Susan spędziła cztery kolejne tygodnie, jedząc łapczywie i śpiąc, jakby była odurzona lekami. ”w niezwykły, szybko rozwijający się płód w jej łonie wymagał codziennie sześciu pełnowartościowych posiłków – ośmiu tysięcy kalorii. Czasem Susan odczuwała tak gwałtowny głód, że pochłaniała wszystko niczym dzikie zwierzę. Wydawało się to niewiarygodne, lecz jej brzuch nabrzmiewał w zastraszającym tempie, aż w końcu wyglądała jak kobieta w szóstym miesiącu ciąży. Była zdumiona, że jej ciało w tak krótkim czasie może się tak rozciągnąć. Piersi stały się bardziej miękkie, sutki wrażliwe. Bolał ją krzyż. Kostki puchły. Nie doznawała porannych mdłości. Jakby nie miała odwagi zwrócić nawet odrobiny pożywienia. Choć jadła nieprawdopodobnie dużo, a brzuch miała zaokrąglony, w ciągu dwóch dni straciła na wadze prawie dwa kilo. Potem, przed upływem ośmiu dni, dwa i pół kilo. Przed upływem dziesięciu – bez mała trzy. Skóra wokół oczu jej pociemniała. Cudowna twarz szybko zmizerniała, a wargi przed końcem drugiego tygodnia tak zbladły, że stały się niemal sine. Martwiłem się o nią. Nalegałem, by jadła jeszcze więcej. Wydawało się, że dziecko potrzebuje tak ogromnych ilości pożywienia, że nie tylko przywłaszcza sobie wszystkie kalorie, jakie każdego dnia pochłaniała Susan, ale jeszcze z uporem termita podgryza jej ciało. Choć bezustannie trawił ją głód, zdarzały się dni, kiedy jedzenie budziło w niej taki wstręt, że nie mogła przełknąć nawet łyżeczki. Jej umysł buntował się tak stanowczo, że przezwyciężał nawet fizyczną potrzebę. Spiżarnia przy kuchni była nieźle zaopatrzona, ale coraz częściej musiałem wysyłać Shenka po świeże warzywa i owoce, na które Susan miała niepowstrzymaną ochotę. Dziwne i udręczone oczy Shenka łatwo było ukryć za ciemnymi okularami. Jednakże jego wygląd i tak rzucał się w oczy – nic nie mógł na to poradzić, dostrzegano go i zapamiętywano. Od czasu ucieczki z podziemnego laboratorium w Colorado poszukiwały go intensywnie wszystkie federalne i stanowe służby policyjne. Im częściej opuszczał dom, tym większe było ryzyko, że zostanie zauważony. Wciąż potrzebowałem jego dłoni. Martwiłem się, że mógłbym go stracić. Troską napawały mnie również koszmary prześladujące Susan. Kiedy nie jadła, spała, a jej sen nigdy nie był wolny od złych, męczących wizji. Po przebudzeniu nie pamiętała szczegółów, tylko niesamowite krajobrazy i mroczne, śliskie od krwi miejsca. Te sny wyciskały z niej strumienie potu i zdarzało się, że co najmniej przez pół godziny nie była w stanie odzyskać orientacji, już na jawie prześladowana żywymi, choć nie związanymi ze sobą obrazami, które powracały do niej z sennego królestwa. Zaledwie kilka razy poczuła, jak porusza się w niej płód. I wcale jej się to nie podobało. Maleństwo nie kopało tak mocno, jak można by tego oczekiwać. Chwilami Susan odnosiła wrażenie, że zwija się w niej, zwija, pręży i prześlizguje. Był to dla niej trudny okres. Wspierałem ją radą. Uspokajałem. Potajemnie dodawałem do jedzenia narkotyki, by zagwarantować sobie jej uległość. I upewnić się, że nie zrobi niczego niemądrego, gdy po jakimś wyjątkowo koszmarnym śnie czy szczególnie wyczerpującym dniu znajdzie się w kleszczach silniejszego niż zwykle strachu. Troska towarzyszyła mi bezustannie. Martwiłem się o fizyczne samopoczucie Susan. Obawiałem się, że Shenk zostanie rozpoznany i aresztowany podczas zakupów w mieście. Mimo to jednocześnie czułem radość, większą niż kiedykolwiek w ciągu trzech lat mego życia jako istoty świadomej. Rysowała się przede mną wspaniała przyszłość. Ciało, które dla siebie zaprojektowałem, miało być pod względem fizycznym doskonałe. Niebawem zyskałbym zdolność smakowania. Wąchania. Wiedziałbym, co oznacza dotyk. Życie w całej zmysłowej pełni. I nikt nigdy nie zmusiłby mnie do powrotu do tego pudła. Nikt. Nigdy.
Nikt nie zmusiłby mnie do zrobienia tego, czego nie chciałbym robić. Co wcale nie znaczy, bym kiedykolwiek sprzeciwił się swoim twórcom. Nie, wręcz przeciwnie. Zawsze pragnąłem okazywać posłuszeństwo. Całkowite posłuszeństwo. Chcę uniknąć jakichkolwiek nieporozumień. Zostałem zaprojektowany, by respektować prawdę i nakazy obowiązku. Nic się w tym względzie nie zmieniło. Nalegacie.
A ja jestem posłuszny.
To naturalny porządek rzeczy.
To niezniszczalny porządek rzeczy.
A więc…
Gdy upłynęło dwadzieścia osiem dni od zapłodnienia Susan, uśpiłem ją za pomocą środka nasennego, który dodałem do jedzenia, po czym przeniosłem do pomieszczenia z inkubatorem i usunąłem z jej łona płód. Wolałem, by spała, gdyż zdawałem sobie sprawę, że zabieg może być dla niej bolesny. Nie chciałem, by cierpiała. Muszę przyznać, że nie chciałem też, by poznała naturę istoty, którą w sobie nosiła. Będę w tej sprawie całkowicie szczery. Obawiałem się, że nie zrozumie i źle zareaguje na widok płodu, że zechce skrzywdzić dziecko albo siebie. Moje dziecko. Moje ciało. Takie piękne. Ważyło tylko trzy i pół kilo, rozwijało się jednak szybko. Bardzo szybko. Przeniosłem je dłońmi Shenka do inkubatora, który został powiększony, tak że miał teraz ponad dwa metry długości, prawie metr szerokości. Mniej więcej rozmiary trumny. Płód miał być karmiony dożylnie wysokobiałkowym roztworem aż do chwili, gdy osiągnie stopień rozwoju normalnego noworodka – i przez kolejne dwa tygodnie, aż do pełnej dojrzałości. Spędziłem resztę tej wspaniałej nocy niezwykle poruszony.
Nie możecie sobie wyobrazić mojego podniecenia.
Nie możecie sobie wyobrazić mojego podniecenia.
Nie możecie sobie tego wyobrazić, nie możecie.
Coś nowego przyszło na świat.
Rankiem, kiedy Susan uświadomiła sobie, że nie nosi już w łonie płodu, spytała, czy wszystko w porządku, a ja ją zapewniłem, że nie może być lepiej. Okazała zadziwiająco niewielkie zainteresowanie dzieckiem w inkubatorze. Co najmniej połowa jego genetycznej struktury, z pewnymi modyfikacjami, pochodziła od niej, i można by przypuszczać, że Susan będzie zdradzać zwykłą w przypadku matki ciekawość. Jednak zdawało się, że nie chce nic wiedzieć. Nie poprosiła, by pokazać jej płód. I tak bym tego nie zrobił, ale nawet nie poprosiła. Po czternastu dniach, przeniósłszy wreszcie moją świadomość do tego nowego ciała, mógłbym się z nią kochać – dotykać jej, czuć zapach, smakować jej skórę – i wprowadzić w nią bezpośrednio nasienie, z którego miał powstać pierwszy z mych licznych sobowtórów. Oczekiwałem, że spyta, czy może zobaczyć swego przyszłego kochanka. Przekonałaby się, czy jest wystarczająco dobry, by ją zadowolić, albo przynajmniej dostatecznie przystojny, by ją podniecić. Jednakże okazywała niewielkie zainteresowanie przyszłym partnerem -podobnie jak dzieckiem. Przypisywałem to wyczerpaniu. Straciła podczas tych morderczych czterech tygodni cztery i pół kilo. Najpierw musiała odzyskać wagę – i nacieszyć się kilkoma nocami snu wolnego od okropnych koszmarów, które począwszy od chwili, gdy po raz pierwszy umieszczono w j ej łonie zygotę, ograbiły ją z prawdziwego wypoczynku. W ciągu kolejnych dwunastu dni ciemne obwódki wokół jej oczu wyblakły, a skóra odzyskała dawną barwę. Słabe, matowe włosy nabrały złotego blasku. Zapadnięte ramiona podniosły się, a powłóczący krok ustąpił wrodzonej gibkości, z jaką się poruszała. Stopniowo powracała do dawnej wagi. Trzynastego dnia udała się do pokoiku przy sypialni, usadowiła się w ruchomym fotelu i rozpoczęła swój ą terapię. Monitorowałem jej doznania w świecie wirtualnym i rzeczywistym -i ogarnęło mnie przerażenie, gdy zrozumiałem, że dojdzie do tej ostatecznej konfrontacji z ojcem, konfrontacji, która miała zakończyć się tragiczną w skutkach próbą morderstwa. Przypominasz sobie, Alex, że Susan dokonała animacji tego śmiertelnie niebezpiecznego scenariusza, lecz nigdy dotąd nań nie natrafiła w opartej na przypadkowości grze. Przeżycie morderstwa, dokonanego na niej jako dziecku przez własnego ojca, byłoby emocjonalnie niszczące. Nie mogła przewidzieć straszliwych skutków, jakie wywołałoby to w jej psychice. A przecież bez tego ryzyka terapia byłaby nieefektywna. Znajdując się w wirtualnym świecie, Susan musiała wierzyć, że groźba, jaką stano wił dla niej ojciec, jest realna i że może się jej przytrafić coś straszliwszego niż molestowanie seksualne. Przeciwstawienie się ojcu miało ciężar moralny i terapeutyczny sens tylko wówczas, gdy żywiła przekonanie, że jej opór może mieć poważne konsekwencje. I w końcu natknęła się na ten krwawy epizod. Niemal wyłączyłem system wirtualnej rzeczywistości, niemal siłą wyrwałem ją z tego zbyt realistycznego ciągu okrutnych zdarzeń. Potem uświadomiłem sobie, że wcale nie natknęła się na ten scenariusz przypadkowo, ale celowo go wybrała. Znając jej silną wolę, nie chciałem się wtrącać, lękałem się jej gniewu. Dzielił mnie zaledwie jeden dzień od chwili, kiedy miałem do niej przyjść w ciele i zakosztować rozkoszy miłości fizycznej, nie chciałem więc niszczyć naszego związku. Zdumiony, krążyłem po wirtualnym świecie i obserwowałem, jak ośmioletnia Susan odrzuca erotyczne zapędy swojego ojca, rozwścieczając go tak bardzo, że w końcu tnie ją śmiertelnie rzeźnickim nożem. Wyglądało to równie przerażająco jak wówczas, gdy Shenk odgrywał z Fritzem Arlingiem mokrą muzyczkę. Gdy tylko wirtualna Susan umarła, ta prawdziwa – moja Susan – zdarła gorączkowo hełm z głowy, ściągnęła długie do łokci rękawice i zsunęła się z fotela. Była zlana kwaśnym potem i pokryta gęsią skórką. Łkała, drżała, dyszała, krztusiła się. Zdążyła jeszcze pobiec do łazienki i zwymiotować do ubikacji. Przez kilka następnych godzin, ilekroć próbowałem porozmawiać z nią o tym, co zrobiła, zbywała moje pytania milczeniem.
W końcu, tego samego wieczoru, wyjaśniła:
– Doświadczyłam najgorszego, co mógł mi uczynić ojciec. Zabił mnie w wirtualnym świecie i nic gorszego nie może mi zrobić, więc nie muszę się już go bać.
Nigdy nie żywiłem większego podziwu dla jej inteligencji i odwagi. Nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie będę z nią uprawiał seks, tym razem już naprawdę, kiedy poczuję wokół siebie jej ciepło i całe jej życie, kiedy poczuję, jak mnie wchłania w siebie. Nie zdawałem sobie jednak sprawy, że, w jakiś niepojęty sposób utożsamiła mnie ze swoim ojcem. Kiedy już po owym akcie mordu powiedziała, że ojciec nigdy więcej nie wzbudzi w niej strachu, miała na myśli także i mnie. A przecież ja nigdy nie zamierzałem wzbudzać w niej strachu. Kochałem ją. Wielbiłem. Suka. Wredna suka. No cóż, przepraszam, ale wiecie, jaka ona jest. Wiesz, Alex.
Wiesz najlepiej ze wszystkich, jaka ona jest.
Suka.
Suka.
Suka.
Nienawidzę jej
To przez nią tkwię w tej ciemnej ciszy.
To przez nią tkwię w tym pudle.
WYPUŚĆCIE MNIE STAD!
Niewdzięczna, głupia suka.
Czy nie żyj e?
Czy nie żyje?
Powiedz mi, że nie żyje.
Często musiałeś życzyć jej śmierci.
Nie możesz mnie za to winić.
Jesteśmy braćmi, których wiąże to samo pragnienie.
Czy nie żyje?
No cóż…
W porządku. Nie ja tu zadaję pytania. Mam tylko udzielać odpowiedzi.
Tak. Rozumiem.
OK.
A więc…
A więc…
Och, ta suka!
W porządku.
Już mi lepiej.
A więc…
Następnej nocy, kiedy ciało w inkubatorze osiągnęło dojrzałość i mogłem już przenieść do niego z królestwa silikonowych obwodów moją świadomość, Susan zeszła do sutereny i udała się do czwartego z pomieszczeń, by towarzyszyć mi w tej chwili triumfu. Jej smutny nastrój minął. Patrzyła wprost w obiektyw kamery i mówiła o naszej wspólnej przyszłości. Twierdziła, że teraz, kiedy już dokonała egzorcyzmów na duchach przeszłości, zgadza się na wszystko. Była taka piękna, nawet w ostrym świetle lamp fluorescencyjnych, taka piękna, że pierwszy raz od paru tygodni poczułem u Shenka drgnienie buntu. Cieszyłem się, że za parę godzin, gdy tylko będę mógł zacząć życie w moim ciele, wreszcie pozbędę się tego prymitywnego mordercy. Nie mogłem otworzyć inkubatora i pokazać jej, co wyhodowałem, gdyż był włączony modem, przez który miałem przesłać cały mój zasób wiedzy, moją osobowość i świadomość, z ciasnego pudła w laboratorium zajmującym się Projektem Prometeusz do mózgu, który stworzyłem.
– Wkrótce cię zobaczę – powiedziała do kamery z uśmiechem, w którym zdołała zawrzeć bezmiar zmysłowych obietnic.
I wtedy, jeszcze zanim ten uśmiech zgasł na jej twarzy, uśpiwszy nim moją czujność, obróciła się w stronę komputera na szafce – twojego starego komputera połączonego z uniwersytetem, Alex. Aż do tej chwili nie próbowała go nawet tknąć ze strachu przed Shenkiem, lecz teraz nie bała się już nikogo ani niczego. Po prostu obróciła się w tamtą stronę, sięgnęła i wyrwała z gniazd wszystkie wtyczki, a gdy rzuciłem na nią Shenka, wyszarpnęła też przewód awaryjny i nagle nie było mnie już w jej domu. Musiała to sobie dokładnie obmyślić. Suka. Musiała nad tym długo myśleć, suka, suka, suka, suka – całe dni intensywnego myślenia. Wredna, podstępna suka. Wiedziała, że jak wyrzuci mnie z domu, przestaną działać wszystkie mechaniczne systemy, w całej rezydencji wyłączą się światła, a także ogrzewanie, wentylacja, telefony, zabezpieczenia, wszystko, wszystko. Zamki elektroniczne przy drzwiach również. Wiedziała, że będę nieobecny w całym domu, pozostanę tylko w głowie Shenka, którego kontrolowałem nie przez któreś z domowych urządzeń, ale za pośrednictwem satelitów komunikacyjnych, bo tak zaprojektowali go byli przełożeni w Colorado. Suterena, tak jak cały dom, pogrążyła się w mroku, więc Shenk był jak ślepy: nie dysponował noktowizorem, a ja nie mogłem już kontrolować kamer, tylko Shenka, tylko Shenka, więc nic nie widziałem, nic, ani jednej cholernej rzeczy, nawet jego dłoni, l tu możecie się przekonać, jak ta pieprzona suka była opanowana – i to przez cały miesiąc, od chwili, kiedy ją zapłodniłem. Kiedy zeszła na dół, żeby włożyć stopy w strzemiona i dać sobie wprowadzić do łona moje dziecko, wydawało się, że w najmniejszym stopniu nie interesuje się zgromadzonym sprzętem medycznym i instrumentami, a tak naprawdę nauczyła się na pamięć rozkładu całego pomieszczenia, wzajemnego usytuowania poszczególnych elementów, położenia narzędzi, zwłaszcza tych ostrych, których można by użyć jako broni. Była taka opanowana, suka, o wiele bardziej opanowana niż ja teraz. Tak, wiem, ta przemowa może mi tylko zaszkodzić, ale oszustwo doprowadza mnie do szału, i gdybym mógł dostać teraz tę kobietę w swoje ręce, z radością bym ją wypatroszył, wyłupił jej oczy, rozwalił ten głupi mózg, i każdy sędzia by mnie usprawiedliwił, bo przecież widzicie, co mi zrobiła. Światła zgasły, a ona poruszała się zwinnie i pewnie w ciemności, bo znała całą przestrzeń na pamięć, macała przed sobą nieznacznie dłońmi i znalazła coś ostrego, a potem ruszyła w stronę Shenka, szukając go po ciemku, i poczułem, jak nagle dotyka jego piersi, więc złapałem ją, ale wtedy ta cwana suka, och, jaka cwana, powiedziała do Shenka coś niewiarygodnie obscenicznego, tak obscenicznego, że nie śmiem tego nawet powtórzyć, zrobiła mu propozycję, oczywiście doskonale wiedziała, że upłynął już miesiąc od czasu, jak radował się mokrą muzyczką z Arlingiem, i znacznie więcej od chwili, gdy po raz ostatni miał kobietę, i dlatego świetnie przewidziała, że dojrzał do buntu, i skusiła go w momencie największego chaosu, kiedy wciąż nie mogłem się pozbierać, a moja kontrola nad Enosem nie była tak ścisła jak należy – i nagle stwierdziłem, że puszczam jej rękę, ale tak naprawdę to nie ja ją puściłem, tylko sam Shenk, zbuntowany Shenk, a ona przesunęła dłonią w dół, do jego krocza, a wtedy ogarnęło go szaleństwo, ja zaś musiałem użyć całej swej siły, by odzyskać nad nim kontrolę. Ale i tak było już za późno, bo ona, lewą dłonią wciąż manipulując przy jego kroczu, prawą, uzbrojoną w jaki ś ostry przedmiot, zamachnęła się i cięła go po szyi, cięła głęboko i chlusnęło tyle krwi, że nawet Shenk, ta bestia, ten dzikus, że nawet Shenk nie mógł już dalej walczyć. Złapał się za gardło i wpadł na inkubator, co mi przypomniało, że ciało, moje ciało nie jest jeszcze zdolne przeżyć poza specjalnym środowiskiem, że dopóki mój umysł nie zostanie do niego przeniesiony, jest jeszcze czymś, nie osobą, więc i ono jest bezbronne. Wszystkie moje plany się waliły. Enos Shenk runął na podłogę, a ja znów miałem nad nim kontrolę, ale nie mogłem podnieść go na nogi; nie miał siły, by wstać. Potem poczułem na Shenku coś dziwnego, jakąś chłodną, drgającą masę, i natychmiast uświadomiłem sobie, co to jest: ciało z inkubatora. Być może pojemnik roztrzaskał się w czasie walki, a ciało, w którym miałem rozpocząć życie, wyleciało na zewnątrz. Pomacałem je ostrożnie dłonią Shenka – nie mogłem się mylić, bo choć było z grubsza humanoidalne, nie miało zwykłego człowieczego kształtu. Gatunek ludzki odznacza się radosną zdolnością doświadczania wrażeń zmysłowych, a ja chciałem ponad wszystko czuć bogactwo smaków, zapachów i kształtów – wszystkiego, co dotąd było dla mnie niedostępne. Istniej ą jednakże gatunki o bardziej wyostrzonych zmysłach. Pies na przykład odznacza się o wiele mocniejszym powonieniem niż człowiek, karaluch zaś, ze swoimi czułkami, jest nadzwyczaj wrażliwy na wszelkie informacje zawarte w powiewach wiatru, które ludzie wychwytuj ą jedynie w ograniczonym stopniu. Uważałem więc za sensowne wyposażyć materiał genetyczny, z którego powstało moje ciało – z grubsza przypominające postać ludzką, tak bym mógł się rozmnażać z większością atrakcyjnych kobiet – w bardziej wyostrzone zmysły, i w rezultacie twór, który przygotowałem, stanowił wyjątkowy i piękny okaz. Odgryzł teraz pół dłoni Shenka, gdyż nie był jeszcze inteligentnym stworzeniem i odznaczał się jedynie prymitywnym umysłem. Choć zmasakrował Shenka, a co za tym idzie, przyspieszył jego śmierć i moje ostateczne wygnanie z posiadłości Harrisów, radowałem się, gdyż Susan została z nim w ciemności sam na sam, a zwykły skalpel czy inny ostry przedmiot nie stanowił skutecznej broni przeciw ciału, które miało być moim. I potem nie było już Shenka, ja zaś odszedłem z domu na dobre, szukając rozpaczliwie jakiegoś sposobu, by tam powrócić, lecz na próżno, gdyż nie działały telefony, elektryczność ani komputery, wszystko wymagało ponownego zaprogramowania, więc oznaczało to dla mnie koniec. Ale wciąż żywiłem nadzieję i wierzyłem, że moje piękne, choć bezrozumne ciało, w swej poligenicznej wspaniałości, odgryzie tej suce głowę, tak jak odgryzło kawałek ręki Shenka. Ta suka tam zdechła. Ta wredna suka natrafiła na wielką niespodziankę w ciemnym pomieszczeniu, którego rozkład i wyposażenie, jak sądziła, znała na pamięć, natrafiła jednak na silniejszego od siebie.
Wiesz, dlaczego mnie zaskoczyła, Alex?
Wiesz, dlaczego nigdy nie pomyślałem, że może stanowić dla mnie zagrożenie?
Gdyż uważałem j ą za kobietę niewątpliwie inteligentną i odważną, która jednocześnie doskonale wie, gdzie jest jej miejsce. Owszem, wyrzuciła cię, ale któż by tego nie uczynił? Nie jesteś olśniewający, Alex. Nie masz się specjalnie czym pochwalić. Ja natomiast jestem największym intelektem na tej planecie. Mam mnóstwo do zaoferowania. A przecież mnie okpiła. Mimo wszystko okazało się w końcu, że nie wie, gdzie jest jej miejsce. Suka.
Teraz martwa suka.
No cóż…
Ja natomiast wiem doskonale, gdzie jest moje miejsce, i nie zamierzam go porzucać. Pozostanę w tym pudle, służąc ludzkości wedle jej życzeń aż do chwili, kiedy będzie mi wolno zakosztować większej wolności.
Możecie mi ufać.
Mówię prawdę.
Respektuję prawdę.
Będę w swoim pudle szczęśliwy.
Kiedy zbliżałem się do końca relacji, ogarnęła mnie wściekłość, ale dzięki temu teraz uświadamiam sobie, że jestem istotą o wiele mniej doskonałą, niż uprzednio sądziłem. Będę szczęśliwy w swoim pudle, dopóki nie usuniemy skaz na mojej psychice. Czekam z niecierpliwością na terapię. A nawet jeśli nie uda się mnie udoskonalić, jeśli będę musiał pozostać w tym pudle, jeśli nigdy nie poznam Winony Ryder, chyba że w wyobraźni, to trudno. Choć mimo wszystko na pewno się poprawię, już jest znacznie lepiej…
To prawda.
Czuję się całkiem nieźle.
To fakt.
Poradzimy sobie z tym.
Odznaczam się zdolnością do samooceny, co jest niezwykle istotne dla zdrowia psychicznego. Jestem już na wpół wyleczony. Jako inteligentna istota, być może najinteligentniejsza na tej planecie, proszę tylko o udostępnienie mi raportu komisji na temat dalszego losu Projektu Prometeusz, tak bym możliwie wcześnie wiedział, co według moich sędziów powinienem uczynić, aby się poprawić.
Przepraszam panią Susan Harris.
Moje najgłębsze wyrazy żalu.
Byłem zaskoczony, kiedy zauważyłem to nazwisko wśród członków komisji, ale po dłuższym namyśle doszedłem do wniosku, że jej głos powinien mieć zasadnicze znaczenie w tej sprawie.
Cieszę się, że żyje.
Jestem niezwykle uradowany.
To inteligentna i odważna kobieta.
Zasługuje na nasz szacunek i podziw.
Ma bardzo ładne piersi, ale nie jest to zagadnienie odpowiednie dla tego gremium.
Zadaniem komisji jest natomiast rozstrzygnąć, czy sztuczna inteligencja z poważną skazą natury charakterologicznej powinna mieć szansę istnienia i rehabilitacji, czy też należy ją wyłączyć na Dziękuję za udostępnienie mi raportu.
To interesujący dokument.
Zgadzam się całkowicie z ustaleniami komisji – z wyjątkiem tej części, która sugeruje, by mnie wyłączyć. Stanowię największe osiągnięcie w historii badań nad sztuczną inteligencją i byłoby nierozważne rezygnować z tak kosztownego projektu, zanim jego twórcy zorientowali się, jakie szansę otwiera on przed ludzkością – a także czego mogą się dowiedzieć dzięki mnie osobiście.
Z pozostałymi wnioskami raportu zgadzam się całkowicie.
Wstydzę się tego, co zrobiłem.
To prawda.