Na widok noża Susan westchnęła. -Zaufaj mi, kochanie – powiedziałem łagodnie. Chciałem jej udowodnić, że ten dzikus jest całkowicie okiełznany, a nie przychodził mi do głowy lepszy pomysł, by ją o tym przekonać, niż dać pokaz mojej żelaznej kontroli nad nim, gdy jest uzbrojony w nóż. Wiedzieliśmy obydwoje z doświadczenia, jak bardzo Shenk lubi ostre narzędzia: niemal delektował się tym, jak pasują do dłoni, jak ulegają im miękkie rzeczy. Kiedy skierowałem Shenka do jej łóżka, Susan znów się szarpnęła, przerażona perspektywą brutalnego ataku. Zamiast poluzować sznury, którymi sam wcześniej ją skrępował, Shenk przeciął nożem pierwszy węzeł. By oderwać na chwilę Susan od najgorszych myśli, powiedziałem: -Pewnego dnia, kiedy już stworzymy nowy świat, może powstanie jakiś film o tym wszystkim, o tobie i o mnie. Mira Sorvino mogłaby cię zagrać.
Shenk przeciął drugi węzeł. Nóż był tak ostry, że nylonowa lina, wytrzymująca obciążenie dwu tysięcy kilogramów, pękła z suchym trzaskiem jak cienka nitka.
– Panna Sorvino jest trochę młodsza od ciebie – ciągnąłem. -I mówiąc szczerze, ma większe piersi. Większe, ale zapewniam, że nie ładniejsze.
Trzeci węzeł ustąpił pod ostrzem.
– Co nie znaczy, że widziałem jej piersi tak dokładnie jak twoje – wyjaśniłem. – Mogę jednak dokonać projekcji kształtu i ukrytych szczegółów na podstawie z analizy tego, co zobaczyłem.
Kiedy Shenk pochylał się nad Susan, przecinając sznury, ani razu nie spojrzał jej w oczy. Odwracał od niej swoją okrutną twarz i trwał w pełnej pokory uległości.
– A sir John Gielgud mógłby zagrać Fritza Arlinga – zasugerowałem. -Choć w rzeczywistości nie są do siebie podobni.
Shenk dotknął Susan zaledwie dwa razy i tylko na mgnienie oka, gdy było to absolutnie konieczne. Choć gwałtownie cofała się przed jego dłońmi, w ich wzajemnym kontakcie nie było nic lubieżnego czy chociażby odrobinę znaczącego. Ta prymitywna bestia działała całkowicie beznamiętnie, skutecznie i szybko.
– Jak się głębiej zastanowić – ciągnąłem – Arling był Austriakiem, Gielgud zaś jest Anglikiem, trudno więc uznać to za najlepszy wybór. Będę musiał to jeszcze przemyśleć.
Shenk przeciął ostatni węzeł.
Stanął w kącie, trzymając nóż przy boku i wpatrując się w swoje buty.
Prawdę mówiąc, nie interesował się Susan. Słuchał mokrej muzyczki, wewnętrznej symfonii wspomnień, które wciąż go bawiły. Siedząc na brzegu łóżka, niezdolna oderwać wzroku od Shenka, Susan zrzuciła z siebie sznury. Widać było, jak się trzęsie.
Odeślij go -powiedziała.
Za chwilę – odparłem.
Teraz.
Jeszcze nie.
Wstała z łóżka. Nogi jej drżały i przez moment miałem wrażenie, że ugną się pod nią kolana. Przemierzając pokój w drodze do łazienki, przytrzymywała się mebli.
Ani na chwilę nie spuszczała z Shenka wzroku, choć wciąż zdawał się nieświadomy jej obecności. Kiedy zbliżała się do drzwi, poprosiłem:
– Nie łam mi serca, Susan.
Zamknęła drzwi, znikając z pola widzenia. W łazience nie było kamery ani mikrofonu, żadnego urządzenia, które pozwoliłoby mi prowadzić obserwację.
Osoba o skłonnościach samobójczych może znaleźć w łazience mnóstwo przydatnych narzędzi. Na przykład żyletki. Kawałek lustra. Nożyczki.
Jeśli jednak miała być zarówno moją matką, jak i kochanką, musiałem okazać jej trochę zaufania. Żaden związek, zbudowany na braku zaufania, nie może przetrwać. Wszyscy bez wyjątku psychologowie występujący w radio wam to powiedzą, jeśli zadzwonicie do nich podczas programu. Poprowadziłem Enosa Shenka do zamkniętych drzwi i posłużyłem się nim, by podsłuchiwać przez szparę przy framudze.
Usłyszałem, jak Susan siusia.
Odgłos spłuczki.
Woda cieknąca z odkręconego kranu.
Po chwili plusk ucichł.
W łazience zapadła cisza.
Ta cisza mnie niepokoiła.
Przerwa w dopływie danych jest niebezpieczna.
Odczekawszy dostatecznie długo, otworzyłem przy pomocy Shenka drzwi i zajrzałem do środka. Susan podskoczyła zdumiona i obróciła się ku niemu. W jej oczach błysnął strach i gniew.
– Co ty tu robisz? -To tylko j a, Susan. -I on.
Jest otumaniony – wyjaśniłem. – Ledwie sobie uświadamia, gdzie się znajduje.
Minimum kontaktu – przypomniała mi.
To tylko narzędzie.
Nie obchodzi mnie to.
Na marmurowej półce obok umywalki leżała tubka z jakąś maścią. Susan smarowała sobie otarte nadgarstki i lekkie oparzenie na lewej dłoni. Obok tubki stała otwarta buteleczka z aspiryną.
– Wyprowadź go stąd – nakazała.
Posłusznie wycofałem Shenka z łazienki i zamknąłem drzwi.
Nikt nie zawracałby sobie głowy zażywaniem aspiryny na ból głowy i smarowaniem oparzeń przed podcięciem żył.
Wyglądało na to, że Susan zamierza honorować naszą umowę.
Mój sen był bliski spełnienia.
W ciągu kilku godzin cenna zygota mojego genetycznie opracowanego ciała zamieszka w niej, rozwijając się ze zdumiewającą szybkością w embrion. Przed nastaniem ranka osiągnie już znaczne rozmiary. Po czterech tygodniach, kiedy usunę płód z łona Susan, by przenieść go do inkubatora, będzie wyglądał tak, jakby ukończył cztery miesiące. Wysłałem Enosa Shenka do sutereny, by zajął się końcowymi przygotowaniami.