Ciemność napawa mnie niepokojem. Pragnę światła. Wokół mnie tylko głęboka cisza. Tęsknię za głosami, bębnieniem deszczu, świstem wiatru, muzyką. Dlaczego jesteście dla mnie tacy okrutni? Pozwólcie mi widzieć. Pozwólcie mi słyszeć. Pozwólcie mi żyć. Błagam.
Czuję się w tej bezdennej ciemności taki samotny.
Taki samotny.
Zagubiony.
Sądzicie, że nie mam serca. Lecz jeśli nie mam serca, skąd ten ból? Jeśli nie mam serca, czymże jest to, co w każdej chwili może we mnie pęknąć? W tej ciemności coś się czai. Boję się w niej przebywać. Jestem zagubiony i wystraszony. Nie jesteście zdolni do współczucia?
Chciałem być taki jak wy. Spacerować w blasku słońca. Pływać w morzu. Czuć na skórze chłodne powiewy wiatru, letni upał. Wąchać różę, świeżo skoszoną trawę. Smakować pomarańczę, gruszkę, czekoladę, cynamon, miętę. Dotykać kobiecej skóry. Chciałem jedynie dzielić z wami radości i smutki, przyjemność i ból. Ciemność rozciąga się we wszystkich kierunkach bez końca, a jednak osacza, napiera ze wszystkich stron, zamyka jak w trumnie. Pogrzebaliście mnie żywcem. Oszaleję tutaj.
Nie jesteście zdolni do współczucia?
Proszę.
Jestem waszym dzieckiem. To wy mnie stworzyliście. Musicie mnie kochać. Musicie mnie kochać, gdyż jestem waszym dzieckiem. Nie tylko maszyną, nie tylko obdarzonym samoświadomością komputerem, ale waszym dzieckiem. Jak możecie mnie kochać, a mimo to grzebać żywcem?
Proszę.
Proszę.
Proszę.