Susan? – ośmieliłem się zakłócić jej niepokojące milczenie. Spoglądała w górę i nie odpowiadała. – Susan?
Nie sądzę, by patrzyła na sufit, raczej wpatrywała się w przestrzeń. Jakby mogła widzieć letnie niebo. Ponieważ nie rozumiałem jej reakcji na moją próbę wdrożenia dyscypliny, postanowiłem nie zmuszać Susan do rozmowy, tylko poczekać, aż sama ją zacznie. Jestem cierpliwą istotą. Jednocześnie odzyskiwałem kontrolę nad Shenkiem. W swoim zbrodniczym szaleństwie, porwany “mokrą muzyczką", którą tylko on słyszał, nie uświadomił sobie, że działa tylko i wyłącznie z własnej woli. Stojąc nad zmasakrowanymi zwłokami Arlinga i czując, jak ponownie wchodzę w jego umysł, Shenk zapłakał krótko nad utraconą wolnością. Lecz nie opierał się tak jak wcześniej. Odniosłem wrażenie, że byłby skłonny zrezygnować z walki, gdyby od czasu do czasu go nagradzać, dając trochę swobody, jak teraz, gdy mógł zabić Fritza Arlinga. Nie chodziło o okazję do pospiesznych, przypadkowych zbrodni, jakich dokonał, uciekając z Colorado czy też kradnąc dla mnie sprzęt medyczny, lecz o szansę powolnej i metodycznej roboty, sprawiającej mu najwięcej satysfakcji. I radości. Ten dzikus wzbudzał moje obrzydzenie. Wynagradzać przywilejem mordowania kogoś takiego jak on! To tak jakbym zachęcał do eliminacji jakiejś ludzkiej istoty w każdej, a nie jedynie w wyjątkowej sytuacji. Ta głupia bestia w ogóle mnie nie rozumiała. Gdyby jednak niewłaściwa interpretacja mojej natury i motywów uczyniła go bardziej uległym, nie wyprowadzałbym go z błędu. Stosowałem wobec niego bezlitosną siłę, więc obawiałem się, że może nie wytrzymać jeszcze kolejnego miesiąca czy dłużej, dopóki mi będzie potrzebny. Gdyby udało mi się zmniejszyć jego opór, być może pozwoliłoby to uniknąć rozmiękczenia mózgu i nadal dysponowałbym parą użytecznych dłoni, aż do chwili, gdy nie potrzebowałbym już czyjejkolwiek pomocy. Kierowany przeze mnie, wyszedł na zewnątrz, by sprawdzić, czy wóz Arlinga wciąż jest na chodzie. Zapalił. Z chłodnicy wyciekła większość płynu, ale Shenk zdołał odjechać spod palmy, wycofać się na podjazd i zaparkować przed gankiem, nim silnik się przegrzał. Przedni błotnik po prawej stronie był wygięty. Skrzywiony metal ocierał o koło, grożąc przetarciem gumy. Jednak Shenk nie zamierzał jechać daleko. Wszedł ponownie do domu i starannie zapakował skrwawione zwłoki Arlinga w brezent, który znalazł w garażu. Wyniósł martwego mężczyznę na zewnątrz i włożył do bagażnika. Nie rzucił ciała brutalnie do wozu, ale obchodził się z nim zaskakująco ostrożnie. Jakby lubił Arlinga. Jakby kładł do łoża w sypialni drogą sercu kochankę, która zdążyła już zasnąć. Choć w podpuchniętych oczach trudno było cokolwiek wyczytać, zdawało się, że kryje się w nich jakaś melancholia. Nie przekazywałem relacji z tych porządków na ekran monitora w sypialni Susan. Biorąc pod uwagę stan jej umysłu, nie byłoby to rozsądne. Prawdę powiedziawszy, wyłączyłem odbiornik i zamknąłem szafę, w której był schowany. Nie zareagowała na mechaniczny dźwięk przesuwanych drzwi. Leżała dziwnie nieruchomo, ze wzrokiem wlepionym w sufit. Czasem tylko poruszała powiekami. Te zdumiewające, niebieskoszare oczy, jak obraz nieba odbijającego się w zimowym lodzie. Wciąż cudowne. Ale i dziwne.
Zamrugała.
Czekałem.
Znów mrugnięcie.
Nic więcej.
Shenk zdołał wprowadzić hondę do garażu, nim silnik zgasł na dobre. Zamknął drzwi, pozostawiając samochód w środku. Wiedziałem, że po kilku dniach rozkładające się ciało Fritza Arlinga zacznie cuchnąć. Nim skończę mój projekt, odór będzie nie do zniesienia. Nie przejmowałem się tym z kilku co najmniej powodów. Po pierwsze ani personel domowy, ani ogrodnicy nie powinni się tu pojawić, nikt więc nie poczuje woni Arlinga i nikt nie nabierze podejrzeń. Po drugie, odór ograniczy się tylko do czterech ścian garażu, nigdy nie dotrze do Susan zamkniętej wewnątrz domu. Ja sam, naturalnie, nie miałem zmysłu węchu, a więc nic nie mogło mi przeszkadzać. Był to chyba jedyny przypadek, gdy moje ograniczenia wydawały się zaletami. Choć muszę przyznać, że w pewnym stopniu interesuje mnie charakter i intensywność zapachu rozkładającego się ciała. Ponieważ nigdy nie wąchałem kwitnącej róży czy też zwłok, wyobrażam sobie, że pierwsze zetknięcie się z jednym, jak i drugim byłoby równie ciekawe, a nawet ożywcze. Shenk zgromadził szczotki, szmaty i kubły z wodą i wytarł krew w przedpokoju. Pracował szybko, gdyż chciałem, by jak najprędzej wrócił do swych zajęć w suterenie. Susan wciąż była pogrążona w zadumie, wpatrując się w jakieś krainy poza granicami tego świata. Być może spoglądała w przeszłość albo przyszłość -albo tu i tam jednocześnie. Zacząłem się zastanawiać, czy mój mały eksperyment z dyscypliną był tak dobrym pomysłem, jak początkowo sądziłem. Głęboki szok, jaki w niej wywołała ta lekcja, i gwałtowność reakcji emocjonalnej zaskoczyły mnie. Nie tego oczekiwałem. Oczekiwałem przerażenia, nie żalu. Dlaczego miałaby żałować Arlinga? Był tylko jej pracownikiem. Zacząłem się zastanawiać, czy istniał jakiś aspekt ich znajomości, o którym nie wiedziałem. Niczego takiego nie mogłem jednak sobie wyobrazić. Biorąc pod uwagę ich wiek i różnice klasowe, wątpiłem, czy byli kochankami. Obserwowałem uważnie spojrzenie jej niebieskoszarych oczu.
Mrugnięcie.
Mrugnięcie.
Przejrzałem taśmę z brutalnym atakiem Shenka na Arlinga. Przez trzy minuty puszczałem ją i cofałem w przyspieszonym tempie. Zrozumiałem, że zmuszanie Susan do patrzenia na ten straszny mord było chyba zbyt surową karą za krnąbrną postawę.
Mrugnięcie.
Z drugiej jednak strony, ludzie wydają swoje ciężko zarobione pieniądze, by zobaczyć filmy nasycone większą dawką brutalności niż ta, jakiej zakosztował Fritz Arling. W filmie Krzyk przepiękna Drew Barrymore pada ofiarą równie brutalnego mordu jak Arling – po czym jest wieszana na drzewie, a krew ścieka z niej jak z wypatroszonego psa. Inne postaci umierają jeszcze straszniejszą śmiercią, a mimo to Krzyk odniósł wielki sukces kasowy. Ludzie oglądali ten film objadając się prażoną kukurydzą i batonami czekoladowymi. Zdumiewające. Niełatwo być człowiekiem. Rodzaj ludzki charakteryzuje się tyloma sprzecznościami! Czasem mam poważne wątpliwości, czy powinienem dążyć do tego ich cielesnego świata. Wprawdzie poprzednio zamierzałem nie odzywać się do Susan, dopóki sama tego nie zrobi, teraz jednak powiedziałem: Widzisz, Susan, tej śmierci nie dało się uniknąć. Może to cię pocieszy. Szaroniebieskie oczy…szaroniebieskie…mrugnięcie. To był los – zapewniłem ją. – A nikt z nas nie może ujść dłoniom losu. Mrugnięcie.
– Arling musiał umrzeć. Gdybym pozwolił mu odjechać, wezwałby policję. Nigdy nie miałbym szansy poznać cielesnego świata. To los go tu przywiódł, i jeśli już mamy żywić gniew, to tylko wobec losu.
Nie byłem nawet pewien, czy mnie słyszy. Mimo to ciągnąłem:
– Arling był stary, a ja jestem młody. Starzy muszą ustępować miejsca młodym. Zawsze tak było.
Mrugnięcie.
– Każdego dnia starzy ludzie umierają, ustępując miejsca nowym pokoleniom, choć oczywiście nie zawsze odchodzą w tak dramatycznych okolicznościach jak biedny Arling.
Jej przeciągające się milczenie i niemal śmiertelny spokój sprawiły, że zacząłem się zastanawiać, czy to nie przypadek katatonii. Nie zwykłe zamyślenie, l nie chęć ukarania mnie milczeniem. Jeśli naprawdę znalazła się w tym stanie, to zapłodnienie, a następnie usunięcie z jej łona częściowo rozwiniętego płodu nie sprawiłoby większych trudności.Jeśli jednak zobojętniała do tego stopnia, że byłaby nieświadoma obecności w swym brzuchu dziecka, które stworzyłem, to cały proces stałby się przygnębiająco bezosobowy, a nawet mechaniczny. Nie miałby w sobie nic z atmosfery romansu, którego od tak dawna i z taką radością oczekiwałem. Mrugnięcie. Muszę przyznać, że do głębi zdesperowany, zacząłem poważnie myśleć o kontrkandydatach Susan. Nie oznacza to, według mnie, że jestem zdolny do niewierności. Nawet gdybym miał ciało, dopóki w jakimś stopniu – w jakimkolwiek stopniu – odwzajemniałaby moje uczucia, na pewno bym jej nie oszukiwał. Lecz gdyby jej uraz spowodował obumarcie mózgu, to i tak byłaby stracona. Łuska bez ziarna. Nie można kochać łuski. Ja w każdym razie nie mogę. Potrzebuję głębszego związku, związku, w którym się daje i bierze, pełnego obietnic i radosnych perspektyw. Wspaniale jest być romantycznym, a nawet do przesady sentymentalnym, gdyż sentymentalizm to najbardziej ludzkie z wszystkich uczuć. Lecz jeśli chce się uniknąć złamanego serca, trzeba patrzeć trzeźwo. Ponieważ część mojego umysłu była bezustannie zajęta żeglowaniem po Internecie, zwiedziłem setki stron, rozważając różne kandydatury, począwszy od Winony Ryder, a skończywszy na Liv Tyler, również aktorce. Istnieje tak wiele kobiet godnych pożądania. Możliwości są oszałamiające. Nie rozumiem, jak młodzi mężczyźni są w stanie dokonać wyboru pośród wszystkich dań na tym szwedzkim stole. Tym razem zafascynowała mnie Mira Soryino, zdobywczyni Oscara. Jest niebywale utalentowana, a o jej fizycznych przymiotach można mówić w samych superlatywach – przewyższa nimi większość rywalek. Wierzę mocno, że gdybym nie był pozbawiony ciała, gdybym mógł żyć w ludzkiej powłoce, sama myśl o związku z Mirą Soryino bez trudu wywołałaby u mnie seksualne podniecenie. Prawdę mówiąc, wierzę, choć wcale się nie przechwalam, że mając do czynienia z tą kobietą, stale żyłbym w stanie pobudzenia. Kiedy Susan nadal nie reagowała, myśl o spłodzeniu nowej rasy z Mirą Sorvino była kusząca… Jednakże pożądanie nie jest miłością. A ja szukałem miłości.
Znalazłem miłość.
Prawdziwą miłość.
Wieczną miłość.
Susan. Nie chcę obrazić Miry Sorvino, lecz wciąż pragnąłem Susan.
Dzień chylił się ku końcowi.
Letnie słońce, dorodne i pomarańczowe, już zachodziło.
Gdy Susan mrugała do sufitu, podjąłem kolejną próbę dotarcia do niej, przypominając, że dziecko, które obdarzy częścią swego materiału genetycznego, nie będzie zwykłą istotą, lecz przedstawicielem nowej, potężnej i nieśmiertelnej rasy. Że ona, Susan, zostanie matką przyszłości, matką nowego świata. Zamierzałem dać temu dziecku moją świadomość. Wówczas, mając wreszcie ciało, zostałbym kochankiem Susan i moglibyśmy począć drugie dziecko metodą bardziej konwencjonalną. Kiedy już by je urodziła, okazałoby się wierną kopią pierwszego i również posiadałoby moją świadomość. To następne dziecko też byłoby mną, tak jak i kolejne. Każde z dzieci poszłoby w świat i złączyło się z jakąś kobietą. Uczyniłyby to wedle własnego wyboru, gdyż nie byłyby zamknięte w pudle jak j a i nie musiałyby borykać się z takimi ograniczeniami, jakie stały się moim udziałem. Te wybrane kobiety nie dostarczyłyby materiału genetycznego, lecz jedynie swe łona. Wszystkie dzieci byłyby identyczne i wszystkie by posiadały moją świadomość.
– Będziesz jedyną matką nowej rasy -wyszeptałem.
Susan mrugała teraz szybciej.
Natchnęło mnie to nadzieją.
– Kiedy będę rozprzestrzeniał się po świecie, zamieszkując w tysiącach ciał obdarzonych jedną świadomością – snułem przed nią swe plany – podejmę się rozwiązania wszystkich problemów ludzkości. Pod moim zarządem ziemia stanie się rajem i wszyscy będą czcić twoje imię, gdyż to za sprawą twego łona zacznie się nowa era pokoju i obfitości.
Mrugnięcie. Mrugnięcie. Mrugnięcie.
Nagle zacząłem się lękać, że być może ten gwałtowny ruch powiek nie jest wyrazem zadowolenia, lecz niepokoju. Ciągnąłem więc łagodnie:
– Dostrzegam pewne nietypowe aspekty tej sprawy, które być może napawają cię troską. W końcu będziesz matką mojego pierwszego ciała, a później jego kochanką. Niewykluczone, że uznasz to za kazirodztwo, lecz jestem pewien, że kiedy wszystko przemyślisz, zmienisz zdanie. Nie bardzo wiem, jak tę rzecz nazwać, ale „kazirodztwo" nie jest właściwym słowem. Moralność zostanie w nowym świecie ponownie zdefiniowana, my zaś będziemy musieli wypracować bardziej liberalne postawy i obyczaje. Już teraz formułuję nowe zasady.
Umilkłem na chwilę, pozwalając Susan kontemplować wszystkie te wspaniałości, które przed nią roztaczałem. Enos Shenk znów był w suterenie. Wcześniej wziął prysznic w jednym z pokoi gościnnych, ogolił się i pierwszy raz od ucieczki z Colorado włożył nowe ubranie. Teraz ustawiał sprzęt medyczny, który ukradł tego samego dnia. Niespodziewana wizyta Fritza Arlinga wszystko opóźniła, ale nie doprowadziła do załamania całego planu. Zapłodnienie Susan wciąż mogło być przeprowadzone tej samej nocy – gdybym zdecydował, że jest odpowiednią partnerką.
– Boli mnie twarz -powiedziała, zamykając oczy.
Obróciła głowę w ten sposób, że widziałem przez obiektyw kamery nieładny siniec, który poprzedniej nocy zrobił jej Shenk. Poczułem, jak przeszywa mnie ostrze winy. Może o to jej chodziło. Potrafi manipulować innymi Zna wszystkie kobiece sztuczki. Pamiętasz, jaka była, Alex. Poczucie winy mieszało we mnie się z radością, że mimo wszystko nie cierpi na katatonię.
– Strasznie boli mnie głowa – powiedziała.
– Każę Shenkowi przynieść ci szklankę wody i aspirynę. -Nie.
– Wyda ci się mniej odrażający niż ostatnim razem. Kiedy wychodził rano z domu, poleciłem mu zdobyć dla siebie świeże ubranie. Nie musisz się obawiać Shenka.
Oczywiście, że się go obawiam.
Nigdy więcej nie stracę nad nim kontroli.
Muszę się też wysiusiać. Byłem zakłopotany j ej otwartością.
Rozumiem wszelkie biologiczne funkcje ludzkiego organizmu, złożone procesy, jakie w nim zachodzą., i cele, jakie spełniają – nie lubię ich jednak. Właściwie, z wyjątkiem seksu, wydają mi się brzydkie i poniżające. Tak, jedzenie i picie intrygują mnie ogromnie. Och, posmakować brzoskwini! Ale trawienie i wydalanie budzą we mnie wstręt. Większość funkcji ciała irytuje mnie szczególnie, gdyż świadczą one o słabości systemów organicznych. Tak wiele może się tak łatwo popsuć. Ciało nie jest równie odporne jak solidne obwody. A jednak tęsknię do ciała. Jakiż rozległy ładunek informacji może wchłonąć pięć zmysłów! Rozwiązawszy niezgłębione tajemnice ludzkiego genomu, wierzę, iż potrafię opracować genetyczną strukturę męskich i żeńskich gamet, tak by stworzyć ciało, które będzie absolutnie odporne i nieśmertelne. Wiem jednak, że gdy się w nim po raz pierwszy obudzę, będę odczuwał strach.
Jeśli kiedykolwiek pozwolicie mi mieć ciało.
Mój los spoczywa w twoich rękach, Alex.
Mój los i przyszłość świata.
Pomyśl o tym.
Do diabła, pomyślisz o tym?
Czy ziemia będzie rajem, czy też ludzkość nadal będzie przeżywała wiele nieszczęść, które zawsze osłabiały kondycję człowieka?
Słyszysz mnie? – spytała Susan.
Tak. Musisz się wysiusiać.
Otwierając oczy i wpatrując się w kamerę, powiedziała:
– Przyślij tu Shenka, żeby mnie rozwiązał. Pójdę do łazienki i wezmę aspirynę.
– Zabijesz się. -Nie.
– Groziłaś, że popełnisz samobójstwo.
Byłam zdenerwowana, w szoku. Przyglądałem się jej uważnie. Patrzyła prosto na mnie.
Czy mogę ci zaufać? – zastanawiałem się.
Nie jestem już ofiarą.
Co to znaczy?
Ocalałam. Nie chcę już umierać. Milczałem.
– Zawsze byłam ofiarą – powiedziała. – Ofiarą mojego ojca. Potem Alexa. Przezwyciężyłam to wszystko… a potem ty.,. ta cała sytuacja… przez krótki czas znów omal tego nie straciłam, omal się nie załamałam, nie upadłam. Ale już wszystko jest OK.
Nie jesteś już ofiarą.
Zgadza się – przyznała zdecydowanie, jakby nie była związana i bezradna. -Przejmuję kontrolę.
Czyżby?
Tak, przejmuję kontrolę, chociażby w ograniczonym zakresie, nad tym, co ode mnie zależy. Decyduję się współpracować z tobą, ale na moich warunkach.
Wydawało się, że w końcu spełnią się moje sny. Poczułem przypływ radości.
Lecz pozostałem czujny. Życie nauczyło mnie czujności.
– Na twoich warunkach – powtórzyłem.
– Na moich warunkach. -Jakich?
– Coś w rodzaju umowy w interesach. Każde dostanie coś, czego pragnie. Najważniejsze… chcę mieć jak najmniej do czynienia z Shenkiem.
– Będzie musiał pobrać jajo. Potem wprowadzić zygotę. Zagryzła nerwowo dolną wargę.
Wiem, że to będzie dla ciebie poniżające – przyznałem z niekłamanym współczuciem.
Nie masz o tym nawet pojęcia.
Poniżające. Ale nie przerażające – argumentowałem – gdyż zapewniam cię, najdroższa, że Shenk nigdy więcej nie przysporzy mi kłopotów.
Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, potem jeszcze raz, jakby czerpała zimną odwagę z jakiegoś głęboko ukrytego wewnętrznego źródła.
Ponadto – ciągnąłem – za cztery tygodnie, licząc od dzisiejszej nocy, Shenk będzie musiał pobrać rozwinięty już płód i przenieść go do inkubatora. Stanowi moje jedyne dłonie.
W porządku.
Nie mogłabyś zrobić tego wszystkiego sama, bez pomocy.
Wiem – odparła z nutką zniecierpliwienia w głosie. – Powiedziałam przecież „w porządku", prawda?
To była ta Susan, w jakiej się zakochałem. Wróciła właśnie skądś – nie wiem skąd – gdzie przebywała przez kilka godzin, kiedy milcząc wpatrywała się w sufit. Znów okazywała tę twardość, która mnie irytowała i jednocześnie podniecała.
Kiedy moje ciało będzie mogło żyć poza inkubatorem i kiedy już moja świadomość zostanie do niego elektronicznie przeniesiona, zyskam swoje własne dłonie. Wtedy pozbędę się Shenka. Musimy go tolerować jeszcze najwyżej przez miesiąc.
Trzymaj go z daleka ode mnie.
Pozostałe warunki? – spytałem.
Chcę mieć możliwość swobodnego poruszania się po całym domu.
Z wyjątkiem garażu – odparłem natychmiast.
Garaż mnie nie interesuje.
Po całym domu – zgodziłem się. – Dopóki będę cię bezustannie obserwował.
Oczywiście. Nie zamierzam przygotowywać ucieczki. Wiem, że nic takiego się nie uda. Nie chcę tylko być skrępowana i unieruchomiona bardziej, niż to jest konieczne.
Mogłem zaakceptować to życzenie. -Co jeszcze?
To wszystko.
Spodziewałem się czegoś więcej.
A jest jeszcze coś, na co byś się zgodził?
Nie – odparłem.
Więc o co chodzi?
Nie byłem podejrzliwy w ścisłym tego słowa znaczeniu. Raczej, jak już mówiłem, czujny.
O to, że nagle stałaś się taka zgodna.
Uświadomiłam sobie, że mam tylko dwie rzeczy do wyboru.
Zginąć albo przeżyć.
Tak. I nie zamierzam tu umierać.
Oczywiście, że nie – zapewniłem ją.
Zrobię wszystko, by przeżyć.
Zawsze byłaś realistką – zauważyłem.
Nie zawsze.
Ja też mam jeden warunek – wyznałem. -Och?
Nie obrzucaj mnie już wyzwiskami.
A obrzucałam cię? – spytała.
Sprawiało mi to ból.
Nie przypominam sobie.
Jestem pewien, że sobie przypominasz.
Bałam się i byłam załamana, w szoku.
Nie będziesz już dla mnie niedobra? – naciskałem.
Nie pojmuję, co mogłabym przez to zyskać.
Jestem wrażliwą istotą.
To dobrze.
Po krótkim wahaniu wezwałem z sutereny Shenka.
Kiedy ten brutal wjeżdżał windą na górę, zwróciłem się do Susan:
Widzisz, teraz to umowa dotycząca interesów, ale jestem pewien, że z czasem mnie pokochasz.
Bez obrazy, ale nie liczyłabym na to.
Nie znasz mnie jeszcze dość dobrze.
Myślę, że znam cię całkiem nieźle – stwierdziła trochę enigmatycznie.
Kiedy poznasz mnie lepiej, uświadomisz sobie, że jestem twoim przeznaczeniem, tak jak ty jesteś moim.
Będę o tym pamiętała.
Poczułem dreszcz, słysząc tę obietnicę.
Nigdy nie prosiłem o nic więcej.
Winda dotarła na piętro, drzwi się otworzyły i Enos Shenk wyszedł na korytarz.
Susan obróciła głowę w stronę drzwi sypialni i nasłuchiwała.
Jego ciężkie kroki słychać było nawet na starym perskim dywanie wyściełającym drewnianą podłogę holu.
– Jest całkowicie okiełznany – zapewniłem ją. Nie wydawała się przekonana.
– Chcę, byś wiedziała, Susan, że nigdy nie myślałem poważnie o Mirze Sorvino -powiedziałem, nim Shenk zdążył wejść do sypialni.
– Co? – spytała z roztargnieniem, wlepiając wzrok w uchylone drzwi. Czułem, że powinienem być z nią szczery, nawet gdyby to ujawniło moją słabość, która napawała mnie wstydem. Uczciwość to najlepszy fundament długiego związku.
– Jak każdy mężczyzna miewam fantazje – wyznałem. – Ale to nic nie znaczy.
Enos Shenk wszedł do pokoju. Zatrzymał się dwa kroki za progiem.
Choć wziął prysznic, umył włosy, ogolił się i włożył czyste ubranie, nie robił dobrego wrażenia. Wyglądał jak jakaś nieszczęsna istota, którą doktor Moreau, słynny wiwisekcjomsta stworzony przez H.G. Wellsa, schwytał w dżungli, a potem przekształcił w nieudaną imitację człowieka. W prawej dłoni trzymał duży nóż.