — Jej zdaniem zresztą znacznie więcej niż naprawdę było konieczne, niemniej nie dało się inaczej. W przeciwnym razie wszystkie zostałyby z tyłu razem z włóczniami i resztą Mądrych, jedząc czerstwy chleb i suszone mięso. Lub nawet wędrowałyby już na wschód, poszukując jakichś śladów tych, którym udało się przetrwać. I oglądając za siebie w poszukiwaniu oznak pościgu. Wyruszywszy późno, wciąż mogły przebyć pięćdziesiąt mil bez zatrzymywania się. — Słowami nie obedrzecie odyńca ze skóry, podobnie jak nie jesteście w stanie zabić go gadaniem. Jeżeli postanowiłyście przedostać się do gór, a potem już do końca życia uciekać i ukrywać się, to w takim razie idźcie. Jeśli nie, zróbcie to, co konieczne, a ja zadbam o resztę.

W błękitnych oczach Rhiale widać było bezmyślny opór, podobny wyraz miały szare oczy Tion. Nawet Modarra spoglądała, jakby miała wątpliwości, a przecież ona, oraz Someryn, w największym stopniu uznawały jej władzę.

Sevanna czekała, z pozoru zupełnie spokojna, nie miała ochoty niczego mówić im po raz drugi, czy choćby o cokolwiek pytać. Wewnątrz jednak aż wrzała z gniewu. Nie dopuści do porażki, tylko z tego powodu, że te kobiety mają tchórzliwe serca.

— Jeśli tak trzeba — westchnęła w końcu Rhiale. Z wyjątkiem nieobecnej Theravy ona przeciwstawiała jej się najczęściej, jednak Sevanna żywiła w związku z tym swoje nadzieje. Kark, który odmawiał ugięcia się, bardzo często okazywał się później najbardziej podatny. Sprawdzało się to zarówno w przypadku kobiet, jak i mężczyzn. Rhiale i pozostałe spojrzały teraz na kostkę, niektóre zmarszczyły brwi.

Sevanna oczywiście nie mogła niczego dostrzec. Zdała sobie sprawę, że w istocie, nawet gdyby nic nie zrobiły, mogłyby się spokojnie upierać, że kostka nie funkcjonuje, ona zaś nie miała sposobu, by się przekonać, czy nie kłamią.

Niemniej jednak w pewnej chwili Someryn wciągnęła ze świstem powietrze, a Meira wyszeptała:

— Pobiera więcej. Patrzcie. — Wskazała dłonią. — Ogień tutaj i tutaj, i Ziemia, i Powietrze oraz Duch, kiedy wypełnić te żłobienia.

— Nie wszystkie — powiedziała Belinde. — Można to zrobić na różne sposoby, jak sądzę. I są też miejsca, gdzie strumienie... skręcają się... wokół czegoś, czego nie ma. — Na jej czole pojawiły się zmarszczki: — Musi pobierać też męską część.

Kilka odsunęło się nieznacznie, poprawiając szale, wygładzając spódnice, jakby chciały otrzepać je z ziemi. Sevanna oddałaby wszystko, by zobaczyć to, co one. Jak mogą być takie tchórzliwe? Jak mogą pozwalać sobie na okazywanie tego?

Na koniec Modarra rzekła:

— Ciekawe, co się stanie, jeśli dotkniemy go Ogniem w innym miejscu?

— Szkatułka foniczna może się stopić, jeśli zasilicie ją w nieodpowiedni sposób albo przeniesiecie za dużo Mocy — oznajmił męski głos dobiegający jakby znikąd. — Szkatułka może nawet...

Głos urwał się nagle, gdy kobiety w jednej chwili skoczyły na równe nogi, rzucając czujne spojrzenia między drzewa. Alarys i Modarra posunęły się nawet do tego, że wyciągnęły swoje noże zza pasów, choć jaki z nich właściwie pożytek, skoro dysponowały Jedyną Mocą? Wśród pręgowanych słonecznych cieni nie poruszało się nic, nawet ptak.

Sevanna ani drgnęła. Od początku wierzyła w moc tych kobiet, o wiele większą niż sugerował tamten mieszkaniec mokradeł. Sama kostka nie budziła żadnych wątpliwości. A głos, który się rozległ, z pewnością należał do Caddara. Mieszkańcy mokradeł zawsze miewali wiele imion, o nim nie wiedziała nic ponad to. Człowiek wielu tajemnic, tak o nim myślała.

— Wracajcie na swoje miejsca — rozkazała. — I splećcie strumienie, jak były. W jaki niby sposób mam go wezwać, skoro wy boicie się nawet jego głosu?

Rhiale odwróciła się z otwartymi ze zdziwienia ustami i niedowierzaniem w oczach. Bez wątpienia zastanawiała się, skąd ona wie, że zaprzestały przenoszenia — ta kobieta naprawdę nie potrafiła myśleć zbyt jasno. Powoli, niespokojnie, znowu zbiły się w krąg.

— A więc jesteś wreszcie — powiedział głos Caddara, nadal dochodzący jakby znikąd. — Czy masz al’Thora?

Coś w tonie jego głosu wzbudziło jej czujność. Nie mógł wiedzieć. Ale wiedział. Zrezygnowała więc ze wszystkiego, co wcześniej zamierzała powiedzieć.

— Nie, Caddar. Mimo to wciąż musimy porozmawiać. Zobaczymy się za dziesięć dni w miejscu, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy. — Była w stanie szybciej dotrzeć do tej doliny w Sztylecie Zabójcy Rodu, potrzebowała jednak czasu, by się przygotować. Skąd wiedział?

— Dobrze chociaż, że powiedziałaś mi prawdę, dziewczyno — sucho rzucił Caddar. — Nauczysz się jeszcze, że nie lubię; jak się mnie okłamuje. Nie zrywajcie połączenia, żebym mógł zlokalizować miejsce; a zaraz przybędę.

Sevanna wstrząśnięta patrzyła na kostkę.

“Dziewczyno?”

— Co powiedziałeś? — zapytała.

“Dziewczyno!”

Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Rhiale w bardzo znaczący sposób starała się na nią nie patrzeć, zaś usta Meiry wykrzywił uśmiech, osobliwy, choćby dlatego; że tak rzadko na nich gościł.

Westchnienie Caddara rozniosło się po polanie.

— Powiedz swojej Mądrej, żeby robiła dokładnie to, co właśnie robi... i nic innego... a ja do ciebie przybędę. — Wymuszona cierpliwość przebijała wyraźnie w jego głosie niczym zgrzytanie kamieni w żarnach. Kiedy już dostanie to, czego chciała od tego mieszkańca mokradeł, odzieje go w biel gai’shain. Nie; w czerń!

Co masz na myśli, mówiąc; że przybędziesz, Caddar? Odpowiedzią było milczenie. — Caddar, gdzie jesteś? — Cisza. — Caddar?

Pozostałe wymieniły zaniepokojone spojrzenia.

— Czy on oszalał? — zapytała Tion. Alarys mruknęła, że inaczej być nie może, zaś Belinde gniewnie dopytywała się, jak długo jeszcze będą trwały te bzdury.

— Póki nie powiem; że już koniec — cicho odrzekła Sevanna, wpatrując się w kostkę. W sercu czuła delikatne ukłucia nadziei Jeśli mógł tego dokonać, wówczas z pewnością dostarczy również resztę z tego, co obiecał. I może... Nie, nie będzie rozbudzać w sobie nadmiernych oczekiwań. Spojrzała w górę, poprzez gałęzie, które niemalże splatały się ze sobą w prześwicie polany. Słońcu zostało jeszcze trochę drogi do szczytu nieboskłonu. — Jeśli nie przybędzie przed południem, ruszamy.

Tymi słowami jakby przepełniła kielich ich wytrzymałości — zaczęły narzekać jedna przez drugą.

— A do tego czasu będziemy tu tkwić niczym martwe kamienie? — Alarys odrzuciła głowę w ćwiczonym chyba latami geście, przerzucając wszystkie włosy na jedno z ramion. — Czekając na mieszkańca mokradeł?

— Cokolwiek on ci obiecał, Sevanna — oznajmiła Rhiale, chmurząc czoło — nie może być tego warte.

— On jest szalony — warknęła Tion.

Modarra skinęła głową w kierunku kostki.

— A co, jeśli wciąż nas słyszy?

Tion parsknęła pogardliwie, Someryn zaś rzekła:

— Dlaczego miałoby nas interesować, czy jakiś mężczyzna słyszy, co mówimy? Niemniej, ja nie mam ochoty czekać na niego.

— Co, jeśli on jest taki, jak ci mieszkańcy mokradeł w czarnych kaftanach? — Belinde zacisnęła usta tak mocno, że stały się niemal tak wąskie jak wargi Meiry.

— Nie gadaj głupstw — warknęła Alarys. — Mieszkańcy mokradeł z miejsca zabijają takich ludzi. Cokolwiek twierdzą algai’d’siswami, to musiało być dzieło Aes Sedai. I Randa al’Thora. — Dźwięk tego imienia sprawił, że zapadła bolesna cisza, nie trwała jednak długo.

— Caddar musi mieć taką samą kostkę jak ta tutaj — powiedziała Belinde. — I musi mieć kobietę z darem, która sprawia, że kostka działa.

— Aes Sedai? — Rhiale parsknęła z niesmakiem. — Nawet jeśli jest z nim dziesięć Aes Sedai, proszę niech przyjdą. Zajmiemy się nimi tak, jak sobie na to zasłużyły.

Meira zaśmiała się sucho, stosownie do wyrazu jej wąskiej twarzy.

— Chyba już zaczynasz wierzyć, że to one zabiły Desaine.

— Uważaj na to, co mówisz! — warknęła Rhiale.

— Tak — wymamrotała niespokojnie Someryn. — Nieostrożne słowa mogą wpaść w niepowołane uszy.

Śmiech Tion był krótki i nieprzyjemny.

— Cała wasza banda ma mniej odwagi niż jeden mieszkaniec mokradeł. — Co sprawiło, że Someryn oczywiście odwarknęła jej, a potem Modarra, zaś Meira wyrzekła słowa, które należałoby potraktować jako wyzwanie, gdyby nie były Mądrymi, Alarys zareagowała na nie jeszcze ostrzej, a Belinde...

Ich sprzeczka irytowała Sevannę, chociaż równocześnie stanowiła gwarancję, że nie będą przeciwko niej spiskować. Nie dlatego jednak uniosła dłoń, nakazując milczenie. Rhiale spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi, już otworzyła usta, lecz w tej chwili usłyszały to, co ona. Coś zaszeleściło wśród zeschłych liści zalegających u podnóża drzew. Żaden Aiel nie czyniłby takiego hałasu, nawet jeśli któryś zdecydowałby się podejść do Mądrych nie wezwany, żadne zwierzę nie zbliżyłoby się na tyle do ludzi. Tym razem ona również, jak pozostałe, powstała.

Pojawiły się dwie sylwetki, mężczyzna i kobieta, pod ich stopami gałęzie pękały z takim trzaskiem, że mogliby obudzić chyba nawet kamień. Tuż przed skrajem polany przystanęli, mężczyzna pochylił lekko głowę, by przemówić do kobiety. To był Caddar w swoim niemalże całkowicie czarnym kaftanie obrzeżonym koronką wokół szyi i przy mankietach. Przynajmniej nie miał miecza. Wyglądali, jakby się kłócili. Sevanna pomyślała, że powinna przecież słyszeć choćby szmer ich słów, jednak panowała absolutna cisza. Caddar był niemal o dłoń wyższy od Modarry — wysoki jak na mieszkańca mokradeł, czy nawet na Aiela — a kobieta sięgała mu nie wyżej jak do piersi. Ciemnowłosa i smagła jak on, piękna na tyle, by Sevanna poczuła ukłucie zazdrości, miała na sobie czerwone jedwabie tak skrojone, że ukazywały więcej dekoltu, niźli to miało miejsce w przypadku Someryn.

Jakby myśli miały siłę wezwania, Someryn stanęła obok Sevanny.

— Ta kobieta ma dar — wyszeptała, nie spuszczając oczu z tych dwojga. — Splotła zabezpieczenie. — Zaciskając usta, dodała jeszcze niechętniej: — Jest silna. Bardzo silna. — W jej ustach takie słowa naprawdę dużo znaczyły. Sevanna nigdy nie potrafiła pojąć, dlaczego siła władania Mocą tak mało znaczyła wśród Mądrych... równocześnie będąc za to niewymownie wdzięczna, inaczej jej sprawa byłaby z góry przegrana... ale Someryn chwaliła się, że nigdy w życiu nie spotkała kobiety równie silnej jak ona sama. Z tonu jej głosu Sevanna łatwo wywnioskowała, że tamta kobieta musi być znacznie silniejsza.

W chwili obecnej nie dbała wcale, czy tamta potrafi przenosić góry, czy też ledwie zapalić świecę. Musiała być Aes Sedai. Jej oblicze nie posiadało cech charakterystycznych, jednak kilka twarzy tych, które Sevanna spotkała, również ich nie miało. W ten sposób zapewne Caddar był w stanie uruchomić swój ter’angreal. Dzięki temu właśnie potrafił je znaleźć i przybyć. Nadzwyczaj szybko, właściwie bez zbędnej zwłoki. Wynikające stąd możliwości sprawiały, że jej nadzieje rosły. Pozostawała jednak kwestia wzajemnych stosunków — kto, mianowicie, będzie rozkazywał?

— Przestańcie już przenosić — nakazała. Wciąż, być może, słyszał dzięki kostce wszystko, co mówiły.

Rhiale obdarzyła ją spojrzeniem, w którym zobaczyła prawie litość.

— Someryn już dawno przestała, Sevanna.

Teraz jednak nic już nie mogło zepsuć jej nastroju. Uśmiechnęła się i powiedziała:

— Bardzo dobrze. Pamiętajcie, co wam mówiłam. Ja będę prowadziła rozmowę. — Większość z tamtych skinęła głowami, Rhiale jednak prychnęła. Sevanna nie przestała się uśmiechać. Mądrych nie sposób było obrócić w gai’shain, jednak tak wiele zużytych obyczajów zostało już odrzuconych, że i ten również może spotkać podobny los.

Caddar i kobieta ruszyli naprzód, a Someryn znowu szepnęła:

— Wciąż nie wypuszcza Źródła.

— Usiądź obok mnie — pośpiesznie nakazała jej Sevanna. — Dotkniesz mojej nogi, kiedy będzie przenosić. — Jakże było to dla niej upokarzające. Ale musiała wiedzieć.

Usiadła, podwijając pod siebie nogi, pozostałe przyłączyły się do niej, zostawiając miejsce dla Caddara i kobiety. Someryn usiadła dostatecznie blisko, by ich kolana stykały się ze sobą. Sevanna żałowała, że nie ma krzesła.

— Widzę cię, Caddar — oznajmiła formalnie, mimo doznanej uprzednio obrazy. — Usiądź razem ze swoją kobietą.

Chciała się przekonać, jak Aes Sedai zareaguje na jej słowa, ale tamta tylko nieznacznie uniosła brwi i uśmiechnęła się leniwie. Jej oczy były tak czarne jak jego, czarne jak oczy kruka. W postawach pozostałych Mądrych zaznaczyła się pewna sztywność. Gdyby tamte Aes Sedai przy studniach nie dały Randowi al’Thorowi wyrwać się na wolność, z pewnością zabiłyby lub schwytały wszystkie, co do jednej. Ta tutaj Aes Sedai musiała być tego świadoma — skoro Caddar najwyraźniej wiedział, co się tam wydarzyło — jednak z jej twarzy można było wyczytać każde chyba z uczuć, oprócz jednego — strachu.

— To jest Maisia — oznajmił Caddar, siadając na ziemi, w niewielkiej przestrzeni, jaką dlań zostawiły. Z jakiegoś powodu nie lubił zbliżać się do ludzi bardziej niż na odległość ramienia. Być może obawiał się ciosu nożem. — Powiedziałem ci, byś wykorzystywała pojedynczą Mądrą, Sevanna, nie sześć. Niektórzy mężczyźni mogą nabrać podejrzeń. — Z jakiegoś powodu wydawał się rozbawiony.

Natomiast jego kobieta, Maisia, kiedy wymienił jej imię, przerwała na moment wygładzanie fałd swych spódnic i spojrzała na niego z taką wściekłością, jakby chciała obedrzeć go żywcem ze skóry. Być może wolała, aby jej imię pozostało tajemnicą. Jednak nie powiedziała nic. Po chwili usiadła obok niego, jej uśmiech powrócił tak raptownie, jakby w ogóle nigdy nie znikał. Nie pierwszy raz Sevanna była wdzięczna, że u mieszkańców mokradeł wszystkie uczucia widoczne są jak na dłoni.

— Przyniosłeś tę rzecz, którą można kontrolować Randa al’Thora? — Nawet nie zerknęła na dzban z wodą. Skoro on okazał się tak niegrzeczny, dlaczego ona miałaby zachowywać się uprzejmie? Kiedy pierwszy raz się spotkali, odnosił się do niej zupełnie inaczej. Być może obecność Aes Sedai dodawała mu śmiałości.

Caddar spojrzał na nią pytająco. Podobnie jak Maisia.

— Po co, skoro go nie schwytałaś?

— Schwytam — oznajmiła bezbarwnym głosem, a on się uśmiechnął. Podobnie Maisia.

— Kiedy więc to uczynisz?- W jego uśmiechu wyraźnie mogła dostrzec zwątpienie i niedowierzanie. Uśmiech kobiety zaś był szyderczy. Dla niej również znajdzie się czarna szata. — Dzięki temu, co posiadam, można go kontrolować, gdy już zostanie schwytany, ale nie można go tym pokonać. Nie chcę ryzykować, że dowie się o mnie, póki go nie złapiesz. — W najmniejszym stopniu nie wydawał się zawstydzony koniecznością wyrażenia na głos swych obaw.

Sevanna zdławiła w sobie uczucie rozczarowania. Jedna z nadziei rozwiała się, ale wciąż były pozostałe. Rhiale i Tion splotły dłonie i patrzyły wprost przed siebie, poza krąg, poza miejsce, gdzie siedział; już nie było warto go słuchać. Rzecz jasna nie wiedziały wszystkiego.

— Co z Aes Sedai? Czy dzięki tej rzeczy je również można kontrolować? — Rhiale i Tion przestały wpatrywać się w przestrzeń. Brwi Belinde zadrżały, a Meira po prostu spojrzała wprost na nią. Sevanna mogła tylko przeklinać brak samokontroli u tamtych.

Caddar był jednak równie ślepy jak wszyscy mieszkańcy mokradeł. Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.

— Chcesz powiedzieć, że nie udało ci się z al’Thorem, ale złapałaś Aes Sedai? Próbowałaś schwytać orła, a w ręku zostało ci tylko kilka skowronków!

— Czy możesz dostarczyć coś takiego dla Aes Sedai? — Miała ochotę zgrzytać zębami. Poprzednim razem potrafił okazać jej stosowną grzeczność.

Wzruszył ramionami.

— Być może. Jeśli cena okaże się odpowiednia. — W tej chwili, jak nigdy przedtem, cała sprawa była zupełnie bez znaczenia. A skoro już o tym mowa, Maisia również straciła wszelkie zainteresowanie. Dziwne, jeśli rzeczywiście była Aes Sedai. A przecież nie mogła być nikim innym.

— Twój język ciska kwieciste słowa na wiatr, mieszkańcu mokradeł — orzekła Tion bezbarwnym głosem. — Jaki masz dowód na to, co mówisz? — Chociaż raz Sevanna nie miała pretensji, że któraś odezwała się za nią.

Twarz Caddara skurczyła się nagle, jakby był co najmniej wodzem klanu, jakby potrafił zrozumieć obrazę, ale w jednej chwili uśmiech znów powrócił na jego usta.

— Jak sobie życzysz. Maisia, zabaw się ze szkatułką foniczną na ich użytek.

Someryn poprawiła spódnice i przycisnęła mocno kłykcie do uda Sevanny, a wtedy szara kostka uniosła się w powietrze, na wysokość kroku. Zaczęła podskakiwać w tę i we w tę, jakby podrzucana wieloma dłońmi, potem przekrzywiła się i zawisła na osi przechodzącej przez jeden z rogów niczym bąk, wirując coraz szybciej i szybciej, póki jej kontury nie zaczęły się zamazywać.

— Może chciałabyś zobaczyć, jak balansuje nią na swoim nosie? — zapytał Caddar, wyszczerzając zęby w uśmiechu.

Smagła kobieta przymrużyła oczy, patrzyła prosto przed siebie, uśmiech na jej twarzy był już wyraźnie wymuszony.

— Sądzę, że pokazałam już dość, Caddar — oznajmiła chłodno. Za to kostka... szkatułka foniczna?... nie przestawała wirować.

Sevanna powoli odliczyła do dwudziestu, wreszcie przemówiła.

— Wystarczy.

— Możesz już przestać, Maisia — powiedział Caddar. — Odłóż ją z powrotem na miejsce. — Dopiero wówczas kostka powoli opadła i osiadła na ziemi, w miejscu gdzie początkowo spoczywała. Mimo smagłej skóry twarz kobiety wyraźnie pobladła. Z wściekłości.

Będąc sama, Sevanna roześmiałaby się i zatańczyła z radości. W obecnej sytuacji musiała bardzo się starać, by żadne z przepełniających ją uczuć nie odbiło się na twarzy. Rhiale i pozostałe były zbyt zajęte pogardliwą obserwacją Maisii, by cokolwiek zauważyć. Co działało na jedną kobietę posiadającą dar, będzie też działać na inne. Nie będzie tak w przypadku Someryn i Modarry, być może jednak dla Rhiale i Theravy... Nie mogła jednak wyglądać na zbyt zadowoloną, skoro tamte wiedziały przecież, że nie istnieją żadne pojmane Aes Sedai.

— Oczywiście — ciągnął dalej Caddar — zajmie mi trochę czasu, zanim będę mógł wam dostarczyć wszystko, co chcecie. — Jego oczy rozświetlił chytry błysk, daremnie próbował go skryć. Być może inny mieszkaniec mokradeł niczego by nie dostrzegł. — Ostrzegam was jednak, cena nie będzie niska.

Sevanna mimowolnie pochyliła się do przodu.

— A sposób, dzięki któremu dostałeś się tutaj tak szybko? Ile chcesz za to, żeby ona nas nauczyła? — Udało jej się zachować głos pozbawiony całkowicie wyrazu, jednak obawiała się, że pogarda, którą czuła w tej chwili, może być słyszalna. Mieszkańcy mokradeł zrobią wszystko dla złota.

Być może mężczyzna ją usłyszał. Wyraźnie widziała, jak jego oczy rozszerzyły się z zaskoczenia, dopiero po chwili odzyskał panowanie nad sobą. Przynajmniej w takim stopniu, na jaki było go stać. Przez chwilę wpatrywał się w swoje dłonie, a kąciki jego ust wygięły się nieznacznie. Dlaczego więc jego uśmiech wciąż był tak pełen zadowolenia?

— To nie jest coś takiego, czego ona byłaby w stanie dokonać — powiedział głosem tak delikatnym jak skóra na jego dłoniach — przynajmniej nie sama z siebie. To coś w rodzaju szkatułki fonicznej. Mogę dostarczyć wam kilka, jednak cena będzie jeszcze wyższa. Wątpię, by to, co zgromadziłyście w Cairhien, wystarczyło. Na szczęście, możecie wykorzystać, hm... szkatułki podróżne, aby przenieść waszych ludzi na bogatsze ziemie.

Nawet Meira musiała bardzo się starać, żeby na jej twarzy nie było widać targającej nią żądzy. Bogatsze ziemie spowodują, że nie trzeba będzie walczyć z tymi głupcami, którzy poszli za Randem al’Thorem.

— Opowiedz mi o nich więcej — chłodno zażądała Sevanna. — Bogatsze ziemie mogą nas zainteresować. — Jednak nie na tyle, by zapomniała o Car’a’carnie. Caddar da jej wszystko, co obiecał, zanim obróci go w da’tsang. Najwyraźniej bardzo lubił nosić czerń. Wtedy niepotrzebna mu będzie nawet odrobina złota...


Obserwator niczym duch przemykał się między drzewami, nie wydając najcichszego odgłosu. To naprawdę cudowne, jak wiele można się dowiedzieć dzięki szkatułce fonicznej, zwłaszcza w świecie, w którym najwyraźniej istniały jeszcze tylko dwie identyczne. Czerwona suknia stanowiła cel, za którym łatwo było podążać, żadne z dwojga zaś ani razu nie obejrzało się za siebie, nawet po to, by sprawdzić, czy nie śledzi ich któryś z tych tak zwanych Aielów. Graendal dalej zachowała Maskę Zwierciadeł, która skrywała jej prawdziwą postać, jednak Sammael zrezygnował ze swojej — znowu rozbłysła jego złota broda, dalej jednak wciąż był o ponad głowę wyższy od niej. Pozwolił także, by łącząca ich więź również zanikła. Obserwator przez chwilę zastanawiał się, czy w danych okolicznościach jest to mądre postępowanie. Nigdy nie przestał dumać nad tym, ile z chełpliwej brawury tamtego było wynikiem jego czystej głupoty i najzwyczajniejszej ślepoty. Nie wypuścił wszak saidina, może nie był całkiem nieświadomy niebezpieczeństwa.

Obserwator szedł za nimi i słuchał. Nie mieli pojęcia o jego obecności. Prawdziwa Moc, czerpana wprost od Wielkiego Władcy, nie dawała się ani zobaczyć, ani wykryć przez nikogo, kto z niej nie korzystał. Przed oczami latały mu czarne płatki. Oczywiście zawsze była jakaś cena, w tym przypadku rosła wraz z każdym zaczerpnięciem, on jednak chętnie ją płacił, kiedy to było konieczne. Uczucie towarzyszące wypełnieniu Prawdziwą Mocą równało się niemalże z tym, jakie przepełniało go, kiedy klęczał pod Shayol Ghul, pławiąc się w chwale Wielkiego Władcy. Uczestnictwo w tej glorii warte było bólu.

— Oczywiście, że musiałem zabrać cię ze sobą — warknął Sammael, następując na uschnięte pnącze. Z dala od miasta nigdy nie czuł się dobrze. — Sama twoja obecność stanowiła odpowiedź na setkę ich pytań. Ledwie potrafiłem uwierzyć, że ta głupia dziewczyna naprawdę sama zaproponowała mi dokładnie to, czego chciałem. — Zachichotał. — Być może ja również jestem ta’veren.

Gałązka, która zatarasowała Graendal drogę, ugięła się, a potem odskoczyła z ostrym świstem. Przez krótką chwilę kołysała się, jakby chciała uderzyć jej towarzysza.

— Ta głupia dziewczyna wykroi ci serce i zje na surowo, jeśli tylko dostrzeże najmniejszą szansę ku temu. — Gałązka odgięła się znowu. — Ze swojej strony też mam kilka pytań. Nigdy nie sądziłam, że twój rozejm z al’Thorem potrwa choćby chwilę dłużej niźli to konieczne, jednak to...?

Brwi obserwatora uniosły się. Rozejm? Podejrzenie równie ryzykowne jak fałszywe, wedle wszelkich świadectw.

— Nie ja zaaranżowałem jego porwanie. — Sammael obdarzył ją spojrzeniem, które sam zapewne uznał za czujne, chociaż, tak naprawdę, zniekształcająca jego oblicze blizna wykrzywiła je w zwierzęcy niemalże grymas. — Aczkolwiek maczała w tym palce Mesaana. Może Demandred i Semirhage również, mimo iż tak się to wszystko skończyło, niemniej Mesaana z całą pewnością. Być może powinnaś rozważyć powtórnie, co twoim zdaniem Wielki Władca miał na myśli, gdy wspomniał, że al’Thorowi nie ma się stać żadna krzywda.

Graendal zamyśliła się nad jego słowami i to tak głęboko, że aż się potknęła. Sammael schwycił ją pod ramię, nie pozwolił upaść, kobieta jednak, gdy tylko odzyskała równowagę, wyszarpnęła się z jego uścisku. Interesujące, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się na polanie. Prawdziwym przedmiotem zainteresowania Graendal byli zawsze najpiękniejsi spośród najbardziej możnych, ale z pewnością chętnie poflirtowałaby, po to tylko, by czas szybciej minął, z mężczyzną, którego zamierzała zabić, albo takim, który zamierzał zabić ją. Jedynymi mężczyznami, z którymi nigdy nie flirtowała, byli ci spośród Wybranych, którzy aktualnie znajdowali się wyżej od niej w hierarchii. Nie potrafiłaby przystać na to, że jest „tą gorszą” w jakimkolwiek związku.

— Dlaczego więc mamy to z nimi ciągnąć dalej? — Jej głos wrzał wręcz z wściekłości jak stopiona lawa, chociaż zazwyczaj doskonale panowała nad własnymi emocjami. — Al’Thor w rękach Mesaany to jedna rzecz, a al’Thor w rękach tych dzikusów to zupełnie inna. Z pewnością jednak nie będzie miała wielkich szans, żeby coś wskórać, skoro masz zamiar wysłać te kobiety na plądrowanie gdzie indziej. Szkatułki podróżne? W co ty grasz? Czy one w ogóle biorą jeńców? Jeśli sądzisz, że nauczę je Przymusu, to wybij to sobie z głowy. Jedna z tych kobiet nie była nawet taka zupełnie beznadziejna. Nie zaryzykuję możliwości, że siła i dar zamieszkają w jednym ciele, w niej mianowicie, albo dostaną się komuś, kogo ona nauczy. A może jednak posiadasz powrósło ukryte razem z innymi zabawkami? Jeśli zaś o ukrywaniu mówimy, to gdzie byłeś dotąd? Nie lubię, kiedy każe mi się czekać!

Sammael przystanął, obejrzał się za siebie. Obserwator zamarł w bezruchu. Owinięty materią wachlarza, poza oczami, nie musiał się martwić, że zostanie dostrzeżony. Przez lata praktyki nabrał wprawy w wielu umiejętnościach, które Sammael miał w pogardzie. A także w takich, za którymi ten przepadał.

Brama otworzyła się nagle, odcinając pół drzewa, Graendal aż podskoczyła. Przecięty pień zachwiał się jak pijany. Teraz wiedziała już, że Sammael również nie wypuścił Źródła.

— Sądzisz, że powiedziałem im prawdę? — zapytał Sammael szyderczo. — Drobny wkład w powiększenie chaosu jest tyleż samo wart, co wielkie przedsięwzięcie. Pójdą tam, gdzie je poślę, zrobią, co zechcę i nauczą się zadowalać tym, co im dam. Podobnie jak ty, Maisia.

Graendal pozwoliła Iluzji rozwiać się i stała teraz przed nim złotowłosa, ale równie olśniewająca jak przedtem.

— Jeśli jeszcze raz zwrócisz się do mnie tym imieniem, zabiję cię. — Jej głos był równie bezbarwny jak wyraz twarzy. Mówiła prawdę. Obserwator zesztywniał. Jeśli spróbuje, jedno z nich dwojga umrze. Czy powinien się wtrącić? Czarne plamki przemykały mu przed oczami coraz szybciej.

Sammael odpowiedział jej spojrzeniem równie twardym.

— Pamiętaj, kto zostanie Nae’blis, Graendal — powiedział i wstąpił w bramę.

Przez chwilę stała i patrzyła tylko na otwór w powietrzu. Potem obok zaczęła się formować srebrna kreska, zanim jednak jej brama ukształtowała się na dobre, rozwiązała splot, powoli, aż pręga światła skurczyła się do pojedynczego punktu i wreszcie zniknęła. Skóra obserwatora przestała mrowić, kiedy wypuściła również saidara. Z wyrazem determinacji na twarzy poszła za Sammaelem, a jego brama zamknęła się za nią.

Obserwator uśmiechnął się krzywo za skrywającą go maską z materii wachlarza. Nae’blis. To wyjaśniało, dlaczego Graendal była wobec niego taka pokorna, co ją powstrzymało przed zabiciem Sammaela. Nawet ją można było w ten sposób oszukać. Twierdząc tak bowiem, Sammael podejmował ryzyko znacznie większe niż wówczas, gdy głosił, że zawarł rozejm z Lewsem Therinem. Chyba że akurat była to prawda. Wielki Władca czerpał prawdziwą rozkosz, napuszczając swe sługi wzajem na siebie, aby stwierdzić, które z nich okaże się silniejsze. A tylko najsilniejsi mieli prawo kąpać się w blasku jego chwały. Niemniej jednak, prawdy z jednego dnia, następnego mogły okazać się fałszem. Obserwator widział już, jak między wschodem i zachodem słońca prawda po stokroć zmieniała swe oblicze. Więcej niż raz sam był odpowiedzialny za tę zmianę. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wrócić i nie zabić tych siedmiu kobiet na polanie. Umrą szybko, wątpił, by wiedziały, w jaki sposób tworzy się prawdziwy krąg. Czarne plamki zupełnie przyćmiły jego wzrok, sypiąc skośną zadymką. Nie, niech wszystko toczy się swoim trybem. Na razie.

Usłyszał niemalże jak świat wrzasnął, gdy użył Prawdziwej Mocy do wyrwania niewielkiej dziury w materii jego realności i wyszedł poza wzór. Sammael nie miał pojęcia, jak wiele prawdy zawierały jego słowa. Niewielki przyrost chaosu może być równie istotny jak poważniejsze przedsięwzięcia.

Загрузка...