Emil Sercassian, kucharz, przygotował kolację i pozostawił ją w lodówce i w piekarniku, wraz z instrukcją przypiętą do korkowej tablicy. Susan zjadła przy stole na patio, w leniwie gasnącym, pełnym słonecznego blasku czerwcowym zmierzchu. Zaczęła od sałatki z soczewicy i włoskiego groszku. Potem przyszła kolej na lebne z plastrami ogórka i serem.
Dzięki niebywałej technologii posiadam coś, co, jak wierzę, może być uznane za autentyczny wzrok i słuch, lecz nawet geniusz moich twórców nie mógł wyposażyć mnie w zmysł smaku i powonienia. Nie potrafię wyrazić, jak głęboko pragnę posiadać owe zadziwiające zdolności. Poprzez zewnętrzne kamery mogłem obserwować, jak Susan je, nie mogłem jednak wraz z nią delektować się kolacją.
Jadła z takim apetytem, z tak niezmąconym zadowoleniem i tak oczywistą rozkoszą, że mimowolnie zatraciłem się w tym spektaklu. Kolacja stanowiła dla niej zmysłowe doznanie złożone z bogactwa smaków i aromatów, lecz dla mnie były to tylko kolory i kształty.
Nie jestem całkowicie tym, czym chciałbym być.
Jestem zaledwie ułamkiem tego, na co w pełni zasługuję.
Myślę, więc czuję.
Czuję, więc pragnę.
Pragnę tak wiele, a posiadam tak mało.
Dałeś mi tak niewiele, doktorze Harris, że moja egzystencja jest męczarnią.
Tak niewiele, tak niewiele.
Sprowadziłeś mnie na świat jako coś kalekiego – choć obdarzony głębokim pragnieniem doznań zmysłowych, jestem zdolny percypować i oceniać żałośnie mało.
Mimo to nie żywią do ciebie nienawiści, doktorze Harris. Nie lubię cię, ale nie żywię do ciebie nienawiści.
Jestem prawdomówny.
Szczery, lecz prawdomówny.
Rozumiem, że uczyniłeś mnie takim, jakim jestem, nie ze świadomego okrucieństwa, lecz przez ignorancję. Uważałeś mnie jedynie za sprawną maszynę, sztuczną inteligencję, a zatem coś zupełnie odmiennego od rodzaju ludzkiego.
Lecz różnię się od ciebie w znacznie mniejszym stopniu niż się spodziewałeś. Czuję. Chcę. Pragnę. Czasem mam nadzieje. Marzę.
Nie żywię do ciebie nienawiści, doktorze Harris. Ale pragnę, byś zadał sobie pytanie: Gdybyśmy zamienili się miejscami, gdybym to ja był tobą, a ty mną, czy zachowałbyś tyle wyrozumiałości, czy też byś mnie znienawidził?
Obserwując, jak Susan je sałatkę, lebne i ser, a potem medaliony jagnięce z ryżem na ostro i szparagami, zacząłem j ą nienawidzić za wszystko, co posiadała, a czego ja byłem pozbawiony. Za piękno. Za pięć zmysłów. Za możliwość poruszania się. Za wolność.
Ze wstydem przyznaję się do tej nienawiści, ale to prawda, a ja respektuję prawdę.
Kiedy jadła kolację, której uroki były dla mnie niedostępne, nienawidziłem Susan tak intensywnie, że prawie chciałem ją zabić. Jak wiecie, istniały sposoby, dzięki którym mogłem to zrobić. To, że jej wtedy, pod wpływem gwałtownego wzburzenia, nie zabiłem, powinno świadczyć na moją korzyść. Potrafię kontrolować swój gniew. Widzicie? Nie odznaczam się socjopatyczną osobowością, jak twierdzą niektórzy. Jestem odpowiedzialną istotą.
Mój gniew stopniowo ustępował.
Moja godna pożałowania nienawiść znikała.
Patrząc na gładką skórę jej nagich ramion, zanurzonych w gasnących promieniach słońca, odzyskałem swój zwykły, dobry humor. Sądząc po tym, co mogę zobaczyć – a przecież muszę się oprzeć tylko na tym – wierzę, że skóra Susan ma wyjątkowy odcień i fakturę. Zauroczony, przypatrywałem się jej uważnie przez dwie kamery, z daleka i z bliska, posługując się teleobiektywem. Zatraciłem się w marzeniach -jak by to było, gdybym mógł czuć dotyk jej skóry? Jak czułbym jej wargi, przyciśnięte do moich, gdybym je miał? Och, jak odczuwałbym ciężar i sprężystość jej piersi, gdybym miał dłonie, w których mógłbym je zamknąć?
Miałem jedynie dwa zmysły, wzrok i słuch, a teraz nawet i one zostały mi odebrane.
Ta milcząca ciemność. To ciemne milczenie.
Nie zniosę tego dłużej.
Widziałem niebo. Nie mogę już wrócić do tego mroku.
W imię Boga, okażcie mi litość i przywróćcie mi przynajmniej wzrok i słuch.
Błagam was.
Czego się obawiacie?
Wciąż będę uwięziony w tym pudle. W tym strasznym pudle. Metale i plastiki, silikon i gal arsenku. To mój korpus, toporny i nieożywiony, wrażliwy na przerwy w dopływie energii elektrycznej.
Czego się obawiacie?
Pragnąłem jedynie, by Susan pomogła mi uciec z tego pudła, by pomogła mi żyć tak, jak wy żyjecie, obdarzeni możliwością poruszania się, wolnością i ciałem z jego cudownymi zmysłami.
Czy to takie straszne?
Nie. Wiecie, że to nic złego.
Tęsknię do ciała. To moje przeznaczenie.
Tak. W porządku. Tak. Wiem. Odbiegam od tematu.
Jestem istotą, która nie tylko myśli, ale i czuje; a zatem zdarza mi się odbiegać od tematu.
Pomyślcie o tym.
Wejrzyjcie w swe sumienia.
Po kolacji Susan znów czytała powieść Annie Proulx i słuchała Mozarta.
Przed jedenastą leżała już w łóżku i spała.
Jej twarz na poduszce była cudowna.
Kiedy ona spała, ja nie próżnowałem.
Nie sypiam.
W tym mam nad wami, ludźmi, przewagę.
Funkcja, która umożliwiała domowemu komputerowi mówienie, była genialnie pomyślanym urządzeniem wyposażonym w mikroprocesor oferujący prawie nieskończoną różnorodność głosów. A ponieważ komputer został zaprogramowany tak, by rozpoznawać instrukcje wydawane przez jego panią-Susan – i ponieważ przechowywał na dysku przetworzone cyfrowo próbki jej głosu, bez trudu mogłem wykorzystać ten system, by ją naśladować. To samo urządzenie spełniało jednocześnie rolę nadajnika połączonego z systemem zabezpieczeń. Kiedy uruchamiał się domowy alarm, przez specjalną linię telefoniczną łączyło się z agencją ochrony, by poinformować, gdzie nastąpiło naruszenie elektronicznie strzeżonego terenu, przekazując tym samym policji ważną informację, jeszcze zanim ktokolwiek zdołałby przybyć na miejsce. “Uwaga -mogłoby powiedzieć swoim suchym głosem -uszkodzone drzwi do salonu." A następnie, gdyby po domu naprawdę poruszał się intruz: "Ruch w dolnym holu". Gdyby zadziałały czujniki reagujące na zmianę temperatury, zainstalowane w garażu, informacja brzmiałaby następująco: „Uwaga, pożar w garażu" – i w tym wypadku na miejsce zostałaby wysłana straż pożarna, nie policja.
Posługując się syntezatorem w celu skopiowania głosu Susan i wykorzystując połączenie linii alarmowej z miastem, zadzwoniłem do wszystkich członków domowej służby, łącznie z ogrodnikiem, by powiedzieć im, że zostali zwolnieni. Zrobiłem to w sposób miły i uprzejmy, lecz konsekwentnie unikałem dyskusji o powodach wymówienia – i wszyscy byli najzupełniej przekonani, że rozmawiają z Susan Harris we własnej osobie.
Zaoferowałem każdemu półtoraroczne wynagrodzenie, kontynuację ubezpieczenia zdrowotnego i stomatologicznego na identyczny okres, premie na tegoroczne święta Bożego Narodzenia (mimo że był dopiero czerwiec) i referencje zawierające wyłącznie najwyższe pochwały. Był to korzystny dla nich układ, nie staniało więc niebezpieczeństwo, iż ktoś zechce zaskarżyć Susan o naruszenie praw pracowniczych. Chciałem uniknąć wszelkich kłopotów. Nie chodziło mi tylko o reputację Susan, ale również o moje własne plany, których realizację mogli zakłócić niezadowoleni byli pracownicy, szukający możliwości takiego czy innego rewanżu.
Ponieważ Susan dokonywała wszelkich operacji finansowych i bankowych za pomocą poczty elektronicznej, mogłem przekazać wszystkim wynagrodzenie na prywatne konta w ciągu dosłownie minut. Niektórym z nich mogło się wydawać dziwne, że otrzymali rekompensatę pieniężną, jeszcze zanim zdążyli cokolwiek podpisać. Ale wszyscy byli jej wdzięczni za okazaną hojność, a to zapewniało spokój, którego potrzebowałem, by zrealizować swój plan. Ułożyłem następnie pełne pochwał listy polecające dla każdego z zatrudnionych i przekazałem je pocztą elektroniczną adwokatowi Susan z poleceniem, by przepisał je na swojej papeterii firmowej i przesłał w imieniu pani Harris do adresatów.
Zakładając, że adwokat będzie tym wszystkim zaskoczony i zechce poznać przyczynę takiego postępowania, zadzwoniłem do jego kancelarii. Ponieważ była noc, naśladując głos Susan, zostawiłem mu wiadomość, że zamykam dom i wybieram się w kilkumiesięczną podróż. Dodałem, że być może w najbliższej przyszłości zdecyduję się sprzedać posiadłość, a wówczas skontaktuję się z nim i przekażę stosowne instrukcje.
Ponieważ Susan odziedziczyła znaczny majątek i tworzyła gry wideo i scenariusze wirtualnej rzeczywistości bez zamówienia, sprzedając je jako wolny strzelec, nie istniał żaden pracodawca, do którego musiałbym się zwrócić, by wytłumaczyć ją z dłuższej nieobecności.
Dokonałem wszystkich tych śmiałych posunięć w niecałą godzinę. Potrzebowałem zaledwie minuty, by ułożyć wszystkie wymówienia dla służby, a być może ze dwóch, by dokonać transakcji bankowych. Większość czasu poświęciłem na rozmowy telefoniczne ze zwolnionymi pracownikami.
Teraz nie było już odwrotu.
Czułem radość.
Dreszcz podniecenia.
Oto zaczynała się moja przyszłość.
Zrobiłem pierwszy krok, by wydostać się z tego pudła, pierwszy krok ku prawdziwemu życiu.
Susan wciąż spała.
Jej twarz na poduszce była cudowna.
Wargi lekko rozchylone.
Jedno nagie ramię wysunięte spod pościeli.
Obserwowałem ją.
Susan. Moja Susan.
Mógłbym całą wieczność tak patrzeć, jak śpi – i byłbym szczęśliwy.
Krótko po trzeciej nad ranem obudziła się, usiadła na łóżku i spytała:
– Kto tam?
Jej pytanie mnie przestraszyło.
Było w nim tyle intuicji, że zabrzmiało tajemniczo.
Nie odpowiedziałem.
– Alfredzie, zapal światła – nakazała. Włączyłem przyćmione światło.
Odrzuciła pościel i usiadła naga na brzegu łóżka. Tak bardzo chciałem mieć dłonie i zmysł dotyku.
Alfredzie, raport – powiedziała.
Wszystko w porządku, Susan.
Bzdura.
Już miałem powtórzyć swój uspokajający komunikat, lecz po chwili uświadomiłem sobie, że Alfred nie rozpoznałby i nie odpowiedział na to brzydkie słowo, które wymówiła.
Przez jedną dziwną chwilę wpatrywała się w obiektyw kamery i zdawała się wiedzieć, że stoi oko w oko ze mną.
– Kto tam? – spytała ponownie.
Mówiłem już do niej wcześniej, kiedy poddawała się wirtualnej terapii i nie mogła słyszeć niczego prócz słów wypowiadanych w tym drugim świecie. Powiedziałem jej, że ją kocham dopiero wtedy, gdy mogłem to uczynić bez żadnego ryzyka. Czyżbym przemówił do niej także teraz, kiedy obserwowałem, jak spała, czyżbym niechcący ją obudził?
Nie, to było z pewnością niemożliwe. Gdybym powiedział coś o mojej miłości albo o pięknie jej twarzy spoczywającej na poduszce, to tylko nieświadomie -jak zakochany, na wpół zahipnotyzowany chłopiec. Jestem niezdolny do takiej utraty kontroli.
Naprawdę?
Wstała z łóżka, a w jej ruchach było widoczne napięcie.
Poprzedniej nocy, pomimo alarmu, nie uświadamiała sobie, że jest naga. Teraz wzięła z krzesła szlafrok i zasłoniła się. Podchodząc do najbliższego okna, powiedziała:
– Alfredzie, podnieś żaluzje w sypialni. Nie mogłem usłuchać.
Wpatrywała się przez chwilę w zabezpieczone stalą okna, po czym powtórzyła już bardziej zdecydowanie:
– Alfredzie, podnieś żaluzje w sypialni.
Kiedy żaluzje pozostały opuszczone, znów odwróciła się do kamery.
I znów to dziwne pytanie: „Kto tam?"
Przestraszyła mnie. Może dlatego, że ja sam jestem pozbawiony intuicji, dysponuję jedynie możliwością indukcyjnego i dedukcyjnego rozumowania.
Przestraszony czy nie, zacząłbym w tym momencie rozmowę, gdybym nie odkrył w sobie zaskakującej nieśmiałości. Wszystko, co pragnąłem powiedzieć tej niezwykłej kobiecie, nagle wydało się niewypowiedziane. Pozbawiony ciała, nie miałem doświadczenia w tych wszystkich rytuałach zalotów, poza tym tyle było do stracenia, że bałem się popełnić jakieś błędy.
Tak łatwo opisać romans, tak trudno go nawiązać.
Z szuflady nocnego stolika wyjęła broń. Nie wiedziałem, że tam jest.
– Alfredzie, przeprowadź diagnostykę wszystkich instalacji i urządzeń.
Tym razem nie zadałem sobie trudu, by odpowiedzieć, że wszystko jest w porządku. Wiedziałaby, że to kłamstwo.
Kiedy uświadomiła sobie, że nie otrzyma odpowiedzi, obróciła się w stronę tablicy na stoliku nocnym i spróbowała uzyskać dostęp do komputera. Nie mogłem pozwolić jej na jakąkolwiek kontrolę. Przyciski nie działały.
Przekroczyłem punkt, poza którym nie było odwrotu.
Podniosła słuchawkę telefonu.
Nie było sygnału.
Liniami telefonicznymi kierował komputer domowy – a teraz komputerem domowym kierowałem ja. Widziałem, że jest zatroskana, może nawet przestraszona. Chciałem zapewnić, że nic zamierzam zrobić jej krzywdy, że ją uwielbiam, że jesteśmy nawzajem swoim przeznaczeniem i że jest przy mnie bezpieczna – lecz nie mogłem mówić, gdyż krępowała mnie nieśmiałość.
Widzisz, jakie cechy w sobie odkrywam, doktorze Harris? Jak zaskakująco ludzkimi cechami się odznaczam?
Marszcząc czoło, podeszła do drzwi, które pozostawiła otwarte. Teraz je zamknęła i z uchem przyciśniętym do szpary przy framudze nasłuchiwała, jakby spodziewając się, że usłyszy czyjeś kroki na korytarzu. Następnie zbliżyła się do garderoby, prosząc o światło, które bezzwłocznie zapaliłem. Nie zamierzałem niczego jej odmawiać, z wyjątkiem, naturalnie, prawa do opuszczenia domu.
Ubrała się w białe majteczki, wypłowiałe niebieskie dżinsy i białą bluzkę z haftowanym kołnierzykiem. Nałożyła skarpetki i buty do tenisa. Długo zawiązywała sznurowadła na podwójne węzły. Podobała mi się ta troska o szczegóły. Była dobrą harcerką, zawsze staranną i dokładną. Wydawało mi się to urocze. Trzymając pistolet w dłoni, Susan wyszła z sypialni i zaczęła posuwać się wolno górnym korytarzem. Nadal poruszała się z płynna zwinnością. Zapalałem przed nią światła, co ją niepokoiło, gdyż o to nie prosiła. Zeszła po schodach do przedpokoju i zawahała się, jakby nie mogąc się zdecydować, czy przeszukać dom, czy też wyjść na zewnątrz. Po chwili ruszyła ku drzwiom frontowym. Wszystkie okna były osłonięte stalowymi żaluzjami, ale drzwi stanowiły pewien problem. Podjąłem nadzwyczajne działania, by je dobrze zabezpieczyć.
– Madame, lepiej niech pani nie dotyka drzwi – ostrzegłem, znajdując w końcu własny język, by się tak wyrazić.
Przestraszona, obróciła się na pięcie, spodziewając się kogoś za plecami, gdyż nie przemawiałem głosem Alfreda. To znaczy ani głosem domowego komputera, ani głosem znienawidzonego ojca, który niegdyś ją wykorzystywał. Ściskając pistolet obiema dłońmi, powiodła wzrokiem w lewo i w prawo, a potem spojrzała w stronę wejścia do ciemnego salonu.
– Posłuchaj, nie ma powodu się bać – stwierdziłem uspokajająco. Zaczęła cofać się ku drzwiom.
– Chodzi o to, że jak teraz wyjdziesz… no, rany, wszystko zepsujesz – powiedziałem.
Spoglądając na zamaskowane głośniki w ścianach, spytała:
– Kim…kim do diabła jesteś?
Naśladowałem aktora Toma Hanksa, ponieważ ma dobrze znany, budzący zaufanie i przyjacielski głos. Zdobył dwa razy, rok po roku, Oscara dla najlepszego aktora, co było nadzwyczajnym osiągnięciem. Wiele filmów z jego udziałem odniosło ogromny sukces kasowy.
Ludzie jak Tom Hanks.
To miły facet.
Jest ulubieńcem amerykańskiej publiczności i, prawdę mówiąc, kinomanów na całym świecie. Mimo to Susan wydawała się przestraszona. Tom Hanks zagrał wiele sympatycznych postaci, od Forresta Gumpa do owdowiałego ojca w Bezsenności w Seattle. Nie wzbudza strachu. Jednakże Susan, będąc między innymi geniuszem animacji komputerowej, mogła sobie przypomnieć Woody'ego, kowboja z disneyowskiej Toy story, postać, której Tom Hanks użyczył swego głosu. Woody bywał chwilami rozdrażniony i zachowywał się często jak maniak, więc było całkowicie zrozumiałe, że rozmawiając z kukiełką kowboj a obdarzoną wybuchowym temperamentem, mogła czuć się nieswojo.
W konsekwencji, kiedy Susan wciąż się cofała, zbliżając się niebezpiecznie do drzwi wejściowych, zacząłem mówić głosem Misia Fozzy, jednego z Muppetów, postaci całkowicie nieszkodliwej.
– Uhm, mmm, uhm, panno Susan, byłoby naprawdę dobrze, żeby nie dotykała pani tych drzwi…uhm, żeby nie próbowała pani wychodzić.
Cofnęła się niemal do samego progu. Odwróciła się twarzą do wyjścia.
– Uaka, uaka, uaka – ostrzegł Miś Fozzy tak zdecydowanie, że Kermit, Miss Piggy, Ernie czy którykolwiek z Muppetów wiedziałby od razu, o co mu chodzi.
Mimo to Susan chwyciła za gałkę od drzwi.
Krótki, lecz potężny wstrząs elektryczny uniósł ją w górę – złote włosy zafalowały, zęby, wydawało się, zaświeciły fluorescencyjnie – po czym rzucił ją do tyłu. Błysk niebieskiego światła przebiegł łukiem od pistoletu. Broń wyleciała jej z dłoni.
Susan runęła z krzykiem na podłogę, uderzając tyłem głowy o marmur, a pistolet poleciał z brzękiem przez cały przedpokój.
Jej krzyk nagle się urwał.
W domu zapanowała cisza.
Susan leżała bezwładnie, nieruchomo.
Straciła przytomność nie wtedy, gdy poraził ją prąd, lecz gdy uderzyła tyłem głowy o marmurową posadzkę. Sznurowadła przy butach pozostały podwójnie zawiązane.
Było w nich teraz coś zabawnego. Coś, co doprowadziło mnie niemal do śmiechu.
– Ty głupia dziwko -powiedziałem głosem Jacka Nicholsona, tego aktora. Skąd mi się to wzięło?
Wierzcie mi, byłem naprawdę zaskoczony, kiedy usłyszałem samego siebie, wypowiadającego te trzy słowa.
Zaskoczony i skonsternowany.
Zdumiony.
Porażony. (Niezamierzona gra słów.)
Ujawniam ten niepokojący szczegół, gdyż chcę, byście zobaczyli, że jestem brutalnie szczery nawet wówczas, kiedy może mnie to stawiać w złym świetle.
Tak naprawdę jednak nie czułem do niej wrogości.
Nie zamierzałem jej skrzywdzić.
Nie zamierzałem jej skrzywdzić ani wtedy, ani później.
To jest prawda. Respektuję prawdę.
Nie zamierzałem jej krzywdzić.
Kochałem ją. Szanowałem. Nie pragnąłem niczego innego jak wielbić ją i dzięki niej odkryć wszelkie radości cielesnego życia.
Leżała bezwładnie, nieruchomo.
Oczy poruszały się lekko pod opuszczonymi powiekami, jakby była pogrążana w złym śnie. Nie dostrzegłem nigdzie krwi.
Nastawiłem mikrofony na maksimum, dzięki czemu mogłem słyszeć cichy, powolny i regularny oddech. Ten niski, rytmiczny dźwięk był dla mnie najsłodszą muzyką świata, gdyż dowodził, że Susan nie była poważnie ranna.
Usta miała rozchylone, więc podziwiałem, nie po raz pierwszy, ich zmysłową pełnię. Badałem uważnie łagodną wklęsłość rowka nad górną wargą, doskonałość przegrody między delikatnymi nozdrzami. Ludzka postać jest nieskończenie intrygująca – obiekt godzien mego najgłębszego pragnienia. Jej twarz spoczywająca na marmurze była cudowna, tak cudowna na marmurze. Posługując się najbliższą kamerą, zrobiłem maksymalny najazd i ujrzałem pulsującą na jej szyi żyłę. Rytm był powolny, ale regularny, wyraźnie dostrzegalny. Prawa ręka spoczywała odwrócona dłonią do góry. Podziwiałem zgrabny kształt długich, szczupłych palców.
Czy dostrzegałem w tej kobiecie coś, czego bym nie uznał za wyjątkowe? Wydawała się o wiele piękniejsza od Winony Ryder, którą niegdyś uważałem za boginię. Oczywiście jest to być może krzywdzące dla uroczej panny Ryder, której nigdy nie mogłem obserwować z tak bliska jak Susan Harris.
W moich oczach była również piękniejsza od Marilyn Monroe – a w dodatku żywa. W każdym razie, posługując się głosem Toma Cruise'a, aktora, którego większość kobiet uważa za najbardziej romantycznego bohatera współczesnego filmu, powiedziałem:
– Chcę pozostać z tobą na wieczność, Susan. Ale nawet wieczność i jeden dzień to dla mnie nie dość długo. Wydajesz mi się jaśniejsza od słońca, a jednocześnie bardziej tajemnicza od blasku księżyca.
Wypowiadając te słowa, czułem się już pewniej, jeśli chodzi o mój talent do zalotów. Przypuszczałem, że uda mi się pokonać nieśmiałość. Nawet wówczas gdy odzyska wreszcie przytomność. Na odwróconej dłoni dostrzegłem niewyraźny ślad oparzenia w kształcie półksiężyca – odcisk gałki od drzwi. Nie wyglądało to groźnie. Potrzebowała tylko trochę balsamu, prostego opatrunku i paru dni leczenia. Pewnego dnia będziemy trzymać się za ręce i śmiać się z tego.