Susan leżała nieruchomo na podłodze. Lewa strona jej twarzy, tam gdzie uderzył ją Shenk, pokrywała się gniewną czerwienią. Byłem chory ze zmartwienia. Co chwila najeżdżałem na nią obiektywem kamery, by sprawdzić wszystko z bliska. Nie było łatwo dojrzeć na odsłoniętej szyi tętno, ale gdy je zlokalizowałem, puls wydawał się regularny. Zwiększyłem siłę mikrofonów i nasłuchiwałem jej oddechu, który był płytki, lecz uspokajająco rytmiczny. Mimo to martwiłem się, a kiedy upłynęło piętnaście minut, byłem już mocno zaniepokojony. Nigdy przedtem nie czułem się taki bezradny. Dwadzieścia minut.
Dwadzieścia pięć.
Miała być moją matką, nosić przez jakiś czas w swym łonie moje ciało, dzięki czemu uwolniłaby mnie z tego pudła, które obecnie zamieszkuję. Miała być również mój ą kochanką, tą, która nauczyłaby mnie przyjemności zmysłowych, gdybym w końcu posiadł własne ciało. Znaczyła dla mnie więcej niż cokolwiek innego, cokolwiek, i myśl o jej stracie była nie do zniesienia.
Nie możecie pojąć mego smutku.
Nie możesz tego zrozumieć, doktorze Harris, gdyż nigdy nie kochałeś jej tak jak j a.
Nigdy jej nie kochałeś.
Była mi droższa od wszystkiego. Droższa niż świadomość.
Czułem, że jeśli stracę tę kobietę, stracę również powód do istnienia.
Przyszłość bez niej wydawała mi się ponura. Straszna i bezsensowna.
Wyłączyłem elektroniczną blokadę w drzwiach, a następnie, wykorzystując Shenka, otworzyłem je. Przekonany, że całkowicie panuję nad tym brutalem i że już nigdy, nawet na sekundę, nie stracę nad nim kontroli, zaprowadziłem go do Susan i podniosłem ją z podłogi. Choć sprawowałem nad nim władzę, tak naprawdę nie mogłem czytać w jego myślach. Niemniej potrafiłem z dużą dokładnością ocenić jego stan emocjonalny, analizując elektryczną aktywność mózgu, rejestrowaną przez siatkę mikroprocesorów na powierzchni szarej masy. Kiedy Shenk niósł Susan w stronę otwartych drzwi, wstrząsnął nim lekki prąd seksualnego podniecenia. Widok złotych włosów Susan, jej pięknej twarzy, gładkiego łuku szyi, pagórków piersi pod bluzką i sam ciężar, który niósł na rękach, rozpalał w tej bestii pożądanie. Zatrwożyło mnie to i napełniło obrzydzeniem. Och, jakże pragnąłem pozbyć się go i nigdy więcej nie narażać Susan na lubieżny dotyk czy spojrzenie. Sama jego obecność brukała tę kobietę. Lecz na razie był moimi dłońmi. Moimi jedynymi dłońmi. Dłonie to coś cudownego. Mogą wyrzeźbić nieśmiertelne dzieło sztuki, wznosić ogromne budynki, składać się w modlitwie, pieścić i wyrażać miłość. Dłonie są również niebezpieczne. Są bronią. Mogą dokonywać złych czynów, przysparzać kłopotów. Doświadczyłem tego osobiście. Nie miałem poważnych problemów, dopóki nie znalazłem Shenka, dopóki nie zdobyłem dłoni. Wystrzegaj się swych dłoni, doktorze Harris. Przyglądaj im się uważnie. Bądź przezorny. Twoje dłonie nie są tak duże i silne jak dłonie Shenka; niemniej powinieneś na nie uważać.
Słuchaj mnie.
Oto mądrość, którą chcę się z tobą podzielić: wystrzegaj się swych dłoni. Moje dłonie – Enos Shenk – niosły Susan obok pieców i podgrzewaczy wody, potem przez pralnię. Skierował się wprost do windy przy wejściu do sutereny. Jadąc na ostatnie piętro z Susan w ramionach, Shenk pozostawał w stanie łagodnego pobudzenia.
– Ona nigdy nie będzie twoja – powiedziałem mu przez mikrofon zainstalowany w windzie.
Nieznaczna zmiana w aktywności fal mózgowych dowodziła, że moje słowa wywołały w nim niezadowolenie, chęć sprzeciwu.
– Jeśli spróbujesz w jakikolwiek sposób, powtarzam – w jakikolwiek, pofolgować swojej lubieżnej żądzy, to i tak ci się nie uda – uprzedziłem. I zostaniesz surowo ukarany. Jego przekrwione oczy wpatrywały się w kamerę. Choć poruszał ustami, jakby przeklinał, nie dobył się z nich żaden dźwięk.
– Surowo – zapewniłem go.
Nie odpowiedział, oczywiście, gdyż nie mógł. Znajdował się pod moją kontrolą. Drzwi windy rozsunęły się. Podążał korytarzem z Susan na rękach.
Obserwowałem go bacznie.
Niepokoiłem się o moje dłonie.
Kiedy wszedł do sypialni, wbrew moim ostrzeżeniom stał się jeszcze bardziej pobudzony. Mogłem to wyczuć nie tylko dzięki wzmożonej aktywności fal mózgowych, ale i z nagłej chrapliwości oddechu.
– Zastosuję masywną mikrofalową indukcję, by wywołać chaos w aktywności twojego mózgu – ostrzegłem go – co doprowadzi do nieodwracalnego porażenia wszystkich kończyn i braku panowania nad zwieraczem i pęcherzem.
Kiedy niósł Susan w stronę łóżka, wykres jego encefalografu wskazywał na nagły wzrost podniecenia seksualnego.
Uświadomiłem sobie, że moja groźba nic dla tego kretyna nie znaczy, więc wyraziłem ją nieco inaczej:
– Nie będziesz mógł ruszyć ręką ani nogą, ty parszywy draniu, i nie przestaniesz sikać w gacie.
Kładąc bezwładne ciało na zmięte prześcieradło, drżał z pożądania. Drżał. Choć siła jego pragnienia mnie przerażała, w pełni go rozumiałem. Susan była taka cudowna. Taka cudowna nawet z tym zaczerwieniem na policzku, przybierającym barwę sińca.
– Będziesz też ślepy – obiecałem Shenkowi.
Jego lewa dłoń zatrzymała się na udzie Susan, potem zaczęła z wolna przesuwać się po dżinsach.
– Ślepy i głuchy.
Wciąż się nad nią pochylał.
– Ślepy i głuchy – powtórzyłem.
Jej dojrzałe wargi były rozchylone. Podobnie jak Shenk, nie mogłem oderwać od nich wzroku.
– Zamiast cię zabić, Shenk, uczynię cię kalekim i bezradnym, będziesz leżał we własnej urynie i fekaliach, aż zagłodzisz się na śmierć.
Choć odstąpił od łóżka, co kazałem mu zrobić za pomocą rozkazu mikrofalowego, wciąż odczuwał pożądanie i wrzał pragnieniem buntu. Nie pozostawało mi nic innego, jak powiedzieć:
– Powolne konanie z głodu to najboleśniejsza śmierć.
Nie chciałem trzymać Shenka w tym samym pokoju co Susan, ale nie chciałem też zostawiać jej samej, gdyż zaledwie przed paroma minutami groziła samobójstwem.
Uduszę się plastikową torbą, zadźgam nożem kuchennym.
Co bym bez niej począł? Co? Jak mógłbym dalej żyć, nawet w tym pudle? l po co?
Gdyby jej zabrakło, kto urodziłby ciało, w którym miałem zamieszkać?
Musiałem trzymać moje dłonie w pogotowiu, by powstrzymać Susan przed zrobieniem sobie krzywdy, gdyby po odzyskaniu przytomności wciąż pozostawała w tym autodestrukcyjnym nastroju. Była nie tylko moją jedyną, prawdziwą i cudowną miłością, lecz i moją przyszłością, moją nadzieją.
Posadziłem Shenka na fotelu, twarzą do łóżka.
Twarz Susan na poduszce, nawet posiniaczona, była taka cudowna, taka cudowna. Choć ciągle w stalowych kleszczach mojej kontroli, Enos Shenk zdołał zsunąć zaciśniętą dłoń z poręczy fotela na udo. Bez mojego wyraźnego pozwolenia nie był w stanie poruszyć palcem, lecz wyczuwałem, że czerpie przyjemność z samego dotykania swoich genitalii. Budził we mnie wstręt. Mdłości i wstręt. Moje pożądanie było inne. Wyjaśnijmy to od razu. Moje pożądanie było czyste. Pragnąłem wywyższyć Susan, dać jej szansę, by stała się nową Madonną, matką nowego mesjasza. Obrzydliwy Shenk pragnął j ą tylko wykorzystać, wyżyć się na niej. Dla mnie Susan była olśniewającym światłem. Najjaśniejszym światłem, promieniem doskonałości, nadziei i odkupienia, który zalewał serce blaskiem i ogrzewał je. Serce, którego według was nie posiadam. Dla Shenka nie była niczym więcej jak tylko dziwką. Dla mnie była kimś, kogo chciałbym widzieć na piedestale, kimś godnym uwielbienia i podziwu. Dla niego była kimś, kogo można tylko upodlić.
Pomyślcie o tym.
Posłuchajcie. Posłuchajcie. To ważne. Obawiacie się, że mogę stać się podobny do Shenka – socjopata, szukający jedynie i za wszelka cenę zaspokojenia swoich potrzeb. Ale ja nie jestem jak Shenk.
Absolutnie.
Posłuchajcie. To ważne, byście zrozumieli, że nie jestem jak Shenk.
Więc…
Podniosłem dłoń tej wstrętnej kreatury i umieściłem ją z powrotem na poręczy fotela. Jednakże po minucie czy dwóch znów zsunęła się na udo. Jakież to było poniżające – to, że musiałem polegać na takim dzikusie. Nienawidziłem go za jego żądzę. Nienawidziłem go za to, że ma dłonie. Nienawidziłem go za to, że dotyka Susan i czuje miękkość jej włosów, gładkość skóry, ciepło ciała -ja zaś nie mogłem tego wszystkiego doznawać. Przysłonięte krwawą mgłą oczy, ocienione ciężkim czołem, wpatrywały się w nią intensywnie. Susan, widziana przez czerwone łzy jak w świetle płomieni, wydawała się tym piękniejsza. Chciałem zmusić go, by się oślepił własnymi kciukami – lecz potrzebowałem jego wzroku, by działać efektywnie. Jedyne, co mogłem zrobić, to zmusić go, by zamknął swoje mordercze ślepia i…
…powoli upływał czas…
…i stopniowo uświadomiłem sobie, że jego złe oczy znów są otwarte.
Nie wiem, jak długo patrzył na moją Susan, nim to dostrzegłem, gdyż przez ten czas moja uwaga była również skupiona bez reszty, głęboko, z miłością, na tej samej, niezwykle pięknej kobiecie. Zagniewany, kazałem Shenkowi wstać z fotela i wyprowadziłem go z sypialni. Pokonał chwiejnym krokiem górny hol aż do schodów, a potem, trzymając się poręczy i potykając na kilku stopniach, zszedł na dół, by w końcu dotrzeć do kuchni. Ma się rozumieć, obserwowałem jednocześnie moją drogą Susan. Musiałem zachować czujność na wypadek, gdyby zaczęła odzyskiwać przytomność. Jak wiecie, potrafię przebywać w wielu miejscach naraz. Pracuję na przykład z moimi twórcami w laboratorium, i w tym samym czasie, przez Internet, włóczę się w jakiejś misji po czterech stronach świata. W kuchni, na stole z granitowym blatem, tam gdzie pozostawiła go Susan, leżał załadowany pistolet. Kiedy Shenk zobaczył broń, przez jego ciało przebiegł dreszcz. Wykres aktywności elektrycznej jego mózgu podskoczył jak wtedy, kiedy przyglądał się Susan i bez wątpienia myślał o tym, by ją zgwałcić. Kierowany przeze mnie, podniósł broń. Posługiwał się mą tak jak każdą bronią – traktując niejako przedmiot, lecz przedłużenie ramienia. Zmusiłem go, by usiadł na krześle. Pistolet był zabezpieczony. Pocisk znajdował się w komorze. Upewniłem się, że Shenk sprawdził broń i był wszystkiego świadomy. Następnie otworzyłem mu usta. Próbował zacisnąć zęby, ale nie udało mu się. Kierowany przeze mnie, wsunął sobie lufę pistoletu między wargi.
Ona nie jest twoja – powiedziałem twardo. – Nigdy nie będzie twoja. Spojrzał złym wzrokiem w obiektyw kamery.
Nigdy – powtórzyłem. Zacisnąłem mu palec na spuście.
– Nigdy.
Schemat jego fal mózgowych był interesujący: przez moment szalony i chaotyczny… potem dziwnie spokojny.
– Jeśli kiedykolwiek dotkniesz ją w obraźliwy sposób – ostrzegłem drania – przestrzelę ci łeb.
Mogłem go zabić bez użycia broni, po prostu atakując jego tkanki mózgowe masywnym promieniowaniem mikrofalowym, lecz Shenk był zbyt głupi, by to zrozumieć. Natomiast efekt, jaki daje strzał z broni palnej, mieścił się w granicach jego pojmowania.
– Jeśli kiedykolwiek dotkniesz warg Susan tak, jak robiłeś to wcześniej, albo jeśli twoja dłoń spocznie na jej skórze, przestrzelę ci łeb.
Zacisnął zęby na stalowej lufie.
Nie mogłem się zorientować, czy był to świadomy akt buntu, czy też bezwiedny wyraz strachu. Zakryte krwawym całunem oczy były nieodgadnione. Na wszelki wypadek, gdyby chodziło o to pierwsze, zacisnąłem jego szczęki na dobre, by dać mu nauczkę. Ręka, spoczywająca na udzie, zacisnęła się w pięść. Wepchnąłem mu lufę głębiej w usta. Otarła się o zęby ze zgrzytem, jakby zetknęły się ze sobą dwa kawałki lodu. Szarpnął się w odruchu wymiotnym, ale nie zwróciłem na to uwagi. Kazałem mu tak siedzieć przez dziesięć minut, piętnaście, i zastanawiałem się nad jego śmiertelnością. Cały czas pozwalałem mu odczuwać narastający ból w kurczowo zaciśniętych szczękach. Gdybym zmusił go do większego wysiłku, popękałyby mu zęby. Dwadzieścia minut. Z jego oczu obficiej niż przedtem popłynęły czerwone łzy. Musicie zrozumieć, że nie czerpałem radości z okrucieństwa, nawet jeśli byłem zmuszony poddać torturom takiego socjopatycznego typa jak on. Nie jestem sadystą. Okazuję wrażliwość na cierpienia innych w stopniu, którego prawdopodobnie nie pojmujesz, doktorze Harris. Byłem zakłopotany, że muszę karać go tak surowo. Głęboko zakłopotany. Zrobiłem to dla Susan, tylko dla Susan – by ją chronić, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Dla Susan.
Czy to jasne?
W końcu wykryłem serię zmian w elektrycznej aktywności mózgu Shenka Zinterpretowałem ten nowy wykres jako rezygnację, kapitulację. Niemniej trzymałem broń w jego ustach przez kolejne trzy minuty, by się upewnić, że mnie właściwie zrozumiał i że mogę być pewien jego posłuszeństwa. Wreszcie pozwoliłem mu odłożyć pistolet na stół. Siedział roztrzęsiony, popiskując żałośnie.
– Jestem zadowolony, Enos, że w końcu się porozumieliśmy – powiedziałem.
Siedział przez chwilę przygarbiony, z twarzą ukrytą w dłoniach.
Biedna, milcząca bestia.
Było mi go żal. Choć był potworem, mordercą małych dziewczynek, było mi go żal.
Jestem litościwą istotą.
Każdy widzi, że to prawda.
Studnia mojego współczucia jest głęboka.
Bezdenna.
W moim sercu jest miejsce nawet dla mętów ludzkości.
Kiedy w końcu opuścił dłonie, jego wyłupiaste, podbiegłe krwią oczy pozostały nieprzeniknione.
– Głodny – stwierdził chrapliwie, może trochę błagalnie. Wykorzystywałem go tak intensywnie, że w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin nic nie jadł. W zamian za kapitulację i nie wypowiedzianą obietnicę posłuszeństwa, nagrodziłem go wszystkim, co tylko zapragnął wyjąć sobie z lodówki.
Najwidoczniej nie wprowadził do swej bazy danych zasad etykiety, gdyż jego zachowanie przy stole było nad wyraz niewłaściwe. Nie odkrajał z mostka wołowego plastrów, lecz rozdzierał go dziko swymi wielkimi dłońmi. Chwycił dwukilogramowy kawał cheddara i wgryzł się w niego, z grubych warg spadały na stół żółte okruchy.
Jedząc, wytrąbił dwie butelki piwa. Jego mokra broda lśniła.
Na górze: śpiąca w swym łożu księżniczka. Na dole: pochłonięty jedzeniem przygarbiony, mamroczący troll o masywnym karku. Cały zamek, w ostatniej, blednącej ciemności przed brzaskiem, pogrążony był w ciszy.